Ludovico Ariosto Orland szalony tłum. Piotr Kochanowski ISBN 978-83-288-2076-0 Tom II XVII. Pieśń siedmnasta Argument Karzeł na Rodomonta ludzie swoje wiedzie. Gryfon do Norandyna na gonitwy jedzie, W których nikczemny Martan ukazuje tyły I daje znać, że słabe ma serce i siły; Potem, aby sromoty Gryfona nabawił, Zbroję mu jego ukradł i znowu się stawił Na dwór, od Norandyna barzo szanowany; Hańbę ma za Martana Gryfon rozumiany. Allegorye Przez Rodomonta w tej siedmnastej pieśni, który przybiegł i spalił część wielką Paryża, a żaden mu się oprzeć nie śmiał, pokazuje się nikczemność wielka, która się pospolicie najduje w nizkiem i podłem gminie. Przeciwnem obyczajem w cesarzu Karle, który z wielką dzielnością idzie przeciwko niemu z swojem rycerstwem, pokazuje się męstwo, które się pospolicie najduje w szlachetnych i wysokich animuszach. W Norandynie mamy przykład wiernego i prawdziwego miłośnika i wielkiego i hojnego króla. W Martanie ukazuje się, jako zawsze ludzie serca nizkiego i podłego są źli i siła o sobie rozumieją. 1. Skład pierwszy Bóg sprawiedliwy, kiedy nasze nieprawości Mijają kresy łaski i jego litości, Aby pokazał, że jest niemniej sprawiedliwy, Jako dobry, łaskawy, jako litościwy, Częstokroć na świat srogie tyranny podawa I na złe jem dowcipu i siły dodawa; Tak okrutnego Syllę, tak i Maryusza, Tak obudwu Neronów, tak dał i Kajusza. 2 Tak i Domicyana, tak i Antonina, Ostatniego tak wziąwszy z plugawego gmina, Podwyszszył i cesarstwo dał Maksyminowi I dawniejszego wieku Teby Kreontowi; Tak chciał Mezencyusza mieć agilińskiego Ludu srogiem tyrannem, tak czasu bliższego Za jego dopuszczeniem włoski kraj Gotowie I Hunnowie psowali i Longobardowie. 3 Co mam o Ecelinie albo o Attyli I inszych wielu mówić, którzy świat niszczyli I których często podług swej sprawiedliwości Bóg daje na karanie naszych nieprawości? Nie tylko dawnych wieków siła tego mamy Przykładów, ale i dziś tego doznawamy, Kiedy nam, nędznem trzodom, w te dni nieszczęśliwe Miasto pasterzów daje wilki drapieżliwe, 4 Co na tem mało mają, iż się, żal się, Boże, Tak wiele mięsa w brzuchach ich zmieścić nie może, Ale głodniejszych wilków poźrzeć nas wołają, Którzy za wysokiemi górami mieszkają. Nie mogą się porównać kości pod Kannami, Trebią, Trazymenem — mem zdaniem — z kościami Temi, które po brzegach i po polach leżą, Gdzie Roncus, Mela, Tarus i Atesis bieżą. 5 Bóg pozwala, abyśmy za nasze złośliwe Ustawiczne występki i grzechy brzydliwe, Byli karani jeszcze przez gorsze narody, Odnosząc spustoszenia i niezmierne szkody. Przydzie ten czas, że i my także ich pójdziemy Ziemie psować, jeśli się kiedy polepszemy, Kiedy i oni także przez swe nieprawości Przywiodą wieczną Dobroć do zapalczywości. 6 I ci na on czas pewnie musieli swojemi Boga barzo urazić grzechami ciężkiemi, Bo poganie wszytkie ich miejsca napełnili Obelżeniem i wszytek ich kraj połupili; Ale najbarziej byli nędzni dnia onego, Obciążeni od gniewu Rodomontowego. Powiedziałem, że o niem dano znać Karłowi I że bieżał, aby go nalazł, ku rynkowi. 7 Widzi, jadąc, pobite ludzie, rozwalone Kościoły i pałace pyszne popalone, Wielką część miasta pustą, że rzadko słychano, Rzadko takiej srogości przykłady widziano. »Dokąd, o nikczemnicy, uciekać myślicie? »Przynamniej się na szkody swoje obejźrzycie! »Jaka ucieczka albo jakie wam zostanie »Insze miasto, jeśli wam to wezmą poganie? 8 »I takli jeden tylko, waszem z każdej strony »Murem tak, że nie może uciec, obtoczony, »I mogę tak rzec, w mieście waszem poimany, »Ujdzie, zbiwszy wszytek lud, zdrów, bez żadnej rany?« Tak w on czas cesarz mówił, gniewem zapalony I sromotą i hańbą oną poruszony, Przypadszy przed swój pałac wielki, tam, gdzie psował I gdzie wściekły poganin lud jego mordował. 9 Tam się była pospólstwa wielka część zbieżała. Gdzie się jakiej pomocy naleść spodziewała, Bo pałac beł obronny i chwilę gwałtowi Mógł wytrzymać przeciwko nieprzyjacielowi. Plac wszytek przed pałacem wielkiem odbieżany, Od wściekłego pohańca beł opanowany, Który szablą skrwawioną w jednej ręce błyska, Drugą ognie pożerce i tam i sam ciska. 10 I tłucze wielką bramę i mocne podwoje Wysokiego pałacu tak, że drżą pokoje. Ludzie lękliwi z góry, z wież i z wierzchu bramy Zmiatają sztuki murów i wysokie tramy, Dachy psują i czego jeno dopaść mogą, Na poganina jedną posyłają drogą; Lecą drzewa, kamienie i balki złocone I posadzki i drogie filary zwalone. 11 Głowę i piersi jasną stalą przyodziany W bramie królik z Algieru stoi, krwią pijany, Nieinaczej, jako wąż jadowity, który Z ziemie świeżo wyszedszy, pyszny z nowej skóry, Czując, że mu z dostanej dopiero młodości Przybyło więcej siły i więcej rzeźwości, Ogień w oku ma, trzema językami świszczy, Gdzie mija, źwierzowie mu ustępują wszyscy. 12 Kamienie, drzewa, cegły i tramy zwalone, Strzały gęste, i z łuków i z kusz wystrzelone, Nie mogą wściągnąć jego popędliwej ręki; Tłucze wielkie podwoje i wrota przez dzięki I już w bramie uczynił, nieuhamowany, Taką dziurę, że widział i mógł być widziany Od wybladłych i strachem twarzy napełnionych, Na podwórzu wielkiego zamku zgromadzonych. 13 Po przestronych pokojach i salach wołania I wrzaski i niewieście słychać narzekania. Białegłowy żałosne wszędzie się mięszają I zapamiętawszy się, po domu biegają, Ojczyste swoje łoża i miłe podwoje Ostatnie obłapiając, już jako nie swoje. Do tego było przyszło, kiedy z przebranemi Cesarz skwapliwy przypadł rycerzmi swojemi. 14 Obróciwszy się do swych bohatyrów onych, Nie w jednej już potrzebie przedtem doświadczonych, »A zaście nie wy ze mną — rzecze — w Aspramoncie »Otrzymali zwycięstwo na wielkiem Almoncie? »Nie wyście Agolanta z Trojanem zabili? »Nie wyście sto tysięcy ich wójsk porazili? »Inszych wielkich swoich dzieł teraz nie pomnicie, »Że się jednego tylko tejże krwie boicie? 15 »Dlaczego mniejszej siły i serca być macie »Teraz, aniżli przedtem? Czego się lękacie? »Ukażcie swoje męstwo temu psu wściekłemu, »Psu wściekłemu, lichy gmin pożerającemu! »Serce mężne, by tylko śmierć była uczciwa, »Nic nie dba, lubo późna, lubo jest skwapliwa: »Ja mniemam, żeście są ci, coście przedtem byli, »Ci, którzyście mię zawżdy zwycięzcą czynili«. 16 To wyrzekłszy, zwarł konia i biegł z wielkiem gniewem Na króla z Algijeru z pochylonem drzewem; I wojewoda Ugier właśnie w tejże chwili I Nam równo z cesarzem do niego skoczyli. W tenże czas i Awokon tuż i z Oliwierem, Awin i mężny Otton z cnem Berlingijerem, Wszyscy do Rodomonta konie rozpuścili I w piersi go i w boki drzewy uderzyli. 17 Ale już kiedykolwiek bojom pokój dajmy I o śmierci i o krwi więcej nie śpiewajmy I tego poganina niemniej okrutnego Zapomnimy na chwilę, jako i mężnego — I takem się jem więcej, niż trzeba, zabawił — A pódźmy do Gryfona, któregom zostawił Z niewierną Orygillą w Damaszku bogatem I z jej gamratem, co się mienił być jej bratem. 18 Między wschodniemi miasty kładą najludniejszy I najpierwszy Damaszek i najbudowniejszy, Damaszek piękny, który tak daleko słynie, W wielkiej i urodzajnej i żyznej równinie, Zbyt wesołej tak lecie, jako czasu zimy, Siedm dni jazdy leżący od Jerozolimy; Przyległa miastu góra od jednego końca Bierze pierwsze promienie wschodzącego słońca. 19 Dwie rzece kryształowe miasto przedzielają, Które swą wilgotnością gęste odżywiają Zawżdy pełne i liścia i kwiecia ogrody, Rozsyłając przez różne strumienie swe wody. Twierdzą, że w niem tak wiele wód cedrowych, żeby I młyny jemi mogły mleć według potrzeby, I że kto przez ulicę idzie, w każdej stronie Czuje ze wszystkich domów wychodzące wonie. 20 Jedna między inszemi główna ulicami Wszytka była z różnych barw nakryta suknami, Insze zaś były kryte ziołami wonnemi, Albo ogrodowemi albo też polnemi. Wszytkie bramy i okna wszytkie są ubrane W kobierce drogie, z różnych jedwabiów utkane, Ale najbarziej w dziwnie piękne białegłowy, Strojne w perły, w kamienie, w świetne złotogłowy. 21 Widać było na wielu miejscach tańcujące Ludzie w sieniach i różne muzyki grające; Na koniech się piękna młódź przejeżdżała wszędy, Przybranych w drogie siodła i bogate rzędy. Ale nawiętszą czynił ozdobę bogaty Dwór królewski z ubranych paniąt w świetne szaty, W perły, w kamienie i w to, co Indye mają I czego w Erytrejskiem morzu dostawają. 22 Powoli z towarzystwem Gryfon postępował I wszytkiemu się i tam i sam przypatrował, Kiedy beł od jednego na drodze wściągniony I żeby zsiadł do jego pałacu, proszony; I według tamtych krajów zwyczajnej ludzkości Wszytkie swe ofiarował dostatki dla gości, Wprzód jem, aby się zmyli w jego łaźni, radził, Potem je u bogatej wieczerzy posadził. 23 I powiedział jem, jako ich król zawołany Damaski i syryjski, Norandyn nazwany, Zapraszał cudzoziemskie rycerze i swoje Na dwór swój, na gonitwy i surowe boje, Które się począć miały rano dnia przyszłego, Skoroby weszły słońca promienie nowego, Radząc, jeśli z postawą zgodne męstwo mieli, Żeby się z niem ukazać na tem placu chcieli. 24 Lub tam Gryfon przyjachał dla czego inszego, Nie wymówił się w on czas z wezwania takiego; Bo gdziekolwiek się trafi miejsce i pogoda Oświadczyć swoje męstwo, opuszczać jej szkoda. Potem się dowiadował pilnie, jeśli one Gonitwy z dawnych były czasów ustawione I jeśli się na każdy rok odprawowały, Czy się nowo od króla teraz wywołały. 25 On szlachcic na to: »Te — pry — gody zawołane, »Co cztery miesiące być mają sprawowane. »Jeszcze żadne nie były i pierwsze być mają »Te, które się po ranu jutro poczynają »Na pamiątkę, że tego dnia beł wyzwolony »Król nasz, w niebezpieczeństwie wielkiem położony, »Bywszy cztery miesiące swą własną osobą »W wielkiem strachu i mając śmierć zawsze przed sobą. 26 »Ale iż chcecie wszytko dostatecznie wiedzieć, »Wolę wam wszytkę sprawę z początku powiedzieć. »Miłował król Norandyn od czasu dawnego »Gładką córkę możnego króla cypryjskiego; »Nakoniec jej u ojca dostawszy za żonę, »Prowadził ją wesoły na zad w swoję stronę, »W towarzystwie rycerze i białą płeć mając, »Prosto się do Syryej w drogę obracając. 27 »Ale skorośmy poszli pełnemi żaglami »I ziemia i port został daleko za nami, »Tak sroga niepogoda nagle nastąpiła, »Że samego starego szypra przeraziła. »Trzy dniśmy i trzy nocy po morzu błądzili »I tam i sam krzywemi ścieszkami kolili; »Wysiedliśmy nakoniec na brzeg utrudzeni »U wesołych pagórków i chłodnych strumieni. 28 »Zaczemeśmy namioty piękne rozbijali »I odpoczynki morskiem trudom gotowali; »Jedni z nas drwa nosili i ognie niecili, »Drudzy ławy i stołki i stoły stawili, »A wtem króla naszego chęć wzięła w doliny »Przechodzić się i w lasy głębsze dla zwierzyny, »Lub jelenia lub sarnę naleść zamyślając, »Dwu sług z sobą, co za niem strzały nieśli, mając. 29 »Kiedyśmy tak wesoło tam odpoczywali »I wracającego się króla wyglądali, »Ujźrzeliśmy z daleka Cyklopa strasznego, »Brzegiem morskiem przeciw nam prosto bieżącego. »Strzeż was Boże, panowie, widzieć twarz straszliwą »Okrutnego Cyklopa i postać gniewliwą! »Lepiej, żebyście o niem z powieści wiedzieli, »Aniżli, żebyście go gdzie z blizka widzieli. 30 »Tak miąższy jest, tak wielki i tak słuszną miarę »Wzrostu przeszedł, że temu nie każdy da wiarę. »Miasto oczu pod czołem ma z twarzy wydane »Brzydkie, szpetne, straszliwe dwie gałki kościane. »Zda się, że się pagórek ruszył, gdy nad brzegiem »Przeciwko nam, jakom rzekł, bieżał wielkiem biegiem; »Zanadrze ma skrwawione, nos długi, a z gęby »Ukazuje tak, jako świnia, krzywe zęby. 31 »Pysk przy ziemi tak właśnie, jako ogar, niesie, »Kiedy zająca szuka i szlakuje w lesie. »Zajźrzawszy go, wszyscy się okrutnie strwożemy »I tam, gdzie nas strach pędzi, uciekać poczniemy. »Że go ślepem widziemy, mało nam pomoże, »Kiedy samem wąchaniem tylko więcej może, »Niż drugi, co ma z węchem dobrem zdrowe oczy, »I trzeba skrzydła, kto chce zdrów uść jego mocy. 32 »Ten tam, ten sam ucieka, ale uciec jemu »Próżno było, z wiatrami równo bieżącemu. »Wszytkich naszych czterdzieści spełna osób beło, »A tylko dziesięć w okręt zdrowo przypłynęło: »Jednych w łono, w zanadrze wielkie drugich sobie, »Drugich pod obie pachy nakładł w onej dobie; »Niektóremi napełnił torbę swą przestroną, »Tak, jako u pasterza, przed się zawieszoną. 33 »Zaniósł nas dziw straszliwy potem między skały »Przy brzegu, w które biły gęste morskie wały; »Gdzie z marmuru jest jego jama wykowana »Tak białego, jako jest karta niepisana. »W niej jedna białagłowa społem z niem mieszkała, »Która serce żałosne i twarz zawżdy miała, »I pań i panien siła mając w swem opieku, »Gładkich, szpetnych i stanu i różnego wieku. 34 »Niedaleko jaskiniej, w której mieszkał, onej, »Jakoby w samem wierzchu góry wyrobionej, »Była druga nie mniejsza, w której stado swoje »Zamykał w nocy albo w południowe znoje; »Które od niego lecie i zimie pasione, »Dla wielkości swojej być nie mogło zliczone, »A dla zabawy je swej raczej miał i chował, »Niż, żeby go zażywał albo potrzebował. 35 »Bo mu mięso człowiecze lepiej smakowało, »Jakoż się to, niżli wszedł w jamę, pokazało; »Bo z onych towarzyszów naszych nieszczęśliwych »Trzech zjadł zaraz albo ich raczej pożarł żywych, »Potem kamień odwala i jamę otwiera »I stado z niej wygania, a nas w niej zawiera; »Potem idzie, na paszą owce poganiając »I w piszczałkę pasterską sobie przygrawając. 36 »Wtem się z lasu Norandyn wraca i przygody »I nieszczęście i swoje zrozumiewa szkody: »Wszędzie cicho i pełno wielkiego milczenia, »W namiotach nie zastawa żywego stworzenia. »Nie może się domyślić, kto mu zostawiony »Lud rozegnał i na brzeg bieży, potrwożony, »I widzi swe żeglarze, że kotwie wciągają »I żagle ukwapliwi na maszty stawiają. 37 »Oni, skoro na brzegu króla obaczyli, »Z okrętu łódź po niego małą wyprawili; »Ale skoro usłyszał, kto mu szkodę onę »Uczynił w jego ludziach i uniósł mu żonę, »Zarazem się namyśla jeszcze świeżem tropem »Tak długo, aż go dojdzie, bieżeć za Cyklopem, »Bo albo żywot stracić i bez dusze zostać, »Albo swojej Lucyny chce koniecznie dostać. 38 »Gdzie, się pokazowała w piasku świeża stopa »Podle brzegu morskiego wielkiego Cyklopa, »Jako mu wściekła miłość każe, pędem bieży, »Aż przypadnie, gdzie ona jama jego leży, »W którejeśmy zawarci strasznego czekali »Pasterza i gotowej śmierci wyglądali; »Na każdy dźwięk zdało się, żeśmy go słyszeli »I żeśmy od niego pożarci być mieli. 39 »Tak szczęście jego chciało i tak mu zdarzyło, »Że jego żonę zastał, samego nie było; »Która skoro go jeno z daleka ujźrzała, »»Uciekaj! Oto zginiesz: uciekaj!« wołała. »»Wszystko — prawi — za jedno; zginę lub nie zginę. »»Ja chcę widzieć koniecznie drogą swą Lucynę. »»Nie błąd, ale mię żądza prowadzi w tę drogę, »»Bo żyć bez swej małżonki nie chcę i nie mogę«. 40 »Potem pytał: »Powiedz mi o tych, moja pani, »»Którzy naprzód na brzegu byli poimani, »»Których znać pasterz srogi poniósł na to miejsce, »»Jeśli zabił Lucynę, jeśli żywa jeszcze«. »Odpowiada mu na to żona Cyklopowa, »Że ta, o której pytasz, i żywa i zdrowa, »I cieszy go i ludzko z Norandynem gada, »Powiadając, że Cyklop białychgłów nie jada. 41 »»I ja — pry — i te wszystkie insze białegłowy, »»Które widzisz, podeprą mej prawdziwej mowy, »»Bo ani jem ani mnie Cyklop nic nie szkodzi, »»Krom, że żadna od jamy daleko nie chodzi. »»Na te, co zamyślają uciekać, karanie »»Srogie kładzie i wiecznie zwykł się gniewać na nie »»Albo je w łańcuch wsadza, albo żywo grzebie, »»Lub cały dzień na słońcu nago ma u siebie. 42 »»Twoi ludzie od niego dzisiaj przyniesieni, »»Nie byli od białychgłów jeszcze rozdzieleni, »»Ale jako je przyniósł, razem poimane, »»Do jaskinie je wpuścił, społem pomieszane. »»Samem węchem mężczyzny zarazem poczuje »»I białą płeć, ale tej nigdy nie morduje, »»Same tylko mężczyzny; tych siła umiera, »»Bo ich pięć jednego dnia albo sześć pożera. 43 »»Jakobyś miał wybawić żonę, nie rozumiem, »»Z tego miejsca i radyć dać na to nie umiem. »»Dosyć możesz mieć na tem, że żywo została »»I będzie tu z nami złe i dobre cierpiała. »»Ale uciekaj, synu! dla Boga, uciekaj »»I Cyklopa, aby cię nie pożarł, nie czekaj, »»Bo skoro przydzie, wącha wkoło i poczuje »»I biedną mysz, jeśli się w domu gdzie najduje«. 44 »Odpowie król, że nie chce odejść z tamtej strony, »Jeśli pierwej nie ujźrzy swojej miłej żony, »I że tam z nią pospołu woli umrzeć raczej, »Niż żyć bez niej, ani chce uczynić inaczej. »Ona skoro ujźrzała, że go zbić nie mogła »Z tak wielkiego uporu, aby mu pomogła, »Wszytkie swe siły zaraz na to obróciła »I wszytek zmysł i wszytek dowcip w to włożyła. 45 »Zawsze w domu pobitych baranów niemało, »Owiec i kóz i jagniąt i kozłów wisiało, »Któremi sama siebie i swoje żywiła; »Z dachu skór powieszonych widać było siła. »Król za radą życzliwej onej białejgłowy »Zebrał około nerek wszystek łój kozłowy »I mazał się tak długo od głowy do pięty, »Aż jego pierwszy zapach wszystek beł odjęty. 46 »Skoro porozumiała, że zapachem nowem »Dobrze trącił Norandyn i parchem kozłowem, »Skórę jako najwiętszą kozłową obrała »I ubrać się w nię zaraz królowi kazała. »On, jako nauczony beł od swej mistrzyni, »Na bałuku znienagła lezie do jaskini, »Tam, gdzie pięknej Lucyny była ulubiona »Twarz, kamieniem ogromnem w jamie przywalona. 47 »I jako mu kazała, kryty cudzą skórą, »Stoi podle jaskiniej tuż nad samą dziurą, »Aby w nię wszedł z owcami, kiedy je z ugora »Przyżenie, i cierpliwy czeka do wieczora. »Wieczór słyszy piszczałkę, której zwykł używać »Srogi pasterz i stada do domu zwoływać; »Sam sobie przygrawając, znienagła za niemi »Idzie na odpoczynek krokami wielkiemi. 48 »Osądźcie, jeśli nie drżał i beł próżny trwogi, »Kiedy poczuł, że się już wracał Cyklop srogi, »I kiedy ujźrzał, że się do niego przymykał »Z straszną twarzą i wielką jaskinią odmykał. »Lecz więcej miłość mogła, niż strach, niewątpliwie, »A wy uznajcie, jeśli miłował prawdziwie. »Wprzód przydzie wielki Cyklop i kamień odłoży; »Król wchodzi, wmieszawszy się między gęste kozy. 49 »Gdy weszło stado, Cyklop sam się w jamę wpuszcza, »Ale pierwej za sobą wielkie drzwi zapuszcza; »Chodzi, wszystkich wąchając, na ostatek bierze »Dwu naszych towarzyszów do srogiej wieczerze. »Gdy mi wspomnieć na jego straszne zęby przydzie, »I teraz drżę od strachu i pot przez mię idzie. »Król skórę, skoro Cyklop wyszedł precz z jaskinie, »Zrzuciwszy, u szyje się uwiesza Lucynie. 50 »Ona nędzna, widząc go, co się cieszyć miała, »Więtszą żałość i smutek z jego przyścia miała: »Widzi, że musi zginąć i więcej nie może »Stamtąd wyniść i onej namniej nie pomoże. »»W tem żalu, w którem mię mieć zła fortuna chciała, »»Wielkąm pociechę — prawi — miły mój, stąd miała, »»Żeś w ten czas nie beł z nami, kiedy mię z inszemi »»Okrutny Cyklop dziś wziął sługami twojemi. 51 »»Bo lubo mi gorzko przyść do tego kłopota, »»Że ladakiedy zbędę miłego żywota, »»Alebym tylko, kiedy tak zła gwiazda chciała, »»Swojego złego losu była żałowała; »»A teraz, lub wprzód zginiesz, lub później, żal z twojej »»Śmierci więtszy mieć będę, niżli z własnej mojej«. »I dalej powiadała z żałością Lucyna, »Że jej barziej, niż o się, szło o Norandyna. 52 »Król rzekł: »Jam się dlatego na to miejsce stawił, »»Abym i ciebie i tych inszych stąd wybawił; »»Czego, jeśli nie sprawię, zawarłem u siebie »»Raczej umrzeć, niżli żyć, me serce, bez ciebie! »»A jakom tu wszedł, tak też i wyniść stąd mogę »»I wy pospołu zemną pójdziecie w tęż drogę, »»Jeśli czynić, jakom ja uczynił, będziecie »»I smród na się szpetnego źwierzęcia weźmiecie«. 53 »I ukazał nam sposób, jemu już zdarzony, »Który na nos Cyklopów miał od jego żony, »Abyśmy się ubrali wszyscy w koźle skóry, »Jeśliby nas chciał macać na wyściu u dziury. »Łatwie nas na to było namówić i ile »Nas było, tak białychgłów, jako mężczyzn, tyle »Kozłóweśmy zabili, którycheśmy mieli »Za najstarszych i którzy najbarziej śmierdzieli. 54 »I icheśmy swe ciała łojem namazali »I wszyscyśmy się w skóry ich poubierali. »Tym czasem z oceanu syn pięknej Latony »Ze dniem jasnem poganiał na świat wóz złocony; »Cyklop też z pierwszem światłem, jako więc czyniwał, »Wracał się do jaskiniej i swem się ozywał »Stadom, grając w piszczałkę, aby zostawiały »Jaskinią i na paszą w pole wychadzały. 55 »Trzymał rękę u jamy, w dziurze nas przejmując »I żebyśmy z owcami nie wyszli, pilnując. »A macał nas, gdy kozy i owce wypuszczał, »I zaś nas, poczuwszy sierć albo wełnę, puszczał. »Takiemeśmy sposobem z białemigłowami »Wszyscy wyszli, koźlemi nakryci skórami; »I nie wściągnął nikogo Cyklop, aż lękliwa »We drzwiach była Lucyna, barzo bojaźliwa. 56 »Lucyna, lubo łojem, nędzna, swego ciała, »Brzydząc się jem podomno, nie nasmarowała, »Lubo barzo pieszczono i miękko chodziła, »Że zwierzęcego w on czas chodu nie trafiła, »Lubo kiedy ją macał, trwożyć się poczęła »I od wielkiego strachu, nieszczęsna, krzyknęła, »Lub się była nakryła skórą ladajako: »Postrzegł jej srogi Cyklop, ja sam nie wiem, jako. 57 »Takeśmy się każdy z nas byli obrócili »Na swe przypadki, żeśmy cudzych nie patrzyli. »Jam się przecię obejźrzał na jej wrzask do dziury »I ujźrzałem, że ją już zewlókł Cyklop z skóry »I wtrącił ją w jaskinią. A myśmy skórami »Nakryci, po staremu szli między owcami, »Gdzie nas pasterz wprowadził w łąki niesieczone, »Między piękne pagórki i chrósty zielone. 58 »Gdzieśmy potem czekali, ażby usnął w cieniu, »Podle lasu, przy pewnem wesołem strumieniu. »Ten ku morzu, a ten się ku górom udawa; »Norandyn z nami nie chce i w stadzie zostawa. »Taka go miłość wzięła przeciwko Lucynie, »Że się na zad chce wrócić stamtąd do jaskinie, »Ani odejść, póki jej stamtąd nie wyzwoli, »A umrzeć tamże przy niej, niż bez niej żyć, woli. 59 »I gdy ją z razu ujźrzał, we drzwiach postrzeżoną »I gwałtem do jaskiniej na zad zaś wciągnioną, »Chciał, nie mogąc wytrzymać wielkiemu żalowi, »Dobrowolnie się wrzucić w garło Cyklopowi. »I już się beł zapuścił i beł mu u gęby »I blizko było, że mu mało nie wpadł w zęby; »Ale go ta nadzieja jeszcze zatrzymała, »Że za czasem Lucyna stamtąd wyniść miała. 60 »Wieczorem napasione stado swe przygnawszy »I żadnego w jaskiniej z naszych nie zastawszy, »Czując, że go wieczerza spodziewana minie, »Wszystkę winę przyczyta i daje Lucynie »I do łańcucha ją stać pod niebem skazuje »Na skale, ani ciału pięknemu folguje. »Król patrzy, co dla niego cierpi — żal się, Boże — »I schnie żalem i tylko że umrzeć nie może. 61 »I wieczór i po ranu miłośnik strapiony »Widzi mękę, ciężki płacz nieszczęsnej swej żony; »I lub w pole lub idzie z pól, między barany »I owce przednie coraz przychodzi wmieszany. »A ta twarzą żałosną znać dawa nieboga, »Aby stamtąd uciekał, prosząc go dla Boga, »Ponieważ i sam zginąć ladakiedy może »I jej swoją bytnością namniej nie pomoże. 62 »Namniej jej nie pomoże; a nie tylko ona, »Ale go o toż prosi Cyklopowa żona, »Nadaremnie; bo król być i jednej godziny, »Kiedyby to mogło być, nie chce bez Lucyny. »W tej niewolej, w której go miłość uwiązała »I potem go pobożność i litość trzymała, »Trwał tak długo, aż w ten kraj, jak to bywa czasem, »Trafili się z przygody Mandrykard z Gradasem. 63 »Którzy swoją śmiałością tak wiele czynili, »Aż nakoniec Lucynę piękną wyzwolili; »Acz to raczej sprawiło szczęście, które mieli »W tej sprawie, i do morza w skok z nią ubieżeli »I ojcu ją, co tam beł, dali. To się stało »Właśnie w ten czas, kiedy się świtać zaczynało, »Kiedy jeszcze Norandyn król między owcami »Odpoczywał w jaskiniej i między kozami. 64 »Ale skoro świat jasne słońce oświeciło, »Dowiedział się król, że już Lucyny nie było. »Wszytko mu powiedziała Cyklopowa żona, »Jako się działo, jako była uniesiona. »Król Bogu dzięki czyni i ręce podnosi »Do nieba i pokornie i nabożnie prosi, »Aby ją tam prowadził, skądby ją mógł potem »Mieć lub prośbą lub mocą lub skarbem i złotem. 65 »Niepodobnie wesoły i pełen obrady, »Idzie na paszą między kosmatemi stady »I tam czeka tak długo, aż nieokrócony »Pasterz w cieniu na ziemi legł, snem zwyciężony. »On dzień cały uchodzi do mroku samego, »Aż beł bezpieczny od rąk Cyklopa srogiego; »Potem wesół wsiadł w okręt pewny w Sataliej »I ode trzech miesięcy przybył do Syryej. 66 »Król po miastach, miasteczkach, po ziemi, po wodzie, »W Egipcie i w Afryce, w Turczech, w Cyprze, w Rodzie »Rozesłał wszędzie szukać kochanej Lucyny, »A nie miał o niej, aż dziś czwarty dzień, nowiny. »Dziś czwarty dzień wiadomość od świekra swojego, »Że z nią jest w Nikozyej, ma, króla cyprskiego, »Potem, jako go wiatry przeciwne trzymały »I długo go po morzu tam i sam miotały. 67 »Na znak swego wesela i wielkiej radości »Król zawołane gody sprawuje dla gości »I uchwalił na czasy na potem idące »Takie drugie sprawować co cztery miesiące »Na pamiątkę, że cztery miesiące w kozłowem »Odzieniu szpetnem chodził w stadzie Cyklopowem; »I ten dzień właśnie jutro przypadnie, którego »Wyszedł z ciężkiej niewolej pasterza srogiego. 68 »To wszystko, coście teraz odemnie słyszeli, »Częściem sam widział, a część, abyście wiedzieli, »Wiem od króla, który czas wyszszej mianowany »Trwał w tej nędzy, zwierzęcą skórą przyodziany. »Jeśli wam kto inaczej będzie co powiadać, »Że nic nie wie, możecie bezpiecznie mu zadać«. Tak on szlachcic powiadał w on czas Gryfonowi, Skąd przyszło one gody sprawować królowi. 69 Niemałą część rycerze nocy w onej chwili Rozmawiając o onej przygodzie, strawili; Tem zawarli, że miłość prawie niesłychana I pobożność od króla była pokazana. Potem wstawszy od stołu, szli na odpocznienie Tam, kędy mieli wczesne i dobre złożenie. Nazajutrz w dzień pogodny, skoro grać poczęli Trębacze, rycerze się ochotni ocknęli. 70 W bębny biją po mieście, w głośne trąby grają I na plac naznaczony pospólstwa wołają. Gryfon, skoro obaczył i wozy i konie Na ulicy i wielki zgiełk na każdej stronie, Ubiera się i kładzie na się zwykłą swoję Doskonałą i nieraz doświadczoną zbroję; Bo niepożyta była i uczarowana I własną ręką wiedmy białej hartowana. 71 Antyocheńczyk się też z niem także gotował, Jachał na plac i członki żelazem warował. Już też od gospodarza beły zgotowane Dla nich wielkie kopie, dobrze zżyłowane; Który swoje powinne i krewne zgromadził I na plac je, czyniąc jem uczciwość, prowadził, Przydawszy jem i piesze i na koniech sługi Umiejętne i do tej sposobne posługi. 72 Przyjachawszy na rynek, zawściągnęli konie I nie jeżdżąc po placu, stanęli na stronie, Aby na plac jadące tem lepiej widzieli Po jednem, po dwu, po trzech, którzy gonić mieli: Ten misternie złączone farby wynajduje I pociechę swej paniej lub żal ukazuje; Ten na szyszaku, a ten na tarczy znać dawa, Czy łaski, czy srogości w miłości doznawa. 73 Syrowie tak się w on czas ubierali w boje, Jako i my, i także używali zbroje I od Francuzów stroje podomno bierali, Zwłaszcza, że z niemi w blizkiem sąsiedztwie mieszkali; Co w on czas święte miasto rządzili lat wiele, Kędy z ludźmi wszechmocny Bóg przebywał w ciele, Które z wielką sromotą panów chrześcijańskich Teraz w ręku widziemy brzydkich psów pogańskich. 74 Gdzieby na pomnożenie wiary świętej broni I kopij mieli swoich używać, to oni Wolą się między sobą drapać i mordować I tę trochę, co wierzy, jeszcze chcą zepsować. Lepiej, mężni Hiszpani, lepiej, Francuzowie, Lepiej, Niemcy waleczni, lepiej, Szwajcarowie, Że się na inszą zdobycz, godniejszą udacie, Bo to już Chrystusowe, czego tu szukacie. 75 Do tego, jeśli królmi najchrześcijańskiemi I drudzy też zwani być chcecie powszechnemi, Czemuż tak Chrystusowe ludzie zabijacie? Czemu ich niepobożnie z ich dóbr odzieracie? Czemu do Jeruzalem raczej nie jedziecie? Czemu go gwałtownikom tem nie odbierzecie? Czemu Konstantynopol poganie trzymają? Czemu lepszą część świata bisurmańcy mają? 76 Czy nie większe urazy, o hiszpańskie plemię, Ponosisz od Afryki, niż od włoskiej ziemie? A przecię, aby się jej przykrzyło strapionej, Odbiegasz swej odprawy pierwszej umyślonej. I ty, gniazdo niecnoty, czemu się nie czujesz, Pijana włoska ziemi, ani się frasujesz, Żeś się to tych, to owych niewolnicą zstała Narodów, któremeś ty pierwej panowała? 77 Jeśli abyś w swych nie zdechł jaskiniach o głodzie, Chceć się do włoskiej ziemie, szwajcarski narodzie, I szukasz u nas chleba albo na ostatek Śmierci, żeby cię nie gryzł głód i niedostatek: Masz bogactwa tureckie tak blizko w Azyej, Wypądźże go z Europy, a namniej z Grecyej; Tak głodu nie ucierpisz, albo tamte włości Z więtszą zasługą weźmiesz w swoje osiadłości. 78 A co tobie, to zaraz mówię i Niemcowi, Niemcowi, przyległemu twemu sąsiadowi. Tam są od Konstantyna z Rzymu przeniesione Bogactwa, tam są wszytkie skarby zgromadzone Paktola, Herma, gdzie jest złoto znamienite; Migdonią, Lidyą i insze obfite Kraje, o których często z historyj słychacie, Nie tak daleko, jeśli iść tam chcecie, macie. 79 Ty, wielki lwie, któryś jest teraz niebieskiemi Obciążony od Boga kluczami złotemi, Obudź sam włoską ziemię ani jej dopuszczaj Spać tak długo, ale ją na te psy poduszczaj. Ty masz łaskę, tyś pasterz, od Boga obrany, I dla tegoś tak strasznem imieniem nadany, Abyś ryczał, rozciągał ręce i ściśnionej Trzody bronił od wilków, tobie powierzonej. 80 Ale z mowy do mowy, o jakom mojego Zbyt daleko ustąpił gościńca pierwszego! Ale nie takem przecię bardzo obłądzony, Abych zaś nie miał trafić na tor opuszczony. Powiedziałem, że się tak na on czas Syrowie Ubierali do bojów, jako Francuzowie. Zaczem w Damaszku beł plac rycerzów wybranych Pełny, w hełmy i zbroje zupełne ubranych. 81 Gońcom się z ganków piękne przypatrują panie I kwiecie rozmaite wymiatają na nie, Kiedy przeciwko sobie kopie składają Albo z mieczmi na koniech na się nacierają. Każdy, lubo zły jeździec lubo jest ćwiczony, Chce się udać na placu i być pochwalony; Zaczem jedni i sławy i czci dostawają, Drudzy słyszą, że szydząc za niemi wołają. 82 Zwycięzcy na gonitwach zbroję wystawiono, Którą królowi w dary świeżo przyniesiono, Nalezioną z trafunku od kupca jednego Na drodze, z Armeniej na zad jadącego. Przydał król zwierzchnią szatę, utkaną ze złota I z jedwabiów; okrom że sama jej robota Dziwna beła, kamieni siła w sobie miała I pereł, że się za skarb wielki szacowała. 83 Kiedyby beł Norandyn poznał onę zbroję, Pewnieby ją beł schować dał w skarbnicę swoję, I choć beł hojny, by go był kto o niej sprawił, Na gonitwyby jej beł za dar nie wystawił. Siłaby o tem mówić, jako znieważona I od kogo tak barzo była pogardzona, Że porzucona w drodze na ziemi leżała I na łup tem, co wprzód szli i pozad, została. 84 Indziej o tem, a teraz powiem o Gryfonie, Który, jakom przypomniał, stanąwszy na stronie, Zastał kilka par z sobą kopie łamiących I potem się ręcznemi broniami bijących. Ośm było naprzedniejszych na dworze, co byli Towarzystwo i związek z sobą uczynili; Wszyscy młodzi i w bojach bywali mężowie, Lubo domów przedniejszych lub wielcy panowie. 85 Ci przeciwko każdemu w szranki wstępowali I wszytkiem po jednemu w bój odpowiadali Pierwej drzewem, a potem szablą i buławą, Póki się jeno cieszyć chciał król oną sprawą. Częstokroć sobie drzewy zbroje dziurawili, Wrzkomo w igrzysku, ale to wszytko czynili, Co czyni nieprzyjaciel nieprzyjacielowi, Krom, że ich było wolno rozdzielić królowi. 86 Rycerz z Antyochiej i z serca obrany I z siły, Martan własnem imieniem nazwany, Jakoby mając z sobą Gryfona, śmiałości Był jego ucześnikiem i jego dzielności, Wjechał w szranki na pięknem i ubranem koniu I potem sobie w miejscu stanął na ustroniu, Czekając, ażby byli srogi bój skończyli Dwaj rycerze, którzy się z sobą w ten czas bili. 87 Pan z Seleucyej, jeden z onych, którzy mieli Odpowiadać tem wszytkiem, którzy gonić chcieli, Goniąc w on czas z Ombrynem, właśnie go kopią W jego miarę ugodził, w czoło pod skofią. Spadł Ombryn z konia zaraz na ziemię, zabity, Z wielką żałością wszytkich, bo beł znamienity Rycerz z niego i człowiek do tego cnotliwy, Ale cóż, kiedy tak chciał los jego złośliwy. 88 Martan widząc to, bał się, aby się i jemu Także właśnie nie zstało, jako i onemu, I do swego się zaraz wrócił przyrodzenia, Myśląc, jakoby zniknąć boju i gonienia. Gryfon, który stał przy niem, jego urażony Ociąganiem, popchnął go, żeć wżdy ośmielony, Przeciwko się jednemu ruszył rycerzowi, Jako pies pospolicie przeciwko wilkowi, 89 Co się za niem zapuści trochę i zaś czeka, W miejscu stając, i tylko z daleka nań szczeka, Widząc, jako ma w oczu zapalonych żywe Ognie i jako zęby wyszczerza straszliwe. Gdzie wszytek lud, gdzie wszyscy rycerze ćwiczeni, Gdzie i król i książęta byli zgromadzeni, Wylękniony się Martan razowi uchronił I w prawą stronę głowy i wodze nakłonił. 90 Przecię mógł jakokolwiek koniowi swojemu, Wymawiając się, winę dać twardoustemu; Ale kiedy do ręcznej przyszło potem broni, Tak zbłądził, że Demosten sam go nie obroni: Jakoby beł papierem kryty, nie żelazem Tak się boi i tak drży przed namniejszem razem, Na ostatek ucieka bez wstydu i rzędy Miesza; ludzie się śmieją koło niego wszędy. 91 Potem powstał huk i krzyk i wielkie wołanie Pospolitego ludu i chłopiąt gwizdanie, Gdy wypuściwszy wodze swojemu koniowi, Właśnie, jako szczwany wilk, bieżał ku domowi. Gryfon, co został, tak się rozumie zelżonem, Tak swego towarzysza hańbą oszpeconem, Żeby się w ogniu wolał widzieć w onej chwili, Widząc, jako się wszyscy śmiali i szydzili. 92 Pała na twarzy z gniewu i wstydu wielkiego, Jakoby błąd Martanów beł jego samego, Bo wszyscy tejże kuźniej dzieła wykładali I takiegoż się po niem męstwa spodziewali. Jeśli kiedy, dziś mu się trzeba dobrze stawić I swego towarzysza występku poprawić: Błąd na piądź, iż już o niem złe mniemanie mieli, Na dziesięćby go beli łokci rozumieli. 93 Wziął był już drzewo Gryfon i do toku włożył, Któremu się był w bojach tak dobrze przyłożył, Że rzadko kiedy chybiał, i konia rozpuścił, Co jedno biegu mógł mieć, i na dół je spuścił I tak je dobrze w on czas o pana zawadził Z Sydoniej, że go zbił i z siodła wysadził; Wszyscy się zadziwili i na nogi wstali, Bo przeciwnego po niem wszytkiego czekali. 94 Gryfon znowu zajachał i z onemże drzewem, Całem i niezłomanem, skoczył z wielkiem gniewem I złamał je we troje o tarczą mężnemu Rycerzowi, staroście laodycejskiemu, Który niewytrzymanem razem uderzony, Zachwiał się i raz i dwa, na dół pochylony; Ale się prętko przecię zasię poprawiwszy, Szedł na Gryfona, szable od boku dobywszy. 95 Gryfon widząc, że mało kopia sprawiła I że go, jako tuszył, z siodła nie zwaliła, Czego kopia sprawić nie mogła to — prawi — Szabla za piątem cięciem albo szóstem sprawi. I przypuściwszy konia podeń, wysadzony Od siodła, ostrą szablą tnie go bez obrony W lewą skroń, nie przestając, raz drugi i trzeci, Że ogłuszony z konia na ostatek leci. 96 Tamże i z Apamiej dwaj bracia rodzeni, Jako o nich trzymano, gońcy doświadczeni, Jeden Tyrses, a drugi Korymbus nazwani, Od Gryfona zostali z koni pozwalani. Uderzony kopią, Tyrses łęk zostawił, Ale się ręczną bronią z Korymbem rozprawił; Już Gryfonowi wszyscy prawie przysądzają Zwycięstwo i pewnie, że dank weźmie, trzymają. 97 Po tych dwu w szranki wstąpić zaś Salinterowi, Najwyszszemu dopiero przyszło marszałkowi, Który wszytkiem królestwem rządził, podwyszszony Na pierwsze dostojeństwo damaskiej korony. Ten znieść tego nie mogąc, w sobie rozgniewany, Że on od cudzoziemca miał być otrzymany Dank w gonitwie, groźnych słów i fuków używa I Gryfona na drzewo zuchwale wyzywa. 98 Odpowiedział mu Gryfon dobrze hartowaną Kopią, za najlepszą z dziesiąci obraną. I aby uszedł błędu, w pół tarczy mu mierzył I tak go ją na on czas potężnie uderzył, Że mu piersi i oba blachy rozerwała I przepadszy, grot tyłem na piądź ukazała. Wszyscy krom króla radzi śmierć jego widzieli, Bo go z jego łakomstwa zbyt nienawidzieli. 99 Toż i dwiema damaskiem panom, Karmundowi, Gryfon właśnie uczynił, i Ermofilowi; Z których jeden wszytkich wójsk na ziemi hetmanem, Drugi na amilarstwo świeżo beł obranem. Jeden zbył konia, drzewem z siodła wysadzony, Drugi leżał na ziemi, koniem przywalony, Który nie mogąc razu wytrzymać ciężkiego, Jakoby go podrąbił, padł, Gryfonowego. 100 Jeszcze beł z Seleucyej pan został, którego Miedzy tą siedmią mieli za namężniejszego, A dobrze baczył pewnie siłę swą niemałą Z dobrem koniem i zbroją przednią, doskonałą. Oba się kopiami tak, jako mierzyli, Gdzie hełm przeście wzrokowi daje, ugodzili; Lecz przecię lepiej Gryfon uderzył tamtego, Bo mu noga wypadła z strzemienia lewego. 101 Skruszywszy wielkie drzewa, złomki zarzucili I z mieczmi się do siebie gołemi wrócili. Uprzedził mężny Gryfon i szablą staloną Tak mocno poganina w tarcz ciął wystawioną, Że chocia była z miąższej kości i żelaza, Puściła, znieść nie mogąc tak ciężkiego raza; Przeciął ją aż do zbroje, ale ta wytrwała I nieuchronnej szable moc zahamowała. 