Spis treści

      Adam AsnykSprzeczne prądy

      Panu Pastorowi Julianowi Machlejdowi

      1
      Między rozpaczą a nową nadzieją
      Serca się ludzkie bezustannie chwieją,
      I każda wieków mijająca chwila
      W inną je stronę, jak kłosy, pochyla.
      5
      Czasami w świecie jakiś podmuch świeży
      Do darów życia zaufanie szerzy,
      Jakiś blask słońca pogodniejszy spływa,
      Jakaś jutrzenka barwna, migotliwa,
      W której cel każdy, każda ludzka praca,
      10
      Różowym pragnień ogniem się wyzłaca.
      Czasami znowu, jakby ciemność burzy
      Pogodny bytu widnokrąg zachmurzy…
      Posępne w mrokach zjawia się widziadło
      I sieje postrach twarzą swą wybladłą,
      15
      Co nieskończoność ludzkiej nędzy wieści
      I bezcelowej niezmienność boleści.
      Tak wciąż w ludzkości ważą się kolejno
      Wiara w cel jasny z trwogą beznadziejną;
      Dwa sprzeczne z sobą mięszają się chóry
      20
      Dwa różne twórczej odczucia natury,
      Dwa, z idealnej zrodzone tęsknoty,
      Wysokie duchów współczujących wzloty,
      Co jak dwa skrzydła w górę ludzkość niosą,
      Promienne światłem i łez lśniące rosą,
      25
      A serca, wielką miłością trawione,
      W jednę lub drugą zwracają się stronę.
      Są takie, które przygniata i nęka
      Żyjących istot nieustanna męka,
      A groza walki, bezpłodność konania
      30
      Cały ów błękit niebieski zasłania.
      W nich ból pokoleń dawno zmarłych płacze,
      I wszystkie świata schodzą się rozpacze,
      Wszystkie tytanów zbuntowanych kłótnie,
      By je rozdźwięczyć, jak żałosne lutnie,
      35
      Wypełnić jękiem i rozstroić trwogą,
      Że ulżyć ludzkiej niedoli nie mogą,
      Więc nic dziwnego, że bólem nabrzmiałe
      Prometeuszów dzielą kaźń i chwałę.
      Są inne, które w srogim nieszczęść wichrze,
      40
      Stają się coraz pokorniejsze, cichsze,
      Choć współczujące, przecież górą płyną
      Nad łez i nędzy posępną krainą;
      Ponad ciał męką, nad zgnilizny warstwą,
      Znajdując pewne w niebiosach lekarstwo
      45
      Na wszystkie życia choroby i rany;
      Tym jakiś promień czysty i świetlany
      Wśród walk zamętu wiarę w przyszłość szczepi,
      Wskazując w dali świat, gdzie będzie lepiej…
      I tak wciąż serca pokoleń się chwieją
      50
      Między rozpaczą a nową nadzieją,
      A ta nadzieja i ta rozpacz krwawa
      W dziejach ludzkości równe mają prawa.
      Ale w te duchów podniosłych sztandary
      Stroić się lubią liche, nędzne mary.
      55
      Więc jest egoizm bezczelny i niski,
      Wpatrzony w smacznej biesiady półmiski,
      Który, gdy sobie podpije i podje,
      Optymistyczne nuci wciąż melodye,
      I z Bachantkami, jak pijany Sylen,
      60
      Pieści się brzmieniem miłosnych kantylen.
      Żadna go cudza skarga nie poruszy:
      Przed jękiem ludzkim zatkał sobie uszy
      I zamknął oczy na nędzarzów boleść,
      By do miękkiego wcześniej łoża doleść,
      65
      Gdzie zdala od tych, co smutni i krwawi,
      Błogo przeżuwa i szczęśliwie trawi,
      I boski świata wychwala porządek,
      Mając sen dobry i zdrowy żołądek.
      Jest i pesymizm, zrodzony w przesycie,
      70
      Któremu zbrzydło roztrwonione życie.
      Gdy czarę uciech wysączył aż do dna,
      Sądzi, że była ust jego niegodna,
      I że ta rozkosz, którą czcił, jak bóstwo,
      To wieczne chytrej natury oszustwo!
      75
      Więc w przeżytego nicestwo człowieka,
      W czczość chorej duszy cały świat obleka,
      I gdy sam z własną niemocą się miota,
      Chce innym źródła zatruwać żywota;
      I tym zazdroszcząc, co wśród życia boju
      80
      Mimo ran ciężkich idą wciąż w spokoju,
      I patrząc w przyszłość z pogodnem obliczem,
      Nieustraszeni, nieugięci niczem,
      Na przekór losom nie tracą odwagi…
      Wbija w ich piersi nóż szyderstwa nagi
      85
      I ciemną przepaść wskazuje pod nogą,
      I puste niebo, gdzie niema nikogo!
      I bezowocność walki im tłómaczy,
      Aby padali i marli z rozpaczy…

      21 marca 1895