Krzysztof Kamil Baczyński [Jerzy! Mój przyjacielu, zanim się sprowadzisz…] Jerzy! Mój przyjacielu, zanim się sprowadzisz do nowego mieszkania, chyba nie zawadzi opisać, jak by takie mieszkanko urządzić, i o zbytek złej woli chyba nie posądzisz mnie, który przed okiem mej duszy widziałem ten obraz, ach, przyszłości obraz, i poznałem, że w nim twe szczęście, a więc niosę Ci i daję, co mi się aż tak pięknym na ogół wydaje, że się po nocach śni. Ty nie łkaj, proszę, ze wzruszenia, gdy oto kurtynę podnoszę: Drzwi dębowe w figlaski piękne wykrawane tworzą nie do przebycia muskularną ścianę, gdzie aniołki, ptaszęta i kwiaty się wiją, które nim próg przestąpisz — już duszę zabiją. O! Zadzwoń tylko, a już drzwi otwarte ukażą, co jest, wierę, oglądania warte. Korytarz. Sienie mroczne, gdzie wokół się piętrzą ogromne szafy nicią osnute pajęczą. A jest tych szaf coś cztery z epok rozmaitych i od każdej przeszłością wieje jakby mitem, jakby legendą starą z dziwnych ornamentów. Szafy z kolumnadami, także zdobne suto, kręto, są jak upiornych snów nieruchomości. Na nich wysoko stoją obrazy i głośnik, saneczki, których jacyś goście zapomnieli, którzy byli z wizytą zaprzeszłej niedzieli, i kufrów coś z szesnaście, walizek i kółek, i to wszystko jak gniazda olbrzymich jaskółek u pułapu zawisłe. Ale dość. Na ścianach rozwiesza się galeria cudnie malowana: tu obrazek: dziad stary unoszący lirę, z brodą pokołtunioną, jakby był Szapirem, tam pastereczka w słońcu, co zachodzi krwawo, na piersi z ręką lewą i w powietrzu z prawą. Amor i Psyche w swoim zmysłowym uścisku, obrazek z Luwru, gdzie brak wodotrysku, i widoczek z Poznania, i jeden z Lublina, i rysunek fabryczki prymitywnej wina, którą jeden znajomy zakładał w Sosnowcu, i rysunek jedzących winogrona chłopców. A w dole, na stolikach, których tu bez liku, widać figury jakby maleńkich pomników; grono tu czuwające coś jakby penaty albo lary stojące nad tym małym światem ogniska domowego. Jest tu i Apollo, z tak błyszczącego brązu, że aż oczy bollą, obok Ceres z kłosami i wódz nasz Kościuszko Tadeusz, który dzielnym przewodził pastuszkom. I innych jeszcze wielu, ach, tych nie wyliczę, razem z Chrobrym, żelaznym psem i Mickiewiczem. O! Bo widać zna przeszłość gospodarz i ceni historię i tych mężów w wawrzynów zieleni, i pomni, że pomniki historii co krok to stoją i od łez czystych co krok to i mokro, od łez wzruszenia i od łez pamięci. Wchodzimy w pokój. O! Wy wszyscy święci, i ty święty Eptyku, jakiż blask tu bije i kolorów bogactwo. Skąpany po szyję, nie wiesz, gdzie oczy zwrócić, na czym wzrok ma spocząć. Najlepiej tak: od ściany zaczniemy: — tu oczom zalśni tapeta, o! bajeczna-bordo w złoty deseń, gdzie strumień i lew z groźną mordą zrywa listki z paproci kwitnącej dokoła, z daleka widać również złotego anioła i japońską pagodę. Wszystko w kwiatów wieńcu podobnych do narcyzów, trochę do kaczeńców, też złotych. O! Bogactwo form!, które tak dłonią artysty rozrzucone, swoje piękno trwonią i rozdają wokoło. A na tym naokół rozwieszone obrazy na górze i z boku, to znowu w dole. Jeden pośrodku to bitwa pod Grunwaldem; z niej każdy widz prosty odczyta dzieje męstwa. Kniaź Witold miecz podniósł do góry i krzyczy. Matka Boska spogląda zza chmury. Ręce, nogi, kopyta, ach, jak mistrz to ładnie połączył na papierze, jak to skleił składnie i jak każdą z osobna wymalował głowę jak żywą. Szaty żółte, szaty purpurowe na wietrze powiewają, wszyscy rzną się wkoło. Dawne czasy! Ach, jakże to było wesoło dawniej. A dalej jeszcze wisi Unia, i ta przez tegoż J. Matejkę — praca znakomita. I jeszcze wisi Józef Piłsudski Marszałek, i Roman Dmowski pod nimi kawałek. A nad oknem zbiorowa fotografia grona osób całkiem nieznanych, gdzieś w dalekich stronach, wszyscy bardzo wypięci, w krawatach i frakach, a na froncie pan Y bez spodni i taka gromadka dziwna — jest to klub sportowy, sekcja Wędkarska wsi pod