Spis treści

      Adam AsnykW loży

      1
      Kiedy się na was zdaleka patrzę
      Z okna mojego poddasza,
      Myślę, że jestem w loży w teatrze,
      Lecz sztuka nudzi mnie wasza.
      5
      Muszę się dziwić, że scena świata
      Takich ma nędznych aktorów,
      Że gdzieś przepadły dawne dramata,
      Tęczowych pełne kolorów.
      Widzę, że artyzm w życiu upada,
      10
      Że zamiast sztuki klasycznej,
      Ciągnie się farsa nędzna i blada,
      Godna gawiedzi ulicznej.
      Pierwszych kochanków niema na scenie,
      Ci są dziś anachronizmem,
      15
      Młodość straciła swoje płomienie
      I żyje modnym cynizmem.
      I bohaterów niema w zapasie,
      Nie dla nich te wieki prozy:
      Gdyby się zjawił który w tym czasie,
      20
      Poszedłby prosto do kozy.
      I niema nawet tragicznej maski,
      Niema wyniosłych zbrodniarzy,
      Więc trzeba tylko sypać oklaski
      Najzręczniejszemu z kuglarzy.
      25
      Choć kto przywdzieje klasyczne stroje,
      Daremny zachód i praca:
      Nic nie pomogą togi lub zbroje,
      Znać przebranego pajaca.
      Brutus w kawiarni gniewem się pieni
      30
      I ostrzy pióra na panów…
      Zjadłszy w pałacu kawał pieczeni,
      Staje się jednym z baranów.
      A utyceński posępny Kato,
      Dawnej tradycyi naprzekór,
      35
      Chce się ożenić bardzo bogato
      I poszukuje synekur.
      Koryolan za to broni zażarcie
      Konserwatywnych swych zasad,
      A pokonany żebrze o wsparcie
      40
      W przedsionkach obcych ambasad.
      Grachus na chwilę nigdy nie spocznie,
      W górę zadarty ma nosek,
      Wspięty na palcach stawia corocznie
      Przerażający swój wniosek:
      45
      „By wszyscy mieli wybierać prawo,
      Nawet najniżsi z narodu,
      Czy chcą na drugich pracować krwawo,
      Czy wolą umierać z głodu“.
      Inny przybrawszy Focyona pozę,
      50
      Odkrywa duszy swej wnętrze,
      Kreśląc przewrotnych dążności grozę,
      Co burzą wszystko najświętsze;
      Nad rodem ludzkim szaty rozdziera,
      Biadając: że cnota ginie!
      55
      I spieszy, gdzie go czeka hetera,
      Albo na karty w kasynie.
      Ten hardy Rejten wyższe ma chęci,
      Nie pójdzie w służbę koteryi,
      I nawet dobro kraju poświęci,
      60
      By zyskać poklask galeryi.
      Tamten przywdziewa zbroję Gotfryda,
      Prawdziwym krzyżowcem się mieniąc,
      Na niewiernego wyruszył żyda,
      Rosnąc w znaczenie i pieniądz;
      65
      I wyzyskuje siew nienawiści,
      Jako kondotier-demagog,
      Gdyby zaś większe widział korzyści,
      Na żołdby przeszedł synagog.
      A bohaterscy Machabeusze,
      70
      Gdy ich przypadkiem sąd schwytał…
      Bez zalęknienia oddadzą duszę
      Za swoje bóstwo — kapitał!
      Socyalistyczny trybun Pankracy,
      Co w karczmie stały ma pobyt,
      75
      Naucza rzesze, że im mniej pracy,
      Tem większy będzie dobrobyt.
      Sokrates nową etykę stawia
      Dla tych, co słuchać go warci,
      Wielbi w niej wzniosłą wolność bezprawia,
      80
      Jeżeli nikt jej nie skarci.
      Wstręt w nim powszednia moralność budzi,
      I tłum do taczek przykuty…
      Więc się wciąż truje w gronie nadludzi
      Absyntem, w braku cykuty.
      85
      Tyrteusz wielki, natchniony epik,
      Co wiódł spartanów do boju,
      Założył modnych towarów sklepik
      W najświeższym guście i kroju.
      Kilku Hamletów duma przy flaszce,
      90
      I nie wie, gdzie się przyłączyć…
      Gdyby mózg mieli w swej pustej czaszce,
      Tragicznie mogliby skończyć!
      Tymczasem świeczka po świeczce gaśnie,
      Brzydko rzępoli muzyka,
      95
      Publiczność chrapie, a kto nie zaśnie,
      Odwraca oczy i syka.

      1896