Krzysztof Kamil Baczyński [Ach, umieram, umieram…] I Ach, umieram, umieram. Jesień cień unosi na ciepłe ogrody. Jabłka tak już, śliwy, ciemne wody namarszczają się w znużenia pieśń. O! Nie trzeba mi tu było więcej ponad drzewa, ponad serca czułość. O! Nie trzeba było lat, miesięcy, tylu skarg nadaremnych i słów. O! Nie trzeba było tylu twarzy, tratujących wozów czarnych miast. Ach, umieram, umieram. Wiem: wyje za mną ciemny, wielki czas. II «Podaj mi rękę» — mówił anioł, a był to świt jak uśmiech dziecka blady. «Oto się unosimy z daleka wołaniom». Słychać było powietrza srebrne wodospady i cichy duchów poświst teraz mi wiadomy. Płynęliśmy. Pod nami stały mokre domy w chłodnym deszczu zastygłe. Szelest cichy mył zielone okiennice i dachy znajome. Spali jeszcze. Przed oknem tylko długo wył pies — czując rękę świata, co stał nad znikomym krajobrazem przedmieścia. Muzyki nieznane grały słodko u chmurek wąskich. Niedaleko spadały białe kwiaty i cień płynął rzeką. III «Kochani, o, kochani! Czy jest takie serce, które przeżyje miłość na świecie kainów?” Anioł przykładał dłonie liliowe do ust i mówił: «W takie serce będę teraz niósł twoje zmęczone imię, w proste serce Boga, co jest jak gór zielonych dolina dla owiec i jest jak sen nagrzany i biały grobowiec». Już widziałem motyle w powietrzu wykute, skinieniem jego ręki z kwiatów ciepła tkane i posągi ogniste nie dotknięte dłutem, rosnące, jak je wiatry składały, i same gwiazdy na strop puszczone jak litery praw. I spadła wtedy pierwsza przezroczysta łza z powieki na te kształty ziemi, gór i drzew, łza, żem zrozumiał jasność. O, jaki to gniew, jaka nienawiść była, co zamknęła wzrok i jeno złe kamienie wkładała do rąk, każde pragnienie jak grób kładła przy mnie, abym nie widział światła w każdym ptaka hymnie, w każdym liści schyleniu, łaskawości łąk. IV A tam się dzień zaczynał. Na fujarce dął proste pieśni aniołek u kościoła wrót, a potem się rozkładał dym i mówić jął anioł bladoliliowy: «Oto widzisz głód, oto widzisz nienawiść i tę pychę złota». Słyszałem — płakał jęk jak jęk bolesny młota, który z uporem obok przy kowadle bije i gniecie, a żelazo boleśnie omija. Szli czarni, wychudzeni, z błyskiem żądzy ślepym, jak nędzne i żałosne, milczące pogrzeby, i tratowali łąki, i nie znali wrót, aż im się pod nogami ocknął nagle grób i tak jak stali patrząc, wytężeni w gniewie, spadali w chłodne studnie. A ten, który nie wie, bo nie pragnie przerażeń, stał i patrzył syty, jak mu się obracali pod wzrokiem w granity, jak kruszeli, pragnący, w gorzką, czarną glebę. I była ciemność. Nie wołał nikt pod niebem. Widziałem jeszcze owe madonny i dzieci, napadnięte w ulicach, odarte z uśmiechów, z miłości i spojrzenia. O! Czułem, czy wiecie? ciężar ziemi na sobie, ciężar wszystkich grzechów. I wtedy spadła druga łza, jak ognia płomyk, na te uśpione jeszcze w mgle i grzechu domy i wspomniałem się, grzeszny i skrzywdzony razem, i ta łza nie płomieniem już była, a głazem, głazem boleści. «O, czy jestem jeszcze tyle martwym człowiekiem, a nie duchem żywym, że ja tej wagi ciemnej w Bogu nie pomieszczę — — najgorszego z grzeszników płaczącego z krzywdy?» Anioł dłonie w kwiat złożył i nie mówił nic, jeno mu z włosów jasnych splot muzyki płynął, a ja widziałem miasta pękające w pył i ludzi w proch idących, a na nich jaśminy rosły, a potem wody kładły się pierzaste, a na nich ludzie nowi płynęli i miasta. I pokład na pokładzie, jak schody wieczności, piął się z wolna ku górze ten milczący kościół. I mówił anioł: «Nie płacz, nie płacz czasów złych, ni dobrych nie płacz czasów. Oto idą w pył, nim się troską poniżą, podźwigną miłością, są z niebem rozdzielone wieczną wysokością. Jeno słupy ogniste, długie nici wiary, są jako tryskające z tej ziemi pożary, które stoją nad czasem od ziemi do nieba, wykołysane światłem łodyżki snów bożych, które się nie ulękną gwiazd ni śmierci trwożą». V I lecieliśmy dalej. «Podaj — mówił — dłoń». I szły potoki iskier na górach obłoków, i rzeki w dole pełzły na kształt siwych smoków. Nie śpiewali już ludzie ani krople łez nie parzyły mi dłoni. Było cicho. Wtedy zobaczyłem skrwawione ptaki, pod tym niebem szukające schronienia. Mówił anioł: «Patrz, oto jest nadaremny twoich bliskich płacz, oto są ptaki serca nie przyjęte w miłość. Zobacz, jak krwawią cicho. Ile to ich było, których ty nie dojrzałeś, któreś przebił w locie i nim cię doścignęły, nim osiadły w tobie, były jeszcze grające pieśni, a już w grobie. Oto ulatywały ptaki dobre, miłe bożemu światu pragnień, a już je przebiły złe, podejrzliwe oczy, a serce namiętne zmieniało je w kamienie Bogu tylko święte». I widziałem ich loty jak smugi zbłąkane znaczone krwi poświatą. Wtedy anioł z dłoni wypuścił sznury świateł na nie i przemienił w białe gwiazdy, krążące z daleka od ziemi. I wtedy spadłą trzecia łza, żelazna, na smutek krążeń ludzkich, na huczące burze i stała się tam, w dole na kuli jak gwiazda wykuta pożegnaniem ostatnim — w marmurze. Grało niebo spokojne. Fałdy morza przelewały się z wolna w głąb milczenia i został tylko cichy pożar — — bolesna w dole ziemia. Jeszcze dzwonek na wieży, sarny w locie i obłok, wietrzyk dzwonił i gasł. «Podaj mi rękę — mówił anioł — oto się stajesz zapatrzeniem gwiazd». ukończone dn. 12 października 1942 r. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/baczynski-ach-umieram-umieram. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Krzysztof Kamil Baczyński, Poezje, wybór K. Wyka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paweł Kozioł, Maciej Rajski. Publikację wsparli i wsparły: Katarzyna Walichnowska, Tomasz Kolinko, zby, sroczka, Piotr Skirski, animal, Jan Marcinkiewicz, Sławomir Czarnecki, Joanna Stępień, Alkina, Daga, Justyna Sławik, 10, Beata i Gabrysia Wcisło, Agnieszka Bielawska.