Zabłudowem. W środku pokoju biurko, zamczyste, mosiądzem nabite i świecące, w nim leżą pieniądze z inflacji, papierowe, które w osiemnastym roku jeszcze w tym biurku jakoś się znalazły. Na biurku przycisk piękny na kolumnie, z alabastru sfinks wielki oparty rozumnie, z wielką grzywą. Taki sam komplet kałamarzy, z których każdy po nocach do dzisiaj mnie straszy, i książek kilka — jeden to spis abonentów telefonicznych — druga jest książeczką świętą, z którą w niedzielę idzie do kościoła ten, kogo tam odwieczny obowiązek woła. Pod ścianą stoją martwo zielone kanapy, sofy i rząd krzesełek powtykanych w kapy. * Ach, i ileż tu cacek na małych stoliczkach, jest piesków z porcelany tysiąc, popielniczka z zielonego marmuru, na której bez sukien leży kobieta, którą ja bym z garnkotłukiem, a znawcy z Ledą sławną przyrównać woleli. Ach, idź, jak chcesz, jak chcesz, to przelicz tych pasterek pochody, te rody wazonów, te ozdóbki, stoliki na kształt małych tronów, gdzie tysiące cacuszek jak królowie siedzą, które jak w mateczniku czekają i jedzą ogromne kurzu masy, zbierając je w sobie, i nawet potłuczone, jeszcze ci się w grobie przyśnią te zręcznych mistrzów arcydzieła małe. A gdy już salon dobrze, ze wszystkim poznałeś, idź do sypialni swojej; tam łoże nakryte różową kapą z pluszu, gdzie wkoło odbite małe różyczki barwią i oko weselą, i koroneczki wkoło srebrzyście anielą poduch ogromnych brzegi. Pod łóżkiem dywanik, na którym giętkich liter widać wyszywanie takie: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, tak przechowują w domu dawne obyczaje, i przez pomyłkę z boku zawieszony: „Gość w dom, Bóg w dom”, wśród białych poduszki koronek. I wiele innych. W oknach zasłony pluszowe wytłaczane w amorki złoto-purpurowe. * Jeszcze obrazków świętych rząd tu powieszony i różańców, szkaplerzów, krzyżyków, koronek: jakby w suszarni grzyby, co się w ogniu suszą, tak one schną powoli nad mieszkańców duszą. Jeszcze jadalnia, gdzie stół na dwadzieścia osób i kredens, który gwarancją jest szczęścia, kredens rzeźbiony cudnie w ptaszęta i grona winne, i dwu atlasów na swych dwu frontonach. I tu sentencji wiele, jako to: „Jedz zdrowo”, które ci się przymilą powiązaną mową, choć jakby to: „Z jedzeniem apetyt przychodzi”, i tysiąc jeszcze innych zdobionych nad podziw. Jest jeszcze kuchnia, gdzie słoiki, szklanki i powiewne z muszlinu na oknach firanki, i naczynia, na których napisy: „Pieprz”, „Kasza” i inne. Napisami ty się nie przestraszaj, bo w każdej co innego, niż napis ogłasza. Jest jeszcze i klozecik, ot, taki maleńki, przy piersi jeszcze, i drzwi do łazienki, gdzie od wieku zepsuty kran. * O! Daj ci Boże dom taki. Bo i Pan Bóg wynagrodzi może twój trud i twe szukanie, twój bunt i romantyzm, i zamieszkasz na bieli czystej — amarantem, i zamieszkasz po pracy nad piórem i trudzie w takim domu. O takim wszyscy marzą ludzie, którzy smak mają, mają wymagania za swój pieniądz i mają „koszty utrzymania”, i płacą za komorne, za gaz i wodociąg, i nigdy nie spóźnili się jeszcze na pociąg, i nikt im nie powiedział, że już od pierwszego mają dość lokatorów, współżycia i jego, i tacy, którzy nigdy nie pisali wierszy. I Tobie niech da Pan Bóg, bądź Ty wśród nich pierwszy. Niech skołatana nazwa zawinie do brzegu, a wtedy nie zapomnij o dawnym *kolegu* po piórze i po dziurze w kieszeni od spodni, idź i świeć pokoleniom jak płomień pochodni. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/baczynski-jerzy-moj-przyjacielu. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Krzysztof Kamil Baczyński, Poezje, wybór K. Wyka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paweł Kozioł, Maciej Rajski. Publikację wsparli i wsparły: Katarzyna Walichnowska, Tomasz Kolinko, zby, sroczka, Piotr Skirski, animal, Jan Marcinkiewicz, Sławomir Czarnecki, Joanna Stępień, Alkina, Daga, Justyna Sławik, 10, Beata i Gabrysia Wcisło, Agnieszka Bielawska.