1Dokoła, wszędzie obszar jednostajny, płaski,
Roztacza przeraźliwie bielejące piaski,
Z których szaremi centki, jak kropka przy kropce,
Wznoszą się wirem wichru usypane kopce
5Prawie w równych odstępach, a ich chwiejne czoła
Wieńczą szorstkie, kolczaste popielate sioła,
I na owe palącej białości przestrzenie
Rzucają swoje nikłe, szarzejące cienie.
Zresztą na widnokręgu nic się nie wyróżnia:
10Wszędzie ta sama pustka i dusząca próżnia,
Która pod roztopionych lazurów kopułą
Stoi wieczyście głuchą, niemą i nieczułą.
Nic nie przerywa nagich płaszczyzn krajobrazu:
Ani odległe drzewo, ani odłam głazu,
15Ani nawet obłoczek lecący w oddali…
Wszędzie blask, co oślepia, i żar, który pali.
Płonący glob i błękit błyszczący bez zmiany.
Tuż ponad ziemią, w pierścień ujęty miedziany…
Nic nie drga, tylko drgają odbite przez piaski
20W falującem powietrzu rozproszone blaski.
Żaden głos, szmer żaden nie dochodzi ucha,
Co próżno wytężone z niepokojem słucha,
Czy nie posłyszy dźwięków płynących w błękicie…
A słyszy tylko serca przyspieszone bicie.
25Zresztą głuche milczenie zaświatowej głębi,
Które zwolna wędrowca swym bezmiarem gnębi;
A śladem jego kroków w tej bezbrzeżnej ciszy
Groza osamotnienia i strach towarzyszy.
Dziwny strach, w którym człowiek, czując swoją nędzę,
30Na pastwę bezlitosnej rzuconą potędze,
Widzi siebie zdeptanym pod nogą olbrzyma,
Co wkoło rozpostarty całun piasków trzyma,
Aby go rażonego strzał słonecznych grotem,
Zagrzebać w nim i zatrzeć wszystkie ślady potem
35W tej olbrzymiej samotni, której całe dzieje,
Kręcąc kłębami piasku, kreśli wiatr co wieje…