102 Z Seleucyej pan zaś w łeb tak chrześcijańskiego Rycerza ciął, że razu wytrzymać srogiego Żadne najwyborniejsze żelazo nie mogło; Że beł uczarowany szyszak, to pomogło. Darmo potem i zbroję siecze z każdej miary, Bo i ta także była zrobiona przez czary; A jego zbroja zasię już jest zdziurawiona, Nie w jednem, ale w kilku miejscach od Gryfona. 103 Już u wszytkich rzecz jasna i widoma była, Że Gryfon nad pogańskiem rycerzem miał siła, I jeśli ich Norandyn prędko nie rozdzieli, Że go Gryfon zabije, na oko widzieli. A zatem też od króla strażom rozkazano, Aby ich nie mieszkając zaraz rozerwano; I tak byli na różne rozdzieleni strony I z onego postępku król beł pochwalony. 104 Ona ośm, którzy mieli przeciwko każdemu W bój wchodzić, a odeprzeć nie mogli jednemu, Gdy źle, czego się byli podjęli, strzymali, Że już mieli uchodzić wszytkiem, wyjawiali; Po jednemu już byli zjachali do dworu, A gonitwy zostały bez żadnego sporu, Bo jem sam jeden Gryfon wziął, jako widzieli To, co przeciwko ośmiom wszyscy czynić mieli. 105 A tak to krótko trwało, co dziwniejsza była, Że się w godzinę wszytka ta sprawa skończyła; Ale chcąc król Norandyn krotofile użyć I aż ku wieczorowi igrzysko przedłużyć, Zszedłszy z ganku uprzątnąć plac kazał i swoje Rycerze pomieszane rozdzielił na dwoje I na nową gonitwę według ich zacności Na pary je połączył i według dzielności. 106 Wtem się beł do gospody wrócił rozgniewany Gryfon, w sercu żal niosąc niewypowiedziany; Barziej go towarzyska sromota frasuje, Aniżli się z swojej czci cieszy i raduje. Martan swe obelżenie i hańbę pokrywa I kłamstw i fałszywego języka używa, A nierządnica, co go bratem nazywała, Jako mogła najlepiej, tak mu pomagała. 107 Lub mu uwierzył, lubo nie uwierzył, toli Jako baczny, wymówki one przyjąć woli I myśląc, co ma czynić, nakoniec obiera Jachać stamtąd i cicho się zaraz wybiera, Tusząc, że stać pospólstwo spokojem nie miało, Skoroby jeno było Martana ujźrzało; I tak, jako naskryciej i naciszej mogą, Puszczają się za miasto co naprostszą drogą. 108 Gryfon lubo sam, lub koń jego beł strudzony, Lubo po onej prącej snem beł obciążony, Stanął w pierwszej gospodzie, na którą trafili, Od Damaszku mniej jeszcze, niżli w równej mili; I z swojej się zwyczajnej zbroje rozebrawszy I siodła zdjąć i uzdy z konia rozkazawszy, Zamknął się sam w komnacie, w której rozebrany Położył się na łożu na sen pożądany. 109 Ledwie dopadł pościeli, jako zmrużył oko I wszytek zmysł utopił we śnie tak głęboko, Że leniwi pilchowie twardziej nie sypiają I szczurcy snu głębszego nigdy nie miewają; Wtem chytra Orygilla i Martan do chłodu Na przechadzkę blizkiego poszli, do ogrodu I zdradę rozpoczęli, która u człowieka Nigdy w myśli nie była podobna od wieka. 110 Konia i świetną zbroję i szyszak i szaty, Z których się rozebrał, spać wszedszy do komnaty, Umyślił wziąć niecnota Martan Gryfonowi I za niego się udać w nich Norandynowi. Wykonał zaraz swą myśl i konia dzielnego, Bielszego, niżli mleko, wziął Gryfonowego; I nasuwień i szyszak, tarcz jego i zbroję, Włożył na się w gospodzie, porzuciwszy swoję. 111 Z giermkami, z Orygillą swoją, okazały, Przyjachał na plac, gdzie beł lud jeszcze niemały, I trafił właśnie w ten czas, gdy już przestawali Gonić i już ze szranków wszyscy wyjeżdżali. Wtem król po cudzoziemca pewne swe rycerze Onego posłał, który białe nosił pierze U hełmu, koń miał biały, sam wszytek beł w bieli, Bo imienia zwyciężce jeszcze nie wiedzieli. 112 Martan nikczemny, który cudzą w onej dobie, Jako kiedyś osieł lwią, skórę miał na sobie, Od przedniejszych dworzanów beł z czcią prowadzony Do króla Norandyna, jako beł proszony. On go waży i z stołka przeciw niemu wstawa, Obłapia go, miejsce mu podle siebie dawa I nie ma dosyć na tem, że go czci i chwali Przed wszytkiemi swojemi, którzy w koło stali, 113 Ale na dźwięk trąb głośnych chce go dnia onego Za zwyciężcę w gonitwie obwołać pierwszego. Idą po wszytkich stronach głosy niezliczone, Sławiąc imię niegodne, imię obelżone; Każe król, aby obok jachał z niem pospołu, Chcąc go mieć na wieczerzy u swojego stołu, I taką mu cześć czyni, że Herkulesowi Nie mógłby więtszej czynić ani Gradywowi. 114 Nadto go w swem pałacu postawił budownem, W pokojach, ozdobionych obiciem kosztownem. Orygillę także czcił i swem pacholętom Prowadzić ją rozkazał i pierwszem paniętom. Ale czas, abym znowu o Gryfonie śpiewał, Który się w on czas żadnej zdrady nie spodziewał, Ani od towarzysza ani od żadnego, I do wieczora niemal twardo spał samego. 115 Gdy się ocknął i postrzegł, że się dobrze było Do późnego wieczora słońce nachyliło, Poszedł tam, gdzie od niego, nim szedł spać, zmyślony Szwagier beł z Orygillą chytrą zostawiony. Skoro ich tam nie zastał i obaczył swoje Szaty wzięte i nie mógł naleść zwykłej zbroje I towarzyskie tylko widział tam odzienie, Dopiero mu to wpadło w wielkie podejźrzenie. 116 Gospodarz się wtem trafił i wszytko powiedział O jego towarzyszu, co widział i wiedział, Że się w białą przebrawszy zbroję i niewiasta I wszytka czeladź chwilę wrócili do miasta. Dopiero napadł na ślad, który do tej doby Miłość mu zakrywała, i pełen żałoby, Widzi swe pierwsze błędy i poznawa zatem, Że on beł Orygille gamratem, nie bratem. 117 Winę teraz głupiemu daje rozumowi, Że szczerą mówiącemu prawdę pielgrzymowi Uwierzywszy, tak prędko zaś beł odmieniony Na słowa tej, od której nieraz beł zdradzony. Mógł się pomścić, a nie chciał, teraz chcąc nie może: Ujachał nieprzyjaciel, Gryfonie nieboże! Musisz jeszcze na wielką niefortunę swoję Tak marnego człowieka wziąć konia i zbroję. 118 Lepiej beło bezbrojnem, nagiem i swobodnem Zostać, niż piersi odziać blachem tak niegodnem, Niż wyśmianą na głowę i posromoconą Przyłbicę i na ramię tarcz wziąć obelżoną. Ale się barziej żądzej, niżli rozumowi Dał rządzić, która była cudzołożnikowi Dać karanie i na złej pomścić się niewieście, I jachał tak, że mógł być przed wieczorem w mieście. 119 Przy bramie, którą wjachać miał Gryfon stroskany, Z lewej strony jest zamek pyszno budowany Z pięknemi pokojami, barziej urobiony Dla wczesnego mieszkania, niżli do obrony; Gdzie król, gdzie i syryjskie nazacniejsze panie I przedniejszy panowie i pierwszy dworzanie Na jednej pięknej sali przestronej siedzieli U bogatej wieczerzy i byli weseli. 120 Wielka sala, na którą tak się było siła Dworu zeszło, daleko za mur wychodziła I z wysoka widoki wszędzie rozsyłała I pola i gościńce wszytkie odkrywała. Wtem się Gryfon do bramy tamtej przybliżając, Hełm i zbroję na sobie obelżoną mając, Na swe wielkie nieszczęście strojem beł wydany I od króla i dworu wszytkiego ujźrzany. 121 I za tego, którego i zbroję i pierze I tarcz miał, rozumiany, panie i rycerze Pobudził na wielki śmiech. Martan z prawej strony, Podle króla samego, siedzi poważony; Orgilla podle niego zdradliwa za stołem. Których na on czas pytał król z wzrokiem wesołem: »Kto to, co się dopuścił tak grubego błędu »I tak nie miał na swoję cześć żadnego względu, 122 »Że się dziś tak sromotnie i źle popisawszy, »Jeszcze mi lezie w oczy, na dwór przyjachawszy? »Dziwno mi to — powiada — że wy, będąc takiem »Rycerzem zawołanem, tak się z ladajakiem »Towarzyszem łączycie, nad którego tchórza »Więtszego stąd nie najdzie do samego morza. »Podomno to czynicie, że swoje dzielności »Przy jego lepiej chcecie udać nikczemności. 123 »Ale to wam na Boga mojego ślubuję, »Że jeno, że was wielce ważę i szanuję: »Wziąłby takie karanie, jakie zasługują »Wszyscy inszy, co się tak, jako on, sprawują, »I tożbym mu uczynił, jako inszem wielem: »Zawszeż ja takiem ludziom beł nieprzyjacielem, »I jeśli bez karania odejdzie puszczony, »Dla was to czynię, z którem przyjachał w te strony«. 124 Naczynie takich złości, Martan niecnotliwy »Ja go — powiada — nie znam, królu miłościwy! »Na drodzemem go trafił niedawno z przygody, »Jadąc z Antyochiej na te sławne gody. »Z postawym go być godnem rozumiał i sądził »Mojego towarzystwa, alem w tem pobłądził; »Jegom męstwa nie widział jeszcze ani słyszał, »Aż dopiero tu, gdzie dziś tak się źle popisał. 125 »Czem mię do tak wielkiego przywiódł zasromania, »Żeby był zaraz tamże nie uszedł karania, »Tak, żeby się beł odrzekł na gonitwach bywać »I na nich lub kopiej lub szable używać; »Alem miejsce i bytność królewską uważał, »A on mi się też potem więcej nie ukazał. »Nie chcę jednak, aby mu co pomagać miało, »Ze był w mem towarzystwie, co tak krótko trwało. 126 »Wiem, żem się tem obelżył i wesół nie będę, »Póki zmazy, nabytej przezeń, nie pozbędę; »I jeśli z wielką hańbą dzieła rycerskiego »Nie odniesie, o królu! karania żadnego, »Nie każ go, proszę, puszczać; więtszą mi pokażesz »Łaskę, kiedy go z muru powiesić rozkażesz, »I będą twój uczynek wszyscy wychwalali, »Aby się jego drudzy przykładem karali«. 127 Orygilla Martana mowy potwierdzała I aby zaraz wisiał, króla nalegała. »Nie tak barzo wystąpił — król odpowie na to — »Aby na garle miał być pokarany za to; »Niech ma pokutę, swemu należną grzechowi, »Niech ludziom krotofile jutro też odnowi«. I jednego rotmistrza przyzwać sobie kazał I jako sobie miał w tem postąpić, ukazał. 128 Rotmistrz tak, jako mu król rozkazał, z ochotą Poszedł, nic nie mieszkając, do miasta z piechotą, Którą z sobą po cichu do bramy prowadził, I z nią się na Gryfona czekając zasadził; I między dwiema mosty w bramie go zatrzymał I niestrzegącego się z piechotą poimał I do wieże go ciemnej stamtąd zaprowadził Z naśmiewiskiem i strażą dobrą go osadził. 129 Ledwie beł piękny Febus złote swoje włosy Ukazał z oceanu, mokrej pełne rosy, I poczynał oświecać przez jasne promienie Wierzchy gór, wyganiając niewesołe cienie, Kiedy Martan bojąc się, aby od Gryfona Na ostatek nie była ta rzecz objawiona I nań się jego na zad nie wróciła wina, Jachał precz, pożegnawszy króla Norandyna, 130 Wynalazszy wymówki pewne w onej chwili, Że przy naznaczonej być nie mógł krotofili. Tak wziął dar, nie od siebie w gonitwie wygrany, I wielą upominków inszych darowany, Odjachał, nadewszystko zacnem ozdobiony Przywilejem, którem beł wielce podwyszszony. Ale niech jedzie, gdzie chce; wiem, że w krótkiem czesie Godne karanie za swój występek odniesie. 131 Gryfon wtem, obstąpiony nakoło piechotą, Prowadzon beł na rynek z hańbą i sromotą; Hełm mu wzięto, z jego go zbroje zewleczono I w samem go kaftanie tylko zostawiono I jakoby beł na rzeź do jatek wiedziony, Na wysokiem beł wozie wzgórę posadzony, W którem beły dwie szpetne krowie zaprzężone, Słabe, chude i wielkiem głodem wycieńczone. 132 Około zelżonego woza nierządnice Szły zewsząd niewstydliwe i stare zwodnice. Te beły woźnicami i krów poganiały, A wszytkie go sromotnie lżyły i szczypały; Ale mu się najbarziej chłopięta przykrzyły, Bo okrom słów plugawych, które mu mówiły, Na śmierćby beł kamieńmi od nich obrażony, Kiedyby od baczniejszych nie miał beł obrony. 133 Zbroja, która przyczyną jego złego była I która nieprawdziwy sąd o niem czyniła, Za wozem uwiązana, w błocie się walała I pomazana, godne karanie cierpiała. Nakoniec przed sędziami wóz zastanowili, Gdzie za cudzy występek słuchał w onej chwili Swej sromoty, która mu była wymiatana Na oczy, od trębacza w głos wywoływana. 134 Stąmtąd go wieźli dalej od bramy do bramy, Przed kościoły, ratusze i bogate kramy, Gdzie słowo tak wszeteczne żadne nie zostało, Któremby mu pospólstwo było nie łajało. Na ostatek za miasto beł wyprowadzony Od gminu, który mniemał tak, że wypędzony Miał być stamtąd samem ich wrzaskiem i gwizdaniem, Którzy nie znając, kto beł tam, a wyli za niem. 135 Ledwie co mu jeno z nóg żelazo i pęto I powrozy z obu rąk zdymować poczęto, Jak tarcz porwał i broni dopadł, którą pole Hojnie skropił i suche ponapawał role. Nie miał oszczepów ani mieczów przeciw sobie, Bo bezbronne pospólstwo biegło w onej dobie. — Alem nazbyt przedłużył, przeto pieśni skrócę, A w drugiej się do tejże historyej wrócę. Koniec pieśni siedmnastej. XVIII. Pieśń ośmnasta Argument Mści się swej zelżywości Gryfon zawołany. Mandrykard Rodomonta szuka; bój z pogany Zwiódszy, cesarz wygrawa. Dają Martanowi Słuszną kaźń; cna Marfiza lud Norandynowi Bije, potem z Gryfonem stamtąd i inszemi Do Francyej się puszcza wiatrami dobremi. Klorydon się i Medor w pole wyprawują I króla Dardynella zmarłego najdują. Allegorye W tej ośmnastej pieśni w Gryfonie, który zemściwszy się mężnie swojej krzywdy, beł poznany i barzo szanowany od króla Norandyna, jaśnie ukazuje, że niewinność złączona z dzielnością może się nie bać nigdy złego końca. Przeciwnem obyczajem przez Martana, od Akwilanta nalezionego i do Damaszku przywiedzionego i sromotnie za jego niecnoty i nikczemność pokaranego, daje się przestroga, aby się nikt nie sadził na swej chytrości, która jest przeciwko prawdzie i przeciwko sprawiedliwości. Skład pierwszy O zawołane książę, o panie łaskawy! Słuszniem chwalił i chwalę zawsze twoje sprawy, Acz z drugiej strony siebie samego winuję, Żeć grubem piórem wielką część chwały ujmuję; Ale najbarziej między inszemi wszytkiemi Ciągnie serce i język mój dzieły twojemi To, że każdego zawżdy rad słuchasz cierpliwie, Ale nie zaraz wiarę dajesz mu skwapliwie. 2 Słyszę więc, że na obronę nieobecnemu I za oczy do ciebie źle odniesionemu Często i te i owe wymówki najdujesz I drugie mu przynamniej ucho zostawujesz; Ucho mu zostawujesz drugie, aż się stawi Sam przed tobą i z rzeczy zadanych się sprawi, I raczej do miesięcy albo i lat sprawy Odkładasz, niżbyś wyrok miał skazać nieprawy. 3 By beł także uczynił Norandyn, jako ty, Nie odniósłby beł Gryfon od niego sromoty, Jaką odniósł; przeto cześć i sława z twojego Postępku, a hańba brzmi z Norandynowego. Dla niego jego ludzie na on czas polegli, Bo z tych, którzy za miasto i bramę wybiegli, Dziesiącią razów ciętych, dziesiącią sztychowych Trzydzieści zaraz padło od rąk Gryfonowych. 4 Drudzy zasię tam, gdzie ich strach pędził, przez drogi, Przez ścieszki i przez pola w prędkie poszli nogi; Drudzy, kiedy do miasta na zad uciekali, W bramie jeden na drugiem pobici padali. Gryfon próśb nie używa, ale rozgniewany Bez litości, zażarty i nieubłagany, Macha mieczem około gminu bezbronnego I mści się znieważenia okrutnie swojego. 5 Z tamtych, którzy do bramy naprzód przybieżeli I którzy nogi rętsze, niżli inszy, mieli, Część wielka, aby sobie raczej dogodzili, Niżli inszem, wiszące wzwody podnosili; Część krwie próżnych na twarzach wybladłych z wołaniem, Uciekając i płacząc, z wielkiem narzekaniem, Po ulicach tam i sam zgiełkiem napełniali. Wszytkie strony i miasto wrzaskami mieszali. 6 Dwu, jako ich zły los chciał, Gryfon zapędzony Porwał, kiedy wielki wzwód wznoszono u brony; Jednego o kamienny słup uderzył czołem, Że mu się mózg rozpierzchnął po powietrzu kołem, Drugiego wziął za piersi i tak mocno potem Cisnął jem, iż za mury spadł wśród miasta lotem: Dopiero wziął zimny mróz mieszczany za boki, Kiedy widzieli, że ten leciał pod obłoki. 7 Byli ci, co się bali, aby beł przez mury Nie skoczył Gryfon, inszej nie szukając dziury. Więtszy tam strach nie mógł być, kiedyby beł hurmem Sułtan wojsko obegnał i miasto wziął szturmem. Zgiełki, wrzaski i krzyki i srogie wołanie I ludzi, po ulicach tam i sam bieganie Z dźwiękiem się trąb krzykliwych i bębnów mięszały I nieba dosięgały i świat ogłuszały. 8 Ale teraz tu stanę rad nie rad, bo o tem Wolę inszego czasu powiedzieć wam potem; Bo mi trzeba za Karłem, który ku rynkowi Przeciwko okrutnemu biegł Rodomontowi, Rodomontowi, co lud paryski mordował. Słyszeliście, jako nań cesarz następował Z Danem, Namem, Ottonem i Oliwijerem, Z Awinem i z Awolem i z Berlingijerem. 9 Ośm kopij, któremi nań spólnie w onej chwili Ośm rycerzów tak wielkich razem uderzyli, Skóra, łuską nakryta, snadnie wytrzymała, Co mężnego pohańca piersi pilnowała. Jako się pospolicie okręt więc prostuje, Gdy go uczony żeglarz pod wiatr nakieruje, Tak się prędko Rodomont poprawił pochyły Po raziech, coby beły i góry ruszyły. 10 Mężny Gwidon, Ranijer, Rykard z Salomonem, Angolier i Turpin wierny z Ganellonem, Andzolin, Ugiet, Iwon i Marek z Peryny I Maciej, pan świętego Michała równiny, Z ośmią, którzy na rynek z cesarzem przypadli, Wszyscy wraz zuchwałego pohańca opadli, Aryman z Odoardem także, którzy byli Świeżo z angielskiem ludem do miasta przybyli. 11 Nie tak huczy na skale z gruntu wywiedziony Mocny mur na Krępaku, kiedy Akwilony Wściekłe około niego gniewy rozciągąją, Które z korzeniem twarde dęby wywracają, Jako huczy Sarracen, gniewem zapalony I niezmiernem pragnieniem na krew przerażony; I jako piorun z grzmieniem bywa w jednem czesie, Tak jego gniew zarazem z sobą pomstę niesie. 12 Tego, co podeń podpadł nabliżej, z Dordony Ugięta tak ciął ostrą szablą bez obrony, Że choć miał doskonały szyszak, aż do gęby Przeciął mu łeb, że wszytkie widać było zęby; I samego też w onem czasie wszyscy bili Prawie po wszytkiem ciele, lecz mu to czynili, Co nakowalniej igły: tak Sarracen hardy Miał na sobie łuszczasty smoczy łupież twardy. 13 Wszytkie mury nakoło były opuszczone, Z wałów i z baszt piechoty beły pozwodzone; Bo gdzie potrzeba więtsza była, tam prowadził Ludzie cesarz i wszytkie do rynku gromadził. Ze wszytkich stron, ze wszytkich ulic się zbiegają Do rynku i lękliwe tyły w zad wracają; Każdy widząc, że się sam cesarz nie szanuje, Serce bierze i w boje ochotnie wstępuje. 14 Jako gdy zawołany tryumf gdzie sprawują, Na którem lud ucieszyć wszytek usiłują, Do mocnego okołu, gdzie z dawna chowają Libijską lwicę, byka srogiego puszczają; Lwięta przypatrując się na stronie przy lwicy, Jako zuchwało stąpa, jako straszno ryczy, Którem jeszcze nowina widzieć takie rogi, Stoją z daleka pełni, niewidanej trwogi; 15 Ale skoro mężna mać zębem weń uderzy I porwie go za ucho, one przy macierzy Wziąwszy serce, łakome gęby zajuszają I morzyć go macierzy śmiałej pomagają, Ten go za brzuch, a ten go za bok rwie: tak owi Naprzeciw surowemu szli Rodomontowi, Kamienie nań to z dachów, to z okien ciskają, Drudzy nań z blizka chmury pocisków puszczają. 16 Pieszych, jeznych tak wiele zewsząd każdą drogą Przybywa ze wszytkich stron, że się ledwie mogą Zmieścić w przestronem rynku; lecą, jako pszczoły Pełnem rojem, wonnemi obkarmione zioły, Że choćby beli nadzy wszyscy, nieubrani, Choćby tak, jako rzepa, mogli być krajani I choćby nie broniąc się na pował leżeli, Za dwieby ich Rodomont nie pobił niedzieli. 17 Przykrzy się na ostatek już poganinowi, Radby się w zad ku swemu wrócił orszakowi; Mało co ich ubywa, choć ich tysiącami Bije, choć koło niego leżą gromadami. Już się umęczył, już tchnie, już widzi i czuje, Że jeśli, póki się w niem siły co najduje, Nie wyńdzie stamtąd, potem, skoro nademdleje. Choćby chciał wyniść, żadnej nie będzie nadzieje. 18 I tam i sam po stronach wzrok obraca srogi, Widzi nakoło wszytkie zastąpione drogi; Ale sobie wszytkie wnet uprzątnie zawady Z upadkiem wielkiej ludzi pobitych gromady. Awo już tam, gdzie go gniew ciągnie nieużyty I myśl wściekła, miecz w ręku kręcąc jadowity, Bieży przeciw Anglikom pędem niesłychanem, Które świeżo Odoard przywiódł z Arymanem. 19 Jeśli kto widział, kiedy byk nieokrócony, W szrankach cały dzień bity i ze psy goniony, Porwie płoty i mocne obali okoły, Gdzie gęsty na igrzysko patrzy lud wesoły; Wszyscy pełni widomej uciekają trwogi, On tego i owego w tem bierze na rogi: Ten niech wie, iż tak srogi, gdy wpadł na Angliki, I jeszcze ponno sroższy beł rycerz z Afryki. 20 Piętnaście ich na poły poprzek poprzecinał, Piętnastom albo więcej głowy poucinał; Każdy raz jego, prosto albo odlew cięty, Zda się, że ścina winne lub wierzbowe pręty. We krwi wszytek poganin wściekły umoczony Odcięte głowy, nogi i ręce z ramiony I insze członki tam, gdzie idzie, zostawuje, Na ostatek powolej z rynku ustępuje. 21 Ale tak ustępuje przecię w onej dobie, Że namniej znaków strachu nie daje po sobie; Różnie jednak obraca myśl swą rozdwojoną, Którą stamtąd może uść nabezpieczniej stroną. Nakoniec po rozmyśle długiem tam przychodzi, Gdzie Sekwana pod wyspą za mury wychodzi; Ale go ludzie zewsząd pędzą i ściskają I w pokoju mu dalej iść nie dopuszczają. 22 Jako lew urodziwy na massylskiej puszczy, Od łowców i od gęstej obegnany tłuszczy, Chocia ucieka, mężne serce ukazuje I z groźbą i leniwo w lasy ustępuje: Tak Rodomont w postępku każdem onem czasem Niestrwożony, foremnem obegnany lasem Strzał lotnych i oszczepów, z niezmrużonem okiem Idzie do rzeki lekkiem i leniwem krokiem. 23 I tak beł i raz i dwa gniewem przerażony, Że będąc już w bezpiecznem miejscu zapędzony, Znowu się wrócił w boje i szablę ukrwawił I więcej ich, niżli sto, żywota pozbawił. Ale wściekłość nakoniec ustąpić musiała Rozumowi i rady zdrowszej posłuchała, Rady tej, że skoczywszy w rzekę między wody, Wyszedł z niebezpieczeństwa i z onej przygody. 24 Tak skoczył, jako ciężki, jako beł ubrany, A płynął, jak sitowiem w pachach podwiązany. Nie chlub się z Anteusza, nie chlub się z wielkiego Annibala, Afryko: takiego drugiego Jeszcześ nigdy nie miała. A skoro za rzekę Przepłynął, niewymowną czuł na sercu mękę I że miasta nie spalił i wszcząt nie zepsował, Przebiegszy je wzdłuż i wszerz, okrutnie żałował. 25 I tak go pycha i gniew gryzie zapalczywy, Że znowu do Paryża chce wpaść i wątpliwy Wzdycha i przysięga się, że się w zad nie wróci, Aż go zniszczy, zepsuje i z gruntu wywróci. Ale ujźrzał nad rzeką pędem przeciw sobie Bieżącego, który w niem on gniew w onej dobie Uhamował. Kto to był? — Wnet będziecie wiedzieć, Bo teraz o czem inszem trzeba mi powiedzieć. 26 O Niezgodzie pierwej wam powiedzieć mi trzeba, Której anioł rozkazał, wyprawiony z nieba, Aby miedzy mężniejsze sarraceńskie pany Nasiała zwad i wniosła swar niepojednany. Wyszła jędza przeklęta onegoż wieczora, Zasadziwszy swe miejsce kiem inszem z klasztora, Zdradzie podniecać ogień zajęty zleciła I poddymać go, ażby sama się wróciła. 27 Ale się jej zda, żeby więtszą siłę miała, Gdzieby się z nią i Pycha w tę drogę wybrała; A iż obiedwie w jednej komorze mieszkały, Nie trzeba było, aby się były szukały. Ale i Pycha także, mając się wyprawić, Nie chciała bez namiastki klasztoru zostawić: Przez te kilka dni, jako wrócić się tuszyła, Swoje Hipokryzyej rządy poruczyła. 28 Tak przeklęta Niezgoda, mając Pychę z sobą, W towarzystwie szła spiesznie w drogę oną dobą I potkała na temże gościńcu stroskaną, Wyschłą, wybladłą Zazdrość i ukłopotaną; A ona do obozu także pogańskiego Szła, mając w towarzystwie karlika małego, Którego Doralika piękna posyłała Do Rodomonta i znać o sobie dawała. 29 Bo kiedy się dostała Agrykanowemu Synowi — wiecie, jako i kędy — małemu Poleciła swojemu cicho karlikowi, Aby onę nowinę niósł Rodomontowi, Mając pewną otuchę o jego dzielności I o jego wiadomej ku sobie miłości, Że miał dziwy porobić i wrychle nad hardem Odnieść pomstę, co mu ją odjął, Mandrykardem. 30 Tego karlika Zazdrość w drodze potrafiła I słysząc, z kiem szedł, z niem się na on czas złączyła, Bo tak sobie myśliła i tak rozumiała, Że i ona w tej sprawie swe miejsce mieć miała. Niezgoda niezmiękczona rada była srodze, Że się z Zazdrością w on czas potkała na drodze, Wiedząc zwłaszcza, po co szła, i że rozumiała, Że jej mogła ratować w tem, co czynić miała. 31 Zda się jej, że ma śrzodek powadzić mężnego Rodomonta i syna Agrykanowego; Jakoż nie mógł być lepszy miedzy temi zwadę Uczynić; inszych zwadzie najdzie inszą radę. Idzie z karłem pospołu tam, gdzie wojska blizkie Pogańskie obegnały w krąg mury paryskie, I przyszli właśnie w ten czas, kiedy przepławiony Przez Sekwanę, na brzegu stanął z drugiej strony. 32 Skoro poznał Rodomont, że to beł posłany Od jego pięknej dziewki, zaraz ubłagany, Gniew umarza, pogodne czoło pokazuje I że w niem od radości serce skacze, czuje. Każdej inszej nowiny czeka, niżli onej, Aby miał kto uczynić jego ulubionej Krzywdę lub lekkość jaką; wesół karła wita I »Jak się ma? Gdzie cię śle moja panna?« pyta. 33 Odpowie karzeł na to: »Nie jest więcej moja »Ta, co jest w cudzych ręku, ale ani twoja; »Wczoraśmy na rycerza jednego trafili, »Co ją nam wziął: takeśmy oba ją stracili«. Na tę nowinę Zazdrość do niego skoczyła I w poły go, jako wąż zimny, obłapiła. Powiada dalej karzeł, że to wszytko zrobił Sam jeden: i onę wziął i ludzie jej pobił. 34 Natychmiast i Niezgoda ogniwo porwała I krzemienia dobywszy, kilkakroć wskrzesała; Żagiew była od pilnej podłożona Pychy, Skąd się we mgnieniu oka zajął ogień cichy, Co tak barzo zapalił serce w onej dobie Poganina, że miejsca nie najdował sobie; Wzdycha, jęczy i z twarzą straszliwą wyzywa Bogi z nieba i klątew brzydliwych używa. 35 Jako lwica, co próżną jamę zwartowała I tam i sam i węchem nakoniec poznała, Że w niej byli myśliwcy i że jej pobrali Miłe syny i z niemi nagle ujachali, Tak się zrze, tak się gryzie wściekłością tak srogą, Tak gore, że jej góry ani rzeki mogą, Ani noc ani grady ani deszcz hamować, Aby swego nie miała zbójcę prześladować: 36 Do tej wściekłości wściekłość jego równać mogę. Zawoła na karlika: »Ty tam jedź w swą drogę!« Konia i wozu nie chce czekać i żadnemu O swej trosce nie daje znać słudze swojemu. Sam, jako wściekły, pędem niewściągnionem bieży, Tusząc, że gdzie rozbójcę swojego przebieży. Konia nie ma, ale wziąć zamyśla pierwszego, Którego potka, by też i nie wiem czyjego. 37 Niezgoda się, postrzegszy tej myśli, rozśmiała Na towarzyszkę Pychę, która blizko stała, I rzekła, że mu konia niedługo zdobędzie, Za którem więcej mu zwad i swarów przybędzie, Myśląc uprzątnąć drogi, żeby mu przez dzięki Inszy koń, okrom tego, nie przyszedł do ręki; I myśliła już o niem. — Ale już Niezgodę Zostawię, a do karła znowu was powiodę. 38 Skoro cesarz pohańca wyparł i zajęte Ognie zgasił, pożogi uśmierzył rozczęte, Wszytkie ludzie, co ich miał, w rzędy swoje sprawił, A część na słabszych miejscach tam i sam zostawił; Ostatek, chcąc grę wygrać onę, jako tuszył, Przeciwko Sarracenom nie mieszkając ruszył, Puściwszy ich bramami razem dwojem torem Między świętem Germanem, a świętem Wiktorem. 39 I rozkazał do bramy Marcella świętego, Kędy była wielka część pola zrównanego, Aby się oba pułki do kupy ściągały, Puszczone stąd i zowąd, i tam się czekały; Stamtąd zagrzewając ich, aby się stawili Tak, żeby onego dnia wieczną uczynili Pamięć, kazał chorągwiom wchodzić w swoje rzędy I dać po wszytkiem wojsku znak potkania wszędy. 40 Tem czasem król Agramant, z siodła wysadzony, Wielką mocą na konia znowu beł wsadzony. Kiedy z króla szkockiego zawołanem synem Odprawował srogi bój i krwawy, z Zerbinem, Lurkani miał Sobryna króla w onej dobie, A Rynald cały wielki hufiec przeciw sobie. Który szczęściem i wielką rozrywał dzielnością, Przebijając się przezeń z niezmierną śmiałością. 41 Kiedy się tak toczyła bitwa między temi, Cesarz natarł na zadni pułk z ludźmi swojemi, Z tamtej strony, z mężnemi kędy Hiszpanami Pod gęstemi Marsyli król stał chorągwiami Z jezdą na obu skrzydłach, we śrzodku z piechotą; Wpadł cesarz na Hiszpany z ludem swem z ochotą, Z krzykiem i trąb i bębnów, z dźwiękiem, że się zdało, Że się ziemia i rzadkie powietrze mięszało. 42 I już byli poczęli, gwałtem przełomieni, Dość znacznie ustępować na zad Sarraceni I wszytkieby już były hufce zuciekały Rozprószone, że trudno do sprawy przyść miały, Ale i król Gardoni i Falzyron śmiały I z królem Balugantem Serpentyn zuchwały I Ferat przypadł, który, co głosu miał w sobie, Nawracając ich na zad, wołał w onej dobie: 43 »Towarzysze i bracia! prze Bóg w miejscu stójcie! »A tych się psów i tego motłochu nie bójcie! »Jeśli naszę powinność wszyscy zachowamy, »Zwycięstwo z nieprzyjaciół pewne otrzymamy. »Patrzcie na cześć, na sławę, na zysk, na zdobyczy, »Których wam dzisiejszego dnia fortuna życzy, »Gdzie wygracie; patrzcie zaś na ostatnie szkody, »Hańbę i śmiech tych, którzy przegrają nagrody«. 44 Drzewo wielkie miał w ręku; z tem dawszy koniowi Bojca w bok, bieżał przeciw Berlingijerowi, Który się onem czasem Argalifą bawił I już mu beł na głowie szyszak podziurawił; Zbił go z konia i przy niem, co się nawinęli, Dziewięć od jego szable ostrej poginęli, Bo każdy raz, rzecz pewna, kiedy się zamierzy, Jeden przynamniej padnie i ziemię uderzy. 45 Na drugiej zasię stronie Rynald niezwalczony Posiekł i pobił pogan poczet niezliczony; Hufiec mu się nie oprze żaden; uciekają Wszyscy, gdzie się obróci i plac mu dawają. Niemniej się mężnie Zerbin i Lurkani stawił, Każdy z nich miecz w pogaństwie obficie ukrwawił: Ten na wylot przebił brzuch sztychem Balastrowi, Tamten na poły przeciął łeb Finadurowi. 46 Balastra wszystkie wojska z Aldzierby słuchały, Wszystkie wojska z Aldzierby, skoro postradały Króla swego i wodza wielkiego, Tardoka; Finadur rządził ludem z Zumary, z Maroka; »Nie mieli Afrykani nadeń mężniejszego, »I szablą i kopią umiejętniejszego?« Mógłby mi kto powiedzieć; ale to omijam: Toli żadnego chwały godnego nie mijam. 47 Chciał ratować i wesprzeć króla zumarskiego Szlachetny Dardynel, syn Almonta starego, Od którego kopią Ubertus z Mirfordy I mężny Klaudy zrzucon i Andzelm z Stanfordy; Szablą zasię Eliasz i Urban z Kobrynu I Rajmund i Pinamund, obadwa z Londynu, Wielcy mężowie, byli zbici i zwaleni; Trzej zdechli, jeden ranny, a trzej ogłuszeni. 48 Ale ze wszystkiem męstwem, które pokazować Silił się aż i nazbyt, nie mógł uhamować Ludzi swoich tak, żeby uciekać nie mieli, Skoro nasze choć w mniejszej gromadzie ujrzeli, Chocia w mniejszej gromadzie, lecz lepiej ćwiczone I w oręże wojenne lepiej opatrzone. Ucieka lud z Maury, ucieka z Zumary, I z Setty i z Maroku, ucieka z Kanary. 49 Ale najbarziej w on czas wojska uciekały Z Aldzierby, które wracał młodzieńczyk wspaniały, Chcąc jem śmiałość do piersi wrócić to groźbami, I surowemi fuki, to płaczem z prośbami. »Jeśli się wam zasłużył kiedy z jakiej miary — Tak do nich mówi — Almont, mój rodziciel stary, »Dowiem się wnet, jeśli mnie, jego opuścicie »Syna, jeśli mię w tak złem razie odbieżycie. 50 »Proszę przez mój młody wiek, w którem takie macie »Nadzieje i po którem pociech swych czekacie: »Stójcie! stójcie! nie chodźcie, prze Bóg! na miecz goły, »Obróćcie śmiałe twarzy na nieprzyjacioły! »Wszędzie prześcia i drogi zawarte najdziemy, »Jeśli bez sprawy wszyscy w rozsypkę pójdziemy: »Góra, chciejcie mi wierzyć, że to mur wysoki; »Morze trudno przeskoczyć: przykop to szeroki! 51 »Daleko lepiej umrzeć, niżli się do ręki »Dostać tem psom na lekkość, na hańbę, na męki. »Stójcie w miejscu, bo insze wszelakie sposoby »Próżne są, moi wierni rycerze, tej doby. »Wżdyć i oni nie więcej, niżli my, rąk mają »I jednę duszę także w sobie zawierają«. Tak mówiąc do nich śmiały młodzieńczyk, grofowi Przeciął głowę do ucha, Ottonoleowi. 52 Wspominanie Almonta tak serc zagrzewało Afrykańskiego wojska, co już uciekało, Że woli rąk na swoję obronę używać, Niżli nieprzyjaciołom tyły pokazywać. Gwilelm z Burneku wzrostem beł między wszystkiemi Anglikami nawyszszy, ale go z inszemi Dardynel porównywa; podle niego pana Z Kornowaliej z konia zwalił, Arymana. 53 Kiedy leciał do ziemie Aryman zwalony, Przybiegł mu na ratunek brat jego rodzony; Ale niewiele pomógł i niewiele sprawił: Tak, go, jako i brata, Dardynel odprawił. Stefan, w gębę trafiony, szablę mu uślinił, A on go wolnem za to od długu uczynił; Bo beł obiecał żenie, na wojnę jadęcy, Gdzieby żyw beł, wrócić się za dziewięć miesięcy. 54 Wtem z daleka obaczył, że Lurkani wszędy, Gdzie się udał, mieszając afrykańskie rzędy, Zabił, przeciąwszy mu łeb po zęby, Dorkina I na wylot przez piersi przebił Morytyna. Alteus chciał uciekać, Alteus, którego Miłował tak Dardynel, jak siebie samego; Ale nie dośpiał, bo go Lurkani dopędził, I z tyłu go pod garło koncerzem przepędził. 55 Wziąwszy w rękę kopią, trochę się stanowi I czyni fałszywemu ślub Machometowi, Że jeśli Lurkaniego zwali i zabije Zbroję złupioną w jego kościele przybije; Zatem puściwszy wodze koniowi rączemu, Z takiem zapędem bieżał przeciw Lurkaniemu, Z takiem zapędem bieżał i z tak wściekłem gniewem, Że go na obie stronie ostrem przebił drzewem. 56 Nie pytajcie mię, jeśli brat jego rodzony, Aryodant, żałością nie beł przerażony I jeśli nie chciał posłać dusze w czasy one Dardynellowej między dusze potępione; Ale próżno, przystępu nie ma przed pogany, Nie ma go i przed swemi także chrześcijany; Chciałby się pomścić i miecz dobyty trzymając, Bieży do Dardynella, drogi uprzątając. 57 Rozrywa, siecze, bije, kto mu zastępuje, Kto mu wstręt czyni jaki i kto go hamuje. Ów widząc, jego żądzą, aby go nacieszył, Tak chętnie, jako i on, do niego się śpieszył; Ale mu wielkość ludzi także nie dopuszcza Wykonać jego myśli i nań go nie puszcza; Jeśli tamten morduje i bije pogany, I ten także zabija niemniej chrześcijany. 58 Szczęście chciało, choć się tak na się wydzierali, Że się z sobą przez on dzień cały nie potkali, Bo niosło śmierć jednemu od mężniejszej ręki: Tak każdy swego losu nie zniknie przez dzięki. Ano Rynald w tę stronę wodzami kieruje, W tę stronę i jednemu już koniec gotuje; Rynalda szczęście na dank wiedzie znamienity, Aby od niego beł cny Dardynel zabity. 59 Ale niech stanie na tem; dosyć się mówiło, Co się na zachód słońca na on czas toczyło. Czas mi się już, bo i tak długom się zabawił, Wrócić się tam, gdziem cnego Gryfona zostawił, Który na sercu gniewem srogiem zapalony Mięszał lud pospolity, strachem przerażony. Król Norandyn na on zgiełk przybiegł w onej dobie, Mając przez tysiąc ludu zbrojnego przy sobie. 60 A widząc, jako wszyscy w długą uciekali, Tak, że się zastanowić nikomu nie dali, Przyszedł do bramy, wiodąc ludzie swe sprawione, I kazał, aby wzwody beły podniesione. Tem czasem odpędziwszy od siebie wspaniały Gryfon lud pospolity, nikczemny, nieśmiały, Wziął na się dla obrony lepszej pogardzoną Zbroję, zelżoną zbroję i posromoconą. 61 Tamże podle kościółka jednego mocnego, Od głębokiego rowu w krąg opasanego, Stanął przy wązkiem mostku, dość ubezpieczony, Żeby nie mogł być od nich wkoło otoczony. Wtem z miasta hufiec wielki wychodził, wołając, Łajania, gróźb i fuków wielkich używając; Śmiały Gryfon na miejscu niestrwożony stoi I na twarzy znać daje, że się nic nie boi. 62 A skoro się do niego dalej przybliżyli, Wypadł i przeciwko niem bieżał w onej chwili; I nazabijawszy ich, tak, jako za wały, Ustępował z nienagła za on mostek mały, I tak ich jakokolwiek przecię zatrzymywał I ustawicznie tego fortelu używał, Coraz to wypadając, to w zad ustępując, Straszne znaki swej siły zawsze zostawując. 63 Siecze w prawo i w lewo i na ziemię mężne Wali ludzie królewskie i piesze i jezne; Ale nakoniec wszystek lud nań obrócony Naciera nań, ściska go z tej i z owej strony. Boi się na ostatek, by go nie zabrało Morze, które go zewsząd prawie zalewało: Już w lewe ramię ranny, już w rękę, już mdleje, Już w niem siła ustawa i znacznie słabieje. 64 Ale dzielność, która swych nigdy nie opuści, Sprawi to, że mu łatwie Norandyn odpuści; Który przybieżawszy tam, ujźrzał znamienitych Rycerzów swych, wielkiemi ranami zabitych, Świadectwo jego męstwa pewne, bo się zdały, Że z Hektora samego rąk powychadzały, I widzi, że niesłusznie uczynił onemu Krzywdę bohatyrowi tak zawołanemu. 65 Potem bliżej przystąpił i wejźrzał mu w czoło I ujźrzawszy tak wiele pobitych nakoło I góry dosyć spore, z nich poukładane, I wody w rowie znacznie krwią zafarbowane, Zda mu się, że na moście widzi stojącego, Hetruryą na sobie wszystkę dzierżącego; Zaczem i dla swojej czci i że go żałował, Ludzie swoje natychmiast wściągał i hamował. 66 I podniózszy bezbronny rękę, co u świata Znakiem było pokoju od dawnego lata, Mówi do niego: »Nie wiem, mamli się winować »I mamli za występek i błąd swój żałować? »Próżno to, przyczyna jest mój rozsądek mały »I namowy, które mię na cię pobudzały, »Żem ci to, człowiekowi czynił tak zacnemu, »Mniemając, żem to czynił jakiemu podłemu. 67 »I acz lekkość, która cię od moich potkała, »Z tą czcią, którąś sam sobie uczynił, zrównała, »I nie tylko zrównała, ale raczej siła »l po wielkiej ją części pewnie przewyszszyła, »Jednak, abyć się dosyć w tej krzywdzie twej stało, »Odemnie to, coćby się tylko podobało, »Lubo srebro lub złoto lubo majętności, »Wszystko zaraz otrzymasz z mej szczodrobliwości. 68 »Proś, o co chcesz: ato masz moję obietnicę, »Byś też chciał i wszystkiego państwa połowicę, »Bo taka dzielność twoja, takie męstwo twoje, »Żeś godzien, abych ci dał i to serce moje. »Dajże mi twoję rękę, chęci i miłości »I nieodmiennej zakład ku mnie życzliwości«. To wyrzekszy, zsiadł z konia i z twarzą łaskawą Gryfonowi podawał w on czas rękę prawą. 69 On tak ubłaganego króla przeciw sobie Widząc, odrzucił i miecz i gniew w onej dobie Od siebie i śpiesznie się do niego pokwapił I przypadszy skwapliwy, nizko go obłapił. A widząc król Norandyn, że dwie wielkie ranie Miał szkodliwe, dał zaraz swoje rozkazanie, Aby beł do pałacu pomału niesiony I pilnie od balwierzów uczonych leczony. 