Asnyk, Adam 2014-07-17 1968 Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). xml http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/asnyk-z-tragedyi-prometeusz/ pol Fundacja Nowoczesna Polska Domena publiczna - Adam Asnyk zm. 1897 Adam Asnyk, Pisma, tom III, wydanie nowe zupełne, w układzie i z objaśnieniami F. Hoesicka, nakładem Księgarni F. Hoesicka, Warszawa 1924. http://pl.wikisource.org/wiki/Pisma_T._III_%28Adam_Asnyk%29/ Wiersz Pozytywizm Liryka Z tragedyi „Prometeusz" text0.3 http://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/3268.jpg ►Atlas.Typhoëus.Prometheus◄ being.tortured.insurgents [_550 BC_], quapan@Flickr, CC BY 2.0 http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/3268 Adam Asnyk Z tragedyi Prometeusz I Niedostępny szczyt Kaukazu. Prometeusz przykuty do skały. PROMETEUSZ (sam) Ciemna żywiołów nocy, roztocz nademną zasłonę,/ Nieprzeniknionym cieniem nakryj moje męki!/ Zawyjcie uragany, burze, zaryczcie szalone,/ Przytłumcie krzyk rozpaczy, zgłuszcie wszystkie jęki;/ Osłońcie słabość moją i wstyd hańbiącej niemocy,/ Pogrążcie w zapomnieniu i chaosu nocy!/ Niechaj nie tryumfują Bogi wszechwładne nademną,/ Widząc w straszliwym bólu, co pierś wiecznie porze,/ Pełznącą z mego wnętrza rozpacz i trwogę tajemną,/ Jako robaka w dębu pruchniejącej korze.../ Niech się nie pysznią, rządząc światami wszystkiemi,/ Że już nikt im oporu nie stawi na ziemi:/ Tryumf ich nie zupełny! Chociaż przykuty do skały/ Niezłomnemi okowy na tej posępnej opoce,/ Na szczycie wszystkich męczarń, stoję skamieniały/ I przez wieki bezwładnie w więzach się szamocę;/ Przecież im groźny jestem wielką krzywd moich wymową/ Co nawet Gromowładnym grom wiesza nad głową./ Tryumf ich nie zupełny! Póki nie złamią ze szczętem/ Tej woli, co w mej piersi rozdartej się mieści;/ Póki, w przyszłość z obliczem zwrócon nieugiętem;/ Przeciw nim nieśmiertelne będę miał boleści,/ I gwałt, co krzywdząc słuszność nadużyciem srogiem/ Zwraca się przeciw sprawcy, choćby on był Bogiem./ Lecz oto sił mi braknie w ciągłych zapasach z rozpaczą;/ Niezłomna wola nawet słabnie w męczarniach bezmiernych,/ Co mi czarnej wieczności ciężki polot znaczą,/ Dopełniając wyroku bóstw niemiłosiernych./ Z ich łaski jestem niczem w światów ważącej się szali,/ Martwą siłą, co życia prądów już nie zmieni,/ Skrępowanym piorunem, co się w chmurach spali,/ Zastygłą myślą w ogrom rzuconą przestrzeni./ I to ja, pierwszych dziejów ziemi rówieśnik i świadek./ Prawy, wielki współdziedzic twórczej potęgi i rządów,/ Ja, com widział kolejny mnogich bóstw upadek,/ Niebotyczne przewroty wszystkich mórz i lądów,/ Com pasmo istnień w ręku tkających je prządek/ Poprawiał, nowe kształty z zgasłych dobywał popiołów,/ Nową harmonią świata, nowy wytwarzał porządek,/ Uspakajając walki wzburzonych żywiołów;/ Com rzucił ziemi w darze niebu wydarte płomienie,/ Cząstką nieśmiertelności pragnąc istoty znikome/ Obdzielić, dać im w darze bóstwa iskierkę i tchnienie,/ By szły zdobywać sobie światy nieznajome:/ I to ja, od tej twórczej przeszłości daleki/ Zgnębiony w więzach, w bólu, mam tu stać na wieki!