Asnyk, Adam 2014-07-09 1968 Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła. xml http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/asnyk-wobec-sfinksa/ pol Fundacja Nowoczesna Polska Domena publiczna - Adam Asnyk zm. 1897 Adam Asnyk, Pisma, tom III, wydanie nowe zupełne, w układzie i z objaśnieniami F. Hoesicka, nakładem Księgarni F. Hoesicka, Warszawa 1924. http://pl.wikisource.org/wiki/Pisma_T._III_%28Adam_Asnyk%29/ Wiersz Pozytywizm Liryka Wobec Sfinksa text 0.3 http://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/3319.jpg Fossil Sitting In Sun Light, A Guy Taking Pictures@Flickr, CC BY 2.0 http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/3319 Adam Asnyk Wobec Sfinksa Józefowi Rostafińskiemu Szukałem prawdy, strawiłem wiek cały/ Na dochodzeniu tajemnych praw bytu.../ Myśli me w ogrom gwiaździsty leciały/ Po nieskończonej przestrzeni błękitu.../ Przez słońc odległych tęczowe pożary,/ Przez powstających mgławic pierwsze błyski/ Przez zamrożone i puste obszary,/ Przez gwiazd cmentarze i światów kołyski,/ Coraz to wyżej... i wyżej... i dalej.../ Aż od eterów odbiły się fali,/ Od wiecznej nocy, co w przepaściach drzemie/ I powróciły bezsilne na ziemię. Do wnętrza ziemskiej zstępowałem bryły/ Przez chaotycznie rzucone pokłady,/ Gdzie swe pieczęcie i tajemnic ślady/ Wieki przewrotów i wstrząśnień wyryły/ I te kamienne łamiąc sarkofagi,/ W których się całe epoki zawarły,/ Chciałem wydobyć trup przeszłości nagi,/ Zawezwać świadki, które dawno zmarły,/ Więc skamieniałe wskrzeszałem rodzaje,/ Więc odtwarzałem dawne krajobrazy,/ Słupy zieleni i bezlistne gaje,/ W których potworne gnieździły się płazy, / Dzikie fantazye pierwotnej natury/ Wylęgłe w zbytku ciepła i wilgoci,/ Łabędzie gadów, skrzydlate jaszczury,/ Ulatujące nad lasem paproci. I coraz mglistsze śledziłem widoki/ Na pękającej chwiejące się korze,/ Ciężkie, przy ziemi wiszące obłoki,/ Wysepki lądów i bagniste morze.../ I tak wstecz idąc od grobu, do grobu,/ Do ognistego wreszciem doszedł globu,/ Który na moje pytania bez końca/ Znów mnie odesłał na odległe słońca! Gdziekolwiek swoje obróciłem oczy,/ Ruchliwą falę widziałem w obiegu,/ Która przez wieki pianę zjawisk toczy,/ Do nieznanego wiecznie płynąc brzegu./ Widziałem światy jak pędzą w przestrzeni,/ Na swojej osi tocząc się ukrytej,/ Wraz z księżycowych opaską pierścieni,/ Które ze sobą unoszą w błękity. Widziałem wszechświat w nieustannym wirze/ Rozkołysany, jak lutnia drgająca,/ Po której strunach światło leci chyże,/ I falą ciepła pierś ziemi potrąca./ Widziałem wodę, jak płynie do morza,/ I w mgły zmieniona na lądy opada,/ I żłobi w skałach dla potoków łoża,/ I twardy kamień kruszy i rozkłada,/ Przygotowując wilgotne posłanie/ Dla mchu, lub pleśni, co zwolna powstanie. Widziałem prądy powietrznych orkanów,/ I w błyskawicach bijące pioruny,/ Wstrząśnienia lądów, wybuchy wulkanów,/ I zórz północnych zakrwawione łuny./ Widziałem wszystkie żywioły tej ziemi,/ Jak się nawzajem potrącają w biegu,/ Jak wybuchają ogniami złotemi,/ I w nowych zjawisk powstają szeregu;/ Jak się spychają... i cisną... i wiążą.../ W powiewne pary, lub bryły granitu,/ I razem w bezmiar nieskończony ciążą,/ Ważąc się wiecznie na szali błękitu.../ Więc chciałem schwycić te ukryte siły,/ Co krąg wszechświata w wieczny bieg wprawiły. Ale napróżno wyciągałem dłonie,/ By je ułowić na przyrody łonie,/ Próżnom chciał każdą wydzielić z wszechświata,/ Aby przedemną stanęła skrzydlata/ I w niewzruszone ujęta granice/ Wypowiedziała bytu tajemnice. Każda z nich wiecznie zmienna i ruchliwa/ W inną się coraz przeradza i spływa.../ I jak Proteusz postać swą odmienia,/ Krąg niezmierzony przechodząc istnienia./ Wszystkie bez granic, końca i początku/ Biegły się ukryć w tajemniczym wątku,/ W drobnych cząsteczek drgającej tkaninie,/ Co w nieskończoność faluje i płynie,/ I ukazały na dnie istnień głuchem/ Materyę, wiecznym ożywioną ruchem. Więc chcąc za niemi dotrzeć do tej głębi,/ Gdzie wir pierwotnych żywiołów się kłębi,/ Począłem zwolna ziemskich ciał budowę/ Na jej cząsteczki rozbierać składowe,/ Które w swem wnętrzu tak jak większe bryły/ Całe plejady drobnych światów kryły,/ I rozłożone coraz bardziej związki/ Na pojedyncze dzielić znów gałązki,/ Po za widzenia i czucia granicą,/ Jeszcze je dzieląc myśli błyskawicą,/ Która wciąż biegła w nieskończoność, dalej,/ Aż od eteru odbiła się fali... I tak przedemną cały świat widomy/ Na nieuchwytne rozprzągł się atomy,/ Na mgłę bez kształtów, rozmiarów i treści,/ W której prócz ruchu, nic się już nie mieści/ I w tej ruchliwej nicości przeźroczu,/ Ciał rzeczywistość zniknęła mi z oczu,/ I świat materyi zagasł jako tęcza,/ Co drganiom światła trwanie swe zawdzięcza.