70 Gdzie leżał, aż ozdrowiał — ale o niem skrócę, A do brata się jego, Akwilanta, wrócę I książęcia Astolfa aż do Palestyny; Którzy, jak skoro Gryfon, strzegąc się rodziny, Cicho ujachał, wielkiem przerażony żalem, Szukali go tam i sam wszędzie w Jeruzalem, W Jeruzalem, po miejscach świętych, po klasztorach I wkoło po odległych miasteczkach, po dworach. 71 Ale oba nie mogli zgadnąć, w które strony Obrócił się z Solimy Gryfon pomieniony, Aż z trafunku potkali pielgrzyma Greczyna, Od którego ich doszła w on czas ta nowina, Że Orgilla jachała w drogę do Syryej I puściła się prosto ku Antyochiej Z nowem swojem gamratem, do którego była Nagle miłość i serce swoje obróciła. 72 Akwilant się u niego dowiadował potem, Jeśli też Gryfonowi co powiedział o tem. Skoro rzekł, że powiedział, łatwie w onej chwili Ostatka się obadwa zaraz domyślili, I że rzecz jawna była, że się do Syryej Puścił za Orygillą do Antyochiej Z tym umysłem, aby ją z pomstą gamratowi Pamiętną odjął swemu spółmiłośnikowi. 73 Nie mógł wytrwać Akwilant, aby w cudze strony Dla tej sprawy sam jachać miał jego rodzony, I wdziawszy zbroję, którą w drodze zawsze nosił, Puścił się za niem; ale wprzód Astolfa prosił, Aby odłożył swoję drogę do Francyej Dotąd, ażby się wrócił w zad z Antyochiej. Szedł do morza i tam wsiadł w okręt, nie mieszkając, Że morzem krótsza droga miała być, mniemając. 74 Tak potężny, tak dobry, tak wiatr miał po sobie Pomieniony Akwilant, jadąc w onej dobie, Że nazajutrz Sur, zacne miasto, i po Surze Safet ujźrzał, na wielkiej postawiony górze. Bieży dalej, Zybelet i Barut mijając, Z daleka Cypr po lewej ręce żyzny mając; Z Tortozy do Trypolim, do Lice kieruje, Więc do morza Lajaca mierzy i prostuje. 75 Stamtąd kazał żeglarzom, aby obracali Sztabę i na wschód słońca sztyry kierowali, Aż stanął nad Orontem, gdzie z wielkiem zakrętem Wody w morze wylewa, i weń wszedł okrętem. Tu rozkazał, aby się lądu uchwycili I na ziemię z okrętu mosty wyrzucili. Stamtąd, siadszy na konia, przeciw rzece jachał, Aż do Antyochiej budownej dojachał. 76 Tam się dowiedział, jako chwilę się tam bawił, Ale się potem stamtąd z Orgillą wyprawił Do Damaszku, tam, kędy król Norandyn młody Z gonitwami sprawował zawołane gody. Słysząc to, chęć go wzięła taka jachać za niem, Z tem, że się Gryfon puścił za niemi, mniemaniem, Że i w Antyochiej nie chciał przenocować, Ale nie chciał tej drogi morzem odprawować. 77 Ku Lidyej obfitej wodzami kierował, Do Laryssy, a powysz Alep zostawował, Alep ludny, a Bóg, co nagrodę dobremu I na tem świecie daje, a kaźń niezbożnemu, Tak chciał, że się na on czas od Mamugi w mili I Martan i Akwilant na drodze trafili; Martan jachał bogato i strojno ubrany, Dar przed sobą w gonitwie niosąc otrzymany. 78 Rozumiał tak Akwilant na pierwszem potkaniu, Że Martan beł brat jego, a beł w tem mniemaniu Białą zbroją i białem strojem oszukany Gryfonowem, jak Martan w on czas beł ubrany, I »Witajże!« z radością rzecze i wesoły, Jako więc zwykło bywać między przyjacioły; Ale obaczywszy się, że nie ten, postawę Odmienia i inakszą mieć z niem chce rozprawę. 79 A bojąc się, aby on nie zabił Gryfona Z pobudki Orygille, krzyknie na Martona: »Zdrajco! zbójco! złodzieju! bo cię za takiego »Twarz wydaje, gdzieś konia wziął brata mojego? »Gdzieś wziął brata mojego konia? Bo się boję »Żeś go ukradł; powiedz mi, gdzieś wziął i tę zbroję »Niech wiem, jeśli brat żywie i gdzieś go zostawił »I jakoś go tej zbroje i konia pozbawił?« 80 Jako skoro gniewliwy on głos usłyszała Orygilla, uciekać konia obracała, Ale mężny Akwilant rętszy beł, niż ona: Rada nierada, musi stanąć, pogoniona. Martan także na on huk, na on krzyk straszliwy, Wylękniony, z wielkiego strachu ledwie żywy, Co czynić i co mówić, nie wie i twarz mieni I drży tak, jako liście na drzewie w jesieni. 81 Akwilant po staremu surowych używa Gróźb i fuków straszliwych i miecza dobywa I przysięgą się wielką wiąże i zaklina, Że i onej i jemu głowy poucina, Jeśli mu nie odkryją wszytkiego prawdziwie. Martan wtem, co z bojaźni ledwie że co żywię, Oddycha w on czas trochę i sam sobie myśli, Jeśli co na wymówkę swych niecnot wymyśli. 82 »Siostra to moja — prawi — panie, urodzona »W dobrem domu i z dobrych rodziców spłodzona, »Chocia ją chwilę Gryfon w nierządnem żywocie »Trzymał przeciw jej wolej, w hańbie i sromocie; »Która mię tak bolała i tak mi wstyd srogi »Czyniła, że nie mając sposobu i drogi »Odjąć ją rycerzowi tak wielkiemu gwałtem, »Chciałem mu ją przez dowcip odjąć takiem kształtem: 83 »Zmówiłem się z nią cicho, która już myśliła, »Aby się do lepszego żywota wróciła, »Skoroby jeno Gryfon usnął, aby wstała »I tajemnie od niego ze mną ujachała. »Tak się stało; a żeby i po mnie i po niej »Tak, jakośmy się bali, nie było pogoniej, »Konia jego i zbroję, jadąc, precz bierzemy »I tak, jako nas teraz tu widzisz, jedziemy«. 84 Mógł przyznać Martanowi, że beł i nad miarę Chytry; Awilantby mu beł dał całą wiarę I nie czyniłby mu beł nic, krom żeby bratnią Zbroję, konia i rzeczy odjął za ostatnią, Kiedyby tam wymówek swych w tem, co porobił, Tak barzo jawnem kłamstwem beł nie przyozdobił; Wszytkoby było dobrze uszło, ale na tem Pobłądził, że się nazwał Orygille bratem. 85 Wszyscy w Antyochiej tak Akwilantowi Powiedali, że ona była Martanowi Nałożnicą; stąd z gniewem na one obmowy: »Łżesz, o zdrajco!« krzyknie nań fukliwemi słowy I tak mu dobrze pięścią wymierzył do gęby, Że mu zaraz wypadły ze krwią cztery zęby; I więcej z niem nie mówiąc, powroza dobywszy, Związał go, ręce mu wspak obie obróciwszy. 86 Związał i Orygillę, chocia się prosiła, Choć moc wymówek na swą obronę wnosiła; Stamtąd ich po miasteczkach, po wsiach ludnych ciągnął Dotąd, aż do Damaszku wielkiego przyciągnął; Owszem, jeszczeby ich beł różnemi drogami Przez tysiąc mil prowadził, trapione mękami, Ażby beł brata nalazł, na którego zdanie I rozsądek miał Martan wziąć swoje karanie. 87 Kazał się Martanowej czeladzi z rzeczami W zad wrócić do Damaszku i koniom z jukami, Gdzie przyjachawszy zastał, że tam i na stronie Nie mówiono ni o kiem, jedno o Gryfonie; Wszyscy, wielcy i mali, już wiedzieli o tem, Jako władał kopią i jako kłół potem I że to ten beł, który tak beł oszukany, Że inszy wziął w gonitwie dar przezeń wygrany. 88 Lud wszytek na Martana z gniewem następuje I jeden go drugiemu palcem ukazuje. »I to — prawi — wierutny łotr, który sposoby »Kradzionemi z cudzych dzieł dostawa ozdoby »I pokrywa, świadomy swojej nikczemności, »Swą hańbą cudze męstwa i cudze dzielności; »Aleć i to niecnota, co wszytko źle czyni »Dobrem ludziom, a z łotry przestawa, łotryni«. 89 Drudzy zasię mówili: »Jako — prawi — mają »Jedno piątno, do sfory prawie się zgadzają«. Drudzy jem złorzeczyli i srodze łajali, Drudzy spalić, obiesić, ćwiertować wołali. Tłuszcza gęsta, chcąc się ich napatrzyć, bieżała I ulice i rynek wszytek napełniała, Aż na ostatek sprawa i ona nowina Doniosła się do króla także Norandyna. 90 Jako go one wieści w pałacu zastały, Mając swojego dworu z sobą poczet mały, Zjachał na dół i tam się z Akwilantem w drodze Potkał, co się mścił krzywdy Gryfonowej srodze. Wita go, uczciwości żadnej nie zostawia, Którejby mu nie czynił, w pałacu go stawia, Kazawszy z jego wolą do wieże prowadzić Martana z Orygillą i strażą osadzić. 91 Potem poszli tam, kędy Gryfon postawiony, Jeszcze beł nie wstał z łóżka, jako beł raniony. Zapłonął się, ujźrzawszy brata, bo tak wiedział, Że się o onem jego przypadku dowiedział; A skoro pożartował trochę w onej chwili Akwilant z onej sprawy, tak się namówili, Aby i on i ona, do prawa oddani, Wzięli swoję zapłatę i beli karani. 92 Chciał Akwilant, chciał i król, aby ich jakiemi Trapiono jak najbarziej mękami wielkiemi; Ale Gryfon bojąc się, aby nie szydzono, Gdzieby rzekł, żeby samej tylko odpuszczono, I królowi i swemu mówi rodzonemu, Aby spół odpuszczono i onej i jemu, Krótko mówiąc, że aby katu beł oddany Martan, nie na śmierć, ale, aby beł chwostany. 93 Kiedy na tem stanęło, jako naleziono, Nazajutrz go miotłami po mieście sieczono. Orygillę schowano, ażby się Lucyna Do swojego wróciła piękna Norandyna, Na której to na on czas zachowali zdanie, Jakie miała mieć: lekkie, czy ostre, karanie. Akwilant, tam mieszkając, miał zabawę swoję Dotąd, aż brat ozdrowiał i mógł unieść zbroję. 94 Po onem swem występku będąc roztropniejszy Król Norandyn i mędrszy i już ostrożniejszy, Nie mógł, jeno się zawsze troskać i frasować I wstydzić się i tego ustawnie żałować, Że ten odniósł od niego i hańbę i szkodę, Który miał słusznie odnieść i cześć i nagrodę. Nie może się i w nocy i w dzień uspokoić, Myśląc o tem, jakoby Gryfona ukoić. 95 I uradził u siebie w mieście, obciążonem Onem tak wielkiem błędem, na rynku przestronem, Ze czcią, jaka najwiętsza mogła się któremu Rycerzowi od króla dać namężniejszemu, Przywrócić mu nagrodę i dank zasłużony, Który mu beł od złego zdrajcę ukradziony; I wytrąbić gonitwy kazał zawołane, Które miały być miesiąc tam odprawowane, 96 Na które się gotował tak, jako królowi Bogatemu i jego przystało stanowi. Oczem wieść roznosiła po wszytkiej Syryej Nowiny i tam i sam i po Fenicyej, Z Fenicyej do blizkiej Palestyny poszła, Tak, że się i Astolfa książęcia doniosła, Który się z Sansonetem na nie jął gotować, Nie chcąc, aby się bez nich miały odprawować. 97 Sansonet beł mąż wielki, jako powiadają, Jako się wszytkie na to kroniki zgadzają; Orland go krzcił i naszej wiary go nauczył, A Karzeł w Jeruzalem rządy mu poruczył. Z tem się Astolf na drogę wezbrał w onę dobę, Chcąc puścić swoje męstwo i dzielność na próbę W onych gonitwach, które tak sławne być miały W Damaszku, jako one wieści udawały. 98 I tak jadąc powolej onemi krajami, Nie czyniąc sobie gwałtu, małemi cugami, Aby na dzień gonitew czerstwi, niezmorzeni Przybeli do Damaszku i nieutrudzeni, Potkali, przyjachawszy na jedno rozstanie, Osobę pewną, która po stroju, po stanie, Zdała się być każdemu mężczyzną, a ona Była dziewica, męstwem daleko wsławiona. 99 Marfiza miała imię, a takiej śmiałości, Takiego serca była i takiej dzielności, Że nieraz więc zagrzała czoła Orlandowi Na koniu z szablą w ręku, nieraz Rynaldowi; W nocy i we dnie sama we zbroi jeżdżała Po górach, po równinach i zawżdy szukała Tam i sam potykać się z rycerzmi mężnemi, Chcąc nieśmiertelnej sławy dostać miedzy niemi. 100 Ta, kiedy z Sansonetem Astolfa ujźrzała, Którzy jachali zbrojni także, rozumiała, Że to byli rycerze jacy zawołani, Bo urodziwi byli i strojno ubrani; A mając wielką żądzą z niemi się kosztować, Poczęła się już beła w siedle poprawować, I już wyzywając ich, wodze wypuszczała, Kiedy przybliżywszy się, Astolfa poznała. 101 Jego sobie na pamięć grzeczność przywodziła, Którą w niem znała, kiedy w Kataju z niem była; Imieniem go nazwała własnem i przyłbice Uchyliła i z ręku zdjęła rękawice I choć zawsze słynęła pychą i hardością, Witała go na on czas z wielką układnością. Ale i Astolf niemniej układny, przyłbicę Zdjął z głowy i przeważną przywitał dziewicę. 102 O drodze swojej potem wzajem się pytali; A skoro jej powiedział Astolf, że jachali Do Damaszku, kędy król sławne wywoływał Gonitwy i rycerze przedniejsze zwoływał Ze wszystkich stron, którzyby sławy i zwycięstwa Dostać chcieli i czynić próbę swego męstwa, Marfiza, która sławy okrutnie pragnęła, »I ja z wami pojadę« mówić jem poczęła. 103 I Astolf i Sansonet dziwnie się cieszyli Z onego towarzystwa, na które trafili. Do Damaszku dzień jeden przed gody wjachali I na przedmieściu sobie gospodę obrali; Gdzie spali do godziny tej, której Tytona Starego pospolicie budzi jego żona. A stali tam tak dobrze, że onego czasu Na pałacu lepszego mieć nie mogli wczasu. 104 A skoro niewesołe cienie rozpędziło Słońce jasne, pogodne i świat oświeciło, Mężna dziewka i zacni rycerze na swoje Członki polerowane obłóczyli zbroje, Posławszy wprzód do miasta swych, którzy znać dali, Że się zewsząd rycerze do rynku zjeżdżali I że już król na miejsce przybył naznaczone, Gdzie igrzyska surowe miały być czynione. 105 Nie mieszkając, na konie zaraz powsiadali I szeroką ulicą na rynek wjachali, Tam, gdzie znaku czekając, bogato ubrani I stąd i zowąd stali rycerze wybrani. Upominek, zwyciężcy wisiał naznaczony, Z buławą miecz, drogiemi kamieńmi sadzony; Przyłożono do tego i konia dzielnego, Jaki miał być rycerza godny tak wielkiego. 106 Król Norandyn takiego będąc rozumienia, Że jako pierwszy, tak ten drugi bez wątpienia Upominek, dostawszy zwycięstwa i chwały, Na obudwu gonitwach miał wziąć Gryfon biały, Aby mu dał to wszytko, co się tak mężnemu Rycerzowi dać może i tak wybornemu, W tej ostatniej gonitwie, chciał, by beł przydany Do zbroje miecz, buława, koń, drogo ubrany. 107 Zbroję na schwał wyborną, zbroję znamienitą, Od Gryfona na pierwszych gonitwach zdobytą, Której potem nikczemny sposobem kradzionem Martan sobie przywłaszczył, mieniąc się Gryfonem, Dał przed sobą powiesić i na niej drogiemi Miecz we złoto oprawny sadzony kamieńmi; Przy koniu zaś buława u łęku wisiała, Aby się Gryfonowi z tem wszytkiem dostała. 108 Lecz, że skutku nie wzięła ta królewska rada, Z przeważnej bohatyrki urosła zawada, Która tam z Sansonetem i z Astolfem razem Przyjachała na rynek, odziana żelazem. Ta, skoro onę zbroję wiszącą ujźrzała, Onę zbroję wiszącą, zaraz ją poznała; Bo jej była i w niej się miedzy co droższemi Zbyt kochała wszytkiemi rzeczami swojemi. 109 Acz jej była na drodze w on czas odbieżała, Kiedy, aby straconą świeżo odzyskała Swoję szablę, z siebie ją skwapliwie zrzuciła I Brunella złodzieja swojego goniła. Ale wam nie potrzeba teraz, bo nic po tem, Wiedzieć tej historyej; przeto milczę o tem. Dosyć na tem, że powiem, jako w on czas swoję Marfiza tam nalazła ukochaną zbroję. 110 I to powiem, że jako skoro ją poznała Po pewnych znakach, które tam na niej widziała, By jej beł dał wszytek świat, jednegoby była Dnia, to rzecz najpewniejsza, bez niej nie stąpiła. Jakiejby jej sposobem, lub tem lub owo tem, Dostać mogła, nie miała czasu myślić o tem; Przybliżyła się do niej i rękę ściągnęła I bez względu żadnego przed królem ją wzięła 111 I stąd, że się kwapiła, kiedy zbroję brała, Na ziemię zaś oręże insze pozmiatała. Król Norandyn widząc się srodze obrażonem, Pojźrzy na nię od gniewu okiem zapalonem; Pospólstwo znieść nie mogąc onej jej śmiałości I chcąc się zemścić króla swojego lekkości, Mieczów ostrych dobywa, myśląc o tem mało, Że się jem takich ludzi drażnić nie nadało. 112 Nigdy tak mały chłopiec nie bywa wesoły, Postawiony na pięknej łące między zioły, Nie tak się rada widzi piękna i ubrana Dziewka w tańcu, kiedy jest jaka zawołana Biesiada, jako się ta na on czas widziała Rada tam, kędy się krew hojnie rozlewała, W huku, między chrzęstem zbrój i między mieczami, Strzałami, oszczepami, grotami, śmierciami. 113 Koniowi wszytkie wodze rączemu puściła, Dawszy mu w bok ostrogi i drzewo złożyła, Tego przez piersi, tego przez szyję ugodzi, Tego potrąci. Potem do szable przychodzi, Z którą, gdzie się zawinie i gdzie wodze skłoni, Lecą pobite trupy i spadają z koni; Temu łeb, temu rękę, temu utnie ramię, Temu przez gębę srogie zostawuje znamię. 114 I Astolf i Sansonet, którzy tam z nią byli Pospołu, ubrawszy się we zbroje, przybyli, Chocia tam nie dla tego byli przyjachali; Widząc rozczętą zwadę, hełmy pospuszczali I konie przypuszczali, niosąc drzewa w toku, Na lud gęsty i potem dostawszy od boku Ostrych mieczów i siekąc z tej i z owej strony Gęste gminy, plac sobie czynili przestrony. 115 Rycerze cudzoziemscy, którzy uwiedzieni Sławą, na te gonitwy beli zgromadzeni, Wielki rozterk i wielkie widząc niepokoje I igrzyska w surowe obrócone boje, Nie wiedząc nic, z którejby urosły przyczyny One burdy i one srogie mieszaniny, Zdumiawszy się okrutnie, na swych miejscach stoją, Czekając, jako się te rozruchy ustoją. 116 Z których się jedni potem na pomoc puścili Pospólstwu, ale tego prętko przypłacili; Drudzy, co mieli lepszy rozsądek, bieżeli Hamować stron i gwałtem rozwadzać je chcieli; Inszy zaś, ostrożniejszy, na miejscu czekali I końca onej krwawej sprawy wyglądali. Z których napierwszy Gryfon i Akwilant byli, Co się wprzód zemścić zbroje odjętej rzucili. 117 Ci widząc, że Norandyn król beł rozgniewany I ukazował srogiem jadem wzrok pijany, I wziąwszy od niektórych dostateczną sprawę, Kto beł przyczyną i kto rozczął tę zabawę, Więc rozumiejąc Gryfon, że to krzywda była Taka, że go zarówno z królem obchodziła, Natychmiast sobie podać kopie kazali I z surowemi fuki na wojnę jachali. 118 Z drugiej strony ostrogi swojemu koniowi Astolf włożywszy dobrze w bok Rabikanowi, Bieżał z uczarowanem złotem drzewem w ręku, Które każdego gońcę wysadzało z łęku; Tem napierwej Gryfona śmiałego zawadził I tak, jako potrzeba, z siodła go wysadził; Potem ledwie uderzył w tarcz Akwilantowi, Jako spadł i nogami grzebał po piaskowi. 119 Inszy także rycerze mężni, znamienici, Od Sansoneta byli drzewem z koni zbici. Pospólstwo w nogach samych pokłada nadzieje, Król od jadu wielkiego dobrze nie szaleje. Wtem zuchwała Marfiza ze dwiema zbrojami, Harda z swego zwycięstwa, i z dwiema hełmami, Widząc, że przed nią wszytka tłuszcza uciekała, Do gospody wodzami konia obracała. 120 I Astolf i Sansonet za nią pojachali, I ku bramie powolej w zad ustępowali. Pospólstwo dalej na nie nacierać nie śmiało I ujęte strachami, u bramy zostało. I Gryfon i Akwilant, srodze zasromani, Że na pierwszem potkaniu beli pozbijani, Okiem wesołem pojźrzeć od ziemie nie chcieli I Norandynowi się ukazać nie śmieli. 121 Skoro znowu dostali swoich dzielnych koni, Szli na nieprzyjacioły, mając w ręku broni; Za niemi król, za królem bieżeli dworowi, Albo umrzeć albo więc pomścić się gotowi. »Bij! bij!« wielkiem wołają głosem płoche gminy, I wyglądają, stojąc z daleka, nowiny. Gryfon wtem przypadł tam, gdzie czoła obracali Trzej towarzysze i most już opanowali. 122 Ochopił mu się Astolf, bo od dnia, którego Mężnie zabił Oryla uczarowanego, Tenże koń miał pod sobą, tenże znak, tęż swoję Nosił na sobie dotąd polerowną zbroję; Ale się nie przypatrzył temu w onej chwili, Kiedy do siebie z drzewy na rynku skoczyli. Wtem go poznał i zaraz chętnie go przywitał I o dawnego jego towarzysza pytał, 123 Więc i o to, co tego była za przyczyna, Że nie mając na króla względu Norandyna, Zbroję wzięli. Astolf mu o swojem powiedział Towarzystwie, co było i co jedno wiedział, A że mu dać o zbroi nie mógł żadnej sprawy, Dla której do rozruchu przyszło i rozprawy, Tylko, że tam z Marfizą społem przyjechali I Sansonet i onej w boju ratowali. 124 Kiedy tak książę Astolf stał społem z Gryfonem, Przypadł tamże Akwilant prędko po rodzonem I poznawa go także i nienawiść zatem Porzuca, usłyszawszy, że rozmawia z bratem. Wtem też Norandynowi ludzie nadbiegali, Ale się jednak blizko nie przystępowali, Tem więcej, że ich z sobą mówiących widzieli; Stali cicho, aby co beli usłyszeli. 125 Z tych jeden zrozumiawszy, że tam beła z niemi Marfiza, na wszytek świat dziełami wielkiemi Rozsławiona, kładzie w bok ostrogi koniowi I bieży w zad i daje znać Norandynowi, Aby bramy zamykał w onejże godzinie, Chceli, że mu lud wszytek od miecza nie zginie, I że Marfiza była ta, co zawieszoną Zbroję wzięła, zwyciężcy na dank wystawioną. 126 Król słysząc ono imię straszne i surowe, Którego wszytkie kraje bały się wschodowe I na które, choć było przez przeciąg niemały Odległe, niejednemu kolana zadrżały, Pewien jest, że jeśli wczas nie zabieży temu, Zginąćby przyszło jego ludowi wszytkiemu; Przeto zaraz hamował swoje w onej chwili, Którzy już beli gniewy w bojaźń obrócili. 127 Z drugiej strony synowie Oliwijerowi I Astolf i Sansonet, do zgody gotowi, Tak długo koło tego wzajem pracowali, Że nakoniec Marfizę srogą ubłagali, Która się z hardą twarzą przed króla stawiła I nie wiem jakiem prawem: »O królu! — mówiła — »Chcesz twojemu zwyciężcy w tych gonitwach moję »Przeciw wszelkiej słuszności darować tę zbroję? 128 »Moja to własna zbroja, mnie samej należy, »Którąm ja na gościńcu wielkiem, który bieży »Do żyznej Armeniej, w polu zostawiła, »Kiedym pieszo złodzieja mojego goniła; »Co, że tak jest, jako ja powiadam, pokażę »Pewne świadectwo, mój znak, i zaraz ukażę »Herb swój na niej wyryty, który beł korona, »Na trzy części jednakie poprzek rozczepiona«. 129 Tę odpowiedz od króla wzięła Norandyna: »Prawda, żem ją od kupca ja miał Ormianina, »I byś się była o nię namniej przymówiła, »Lub twoja lub nie twoja, miałabyś ją była. »I aczem ją darował już beł Gryfonowi, »Gościowi tak miłemu i przyjacielowi, »Wiem, żeby mi ją beł on znowu ofiarował »Dlatego, abym ja ją tobie zaś darował. 130 »Nie trzeba na niej herbów żadnych pokazować »I świadectwy, że twoja, nie trzeba probować; »Dosyć wielkie świadectwo, któremu ja raczej »Wiarę daję, że twierdzisz, że nie jest inaczej; »Że twoja jest, męstwu się pozwala twojemu, »Upominków i nagród inakszych godnemu. »Przeto nie spierajmy się więcej: miej ją sobie, »A ja zaś co więtszego, Gryfonie, dam tobie«. 131 Gryfon, który barziej dbał o to, aby swoję Wolą król mógł wykonać, aniżli o zbroję, Rzecze: »Wielką nagrodę, o królu! odnoszę, »Kiedy mi sobie każesz służyć, o co proszę«. Wtem przysłuchywając się Marfiza tej sprawie, Przybliżywszy się bliżej, ludzkie i łaskawie Gryfona wspaniałego zbroją czcić poczęła I dopiero ją za dar od niego przyjęła. 132 Do miasta się w miłości i w zgodzie wrócili I do zaniechanych się krotofil rzucili. Potem beły gonitwy, na których dzielnemu Podkrólemu dank dano jerozolimskiemu; Bo Astolf i Marfiza i bohatyr w bieli I Akwilant gonić tam umyślnie nie chcieli, Życząc, jak towarzysze, dobrze oną dobą Sansonetowi danku i sławy przed sobą. 133 Gdzie, skoro dziewięć albo dziesięć dni mieszkali W krotofilach, w biesiadach, króla pożegnali, Bo do Francyej serce barzo w nich tęskniło, W której się jem tak długo nie być nie godziło. Marfiza do Francyej kwapiła się srodze I w towarzystwie z niemi chciała być w tej drodze, Bo pragnęła niezmiernie porównać z sławnemi Męstwem wojewodami swojem francuskiemi 134 I spatrzyć, jeśli skutek równy beł imieniu, Które beło u świata w takiem podziwieniu. Sansonet w Jeruzalem swego zostawuje Namiestnika i tak się w drogę wyprawuje Ona pięć bohatyrów wielce zawołanych, Serca, męstwa, dzielności, sił nieporównanych; A skoro Norandyna i dwór pożegnali, Do Trypola i morza blizkiego jachali. 135 Kędy okręt naleźli, co miał wieźć towary Różne na zachód słońca; w niem beł szyper stary Rodem z Luny, z którem się prędko stargowali O się i o swe konie, które z sobą brali. Zewsząd jasne powietrze się ukazowało I za długą pogodę trwałą ślubowało; Wsiadają wtem na morze, namniej nie burzliwe, Mając niebo pogodne i wiatry życzliwe. 136 Pożądanej miłości wysep poświęcony Przyjął je pierwszego dnia we mgle w port przestrony, Która żelazo trawi, nie tyło człowieka; Ludzie tam są nietrwali i krótkiego wieka Dla pewnego jeziora, z którego niezdrowie. W prawdzie się z Famagustą natura surowie Obeszła, złą Konstancę pod nią posadziwszy, Ostatkowi się Cypru łaskawie stawiwszy. 137 Dla zarazy i smrodów, które z wód wychodzą, Prędko stąd pospolicie okręty odchodzą, Mało co się tu bawiąc, jako i ten nagle Poszedł stąd, wschodnich wiatrów mając pełne żagle. Kręcąc około Cypru, potem przyjechali Do Pafu, gdzie z okrętu na brzeg wysiadali, Jedni dla kupiej, drudzy, aby się onego Do wolej napatrzyli kraju tak pięknego. 138 Na dwie mili od morza pagórek wesoły Leży, zewsząd okryty pachniącemi zioły I drzewy roskosznemi, laurami, mirtami, Cyprysami, Cedrami i pomarańczami; Rozmaryny, lilie, róże i szafrany Puszczają z siebie zapach wdzięczny, pożądany, Który, kiedy wiatr wieje od ziemie, poczuje Zbyt daleko na morzu ten, co tam żegluje. 139 Zdrój obfity wylewa przeźrzoczystej wody, Który zioła odżywia i wonne ogrody, Tak, że śmiele rzec może okrom wątpliwości, Że tam ten kraj jest własny boginiej miłości. Białegłowy, które się w tamtem kraju rodzą, Wszytkie insze na świecie gładkością przechodzą, A bogini łaskawa zdarza i sprawuje, Że każda do ostatniej starości miłuje. 140 Tamże w Damaszku jeszcze słyszaną nowinę Słyszeli, jako olbrzym uniósł beł Lucynę, Która się gotowała w mieście Nikozyej Jachać do króla męża, do żyznej Syryej. Wtem szyper, kiedy się już ze wszytkiem odprawił, Tusząc dobrej pogodzie, więcej się nie bawił W tem miejscu, ale kotwie zgbate wyciągał, A na zachód prostował i żagle rozciągał. 141 Ku południowi rudlem zgadzał i kierował I na najwiętszą głębią okrętem prostował; Ale wiatr od Afryki, skoro na głęboki Nurt wyjachał, co, póki Febus beł wysoki, Zdał się lekki i wolny, przed samem wieczorem Wzburzył morze ode dna gwałtownem uporem; I takie trzaskawice i gromy powstały, Że się zdało, że nieba ogniami gorzały. 142 Obłoki z siebie czarne zasłony puszczają, Które słońcu i gwiazdom twarzy zasłaniają; Morze z spodku, a niebo srodze huczy z góry, Wichry srogie ogniste wymiatają chmury, Które dżdżami zimne mi karzą i biczują I mrozem niewytrwanem tych, którzy żeglują, A w nocy pospolicie moc swą rozciągają I gniewliwe bałwany tłuką i mieszają. 143 Silą się marynarze w one nawałności I sztuki pokazują swej umiejętności; Jeden świszcząc w piszczałkę dźwiękiem ukazuje, Co drudzy czynić mają; drugi się gotuje Spychać w morze główniejsze i więtsze kotwice; Ten żagle i poprzecznie wywraca na nice, Ten rudle okrętowe pilnie ubezpiecza, Tego około wielkich masztów wszytka piecza. 144 Całą noc ona sroga niepogoda trwała, Która się wszytkiem piekłom ciemnością równała; Szyper mniejszej się burze zastać spodziewając, Bieży, sztyr na najwiętszą głębią obracając, I jak najpilniej boków, póki okręt cały, Strzeże, a twardą sztabę obraca na wały, Jednak nie bez otuchy i dobrej nadzieje, Że się wróci pogoda, skoro rozednieje. 145 Ale i w dzień, jeśli go dniem nazwać możemy, Który po tem znać, kiedy godziny liczemy Niepożądnej światłości, po staremu wody Burzą się, po staremu trwają niepogody. Szyper wątpi i już w niem nadzieja ustaje, A strach roście, już się w moc wszytek wiatrom daje I między gniewliwemi tam i sam wodami Labiruje i bieży nizkiemi żaglami. 146 Kiedy tych tak na morzu strachami karmiła, Niemniej drugich na ziemi fortuna trapiła We Francyej, pod mury kędy paryskiemi Bili się Sarraceni z ludźmi angielskiemi. Rynald pędzi po wielkiej części nachylone Pogaństwo i rozrywa hufce potrwożone. Powiedziałem wam, jako ku Dardynellowi Bieżał, puściwszy wodze swemu Bajardowi. 147 Ujźrzał u Dardynella w tarczy malowaną Szachownicę pan z Alby, białą i czerwoną, I miał go za rycerza i męża wielkiego Stąd, że herbu używać śmiał Orlandowego; Jadąc dalej, beł tego znak pewniejszy, trupy Gęste i koło niego zbitych wielkie kupy. Lepiej — powiada — wyrwać wczas to złe nasienie, Niż uroście i niż się zamoże w korzenie. 148 Kędykolwiek obróci koniem Rynald srogi, Wszyscy pierzchają, wszyscy ustępują z drogi, Nietylko Sarraceni, ale też i swoi: Każdy się zawołanej onej szable boi. On tylko Dardynella samego pilnuje I coraz to pod niego bliżej następuje, Zawoła: »Kłopotu cię, młodziku, nabawił »Ten, który cię tej tarczej dziedzicem zostawił. 149 »Chcę spróbować, jako ty bronisz i pilnujesz »Szachownice tej, którą na sercu malujesz: »Nie obroniszli jej mnie, tem mniej rycerzowi »Obronić jej będziesz mógł, grabi Orlandowi«. On mu na to: »Czego chcesz, wszytkiegoć pomogę; »Jeśli ją mogę nosić, i bronić jej mogę »I czci raczej, aniżli kłopotu jakiego »Z ojczystego się herbu spodziewam mojego. 150 »Żem młodzik, nie rozumiej, abych miał przed tobą »Uciec: mnie nie ustraszy nikt samą osobą. »Jeśli mi tarczą weźmiesz, weźmiesz mi i zdrowie, »Ale tuszę, że zdarzą inaczej bogowie. »Co ma być, niechaj będzie: mnie rodu mojego »Nie osądzą wyrodkiem z postępku żadnego«. To skoro wyrzekł, wodze wypuścił koniowi I skoczył z szablą w ręku przeciw Rynaldowi. 151 Krew, którą Afrykani koło serca mieli, Zimny strach opanował, gdy nagle ujźrzeli, Z jaką Rynald na cnego młodzieńca wściekłością, Z jakiem pędem i z jaką biegł zapalczywością; Tak więc lew przemorzony bieży na młodego Juńca, na zielonej się łące pasącego. Pierwej rycerz pogański tak, jako wymierzył, W szyszak Mambrynów, ale bez skutku uderzył. 152 Rozśmiał się Rynald i rzekł: »Poznasz, który siłę Ma z nas więtszą i który lepiej trafia w żyłę«. I Bajardowi wodze puściwszy i razem Dawszy mu w bok ostrogi, tak go pchnął żelazem, Że i piersi i blachy obadwa przegnało I ostry koniec w grzbiecie tyłem ukazało. Leci, wszytkiej krwie próżny, z konia nieszczęśliwy I czołem ziemię bije Dardynel nieżywy. 153 Jako mdlejąc umiera, ostrem podjachany Lemięzem kwiat, na bujnej roli wychowany, Jako mak, wilgotnością zbytnią obciążony, Spuszcza głowę i spada na mokre zagony: Tak przyrodzonej krasy na on czas pozbywszy I pierwszą swoję barwę Dardynel straciwszy, Schyla głowę na ziemię i świat zostawuje; Afrykańskiego wojska serca strach zdejmuje. 154 Jako ludzkiem dowcipem wody zgromadzone, Zaporą albo groblą jaką zastawione, Skoro wyjmą zapory, które je trzymają, Wypadają i pola wszytkie zalewają: Tak lud z Afryki, który jakąkolwiek miewał Ząporę, póki ich syn Almontów zagrzewał, Widząc, że już zabity, spadszy z konia, leży Ich pan młody, tam i sam rozprószony bieży. 155 Dopuszcza tem uciekać, którzy uciekają, A tych zaś bije Rynald, którzy się trzymają. Gdziekolwiek Aryodant mija i przechodzi, Leżą pobite trupy, rzadki kto uchodzi; Tych Lionet, tych szkocki królewic morduje, Każdy się co najlepiej w on czas popisuje. Karzeł także powinność swą czyni z Ugierem, Z Turpinem, Salomonem i z Oliwijerem. 156 We złem razie poganie beli dnia onego I ledwie nie zginęli wszyscy do jednego, Ale król z Hiszpaniej począł wtem uchodzić I ostatek strwożonych ludzi swych uwodzić; Tak rozumie król mądry i ćwiczony laty, Że zawsze lepsza szkoda, niż ostatnie straty I że lepiej zachować wcale, co zostało, Niż być przyczyną, żeby wszytko zginąć miało. 157 Do obozu, który beł wielkiemi rowami Okopany, obraca z swemi chorągwiami; Z niem Stordylan, z niem idzie król z Andalozyej, Z niem z pułkiem dosyć wielkiem król Portugaliej. Śle prosić Agramanta, aby co najpręcej Ustępował i żeby w bój nie wchodził więcej, A że wiele uczyni, jeśli dnia onego Zachowa cało obóz i siebie samego. 158 Agramant, który się już więcej nie spodziewał Widzieć swojej Bizerty i który nie miewał Nigdy przedtem fortuny tak nieprzyjaźliwej I tak złej, jako w on dzień, i tak nieżyczliwej. Dziwnie beł rad i wesół, słysząc, że Marsyli Wielką część wojska w obóz uwiódł w onej chwili; I obraca chorągwie wszytkie, pod namioty Ustępując, i każe trąbić na odwroty. 159 Ale więtsza część beła tych, co uciekali, Co odwrotów i bębnów i trąb nie słuchali I co byli o sobie zgoła tak zwątpili, Że się gwałtem w głębokiej Sekwanie topili. I Agramant i Sobryn biegają nakoło I zajeżdżają tem, co pierzchają, na czoło; I inszy także pierwszy wodzowie biegają I do obozu ludzie strwożone wracają. 160 Ale ani Agramant ani Sobryn ani Inszy pierwszy wodzowie i przedni hetmani Mogą wszytkich nawrócić, lubo na nie prośby Lub fuków i surowej używają groźby. Za jednego, który się wraca, dwa zostają, Którzy albo są zbici albo uciekają; I ci, co się wracają, srodze są zranieni, Ten w przód, ten w tył, a wszyscy okrutnie strudzeni. 161 Zatem się chrześcijanie w pogonią udali I do bram obozowych za niemi wpadali; Ale i w swem obozie bezpieczni nie byli, Chociaż mu ze wszytkich stron obrony czynili. Bo Karzeł umiał dobrze na pogańskie szkody, Kiedy mu ukazała twarz, zażyć pogody, Jeno że czarnoskrzydła noc wtem nastąpiła, Która boje rozwiodła i uspokoiła. 162 Podobno tak Stworzyciel chciał mieć, użaleniem I litością ujęty nad swojem stworzeniem. Krew po polach pełnemi wszędzie strumieniami Wylewała i biegła wszytkiemi drogami; Ciał ośmdziesiąt tysięcy martwych naleziono, Które na ostre miecze przez on dzień puszczono. Potem z swoich jam wyszli, co je odzierali, Chłopi w nocy i wilcy, co je pożerali. 163 Nie zdało się do miasta wrócić cesarzowi; Stawia obóz przeciwko nieprzyjacielowi I ognie każe czynić gęste i wysokie I trzyma w oblężeniu pogaństwo w okopie. Sarraceni obrony różne wynajdują, Ziemię kopią, sprzężone wozy zastawują, Straży po wszytkich stronach nakoło trzymają I zbroje przez całą noc z siebie nie składają. 164 Całą noc słychać było u pogan strapionych, Tak znaczną i tak wielką klęską porażonych, Po obozie, acz ciche, gęste narzekania I płacze i lamenty i ciężkie wzdychania; Jedni miłych przyjaciół pobitych żałują, Drudzy się o się samych trapią i frasują, Że chorzy i zranieni i z niewczasem stoją, Ale się jeszcze więcej przyszłej szkody boją. 165 Miedzy inszemi beli tam dwaj Sarraceni, W Tolomicie, dość w podłem domu urodzeni, Których ja dla przykładu rzadkiego miłości Prawdziwej historyą podam potomności; Jeden Medor, drugi beł Klorydan nazwany, Którzy tak czasu szczęścia, jako i odmiany, Syna Almontowego barzo miłowali I do Francyej tu z niem byli przyjachali. 166 Klorydan przez wszytek wiek myśliwstwa pilnował, A duży beł i mocny, co sam pokazował I wzrost i jego ciało. Medor zasię młody, Na pierwszej porze, dziwnie beł pięknej urody; Miedzy temi, co na tę wojnę wyjachali, Twarzy gładszej nie było, tak to powiadali. Oczy czarne, włos kręty, wzrok tak miał wesoły, Że się zdało, że równał pięknością z anioły. 167 Ci obadwa na on czas szańców pilnowali I z wielą inszych swoję straż odprawowali O tej dobie, gdy właśnie tak, jako potrzeba, W jednakiej odległości noc patrzy wśrzód nieba. Tam utrapiony Medor w każdej swojej mowie Dardynella wspomina i sam siebie zowie Nieszczęśliwem i płacze, że w polu zabity Leży beze czci żadnej, ziemią nie nakryty. 168 Rzecze do towarzysza: »Otoć się frasuję, »Toć wielki żal na sercu, Klorydanie, czuję »Stąd, że niepogrzebione pana mego ciało »W polu, ach, drogi pokarm dla wilków zostało, »Pamiętając, jako mi zawżdy beł łaskawy »I rozumiem, żebym sam sobie beł nieprawy »I żebych mu dobrodziejstw jego nie zapłacił, »Chociabym dla czci jego i żywot utracił. 169 »Chcę go koniecznie szukać, aby tak pod niebem »Nie leżał i żeby beł uczczony pogrzebem. »Być może, że to zdarzą życzliwi bogowie, »Że mię w noc nie postrzegą ciemną Francuzowie. »Ty tu zostań na straży, pilnując: co wiedzieć, »Co się stanie; zginęli, możesz to powiedzieć. »Gdzie też wieczne wyroki na to nie zezwolą, »Świat wszytek będzie wiedział moję dobrą wolą«. 170 Zadziwi się Klorydan sercu i śmiałości I takiej w młodzieńczyku wierze i stałości I chce, zbyt go miłując, udatnemi słowy Wyrazić mu to jego przedsięwzięcie z głowy. Wszytkiego, co do tego służy, nie opuszcza, Ale próżno: żal wielki pociech nie przypuszcza. Już się Medor odważył i zawarł u siebie, Że umrze albo pana swojego pogrzebie. 171 Nie mogąc go Klorydan ruszyć oną dobą, »I ja — powiada — pójdę na tę drogę z tobą; »I ja rad pójdę z tobą na tak zacne dziło, »I mnie dla czci, dla sławy także umrzeć miło. »Wszytkie swoje pociechy o jeden raz stracę, »Jeśli ciebie, mój drogi Medorze, utracę; »Przeto lepiej, że z tobą zginę na tej próbie, »Aniżlibym od żalu umrzeć miał po tobie«. 172 Kiedy się tak obadwa na to namyślili, Miejsca swoje odmienną strażą zasadzili, A sami za okopy prędkie kroki nieśli I między nasze śpiące potajemnie weszli. Naszy wszędzie na pował leżeli po ziemi Między zbrojami, między wozami swojemi, Bezpieczni od pogaństwa, na wznak wywróceni, We śnie, w winie po same uszy utopieni. 173 Stanie trochę Klorydan i rzecze: »Bez szkody »Nie bywa, który pierwsze upuszcza pogody: »Czegóż mam, o Medorze, jeszcze czekać więcej, »Czemuż się pańskiej śmierci nie mszczę co napręcej »Nad temi psy? Wiem, że mnie ma dobra otucha »Nie omyli; ty tu stój i nadstawiaj ucha, »Aby nas kto nie postrzegł, a jać pewnie mogę »Ślubować, żeć uczynię wnet przestroną drogę. 174 To rzekszy, gębę stulił, potem odważony, Cicho wchodził tam, gdzie spał Alfeus uczony, Który beł tegoż roku przyjachał do dwora I tak za astrologa, jako za doktora Wzięty beł od cesarza; lecz źle praktykował, Bo sobie rzecz przeciwną prawie obiecował, Że pełny lat w dostatku, w swej ojczystej stronie Miał umrzeć u swej miłej małżonki na łonie, 175 A teraz mu Afrykan ostrożny, niewiele Bawiąc się koło niego, poderżnął gardziele. Inszych piąci, co podle doktora leżeli, Że czasu jedno słowo przemówić nie mieli, Pozabijał; imion ich nie najdzie w Turpinie: Tak długiem wiekiem wszytko w niepamięci ginie. Po tych z Monkalieru Palidona cnego Zabił, miedzy swojemi końmi leżącego. 