Spis treści

    1. Cierpienie: 1
    2. Cisza: 1
    3. Czas: 1
    4. Drzewo: 1
    5. Głód: 1
    6. Matka: 1
    7. Ptak: 1
    8. Sen: 1
    9. Strach: 1
    10. Syn: 1
    11. Zima: 1
    12. Śmierć: 1

    Krzysztof Kamil Baczyński1942, 1943, 1944Cień z obozu

    1
    CzasPrzychodził do niej we śnie długi cień,
    chłód wiał, w błękitne szkło przemieniał dłonie;
    słyszała co dzień kroki. Wiała mokra sień
    i pory roku, deszcze jak spienione konie
    5
    porywały za sobą drzewa i niebiosa,
    pochmurne, to znów białe. Śnieżyce na włosach
    zostawiały jej płatki, cichym rylcem żłobiąc.
    Zamieniała się w pomnik powoli, nieznacznie,
    nocą czekając dnia, który ją rzeźbić zacznie,
    10
    a dniem na noc czekając, na splątany kłąb
    ciemnych organów ciszy, które wiały w głąb,
    jak wir lodowej rzeki. I huczała trwoga.
    Sen, StrachPrzychodził do niej we śnie długi cień,
    rozchylał płatki nocy, co pod jego ręką
    15
    rozwijały się, szumiąc jak spalony kwiat,
    i nazywał imieniem pory wszystkich lat,
    i zamykał skinieniem sny jak morza lęku.
    Zima, CiszaI przyszedł pierwszy raz, i nawiał obłok biały,
    a chłodne bryły lodu tej nocy — w staw przemienił,
    20
    a na nim złote kręgi milczenia tak się chwiały
    jak motyl albo gwiazdy brzęczący, pszczeli ślad.
    «Matko — powiedział — powróć ze mną w daleki las,
    gdzie kwiaty źródeł biją, żywica dymi ciepło.
    Ognisty motyl żyje, dzieciństwo żyje w nas,
    25
    a tylko serce twoje jak czarna kra zakrzepło».
    Matka, SynA w oknach skośny wiatr nadymał śniegu ściany,
    na sprzętach porastało niedźwiedzie białe futro.
    Więc on dotykał muru i z ciemnych pyłów smutku
    wywodził lip aleje i sarny, i złocienie,
    30
    i objął matkę wpół, i razem szli w milczenie
    jak kiedyś, jak w dzieciństwie szli w nieobjęty świat.
    A rano świt nadymał ogromne białe niebo,
    na oknach szorstki puch i chłód trumienny szedł.
    Głód, Cierpienie«O synku, o mój miły — płakała — ty bez chleba
    35
    drętwiejesz, o mój synku, w tobie zamarzła krew.
    Jakeś ty do mnie przyszedł, jakeś ty czas ubłagał?
    Ja wiem — to już nie kwiaty, ja widzę śnieżne pola
    i bat nad tobą wężem, i twoja postać naga,
    co biegnąc tak się z wolna zamienia w ludzki ślad…»
    40
    I przyszedł drugi raz, a z nim zielony blask,
    a za oknami wtedy kasztany w ogniu stały.
    Była wiosna. On dłońmi — w których mu płomyk gasł —
    w powietrze światło wlewał, aż stało jak naczynie
    pełne żywego ognia. I matkę w górę wiódł,
    45
    gdzie się przejrzyste stropy topiły niby lód.
    «Matko — mówił — to w tobie się tylko zebrał cień,
    nie płacz, matko, to źródła widzisz bijące życiem,
    niedostrzegalne, matko, płomienne boże wici[1],
    co są nad trwogę, matko, nad grozę i nad śmierć».
    50
    I dalej szli w milczenie, w obłoków drżące lilie,
    w zielone zdroje światła, w drgające żyły drzew,
    aż tylko ptak, maleńki w fontannie bzów pozostał.
    «Ptak, ŚmierćMatko — słyszała jeszcze — to ptak, co niesie śpiew
    dla mnie tam, kiedy czasem umieram. On na sosnach
    55
    za drutem siada blisko i głos jak żywa krew
    spływa we mnie. Niech da ci jeszcze ostatni znak.»
    A rano, kiedy oczy zlepione płatkiem bólu
    otwarła — na kasztanie jak kryształowy flet
    polał się głos i zamarł. Płakała: «Synku mój,
    60
    jakeś milczenie przemógł[2] i wrócił, kiedy wiem,
    że krwawe sznury strzegą każdego twego snu».
    I przyszedł trzeci raz. I już nie czynił nic.
    Było lato, w powietrzu pozostał lot jaskółek,
    upał jak złoty miód w ziemię się wsączał czułą
    65
    i parowały ciężkie z otwartych czaszek sny.
    Przyszedł zwykły, ucichły jak trzepot ptasich skrzydeł
    i dłonie wiotkie tylko na włosy matki kładł.
    I była ciemność. Cisza. A on jak wielki kwiat
    na środku się kołysał, powoli w górę szedł.
    70
    «Matko — powiedział jeszcze — to nic, że ja daleko,
    że nas rozdarła ciemność i ból, co tkwi jak nóż.
    Ja w tobie, a ty we mnie płyniemy strugą, rzeką
    złocistą, drżącą strugą, gwiazdami lśniących róż.
    Bo nie ma rozerwania, choć rozerwane słowa,
    75
    bo nie ma zapomnienia, choć życie nas zapomni;
    z brzęczących kręgów nieba ja w ciebie, a ty do mnie
    płyniemy». Już tryskała obłoków dłoń różowa
    i krzykiem świt przebudził na drzewie śpiący ptak.
    «O Matko, kiedy wstaniesz i wyjrzysz w dzień, to w oknie
    80
    zobaczysz mój ostatni, jak światło cichy — znak».
    DrzewoKiedy się znów otwarła po snu oplocie ciasnym,
    słońce nalane w ogród jak w wielką, płaską kadź
    obrysowało drzewo, liście i korę jasną,
    a na nim pył owoców. Na czasów złych rozstaju
    85
    drzewo ludzkich wyroków, dziwne drzewo rodzaju,
    wiśniowe drzewo rosło, a słońce w kulki wisien
    zamknęło krople pełne jego przelanej krwi,
    którą tej nocy bat rozplusnął z jego ciała,
    i drżały tak jak ziemi bolesne, żywe łzy
    90
    nad zamyśleniem czasu, nad wirowaniem pyłu
    i przenikaniem kręgów, które natchnęła miłość.

    17 VIII 43 r.

    Przypisy

    [1]

    wici — gałązki (witki); w dawnych czasach przysłanie ich oznaczało wyzwanie na wojnę. [przypis edytorski]

    [2]

    przemóc (daw.) — przezwyciężyć, pokonać. [przypis edytorski]