Adam AsnykZ obcych stronVI. Na polach Kartagi
1Przedemną pola milczące Kartagi
Wciśnięte między dwie zatoki morskie:
Grunt pogarbiony, zdziczały i nagi,
Po którym przeszły pęki rózg liktorskie.
5Ruń wschodzącego jęczmienia zielona
Pokrywa gmachy, które w gruzy legły;
Gdzieniegdzie z ziemi otwartego łona
Piętrzą się warstwy kamieni lub cegły.
Odkryte doły, zaklęśnięte jamy
10Bezkształtne wnętrza ukazują zwalisk;
Po polach leżą strzaskane odłamy
I bezimienne szczątki wykopalisk.
Gdzieniegdzie mignie znienacka w pobliżu
Twarz ludzka pośród odsłoniętych ruin,
15W framudze cegieł, jak posąg ze spiżu,
Stoi poważny Arab, lub Beduin.
Posępna plemion zginionych kotlina,
Ściegiem zielonych haftowana grządek,
Ostrym trójkątem ku morzu się wspina
20I w górujący wystrzela przylądek.
Na jego stoku coś bieleje niby,
Wężem zieleni przepasane w kółko:
To białe, nizkie Arabów siedziby
I groty świętych z okrągłą kopułką.
25Szerokie, płaskie kaktusów łodygi
W koło lepianek tworzą płot kolczasty,
Wśród nich aloes, lub krzywy pień figi
Wznosi ramiona nad piasek i chwasty.
Przed lepiankami zasiedli na ziemi
30Piękni liniami i wyrazem chłopcy
O śniadych twarzach: oczyma czarnemi
Patrzą zdziwieni, gdy nadchodzi obcy.
*
Słońce ku morzu zeszło gorejące,
A przez kaktusów dzikie żywopłoty
35Wybiegło naraz promieni tysiące…
Przedarł sie pożar czerwony i złoty…
Poza skał szczytem wybuchając w dole,
Odbity w górze przez chmur ciemne wstęgi,
Ogniem swym objął kartagińskie pole,
40Coraz to szersze zataczając kręgi.
A mnie się zdało, iż przedemną płonie
Olbrzymie miasto, gdzie wre bój zajadły…
I widzę mieczem uzbrojone dłonie,
I stosy trupów, które w walce padły.
45Goreją gmachy, świątynie, portyki,
A orły rzymskie ulatują górą:
Wzniosły się dumnie ponad zamęt dziki,
Oblane łuny ognistą purpurą.
Tłum zrozpaczonych niewiast prosto leci,
50Gdzie w żarach krwawe topnieją bożyszcza
Rzucają w płomień skarby swe i dzieci,
I same skaczą w walące się zgliszcza.
Męże polegli, niema już narodu,
Jeźdźcy tratują nikczemnego zbiega,
55A nad gruzami zburzonego grodu
Rzymskie Vae victis! głośno się rozlega.
Po drugiej stronie, u pagórka stoku,
Na swym rumaku siedzi Scypio blady;
Duma zwycięzcy błyszczy w jego oku
60I patrzy chciwie na dzieło zagłady…
Nagle twarz jego groźna, nieużyta,
Troski, czy smutku wyraz na się wzięła;
Aż go zdziwiony towarzysz zapyta:
«Wodzu, czy żal ci spełnionego dzieła?»
65A Scypio rzecze: «Serce Rzymianina
Na szalę wrogów litości nie kładzie:
Gdyby powstała z gruzów Kartagina
Sam bym na nowo wydał ją zagładzie.
Lecz pomyślałem, iż dzień nadejść gotów,
70W którym dla Rzymu zajdzie chwały słońce,
Kiedy mu zbraknie rycerskich przymiotów
I gdy ostatni wymrą mu obrońce.
Może tak samo w krwi, ogniu i dymie
Mściwej Nemezis karcące narzędzie,
75Dzicz barbarzyńska, hańbiąc jego imię,
W gruz go obróci, gdy już nas nie będzie».
*
Wtem słońce zaszło, i wszystko zagasło:
Widmo przeszłości w noc grobów zapada;
Tylko, jak dawniej, bezlitosne hasło,
80Brzmi w górze okrzyk: «Zwyciężonym biada!»