176 Idąc dalej, obaczy z bębnem pod głowami Grylla wywróconego na wznak pod wozami; Wypróżnił go beł do dna i tuszył w pokoju Wyspać się na niem do dnia, nie myśląc o boju, Ale padło inaczej: Sarracen go siecze I głowę mu ucina; wino ze krwią ciecze Przeciętemi krztaniami, śni mu się, że pije, I umiera, nie czując, nędzny, że nie żyje. 177 Skoro Grylla odprawił, Greczyna jednego, Andropona, i Niemca, Kondrata, drugiego Zabił dwiema sztychami; ci długo nie spali I przez wielką część nocy pijąc, kostki grali. Szczęśliwi, kiedyby się byli w onej chwili Dotąd, aż słońce weszło, oną grą bawili! Aleby nie podlegał wiecznem wiek człowieczy Wyrokom, gdyby każdy wiedział przyszłe rzeczy. 178 Jako lew, długiem głodem i długiem przemorem Wycieńczony, kiedy gdzie ujźrzy pode dworem Trzodę, która w południe sobie odpoczywa, Kąsa, drze, łupi, dawi i w sztuki rozrywa: Tak Sarracen okrutny bije w czasy one Chrześcijany, głęboko we śnie utopione. Nie próżnuje i Medor w onejże godzinie, Ale na podłem nie chce zabawiać się gminie. 179 Wchodzi tam, gdzie z Labretu książę zawołane Odpoczywał z swą panią, a tak na przemianę Zobopólnie się beli z sobą obłapili, Żeby beli między się wiatru nie wpuścili. On obojgu ucina głowy. O życzliwa Fortuno, o pożądna, o śmierci szczęśliwa! Wierzę, że jako ciała beły spół złączone, Tak spół poszły w swe miejsca dusze obłapione. 180 Potem zabił Malinda i Artemidora, Młodych książąt flanderskich; tych tegoż wieczora Cesarz beł na rycerstwo opasał, do sławnych Przydawszy jem lilie herbów starodawnych; Bo ich widział, kiedy się z mieczami swojemi Wracali od potrzeby, krwią sfarbowanemi, I obiecał jem beł wsi pod słonem jeziorem; I ziściłby beł, ale nie mógł przed Medorem. 181 Już się byli z cichemi mieczmi przybliżyli Do namiotów tych, które byli zatoczyli W koło około Karła cni wojewodowie, Pilnując na przemiany na cesarskie zdrowie, Kiedy miecze okrutne poganie ściągnęli I ustępować, póki czas mieli, poczęli: Zda się jem niepodobna, w kupie tak gęstego Ludu, któryby nie spał, nie naleźć jednego. 182 Mogąc mieć dobrą korzyść i bogatą, ale Dosyć mają, jeśli się wrócą do swych wcale. Nabezpieczniejsze drogi i ustronne godzą, Klorydan wprzód, a Medor za niem, i przychodzą Na wielkie pole, kędy między oszczepami, Łukami i mieczami, strzałami, drzewami Leżą konie i ludzie, społem pomieszani, I bogaci i chudzi, we krwi uwalani. 183 Mieszanina martwych ciał sroga i straszliwa Łatwie to mogła sprawić, że ona życzliwa Para przyjaciół darmo by była szukała, Aniby beła swego pana w niej poznała; Ale piękna Dyanna swój jasny róg z góry Na prośbę Medorowę ukazała z chmury, Który w niebo nabożnie obróciwszy oczy, Tak się modlił i tak jej prosił onej nocy: 184 »Święta bogini, która Delowi panujesz »I swą piękność w postawach różnych pokazujesz, »Która niebu i ziemi i morzu nie kryjesz »Swej twarzy, a po lesiech srogie zwierze bijesz, »Słusznie się zawżdy, słusznie w każdej swej potrzebie »Naszy dawni przodkowie garnęli do ciebie; »Ukaż mi mego pana, abym go pochował, »Wszak wiesz, jako twych świętych zabaw naśladował«. 185 Lub to przypadek lubo wiara sprawowała, Z chmury się Latonówna zaraz ukazała Tak piękna i tak biała, jako pasterzowi Ukazała się kiedyś Endymionowi. Natychmiast światłość nagła pola i niziny Odkryła i z Paryżem góry i równiny; Z daleka dwa pagórki widać oświecone, Martyr po prawej ręce, Lera w lewą stronę. 186 Ale się jeszcze więtsze światło ukazało, Gdzie było zabitego Dardynella ciało; Poznawa je zarazem Medor pomieniony Z szachownicy na tarczy białej i czerwonej I bladą polewa mu twarz gęstemi łzami, Które mu z obu oczu ciekły strumieniami, Z tak ciężkiem narzekaniem, że wiatry stawały, Aby jego żałosnych lamentów słuchały. 187 Narzeka cichem głosem i ledwie słyszanem, Nie, żeby co korzystał w żywocie stroskanem, Który już dawno zmierził i oprzykrzył sobie W ustawicznem po panu płaczu i żałobie, Ale żeby w tem jakiej nie nalazł przeszkody, Co umyślił i na co przyszedł rycerz młody. Biorą go na ramiona i wznoszą od ziemie I dzielą między sobą równo miłe brzemię. 188 Idą tak śpiesznie, jako iść najśpieszniej mogą, Z ciężarem wdzięcznem wrzkomo bezpieczniejszą drogą. Już też na złotem wozie jadąc pan światłości, Wyganiał gwiazdy z nieba, a z ziemie ciemności, Kiedy szocki królewic, który sypiał mało, Gdy tego jakie zacne dzieło po niem chciało, Przez całą noc pogaństwo bijąc w uciekaniu, Wracał się do obozu prawie na świtaniu. 189 Miał z sobą trochę jezdy, która obaczyła, Kiedy para przyjaciół wiernych uchodziła. Ci za niemi natychmiast poskoczyli wszyscy, Spodziewając się u nich bogatej korzyści, Kiedy rzecze Klorydan: »Już tu, bracie drogi, »Trzeba trupa porzucić i iść w prędkie nogi; »Cóżby to był za rozum dwu żywych utracić, »Chcąc jednego martwego unieść i nie stracić?« 190 Zrzuca trupa Klorydan z siebie i tak mniema, Że uczynić inaczej Medor także nie ma, I uchodzi przez pole śpiesznie oną dobą, Tusząc, że ma Medora swego tuż za sobą; Lecz on porzuconego dźwiga swego pana I zakłada go na się, wsparty na kolana. By beł wiedział, że go w tak złem razie odbieżał, Na dziesięćby beł śmierci, nie na jednę bieżał. 191 Oni jeźni, którzy tak pewnie rozumieli, Że uciec albo się jem dać poimać mieli, Rozprószeni tam i sam, wszytkie zastępują Przechody i wkoło ich prawie obstępują; Sam ich starszy zajeżdża, będąc przy nadziei, Że ich poima, w gęstej okrążonych kniei, Bo widząc, jako z wielkiem strachem uchodzili, Beł pewny, że z obozu pogańskiego byli. 192 Beł tam za onych czasów las stary, gęstemi Drzewami i chróstami zarosły nizkiemi, Pełny, jako labirynt jaki, zawikłanych Ścieszek, od bestyj samych tylko udeptanych. W tem obadwa poganie tę nadzieję mają, Że się jego cieniami i gęstwą utają — Ale kto mnie rad słucha i rad się mną cieszy, Kiedy drugą pieśń zacznę, niechaj się pośpieszy. Koniec pieśni ośmnastej. XIX. Pieśń dziewiętnasta Argument Angelika rannemu Medorowi daje Zdrowie i potem jego małżonką zostaje. Marfiza z towarzystwem wielkiej niepogody Zażywszy, u Lajacu na brzeg z morskiej wody Na ostatek wysiada. Gwidon zawołany, Od niepobożnych niewiast w niewoli trzymany, Z Marfizą bohatyrką do boju wstępuje, Potem ją z towarzystwem w dom na noc przymuje. Allegorye W tej dziewiętnastej pieśni przez Medora, który ruszony pobożnością przeciwko swemu panu, wdał się w wielkie niebezpieczeństwo zdrowia i nakoniec, naleziony od Angeliki, został jej małżonkiem, dwie rzeczy się znaczą: jedna, że dobre uczynki nigdy nie bywają bez nagrody, druga, że z tego przykładu daje się przestroga miłośnikom, aby to pewnie wiedzieli, że miłość barziej pochodzi z rozsądku i z obierania, aniżli z jakiego niebieskiego przeznaczenia. 1. Skład pierwszy Żaden nie może wiedzieć, który go miłuje Prawdziwie, gdy go szczęście trzyma i piastuje, Stąd, że są koło niego wierni i fałszywi, Co mu się pokazują jednako życzliwi; Ale jeśli w nieszczęście i w nędzę upadnie, Wszytka zgraja pochlebców zarazem odpadnie, A ten, który miłuje z serca, nie ustawa I wierny panu swemu po śmierci zostawa. 2 Ten jest wielki na dworze i gardzi wszytkiemi, Ten u pana w niełasce jest między podłemi; Ale gdzieby się serce, jako twarz, widziało, I onychby się szczęście odmienić musiało; Ów pokorny i cichy bełby wyniesiony, A hardy i nadęty bełby poniżony. — Ale się do Medora wróćmy, co swojemu Panu beł i żywemu wierny i zmarłemu. 3 Nazawikłańsze ścieszki, nieszczęsny, wartował Tam i sam, aby się w nich ukrył i zachował; Ale to brzemię, które na ramionach było, Wszytkie mu do tej sprawy sposoby trudniło; Miejsca i kraju nie jest wiadom, chybia drogi, Wściągają go to krzaki, to kolące głogi. Drugi się już beł dalej dobrze ukrył w cieniu, Co takiego brzemienia nie miał na ramieniu. 4 Tak daleko Klorydan już beł w onej chwili Uszedł, że nic nie słyszał tych, którzy gonili; Ale skoro się postrzegł, że odbiegł miłego Medora, jakby serca odbieżał własnego. »Ach! jakom się zapomniał, jakom — pry — niedbały, »Ach, jako nieostrożny, jakom beł ospały, »Żem tu uszedł przez ciebie! Prze bóg! com to sprawił, »Że ani wiem, jakom cię i kędy zostawił!« 5 To mówiąc, krzywą ścieszką bieży, niewściągniony, Jak nagłębiej w gęsty las i trafia w te strony, Skąd beł niedawno wyszedł, ani nóg hamuje, Aż nieszczęśliwy swojej śmierci ślad najduje. Słyszy konie, słyszy huk i wielkie wołanie I głos nieprzyjacielski i groźne łajanie, Na ostatek i słyszy i widzi swojego Medora, między konnych tak wielą pieszego. 6 Ode sta konnych sam jest, pieszy, obegnany; Zerbin woła, aby beł żywo poimany. On się kręci, jak cyga, nakoło po lesie, A miły ciężar przecię na ramionach niesie. Przy dębie i przy buku co nań biją z koni, Jako najlepiej może, nieszczęsny się broni; Nakoniec, spracowany, swoje miłe brzemię, Snując się koło niego, upuszcza na ziemię, 7 Jako więc niedźwiedzica, kiedy łowiec śmiały Na jej jamę napadnie, w końcu ostrej skały Na wysokiem Krępaku stoi w wątpliwości I mruczy to z wściekłego gniewu, to z litości; Gniew jej i okrucieństwo radzi przyrodzone Gębę, paznokcie, zęby skrwawić wyostrzone, Miłość ją z drugiej strony miękczy i hamuje, Że w pół gniewu wściekłego dzieci swych pilnuje. 8 Klorydan, który widzi, że go nie ratuje, I który chce z niem umrzeć, sposoby najduje, Aby mógł niejednego z nieprzyjaciół pożyć, Niżby mu przyszło żywot samemu położyć; I między gałęziami strzałę do cięciwy Pierzystą przyłożywszy, łuk wyciąga krzywy I tak ugadza w czoło jednemu Szotowi, Że nieżywy wypada z siodła ku dołowi. 9 Wszyscy się inszy zatem tam i sam mięszają I w tę stronę, skąd strzała przypadła, patrzają. On tem czasem drugi bełt pchnie, aby jednego Zabiwszy, podle niego obalił drugiego. Ten drugi, kiedy tego i owego pytał, Ktoby strzelił, i wołał i zębami zgrzytał, Przyszła pierzchliwa strzała i w garle utknęła I fuki mu surowe i mowę ucięła. 10 Zerbin królewic, który starszy beł nad niemi, Nie mógł już więcej wytrwać i słowy groźnemi Wołając, koniem przeciw Medorowi kmie: »Ty mnie tego przypłacisz — prawi — poganinie!« Ale to mniejsza, że nań łajania używa: Ręką sięga i za włos złoty go porywa; Potem wejźrzawszy mu w twarz piękną, gniew hamował I użaliwszy się go, zdrowo go zachował. 11 On się do próśb udawa i »Przez twoje bogi, »Które chwalisz — powiada — nie bądź mi tak srogi, »Mój cnotliwy rycerzu, abyś mi zmarłego »Miał niedopuszczać pogrześć wprzód króla mojego. »Nie proszę cię o więcej i wiedz pewnie o tem, »Że nic nie dbam, abyś mię darował żywotem, »W którem póty korzystam tylko, póki ciało »Bez pogrzebuby pana mojego zostało. 12 »Ale jeśliś tak srogiem i tak zatwardziałem, »Że chcesz źwierze i ptaki karmić ludzkiem ciałem, »I serce tebańskiego masz w sobie Kreonta, »Mnie jemi skarm, a pogrześć daj syna Almonta!« Takie na on czas słowa Medorowe były, Któreby i kamienie podomno ruszyły; I już i sam królewic jemi beł zmiękczony I na sercu litością wszytek przerażony. 13 Tem czasem jeden żołnierz Zerbina mężnego, Nie mając względu namniej na pana swojego, Niepostrzeżony, z wielkiem przyskoczywszy gniewem, Młodzieńczykowi w piersi zadał ranę drzewem. Zbyt się Zerbin nieludzkiem postępkiem uraził, Tem więcej, kiedy ujźrzał, że go tak obraził, Że próżny krwie na twarzy upadł nieszczęśliwy Na ziemię, i rozumiał, że już beł nieżywy. 14 I takiem beł ku niemu żalem poruszony, Że zawołał: »Nie będzie pewnie niezemszczony!« I skoczył rozgniewany przeciw żołnierzowi, Co proszącemu ranę zadał Medorowi; Ale on gniewliwego w miejscu nie chciał czekać Królewica i zbiegszy, w czas począł uciekać. Klorydan widząc, że ów już na ziemi leży, Więcej się już nie tając, pędem wielkiem bieży. 15 Łuk porzuca i bierze od boku miecz goły W obie ręce i siecze na nieprzyjacioły, Raczej, aby tam zginął, nie, żeby być miała Pomsta, któraby z gniewem jego wyrównała; Widzi, że ów obfitą krew na ziemię leje I że już żadnej niema żywota nadzieje, A skoro zbył wszytkich sił, tuż podle swojego Poległ, martwy, na ziemi Medora miłego. 16 Za swojem się Szotowie wodzem obracają Przez lasy i na insze dzieło się udają, Jako skoro obudwu pogan w onej chwili, Tego martwem, tego źle żywem, zostawili. Leżał długo na ziemi Medor i odkrytą Z otworzonej żyły krew wylewał obfitą; I pewnieby beł umarł, zbywszy wszytkiej mocy, By beł nie miał ratunku i prętkiej pomocy. 17 Bo go tam natrafiła panna obłąkana, W podłą, pasterską suknią po prostu ubrana, Ale pięknej urody i dziwnej gładkości, Z uczciwości, z postępków sławna i z grzeczności Już chwila, jakom o niej śpiewał, i tak macie, Że wierzę, że ją ledwie podomno poznacie. Chcecieli ją znać, mego poradźcie się pióra: Angelika to, cara katajskiego córa. 18 Ta, skoro znowu swego pierścienia dostała, Którego przez Brunella beła postradała, Tak zhardziała i tak się wysoko ważyła, Że wszytkiem prawie światem, tak rzekę, gardziła. Sama tam i sam jeździ, ani chce żadnego Mieć w swojem towarzystwie, by najzacniejszego; Niemiło jej, że kiedy w męstwo niezrównany Służył jej Orland i król z Cyrkas zawołany. 19 Ale najbarziej tego błędu żałowała, Że kiedy Rynaldowi chęć pokazowała, Gniewając się, że się tak podło położyła I że tak nizko beła wzrok swój obróciła, I teraz jej tego wstyd; ale bóg miłości Nie mógł znieść takiej pychy i takiej hardości I na ścieszce, gdzie Medor leżał ledwie żywy, Czekał jej, przyłożywszy strzałę do cięciwy. 20 Skoro udatna dziewka ujźrzała rannego Młodzieńczyka i śmierci ostatniej blizkiego, Który barziej, niż siebie samego, żałował Tego, że pana swego jeszcze nie pochował, Poczuła, że jej litość przez piersi przepadła I niezwykłemi wroty w serce się przekradła; Która je w niej zmiękczyła tem więcej, gdy młody Poganin powiedział jej swój żal i przygody. 21 I cyrulicką sobie naukę poczęła Wspominać, którą beła w Indyej pojęła, Gdzie taka umiejętność w wielkiej cenie zbytnie Jest w tem kraju i więcej, niż gdzie indziej, kwitnie, Choć kart nie przewracają i ksiąg nie czytają, Bo ją ojcowie synom przez ręce podają; I myśli, widząc, że już martwy jest na poły, Uleczyć go pewnemi co napręcej zioły. 22 I przypomniała sobie, że kiedy jachała Przez pewny kraj wesoły, ziele w nim widziała, Lubo to Dyktam lubo Panacea było, Co w sobie wielkie skutki lekarskie taiło I co krew stanowiło i niewytrzymany Nawiętszy ból widomie wywodziło z rany; A nalazszy je blizko, skoro je urwała, Tam, kędy Medor leżał, spiesznie się wracała. 23 Potkała, wracając się na zad onem czasem, Pasterza, który jachał wierzchem gęstem lasem, Szukając jałowice jednej swej zgubionej, Ode dwu dni od bydła jego obłądzonej. Tego z sobą pojęła tam, gdzie zbywszy siły, Medor lał krew obfitą z obrażonej żyły; Której tak wiele z niego z piersi było wyszło, Że mu do ostatniego końca było przyszło. 24 Zsiada z konia skwapliwa i także onemu Każe zsieść pasterzowi przyprowadzonemu; Potem stłukszy kamieniem ziele, mocno ściska I sok z niego białemi rękami wyciska, Który wprzód w ranę jego wnątrz wlała, a potem Pomazała jem pulsy i piersi z żywotem; I taki skutek wódka ona uczyniła, Że krew zastanowiwszy, siły przywróciła. 25 I taką mu moc nagle dała, macie wiedzieć, Że na koniu pasterza mógł cale wysiedzieć. Nie chciał jednak odjachać pierwej z tamtej strony. Aż beł jego zmarły pan przy niem pogrzebiony; Kazał i Klorydana pogrześć jednem razem Z Dardynellem pospołu, a stamtąd zarazem Obrócił się i jachał tam, gdzie mu kazała, A ta z niem w nizkiem domu pasterskiem została. 26 Tak litością wspłonęła nagle, tak pałała, Kiedy go leżącego napierwej ujźrzała; Potem widząc piękną twarz i gładką jagodę, Obyczaje i grzeczność i jego urodę, Poczuła, że ją gryzł mól z nienagła zakryty I zajął się w niej płomień miłości obfity, Który w niej z lekka palił serce zapalone, W ogniu ciężkiej miłości wszytko utopione. 27 Pasterz on miał dom w lesie, nizko postawiony, Między dwiema wzgórkami, wczesny i przestrony, W którem się sam i z żoną i z potomstwem chował, A prawie go beł nowo dopiero zbudował. Tam beła Medorowi za mały czas ona Niebezpieczna od panny rana uleczona; Ale sama za mniejszy czas ranę niemniejszą Poczuła w swojem sercu i niebezpieczniejszą. 28 Niebezpieczniejszą ranę na sercu i jeszcze Głębszą poczuła, którą przyniosło żelezce, Które pchnął niewiadomą drogą rozgniewany Z oczu Medora na nię bóg, w skrzydła ubrany. Więcej oń dba, niż o się, i czuje, że chore Serce w niej coraz więtszem ogniem srodze gore, I ni o czem nie myśli, jeno, aby zdrowy Ten beł, co jej zadawał coraz postrzał nowy. 29 Jej się rana tem barziej jątrzy, im się ona Barziej ściska i goi rana Medorowa. Medor wzmaga i mocny i duży zostawa: Ona febry gorącej i zimnej dostawa. Jemu każdy dzień prawie piękności przydaje: Sama pełna wnętrznego ognia tle i taje Tak, jako pospolicie taje śnieg zagrzany, Od słońca gdzie na polu przestronem zastany. 30 Jeśli nie chce od żądzej umrzeć w tej niemocy, Potrzeba się jej zdobyć na prętkie pomocy. I zda się jej, że czekać byłoby czas długi, Ażby u niej, czego chce sama, żądał drugi. Tak zrzuciwszy wszytek wzgląd i wstyd Angelika, Użyła śmiałych oczu, śmiałego języka I prosiła, aby jej uleczył ból z raną, Podomno niewiadomie od niego zadaną. 31 Powiedz mi, o Orlandzie grabio, powiedz i ty, Zacny królu cyrkaski, królu znamienity! Co wam sława, co wasze pomogły dzielności? W jakiem są poważeniu wasze powolności? Ukażcie mi jeden znak jej ku sobie chęci, Lubo świeżej lubo też dawniejszej pamięci, I jeśliście nagrodę jaką od niej mieli Za to, coście czynili i dla niej cierpieli? 32 O, jakoćby to było przykro, zacny panie, Gdybyś się na świat wrócił, królu Agrykanie, Że cię tak nieludzkiemi wzgardami karmiła I tobą się, może tak powiedzieć, brzydziła! O Feracie, o inszych sto, których nie piszę, Którzyście jej służyli wiernie, jako słyszę, Jakibyście żal teraz i mękę cierpieli, Gdybyście ją u tego na ręku widzieli! 33 Angelika kwiat różej, długo pilnowany, Dała sobie wziąć, przedtem nigdy nie tykany, Medorowi i nie beł żaden człowiek żywy, Któryby beł w ten ogród mógł wniść, tak szczęśliwy. A żeby uczciwością onę rzecz pokryli, Zwykłą ceremonią świętą odprawili, Małżeństwo, które naprzód miłość skojarzyła, A dziewosłębem żona pasterzowa była. 34 Zacne dość pod nizkiemi wesele dachami Było, jako to mogło być między lasami; I więcej, niżli miesiąc, potem tam mieszkali I pociech swych i wczasów miłych zażywali. Nie mogła prawie nigdy być bez młodzieńczyka Ani się jem nasycić piękna Angelika, I choć mu ustawicznie u szyje wisiała, Przecię tem swoich wielkich żądz nie umarzała. 35 Lubo beła pod dachem lubo wyszła w lasy, Miała go podle boku tuż przez wszytkie czasy; Do rzek albo do łąki rano i wieczorem Chadzała na przechadzki, a zawsze z Medorem; W południe ją jaskinia jaka zakrywała, Która jem niemniej wczasów nad tę udzielała, Do której, uciekając kiedyś przed złem czasem I przede dżdżem, wstąpiła Dydo z Eneasem. 36 Tak ciesząc się, jeśli gdzie pod wysokiem drzewem Zdrój się albo strumień krył przed słonecznem gniewem, Nożem natychmiast pisma na skórze drożyła, Te i na niezbyt twardych kamieniach czyniła, Na tysiącu miejsc; ale nie tylko na skórze, Nie tylko na kamieniu, ale i na murze Angelika i Medor coraz odmiennemi Sposobami związani węzłami różnemi. 37 Potem widząc, że się tam długo zbyt bawiła, Do Indyej się nazad wrócić umyśliła, Do Kataju z Medorem, w swą ojczystą stronę I włożyć nań swojego królestwa koronę. Miała na ręce drogiem kamieniem i złotem Osadzoną manelę, którą długo potem Na znak służb Orlandowych i chęci nosiła, Któremu, wiecie dobrze, jako była miła. 38 Zylantowi ją wprzódy beła darowała Morgana, gdy go skrycie w jezierze chowała, A on skoro się ojcu stawił Mondantowi Za sprawą Orlandową, dał ją Orlandowi; Orland, który miłował ato w onej dobie, Że ją nosił na ręce, przewiódł to na sobie, Umyśliwszy ją swojej królowej darować, O której mówię, i tem więcej ją zhołdować. 39 Nie gwoli Orlandowi tę manelę złotą, Lecz, że beła kosztowna i piękną robotą, W wielkiej aż nazbyt cenie Angelika miała I niepodobnie się w niej nad wszytko kochała. Tego nie wiem, jako jej w on czas nie straciła, Kiedy na wyspę płaczu zaniesiona była, Tam, kędy ją nieludzki, zły naród srogiemu Na pokarm beł wystawił dziwowi morskiemu. 40 A iż tam nic takiego przy sobie nie miała, Czemby beła pasterza z żoną darowała, Którzy do tego czasu, jako się trafili Do ich domu, tak pilnie obojgu służyli, Zdjąwszy z ręku manelę swoję drogą onę, Pasterza ją i jego darowała żonę. Stąd ku górom jachali, które Hiszpaniej Królestwo wielkie dzielą od pięknej Francyej. 41 Tak drogą jadąc, z lekka poganiali konie I myślili w Walency albo w Barcelonie Czekać, ażby się jaki warowny nagodził Okręt, coby do wschodnich państw stamtąd wychodził. Kiedy zjeżdżali na dół z Pirenejskiej góry, Ujźrzeli pod Gironą wielkie morze z góry I mając morski piasek i brzeg z lewej strony, Prostą drogą jachali wciąż do Barcelony. 42 Ale do Barcelony niżli dojachali, Szalonego jednego przed miastem potkali, Który, jak świnia jaka, w błocie uwalany, Grzbiet, piersi, twarz i wszytek łeb miał umazany. Rzuci się na nie zaraz, jako się pies miece Na obcych, i oboje jeśli nie uciecze, Będzie źle około nich — ale tych zapomnię, A przeważną Marfizę teraz wam przypomnię 43 I Astolfa, książęcia cnego angielskiego, I Gryfona i brata jego rodzonego, Co się słabo bronili morzu oną dobą, Mając, nędzni, widomą śmierć prawie przed sobą. Coraz więtsze i coraz sroższe niepogody Mięszały okrutnego morza wściekłe wody, Którego gniewy już to całe trzy dni trwały, A nie znać było jeszcze, aby się błagały. 44 Wielkie koło na wierzchu na dół, skołatane, Spadło, na trzaski prawie wszytko zgruchotane; Im dalej, tem wiatr więtszy i mocniejszy wstaje, Szyper się wszytek morzu w moc z okrętem daje. Ten z pochyloną głową na skrzyni w szturm srogi Na pisanej się karcie dowiaduje drogi Przy świetle, które w małej latarniej zamyka, Ten na dnie z świecą dziury w okręcie zatyka. 45 Ten zaś trzyma przed sobą zegarek ciekący, Godziny cienkiem piaskiem przez śkło skazujący; I jeśli kęs odejdzie, śpieszy się w zad wrócić, Patrząc, wiele wyciekło i gdzie się obrócić. Potem każdy z swą kartą przyszedszy, swe zdanie W pół okrętu powiada i swoje mniemanie Tam, kędy marynarze, w gromadę zebrani, Do rady od starszego szypra są zwołani. 46 Jeden mówi, że są nad Limisonem, kędy Syrty są niebezpieczne; drugi to za błędy Rozumie i powiada, że ich wniosły wały Niedaleko Trypola między ostre skały; Ten, że są Satoliej blizko zaniesieni, Twierdzi i tem zawiera, że już są straceni. Każdy, różno mniemając, przy swem zdaniu stoi, Ale się każdy równo i jednako boi. 47 Trzeciego dnia sroższy wiatr sroższe niepogody Przyniósł z sobą i ze dna wzburzył morskie wody, Wziął żagiel i niósł go precz pospołu z wiatrami, Że, co wiedzieć, gdzie poszedł z prętkiemi wichrami. Kamienne i żelazne serce być musiało, Które w onę złą chwilę bez strachu zostało; Marfiza, która była zawżdy niestrwożona, Próżno to, strachem była w on czas przerażona. 48 Galicyą i Synaj górę, Loret z Rzymem I Boży grób mianują i iść tam pielgrzymem Śluby czynią i miejsca, które jakiem słyną Nabożeństwem, nawiedzić chcą, jeśli wypłyną. Tem czasem powątlony okręt srogie wały Ode dna ostatniego do nieba miotały; U którego rozkazał szyper nauczony Mniejszy maszt ściąć, przy ostrej sztabie postawiony. 49 Cokolwiek się ciężkiego trafi i nawinie, Miece wszytko z okrętu: fasy, bele, skrzynie, Uprząta w każdem miejscu i w każdej komorze I w łakome bogaty towar ciska w morze. Jeden pompy pilnuje i słabej nadzieje Wspierając jakokolwiek, morze w morze leje I wyciąga niewczesne wody ze dna; drugi Utyka roztłuczone i rozbite fugi. 50 Cztery dni w takiem strachu, w takiej trwodze byli I o żywocie byli zgoła już zwątpili; I zupełne zwycięstwo jużby było miało, By było morze gniew swój kęs dłużej trzymało. Ale jem uczyniła nadzieję pogody I że wrychle miały być ubłagane wody, Światłość świętego Herma, która nagle spadła I na sztabie, bo masztów już nie było, siadła. 51 Wszyscy, skoro ujźrzeli światło pożądane, Do nieba obracali oczy upłakane I padszy na kolana, w skrusze i pokorze Prosili o pogodę i spokojne morze. Szturm, który się tak barzo do tej doby srożył, Ubłagał się i gniew swój nakoniec położył; Już Auster i wiatr jemu poprzeczny ustawa, A Afrykus na morzu tyrannem zostawa. 52 Ten srodze dmie i gniewu używa bez miary I wypuszcza z czarnawej gęby sprosne pary, Wziąwszy do towarzystwa wicher prędki, który Wzburzone wody miece ode dna do góry; I tak mocno pcha okręt, że pręcej nie leci Sokół, gdy obłów niesie dla zgłodniałych dzieci, Z strachem szypra, aby go, co mogło być snadno, Nie wpędził gdzie na koniec świata albo na dno. 53 Na to uczony szyper lekarstwo najduje I z rufy wielkie koła zrzucić rozkazuje I linę co nawiętszą spuszcza i tak godzi, Że okręt trzecią częścią biegu tylko chodzi. Ta rada, ale barziej płomień zapalony Świętego Herma okręt zachował stracony, Który sprawił, że w on czas, bezpieczny i cały, Biegł po głębokiem morzu, porząc srogie wały. 54 Zaniósł je wiatr na morze, które ma nazwisko Od Lajaca, ku żyznej Syryej tak blizko, Że i miasto i oba zamki się odkryły, Które port zamykały i weścia broniły. Skoro się szyper postrzegł, gdzie beł, pełen trwogi, Zbladł na twarzy i serce strach mu przejął srogi; Bo ani tam chciał okręt do brzegu przystawić Ani stamtąd sam uciec i swych mógł wybawić. 55 Jeszczeby labirował i po głębi pływał, Ale żaglów i masztów wszytkich popozbywał; Ławy wszytkie już beły barzo potłuczone I drzewo srogiem szturmem dziwnie powątlone. W port też wjachać było chcieć umrzeć tam koniecznie Albo w pęcie i w przykrej niewolej żyć wiecznie; Bo każdy musi umrzeć lub nosić okowy, Kogo tam błąd lubo los zaniesie surowy. 56 Kiedy powątpliwości onej rozrywali, Niebezpieczeństwo jawne swe upatrowali, Aby na okręt z miasta nie wypadł lud zbrojny, Niesposobny na morzu stać, a cóż do wojny! Gdy tak nie mógł nic zawrzeć u siebie pewnego, Od książęcia pytany beł wtem angielskiego, Na co się tak rozmyślał i przecz nie chciał wjechać Do portu, kiedy dalej nie mogło się jechać. 57 Szyper mu odpowiedział, że ten brzeg trzymają Mężobójce niewiasty, które prawo mają, Że każdy cudzoziemiec, co się tam dostanie, Lubo zabity na śmierć lub więźniem zostanie; I ten się temu tylko nieszczęściu ukryje, Co na placu dziesiąci rycerzów pobije I co się takiej siły, takiej czuje mocy, Że odprawi białychgłów dziesięć jednej nocy. 58 Jeśli się w pierwszej próbie szczęśliwie odprawi, A na drugiej szwankuje i źle się postawi, Ginie albo na nogi kładą mu okowy I bydło mu paść każą srogie białegłowy; A jeśli mu się zdarzy zwycięstwo oboje, Czyni wolne z niewolej towarzystwo swoje, Siebie nie, bo małżeństwo musi odprawować Z dziesiącią ich i tego ustawnie pilnować. 59 Nie mógł słuchać bez śmiechu prawa i zwyczaju Astolf, które chowano z dawna w tamtem kraju. Marfiza w tem przychodzi i Sansonet śmiały I Gryfon i brat jego, Akwilant wspaniały, Którem także on szyper podeszły powiada, Przecz się lądu nie chwyta i przecz nie przykłada. »Niech mię wprzód morze — prawi — pozrze, niżli w pęcie »Mam być wiecznie z wszystkiemi, którzy są w okręcie«. 60 Zdanie starego szypra wszyscy pochwalili, Ale mu się z Marfizą inszy przeciwili, Coby się byli radzi na ziemi widzieli I brzeg za bezpieczniejszy, niżli morze, mieli I co takiego serca, takiej siły byli, Że przed tysiącem mieczów nic się nie trwożyli Na każdem miejscu, gdzieby swych broni dobywać I na nieprzyjacioły mogli ich używać. 61 Wszyscy pragnęli wysieść na pożądną ziemię, Ale nabarziej książąt angielskich cne plemię, Bo dobrze jest świadomy dźwięku swego roga, Na który każde serce przejmowała trwoga. Jedna strona w port wjachać radzi i pochwala, Druga z wielkiem uporem na to nie pozwala; Ale zgoła silniejsza nad słabszą przewodzi: Rad nie rad, szyper każe do portu swej łodzi. 62 Zaraz, skoro ich z miasta na morzu ujźrzano, Widzieli, kiedy wielką z portu wyprawiano Galerę, w robotniki dobrze opatrzoną I rynsztunkiem wojennem wszystkę napełnioną. Ta prosto przeciwko niem żagle obracała Po to, aby zwątloną nawę poimała; Tak do swej rufy liną jej sztabę wysoką Przywiązawszy, wiodła ją przez wodę głęboką. 63 Wjachali po niewolej do portu, wiosłami Barziej, niż życzliwemi wniesieni wiatrami; Bo się tak srogie morze beło rozgniewało, Że jem żagle i maszty poodejmowało. Tem czasem cni rycerze wierne miecze swoje Brali i obłóczyli ciała w jasne zbroje I szyprowi i wszystkiem, którzy się trwożyli, Dobre serce i dobrą otuchę czynili. 64 Nakształt miesiąca jest port wielki i przestrony, Który na milę wkoło idzie urobiony; Weście na sześć set kroków, jako powiadają, I dwa zamki ma, kędy rogi się schadzają, Gdzie się rogi schadzają oba, a tak stoi, Że się żadnych niepogód i wiatrów nie boi Okrom południowego; miasto postawione, Jako teatrum, idzie w górę wyniesione. 65 Jako skoro beł okręt do portu wciągniony, Tak wieść o tem po mieście szła na wszystkie strony; Sześć tysięcy z łukami w ręku ukazanych Białychgłów było w porcie, do wojny ubranych, A żeby jem nadzieję ucieczki odjęły, Między dwiema zamkami port nagle zamknęły Częścią zgotowanemi na to łańcuchami, Częścią rozstawionemi gęsto galerami. 66 Jedna, którą mógł równać nieomylnie wiekiem Z Hekubą albo z jakiem nastarszem człowiekiem, Szypra z okrętu wołać do siebie kazała I jeśli żywot chcieli położyć, pytała, Jeśli w niewolej zostać według obyczaju I według starodawnych praw tamtego kraju, A że to beło na ich samej dobrej woli Jedno ze dwu wziąć: umrzeć albo żyć w niewoli. 67 »Prawda — pry — kiedyby się który między wami »Mógł naleźć z takiem sercem, z takiemi siłami, »Żeby się przeciw naszem dziesiąciom nie trwożył »Rycerzom stanąć w placu i onychby pożył »I żeby mógł przez jednę noc dziesięć odprawić »Naszych niewiast, tenby mógł was wszystkich wybawić; »Onby nam beł za pana i został koniecznie »Z nami, a wybyście szli w swą drogę bezpiecznie. 68 »Nadto wolno wam będzie wszystkiem zostać z nami »Lub części jakiej, ale pod kondycyami, »Aby ten, co zostanie, beł według ustawy »Dobry z dziesiącią niewiast do małżeńskiej sprawy. »Ale wasz rycerz, jeśli dziesiąciom nie zdoła »Albo jeśli tej drugiej próbie nie wydoła, »On zginąć musi, a wy z nami zostaniecie »I w niewolej w tem kraju do śmierci będziecie«. 69 Spodziewała się baba, że w nich naleźć miała Strach i bojaźń; lecz rzeczy przeciwnych doznała, Bo każdy z nich tak dobrze rozumiał o sobie, Że miał wygrać na pierwszej i na drugiej próbie. I przeważna Marfiza niemniej serca miała, Choćby beła ostatniej próbie nie zdołała; Ale gdzie jej natura ratować nie mogła, Pewna beła, żeby jej szabla jej pomogła. 70 Szyprowi dać odpowiedź staremu zlecili, Na którą się wprzód wszyscy w okręcie zgodzili, W ten sposób, że takiego między sobą mieli, Który się chciał kosztować w boju i w pościeli. Dłuższą mową jej szyper podeszły nie bawił I okręt niemieszkanie do lądu przystawił I most zrzucił, po którem, we zbroje ubrani, Wyszli z końmi swojemi rycerze wybrani. 71 Stamtąd kiedy przez miasta pośrzodek jechali, Nie w jednem miejscu mężne dziewice zastali, A one ukasane tam i sam jeździły Po ulicach i w rynku z kopią goniły. Nie mogą tam mężczyzny drzewa nosić w toku Ani miecza używać i nosić przy boku, Okrom dziesiąci naraz, bo taka ustawa, Takie są tego kraju starodawne prawa. 72 Wszyscy inszy, którzy są i po wsiach i w mieście, Ubrani w czepce, w tkanki i suknie niewieście, Przędą albo krosna tczą albo kłębki wiją Albo doją albo syr tworzą albo szyją. Niektórych też w okowach chowają pod strażą, Którem bydło paść albo ziemię orać każą; Barzo mało mężczyzny i kto porachuje, Na tysiąc niewiast ledwie sto się ich najduje 73 Po wsiach i po miasteczkach. A chcąc oną dobą Cni rycerze przez losy obrać między sobą, Któryby mógł zwyciężcą nad dziesiącią zostać I który mógł dziesiąciom niewiast także sprostać, Cnej Marfizy pospołu z sobą nie włożyli, Gdy losy rzucić mieli; bo się w tem baczyli, Żeby beła na drugiej próbie nie wskórała, Kiedy zwycięstwa dostać sposobu nie miała. 74 Ale ona chciała być przecię między niemi I zgoła na nię los padł wprzód miedzy wszytkiemi. »Pierwej ja — prawi — umrzeć i zginąć mam wolą, »Niżlibyście wy mieli podpaść pod niewolą. »I na tę wam swą szablę ślubuję odkrycie, »Że wszytkie wikłaniny, które w tem widzicie, »Tak rozwiklę, jako on król tak zawołany »Macedoński gordyjski węzeł zamotany. 75 »Niechaj na wieczne czasy i póki świat stoi, »Żaden się tego miasta i kraju nie boi«. Tak rzekła; towarzystwo na tem też musiało Przestać, nie mogąc jej wziąć, co jej szczęście dało. I tak jej onę wszytkę sprawę do rąk dali, Żeby lubo zginęli lub wolni zostali. Ona, iż była zbroję już na się włożyła, Na placu się ochotnie do boju stawiła. 76 Jest plac na końcu miasta wielki i przestrony, Z stopniami do siedzenia, nakoło zamkniony, Który zawsze beł wolny, okrom, kiedy miano Gonić albo turnieje kiedy oprawiano; Cztery bramy i cztery wrota miał spiżane, Które go zawierały. Tam z męska ubrane Niewiasty szły gromadą; zatem zawołano, Aby Marfizie wjachać na plac rozkazano. 77 Miała w on czas Marfiza pod sobą koń siwy, Koń siwy, jabłkowity; sam beł urodziwy, Głowę małą, szerokie piersi, chód zuchwały, Uszy ostre, brzuch lekki, a kark miał wspaniały. Wybrawszy go na staniu za napiękniejszego I za namocniejszego i nadzielniejszego Między tysiącem inszych, które w stajniej chował, Król go jej był Norandyn w Damaszku darował. 78 Przez południową bramę Marfiza wjachała I ledwie co stanęła, gdy dźwięk usłyszała Trąb krzykliwych, które się coraz pomykały I wkoło się na wszytkie strony rozlegały. Potem widziała, kiedy od północnej strony Wjachało dziesięć na plac na bój umówiony; Tak się zdało Marfizie, że jeden z dziesiąci, Co wprzód na plac wjachał, stał za wszytkich dziewiąci. 79 Z wielkiem sercem, jako znać beło, na przestrony Plac wjachał, a pod sobą miał koń wszytek wrony, Wszytek wrony, jako kruk, okrom że na czele I na zadniej nodze miał białego niewiele. Sam także, jaki beł koń, czarno beł ubrany, A tą barwą dawał znać on rycerz wybrany, Że jako mniej na sobie światła, niż ciemności, Tak mniej pociech miał w sobie, niżeli żałości. 80 Skoro znak dano, dziewięć rycerzów skoczyło I przeciwko Marfizie kopie złożyło; Ale czarny na stronie stał sobie z pokojem, Brzydząc się tak niesłusznem i nierównem bojem, I tak się o to gniewa i tak go to boli, Że gwałcić ostre prawo, niż swoję cześć, woli; Patrzy pilnie, trochę się ustąpiwszy w lewo, Co przeciw dziesiąciom drzew sprawi jedno drzewo. 81 Marfiza wtem koniowi wodze wypuściła I w pełnem biegu drzewo ogromne złożyła, Które na maszt pomniejszy raczej było poszło, Boby go było innych cztery nie uniosło; To, wychodząc z okrętu, do potrzeby sobie Obrała miedzy wielą inszych w onej dobie. Straszna postać, z którą się do boju puściła, Tysiąc twarzy zmieniła, tysiąc serc strwożyła. 82 Tak dobrze otworzyła piersi najpierwszemu, Żeby to było dosyć uczynić nagiemu; Przebiła mu napierwej tarcz, stalą odzianą, Potem zbroję zbyt miąższą i uhartowaną. A tak beł ciężki on raz, że drzewa ostatek Ukazał się na łokieć dobry w tył łopatek. Tego, tak wetknionego na drzewo, opuszcza, A naprzeciwko inszem koniowi wypuszcza. 83 Drugiego i trzeciego koniem potrąciła, A tak ich dobrze i tak mocno uderzyła, Że obadwa zarazem nieżywi zostali I połamani w krzyżach, z koni pospadali. Tak ciężkie i tak twarde było to potkanie I oni też tak żartko przypuścili na nię, Żem ja tak tylko widział, kiedy kula z działa Hufce rwała, jako tych Marfiza potkała. 84 Inszy o nię kopie oraz ułomili, Ale tak jej ruszyli i tak jej wadzili, Jako wadzi murowi, kiedy go piłami Albo balonem biją, nabitem wiatrami; Tak twarda, tak jej zbroja była niepożyta, Że wytrwała każdy raz, by namocniej bita; Przy piekielnem ją ogniu przez czary kowano, Potem stygijską wodą ją zahartowano. 85 W końcu placu dzielnego konia zawściągnęła, Potem go obróciła i kęs mu wytchnęła; I dopiero skoczywszy, wszytkich rozerwała I szablę aż po jelca we krwi umaczała; Temu ramię, temu łeb, temu pół łba wzięła, Tego tak ugodziła i tak wpół przecięła, Że łeb, piersi i ręce na ziemię zleciały, A brzuch i obie nodze na siedle zostały. 86 To powiadam, że go tak w miarę ugodziła, Gdzie graniczą z lędźwiami żebra, i sprawiła, Że został półfigurą, jakie to bywają, Które przed obrazami świętemi wieszają, Ze srebra albo z wosku, po pas urobione, Od dalekich i blizkich ludzi zawieszone, Którzy za otrzymanie łaski albo zguby Ustrzeżenie iszczą swe obiecane śluby. 