/ Nie wiem nawet, co wschodzi na tej olbrzymów niwie,/ Co się stało z zasiewem mą rzuconym ręką,/ Jakiemi korytami życie świeże płynie;/ Wszystko to dla mnie cieniem pokryte i męką./ Zaledwie z tego szczytu, gdzie na błękitach rozpięty,/ Przykuty do skał ostrza nad przepaścią wiszę,/ We mgłach tonącą ziemię i sine odmęty/ Przez chmur szczeliny, wichry i ryk morza słyszę./ Ocean czasem stary fale spienione zaprzęga/ I śle mi z pozdrowieniem blade swoje córy;/ Zresztą żaden ślad życia do tej wyżyny nie sięga/ Prócz powszechnych obrotów wiecznie ruchliwej natury./ Zawsze tylko nad sobą widzę te same niebiosa,/ Rozesłane przez światów bezdenne przestworza;/ Widzę, jak rankiem jutrznia wiedzie rumaki Heliosa,/ Jak na nocleg wraz z niemi zstępuje do morza;/ Widzę majestat nocy, pełen cichej grozy,/ Ruchy niebieskich świateł, srebrne Dyany miesiące,/ Oryona tajne biegi i gwiaździste wozy,/ Wytkniętemi drogami w wszechświat się toczące./ To widzę w ciągu wieków, a czy mam nad głową/ Wóz słońca, czy też nowy księżyc w srebrnym sierpie,/ Nigdy nie mam wytchnienia: zawsze jednakowo/ Pasuję się z mym losem, bezsilny, i cierpię,/ I własną nieśmiertelność w wolnem przeklinam konaniu,/ I zazdroszczę ziemianom znikomego kresu,/ Że złą czy dobrą dolę w jednem przebywszy świtaniu,/ Jako cienie zstępują w otchłanie Hadesu:/ Ci mają snu i śmierci wielce litośne bliźnięta,/ Co kruszą wszystkich kajdan, wszystkich boleści ogniwa;/ Lecz dla mnie ulgi niema: ręka przeznaczeń zacięta/ I boleść moja nigdy, nigdy nie spoczywa! II PROMETEUSZ na szczycie Kaukazu, przykuty do skały. Pojawiają się OCEANIDY, zajmując niższe piętra skał, tuż pod szczytem. STROFA Nieubłagany gniewnych bóstw wyroku!/ Nieszczęśliwego ciężką gnieciem ręką./ Okropna dolo! posępny widoku,/ O, sroga bez granic męko!/ Trudno nie zadrżeć litością i trwogą,/ Gdy groza piersiom spocząć nie dozwoli./ Lecz co westchnienia, co skargi pomogą/ Takiej wieczystej niedoli?/ Próżno rzuciwszy modrych wód posłanie,/ Tu przybywamy z łez błyszczącą rosą:/ Łzy nasze w ciemne spadają otchłanie/ I żadnej ulgi nie niosą. ANTISTROFA Gdzież jest pociecha, pomoc albo rada,/ Dla tego smutków nadziemskich olbrzyma?!/ Próżno przy boku nasz orszak zasiada,/ Mokremi patrząc oczyma;/ Próżno mu ślemy litościwe słowa,/ Co przepadają bez żadnego echa:/ Marną jest litość, daremna wymowa,/ Bezsilną wszelka pociecha./ Myśl jego, cierpień porwana odmętem,/ Przeciwko własnej wieczności się miota,/ Jak gdyby rozpacz chciała już ze szczętem/ Zagasić płomień żywota. STROFA Jakże jest straszną cierpienia potęga!/ Chwilowo nawet moc Tytanów łamie/ I nieugiętą ich wolę rozprzęga/ Silniejsze złych losów ramię./ Lecz tylko rodzaj znikomy/ Traci na zawsze swą pozorną dzielność;/ Przetrwa zaś wszystkie przeznaczenia gromy,/ Kto czuje swą nieśmiertelność./ Choć się pod ciosem czasami zachwieje,/ Własnym natchnieniom choć złorzeczy w szale,/ Nieporuszony przez wieków koleje/ Stać będzie w posępnej chwale. ANTISTROFA Mizerną rozkosz otrzymuje w darze/ Wszystko, co pełza i w cieniu się kryje;/ Wielkość z cierpieniem zawsze chodzi w parze,/ W najwyższe szczyty grom bije./ Kto obrał niezwykłe drogi,/ Musi się zbroić na ból i męczarnie;/ Wyniosłej głowy nie oszczędzą bogi,/ Nie wolno wznieść się bezkarnie./ Lecz kara w tryumf zamienia się potem,/ Do dawnych blasków przyrzucając świeże:/ Prawdziwa wielkość pod nieszczęścia młotem/ Kształt doskonały przybierze!