1Ciemna żywiołów nocy, roztocz nademną zasłonę,
Nieprzeniknionym cieniem nakryj moje męki!
Zawyjcie uragany, burze, zaryczcie szalone,
Przytłumcie krzyk rozpaczy, zgłuszcie wszystkie jęki;
5Osłońcie słabość moją i wstyd hańbiącej niemocy,
Pogrążcie w zapomnieniu i chaosu nocy!
Niechaj nie tryumfują Bogi wszechwładne nademną,
Widząc w straszliwym bólu, co pierś wiecznie porze,
Pełznącą z mego wnętrza rozpacz i trwogę tajemną,
10Jako robaka w dębu pruchniejącej korze…
Niech się nie pysznią, rządząc światami wszystkiemi,
Że już nikt im oporu nie stawi na ziemi:
Tryumf ich nie zupełny! Chociaż przykuty do skały
Niezłomnemi okowy na tej posępnej opoce,
15Na szczycie wszystkich męczarń, stoję skamieniały
I przez wieki bezwładnie w więzach się szamocę;
Przecież im groźny jestem wielką krzywd moich wymową
Co nawet Gromowładnym grom wiesza nad głową.
Tryumf ich nie zupełny! Póki nie złamią ze szczętem
20Tej woli, co w mej piersi rozdartej się mieści;
Póki, w przyszłość z obliczem zwrócon nieugiętem;
Przeciw nim nieśmiertelne będę miał boleści,
I gwałt, co krzywdząc słuszność nadużyciem srogiem
Zwraca się przeciw sprawcy, choćby on był Bogiem.
25Lecz oto sił mi braknie w ciągłych zapasach z rozpaczą;
Niezłomna wola nawet słabnie w męczarniach bezmiernych,
Co mi czarnej wieczności ciężki polot znaczą,
Dopełniając wyroku bóstw niemiłosiernych.
Z ich łaski jestem niczem w światów ważącej się szali,
30Martwą siłą, co życia prądów już nie zmieni,
Skrępowanym piorunem, co się w chmurach spali,
Zastygłą myślą w ogrom rzuconą przestrzeni.
I to ja, pierwszych dziejów ziemi rówieśnik i świadek.
Prawy, wielki współdziedzic twórczej potęgi i rządów,
35Ja, com widział kolejny mnogich bóstw upadek,
Niebotyczne przewroty wszystkich mórz i lądów,
Com pasmo istnień w ręku tkających je prządek
Poprawiał, nowe kształty z zgasłych dobywał popiołów,
Nową harmonią świata, nowy wytwarzał porządek,
40Uspakajając walki wzburzonych żywiołów;
Com rzucił ziemi w darze niebu wydarte płomienie,
Cząstką nieśmiertelności pragnąc istoty znikome
Obdzielić, dać im w darze bóstwa iskierkę i tchnienie,
By szły zdobywać sobie światy nieznajome:
45I to ja, od tej twórczej przeszłości daleki
Zgnębiony w więzach, w bólu, mam tu stać na wieki!
Nie wiem nawet, co wschodzi na tej olbrzymów niwie,
Co się stało z zasiewem mą rzuconym ręką,
Jakiemi korytami życie świeże płynie;
50Wszystko to dla mnie cieniem pokryte i męką.
Zaledwie z tego szczytu, gdzie na błękitach rozpięty,
Przykuty do skał ostrza nad przepaścią wiszę,
We mgłach tonącą ziemię i sine odmęty
Przez chmur szczeliny, wichry i ryk morza słyszę.
55Ocean czasem stary fale spienione zaprzęga
I śle mi z pozdrowieniem blade swoje córy;
Zresztą żaden ślad życia do tej wyżyny nie sięga
Prócz powszechnych obrotów wiecznie ruchliwej natury.
Zawsze tylko nad sobą widzę te same niebiosa,
60Rozesłane przez światów bezdenne przestworza;
Widzę, jak rankiem jutrznia wiedzie rumaki Heliosa,
Jak na nocleg wraz z niemi zstępuje do morza;
Widzę majestat nocy, pełen cichej grozy,
Ruchy niebieskich świateł, srebrne Dyany miesiące,
65Oryona tajne biegi i gwiaździste wozy,
Wytkniętemi drogami w wszechświat się toczące.
To widzę w ciągu wieków, a czy mam nad głową
Wóz słońca, czy też nowy księżyc w srebrnym sierpie,
Nigdy nie mam wytchnienia: zawsze jednakowo
70Pasuję się z mym losem, bezsilny, i cierpię,
I własną nieśmiertelność w wolnem przeklinam konaniu,
I zazdroszczę ziemianom znikomego kresu,
Że złą czy dobrą dolę w jednem przebywszy świtaniu,
Jako cienie zstępują w otchłanie Hadesu:
75Ci mają snu i śmierci wielce litośne bliźnięta,
Co kruszą wszystkich kajdan, wszystkich boleści ogniwa;
Lecz dla mnie ulgi niema: ręka przeznaczeń zacięta
I boleść moja nigdy, nigdy nie spoczywa!