87 Za jednem się, który miał uciekać, puściła I właśnie go w pośrzodku placu dogoniła I tak mu rozdzieliła dobrze szyję z głową, Że się nie mogły zlepić ręką doktorową — Krótko mówiąc, wszytkich cna dziewica pobiła Albo na śmierć albo ich srodze poraniła, Tak, że bezpieczna beła i pewna pokoju Od wszytkich, że znowu wstać nie mogli do boju. 88 On rycerz, co z inszemi beł na wronem koniu Na plac przyjachał, patrzał i stał na ustroniu; Bo bić się z jednem samem w takiej nierówności Zdało mu się być przeciw wszelakiej słuszności; A teraz widząc, że już wszyscy porażeni, Wszyscy od jednej ręki beli zwyciężeni, Ruszył się, chcąc pokazać, że tego nie sprawił Żaden strach, ale dobroć, że się w bój nie stawił. 89 Ruszywszy się, z daleka ręką na nię kiwał I że z nią coś chciał mówić, pierwej ukazywał; I rzekł do niej przed bojem i przyszłą rozprawą, Nie myśląc, aby się pod tak męską postawą Dziewica taić miała: »Znać, żeś spracowany, »Rycerzu, pierwszem bojem i umordowany; »I każdyby przyganę mógł we mnie najdować, »Kiedybym z tak strudzonem miał bój odprawować. 90 »Pozwalam ci, że sobie wytchniesz i odjedziesz, »A jutro na plac, skoro dzień będzie, przyjedziesz; »Bo teraz się bić z tobą sromotaby była, »Widząc, jakoć się praca teraz uprzykrzyła«. »Bić mi się nie nowina — Marfiza odpowie — »Nie tak mam słabą siłę, nie tak słabe zdrowie, »Jako podomno mniemasz; ty to sam uczujesz »I wnet, jeślim tak barzo strudzony, poczujesz. 91 »Dziękujęć za twoję chęć, ale mi nie trzeba »Odpoczywać i czekać jutrzejszego nieba; »I jeszcze tak wiele dnia zbywa, żeby była »Sromota, kiedybyśwa nic weń nie zrobiła; »Szkoda zgoła próżnować«. — On jej zasię na to: »Czego chcesz, będziesz syty: jać ślubuję za to; »Ale patrzaj, abyć się inaczej nie zdało »I abyć zaś dnia tego długiego nie zstało«. 92 To skoro rzekł, rozkazał przynieść w onej dobie Dwie wielkie drzewa i dał jedno obrać sobie Marfizie, które się jej barziej podobało, A sam potem wziął ono, co było zostało. Już gotowi i tylko już tego czekają, Że znak dadzą, na który boje rozczynają. Niebo i ziemia drżała, kiedy się ruszyli, Kiedy na znak głośnych trąb do siebie skoczyli. 93 Z tych, co patrzą, nikt gębą i okiem nie ruszy I ledwie co trochę tchu udzielają duszy: Tak każdy pragnie widzieć, tak każdy pilnuje, Który ze dwu rycerzów wygra lub szwankuje. Cna Marfiza na to się wszytko usadziła, Aby tak dobrze gońce w czerni zawadziła, Żeby nie wstał, i drzewo składa; niemniej życzy Rycerz czarny na garle sieść mężnej dziewicy. 94 Tak się zdało, że mieli kopie wierzbowe, Suche jakie i kruche, a nie jesionowe; Bo się po same gałki zaraz połamały I w trzaski się rozpierzchły i pogruchotały. Ono straszne potkanie poczuły i konie, Bo jako ich podrąbił, padły na ogonie; Padły konie, ale się jeźcy poprawili I dziwnie się od siodeł prędko uwolnili. 95 Tysiąc gońców przez wiek swój Marfiza wybiłay I na pierwszem potkaniu z łęku wysadziła, A sama, choć tak często z rycerzmi się bodła, Dopiero ten pierwszy raz dziś wypadła z siodła. Nie tylko się dziwiła nieszczęściu wielkiemu, Ale beła podobna jakiemu głupiemu. Ale i rycerz czarny niemniej się dziwował, Bo nie tak łatwie spadał i w tej grze szwankował. 96 A ledwie co bokami ziemię uderzyli, Jako znowu, wstawszy z niej, do siebie skoczyli; Cięte razy i sztychy sobie zadawają, To się mieczmi, to wzajem tarczami składają. Brzmią i straszny puszczają dźwięk twarde żelaza, Od mieczów i gęstego uderzone raza; Ich zbroje, ich szyszaki ogromne z tarczami Z twardemi równać każdy mógł nakowalniami. 97 Jeśli ma ciężkie ramię i rękę dziewica, Nie jest lżejsza, rzecz pewna, u tego prawica. Sprawiedliwą się miarą wzajem pomierzają: Tyle sobie oddają, ile pożyczają. Kto chce dwie serca, żadną niepożyte trwogą, Naleźć, niech ich tu szuka, a za jedną drogą Niechaj szuka i męstwa i umiejętności, Bo się w nich wszytkie zgoła zawarły dzielności. 98 Niewiasty, które chwilę na wszytko patrzały I jako długo bój trwał straszliwy, widziały, A jeszcze nie znać beło, żeby się zmordował Który z nich albo w boju surowem szwankował, Pierwszy jem przyznawają dank miedzy wszytkiemi Rycerzami na świecie nadoskonalszemi; Bo kiedyby sił w sobie aż nazbyt nie mieli, Od samegoby trudu pozdychać musieli. 99 Tak z sobą rozmawiając, Marfiza mówiła: »Prawieć mi się życzliwie fortuna stawiła, »Że się nie ruszył i stał na stronie z pokojem, »Kiedy się ze mną drudzy rozpierali bojem, »Jeśli się jego sile ledwie dotąd bronię, »A o swojej, rzec mogę, że już restem gonię«. Tak w on czas cicho z sobą Marfiza gadała, A coraz nań nakoło szablą przycinała. 100 Ten także drugi mówił: »Dobrzeć mi się stało, »Że mu się odpoczywać i wytchnąć nie dało: »Ledwie mu teraz zdołam, kiedy pierwszem bojem »Zmordował się, bijąc się z towarzystwem mojem; »By beł do dnia nowego sobie odpoczynął, »Coby się beło stało? — Pewniebym beł zginął! »Wielkie to szczęście, że wżdy tego nie przyjmował, »Czemem go czcił, czemem go z ludzkości częstował«. 101 Aż do wieczora prawie on bój trwał samego, A nie znać było, kogo trzymać za lepszego. A trudno go też beło już przywieść do końca, Kiedy już dnia nie mieli, ni widzieli słońca. Pierwszy beł rycerz w czerni, który takiej mowy I tych słów użył w on czas do cnej białejgłowy: »Co dalej czynić będziem, kiedy nam widoki »W równem szczęściu niewczesne odejmują mroki? 102 »Zda mi się, żebyś jeszcze przedłużył żywota »Aż do jutra, kiedy się dziś nasza robota »Nie skończyła; aleć się opowiedzieć wolę, »Żeć pewnie żyć nad tę noc więcej nie pozwolę. »Ale mię w tem nie winuj, że być dłużej żywy »Żadną miarą nie możesz, bom ja w tem niekrzywy; »Winuj raczej okrutność i prawo niewieście, »Prawo złych niewiast, które panują w tem mieście. 103 »Jeśli cię nie żałuję i tych, co są z tobą, »Bóg widzi; jakokolwiek, proszę cię dziś z sobą. »Pospołu z towarzystwem ze mną być bezpiecznie »Możesz, ale gdzie indziej zginąłbyś koniecznie; »Bo ta gromada niewiast, któremeś ty męże »Pozabijał, na cię się niedługo sprzysięże. »Każdy z tych, coś je pobił, tak ci trzeba wiedzieć, »Miał dziesięć żon, wszak o tem łatwo się dowiedzieć. 104 »Dziewięćdziesiąt jest niewiast, które z spólnej zgody »Mścić się będą nad tobą teraźniejszej szkody; »I jeśli nie zostaniesz ze mną, wszytką mocą »Dziś pewnie na cię najdą i uderzą nocą«. Ona na to: »Pozwalam, że mię przenocujesz »I pewienem, że strzymasz, co mi obiecujesz, »I że nie mniejsza wiara i dobroć jest w tobie, »Niżli męstwo, któreś dziś pokazał po sobie. 105 »Ale, żeć mię żal zabić, możesz także i ty »Odemnie być, jako ja od ciebie, zabity; »I tak mniemam, żeś poznał z teraźniejszej proby, »Żem jeszcze nad cię nie jest słabszy do tej doby. »Zgoła, chceszli bój rozwieść, chceszli go do końca »Doprowadzić, lub dzisia lub jutro za słońca, »Ślubuję, że mię najdziesz, tem rycerskiem słowem, »Na najmniejszy znak, gdzie chcesz i jako, gotowem«. 106 Zgodzili się, że bój beł dotąd odłożony, Ażby Febus wóz wegnał na nieba złocony. Za odłożeniem boju wątpliwość została, Któremu się pierwsza cześć w niem przypisać miała. Potem do Akwilanta, do Gryfona cnego I do książęcia rycerz poszedł angielskiego I prosił ich, aby mu tę chęć pokazali, Aby u niego jedli i przenocowali. 107 Wszyscy się, co ich było, chętnie obiecali I przy świetle lanych świec na pałac jechali, Który beł wielkiem kosztem pięknie postawiony, Na pokoje, na sale wielkie rozdzielony; Gdzie, skoro hełmy zdjęli i twarzy odkryli, Barzo się sobie wzajem gońcy zadziwili, A tem barziej, że ile znać beło z wejźrzenia, Ledwie lat miał ośmnaście rycerz bez wątpienia. 108 Dziwuje się Marfiza, jako w takiem wieku Takie męstwo być mogło w tak młodem człowieku. Ale i drugi niemniej zdumiony zostawa, Bo po złotem warkoczu, z kiem się bił, poznawa. O swoje się imiona natychmiast pytają I tę powinność sobie wzajemną oddają. — Ale się czuję, żem już dosyć spracowany; Potem powiem, jako beł młodzieńczyk nazwany. Koniec pieśni dziewiętnastej. XX. Pieśń dwudziesta Argument Gwidon z srogiej krainy z inszemi uchodzi; Astolf, gdzie jeno jego trąby dźwięk dochodzi, Po mieście i przyległem strach puszcza powiecie, Potem się błąka to tam, to sam, sam po świecie. Marfiza we Francyej zwycięża Zerbina, Z którego ma obrońcę i wodza Gabryna, Gabryna zła, od której, czego wprzód nie wiedział, Zerbin o Izabelli swojej się dowiedział. Allegorye W tej pieśni dwudziestej przez białegłowy mężobójce, które były rozegnane i w niwecz obrócone dźwiękiem trąby, od Logistylle Astolfowi darowanej, daje znać, że rzeczy gwałtem przeciwko zwyczajowi pospolitemu i przyrodzeniu postanowione długo trwać żadną miarą nie mogą. W Zerbinie, który z taką cierpliwością i wiarą stał się wodzem i obrońcą złej, niecnotliwej Gabryny, jest przykład prawdziwego i statecznego rycerza, który woli raczej śmierć podjąć, niż wiary danej nie dotrzymać. 1. Skład pierwszy Dawniejsze białegłowy wielką sławę miały, W bojach się i w naukach często obierały I wszytek świat, jak wielki, dźwiękiem napełniły Swoich dzieł zawołanych, które porobiły. Arpalice, Kamilla, bohatyrki dawne, Z dzielności są na świecie do tych czasów sławne; Z nauk uczona Safo i Korynna słynie I dokąd świata stanie, imię ich nie zginie. 2 I do której się kolwiek nauki udały, Wszytkiej doskonałości w niej dostępowały. Ja ich nie chcę mianować; kto się o nich pyta, Najdzie, jeno niech dawne historye czyta. A jeśli takie z dawna na świecie nie były, Nie zawsze też będą złe płanety rządziły. I może być, że ich dzieł wielkich zamilczano Lub z zazdrości lubo, że o nich nie wiedziano. 3 Mnie się tak zda, że widzę, że w tem wieku naszem Wielkie się cnoty tej płci pokażą za czasem, Któremi się napełnią papiery uczone, Że nie będą być mogły nigdy zapomnione, Aby z wielką swą hańbą zmilkły nieżyczliwe Języki, które szczypią ich sprawy uczciwe, I tak się ich zaświeci sława, że swojemi Przejdą dobrze Marfizę dziełami wielkiemi. 4 Ale wróćmy się do niej. Dziewica surowa, Już imię swoje była powiedzieć gotowa Rycerzowi, który ją u siebie postawił, Ale tak, aby i swe on także objawił. Zaczem ona dług mu swój zarazem oddała, Aby też wzajem jego przezwisko wiedziała: »Jam Marfiza« — więcej też nie było potrzeba, Bo ostatek wszytek świat wiedział, jako trzeba. 5 Nie mógł się zaś tak prętko ów drugi wyprawić, Przyszło mu się powieścią tą dłużej zabawić, Tak mówiąc: »Ja rozumiem, żeście są świadomi, »Żeście są rodu mego imienia wiadomi, »Bo nie tylko Hiszpani albo Francuzowie, »Tych sąsiedzi, ale też i Etyopowie »I Murzynowie znają imię Klaromonta, »Skąd wyszedł zacny rycerz, co zabił Almonta, 6 »I ten, który Mambryna króla zamordował »I Kiarella i państwa ich w niwecz zepsował. »Z tej krwie, gdzie Ister morze ośmią rogów bodzie »I wypowiada pokój Euksyńskiej wodzie, »Matka mię moja z ojcem Amonem spłodziła, »Który tam beł pielgrzymem, już temu lat siła. »Już to rok, jakom ja ją żałosną zostawił, »Kiedym się do Francyej, do swoich wyprawił. 7 »Alem nie mógł, jakom chciał, dokończyć swej drogi, »Bo mię tu, żal się Boże, zapędził wiatr srogi. »Rok to, jakom do tej złej, niezbożnej krainy »Przybył, bo sobie piszę i dni i godziny. »Gwidon Dziki własnemem imieniem nazwany, »Małej sławy i jeszcze od ludzi nieznany, »Zabiłem Argillana na rycerskiej probie, »Który miał towarzyszów dziesiąci przy sobie. 8 »Alem i drugą próbę odprawił szczęśliwie, »Szczęśliwie i mam dziesięć dziewic niewątpliwie »Napiękniejszych, w tem kraju odemnie wybranych »I po wszytkiem królestwie tem wybrakowanych; »Temi władnę, jako chcę, a zgoła wszytkiemi, »Bo mi dały nad sobą moc i rząd w swej ziemi »I każdemu go dadzą, który się tak stawi, »Że dziesiąci rycerzów żywota pozbawi«. 9 Pytali stąd Gwidona, dlaczego tak mało Mężczyzn w tamecznem kraju i w mieście zostało I jeśli pod swą mocą żony męże mają, Tak, jako żony mężów gdzie indziej słuchają. Gwidon odpowie na to: »Częstom o przyczynie »Tej sprawy słyszał, jako mieszkam w tej krainie, »I tak, jako ja ją wiem, kiedy tego chcecie, »Odemnie o niej słyszeć i wiedzieć będziecie. 10 »W ten czas, gdy się od Trojej wrócili Grekowie »Za dwadzieścia lat spełna — bo historykowie »Tak to twierdzą, że dziesięć lat pod nią strawili, »A przez, drugą dziesięć lat po morzu błądzili — »Naleźli, że i żony, długą utesknione »Niebytnością, lekarstwa na to nalezione »Swoje miały, bo sobie wyrostki obrały »Młode, aby na zimnie samy nie sypiały. 11 »Pełne domy bękartów Grekowie zastali. »Ale się jem tak zdało, że poodpuszczali »Wszytkiem, bo to wiedzieli dobrze, żeby byli »Tak długo żadną miarą pewnie nie pościli. »Ale precz cudzem synom od siebie kazali, »Aby sobie gdzie indziej fortuny szukali; »Już tego cierpieć baczni mężowie nie chcieli, »Aby ich swojem kosztem dłużej żywić mieli. 12 »Jednych matki, bojąc się mężów, porzuciły, »Drugich tak, jako mogły, tajemnie żywiły. »A więtszy i ci, którzy już beli dorośli, »W różne strony, tam i sam między ludzie poszli: »Jedni do rozmaitych rzemiosł się udali, »Drudzy zasię na wojny dalekie jachali; »Ci pasterzami, a ci zostali dworzany, »Jako ta chce, której jest wszytek świat poddany. 13 »Miedzy temi inszemi srogi i surowy »Klitemnestry pojachał młody syn królowej, »W ośmnastu lat, tak świeży, jako kwiat różany »Albo pięknej liliej, dopiero urwany. »Ten sporządziwszy okręt i nań rzeczy swoje »Poprzątnąwszy, udał się na niem na rozboje »W towarzystwie sta inszych młodzieńców przebranych »Swego wieku, ze wszytkiej Grecyej wybranych. 14 »Kreteńczykowie beli w ten czas wypędzili »Króla swego i aby się ubezpieczyli, »Na wszytkie strony swoje z pieniędzmi wysłali, »Aby jako najwięcej ludzi nazbierali. »Między temi Falanta — tak młodzieńca zwano — »Zaciągniono na ich żołd, któremu oddano »Potem piękne Dyktejskie miasta do obrony »I z temi, których z sobą przywiódł z cudzej strony. 15 »Między miasty, których sto w Krecie się najduje, »Pięknością i bogactwy Dyktea przodkuje. »Białegłowy w niej piękne, które chodzą rady »Na dobre myśli, tańce, igrzyska, biesiady; »A iż tam cudzoziemce mają w uczciwości »I w wielkim poważeniu, i one ludzkości »Takiej przeciwko gościom nowem używały, »Że jem co tylko w domach panować nie dały. 16 »Wszyscy beli na twarzach gładcy, piękni, młodzi — »Bo beł prawie kwiat wywiódł Falant greckiej młodzi — »Że skoro się co tylko w Krecie ukazali, »Zarazem serca z piersi jem powyciągali; »A doświadczywszy, że tak, jako gładcy byli, »I w łóżku się jem dobrze podobno stawili, »Tak je sobie za krótki czas upodobały, »Że się na świecie w niwczem barziej nie kochały. 17 »Skoro wojna stanęła z tej i z owej strony, »Na którą beł z swojemi Falant zaciągniony, »I służbę, na którą ich wprzód potrzebowano, »Kiedy się pokój zawarł, jem wypowiedziano, »Gotowali się jachać dalej, na co panie »Kreteńskie taki lament, takie narzekanie »Czyniły ustawicznie, tak łzy wylewały, »Jakby ojce umarłe przed sobą widziały. 18 »Każda swego prosiła, aby nie jeździli »I aby się tak barzo od nich nie kwapili; »Ale kiedy nie chcieli, ony swe rodziny »Zostawiwszy i ojce i bracią i syny, »Skoro klejnotów, złota i srebra nabrały, »Ze swemi miłośniki cicho ujachały, »Tak cicho ujachały, że w Krecie żadnego »Nie było, coby postrzegł zjachania onego. 19 »Tak wziął wczesną godzinę Falant do tej sprawy »I tak miał wiatr życzliwy, tak na się łaskawy, »Że pod kilkanaście mil już beli ubiegli, »Niżli Kreteńczykowie swej szkody postrzegli. »Ten kraj je potem przyjął, który w one czasy »Pusty beł i zarosły zbyt gęstemi lasy; »Tu sobie po niewczasie morskiem wytychali »I bezpieczni kradzieży swoich zażywali. 20 »Tu ich beło przez dziesięć dni z pełna mieszkanie, »Tu pociechy, rozkoszy, tu wczas, tu kochanie; »Ale jako się trafia, że więc na ostatek »Uprzykrzenie przynosi młodzikom dostatek, »Zgodzili się, żeby płeć białą zostawili »I od onej się wielkiej kaźni uwolnili; »Bo się żadne na świecie brzemię tak nie przykrzy, »Jako mieć białą głowę, która się uprzykrzy. 21 »Oni, co zbyt nieradzi z mieszka wydawali »I pieniędzy szczędzili, to upatrowali, »Że kiedyby tak wiele nałożnic karmili, »Szabląby ich i łukiem trudno pożywili. »I tak ze wszytkiego je prawie obłupiwszy, »Złoto, srebro pobrawszy, same zostawiwszy, »Niewdzięczni miłośnicy od nich odjachali »Tam, gdzie znać w Apuliej Tarent zbudowali. 22 »Białegłowy, skoro się ujźrzały zdradzone »I od swych miłośników same opuszczone, »Tak się srodze wylękły zrazu, że się zdały, »Jak na brzegu przy morzu nieruchone skały; »Ale widząc, że wrzaski i łzy, które lały, »Pożytku nie czyniły i za nic nie stały, »Poczęły pilnie myślić, jako się ratować, »Jako się w onem wielkiem nieszczęściu sprawować. 23 »Zdania swoje każda z nich w pośrzodek wnosiły: »Jedne się wrócić nazad do Krety radziły »I raczej się na wolą ojców niebłaganych »I mężów swoich puścić, chocia rozgniewanych, »Niżli na niemieszkanych brzegach miedzy lasy »Głodem umrzeć i cierpieć niezmierne niewczasy; »Drugie zasię i słowa rzec na to nie dały »I że się było lepiej utopić, wołały, 24 »I chodzić chleba żebrać tam i sam po świecie »I być nierządnicami do końca, niż w Krecie »Poddać się pod surowe i gniewliwe ręki »Srogich ojców i mężów na kaźni, na męki. »Takie rady i insze różne przed się brały, »Ale się żadne przecię z tych nie podobały; »Nakoniec między niemi Orontea wstała, »Co od króla Minosa ród swój wywodzała. 25 »Namłodsza miedzy niemi i nagładsza była »I namędrsza i mniej też, niż insze, zgrzeszyła; »Miłowała Falanta i jemu się dała »Prawicą i dla niego ojca odjachała. »Ta ukazując z twarzy rumianej i z mowy »Śmiałe serce i w sercu śmiałem gniew gotowy, »Rady od inszych wszytkich wniesione zganiła »I że jej zdanie wszytkie przyjęły, sprawiła. 26 »Porzucić on piękny kraj jem nie rozradzała, »Który, że beł obfity i zdrowy, poznała. »Miał w sobie przezroczyste rzeki i niziny, »Łąki, lasy, po wielkiej części miał równiny, »Miał i porty, w które się mogli przed wiatrami »I niepogodą ukryć żeglarze z nawami, »Które to od Afryki, to z egipskich włości »Niosły różne towary i różne żywności. 27 »Zdało się raczej zostać i mścić się surowie »Nad zdradliwą męską płcią srogiej białejgłowie. »Chce, aby każdy okręt, który tam przypłynie »I portu dla przeciwnych złych wiatrów nie minie, »Zarazem na łup, na miecz, na ogień puszczono »I jednego mężczyzny aby nie żywiono. »Na słowa Orontei wszytkie pozwoliły »I jako chciała, prawo na to uczyniły. 28 »Skoro wiatr wstał, a chmury wzniosły niepogody, »Biegły hurmem niewiasty złe do morskiej wody, »Od nowej prawodawcę swojej i królowej »Orontey wiedzione srogiej i surowej, »I nawy, które wiatry do brzegów przygnały, »Ogniem srogiem paliły i na łup dawały. »I jeden żywo nie beł mężczyzna puszczony, »Coby onę nowinę zaniósł w cudze strony. 29 »Przez kilka lat tak same w onem kraju żyły »Okrutne białegłowy i mężczyzny biły; »Ale prędko poznały, żeby były szkody »Nie uszły, nie zabiegszy z jednostajnej zgody »Swem złościom, bo kiedyby nigdy nie rodziły, »Prawaby się ich były w niwecz obróciły »I królestwoby było i prawo ustało, »Które, jak ony chciały, na wieki trwać miało. 30 »Przeto ostrości prawa nieco uchyliły »I przez pięć lat z okrętów, co tam przychodziły, »Dziesięć sobie nagładszych mężów obierały »I żywo je puszczały i zostawowały, »Takich, coby się beli tak dobrze stawili, »Żeby ze stem małżeńskie dzieło odprawili — »Bo ich spełna sto beło — i tak beł każdemu »Jeden mąż dziesiątkowi oddany jednemu. 31 »Siła ich stracić dały, co się nie udali »I co się źle i słabo, nędzni, popisali. »Tych zasię, którzy mieli potężniejsze siły, »Towarzyszmi swych rządów i łask uczyniły; »Ale pierwej przysięgę uczynić musieli, »Którą pod gardłem iścić i zachować mieli, »Aby wszytkich, coby tam beli przyjachali, »Bez wszelakiej litości mężczyzn zabijali. 32 »Potem mięższeć brzemiony i rodzić się jęły, »A zatem się barzo bać i trwożyć poczęły, »Aby męskiej tak wiele płci nie narodziły »Za czasem, żeby się jej zaś nie obroniły »I żeby jem nakoniec rządów nie musiały »Puścić, w których tak barzo same korzystały; »Przeto postanowiły, póki beli mali »I póki niedołężni, aby nie wierzgali, 33 »Srogie prawo, okrutne prawo uchwaliły, »Strzegąc, aby pod męską zwierzchnością nie były, »Aby jednego tylko matka zostawiła, »Inszych albo przedała albo podawiła. »Dla tego je w dalekie strony zasyłają »I tem, co je prowadzą, srogi przykaz dają, »Aby, jeśli być może, na frymark je dali »Za białą płeć; jeśli nie, aby je przedali. 34 »Jednegoby mężczyzny pewnie nie żywiły, »Kiedyby same bez nich potomstwo rodziły; »Toć jest nawiętsze tego dobrodziejstwo prawa, »Które więcej swem, niżli obcem, zła ustawa »Pokazuje, bo inszych jednako skazuje »Na srogą śmierć i w tem się tylko poprawuje, »Że nie chce, aby wszytkich, jak przed tem czyniały, »Bez porządku niewiasty srogie zabijały. 35 »Jeśli dziesięć lub więcej, wiatrem zapędzeni, »Przybyli tam, do kluzy wnet beli wsadzeni, »Skąd potem po jednemu na dzień wyjmowani »1 przez los, kto miał zginąć, beli wybierani »W ten czas, gdy Orontea okrutna rządziła, »Która tam Pomście ołtarz beła postawiła, »A jeden beł z dziesiątka przez los do tej kary »Obrany, aby srogie odprawił ofiary. 36 »Po wielu lat przybył tu jeden zawołany »Rycerz młody, imieniem Albani nazwany, »Który się beł zbyt pięknie i kształtnie urodził, »A od Alcydy swój ród zacnego wywodził. »Ledwie się postrzegł, jako został poimany, »Jako ten, co on kraj miał za niepodejźrzany; »Potem go do ciasnego więzienia oddano »I do srogiej ofiary z inszemi schowano. 37 »Gładki beł i udatny, pięknych obyczajów, »Uczony i świadomy wielu różnych krajów, »I tak beł słodkiej i tak przyjemnej wymowy, »Żeby rady słuchały jego słodkiej mowy »Srogie żmije. Wtem, gdy go do więzienia dano, »Jako o rzeczy rzadkiej o niem powiedziano »Aleksandrze; córa to Orontei była, »Która długiemi ciężka laty, jeszcze żyła. 38 »Jeszcze żyła, drugie już beły zumierały »Wszytkie, co beły z Krety w ten kraj zajachały; »Inszych się narodziło siła, które były »Potem przyszły swem rządem do niemałej siły »I do dziesiąci kuźnic, które próżnowały »Często, jednego tylko robotnika miały; »A dziesięć zaś rycerzów wszytkich zabijali »Przychodniów, co się jedno w tamten kraj trafiali. 39 »Aleksandra, której tak siła powiadano, »O Albaniem i której go tak zalecano, »Tak długo swojej starej macierze prosiła, »Że go jej na ostatek widzieć pozwoliła; »I kiedy już miał odejść, poczuła, że mało »Serca w niej, które za niem bieżało, zostało; »Czuje się, sama nie wie, jako, poimana »I zostawa od swego więźnia skrępowana. 40 »»Kiedyby tu — mówi jej — ludzkość panowała, »»Kiedyby się, o piękna panno, najdowała »»Tu w tem kraju, jako się gdzie indziej najduje, »»Wszędzie, gdzie słońce świeci i bieg odprawuje, »»Prosiłbym was bezpiecznie przez wasze piękności, »»Dla których serca twarde miękczeją z miłości, »»Abyście mię żywotem teraz darowały, »»A potem jem według swej wolej szafowały. 41 »»Ale kiedy w tem kraju, krom wszelkiej słuszności »»Wszytkie serca są srogie i próżne litości, »»Nie proszę, abyście mię zdrowiem darowały, »»Bo wiem, żeby me prośby skutku nie uznały, »»O to proszę: niech umrę, jako rycerz prawy, »»Z bronią w ręku, nie jako dla jakiej złej sprawy »»Osądzony na garło i na śmierć skazany, »»Albo wół, na ofiarę bogom zgotowany«. 42 »Aleksandra, co oczy łzami umoczone »I serce miała żalem wielkiem przerażone, »Odpowie: »Niech tak będzie, że okrutniejszego »»Miasta nad to nie najdzie i nieludcejszego; »»Ale tego nie przyznam, aby między nami »»Wszytkie beły, jako ty twierdzisz, Medeami; »»I choćby beły wszytkie, ja sama w tę radę »»I w tę się liczbę, tak wiedz, Albani, nie kładę. 43 »»I jeślim przedtem beła okrutna w tej ziemi »»I niezbożna zarówno z inszemi wszytkiemi, »»Podomno to dla tego, żem dotąd nie miała »»Nikogo, komubym swą dobroć pokazała; »»Alebych beła gorsza, niż lwi przemorzeni, »»I sercebych nosiła twardziejsze kamieni, »»Jeżelibym na twoje słowa nie zmiękczała »»I kiedyby mię litość poruszyć nie miała. 44 »»Bodaj to prawo srogie beło tak zniesione, »»Które przeciw przychodniom jest postanowione, »»Jakobym się twojego żywota, wiedz o tem, »»Nie wzbraniała odkupić mem własnem żywotem. »»Ale okrutne prawo zagrodziło drogę, »»Że cię tak, jako życzę, ratować nie mogę; »»I chocia to mała rzecz, o co nas chcesz prosić »»Albo prosisz, w tem miejscu trudno co uprosić. 45 »»Tuszę jednak, że tę rzecz za staraniem mojem »»Otrzymasz, jako pragniesz, abyś umarł bojem; »»Ale się o to boję, aby cię przez dzięki »»Sroższa śmierć nie potkała zasię z cudzej ręki«. »Na to rzekł Albaniusz: »Tak się dobrze czuję, »»Kiedy członki żelazem dobrze obwaruję, »»Że dziesiąci nawiętszych rycerzów pożyję »»I sam żywy zostanę, a onych pobiję«. 46 »Aleksandra mu na to nie odpowiedziała, »Tylko ciężko westchnęła, kiedy odchadzała; »Stamtąd do Orontei, matki swojej, poszła, »A tysiąc ran śmiertelnych w sercu z sobą niosła; »I wolą jej nowego więźnia powiedziała »I prosiła, aby go zabić nie kazała, »Kiedyby beł tak mężny, żeby jawnie w rynku »Dziesiąci inszych zabił sam na pojedynku. 47 »Orontea królowa do rady zebrała »Swe niewiasty co starsze i tak rokowała: »»Wiecie to wszytkie dobrze, jako na tem siła, »»Aby straż wszędzie dobra w naszych porciech była; »»A żeby beła dobra, trzeba nam probować »»Tych wszytkich, co ich będą mieli zawiadować, »»Aby z naszem upadkiem marni nie rządzili, »»A mężni bez słuszności zdrowia nie tracili. 48 »»Mnie się zda, aby prawo beło uczynione »»Na mężczyzny, do naszych krajów przypławione, »»Aby każdy, niż na śmierć do ofiary stanie, »»Jeśli sam tak będzie chciał, uczynił potkanie »»Sam a sam w pojedynku na placu przestronem »»Z dziesiątkiem inszych mężczyzn, na to naznaczonem; »»Jeśli wszytkich zabije, ten niech za tą próbą »»Portem rządzi i wszytek lud niech ma pod sobą. 49 »»To mówię, że tu jeden więzień się najduje, »»Który się bić z dziesiącią naszych ofiaruje; »»Jeśli tak, jakiem się być udaje, jest śmiały, »»Czemużbyśmy mu tego pozwolić nie miały? »»Przeciwnem obyczajem, niech będzie karany, »»Jeśli na pojedynku będzie przekonany«. »Tak w on czas Orontea swą radę dawała, »Na co jej co nastarsza tak odpowiedziała: 50 »»Nie ta beła przyczyna pierwsza, zacne panie, »»Źeśmy wzięły męską płeć z sobą w obcowanie, »»Aby ich miastu beło potrzeba nowemu »»Dla obrony i temu królestwu naszemu, »»Bo tak, jako i oni, mamy z to śmiałości »»I dowcipu i serca i umiejętności; »»Bógby chciał, żebyśmy tak mogły bez nich rodzić »»I bez nich same przez się potomstwo wywodzić. 51 »»Lecz że to być nie może, na to się zgodziły »»Te, które tu napierwej prawa stanowiły, »»Aby ich nigdy więcej nie mieszkało z nami, »»Jedno — boby się mogli uczynić panami — »»Jeden przeciw nas dziesięć; i to się czyniło »»Dla płodu, nie, aby ich nam potrzeba było »»Dla obrony; w tem samem niechaj będą mężni, »»W ostatku niepotrzebni, marni, niedołężni. 52 »»Przeciwna to we wszytkiem od celu naszego »»Między sobą mężczyznę chować tak mężnego; »»Bo jeśli dziesięć inszych sam jeden zabije, »»Pytam was, wiele taki białychgłów pożyje? »»Kiedyby takich dziesięć być między naszemi »»Miało, dawnoby nam rząd wydarli w tej ziemi. »»Głupstwo wielkie panować pragnąć, a inszemu »»Dać broń w ręce, niżeś sam, dobrze mocniejszemu. 53 »»I to masz upatrować, że jeśli pożyje »»Ten twój inszych dziesiąci, jeśli ich zabije, »»Usłyszysz, o królowo, sta niewiast odkryte »»Narzekanie o męże, od niego zabite. »»Chceli wyniść, niech insze sposoby podawa, »»A niech tak mężobójcą wielkiem nie zostawa. »»Jednak, jeśli sto w łóżku białychgłów odprawi, »»Jako ich dziesięć czyni, niechaj się wybawi«. 54 »Surowe było zdanie Artemiej paniej — »Tak się zwała — atoli nie stanęło na niej, »Boby beł Albaniusz w kościele, o srogi »Wyroku, błagał swą krwią niepobożne bogi; »Ale stara królowa, która na tem była, »Aby córce dogodzić, tak wiele wnosiła »Wywodów wielkich, że jej przewyszszyło zdanie »I wszytek białogłowski przypadł senat na nie. 55 »Gładkość Albaniusza prawie niesłychana »I grzeczność i uroda, z nikiem niezrównana, »Tak wiele w sercach młodych białychgłów ważyły, »Które w radzie na on czas z Oronteą były, »Że starsze z Artemią niewiasty przegrały, »Które się praw i dawnych zwyczajów trzymały; »I blizko tego było, że od drugiej strony »Mało nie beł Albani młody wypuszczony. 56 »Krótko mówiąc, miał szczęście i padł dekret po niem, »Ale tak, aby jako rozumiano o niem, »Dziesięć inszych sam a sam żywota pozbawił, »Dziesięć tylko, lecz nie sto, białychgłów odprawił. »Drugiego dnia beł zaraz z wieże wywiedziony »I w zwykłą swoję dobrą zbroję obleczony. »Mając dobry pod sobą koń, na placu długiem »Wszytkich dziesiąci zabił, jednego po drugiem. 57 »Tejże nocy na drugą próbę był puszczony »I w łożnicy z dziesiącią panien położony; »Gdzie mu się tak zdarzyło, choć się beł zmordował »Długiem bojem, że wszytkich skusił i skosztował. »Czem sobie taką łaskę zjednał u królowej, »Że go wzięła za syna i do próby nowej »Córkę mu swą i dziewięć dziewic naznaczyła, »Z któremi się najpierwsza próba odprawiła. 58 »Aleksandrę mu piękną i to miasto dała, »Która je potem swojem imieniem nazwała, »Ale tak, aby prawo ono i sam chował »I potomek, co po niem będzie następował, »Aby każdy przychodzień, co do tego kraju »Trafi się, obrać sobie mógł według zwyczaju »Albo umrzeć ofiarą na bogów błaganie, »Albo z dziesięcią mężów mieć bój i potkanie. 59 »Gdzie, jeśliby sam wszytkich żywota pozbawił, »Aby i drugą próbę w łożnicy odprawił; »A jeśli mu się szczęście stawi tak łaskawie, »Że zwycięzcą zostanie i na tej rozprawie, »Ten niech panem zostanie i według swej wolej »Niech sobie dziesięć dziewic obierze po wolej, »Z któremi niech króluje, aż drugi przybędzie, »Co mu, jako on inszem, na garle usiędzie. 60 »Dwa tysiąca lat spełna, jako powiadają, »Chowano srogie prawo i dotąd chowają; »I rzadki dzień, w któryby nie miał być zarzniony »Na ofiarę przychodzień jaki z — cudzej strony. »Jeśli się który boju z dziesiącią napiera, »Pospolicie na pierwszem potkaniu umiera; »Z tysiąca ledwie jeden taki się najduje, »Który do drugiej próby, nocnej, postępuje. 61 »Trafiają się niektórzy, którzy postępują, »Ale tak rzadko, że ich na palcach rachują. »Między takiemi jeden Argillan się liczył, »Ale niedługo z swojem dziesiątkiem dziedziczył; »Bo kiedym tu przyjachał, wiatry zapędzony, »Beł odemnie z dziesiącią inszych zwyciężony. »Bóg tak chciał, żem ja raczej nie pozbył żywota, »Niż na mię padła hańba i taka sromota. 62 »Bo wczasy i roskoszy, które więc człowieku »Smakują, zwłaszcza tego rozkwitłego wieku„ »I purpury i złoto, zwierzchność, przodkowanie, »Przełożeństwo, dostatki, rząd i panowanie, »Zda mi się, że nie mają smaku i wdzięczności, »Kiedy człowiek pożądnej nie jest na wolności; »I to mi się zda ciężka niewola, że w drogę »Nigdziej stąd, nieszczęśliwy, wyjachać nie mogę. 63 »Ale to mi najwięcej przydawa żałości, »To mi wszytek smak bierze, że kwiat mej młodości »Ladajako i w marnem tracę próżnowaniu, »Tyjąc, jako wieprz jaki, w tem tu poimaniu. »Sława mojego rodu brzmi tak, jako trzeba, »Prawie po wszytkiem świecie i dosięga nieba, »Którejbym ja też mógł mieć jaką odrobinę, »Kiedybym wżdy nawiedzić mógł moję rodzinę. 64 »Zda mi się, że mi krzywdę nieba uczyniły, »Że mnie do tak nikczemnych posług obróciły, »Jako ten, co więc konia obraca do stada, »W którem się lub chromota lubo insza wada »Lub ślepota najduje, że musi w pokoju »Gnuśnieć i surowego zapominać boju. »I życzę sobie śmierci, kiedym tak zrzucony »Z nadzieje, abym kiedy miał wyniść z tej strony«. 65 Tu Gwidon potem przestał i złorzeczył dniowi, Puściwszy wodze swemu wielkiemu gniewowi, W którem zwycięstwa przeciw dziesiątkowi dostał I rycerzów i dziewic i tam panem został. Astolf się nie chciał dać znać i stał utajony Tak długo, aż beł z wielu znaków upewniony, Że mu tak, jako Gwidon mówił, beł powinny Syn zacnego Amona i ten, a nie inny. 66 Potem mu, nie tając się więcej, odpowiedział I jako beł brat jego tak blizki, powiedział I wielką mu uprzejmość i chęć pokazował I w głowę go, nie bez łez, kilkakroć całował. »Nie mogłać — prawi — matka na szyi zostawić »Pewniejszych znaków, które miały cię objawić; »Bo żeś z naszej krwie poszedł, twoje obyczaje, »Twoje serce i męstwo twoje cię wydaje«. 67 Gwidon, który gdzie indziej byłby beł wesoły, Nalazszy tam tak blizkie swoje przyjacioły, Z smętną twarzą Astolfa w tem miejscu przyjmował I że się tam z niem trapił, niezmiernie żałował. Jeśli sam żyw zostanie, więźniem będzie drugi, Do czego już kres, tylko przez noc, tak niedługi; Jeśli też Astolf zginie, zabiją samego: Tak dobre tego jest złe wyraźne drugiego. 68 Żal mu k temu, że inszy rycerze koniecznie, Jeśli wygra, więźniami zostać muszą wiecznie; Ale jeśli też w onem pojedynku zginie, Po staremu nieszczęsnych niewola nie minie. Bo jeśli je z jednego błota wyjmie snadnie, Kiedy zaś do drugiego przydzie, także wpadnie. Darmo nad niem Marfiza otrzyma wygraną, Bo zginie, a ci przedsię w niewolej zostaną. 69 Z drugiej strony wiek młody, rozkwitły i owa Ludzkość, grzeczność i wielka dzielność Gwidonowa Tak serce towarzyszów wszytkich przeraziły I Marfizę takową litością ruszyły, Że jem przyszła ich wolność prawie do wzgardzenia, Kiedy jej mieć nie mogą bez jego zginienia; I jeśli go Marfiza musi zabić, krzywa Tak się rozumie, że być sama nie chce żywa. 70 I mówi Gwidonowi: »Pospołu pójdziemy »I gwałtem z tego miejsca wszyscy wynidziemy«. On jej na to: »Niemasz tu ucieczki nadzieje: »Na śmierć tu tylko samę dają przywileje«. Ona zaś: »O co jeno kiedy się pokuszę, »Zawżdy skończę w tej sprawie, zawsze sobie tuszę; »A pewniejsza się droga stąd uść nie najduje »Krom tej, którą mi sama szabla ukazuje. 71 »Takem na placu twego męstwa doświadczyła, »Żebym się o więtszą rzecz z tobą pokusiła; »Przeto jutro chcę, kiedy niewiasty się znidą »Na plac patrzyć na nasz bój i na ganki wnidą, »Abyśmy na nie z każdej uderzyli strony, »Lubo będą uciekać lub czynić obrony, »I żebyśmy ich trupy źwierzom zostawili »I ptakom tego miejsca i miasto spalili«. 72 Gwidon jej zasię na to: »Ja w każdej potrzebie »Gotowem być i umrzeć zawsze podle ciebie; »Ale stąd żywo wyniść daremnie myślemy: »Dosyć na tem, że się wżdy cokolwiek pomściemy. »Często dziesięć tysięcy na plac się zjeździwa »Złych białychgłów, a czasem i więcej ich bywa; »Tyle drugie zostaje tych, które pilnują »Zamku, portu i które ma murach wartują«. 73 »Niech ich będzie tak wiele — Marfiza odpowie — »Jako mieli ludzi swych z Kserksesem Persowie, »Albo tak wiele, jako było pozmiatanych »Z nieba pokus, na męki do piekła skazanych: »Jeśli ty będziesz ze mną, a przynajmniej z niemi »Nie będziesz, jam gotowa bić się ze wszytkiemi »I wiem, że ich pobiję«. — Gwidon zaś: »Ja powiem »Jeden sposób, przez który ujdziem z całem zdrowiem, 74 »Jeden ten tylko sposób, jeśli nam wynidzie »I jeśli jakie znaczne nieszczęście nie przydzie: »Nikomu się krom niewiast do morza nie godzi »Chodzić z miasta; jeśli kto ukradkiem wychodzi, »Gardłem bywa karany i dlatego muszę »Zwierzyć się tego jednej z tych niewiast i tuszę, »Że mię pewnie nie wyda, bom nieraz miłości, »Nierazem jej ku sobie doznał życzliwości. 75 »I wiem to, że i ona ma tę dobrą wolą »Zdjąć ze mnie i tak ciężką i brzydką niewolą, »Spodziewając się, żeby sama ze mną żyła »I żeby towarzyszek inszych swych pozbyła. »Ta, kiedy ciemne mroki poczną następować, »Każe po cichu dobrą fustę nagotować, »Którą naszy żeglarze i w żagle ubraną »I w wiosła, kiedy będzie potrzeba, zastaną. 76 »Za mną, w kupę ściśnieni wszyscy marynarze, »Wszyscy rycerze, wszyscy kupcy i żeglarze, »Którzyście się dziś w dom mój teraźniejszej chwili, »Za co niechaj wam będzie dzięka, zgromadzili, »Pójdziecie i drogę mi będziecie torować, »Jeśliby nas kto myślił wściągać i hamować; »Tak za pomocą mieczów, ujźrzawszy pogodę, »Pewienem, że was z miasta bezpiecznie uwiodę«. 77 »Ty czyń, co chcesz — odpowie Marfiza surowo — »Ja wiem, że sama przez się stąd ujadę zdrowo, »I pierwej ujźrzysz wszytkie te larwy niewieście »Pobite od mej ręki, które są w tem mieście, »Niżbym krok na zad stąpić albo uciec miała, »Lub jaki znak po sobie strachu pokazała. »Chcę stąd wyniść, chcę za dnia i chcę tylko gwałtem »I mniemam, iż sromota wyniść inszem kształtem. 78 »Kiedyby mnie niewiasty, żem dziewką, poznały, »Wiem to pewnie, żeby mnie barzo szanowały, »I wiem, żeby mi z sobą wszytkie były rady »I wzięłyby mię w senat i do pierwszej rady; »Ale iżem pospołu z temi przyjachała, »Nie chcę, abym przywilej więtszy nad nie miała; »Błądby beł, kiedybym się sama wyzwoliła, »A tych drugich w niewolej ciężkiej zostawiłam. 79 Te i insze tam beły Marfizine słowa, Z których jawnie dawała znać cna białagłowa, Że się na towarzysze tylko oglądała I że się, bojąc się ich zawieść, hamowała, Że z pamiętnem znakiem swej śmiałości bez wieści Nie uderzyła zaraz na rodzaj niewieści; Dlatego na Gwidona onę rzecz puściła, Użyć drogi, co lepsza według niego była. 80 Wtem z Aleryą Gwidon, co wierniejszą żoną, Mówi i odkrywa jej sprawę umówioną. Nie trzeba mu jej było długo prosić; owa, Krótko mówiąc, nalazł ją, że była gotowa. Do morza wskok dla Justy w ciemne mroki poszła I złoto i swe skarby co lepsze wyniosła, Zmyślając, skoroby dzień swojemu woźnicy Febus kazał wieźć na świat, wyniść na zdobyczy. 81 Ale pierwej, niżli się do morza wybrała, W pałacu miecze, tarcze i zbroje zebrała, Które na się żeglarze, kupcy obłóczyli, Którzy na poły nadzy i bezbronni byli. Jedni spali, a drudzy straż odprawowali I miedzy się odmienne prace podzielali, Co raz patrząc, jeśli się niebo czerwieniało Na wschód słońca i jeśli świtać poczynało. 82 Jeszcze beł, wyjeżdżając z morza, pan światłości Nie rozegnał, jak trzeba, mroków i ciemności, Dopiero Arktofilaks od północnej strony Orać pługiem poczynał niebieskie zagony, Kiedy niewieście gminy on plac napełniły, Aby na koniec boju strasznego patrzyły, Jako więc napełniają pszczoły ule swoje, Kiedy na wiosnę nowe rozczynają roje. 83 W bębny, trąby i surmy uderzyć kazały, A dźwięki się nakoło wszędzie rozlegały, Dawając znać, aby się wrócił, Gwidonowi I koniec rozczętemu dał pojedynkowi. Już stali pogotowiu Akwilant z Gryfonem, Ubrani w świetne zbroje, i Astolf z Gwidonem, Sansonet i Marfiza; ci konno, a owi Inszy pieszo, do przyszłej potrzeby gotowi. 84 Kto chciał z pałacu morza i portu dojachać, Musiał koniecznie poprzek przez on plac przejachać; Żadnej drogi, lub długiej lub krótkiej, nie mieli Nad tę, co od Gwidona już wszyscy wiedzieli. Który, skoro swych zagrzał słowy przystojnemi, Ruszył się od pałacu cicho ze wszytkiemi I na plac, gdzie niewiasty stały w onej dobie, Wjachał śmiele, mając ich coś nad sto przy sobie. 85 Zbyt spiesznie towarzysze swe Gwidon prowadził, Aby ich beł co pręcej z bramy wyprowadził; Ale wielki tłum niewiast, które stały wkoło, Wszytek zbrojny, począł mu zachodzić na czoło. Mniemały, widząc, kiedy inszych wiódł za sobą, Że chciał uciec i z bramy wypaść oną dobą; I łuki wszytkie razem ku niem nałożyły I tę stronę, gdzie mieli wypaść, zastąpiły. 86 Gwidon i inszy wszyscy i mężna dziewica Wpadła na nie tak, jako przemorzona lwica. Bijąc, siekąc i koląc, długo się silili, Aby żelazne wrota u bramy wybili; Ale tak wielki beł tłum niewieści u brony, Że strzały szły, jako deszcz; ten srodze zraniony, A ten zabity leży, że nakoniec w onej Potrzebie bardzo blizko już beli straconej. 87 Jeszcze dobrze, że zbroje mieli doskonałe, Że wżdy piersi za niemi zachowali całe. Pod Sansonetem dzielny koń poległ, zabity, Pod Marfizą padł, spisem przez szyję przebity, A wtem książę angielskie sam rzecze do siebie: »A ja w jakiej swej trąby użyję potrzebie? »Spatrzę, kiedy miecz mało sprawił, jeśli mogę »Trąbą samą rozczętą ubezpieczyć drogę«. 88 Jako się we złem razie każdy więc ratuje, Jako może, tak Astolf trąbę w czas wyjmuje I przykłada do gęby: dźwięki straszne wstają, Które ziemię i morze i niebo mieszają; Wszytek świat drży, lud, srogiem strachem przerażony, Chcąc uciekać, na sobie pada obalony, Niewiasty od bojaźni z teatrum spadają I swojej bramie więcej obrony nie dają. 89 Jako wielką bojaźnią ludzie przerażeni, Kiedy już ogień wszytkie opanował sieni I wszytek dom nakoło, w ten czas, kiedy spali I dzienny trud i troski we śnie umarzali, Biegając i tam i sam i nie wiedząc dziury Do ucieczki, spadają i z okien i z góry: Tak na on czas niewiasty z teatrum spadały I przed straszliwem dźwiękiem wszytkie uciekały. 90 Uciekały tam i sam przed dźwięki strasznemi: Na górze i na dole, pełno ich na ziemi; Jest ich przez tysiąc w bramie, co się uprzedzają Do wyścia i same się przez się powalają. W takiem wielkiem nacisku ta żywota strada, Ta z okna, a ta z ganku wysokiego spada; Ta rękę, owa nogę, a ta szyję łamie, Ta zdycha, ta już zdechła, a ta tylko chramie. 91 Wrzask wylęknionych niewiast płacz i narzekanie Aż do nieba sięgało i wielkie wołanie. Gdziekolwiek dźwięk dochodzi, tłuszcza, pełna trwogi, Jako nadalej niesie ukwapliwe nogi. Ale się nie dziwujcie, że w tej mieszaninie Małe serce widzicie i strach w podłem gminie: Wiecie, że przyrodzenie stworzyło zające Zawżdy lękające się, zawżdy się bojące. 92 Ale co mi o mężnej Marfizie rzeczecie? Co o Gwidonie Dzikiem rozumieć będziecie? Co i o Sansonecie, co o drugich owych Rycerzach wielkich, syniech Oliwijerowych? Nie baliby się byli pierwej sta tysięcy, A teraz uciekają jako ród zajęcy, Jako króliki, jako gęłębie na ciszą, Kiedy grzmot jaki blizki i kołat usłyszą. 93 Tak swem jako i obcem dźwięk i moc wadziła, Co z uczarowanego rogu wychodziła; Ucieka za Marfizą Sansonet z Gwidonem, Za Gwidonem Akwilant pospołu z Gryfonem. Ale ich wszędzie ściga i dosięga w uszy Dźwięk, który strach przynosi wylęknionej duszy. Astolf biega po mieście, a u gęby trzyma Swoję trąbę i coraz barziej ją nadyma. 94 Ta do morza, ta w góry wielkie w one czasy, Ta bieży i kryje się miedzy gęste lasy; Niektóre tak się były z strachu zapomniały, Że nie oglądając się, pięć dni uciekały, Niektóre rozbiegszy się, z wielkiemi pochopy Z mostów na dół spadały w głębokie przykopy. Uprzątnął rynki, domy, kościoły, że mało Albo raczej nic w mieście niewiast nie zostało. 95 Marfiza spół z Gwidonem i bracia rodzeni I Sansonet, okrutnem strachem przerażeni, Uciekali do morza prosto, a za niemi Kupcy i marynarze z inszemi wszytkiemi, Gdzie była Alerya fustę zgotowała Między dwiema zamkami i męża czekała; Na którą, skoro wpadli, z portu poszli nagle, Na wodę wiosła, na wiatr wyciągnąwszy żagle. 96 Wszytko miasto angielskie książę i przedmieście Przebieżał aż do morza; ale i po mieście I w porcie wszytkie próżne ulice zostały: Niewiasty się pokryły i pouciekały. Beły i te, co z wielkiej bojaźni uchody Obracały w plugawe miejsca i wychody; Drugie się wpław na morze głębokie puściły, Nie wiedząc, gdzie się podzieć i w niem się topiły. 97 Astolf, jako się było rzekło między niemi, Spodziewał się u portu potrafić z swojemi. Około siebie wszędzie wkoło upatruje, Ale brzeg tylko pusty, bez ludzi najduje; Patrzy dalej i ujźrzy daleko od brzegu Towarzystwo płynące swoje w pełnem biegu; Widzi, że już brać musi przed się inszą drogę, Kiedy fusta odeszła w onę wielką trwogę. 98 Ale dajmy mu pokój; niechaj zdrowy jedzie Tam, gdzie go jego wola i chęć iego wiedzie. Nie bójcie się oń, że sam ma tak wielką drogę Odprawić przez pogańskie kraje, bo was mogę Upewnić, że z najwiętszych niebezpieczeństw drogiem I z najwiętszych złych razów wyńdzie swojem rogiem, A puśćmy się za jego wciąż towarzyszami, Co morzem uciekają, ujęci strachami. 99 Kiedy się oddalili, płynąc w pełnem biegu, Od niepobożnej ziemie, od srogiego brzegu Tak daleko, że ich już więcej nie dochodził, Już jem więcej straszliwej trąby dźwięk nie szkodził, Tak ich hańba i ona sromota bolała, Że jem twarz wstydem, jako od ognia, pałała; Nie śmieją na się pojźrzeć, tylko smętni stoją, Nic nie mówiąc, choć się już niczego nie boją. 100 Tem czasem stary szyper swej drogi pilnuje, Bieżąc morzem Egejskiem i Rod zostawuje; Widzi Cypr i sto wysep, kryjących się z głową Niebezpieczną — Maleą marynarze zową — I temże wiatrem dobrem jadąc od Maleej, Widzi kryjący mu się kraj greckiej Moreej; Puszczając Sycylią, przez Tyreńslde morze Przy brzegach włoskiej ziemie słone wody porze. 101 Na ostatek do Luny szczęśliwie przyjachał, Gdzie beł żony i swojej czeladzi odjachał; I wysiadł na brzeg, Bogu dziękując, że wody Morskie przebył bez jakiej znacznej swojej szkody. Tam francuskiego szypra jednego zastali, Który radził rycerzom, aby z niem jachali. Tegoż dnia się puścili w drogę do Francyej I wkrótce dojachali pięknej Marsyliej. 102 Bradamanta na ten czas w tem kraju nie była, Która miastem i wszytkiem powiatem rządziła; By była, pewnieby ich beła na swem chlebie Potrzymała czas jaki w gościnie u siebie. W tę prawie, kiedy z morza wysiedli, godzinę Marfiza cnych rycerzów czterech i drużynę I Gwidonową przytem żonę pożegnała I na szczęście się w drogę osobną udała, 103 Mówiąc, że nie przystało ani się godziło, Aby w kupie tak wiele rycerzów jeździło, A że źwierze i ptastwa bojaźliwe rady, Wróble, szpacy, jelenie, sarny chodzą stady; Ale mężni sokoli i śmiali orłowie, Niedźwiedzie i zubrowie, lwi i tygrysowie Bez towarzystwa, sami chodzą i latają, Bo niczyjej pomocy potrzeby nie mają. 104 Ale inszy rycerze na tem nie przestali, Aby się z towarzystwa beli rozjachali, I tak samej Marfizie jednej w one czasy Przyszło jachać przez puszcze, przez góry, przez lasy, Bitszem się obrócili gościńcem z Gryfonemy Białem czarny Akwilant, Sansonet z Gwidonem, Aż do jednego zamku nazajutrz przybyli, W którem chętnie przyjęci do noclegu byli. 105 Chętnie, ile znać beło po zwierzchniej postawie, Ale w sercu niechętnie i zbyt niełaskawie, Bo pan onego zamku, co jem chęć pokazał, Zmyślał wszytko i skutkiem inaczej ukazał; Od którego na łóżku beli poimani, Kiedy spali, po przykrem trudzie spracowani, I nie pierwej ich puścił, aż przysiądz musieli, Że pewnie jego prawo zachowywać mieli. 106 Ale się wolę jemi w inszy czas zabawić, A teraz chcę zuchwałą Marfizę odprawić. Druencę i z Sekwaną Rodan przejachała I w dolinę wesołą pod górą wjachała; I ujźrzy nad potokiem bystrem w czarne szaty Ubraną białągłowę, już podeszłą laty, Długą drogą i długiem chodem utrudzoną, Ale barziej żałością jakąś utrapioną. 107 Ona to baba, która z zbójcami mieszkała I co w lesie w jaskiniej jem posługowała, Gdzie się, jeśli pomnicie, bom Już śpiewał o tem, Jako Bóg chciał, trafił beł Orland grabia potem. Teraz bojąc się śmierci, nie śmiała odkrycie Dać się znać dla przyczyny, którą usłyszycie, I nie gościńcem, ale ścieszkami jeździła Ustronnemi, aby gdzie poznaną nie była. 108 Za obcego żołnierza po zbroi, po stroju Rozumiała Marfizę; dlatego w pokoju W miejscu stała nad wodą ani uciekała, Jako przed znajomemi więc zawżdy czyniała; I owszem z śmiałą dosyć i bezpieczną twarzą, Nie pomniąc, że niecnoty takie wszędzie karzą, Nad pięknem się potokiem tam zastanowiła, Gdzie Marfiza jachała, którą pozdrowiła. 109 Potem jej wielką prośbą zła baba poczęła Prosić barzo, aby ją na koń za się wzięła I przez potok przeniosła. Marfiza, co była Dziwnie ludzka, tak, jako chciała, uczyniła I owszem ją za siodłem miała dobrą chwilę I niosła ją przez błota więcej, niżli milę, Przez błota, przez kamienie, aż się jem udała Droga dobra, na której rycerza potkała. 110 On rycerz beł bogato ubrany i strojny, Na koniu miał drogi rząd, sam beł wszytek zbrojny; Do onej także rzeki jachał, z jednej strony Od lokaja, od paniej z drugiej prowadzony. Pani, którą miał z sobą, miała dość gładkości, Ale niemniej niewdzięku, pychy i hardości, Wzrzedna jakaś i przykra i godna onego Rycerza, co ją z sobą prowadził, swojego. 111 Chcecie wiedzieć, kto to beł, na drodze potkany? Był to grabia magancki, Pinabel nazwany, Co niedawno w jaskinią Bradamantę wprawił I mało jej zły człowiek żywota nie zbawił. One łzy, one jego tak ciężkie wzdychanie, One skargi, one tak wielkie narzekanie Wszytkie były dla tej to, z którą teraz jachał, A przedtem czarnoksiężnik z nią mu beł ujachał. 112 Ale skoro on pałac starego Atlanta Zniosła i obróciła w niwecz Bradamanta, Bradamanta przez męstwo i swoje dzielności, Że każdy mógł iść, gdzie chciał, dostawszy wolności, Ona, co się już beła stawiła powolną Grabi Pinabellowi, teraz będąc wolną I swobodną, do niego znowu się wróciła I od zamku do zamku sobie z niem jeździła. 113 A jako zrzędna zawsze i bezpieczna była, Skoro jeno Marfizę mężną obaczyła, Za siodłem u niej szpetną, starą sarnę widząc, Poczęła babę drażnić, śmiejąc się i szydząc. Marfiza, z którą było trzeba postępować Obyczaj nie i z którą źle było żartować, Odpowiedziała paniej, gniewem zapalona, Że jej baba piękniejsza była, niżli ona, 114 A że to rycerzowi jej pokazać chciała; Ale to sobie u niej pierwej wymawiała: Jeśli z siodła wysadzi jej rycerza, aby Ona dała swe szaty i konia dla baby. Pinabel, który się bał hańby i sromoty, Kiedyby się beł z onej wymówił roboty, Tarcz bierze, koń obraca i z złożonem drzewem Naprzeciwko Marfizie bieży z wielkiem gniewem. 115 Marfiza także mężna drzewo swe złożyła I Pinabella prawie w czoło uderzyła Tak, że spadł ogłuszony i ledwie do siebie W dobrą godzinę przyszedł po onej potrzebie. Cna Marfiza zarazem onej młodej paniej Zwierzchnie szaty i spodnie, które beły na niej, Zewlec z siebie koniecznie zarazem kazała, Które tamże plugawej babie darowała, 116 Kazawszy jej, aby się ze swoich zewlokła, A w te, bojem nabyte, aby się oblokła; I na konia ją potem onego wsadziła, Na którem młoda pani dopiero jeździła. Tak z nią dalej jachała baba, im strojniejsza I im piękniej ubrana, tem dobrze szpetniejsza. Trzy dni z sobą jachały, ale nic takiego Nie trafiło się jem tam pisania godnego. 117 Czwartego dnia, gdy sobie powoli jachały, Rycerza, który wielkiem cwałem biegł, potkały. Chcecie wiedzieć, kogo to? — Powiem wam: Zerbina, Króla cnego szockiego jedynego syna, Przykład rzadkiej ludzkości i wielkiej dzielności, Który się gryzł sam w sobie od wielkiej żałości, Że się nie mógł nad jednem pomścić, dla którego Nie mógł sprawić pewnego dzieła pobożnego. 118 Zerbin długo biegając daremnie po lesie, Szukał swojego zdrajcę pilnie w onem czesie; Ale on tak gnał dobrze i tak wczas uprzedził, Że go zacny królewic szocki nie dopędził, Bo i lasem się ukrył i mgłą, która była W on czas światło słoneczne z rana zasłoniła. Gonił Zerbin tak długo, aż mu z oczu zginął I aż go gniew, którem był zagrzany, ominął. 119 Choć się gniewał, gdy babie Zerbin wejźrzał w oczy, Począł się śmiać do zdechu onej szpetnej mocy. Różna mu się daleko stara twarz widziała Od szat, które na sobie szpetna baba miała, I Marfizie, co obok z nią jedzie, powiada: »Pewnieć ta twoja panna kłopotu nie zada, »Mój cnotliwy rycerzu: założę się drogo, »Że ktoćby jej miał zajźrzeć, nie najdziesz nikogo«. 120 Jako zmarski i szpetna gęba wydawała, Laty zeszłemi z starą Sybillą zrównała; Zdała się własną małpą zamorską, ubraną Dla śmiechu i uciechy w suknią szachowaną. A tem szpetniejsza była, im barziej pałała »Gniewem, który z wściekłego oka wymiatała. Bo nic przykrszego nad to niemasz białejgłowie, Jako, gdy ją kto szpetną lub starą nazowie. 121 Ukazała Marfiza z twarzy, że jej było Wrzkomo o one żarty na niego niemiło, I rzecze: »Moja panna więcej ma gładkości, »Więcej gładkości, niż ty masz w sobie ludzkości; »I rozumiem, że zmyślasz, bo to, widzę, umiesz: »Insze mówisz, a insze na sercu rozumiesz »I nie chcesz do niej widzieć wrzkomo jej gładkości, »Abyś przez to wymówić mógł swe nikczemności. 122 »Coćby to beł za rycerz, któryby tak młodą, »Tak gładką, tak nadobną, tak piękną urodą »Widząc w tak małem poczcie w polu i na stronie, »Nie chciał jej sobie dostać, nie chciał się bić o nię?« »Tak wam z sobą przystoi — Zerbin na to powie — »Że was szkoda rozłączać, a też wierz mej mowie, »Nie tak nieobyczajny, nie takem surowy, »Abym ci ją miał odjąć: miej ją sobie zdrowy. 123 »Ale jeśli się ze mną darmo chcesz kosztować »I jakie serce, jaką siłę mam, sprobować, »Sam gotów; ale o tę nie chcę z tobą boju, »Już ją sobie tak sam miej bez zwady w pokoju: »Lubo gładka lub szpetna, niech z tobą zostawa, »Niech się przez mię tak wielka przyjaźń nie rozstawa. »Prawieście się zgodzili: jako ta gładkości, »Tak wiele pewnieć i ty masz w sobie śmiałości«. 124 »A tak — rzecze Marfiza — atoż musisz dusznie »Wziąć ją sobie ode mnie, bo czynisz niesłusznie, »Że widząc ją tak gładką, tak barzo niebogę »Przecię ganisz, czego ja wycierpieć nie mogę«. Królewic na to rzecze: »Ja mam za szaleństwo »Wdać się we zły raz jaki i niebezpieczeństwo »Dla zwycięstwa takiego, co zwyciężcy szkodzi, »A zwyciężonemu się na siła przygodzi«. 125 Marfiza zaś: »Jeślić się nie zda to podanie, »Insze podam, a słuszna, abyś przypadł na nie: »Jeśli ty mnie zwyciężysz, czemu ja nie tuszę, »W jawnem boju, ja ją wziąć i otrzymać muszę; »Jeśli ja zasię ciebie, ty także wzajemnie, »Choćbyś nie rad, musisz ją gwałtem wziąć odemnie; »A zdarzyli się zbić cię i z siodła wysadzić, »Będziesz ją winien wszędzie, gdzie zechce, prowadzić«. 126 »Więc tak« — odpowie Zerbin i ostrogą kole Konia, aby się rozwiódł i aby wziął pole, I na strzemionach z lekka w siodle wyniesiony I w się, aby nie chybił, wszytek zgromadzony, Bieżąc we wszytkiem skoku, kopią Marfizę, Tak jako beł wymierzył, ugodził w paiżę, Bez skutku, a sam od niej tak beł uderzony, Że na ziemię wnet z siodła wypadł, ogłuszony. 127 Barzo królewicowi to beło niemiło, Któremu się to przedtem nigdy nie trafiło, Który inszych tak wielu zbił z koni w potrzebie I zawsze to za wielką hańbę miał u siebie; Stał żałosny, do ziemie spuściwszy źrenice, Tem więcej, kiedy wspomniał na swe obietnice, Na obietnice, które takie były, aby Nigdziej nie odstępował złej, mierzionej baby. 128 Marfiza się do niego wróci w onej dobie I rzecze mu, śmiejąc się: »Trzymajże ją sobie, »A im ją być piękniejszą widzę i najduję, »Tem się więcej, że twoją zostawa, raduję. »Ty miasto mnie jej odtąd będziesz bojownikiem, »Ty obrońcą w przygodzie, w drodze przewodnikiem »Z tej umowy, która się między nami stała, »Abyś ją tam prowadził, kędy będzie chciała«. 129 Nie czeka odpowiedzi, ale konia kole I bieży dobrem cwałem do lasa przez pole. Zerbin, który rozumiał, że to rycerz jaki, Mówi do starej baby: »Niech wiem, kto to taki?« Zła, niecnotliwa baba, co dobrze wiedziała, Że się stąd miał barziej gryźć, tak odpowiedziała: »Nie rycerz to, masz wiedzieć: dziewica to była, »Która z tobą goniła i z konia cię zbiła. 130 »Ta kopiej i tarcze i zbroje używa »Jako inszy żołnierze; w ten kraj, sławy chciwa, »Niedawno aż od wschodu słońca przyjachała, »Aby się z francuskiemi pany skosztowała«. Zerbin stąd tak sromotę niewymowną czuje, Że nie tylko twarz wstydem rumianem farbuje, Ale tak się w sobie gryzł i tak się frasował, Iż ledwie się sam wszytek krwią swą nie farbował. 131 Wsiada na koń, żałosny i ufrasowany O to, że lepiej konia nie ściskał kolany. Śmiejąc się sama w sobie, baba nie przestawa Drażnić go i więtszej mu żałości przydawa, Wspomina mu umowę i ślub obiecany. Zerbin, który zna, że jej jest obowiązany, Spuszcza uszy, jako koń utrudzony z drogi, Co ma w gębie wędzidło, u boku ostrogi. 132 I wzdychając zbyt ciężko, sam mówi do siebie: »Jakiż to, o fortuno, frymark zły u ciebie! »Wzięłaś mi tę, co wiecznie ze mną mieszkać miała, »Z którą gładkość na świecie żadna nie zrównała, »A tęś mi, abyś się mnie natrapiła jeszcze, »Na moję więtszą żałość dała na jej miejsce; »Lepiej beło daleko w pierwszej szkodzie zostać, »Niż frymarku tak barzo nierównego dostać. 133 »Ta, co równia nie miała urodą, gładkością, »Obyczaj mi pięknemi, cnotą i wdzięcznością, »Utopiona na morzu — niestetyż mnie! — ryby »I głodne swojem ciałem pasie wieloryby! »A tej, co już miała być dawno roztoczona »Od robaków pod ziemią i w proch obrócona, »Dwadzieściaś lat, niż trzeba, więcej przyczyniła, »Abyś mię w żałość więtszą i w mękę wprawiła!« 134 Tak w on czas mówił Zerbin i tak się frasował I postawą nie mniejszą żałość ukazował Z onej swojej zdobyczy nowo nalezionej, Aniż z swojej kochanej dziewki utraconej. Baba, która Zerbina przedtem nie widziała, Z tych mów, które od niego na on czas słyszała, Postrzegła, że to ten beł, o którem czas pewny Od pięknej galicyjskiej słyszała królewny. 135 Szła na on czas, jeśliście tej nie zapomnieli Historyej, którąście niedawno słyszeli, Z jaskiniej, w której po swem miłem w narzekaniu. Izabella u zbójców była w poimaniu; Nie raz, nie dwa i nie trzy jej więc powiadała, Jako z miłej ojczyzny od ojca zjachała I jako się beł okręt z nią rozbił, a ona U Rocelle na bacie była wysadzona. 136 Tak dobrze Zerbinowę twarz wymalowała, Tak jego obyczaje babie opisała, Że teraz, kiedy mu się z blizka przypatrzyła I słyszała go mówiąc, tem go osądziła, Dla którego w jaskiniej ustawnie wzdychała Izabella, co o to barziej narzekała, Że swojego miłego Zerbina straciła, Niż o to, że u zbójców w poimaniu była. 137 Baba słuchając w on czas Zerbinowej mowy, Kiedy ciężko narzekał żałosnemi słowy, Widziała, że rozumiał, że jego zginęła Izabella i w morzu pewnie utonęła; I aby mu pociechy nie dać, choć wiedziała O wszytkiem, ni o czem mu powiedzieć nie chciała; Z tem się, co mu ma przynieść radość, nie odzywa, A to tylko, z czego ma żal wielki, odkrywa. 138 »Słuchaj — pry — co to sobie szydzisz i szpaczkujesz »I ze mnie sobie żarty i śmiechy najdujesz, »Byś to wiedział, co ja wiem o twej ulubionej, »Której ty co dzień płaczesz, jako już straconej, »Bełbyś krótszy; lecz wolę, że mi utniesz szyję »Albo mię w sztuki zrąbiesz, niż ci to odkryję; »Gdzie, kiedybym u ciebie w szanowaniu była, »Wszytkobym ci to była podomno odkryła«. 139 Jako złajnik, który się na złodzieja miece I od wielkiego gniewu ledwie się nie wściecze, Uspokoi się zaraz i gniewy porzuci, Skoro mu trochę chleba lub sera podrzuci: Tak się szocki królewic udał do pokory I gniewy swe ubłagał i porzucił spory, Pragnąc, aby mu wszytko wyraźnie odkryła, O czem mu trochę tylko baba natrąciła. 140 I łagodnemi słowy, pełen wielkiej trwogi, Przez ludzie ją, przez wszytkie poprzysięga bogi I prosi jej pokornie, aby powiedziała, Lubo źle lubo dobrze, co o niej wiedziała. »Nie usłyszysz nic — powie baba niecnotliwa — »Czembyś się miał ucieszyć; to rzecz nieprawdziwa, »Aby miała utonąć: Izabella żywię, »Ale tak, że umarłem zajźrzy niewątpliwie. 141 »W tych dniach, jakoś nic o niej nie słyszał, bez mała »Nie dwudziestom się w ręce nieboga dostała; »Co mniemasz, co rozumiesz, jeśli jej dostaniesz, »Jeśli przydzie do ręku, jako ją zastaniesz?« O mierziona, plugawa babo! czemu żujesz O cnej dziewce i szczere fałsze wynajdujesz? Sama wiesz, że choć w ręku u dwudziestu była, Mieszkając tam, czystości swej nie utraciła. 142 Pytał jej cny królewic, kędy ją widziała I jako dawno, ale nie odpowiedziała I nie chciała kłamliwa i zła białogłowa Do swojej pierwszej mowy przyczynić i słowa. Pierwej z nią mów łagodnych używał i prośby, Potem jej groził szyję uciąć; ale groźby I prośby próżne beły: tak się usadziła, Tak uparła, że słowa ani przemówiła. 143 A widząc, że onego szpetnego stworzenia Nie mógł pożyć, uciekł się Zerbin do milczenia; Ale się tak o ono, co słyszał, frasował, Że sercu swemu w piersiach miejsca nie najdował. Tak swej dziewki, o której ustawicznie myślił, Pragnął szukać, żeby się dla niej nie rozmyślił Skoczyć w najwiętszy ogień; ale żadną miarą Nie mógł przed oną sprosną czarownicą starą. 144 Wie, co przyrzekł Marfizie, i tak to przez lasy, To przez góry, gdzie chciała, jachał w one czasy. Ale ani do siebie słowa przemówili Ani na się wejźrzeli, aż w drodze trafili Rycerza o tej dobie, kiedy południowi Słońce tył obróciwszy, szło ku wieczorowi; Ten jem przerwał milczenie ono — ale o tem W drugiej pieśni odemnie usłyszycie potem. Koniec pieśni dwudziestej. XXI. Pieśń dwudziesta pierwsza Argument Aby bronił Gabryny, podobnej do żmije, Wielką złością Zerbin się pojedynkiem bije; I tak dla onej sprosnej maszkary raniony Hermonid spadł na ziemię, z siodła wysadzony; Który potem powiada wszytkie Zerbinowi Obrazy przeciwko niej swe królewicowi, Skąd ją ma w nienawiści więtszej; wtem się wraca I konia tam, gdzie słyszy krzyk wielki, obraca. Allegorye W tej pieśni dwudziestej pierwszej i wszędzie, gdzie jeno mówi o niepobożnej Gabrynie, jest przykład złej i niecnotliwej niewiasty, która żadnem dobrodziejstwem zwyciężona być nie może. W Filandrze zasie mamy przykład prawdziwego i szczerego przyjaciela i jeśliby kto widząc, jak Filander niesłusznie cierpi więzienie od przyjaciela Argeusa, i potem, jak otruty od niecnotliwej baby, wpadł w jaką wątpliwość o sprawiedliwości i opatrzności Bożej, ten niechaj raczej stąd się w tem utwierdzi, że jest drugi żywot po śmierci ciał naszych, w którem Bóg sprawiedliwy daje godne karanie za złe uczynki i godną nagrodę za dobre tem, którzy jej tu na tem świecie nie odnieśli. Skład pierwszy Nie tak mocno ciężkich bel powrozy ściskają Ani tak mocno sęki drzewa się trzymają, Jako wiara, kiedy się w człowieku najduje, Mocnem węzłem szlachetne serce opasuje. Stądże starzy inaczej nie opisowali, Inaczej świętej wiary nam nie malowali, Jeno w rąbek odzianą; bo kiedyby miała Jednę piegę na ciele, szpetnąby została. 2 Wiara i słowo ma być zawsze dotrzymane, Lub tysiącowi zaraz lub jednemu dane Tak na lesie, na polu ustronnem, w pustyniej, Daleko od wielkich miast i wsi, tak w jaskiniej, Jako na trybunalech, jako przed księgami, Gdzie się ludzie twardemi wiążą zapisami; Słowo, gdy je kto komu da, ma być ważniejsze, Niż przysięgi, zapisy niżli namocniejsze. 3 Ta wiara i to słowo, od Zerbina dane, Widzicie, jako było Marfizie trzymane, Które, jako poważał, lepszego nie mogę Dowodu naleźć nad ten, że swą własną drogę Porzucił w on czas, a z tą jachał, co mu była Tak, jako wrzód lub jaka choroba niemiła; Ale więcej w niem mogła jego obietnica, Niż ta, co go gdzie indziej ciągnęła, tęsknica. 4 Jużem powiedział, jako niewidomem psował Serce żalem i jako gryzł się i frasował O to, że ją miał z sobą, więc jako milczeli, Jadąc z sobą, i patrzać sobie w twarz nie chcieli; 1tom powiedział, jako beło rozerwane Ich milczenie, gdy Febus koła spracowane Ostatnie ukazował światu, od jednego, Co je na drodze potkał, rycerza błędnego. 5 Zarazem beł od baby on rycerz poznany, Olander Hermonides imieniem nazwany, Hermonides, który tarcz wszytkę uczernioną, A na niej za herb poprzek strefę miał czerwoną. Poznawszy go, pierwszy gniew i pychę złożyła I mową i postawą pokornie prosiła Zerbina, aby się jej ziścił w obietnicy, Którą świeżo uczynił walecznej dziewicy. 6 On rycerz beł jej w głowę i jej narodowi Nieprzyjaciel, jako to potem Zerbinowi Powiedziała; ojca jej zabił niewinnego I brata, krom którego nie miała inszego; Potem na to się udał, na to się usadził, Aby ostatek tej krwie zgubił i zagładził. »Nie bój się, nie lękaj się!« — Zerbin do niej rzecze — »Pókiś jest w mojej straży i w mojej opiece«. 7 Skoro się Hermonides w sprosnej i brzydliwej Twarzy z blizka obejźrzał baby niecnotliwej, Zawoła na Zerbina fukliwemi słowy: »Albo się bij albo tej odstąp białejgłowy, »Aby tak, jako godna, jako zasłużyła, »Od moich ręku żywot brzydki położyła; »Chceszli się bić, zabiteś, jako co za krzywą »I za rzecz się ujmujesz zbyt niesprawiedliwą«. 8 On ludzkie odpowiada Hermonidesowi, Że to jest podła żądza, że się rycerzowi Takiemu, jako on beł, nie godzi na zdrowie Stać, lubo zła lubo dobra, żadnej białejgłowie; A że gotów, jeśli być nie może inaczej, Bić się z niem, jednak radził, aby tego raczej Zaniechał, ponieważby wielkiej się nabawił Hańby, gdzieby niewieścią krwią ręce splugawił. 9 Tak w on czas mówił Zerbin; ale to nie miało Miejsca, owo do rzeczy zgoła przyść musiało. A skoro z ogromnemi drzewy zajachali, Koniom przeciwko sobie wodze wypuszczali. Jako więc wypadają w tryumfy puszczone Albo w jakie wesele race zapalone, Z takiem w on czas ich konie pędem wypadały I tak od zajachanych kresów wybiegały. 10 Hermonides poniżył i jako wymierzył, W prawy bok królewica przez paiż uderzył; Ale się słabe drzewo w trzaski zgruchotało Tak, że nieobrażony Zerbin został cało. Drugiego uderzenie daremne nie było I tarcz sobie przeciwną drzewem przepędziło Tak, że na drugą stronę przez prawą przebity Łopatkę Hermonides spadł, z siodła wybity. 11 Mniemając, że go zabił, litością zmiękczony, Skoczył śpiesznie królewic z konia z lewej strony I odkrył mu z szyszaka twarz bladą, skoczywszy. Hermonides tak, jako ze snu ocuciwszy, Długo w niem utopiony wzrok trzymał bez mowy; Potem język rozwiązał i rzekł temi słowy: »Nie żal mi, żem od ciebie w boju pokonany, »Bo widzę, żeś jest rycerz jakiś zawołany. 12 »Tego dziwnie żałuję, iż za sprawą jednej »Białejgłowy zażywam tej boleści biednej, »Której żeś jest rycerzem, nie przystoi tobie: »Raczej zimny grób zaledz miałeś życzyć sobie. »Bo gdybyś wiedział sprawę, która mnie pod wodzi »Na pomszczenie i z której przyczyny się rodzi, »Nie jenobyś odpuścił gniewowi słusznemu, »Alebyś jeszcze pomógł sam ukrzywdzonemu. 13 »I jeślić tę będę mógł sprawę — bo co wiedzieć, »Jeśli żywy zostanę — wszytkę wypowiedzieć, »Pokażęć to na oko, że ta czarownica »Wierutna jest niecnota, zdrajczyna, złośnica. »Miałem brata jednego, który w swej młodości »Z Olandy, gdzie ojczyste mamy majętności, »Wyjachał i rycerzem beł od Heraklego »Uczyniony, na on czas cesarza greckiego. 14 »Gdzie potem przyjacielem serdecznem jednemu »Został dworzaninowi niedługo zacnemu, »Który miał jeden zamek mocny w serbskiej ziemi, »Obronny, opasany murami dobremi, »Nakoło miał wysoki parkan i wał nowy. »Argeus beł nazwany mąż tej białejgłowy, »Którą on tak serdecznie, tak z dusze miłował, »Że w tej mierze z przystojnych kresów występował. 15 »Ale zła, niecnotliwa żona obrotniejsza, »Powienniejsza, niestalsza i niestateczniejsza, »Niżli od wiatru liście bite, kiedy lasy »Sucha jesień odziera i mróz z pierwszej krasy, »Serce, które do męża była obróciła »Zrazu czas jakikolwiek, prędko odmieniła »I ze wszytkiem staraniem na to się udała, »Aby za miłośnika brata mego miała. 16 »Nie tak Akrocerauńskie niepożyte skały »Mocno stoją, kiedy w nie biją morskie wały, »I nie tak wielka sośnia odpiera srogiemu »Na Krępakowej górze wiatrowi wściekłemu, »Sośnia, która tak korzeń ma w ziemi głęboko, »Jako wierzch rozłożysty podnosi wysoko: »Jako odpierał, jako stał mocny, surowy »Brat na zapamiętałej żądze białejgłowy. 17 »A jako się śmiałemu trafia i przydawa, »Który szuka hałasu, a też go dostawa, »Raniono było brata onego mojego »Niedaleko od zamku Argeusowego; »Gdzie on, choć nie wezwany, często przemieszkiwał, »Lubo doma Argeus bywał lub nie bywał. »Tam sobie odpoczynąć myślił onej doby, »Ażby rany podgoił i wstał zdrów z choroby. 18 »A wtem Argeus, w domu zostawiwszy żonę, »Dla pewnej swej potrzeby jachał w cudzą stronę. »Zarazem niewstydliwa z bratem mojem mówić »Poczęła, chcąc go na zły uczynek namówić; »Ale on, który nie chciał u boku swojego »Dłużej mieć ani cierpieć bojca tak ostrego, »Przyjaźni Argeowi dotrzymać umyślił »I z dwojga złego mniejsze obrać się namyślił, 19 »Które było, aby swej tak dawnej zaniechał »Przyjaźni z Argeusem i stamtąd odjechał »W tak daleki kraj, żeby o niem nie wiedziała »Zła niewiasta i o niem więcej nie słyszała. »Ciężka mu się to zdała, ale już tak wolał, »Aby na złej niewiasty żądze nie pozwolał »I żeby zaś nie musiał tego Argeowi, »Co ją z serca miłował, odkryć, jej mężowi. 20 »Tak nie do końca jeszcze dobrze ozdrowiawszy, »W świetną się swoję zbroję zwyczajną ubrawszy, »Jachał z zamku, mając w tem umysł utwierdzony »Nie wracać się, póki żyw, nigdy do tej strony. »Ale mu zła fortuna tego zabroniła »I dobre jego żądze wniwecz obróciła. »Mąż się wtem z drogi wraca i srodze płaczącą »W domu żonę zastawa i narzekającą, 21 »Twarz upłakaną, włosy roztargane miała. »Pyta jej, o co się tak barzo frasowała, »A pyta nie raz, nie dwa, niż mu odpowiada, »Niż mu przyczynę smutku swojego powiada, »Na to się nasadziwszy, aby się pomściła. »Nad tem, od którego tak pogardzona była; »A właśnie tak przystało jej niestateczności »Odmienić w nagłe gniewy chęci i miłości. 22 »»Nakoniec, czemu grzech swój pokrywam — mówiła — »»Któregom w niebytności twej się dopuściła? »»Bo choćbym go przed wszytkiem światem chciała taić, »»Sumnieniu go mojemu nie mogę utaić; »»Bo dusza, która w brzydkiem grzechu się najduje, »»Taki żal i pokutę taką w sobie czuje, »»Żebym najwiętsze męki na ciele wolała »»Cierpieć i prędzejbym je podomno wytrwała. 23 »»Wiedz i ty o tem grzechu, jeśli zwać możemy »»Grzechem, co poniewolnie i przez gwałt czyniemy, »»A potem zaraz mieczem twem nieuproszonem »»Rozdziel niewinną duszę z ciałem splugawionem »»I zawrzy mi, proszę cię usilnie, na wieki »»Z twoich ręku bez wszelkiej litości powieki, »»Abych ich ustawicznie nizko nie trzymała »»I abych się wszytkiego świata nie sromała. 24 »»Twój towarzysz tak dawny, tak wielki, któremu »»Takeś ufał, gwałt ciału uczynił mojemu; »»I bojąc się, abyś się tego dowiedziawszy »»Odemnie, nie mścił na niem, jachał nie żegnawszy«. »Temi słowy złośliwej i przewrotnej żony »Tak beł przeciwko bratu jej mąż zakrwawiony, »Że zaraz jachał za niem, aby go dogonił »I zabił, lubo mu się bronił lub nie bronił. 25 »I jako ten, co kraju onego świadomy »I wszytkich dróg i ścieszek prostych beł wiadomy, »Brata, który beł chory i pomału jachał, »Powolej jadącego niedługo dojachał »I na ustronnem miejscu na niego się rzuca; »On niewinności swojej pilnie go naucza, »Wywodząc mu, że tego nie winien uczynku, »Ale próżno; koniecznie chce z niem pojedynku. 26 »Jeden beł zdrowy, duży i zbyt rozgniewany, »Drugi chory i słaby z niezgojonej rany, »Tak, że się mało bronić mógł Argeusowi, »Teraz głównemu swemu nieprzyjacielowi; »I tak nędzny Filander niegodny onego »Nieszczęścia — to jest imię mego rodzonego, »O którem ci powiadam — w boju pokonany, »Od Argeusa w on czas został poimany. 27 »»Nie daj Boże, aby mię na to podwieść miała »»Żałość i krzywda, co mię od ciebie potkała, »»Abym cię, jakoś godzien, miał zabić, którego »»Miłowałem serdecznie od czasu dawnego, »»Chociaś mi to źle oddał — tak Argeus bratu »»Mówi — ale pokazać chcę wszytkiemu światu, »»Że jakom beł w miłości szczerszy i w przyjaźni, »»Takem i teraz nad cię lepszy w nieprzyjaźni. 28 »»I acześ tego godzien, abym cię tu raczej »»Gardłem skarał, ale cię karać chcę inaczej«. »To rzekszy, dał z gałęzi mary na koń włożyć »I na nich nieszczęsnego młodzieńca położyć. »Tak beł, na poły martwy, do zamku niesiony »I do wieże oddany i na dno wsadzony, »Na więzienie, póki żyw, od niego skazany, »Złej niewiasty potwarzą szczerą pokonany. 29 »Tak jednak siedział, że krom odjętej wolności, »Że nie mógł nigdziej wyniść, wszytkie sposobności »I wszytkie miał dostatki; wszyscy go słuchali, »Wszyscy, co chciał — tak kazał Argeus — czyniali. »Ale chcąc po staremu zła żona swojemu »Zamysłowi uczynić dosyć bezecnemu, »Częstokroć do więzienia do niego chodziła, »Od którego złośnica klucz sama nosiła. 30 »I śmiałości, niż przedtem, więtszej używała »I ustawicznie brata mojego gabała. »»Coć — mówi do Filandra — ta twoja, nieboże, »»Wierność przeciw mojemu mężowi pomoże? »»O, jako cię wysokie czekają zdobyczy, »»Jako wielkie tryumfy, kiedy niewolniczy »»Żywot musisz prowadzić, kiedyć urągają »»Jako zdrajcy i wszyscy za tego cię mają! 31 »»Jakoby to z twem lepszem i uczciwem było »»Uczynić dla mnie chętnie to, co się mówiło! »»Barzo tak dobrze na cię, że ato nagrodę »»Masz swojego uporu, straconą swobodę? »»Jesteś teraz w więzieniu i bez wątpliwości »»Wiecznie będziesz, jeśli swej nie zmiękczysz twardości; »»Jeśli mi też będziesz chciał kwoli być, ja sprawię, »»Że cię z więzienia, że cię z osławy wybawię«. 32 »Odpowie jej: »Darmoś się na to nasadziła: »»Ja chcę, aby jaśniejsza wiara moja była »«Niżli słońce, choć taką w jasnej niewinności »»Nagrodę mam przeciwko wszelakiej słuszności. »»Niechaj mi urągają, byle mi sowito »»Po śmierci Bóg, któremu nic nie jest zakryto, »»Nagrodził to i każdy znał, że bez przyczyny »»Wszytko cierpię i okrom żadnej mojej winy. 33 »»Jeśli ma mało na tem Argeus gniewliwy, »»Niechaj mi zaraz weźmie ten żywot brzydliwy; »»Bo za to, da Bóg, w niebie nagrodę odniosę, »»Że za dobry uczynek karanie ponoszę. »»Może być, że Argeus obaczy się potem, »»Kiedy się duch rozdzieli z tem przykrem żywotem, »»I postrzegszy się w swojej omyłce i błędzie, »»Zmarłego towarzysza nieraz płakać będzie«. 34 »Tak co raz zła niewiasta Filandra gabała »I co raz się bez skutku od niego wracała. »Ale jej ślepa żądza, która po staremu »Chce dosyć zamysłowi czynić niezbożnemu, »Na pamięć sobie grzechy swe dawne przywodzi »I uważa, jeśli się z nich który przygodzi »Do teraźniejszej sprawy; o tysiącu myśli »Sposobów pierwej, niż się na który namyśli. 35 »Pół roka całe, jako u niego nie była, »Co przedtem ustawicznie do niego chodziła, »Że Filander rozumiał, że dawnych przestała »Swych zamysłów i więcej o niego nie dbała. »Ale fortuna właśnie, jakoby na zmowie, »Użyczyła pogody chytrej białejgłowie, »Że koniec z pamiętnem złem dała niezbożnemu »Zamysłowi, na straszny grzech odważonemu. 36 »Wielką z dawna nieprzyjaźń i niepojednany »Zaciąg miał pewny szlachcic, Morandus nazwany, »Z jej mężem i w niebytność jego tak beł śmiały, »Że na przepych pojeżdżał aż pod same wały; »Ale kiedy beł doma, do zamku onego »Nie przybliżyłby się beł Argeusowego »Na dwie mili. On zmyśla, że uczynił Bogu »Ślub iść do Jeruzalem, do świętego grobu. 37 »I od wszytkich widziany, jawnie jedzie z domu »I głosy o tem wszędzie puszcza, a nikomu »Nie powierza się tego, okrom samej żony, »O jej wierze ku sobie będąc upewniony; »I wraca się do domu, gdy mrok świat okrywa, »I w nocy zawsze, we dnie nigdy w niem nie bywa; »I z odmiennemi znaki, gdy świt wstaje rany, »Wyjeżdża, od nikogo, z domu, nie widziany. 38 »Około zamku jeździ w te i owe strony, »Aby tak nieprzyjaciel beł ubezpieczony, »I potem oszukany jego niebytnością, »Podjeżdżał, jako beł zwykł, z tem większą śmiałością. »We dnie się w lesie kryje i tai na stronie, »A skoro Febus w morze wpędzi rącze konie, »Wraca się zaś do domu po cichu, od żony »Tajemną fórtą tyłem do zamku puszczony. 39 »Wszyscy sądzą, krom żony, że Argeus jachał »I że mil kilkadziesiąt od domu ujachał. »Ona wtem upatrzywszy czas prawie pogodny, »Do brata mego przydzie, uczynek niegodny »Chcąc popełnić, i twarz łzą zmyśloną oblewa »I daje znać, że z żalu wrzkomo nie omdlewa. »»Kto mię, prze Bóg! ratuje — tak bratu mówiła — »»Żebym sławy i mej czci wiecznie nie straciła? 40 »»Nie tylko mojej, ale i męża mojego, »»Który by tu beł teraz, uszłabym wszytkiego. »»Znasz Moranda i wiesz to, jako postępuje, »»Kiedy w domu małżonka mojego nie czuje; »»Ten, patrz, co mi wyrządza: co raz to prośbami, »»To na mię surowemi naciera groźbami »»I moich naprawuje, abym się skłoniła »»I na jego nieczyste żądze pozwoliła. 41 »»Iż wie, że mąż precz jachał i tak prędko z drogi »»Wrócić się swej nie może, urosły mu rogi »»I tak się zstał zuchwały i śmiały, że wczora — »»Jakie to bezpieczeństwo jego! — wszedł do dwora. »»Ale przy Argeusa mojego bytności »»Nigdyby serca, nigdy nie miał z to śmiałości »»I owszemby omijał — znasz dobrze człowieka — »»Na trzy mile i więcej te mury z daleka. 42 »»I o to, czego przedtem przez posły chciał po mnie, »»Śmiał mię sam w oczy prosić; i już beło o mnie »»Barzo źle, bo w tem takiej używał śmiałości, »»Żem mało nie odniosła wielkiej zelżywości. »»I jeno, żem go słowy pięknemi zbywała »»I na jegom pozwolić żądze obiecała, »»Gwałtemby beł otrzymał i wziął poniewolnie »»To, co sobie mieć tuszył z mych słów dobrowolnie. 43 »»Prawda to jest, żem mu być kwoli obiecała; »»Nie dlatego, abym mu słowa dotrzymała, »»Ale żebym mu mogła zbronić takiem kształtem »»Tego, coby beł sobie mógł w on czas wziąć gwałtem. »»W tem złem razie, krom ciebie, nikt mi nie pomoże, »»Inaczej nie tylko ja na czci — żal się Boże! — »»Ale i mój małżonek szwank weźmie, którego »»Miłujesz, jako mawiasz, nad siebie samego. 44 »»Jeśli mię nie ratujesz, twierdzę z każdej miary, »»Że tej, którą się chlubisz, niemasz w tobie wiary; »»Nie wzgląd na Argeusza żaden to sprawował, »»Którąś mi się ty tarczą zawżdy zastawo wał, »»Że u ciebie wzgardzona była prośba moja, »»Ale srogość i hardość i nieludzkość twoja; »»I co tego nie mógł nikt wiedzieć, teraz wszędzie »»Moja niecześć po świecie rozgłoszona będzie. 45 »»Niepotrzeba tak długiej — brat rzecze — przemowy: »»Dla mego Argeusza jam wszytko gotowy »»Uczynić, jeno niech wiem, czego chcesz, bo jaki »»Byłem zawsze, tak teraz, chcę mu być jednaki. »»I chocia to, co cierpię, cierpię bez winności, »»Nie chcę go w tej winować niesprawiedliwości »»I owszem pójdę na śmierć chętnie kwoli jemu »»Przeciw memu losowi i światu wszytkiemu. 46 »»Tego — pry — chcę, co mi cześć moja rozkazuje, »»Abyś tego zniósł, co mi na nię następuje; »»A nie bój się, bo cię w tem ubezpieczyć mogę, »»Żeć do tego ukażę niepochybną drogę. »»Obiecał się dziś do mnie, gdy mrok świat okryje, »»Jako trzeba, kiedy w noc zegar trzecią bije; »»I ma znak umówiony i hasło odemnie, »»Za którem go do siebie mam puścić tajemnie. 47 »»Ty nie tęskni i próżny wszelakiego strachu »»Bez świece i bez światła czekaj w mojem gmachu »»Dotąd, aż ci ode mnie wpół nagi oddany »»I z jasnej będzie zbroje swojej rozebrany«. »Taką sztukę nad mężem swojem wyprawiła, »Aby tylko nieczystej żądzej dogodziła »Zła żona, jeśli tę zwać słusznie może żoną, »A nie jędzą, dopiero z piekła wyprawioną. 48 »Skoro noc nastąpiła, z wieże wywiedziony »Filander, dobrą bronią od niej opatrzony, »Czekał, nie objawiony w komorze nikomu, »Tak długo, aż Argeusz wrócił się do domu. »Zstało się, jako chciała, bo rzadko chybiają, »Rzadko złe rady skutku swojego nie mają: »Zabił brat Argeusza, krótko powiadając, »Że nie Argeusz, ale Morand beł, mniemając. 49 »Uciął mu szyję z głową do jednego raza, »Bo hełmu i żadnego na sobie żelaza »Nie miał; tak gorzki koniec beł Argeuszowy »Z przyczyny niecnotliwej tej, złej białej głowy. »Ten go zabił, co o tem nie myślił i czemu »Nigdyby beł nie wierzył, i ten, co miłemu »Pomóc — o, rzadki przykład! — chcąc towarzyszowi, »Uczynił to, co czynią nieprzyjacielowi. 50 »Skoro nieszczęsny poległ Argeusz nieznany, »Filander miecz Gabrynie oddał krwią spluskany — »Tak zową te łotrynią, co się urodziła »Na to tylko, aby źle niecnota czyniła — »Co do tej doby zawsze o prawdzie milczała, »Filandrowi iść z świecą kazała do ciała »I tak mu ukazuje srodze zabitego »Męża a towarzysza jego tak miłego. 51 »Potem mu pocznie grozić, jeśli nie pozwoli »Na jej nieczyste żądze, jeśli umrzeć woli, »Że on mord wszytkiej swojej czeladzi objawi, »Którego się nie może zaprzeć, i to sprawi, »Że będzie jako zdrajca i zbójca skarany »I na śmierć z jego wieczną sromotą podany, »Przypominając często w onej swojej mowie, »Aby dbał o uczciwe, gdy nie dba o zdrowie. 52 »Skoro swój błąd obaczył Filander strapiony, »Wielkiem żalem na smutnem sercu przerażony, »Pierwszą tkniony wściekłością, zabić ją zamyślał, »I chwilę przywątpliwszy, na to się namyślał; »I jeno, że mu rozum wystawił na oczy, »Że beł w nieprzyjacielskiem domu bez pomocy »I bez broni, wielkiemi ujęty gniewami, »Kąsałby ją beł w sztuki podomno zębami. 53 »Jako okręt na morzu wielkiem w niepogody, »Gdy przeciwne dwa wiatry biją słone wody, »Który, gdy go od siebie jeden gwałtem pędzi, »Drugi go zaś do kresu pierwszego przypędzi, »I od sztaby do rufy od obu miotany, »Od możniejszego bywa nakoniec pognany: »Tak Filander w dwu myśli społem rozdwojony, »Na on czas na mniej gorszą został odważony. 54 »Wie, jeśli się zamkowej czeladzi odkryje »Mężobójstwo i on mord, że pozbędzie szyje; »Lecz to mniejsza, bo na śmierć poszedłby ochotny, »Ale go boli koniec szpetny i sromotny. »Czasu nie ma, aby się namyślił powolej, »I tak musi pić gorzki kielich poniewolej; »Na ostatek więcej mógł strach w myśli troskliwej, »Niż gniew i upor na śmierć niewiasty złośliwej. 55 »Onej śmierci sromotnej tak w niem beł strach tęgi »Że nie jednę i nie dwie i nie trzy przysięgi, »Ale tysiąc uczynił być kwoli Gabrynie, »Żeby zdrów mógł uść stamtąd w onejże godzinie. »Zła niewiasta nieczystem żądzom koniec dała »I z zamku z niem pospołu cicho ujachała. »Tak się Filander wrócił z nią do Olandyej, »Zostawiwszy po sobie złą sławę w Grecyej. 56 »Ale mu w sercu został stroskanem wyryty »Jego miły przyjaciel, tak głupie zabity, »Za którego na swój żal i wielką tęsknicę »Frymarkiem wziąć Medeą musiał okrutnicę; »I jeno, że go wielka przysięga trzymała, »Zabiłby ją beł pewnie, bo go tak mierziała, »Tak się ją barzo brzydził, zostawszy jej mężem, »Jako jaką gadziną albo jakiem wężem. 57 »Nikt nie widział, aby się miał śmiać; wszytkie słowa »Żałosne, każda była smętna jego mowa. »Wzdychał zawsze, od żalu tak opanowany, »Że z niego beł Prestes własny, na przemiany »Od piekielnych jędz biczem sieczony troistem, »Kiedy matkę swą zabił pospołu z Egistem, »Mając mord popełniony ustawnie przed sobą, »Że nakoniec legł, wielką złożony chorobą. 58 »Kiedy zła nierządnica potem obaczyła, »Że była Filandrowi brzydka i niemiła, »Pierwszej chęci i pierwszej płomienie miłości »Obraca w gniew, w nienawiść i w srogie wściekłości »I takie serce bierze przeciw Filandrowi, »Jakie miała na on czas przeciw Argeowi: »Chce i myśli koniecznie tak, jako pierwszego, »Zgładzić z świata i tego małżonka drugiego. 59 »I nalazła doktora prawie do tej sprawy »Sposobnego, łakomcę, co z cudzej naprawy »Lepiej ludzie zabijać umiał truciznami, »W czem beł mistrzem, niżli je leczyć syropami. »Niedługo się okrutna jędza targowała »I więcej jeszcze, niż chciał, dać mu obiecała, »By tylko tak on trunek lekarski przyprawił, »Żeby jej niewdzięcznego Filandra pozbawił. 60 »I jam sam beł i inszych ludzi wiele przy tem, »Kiedy doktor z napojem przyszedł jadowitem, »Zalecając lekarstwo swoje, że skoroby »Wypił je, miał wstać prędko Filander z choroby. »Wtem Gabryna na zdradę udała się nową »Pierwej, niż mąż receptę wypił doktorową, »Aby tego, co to sam mógł wiedzieć, straciła, »Abo żeby umownej summy nie płaciła. 61 »»Prawie w ten czas, gdy kubek dawał Filandrowi, »»Zawściągnąwszy mu rękę, rzekła doktorowi: »»Nie dziwuj się, że się bać o małżonka muszę, »»Którego tak miłuję, jako własną duszę; »»I dla tego wolę być pewna, że tem twojem »»Nie zawadzisz mu barziej jakiem złem napojem. »»Przeto lepiej, doktorze, że go wprzód skosztujesz, »»A dopiero uwierzę, że go nie zepsujesz«. 62 »Co rozumiesz, jako beł starzec pomieszany, »W onem niebezpieczeństwie tak nagłem zastany! »Czas go krótki tak ścisnął barzo w onej dobie, »Że się nie mógł namyślić, co miał obrać sobie? »Nakoniec, aby nie beł barziej podejźrzany, »Od Gabryny, co tego chciała, pilnowany, »Wypił jadowitego napoju dostatek; »Potem go wziął Filander i wypił ostatek. 63 »Jako jastrząb, co w nodze trzyma uchwyconą »Kuropatwę i już ją chce jeść oskubioną, »Od nieobyczajnego wyżła bywa zbity »I pokarm, prędkiem piórem, upuszcza, zdobyty: »Tak doktor, na zysk wszytek bezecny udany, »Nalazł, kiedy nie myślił, wstręt niespodziewany. »Rzadki przykład łakomstwa i mało wiadomy; »Bodaj taką zapłatę brał każdy łakomy! 64 »Sprawiwszy tę robotę lekarz niecnotliwy, »Porwał się i do domu chciał iść ukwapliwy, »Aby jakie potężne lekarstwo zgotował »I już zarażonego serca wskok ratował; »Ale go mężobójca żona zatrzymała »I od męża chorego odejść mu nie dała. »»Postój — pry — aż lekarstwo, surowe z początku, »»Skutek jaki ukaże, strawione w żołądku«. 65 »Kręci się i aby mógł na czas odejść, prosi, »Lecz żadnego w swej prośbie skutku nie odnosi; »A czując swą śmierć blizką i już słabe siły »I jadem zarażone niemal wszytkie żyły, »Namyślił się nam, cośmy tam beli, objawić »Wszytkę rzecz, z której się ta nie umiała sprawić; »I tak, co inszem często dobry doktor czynił, »To sobie na ostatek samemu uczynił. 66 »Taka w on czas doktora potkała zapłata: »Prędko potem za duszą poszedł mego brata. »My, cośmy to od starca przez on czas słyszeli, »Jako żyw beł po bracie, i śmierć ich widzieli, »Poimaliśmy ten źwierz srogi w one czasy, »Sroższy wszytkiego źwierza, co go mają lasy, »I do więzieniaśmy ją ciemnego oddali »I na śmierć, jakiej godna, ogniową skazali«. 67 Tak mówił Hermonides nie bez utrapienia I chciał jeszcze powiedzieć, jako się z więzienia Wykradła, ale nie mógł dla zbyt słabej siły I dla krwie wypuszczonej z obrażonej żyły. Wtem jego dwaj lokaje gałęzie złożyli, Ucięte tamże w lesie, i nosze zrobili, Na które go włożyli, jak na jakie mary, Bo inaczej iść stamtąd nie mógł z żadnej miary. 68 Z Hermonidesem Zerbin wymówek używał I wielką swoję żałość z tego ukazywał, Że go obraził, kiedy z niem kopią gonił; Ale to czynił, aby swej baby obronił, Tak, jako rycerzowi przystało dobremu, Wiarę i słowo swoje uważającemu, Ponieważ beł obiecał, kiedy jej opieka Nań padła, od każdego bronić jej człowieka. 69 Ale jeśli do posług jakich go chce użyć, Aby mu co rozkazał, gotów mu jest służyć. Hermonides to tylko chce mieć, a nie więcej, Aby się ze złą rozprzągł niewiastą co pręcej, Pierwej, niżli co pocznie przeciw niemu knować, Czegoby potem nigdy nie mógł wyżałować. Gabryna w ziemię patrzy w onej ich rozmowie: »Trudno przeciwko prawdzie« powiada przysłowie. 70 Pojachał stamtąd szocki królewic, gdzie chciała, Gdzie mu zła, niecnotliwa baba rozkazała, Złorzecząc jej cały dzień, sam w sobie strapiony, Że dla niej cny jest rycerz od niego raniony. Teraz skoro się onych jej niecnót dowiedział Od tego, który wszytko, jako trzeba, wiedział, Co się ją przedtem brzydził, co jej nierad widział, To jej teraz tak, jako węża, nienawidział. 71 Patrzyć na nię nie może, lecz niemniej i ona W złej wolej być od niego nie chce zwyciężona. Jeśli jej nienawidzi, jeśli jej on łaje, Ona mu to oboje sowito oddaje; Serce jadem nadęte i wściekłością miała, Która się jej przez oczy i twarz wydawała. W takiej chęci i w takiej zgodzie onem czasem Jachali z sobą wespół pewnem wielkiem lasem. 72 Wtem wieczorem usłyszą niedaleko drogi Tenten jakiś, wołanie, kołat i krzyk srogi I dźwięki ciężkich razów, nieomylne znaki, Że tam zwada albo bój beł straszliwy jaki. Królewic chcąc się z blizka przypatrzyć wszytkiemu, Wypuścił w tamtę stronę koniowi rączemu, Gabryna za niem — ale w drugiej pieśni pocznę O tem śpiewać, a teraz niech sobie odpocznę. Koniec pieśni dwudziestej pierwszej. XXII. Pieśń dwudziesta wtóra Argument Astolf najduje pałac starego Atlanta, Psuje zamek i więźnie puszcza; Bradamanta Z Rugierem się poznawa, od którego zbici Byli z koni rycerze czterej znamienici, Kiedy się z nią pośpieszał pospołu jednego Wybawić z srogiej śmierci rycerza błędnego, Który miał być o pewny uczynek spalony; Pinabella zabija dziewica z Dordony. Allegorye Ta dwudziesta i wtóra pieśń jest pełna wszędzie pięknych i dziwnych przypadków. Trąba Astolfowa, którą mu Logistylla darowała, ukazuje zwykłą moc swoję przeciwko czarom. Pinabel trwając w swej przyrodzonej złości, postanowia i wnosi niecnotliwy zwyczaj odzierać białegłowy i rycerze, którzy imo jego zamek jeźdżali, gdzie poznany nakoniec od Bradamanty, bierze ostatnie karanie za wszytkie swoje niecnoty. Rugier nie chcąc używać w skutku tarczy uczarowanej, aby stąd nie nabył przygany, zarzuca ją w studnią, gdzie potem siła ludzi ladajakich daremnie szukać jej przychodzi. 1. Skład pierwszy Piękne panny i panie, stwierdzone w stałości, Co przestawacie tylko na jednej miłości, Acz wiem, że takich tak jest mało miedzy wami, Żeby je podomno mógł policzyć palcami, Nie przypisujcie tego, proszę, mojej winie, Żem tak ostry w słowach beł przeciwko Gabrynie, I jeśli jeszcze muszę jej sprawy złośliwe Lżąc obmawiać i serce, niecnót różnych chciwe. 2 Gniewacie się snać na mię o nię, jako słyszę; Jam nie krzyw: taka właśnie była, jako piszę, Ale przeto nie tracą swojej czci cnotliwe I zacne białegłowy, które nic niekrzywe. Że Judasz Mistrza przedał, to namniej Piotrowi Wadzić nie może ani świętemu Janowi; I Hipermnestra w swej czci i chwale została, Chocia tak wiele złych sióstr i przewrotnych miała. 3 Za jednę, co się słusznie gani i szkaluje, Kiedy ta historya tego potrzebuje, Sto inszych tak czcić będę i chwalić bez końca, Że ich cnoty jaśniejsze zawżdy będą słońca. Ale się do swej prącej różnej wrócić muszę, Która się wam podobać będzie, jako tuszę. Śpiewałem o Zerbinie, który w onem czesie Skoczył na krzyk i na dźwięk, który słyszał w lesie. 4 Na ciasną ścieszkę między dwa pagórki wjachał, Skąd głos słyszał, i tylko mało co ujachał, Ujźrzał w ciasnej dolinie wtem nieznajomego Rycerza leżącego, srodze zabitego. Kto to był? — powiem potem, a teraz zostawię Francyą, a do wschodnich krajów się wyprawię Szukać cnego Astolfa, który się już wracał Ku domowi i konia na zachód obracał. 5 Pomnicie, żem go odszedł i zostawił w mieście Złych, srogich żon, gdzie rządy kwitnęły niewieście, I jako stamtąd jachał, napełniwszy srogiem Strachem gmin wszytek swojem sczarowanym rogiem, Więc, jako towarzystwo jego wzniosło żagle I od brzegu sromotnie ujachało nagle; Dalej jadąc, powiadam, że koniem nawrócił, 1 do ormiańskiej ziemie stamtąd się obrócił. 6 Śpieszniej jadąc, za kilka dni beł w Natolijej, Gdzie się udał gościńcem wielkiem do Brusyej; Stamtąd kończąc swą drogę, do morza przyjachał, Przez które przeprawiony do Tracyej jachał; Z Tracyej nad Dunajem potem prostą drogą Przez Węgry, a tak dobrze konia kłuł ostrogą, Że mniej, niż za dwadzieścia dni, Morawę minął, Czechy i Frankonią i kraj, gdzie Ren płynął. 7 Przejachał przez Ardenny las do Akwisgrany, Więc potem do Brabantów, gdzie już spracowany We Flandryej wsiadł w okręt, na morzu tak mocne I tak potężne wiatry zastawszy północne, Że w południe z daleka obaczył Anglią, Którą starzy pisarze zwali Brytanią; Dalej koniem tak śpiesznie jachał, że w Londynie Tegoż dnia o wieczornej właśnie beł godzinie. 8 Tu słyszy, że król Otton stary cesarzowi Na pomoc i na odsiecz poszedł Paryżowi I że za niem przedniejszy wszyscy wyjeżdżali, Którzy sławę i wiarę świętą miłowali. On się zaraz namyśla jachać do Francyej I w porcie u Tamiza wsiada i z Angliej Pod pełnemi wyjeżdża skwapliwy żaglami I do Kalesu każe obracać sztyrami. 9 Wiatrek, który z początku lekki beł i mały, Kiedy się okręt puszczał miedzy morskie wały, Coraz więtszy i coraz potężniejszy wstaje, Nakoniec tak mocno dmie, że mu szyper łaje; Łaje szyper, bo widzi, że okręt wywróci, Jeśli przeciwko niemu rufy nie obróci. Bieżą po grzbiecie morskiem rączo prostą drogą, Gdzie wiatr każe, kiedy iść, tam gdzie chcą, nie mogą. 10 Raz się w prawą, drugi raz w lewą obracają, Jako chcą srogie wiatry, co morzem władają; Na ostatek od lądu idąc w pełnem biegu, Uchwycili się blizko Rotomagu brzegu. Astolf na Rabikana siodło, na się zbroję Kładzie, na bok broń zwykłą przypasuje swoję I w dalszą drogę jedzie, mając on u siebie Róg, który stał za tysiąc człowieka w potrzebie. 11 I przyjachał pod wzgórek jeden położysty, Gdzie obaczył zdrój piękny, jasny, przeźroczysty, Właśnie o tej godzinie, właśnie o tem czasie, Kiedy się bydło więcej na trawie nie pasie, Ale w chłody ucieka; i znojem strapiony I pragnieniem, zdjął sobie z głowy hełm stalony I swego Rabikana u drzewa jednego Uwiązawszy, poszedł pić do zdroju onego. 12 Jeszcze się beł nie napił Astolf upragniony, Kiedy wieśniak, który beł w lesie utajony, Wypadł z chróstu i wodze odwiązał koniowi I wsiadszy nań, ujeżdżał na niem ku domowi. Usłyszy on zgiełk Astolf i głowę od wody Podnosi i widome widzi swoje szkody; I nie pijąc, rad nierad, źrzódło zostawuje I swojego złodzieja goni i szlakuje. 13 On wieśniak nie we wszytkiem biegu w on czas bieżał, Boby go beł Astolfus pewnie nie dobieżał; Ale to wściąga, to wódz koniowi popuszcza, I to cwałem, to się zaś kłosem sporem puszcza. Na ostatek po długiem bieganiu po lesiej W pole wyszli i tam się zeszli w onem czesie, Gdzie było moc rycerzów, wegnanych czarami, Co bez więzienia byli więcej, niż więźniami. 14 Do pałacu wielkiego wpadł wieśniaczek młody Na koniu, który z wiatry mógł biegać w zawody. Astolf za niem z daleka bieży przez zagony, Hełmem, zbroją, orężem inszem obciążony. Nakoniec i on sam wbiegł; tu dopiero zginął Ślad, którem szedł, bo wieśniak daleko wyminął; Nie widzi go, nie widzi Rabikana więcej, Bieży przecię, by wściekły, co może naręcej. 15 I tam i sam wartuje po budownem dworze, Po salach i po izbach, po każdej komorze, Bez pożytku, i już go poczyna nadzieja Opuszczać, aby naleźć miał swego złodzieja. Nie wie, gdzie mu skrył konia, konia tak rączego, Że na świecie nie było bez chyby rętszego; Tak on cały dzień strawił, bez skutku szukając, Tam i sam z góry na dół nakoło biegając. 16 Na ostatek, bieganiem wielkiem spracowany, Postrzegł się, że on pałac beł uczarowany, I wspomniał sobie książkę, co mu była dała; Logistylla w Indyej, kiedy go żegnała, Książkę, co w niwecz wszytkie obracała czary, Że nikomu nie mogły wadzić z żadnej miary; W tę wejźrzawszy, w regestrze nalazł napisano, Na której karcie szukać według liczby miano. 17 Szeroko książka pałac on opisowała I sposób zaraz kładła i ukazowała, Jako od czarownika więźniowie zamknieni Mieli być od Astolfa zaraz wyzwoleni, I że pod pałacowem progiem beł zawarty Jeden zły duch, piekielny — tak mówiły karty — I skoroby z progu beł kamień obalony, Miał zniknąć, w lekkie dymy pałac obrócony. 18 Nauczywszy się z księgi Astolf dostatecznie O wszytkiem, chce do skutku onę rzecz koniecznie Przyprowadzić, nie widząc u wrót żadnej straży, I schyla się, chcąc patrzać, jako marmur waży. Skoro Atlant obaczył ręce wyciągnione, Aby jego nauki były znieważone, Bojąc się tego, co być może, z inszej miary, Nowe gusła i nowe obraca nań czary. 19 Uczynił to djabelstwem, że się zdał od tego, Czem beł, daleko różny, odjąwszy od niego Własną postać: temu się zda olbrzym, a temu Zbrojny rycerz z surową postawą owemu. Każdy w tej właśnie widzi postaci Anglika, Jako w lesie Atlanta widział czarownika. Wszyscy się na Astolfa razem obracali, Aby to, co jem beł wziął kuglarz, odzyskali. 20 Mężny Rugier i śmiały Gradas i Iryldus, Przesławna Bradamanta, Brandymart, Prasyldus, I inszy cni rycerze w nowy błąd wpadali I chcąc Astolfa zabić, mieczów dobywali. On, od wszytkich nakoło zewsząd obstąpiony, Wspomniał sobie na swój róg, nieraz doświadczony; I by beł nie zatrąbił, pewnie żeby byli Na onym miejscu cnego rycerza zabili. 21 Ale skoro jeno róg do gęby przyłożył I dźwięk straszny wypuścił, tak wszytkich potrwożył, Że w zawód uciekali, by gołębie w ciszą, Kiedy więc wystrzeloną rusznicę usłyszą. Ale i czarnoksiężnik niemniej potrwożony I na sercu niezmiernem strachem pomrożony, Zbladł na twarzy i jako nadalej uchodzi, Aż tam, gdzie go dźwięk strasznej trąby nie dochodzi. 22 Uciekł sam strażnik, wszyscy uciekli więźniowie, Oni tak sławni, oni tak wielcy mężowie, Naostatek i konie powrozy porwały I za swojemi pany różnie uciekały. Szczurek i biedna kotka w domu nie została: Tak straszliwy głos trąba ogromna puszczała. I Rabikan chciał uciec, ale poimany Był od pana i znowu w stajni przywiązany. 23 Skoro wygnał Atlanta dźwiękiem swego rogu, Podniósł Astolf kamienia, który beł na progu, I nalazł pod niem pisma i znaki zakryte, I charaktery dziwne, w kamieniu wyryte. Kamienie aż do gruntu wszytkie powyjmował I co jeno tam nalazł, potłukł i popsował, Wszytko czyniąc, jako go nauczyły rymy Mądrej księgi; wtem pałac poszedł w lekkie dymy. 24 Trafił potem do stajniej, kędy uwiązany Na łańcuchu ze złota stał w skrzydła ubrany Koń Rugierów, którego Atlant mu darował, Kiedy go do Alcyny w drogę wyprawował; Potem mu Logistylla munsztuk urobiła I jako jem miał Rugier rządzić, nauczyła, Co na niem wszytkiej ziemie prawy bok z Indiej Do Angliej okrążył, jadąc do Francyej. 25 Nie wiem jeśli pomnicie, że się beł odwiązał I zdarł z uzdy, kiedy go u mirtu uwiązał, Kiedy od srogiej ryby, przezeń wybawiona, Znikła mu z oczu naga córa Galafrona; To dziwna była, jako stamtąd do dawnego Trafił ubrany w pióra koń mistrza mojego; U którego się potem przez wszytek czas chował, Aż mu wszytkie gusła zniósł Astolf i popsował. 26 Nigdy się nie stawiło lepiej Astolfowi Szczęście nad on czas, kiedy lotnemu koniowi Panem został, bo ziemię i morze okrążyć, Jako miał wolą Astolf, nie mógłby nadążyć Żaden inszy, krom tego, który ode wschodu Mógł za kilkanaście dni przepaść do zachodu; A już go beł i przedtem spróbował i wiedział, Że lekko niósł i nie trząsł, gdy kto na niem siedział. 27 W Indyej go sprobował Astolf pomieniony, Kiedy beł przez Melissę z ręku wybawiony Niezbożnej czarownice onej, co mu była Twarz człowieczą w mirtowe drzewo obróciła; Widział, jako mu swojem wędzidłem łeb dziwny Logistylla rządziła, że nie był przeciwny, I wiedział, jaki sposób dała Rugierowi, Że posłuszny być musiał swojemu jeźcowi. 28 Umyśliwszy wziąć konia, ubranego w skrzydła, Siodłał go, potem różne przebierał wędzidła, Wędzidła, które w stajniej na kołkach wisiały, Tych koni, co za swemi pany uciekały; I jako mu się która podobała sztuka, Tę z tego, tę z owego wyjąwszy munsztuka, Jeden złożył dla niego nie twardy i wolny, Aby się mniej przeciwił i mniej beł swowolny. 29 Że nań zaraz nie wsiada, Rabikan go bawi: Nie wie, co z nim uczyni i gdzie go zostawi. Kochał się w niem, nie mógł być lepszy do kopiej, Aż z Indyej przyjachał na niem do Francyej. Na koniec się namyśla, aby go nie stracić, Kazać go wieść i raczej od niego zapłacić, Aniżli go porzucić na zdobycz pierwszemu Tamtą drogą trafunkiem jakiem jadącemu. 30 Patrzy pilnie angielskie książę w onem czesie, Jeśli mu się myśliwiec lub jaki chłop w lesie Nie trafi, któryby mu jego kochanego Rabikana chciał zawieść do miasta blizkiego. Cały on dzień i kiedy już wynikał drugi, Czekał, żeby mu się kto do onej posługi Trafił, ale bez skutku; aż kiedy świtało, Dopiero, że ktoś jachał, tak mu się widziało. 31 Ale jeśli mam o tem ostatek powiedzieć, Trzeba wam pierwej nieco o Rugierze wiedzieć I o cnej Bradamancie. — Gdy się oddaliła Cna para, że ich trąba w uszy już nie biła, Poznał Rugier zarazem to, co mu przez czary Zakrywał do tej doby czarnoksiężnik stary; Zakrywał i tego chciał, aby się nie znali, Wzajem ci wszyscy, którzy w pałacu mieszkali. 32 Rugier się Bradamancie swojej przypatruje, Niemniej i ona jemu i zbyt się dziwuje Oboje, że tak wielkiej gusła były mocy, Że jem tak długo ćmiły i rozum i oczy. Rugier obłapia swoję dziewicę nadobną, Która się zstaje różej rumianej podobną, I chciwie zbiera z jej ust pierwsze wdzięczne kwiaty I szczęśliwej miłości swej owoc bogaty. 33 Częstokroć się wzajemnie oboje ściskali, Częstokroć obłapiania swoje powtarzali, Ciesząc się z obopólnej i szczerej miłości, Że się w sercu nie mogły zmieścić ich radości, I żałując niezmiernie, że się nie poznali, Kiedy w błędnem pałacu tak długo mieszkali, I że się, będąc wespół z sobą, nie cieszyli I tak wiele wesołych dni darmo stracili. 34 Jednak ona, jak mądra panna, w tem używa Przystojnych kresów i tak chce mu być chętliwa, Aby swoje uczciwe wcale zachowała, A jego w pewności swej chęci zatrzymała; I mówi mu, jeśli chce nie znać w niej twardości Do zbierania ostatnich owoców miłości, Aby się naprzód okrzcił, potem, na co ona Pozwoli, prosił o nię ojca jej, Amona. 35 Rugier, coby beł dla niej nietylko pogański Porzuciwszy, na zakon przystał chrześcijański, Jako ociec, jako dziad, jako beli dawni Z Przed laty tego domu przodkowie przesławni, Aleby jej kwoli dał chętnie na ostatek Żywota, co go jeszcze zbywało, ostatek, »Nie tylko — prawi — głowę w wodę, jako każesz, »Ale i w ogień włożę, jeśli tak rozkażesz«. 36 Rugier zaraz wyjachał śpiesznie z tamtej strony W dalszą drogę, aby beł co prędzej okrzczony, Któremu Bradamanta przewodniczką była I do Walumbrozy go stamtąd prowadziła — Tak zwano jeden klasztor, piękny i bogaty, Nabożeństwem słynący przed dawnymi laty — A kiedy w pole wielkie z lasu wyjeżdżali, Białągłowę zbyt smutną na twarzy potkali. 37 Rugier, co zawsze z każdem ludzkości używał, Tem więcej przeciw tej płci, której zawsze bywał Przyjacielem, ujźrzawszy oczy opłakane I jej piękne jagody, łzami umaczane, Ujęty beł zarazem żądzą i chciwością Wiedzieć, jakąby była trapiona żałością; I przystąpiwszy do niej, pierwej ją przywita I pozdrowi, potem jej, czemu płacze, pyta. 38 Ona wtem upłakane oczy ucierała, I cnemu Rugierowi tak odpowiedziała, Z początku mu przyczynę swojej doległościv Odkrywając i onej swej wielkiej żałości: »Z litości — pry — i z żalu, mój panie, ciężkiego, »Który mam dla młodzieńca jednego pięknego, »Łzy, jako widzisz, tę twarz teraz polewają, »Którego w blizkiem zamku dzisiaj tracić mają, 39 »Jedna młoda, nadobna panna miłowała, »Co ojca Marsylego, hiszpańskiego miała »Króla, w panieńskiej szacie to mowę zmyśloną, »To oczy, to postawę chytrze uprzędzioną; »Na każdą noc go niemal do siebie puszczała, »Czego domowa czeladź długo nie wiedziała; »Ale nie jest tak żadna tajemnica skryta, »Aby nakoniec z czasem nie była odkryta. 40 »Jeden naprzód postrzegszy, powiedział drugiemu, »Dwaj zaś inszem, aż się to królowi samemu »Odniosło i zawczorem tak tu powiadano, »Że oboje na łóżku wespół poimano. »Król kazał, aby beli do wieże wsadzeni »I jedno od drugiego różnie rozdzieleni; »Onego spalić mają, a tak nieszczęśliwy »Umrzeć musi i nie wiem, jeśli dotąd żywy. 41 »Jam poszła, abym tylko przy ogniu nie była »I na tak okrucieństwo wielkie nie patrzyła; »Przyznam się, że żałuję serdecznie tej szkody, »Że musi zginąć człowiek tak piękny, tak młody, »I bym w najwiętszem szczęściu i weselu była, »Nie może być, abym go w żal nie odmieniła, »Wspomniawszy sobie tylko na ognie złożone, »Co palić będą członki piękne i pieszczone«. 42 Tak się zda Bradamancie, że jej nie smakuje I że ją barzo ona nowina frasuje; I zda się jej, że tak się boi o onego Skazanego na ogień, jako o jednego Z braci swojej, a pewnie, że nie bez przyczyny, O czem wam potem powiem; tak z onej nowiny Smętna barzo, swojemu rzecze Rugierowi: »Pomóżmy — prawi — jako temu młodzieńcowi!« 43 Potem się obróciwszy, gdzie stała niewiasta Upłakana, mówi jej: »Prowadź nas do miasta, »A wiedz, że jeśli dotąd żyje, żyw zostanie, »I bądź pewna, że mu się złego nic nie zstanie«. Rugier widząc życzliwość i pilne staranie Swojej dziewki o niego, i sam przypadł na nie; Wnętrzną żądzą zagrzany, chce pomóc onemu Młodzieńcowi, na srogą śmierć osądzonemu. 44 I do niewiasty mówi: »Czego czekasz więcej? »Czemu nas nie prowadzisz do miasta co pręcej? »Nie płakać tu, ale go ratować potrzeba, »Bo jeśli zaś omieszkasz, nas nie będzie trzeba. »Ale jeśli do miasta wcześnie przyjedziemy, »Bezpiecznie go z tysiąca mieczów uwiedziemy; »Przeto się śpiesz, abyśmy na czas przybyć mogli »I abyśmy mu pierwej, niż zgore, pomogli«. 45 Postawa śmiałej pary i surowa mowa Sprawiła to, że ona smętna białogłowa Niewątpliwą nadzieją serce napełniła, Którą już była pierwej do szczętu straciła. Lecz iż się barziej bała drogi zastąpionej, Niż onej dalekości, w myśli rozdwojonej Sama w sobie wątpliwa, namysły czyniła, Bojąc się, aby próżna jej droga nie była. 46 Potem rzecze: »Jeśli — pry — przez tę prostą drogę »I przez równą pojedziem, ile baczyć mogę, »Prawiebyśmy do miasta na czas przyjachali »I jeszczebyśmy żywo młodzieńca zastali; »Ale jeśli pojedziem przez tę kamienistą »Złą, nierówną, daleką i zbytnie górzystą, »Boję się, że po czasie w miasto przyjedziemy »I onego podobno w ogniu zastaniemy«. 47 »Czemuż krótszą nie mamy — rzecze Rugier — jachać?« Odpowie białagłowa: »Trudno tam przejachać, »Bo grabiów z Pontyeru zamek jest na drodze, »Którego się podróżni wszyscy strzegą srodze »Dla ustawy, którą tam ode trzech dni kładą »Na panny i rycerze błędne, co tam jadą; »W zamku mieszka Pinabel, człowiek niecnotliwy, »Syn Andzelma starego, grabie z Altarywy. 48 »I rycerz i biała płeć tędy nie jachała, »Żeby tu odnieść jakiej sromoty nie miała: »Pieszo stamtąd iść muszą, białegłowy stroje »I szaty zostawując, a rycerze zbroje; »Bo z dawnych lat nie było we wszytkiej Francyej »I dotąd jeszcze niemasz lepszych do kopiej »Nad tych czterech rycerzów, co onę zamkowi »Ustawę poprzysięgli i Pinabellowi. 49 »Powiem wam, jako zwyczaj i ona ustawa »Stanęła ode trzech dni i skąd się ta sprawa »Poczęła, a wy sądźcie, czy jest sprawiedliwa, »Bo na nię kazał przysiądz rycerzom, czy krzywa. »Ma ten Pinabel panią tak złą, że na świecie »Gorszej niemasz nietylko w tem naszem powiecie, »Którą, kiedy z niem w drogę nie wiem, gdzie, jachała, »Od rycerza jednego zelżywość potkała. 50 »Rycerz, o którem mówię, iż z baby szydziła, »Którą za siodłem nosił, i źle ją ważyła, »Powabił Pinabella, co w sobie hardości »I postawy więcej miał, aniżli śmiałości; »Zbiwszy go z konia, kazał jego paniej, aby »Za to, że sobie z jego przeszydzała baby, »Pieszo szła i swe stroje i szaty zewlokła, »W które się jego baba natychmiast oblokła. 51 »Będąc tak młoda pani barzo obelżoną, »Na pomstę z gniewu, z wstydu wszytka obrócona, »Złączona z Pinabellem, który wszytkich złości »1 wszytkich jej pomagał zawżdy nieprawości, »Myśli we dnie i w nocy i nie sypia zgoła »1 powiada, że nigdy nie będzie wesoła, »Ażby tam także pieszo rycerze chodzili »1 płeć biała i ta strój, ci zbroje stracili. 52 »A wtem czterej rycerze do zamku jednego »Trafunkiem przyjachali Pinabellowego; »Czterej wielcy rycerze, co niedawno byli »Z barzo dalekich krajów w tę stronę przybyli, »Tak mężni i tak dzielni, jako powiadają, »Że takich drugich czterech te wieki nie mają: »Akwilant z bratem swojem rodzonem, Gryfonem, »I Sansonet, mąż wielki, z młodzikiem Gwidonem. 53 »Pinabel, który ludzkość z twarzy pokazował, »Ale w sercu źle myślił, w dom ich poprzyjmował; »Od którego we śpiączki beli poimani »I tak długo u niego w więzieniu trzymani, »Aż się wszyscy musieli obowiązać tęgą »Wy mieszkać tam rok cały i miesiąc przysięgą, »Przez który czas, żeby tych wszytkich odzierali, »Rycerzów, coby tamtem gościńcem jachali, 54 »I ich paniom i pannom zawsze zsiadać z koni »Kazali i szaty jem zabierali. Oni, »Choć nieradzi i zbytnie z tego utrapieni, »Przysięgli tak, jako chciał, gwałtem przymuszeni. »Do tych czasów jeszcze nikt tu z niemi nie gonił, »Coby z siodła nie wypadł i piór nie uronił; »A było ich przez liczby, lecz szczęścia nie mieli: »Wszyscy pieszo iść i zbrój pozbywać musieli. 55 »I rozkazał, aby ten, na kogo los padnie, »Wprzód sam jeden wyjeżdżał z tych, co byli na dnie; »Lecz gdzieby przeciwnemu gońcowi nie sprostał »I samby wypadł z siodła, a on w siedle został, »Inszy trzej, co zostaną, wszyscy jednem razem »Powinni na zwyciężcę wychodzić zarazem. »Patrzże: jeśli tak dobry jeden miedzy niemi, »Co będzie, kiedy przydzie czynić ze wszytkiemi? 56 »Ale ta rzecz, na którą i ja mam iść z wami, »Nie chce zwłok, nie chce tego, widzicie to sami, »Abyście się tem bojem teraz zabawiali; »Bo chociażby tak beło, żebyście wygrali, »Co wam z twarzy i mężnej przystoi postawy, »Przecię nie są godziny jednej takie sprawy; »I boję się, że jeśli dziś tam nie będziecie, »Obróconego w popiół młodzieńca najdziecie«. 57 Rugier rzecze: »Nam na to patrzać nie potrzeba. »My czyńmy, co możemy i co czynić trzeba, »Jedźmy rychło, a puśćmy ostatek na Boga »Lub na szczęście; ty nas wiedź, gdzie naprostsza droga. »Z tej gonitwy świadoma będziesz naszej mocy »1 uznasz, jeśli będziem dobrzy do pomocy »Temu, który z tak lekkich przyczyn dziś karany. »Ma być, jako powiadasz, na ogień skazany«. 58 Ona się, nie mówiąc nic, zatem obróciła, I w drogę się równiejszą i bliższą puściła. Pół mile nie jachali przez gościniec prosty, Kiedy ujźrzeli bramę i wysokie mosty, Kędy szaty i zbroje często utracają, A czasem i żywota nieraz pozbywają; A skoro ich z daleka z zamku obaczono, Dwa razy, a nie więcej we dzwoń uderzono. 59 Wtem z bramy przeciwko niem wyjeżdżał skwapliwy, Trzęsąc się na podjezdku, jeden starzec siwy I wołał wielkiem głosem: »Czekajcie! czekajcie! »I albo się w zad wróćcie, albo myto dajcie. »I jeśli miejsca tego zwyczaju nie wiecie, »Dostatecznie się o niem ode mnie dowiecie«. I począł jem powiadać starzec wszytkę sprawę, Jaką tam chować kazał Pinabel ustawę. 60 Potem, jako beł zawsze zwykł czynić z inszemi, Radził jem, namawiał ich słowy przystojnemi: Każcie tej paniej płaszcz dać, a sami zsiadajcie »Z koni swoich co prędzej i zbroję składajcie, »A w, niebezpieczeństwo się nie wdajcie, z takiemi »Chcąc się bić rycerzami czterema mężnemi: »Suknie, zbroje i konia, łatwie dostać wszędzie, »Ale kto żywot straci, nań się nie zdobędzie«. 61 Mówi Rugier starcowi, aby słów zaniechał. »Wiem — pry — dobrze o wszytkiem, na tom tu przyjachał; »Niechaj się, jeślim w skutku tak dobry, spróbuję »Do tej sprawy, jakiem się być na sercu czuję. »Konia, zbroję i szaty, tak wiedz, panie stary, »Na same gołe słowa nie posyłam w dary; »Wiem, że i mój towarzysz na to nie pozwoli »I dobijać się drogi zastąpionej woli. 62 »Ale idź, a powiedz jem, niechaj wyjeżdżają »Ci, co to ludzie ze zbrój i szat odzierają; »Bo mamy dalej jachać i jednę rzecz sprawić »Pilną barzo: długo się tu nie możem bawić.« »Ano masz już jednego — starzec odpowiedział — »Który cię wprzód ma potkać«. I dobrze powiedział, Bo jachał jeden, który na zbroi bogaty Miał nasuwień czerwony, tkany w białe kwiaty. 63 Bradamanta Rugiera długo nalegała I prosiła, aby się wprzód przed niem potkała Z onym rycerzem, który nasuwień czerwony Miał na sobie, białemi kwiaty przedzielony. Ale próżne jej groźby, próżne beły słowa; Taka beła koniecznie wola Rugierowa, Aby mu Bradamanta cugu ustąpiła, A na miejscu na jego potkanie patrzyła. 64 Rugier się u starego potem dowiadował, Jako się ten, co na przód wyjachał, mianował. Starzec powie, że to jest Sansonet w czerwonej Dołmonie zwierzchniej, białem kwieciem przedzielonej. Nie mówiąc do siebie nic rycerze wspaniali, Jeden z tej, drugi z tamtej strony zajeżdżali I przeciw sobie drzewa ogromne złożyli I na pełny bieg wodze koniom wypuścili. 65 Tem czasem z Pinabellem z zamku beli wyszli Pieszy w niemałej liczbie i na plac z niem przyszli Przestrzegać i pilnować, aby zbroje kładli Ci rycerze, którzyby beli z koni spadli. Przeciwko sobie mężni rycerze bieżeli I w tokach swoich drzewa pochylone mieli, Drzewa wielkie, ogromne, miąższe, mocne, nowe, Młodociane i dobrze zaschłe, jesionowe, 66 Jakich kilka dziesiątków dał beł w przeszłem czesie Wyciąć mężny Sansonet w niedalekiem lesie, Które beły na słońcu potem wysuszone, A na ten czas beły dwie za niem przyniesione; Trzeba pewnie, żeby tarcz z dyamentu była Albo z stali, żeby w się grotu nie puściła. Jedno, gdy na plac wjachał, kazał przeciwnemu Gońcowi dać, a drugie wziął sobie samemu. 67 Z temi, któreby beły podobno przebiły Nakowalnie, rycerze niezrównanej siły, Zastawując się wzajem wielkiemi tarczami, Uderzyli w się mężnie ostremi grotami. Rugierowa, co była przez czary zrobiona, Została nieprzebita i nieprzebodziona, Ona to od Atlanta tarcz czarnoksiężnika, Najwiętszego po wszytkiem świecie czarownika. 68 Jużeście to nie w jednej pieśni u mnie mieli, Jużeście to wielekroć ode mnie słyszeli, Że kiedy ją odkryto, wzrok odejmowała I pamięć i wszytek zmysł nagle odbierała; Ale ją Rugier zawsze pokrowcem nakrywał, Odkrytej, krom potrzeby wielkiej, nie używał; I tak twierdzą, że pewnie niepożyta była, Kiedy w onem potkaniu grotu nie puściła. 69 Druga, która gorszego rzemieśnika miała, Onego tak ciężkiego raza nie strzymała I jako uderzona piorunem, do razu Przepadła się i miejsce w tem dała żelazu; Miejsce dała żelazu, które weszło w ciało I mięso mu i żyły w ramieniu porwało. Tak na on czas Sansonet, mocno uderzony, Od Rugiera beł z konia na ziemię zwalony. 70 Pierwszy to tam ze czterech, którzy tam mieszkali Na to, aby niezbożną umowę chowali, Przez którego nie tylko łup nie beł zdobyty, Ale w onej gonitwie z siodła beł wybity: Tak ci, kto się weseli i trzęsie porożem, Płacze czasem i bywa częstokroć pod wozem. A wtem znowu na wieży we dzwon uderzono I aby wyjeżdżali drudzy, znak czyniono. 71 Skoro się ono pierwsze skończyło igrzysko, Przystąpiwszy Pinabel Bradamanty blizko, Pyta, kto to beł, co się tak dobrze postawił, Że takiej hańby jego rycerza nabawił I tak go mężnie wybił i wysadził z siodła. Sprawiedliwość go boska właśnie tam przywiodła Właśnie na temże koniu, którego na górze U jaskiniej uwiódł beł Amonowej córze. 72 Właśnie się było dziewięć skończyło miesięcy, Spełna dziewięć miesięcy, jako z nią jadęcy, Jako dobrze pomnicie, zepchnął ją z wysoka Na dół, gdzie Merlinowa leżała zewłoka, Kiedy jej gałąź, co się powoli łamała Pod nią, która z nią spadła, śmierci uchowała; W ten czas wziął beł jej konia, mniemając, że ona Na wieki być w jaskiniej miała pogrzebiona. 73 Tak Bradamanta konia swojego poznawa, Którego miał pod sobą: koń grabię wydawa. Ale gdy głos i mowę jego usłyszała, I pilniej mu z blizka w twarz i w oczy wejźrzała, »Ten to zdrajca — zawoła — ten to jest niecnota, »Co mię okradł, co mię chciał pozbawić żywota! »Grzech cię tu twój wprowadził teraz, abyś za tę »Niecnotę wziął nagrodę i godną zapłatę«. 74 To mówiąc, do miecza się od boku porwała I dobywszy go, chyżo za niem się udała; Ale mu wprzód od zamku drogę zastąpiła I żeby weń nie uciekł, dobrze opatrzyła. Wszytkie dopiero stracił Pinabel nadzieje, Jako lis, gdy mu jamę zajadą od knieje; Ani się chce obejźrzeć, ale wylękniony W pole wypada, widząc zamek zastąpiony. 75 Blednie, jak trup, a konia to kole, to siecze, Widzi, że ma dać garło, jeśli nie uciecze. Bradamanta go bije coraz w dojeżdżaniu, Grabia wszytkę nadzieję kładzie w uciekaniu. Ona tuż wszędzie za niem, z oczu go nie spuszcza: Rozlega się po lesie, stgka wielka puszcza. W zamku o tem nie wiedzą dotąd, bo się byli Na Rugiera na on czas wszyscy zapatrzyli. 76 Dopiero trzej rycerze z zamku wyjeżdżali I tam, kędy gonitwa była, przyjeżdżali, Mając złą białągłowę przy sobie, co była Ono prawo nieludzkie tam postanowiła. Wszytkiem trzem, bo każdy z nich woli iść ochotny Na pewną śmierć, aniżli żywot wieść sromotny, Serca z żalu, a twarzy od wstydu pałają, Że się wszyscy trzej razem z jednem potkać mają. 77 Okrutna nierządnica, która była wniosła Onę ustawę, pierwej, niż potrzeba, doszła, Przypominała jem ślub, który uczynili, Aby się jej sromoty i krzywdy zemścili. »Jeśli go — prawi — z konia zwalę jednem drzewem, »Co mi po towarzystwie? — tak z surowem gniewem »Gwidon Dziki mówi złej niewieście — a jeśli »Nie tak będzie, utni mi potem szyję, chceszli«. 78 Toż Akwilant, toż mówi Gryfon, że gotowi Pojedynkiem w bój wstąpić przeciw rycerzowi I że umrzeć albo być poimani wolą, Niżli się wszyscy razem z jednem bić pozwolą. »Na co spory, na co ta próżna wasza mowa? — »Nierządnica jem mówi tak Pinabellowa — »Po tom was tu przywiodła, abyście się bili, »A nie, abyście nowe umowy czynili. 79 »W ten czas jebyło czynić, kiedyście więźniami »Beli, w ten czas się było bawić wymówkami, »Już to wszytkopo czasie; cóż, czy nie pomnicie »Swej przysięgi, czy zostać kłamcami wolicie?« Rugier tem czasem woła: »Awo piękne szaty »Mojej panny, awo koń, awo rząd bogaty, »Awo i nowe siodło, awo zbroje macie: »Czegóż więcej, jeśli to chcecie mieć, czekacie?« 80 Tu je Pinabellowa ciśnie białagłowa, Tu obelżenia pełne Rugierowe słowa Tak długo, aż się wszyscy, prawie przymuszeni, Ruszyli razem, ale srodze zawstydzeni. Naprzód wypadli bracia rodzeni, cne plemię Margrabię, co burgundzką trzyma żyzną ziemię; Gwidon, co miał cięższy koń i mniejszej rączości, Bieżał po zad za niemi w małej dalekości. 81 Przeciwko niem biegł Rugier, zapalony gniewem, Z temże, którem zbił z konia Sansoneta, drzewem, Zakryty drogą tarczą, tarczą drogiej ceny, Którą miał stary Atlant na górze Pyreny, Onę, mówię, co jasność taką wydawała, Że jej żadna źrzenica nigdy nie strzymała, Której Rugier za pomoc ostatnią używał, Kiedy w niebezpieczeństwie jakiem wielkiem bywał. 82 Acz mu blask onej tarczy tylko trzykroć służył, Trzykroć go tylko i to w wielkiem gwałcie użył; Pierwsze dwa razy, kiedy z rozkosznego kraju ! Do chwalebniejszego się wracał obyczaju; Trzeci raz, kiedy między morskiemi wodami Sroga ryba głodnemi groziła zębami, Co już, już piękną dziewkę nagą pożreć miała, Co mu to, wyzwolona, zaś tak źle oddała. 83 Trzy razy tylko beła od niego użyta Przez wszytek czas, ale tak bywała nakryta, Że ją mógł łatwie odkryć, kiedy beło trzeba, Kiedy gwałt, kiedy wielka przypadła potrzeba. Z tą i teraz, jakom rzekł, w srogi bój wstępował, A takie serce, taką śmiałość pokazował, Że onych trzech rycerzów, które przeciw sobie Widział, tak, jako dziecek, bał się w onej dobie. 84 Rugier właśnie Gryfona tak, jako wymierzył, W róg tarczy wielkiem drzewem haniebnie uderzył; On się chwieje tam i sam i głową nie włada I z siodła na ostatek leci i wypada. Gryfon go zaś w pośrzodek paiża ugodził; Ale iż grot na poprzek nie prosto przychodził I Rugier miał tarcz gładką, zbyt polerowaną, Szedł ślózem, porząc wierzchem stal uhartowaną, 85 I pokrowiec, który blask foremny zakrywał, Na tarczy w kilku miejscach zdarł i porozrywał, Blask foremny, na który wszyscy paść musieli, Którzy tarcze odkrytej by najmniej zajźrzeli. Akwilant, który bieżał zarówno z Gryfonem, Rozdarł grotem ostatek pokrowca stalonem I tarcz odkrył; zaczem wnet blaskiem padł na ziemi I brat bity i Gwidon, co bieżał za niemi. 86 I tam i sam, gdzie kogo blask zastał, padają; Bo nie tylko wzrok, ale zmysły odbierają Promienie przeraźliwsze i jaśniejsze słońca. Rugier, który nie widzi boju jeszcze końca, Obraca koń i szable dobywa w obrocie I rozczęty bój kończyć chce w zwykłej ochocie I nie widzi nikogo zgoła przeciw sobie: Wszyscy beli, jak martwi, padli przeciw sobie. 87 Rycerze, co na koniech beli przyjachali, I pieszy, co się byli dziwować zebrali, I białegłowy leżą po ziemi i konie I tam i sam, ci na tej, ci na owej stronie. Wprzód się Rugier dziwuje, potem się postrzega, Że rozdarty pokrowiec wisi i dosięga Strzemienia, on pokrowiec jedwabny, czerwony, Pod którem niewytrwany blask beł utajony. 88 Obróci się na koniu i koń obracając, Patrzy, swej towarzyszki oczyma szukając. I jedzie na to miejsce, gdzie była została W on czas, gdy się gonitwa pierwsza rozczynała. Ale skoro obaczył, że i tam nie była, Myśli sobie, że pewnie w drogę się puściła Skazanego młodzieńca od śmierci obronić I przybyć w czas, widząc, że długo będą gonić. 89 I między leżącemi, których przeraziła Przykra jasność, tę, co go. tam przyprowadziła, Ujźrzał i wziął ją przed się i zbyt zasromany, Jachał stamtąd, sam w sobie wszytek pomieszany, I w płaszcz jej, który miała, z pokrowca obraną, Uwinął Atlantowę tarcz uczarowaną. Zaczem przyszła do siebie i pierwszych dostała Zmysłów, skoro na przykry blask patrzyć przestała. 90 Rugier jedzie żałosny po swojej wygranej, Nie śmie od ziemie podnieść twarzy zasromanej, Rozumie, że mu będzie zawsze wymiatane Na oczy tak niegodnie zwycięstwo dostane. Jako się mam poprawić — prawi — po tem błędzie Każdy ganić, każdy mi tem urągać będzie, Żem zwyciężył, tak będą mówić, nie siłami, Nie męstwem jakiem, ale brzydkiemi czarami«. 91 Kiedy tak jachał, pełny żalu i frasunku, Czego chciał, czego szukał, to nalazł z trafunku: Nadjachał, jadąc potem, studnią zbyt głęboką, Obsypaną kamieniem i twardą opoką, Gdzie bydło napasione w południe chodziło I upragnione w znoje letnie się poiło. Rzekł Rugier: »Nie będziesz mię, o zła tarczy, lżyła, »Nie będziesz mi już więcej sromoty czyniła! 92 »Niechaj to będzie hańba moja ostateczna, »Którą mam mieć na świecie, o tarczy bezecna!« To mówiąc, zsiadszy z konia, zrzucił ją z ramienia I patrzał koło siebie dużego kamienia; I nalazszy go, wziął go i z tarczą pospołu Mocno związany wrzucił do wielkiego dołu I rzekł: »Niechże tu z tobą, o tarczy zelżona, »Wiecznie moja sromota będzie pogrzebiona!« 93 Studnia barzo głęboka i wód pełna była, Kamień ciężki, tarcza coś mało mniej ważyła; Oboje upuszczone, poszło na dół snadnie I okryło się wodą i zostało na dnie. Tak wspaniałego dzieła zamilczeć nie chciała Wieść błędna, świegotliwa i w trąbę zagrała I puściła dźwięk o tem po wszytkiej Francyej I po przyległych krajach i po Hiszpaniej. 94 Skoro się ona dziwna przygoda rozniosła I od głosu do głosu na wszytek świat poszła, Rycerze z dalekich stron i blizkich jachali, Aby tarczej tak zacnej, tak drogiej szukali. Ale nie mogli wiedzieć, gdzie kraj, gdzie ta była Studnia, w której się sławna pawęza taiła; Bo ona białagłowa, co na to patrzała, Nigdy kraju i studniej objawić nie chciała. 95 Skoro Rugier odjachał, zamek zostawiwszy, I bój bez wielkiej prace prędko odprawiwszy, Kiedy oni rycerze czterej zawołani Postawili się słabo i jako słomiani, Wziąwszy tarcz, wziął i światło, które urażało Wszystkie oczy i wszystkie zmysły odbierało; Zaczem ci, co leżeli, blaskiem zarażeni Powstawali tak, jako ze snu ocuceni. 96 Przez cały dzień ni o czem sobie nie mówili Czterej rycerze, którzy z Rugierem gonili, Jeno o onem dziwie, jako zaślepieni Niewytrwanemi blaski, beli zwyciężeni, A wtem nowina przyszła przed zachodem słońca, Że już grabia Pinabel doszedł swego końca; Już i w zamku rycerze tę wiadomość mieli, Lecz od kogo był zabit, jeszcze nie wiedzieli. 97 Bradamanta się była w pogonią puściła Za niem i w wąwozie go ciasnem dogoniła; I sto mu ran, przez piersi, przez boki zadała I wszytkę krew z martwego wytoczyła ciała. A skoro on wielki smród, którem zarażony Wszytek beł kraj tamteczny, przez nię był zniesiony, Z koniem, którego jej beł uwiódł u jaskinie, Wracała się do lasa, potem po równinie 98 Tam, gdzie była Rugiera zostawiła, chciała Wrócić się, ale drogi naleźć nie umiała. Po górach, po dolinach nakoło skręciła I wszytkie okolice tam i sam zjeździła; Ale szczęście nie chciało, aby naleźć miała Drogę, skądby Rugiera swego dojechała. — Z drugą pieśnią was czekam, jeśli się kochacie W historyej i jeśli mię radzi słuchacie. Koniec pieśni dwudziestej wtórej. XXIII. Pieśń dwudziesta trzecia Argument Astolf leci pod nieby. Zerbin obwiniony O śmierć Pinabellowę, bywa wybawiony Od Orlanda. Rodomont na Frontynie jedzie, Odjąwszy go Hipalce, co go indziej wiedzie. Grabia Orland straszliwy pojedynek z hardem Odprawuje tatarskiem królem, Mandrykardem; Potem od swojej dziewki mając niewytrwane Urazy, wpadł w szaleństwo nigdy niesłychane. Allegorye W tej dwudziestej trzeciej pieśni widziemy, jako napodlejszy człowiek siła złego nabroić może, ponieważ baba Gabryna tak wielkiego Tycerza, jaki beł Zerbin, mało o śmierć nie przyprawiła. W Rodomoncie, który wprzód mając za sromotę sobie wziąć konia białejgłowie, który mu się podobał i którego potrzebował, a potem go jej wziął gwałtem, ukazuje się, jako nietrudno o okazyą przywieść do skutku naszę wolą, byśmy tylko mieli z to siły. W Orlandzie potem, który dla swojej Angeliki stracił rozum i oszalał, ukazuje się rzeczą samą i doświadczeniem, jako jest moc wielka niezbednej miłości. 1. Skład pierwszy Niech każdy, jako może, bliźniego ratuje, Bo dobrze czynić rzadko kiedy się najduje Bez nagrody; jeśli też chybi cię nagroda, Przynamniej cię nie potka sromota i szkoda. Ale który drugiemu źle czyni, to próżno, Musi mu dług zapłacić lub prędko lub późno. Dobrze mówi przypowieść, że się potykają Ludzie z ludźmi, a góry w miejscu zostawają. 2 Patrzaj, co Pinabella dopiero potkało Za jego złe uczynki i co mu się zstało; Krótko mówiąc, karanie wziął za swe zasługi I zapłacił, choć późno, razem wszytkie długi, A Bóg, który przeciwko człowiekowi złemu Pospolicie swą pomoc daje niewinnemu, Bradamantę wybawił i zawsze każdego Niewinnego wybawi i sprawiedliwego. 3 Tak wierzył zły Pinabel, że w jamę zepchniona Bradamanta, miała być wiecznie pogrzebiona, I nie myślił jej ujźrzeć wiecznie, nie rzkąc, za tę Złość swoję przeciwko niej z rąk jej wziąć zapłatę. To mu nic nie pomoże, to go nie ratuje, Że pomiędzy tak wielą zamków się najduje, Zamków swoich ojczystych, gdzie między górami Świecił się Wysoki Brzeg pod Pontyerami. 4 Wysoki Brzeg na on czas i przyległe włości I wielkie w okolicy trzymał majętności Stary Andzelmus, ociec Pinabella, który Miał nieprzyjaźń z dawnych lat z domem Jasnej Góry. Bradamanta, jakom rzekł, skoro dogoniła Zdrajcę swego, pod górą w lesie go zabiła, Który inszych pomocy do swojej obrony Nie używał, krom wrzasku a prośby, strwożony. 5 Skoro tak fałszywego rycerza zabiła, Co ją chciał pierwej zabić, na zad się puściła, Gdzie się naleźć Rugiera swego spodziewała; Ale się jej fortuna zła w tem sprzeciwiała, Która ją wprowadziła na ścieszkę omylną, Nie tę, której szukała z chęcią tak usilną. Tak wjachała w ciemny las, gęsty i głęboki Właśnie w ten czas, gdy na świat padną ciemne mroki. 6 A nie wiedząc, gdzie się tak późno podzieć miała, Na tem miejscu, gdzie ją noc nalazła, została Na trawie, gdzie beł gęstem liściem dąb nakryty, Częścią śpiąc i czekając na rumiane świty, Część na Marsa, Jowisza i na błędne bogi Insze patrząc, jako swe odprawują drogi; Ale lub czuje lub śpi, twardem snem zmorzona, Wszytka jest w swem Rugierze myślą utopiona, 7 Ustawuje, wzdycha z serca i z samych wnętrzności, Pełna smutku wielkiego i ciężkiej żałości, Że w niej więcej, niż miłość, gniew mógł. »Tyś to sprawił, »Zły gniewie, żeś mię mego miłego pozbawił: »Bym wżdy beła — powiada — drogę pamiętała, »Kiedym się za tem zdrajcą bezecnem udała, »Żebym tam, skądem wyszła, na zad zaś trafiła! »Próżno to, o czem beła i pamięć straciła«. 8 Takie słowa na on czas i takie tęsknicę W sercu i w ustach beły u mężnej dziewice, A wtem wzdychania wiatry a łzy, co spadały Z oczu, na piękną twarz deszcz obfity puszczały. Tem czasem po czekaniu długiem pożądany Ukazał się na niebie piękny świt rumiany; Ona też munsztuk w gębę włożyła koniowi Tam, gdzie się pasł i wsiadszy, jachała ku dniowi. 9 Jeszcze beła niewiele stamtąd ujachała, Gdy na koniec gęstego lasu przyjachała, Gdzie był przedtem on wielki pałac postawiony, W którem więźnie swe chował czarownik uczony. Tu zastała Astolfa, który już był w skrzydła Ubranemu koniowi w pysk włożył wędzidła I stał myśląc, jako miał z Rabikanem sobie Postąpić i komu go oddać w onej dobie. 10 Z trafunku od niej tam był na on czas zastany, Kiedy beł sobie z głowy szyszak zdjął spiżany, Tak, że jeno co trochę z lasu wyjachała, Tak zaraz stryjecznego swojego poznała; I z daleka go jeszcze ludzko pozdrowiła, A potem bliżej będąc, mile obłapiła I twarz z hełmu odkryła i poznać się dała I nadto mu imię swe własne mianowała. 11 Nie mógł nikogo naleźć Astolf — i tak wierzył — Komuby się beł lepiej swojego powierzył Rabikana i ktoby lepiej go pilnował I do jego zwrócenia z drogi go dochował, Jako dziewka z Dordony; i tak mu się zdało, Że mu ją Bóg lub szczęście w on czas tam posłało, I jeśli ją rad widział, jeśli ją miłował, Zawsze, tem więcej teraz, gdy jej potrzebował. 12 A skoro obłapiania swoje powtórzyli I braterskie się z sobą wzajem ucieszyli, Ona jego, a on jej pilnie się pytali I o swem powodzeniu sobie powiadali. Książę angielskie mówi: »Mamli w drogę jachać »Samem ptakom zwyczajną, czas mi już wyjachać«. I odkrył jej swe wszytkie zamysły, a potem Ukazał jej koń, który biegał prędkiem lotem. 13 Ona tego za żaden dziw sobie nie miała, Kiedy go po powietrzu latając widziała. Znała go dobrze przedtem; na niem wywabiony Do boju, wyjachał beł czarownik uczony Przeciwko niej; więc i to dobrze pamiętała, Kiedy głowę i szyję za niem wyciągała Tego dnia, kiedy Rugier z jej wielkiem lękaniem Aż pod same obłoki wzniesiony beł na niem. 14 Mówi książę angielskie, że jej kochanego Rabikana swojego chce dać tak rączego, Że kiedyby go w biegu wodzą nie hamował, Strzały z łuku puszczone w zadby zostawował, I zbroje i rynsztunek niepotrzebny, który Chciał, żeby mu kazała wieźć do Jasnej Góry I tak to opatrzyła, żeby go to cało, Kiedy się na zadz drogi wróci, doczekało. 15 »Bo że — powiada — lotem iść nam, ile mogę, »Jako nalepiej się chcę ulżyć w tę swą drogę; »Okrom szable a trąby swej nic nie chcę nosić«. Acz mu na samejtrąbie pewnie było dosyć. Bradamanta kopią syna Galafrona Przytem bierze, która tem była obdarzona Przywilejem i która tak potężnie bodła, Że każdego w gonitwie wypychała z siodła. 16 A kiedy się już Astolf w onę drogę puszczał I osiadł lotne źwierzę, wódz mu nie wypuszczał I z razu szedł od ziemie z lekka; ale potem W okamgnieniu zginął jej z oczu prędkiem lotem. Tak, kiedy okręt z portu na głębią wychodzi, Bojąc się skał i piasków i miałkich powodzi, Zrazu pomału idzie; ale kiedy z brzegiem Port zostawi, wiatr mija niedościgłem biegiem. 17 Skoro Astolf odjachał, dziwnie frasobliwa Bradamanta zostawa, w myśli swej wątpliwa, I nie wie, jako onej sprawie ma poradzić I zbroję z bratniem koniem, gdzie chciał, zaprowadzić. Żądza ją wielka grzeje Rugiera swojego Szukać, nie biorąc raczej przed się nic inszego; Z którem, jeśliby go gdzie pierwej nie potkała, Widzieć się w Walumbrozie pewnie spodziewała. 18 Gdy tak stała wątpliwa, ujźrzała z daleka Idąc przeciwko sobie trafunkiem człowieka, Któremu zbroję bratnią kazała ułożyć I na Rabikana ją powiązaną włożyć, Potem za sobą koni dwu wieść w onej dobie, Z których jeden nic, drugi zbroję miał na sobie; Dwu miała: jeden dawny, drugi, co go była Wzięła Pinabellowi, kiedy go zabiła. 19 Do Walumbrozy jachać stamtąd umyśliła, Bo tam naleźć swojego Rugiera tuszyła; Ale drogi tak, jako trzeba, nie wiedziała I aby nie zbłądziła, bardzo się bojała. On też chłop, który z nią beł i za nią jej konie Prowadził, nie beł wiadom barzo w tamtej stronie. Atoli się nakoniec na szczęście puściła Tam, gdzie że Walumbroza być miała, tuszyła. 20 Tam i sam patrzy pilnie kogo w onem boru, Któryby jej ukazał drogę do klasztoru; Ale niemasz nikogo. Z boru wyjachała O dziewiątej i zamek z daleka ujźrzała, Zamek jeden z daleka na pagórku, który Zdał się jej być podobny zbyt do Jasnej Góry; I tak beło, bo potem i sama poznała, Ze beła Jasna Góra, gdzie matka mieszkała. 21 Skoro miejsce poznała, trapić się poczęła Na sercu i żałość ją okrutna ujęła, Bo jeśli ją poznają, już, jako ma wolą, Odjachać jej, rzecz pewna, więcej nie pozwolą; Jeśli też tam zostanie, tak ją palić będzie Ogień srogiej miłości, że garła pozbędzie, Jeśli swego Rugiera nie obaczy więcej I co rzekł, w Walumbrozie nie ziści co pręcej. 22 A kiedy tak wątpliwa długą chwilę była, Nakoniec Jasną Górę minąć umyśliła I przeciw klasztorowi konia obracała Bogatej Walumbrozy, gdzie drogę wiedziała. Ale szczęście tak chciało, że onej godziny Przedtem, niżli na górę wjachała z doliny, Jednego z braciej swojej, Alarda, potkała I czasu przed niem gdzie się utaić nie miała. 23 Wracał się w zad do domu, skoro lud rozprawił I piechotę i jezdę na leżach postawił, Którą, jako mu cesarz świeżo beł napisał, W okolicznych miasteczkach zebrał i popisał. Pierwej się miedzy sobą wzajem pozdrowili I braterskie witania nie raz powtórzyli; Potem do Jasnej Góry pospołu jachali, A to o tem, to owem oboje gadali. 24 Do Jasnej Góry z bratem pospołu wjachała, Kędy jej utrapiona matka jej czekała, Ustawicznie smętną twarz łzami polewając I darmo jej po wszytkiej Francyej szukając. Ale one witania, one obłapiania, One z matką i bracią spólne całowania Wszytkie za nic i wszytkie za fraszkę ważyła Przeciwko tem, które z swem Rugierem czyniła. 25 A nie mogąc wyjachać sama z Jasnej Góry, Myśliła do klasztoru posłać kogo, który Miał odnieść Rugierowi, czemu, jako chciała, Za niem do Walumbrozy stamtąd nie jachała, I prosić go, jeśli go prosić beło trzeba, Aby się, jako beło koniecznie potrzeba, Okrzcił i prosił o nię, jako miał z nią zmowę, Potem do skutku przywiódł małżeńską umowę. 26 Przez tegoż posła konia odesłać mu chciała, Konia, w którem, że się on zbyt kochał, wiedziała; A zaprawdę, beł godzien łaski i miłości Rugierowej dla cnoty i swojej dzielności, Bo takiego drugiego we wszytkiem pogaństwie I we wszytkiem nie było prawie chrześcijaństwie, Okrom Bryliadora, który beł Orlandów, A Bajarda drugiego, który beł Rynaldów. 27 Onego dnia, gdy Rugier osiadł dziwne zwierzę, Które miało z obu stron przyprawione pierze, Zostawił beł swojego Frontyną — onemu Koniowi imię było to Rugierowemu — Wziąwszy go Bradamanta, do dom go posłała I karmić go i z lekka przejeżdżać kazała, Że w krótki czas, jako się w Jasnej Górze chował, Tak, jako nigdy przedtem, zbyt się beł wychował. 28 Robotnice i szwaczki wszytkie, które miała, Zwołała i pospołu z niemi haftowała, Mało co przestawając, a wszytka robota Z białych, czarnych jedwabiów była i ze złota; Z tej pokrowiec na siodło i dek urobiła Dziwnie kosztowny, którem Fronty na nakryła. Wtem córki Kalitrefy, mamki swej, przyzwała, Której się swoich wszytkich tajemnic zwierzała. 29 Częstokroć z nią, trzymając dobrze o jej wierze, Rozmawiać była zwykła o swojem Rugierze, Jako jej beł na sercu wyraźnie wyryty, Jako gładki, jako beł rycerz znamienity; Tej zawoławszy rzecze: »Nad cię w pewną drogę »Między wszytkiemi obrać lepszego nie mogę »I wierniejszego posła, o Hipalko moja! »W takiej cenie jest u mnie chęć i wiara twoja. 30 »Jedź!« — powiada, potem jej wszytkiego naucza, Gdzie ma jachać i to jej i owo porucza; A skoro jej zleciła wszytko dostatecznie, O to bardzo prosiła, aby ją koniecznie U niego wymówiła, że się nie stawiła W Walumbrozie, ponieważ w tem jej przeszkodziła Zła, przeciwna fortuna, która więcej nami I naszemi rzeczami władnie, niż my sami. 31 Kiedy już na parepie Hipalka siedziała, Aby wiodła Frontyna, wodze jej podała, Dawszy jej tę naukę, jeśliby kto gwałtem Chciał go jej wziąć, albo jej w drodze jakiem kształtem Złość wyrządzić, aby się z niem w rzecz nie wdawała, Tylko mu zaraz, czyj beł on koń, powiedziała, Tusząc, że drżeć na imię Rugierowe mieli Namężniejszy rycerze, gdyby je słyszeli. 32 Wiele jej potem inszych przypomniała rzeczy, Które, mówiąc z Rugierem, miała mieć na pieczy; Które skoro w pamięć swą Hipalka zebrała, Nie chcąc się więcej bawić, w drogę się udała. Przez pola, przez równiny, przez góry, przez lasy, Już beła ujachała pięć mil w one czasy, A dotąd ją ci wszyscy, co się z nią potkali, Puszczali ani dokąd jachała, pytali. 33 Dopiero po południu, gdy zjeżdżała z góry Na równiny, potkała Rodomonta, który Sam jeden szedł piechotą, a wszytek beł zbrojny, A przed nim śpiesznie bieżał karlik mały, strojny. Skoro jej wejźrząt w oczy, brzydkie rozpoczynał Bluźnierstwa i swe bogi łajał i przeklinał, Że na on czas onego konia tak pięknego Nie nalazł raczej w ręku rycerza jakiego. 34 Przysiągł to beł pohaniec i zaklął się srodze, Pierwszy koń, który mu się miał trafić na drodze, Wydrzeć; a to beł pierwszy, nad który piękniejszy Nie mógł być i coby rząd mógł mieć kosztowniejszy; Udał mu się, tylko że sromoty się boi, Widząc, że białejgłowie brać go nie przystoi. Mówi często, patrząc nań, z gniewem i z łajaniem: »Niestetyż mnie, że pana jego niemasz na niem!« 35 Hipalka na to rzecze: »Szczęście twe tak chciało; »By tu beł, prędkoć-by się konia odechciało: »Nie tylko ty, ale nikt pewnie z jego panem »Nie może być na świecie w męstwie porównanemu«. On jej: »Któż to tak cudzą sławę depce?« powie. Hipalka mu, że to koń Rugierów, odpowie. Rodomont zaś: »Więc go chcę, kiedy Rugierowi »Należy, tak sławnemu temu rycerzowi. 36 »A jeśli jest tak mężnem, jako twierdzisz o niem, »I żaden mu nie zdoła, ja mu z jego koniem »Nie zjadę i niechaj wie, że mu go nie stracę »I owszem mu, jako chce, od niego zapłacę. »Powiedz mu, żem Rodomont, jeśli pytać będzie »O moje imię, i to, że mię najdzie wszędzie, »Jeśli ze mną boju chce, krom żadnej trudności, »I pozna mię, bom znaczny z mej własnej światłości. 37 »Gdzie przejdę, takie znaki po mnie zostawają, »Że więtsze po piorunach nigdy nie zostają«. Z takiem przepychem mówiąc przeciw Rugierowi, Złote wodze na szyję włożył Frontynowi I wsiadł nań i Hipalkę zostawił żałosną. Tkniona oną sromotą i krzywdą nieznośną, Łaje mu, jako może, nieboga nagorzej; On nie słucha i w górę pojeżdża tem sporzej. 38 Jedzie tam, gdzie go karzeł wiedzie, aby z hardem Mógł swoję Doralikę naleźć Mandrykardem. Hipalka mu, z daleka jadąc za niem, łaje I klnie go i złorzeczy, co jej głosu zstaje. Co się tam dalej działo, Turpin opisuje, Który w miejscu tem z drogi prostej występuje, Potem się wraca znowu na gościniec bity Do kraju, gdzie beł grabi a z Magance zabity. 39 Ledwie co Bradamanta stamtąd się puściła, Co się szukać swojego Rugiera kwapiła, Jako tam zła fortuna przyniosła Zerbina, Z którem wszędzie pospołu jeździła Gabryna. Jedzie dalej i ujźrzy, nie wie, czyje ciało, Które martwe pod górą w dolinie leżało, I jako ten, co zawsze pobożność miłował, Nieszczęsnego przypadku onego żałował. 40 Leżał grabia Pinabel zabity na ziemi, Lejąc krew tak obfito ranami wielkiemi, Że się zdało, że w ciele tak wiele ran było, Jakby się na jego śmierć sto mieczów złączyło. Jachał dalej królewic szocki zawołany Na szczęście śladem, co beł świeżo udeptany, Aby się mógł dowiedzieć, przez kogo tam ono Mężobójstwo tak srogie było popełniono. 41 Aby go tam czekała, powiedział Gabrynie, Obiecując się wrócić pręcej, niż w godzinie. Ona się zaraz blizko pod trupa pomknęła I przypatrować się mu stąd i stąd poczęła, Myśląc, jeśli się jej co u niego zda, żeby Wzięła temu, co tego już nie miał potrzeby, Jako ta, co miała grzech ten między inszemi, Że zbyt łakoma beła, wadami swojemi. 42 By była miała sposób, że rzeczy kradzione Mogły być jakiem kształtem u niej utajone, Zdarłaby beła z niego i zbroję i szaty Wszytkie, spodnie i zwierzchnie, nasuwień bogaty; Dlatego, co skryć może tylko, odejmuje, Ostatka, że nie bierze, haniebnie, żałuje. Beł pas piękny na trupie; ten mu odebrała I pod suknią oba jem boki przepasała. 43 Wrócił się prędko Zerbin, który darmo w tropy Bieżąc za Bradamantą, patrzył bitej stopy, Bo trafił ścieszkę, co się w kilka dróg dzieliła, To na dół, to na górę, a ślady myliła. Do tego już też późny wieczór następował, Nie radby beł gdzie w polu pod niebem nocował, I dla noclegu śpiesznie pojachał z doliny W towarzystwie niezbożnej, przeklętej Gabryny. 44 Dwie mili ujachawszy, pyszno zbudowany Zamek ujźrzą, Wysoki Brzeg z dawna nazwany; Tam się zastanowili w nocy dla noclegu, Co od ziemie do nieba już szła w pełnem biegu. Ledwie co z koni zsiedli, srogie narzekanie Usłyszą i wielki płacz i krzyk i wołanie. Widzą potem, że wszędzie co żywo płakało, Tak, jakoby co na tem wszytkiem należało. 45 Kiedy się o tem pytał, taką Zerbinowi Sprawę dano, że świeżo grabi Andzelmowi Staremu ktoś z nowiną dopiero przybieżał, Że syn jego zabity niedaleko leżał. On chcąc uść podejźrzenia, czyni tę postawę, Że dopiero od nich wie teraz onę sprawę; Lecz myśli, że to ten beł mepochybnie, który Srodze zamordowany leżał podle góry. 46 Po małem czasie ciało beło przyniesione, Na marach z wielką liczbą świec przyprowadzone Tam, gdzie beł wrzask okrutny i ręku łamanie I żałosne po wszytkich stronach narzekanie. Wszyscy z oczu obfite dżdże na twarz spuszczali I wołaniem i płaczem nieba przebijali; Ale najupłakańsza twarz ojca nędznego Była między wszytkiemi, Andzelma starego. 47 Kiedy się tak na pogrzeb wielki gotowano I wielu nań z dalekich krajów zapraszano Według dawnych porządków, które zachowały Dawne wieki, które już tych czasów ustały, Grabia stary, co płakał ustawnie na zeście Syna swego, wytrąbić rozkazał po mieście, Obiecując nagrodę i dar znamienity Temu, przez kogoby beł srogi mord odkryty. 48 Poszła z głosu do głosu i z ucha do ucha Od grabie obiecanej nagrody otucha, Aż się także doniosła onej niezbożnice, Co złością przechodziła tygry, medzwiędzice. Lub to dawna nienawiść wielka w niej sprawuje, Upadek Zerbinowi nieschronny gotuje, Lubo, żeby się mogła chlubić sprawiedliwie, Że sama w ludzkiem ciele bez ludzkości żywię. 49 Lubo się też łakomstwem i oną uniosła Obietnicą nagrody, do Andzelma poszła I po przemowie, która jakiekolwiek miała Podobieństwo, że Zerbin zabił, powiedziała, Syna jego, i pasa z pod suknie dobyła I przed starem go grabią na stół położyła. Poznał nieszczęsny ociec zabitego syna Zwyczajny pas, który mu oddała Gabryna. 50 I z płaczem Bogu dzięki czynił, że objawił Mężobójcę, i zaraz piechotę wyprawił, Która szedszy do miasta, wszytko pobudziła Pospólstwo i gospodę wkoło obstąpiła. Tak Zerbin nieszczęśliwy, który spał, bezpieczny, I tej krzywdy nie czekał, był na ostateczny Upadek od bezbożnej niewiasty podany, W prierwospy od Andzelma grabie poimany. 51 Onej nocy do ciemnej wieże beł wsadzony I w łańcuchu i w pęcie aż na dno spuszczony. Jeszcze beło nie weszło słońce, kiedy krzywy Na zamku wyrok stanął i niesprawiedliwy, Aby na temże miejscu, gdzie beł wykonany Zły uczynek, Zerbin beł rano ćwiertowany; Inszego też opytu o tem nie czynili: Dosyć było, że tak pan i wszyscy wierzyli. 52 Nazajutrz, skoro światu pełne mokrej rosy Ukazała jutrzenka swoje złote włosy, Wszyscy wyszli, »Niech umrze! niech umrze!« wołając, Za grzech cudzy niewinnie Zerbinowi łając. Pospólstwo się do kupy z różnych stron schodziło, Aby z miasta złoczyńcę w pole prowadziło, Bez sprawy, bez porządku; Zerbin beł wsadzony Na małego podjezdka i w pole wiedziony. 53 Ale Bóg, który często niewinnych ratuje I tych, co mu dufają, w przygodzie pilnuje, Już mu był tak potężne zgotował obrony, Że onego dnia pewnie nie miał być stracony. Trafił się tam cny Orland, który niewinnemu Królewicowi przyniósł ratunek szockiemu; Orland widzi moc ludzi, którzy się skupili I smętnego rycerza na śmierć prowadzili. 54 Miał z sobą Izabellę piękną w onem czesie, Którą z trafunku nalazł niedawno na lesie, Córkę króla Galega, od zbójców dostaną I chwilę u nich w ciemnej jaskiniej chowaną Potem, jako rozbity okręt zostawiła, Kiedy go niepogoda morska utopiła, Samę jednak Bóg dziwnie od śmierci uchował, Którą barziej, niż duszę swą, Zerbin miłował. 55 Odtąd, jako od zbójców wyzwolona była, W towarzystwie z Orlandem ustawnie jeździła; A w on czas, kiedy on lud tak wielki widziała, Co to było, Orlanda strwożona pytała. On powiedział: »Ja nie wiem«. Potem ją zostawił Na górze, a sam się wskok w równinę wyprawił I ujźrzawszy Zerbina, z pierwszego wejźrzenia Osądził, że beł rycerz godny poważenia. 56 Przystąpiwszy pyta go, dla której przyczyny I gdzie go one gęste prowadziły gminy. On od ziemie podniósszy pochyloną głowę Tak, że mógł dobrze słyszeć Orlandowę mowę, Wszytkę prawdę powiadał, jako się toczyła, Tak dobrze, tak wyraźnie, że to jawna była Orlandowi z jego słów, że nie beł nic krzywy I niewinnie miał umrzeć rycerz nieszczęśliwy. 57 Ale skoro usłyszał, że go na noclegu To potkało u grabie z Wysokiego Brzegu, Tem beł tego pewniejszy, bo od nieprawego Trudno się beło czego spodziewać inszego. Do tego nieprzyjaciel beł jeden drugiemu, A to dla nienawiści i kwoli dawnemu I niepojednanemu zaciągowi, który Beł między krwią z Magance, a krwią z Jasnej Góry. 58 »Rozwiążcie go — zawoła surowemi fuki — »Albo was pozabijam« — Orland na hajduki. Jeden, co chciał być śmielszy miedzy niemi, rzecze: »Niechaj wiem, kto to taki, co tak dobrze siecze? »A źlećby to tak fukać, kiedyby z szczerego »Ognia beł, a my z słomy lub wosku miękkiego«. I biegł z dobytą bronią przeciw francuskiemu Rycerzowi; on składa drzewo przeciw niemu. 59 Zbroja, którą beł odjął w nocy Zerbinowi I którą na się włożył, żadnej profosowi Obrony, żadnej w on czas nie dała pomocy Przeciw onej tak wielkiej Orlandowej mocy. Hełmuć wprawdzie nie przebił, bo był doświadczony, Uderzył go w policzek grotem z prawej strony; Ale tak beł ciężki raz, takie uderzenie, Że zdechł zaraz i poszedł miedzy blade cienie. 60 W jednem biegu i drzewa nie wyjmując z toku, Drugiemu, co za pierwszem stał na kilku kroku, Przebił piersi na wylot. Wtem drzewo porzuca, A wiernej Duryndanie ostatek porucza; Temu głowę do czysta, jak trzeba, ucina, A temu ją na poły dzieli i rozcina. Wielom przeciął gardziele, tak że ich zostało Sto zabitych; co żywo potem uciekało. 61 Już ich zabił trzecią część, a ostatek goni, Siecze, kole, dziurawi; żaden się nie broni: Wszyscy, aby wolniejszy i lżejszy zostali, Hełmy, tarcze, puklerze, spisy porzucali. Jedni w długą, a drudzy poprzek uciekają, Ci się w dołach, ci w lesie, ci po chróstach tają. Tak się niemiłosiernie Orland w on dzień stawił, Że, by mógł, jednegoby żywo nie zostawił. 62 Ośmdziesiąt ich — bo właśnie tak najdzie w Turpinie, Kto czyta jego księgę — namniej ze sta ginie. Nakoniec się obrócił po onem pogromie, Gdzie serce Zerbinowi drżało niewidomie. Jako mu beł rad Zerbin, by nie wiem jakiemi, Ja tego nie wyrażę rymami mojemi; Padłby beł przed niem krzyżem rycerz zawołany, Ale i na koniu beł i beł skrępowany. 63 Rozwiązał go szlachetny grabia w onem czasie I pomagał mu zbroję co prędzej wziąć na się, Odjętą ceklarzowi dopiero starszemu, W którą się beł ustroił ku swojemu złemu. Tem czasem Izabella na dół się spuszczała, Co beła sama jedna na górze została, A teraz, skoro bitwy koniec obaczyła, Spiesząc się, swe piękności z sobą przynosiła. 64 Skoro Zerbin obaczył z blizka twarz nadobną Pięknej dziewki, rumianej jutrzence podobną, Której już beł opłakał tak, jako zginionej, Jako mu sprawę dano, w morzu utopionej, Tak, jakoby mu lodu w piersi nakładziono, Drży od wielkiego zimna; ale zimno ono Prędko beło w gorący ogień odmienione, Którem mu serce beło nagle rozpalone. 65 By się beł na Orlanda nie oglądał, pewnie Nie wytrwałby beł zaraz nadobnej królewnie I obłapiłby ją beł; ale się hamuje, Bo rozumie, że także Orland ją miłuje. Krótkie było wesele i jego radości; Idzie z męki na mękę, z żałości w żałości, Ciężej mu, że jest w cudzych ręku, bez pochyby, Niż gdy słyszał, kiedy ją zjadły głodne ryby. 66 Na więtszy żal w ręku ją u tego zastawa, Któremu on tak wiele powinien zostawa; Wziąć mu ją nie przystało ani się godziło, I kto wie, jakoby się to dzieło zdarzyło. Mniema, żeby to beł grzech sprosny i szkarady Dać sobie wziąć tę zdobycz bez boju bez zwady, A on tak jest powinien grabi, że nic z drogi Nie uczyni, kiedy mu da szyję pod nogi. 67 Stamtąd dalej jachali cicho i w milczeniu I stanęli przy jednem przejźrzystym strumieniu. Zdjął sobie z głowy szyszak Orland utrudzony, Toż i Zerbin uczynił, od niego proszony. Skoro w twarz Izabella znajomą wejźrzała, Z wielkiej radości zbladła i nagle zmartwiała; Potem się zstaje, jak kwiat śliczny, umoczony W niepogodę, od słońca z rosy osuszony. 68 Bez względu się żadnego do niego porwała I u szyje mu wisząc, mocno go ściskała; Słowa ani przemówi, tylko co na ono Nagłe poznanie łzami twarz leje i łono. Orland się ich wzajemnem żądzom przypatruje Ani inszych dowodów więtszych potrzebuje, Bo ognie ich miłości jawnie znać dawały, Że to nie beł nikt inszy, jeno Zerbin śmiały. 69 Skoro się Izabella na słowo zdobyła, Jeszcze z łez nie oschnąwszy, Orlanda chwaliła, Jako się z nią obchodził, jako jej ratował Od śmierci i jako się jej potem zachował. Zerbin, co Izabellę piękną z swem żywotem Na jednej szali trzymał, zdumiał się, a potem Uklęknął na kolana i grabi dziękował, Że mu dwa jednem razem żywoty darował. 70 Dłużejby się bawili beli dziękowaniem I wzajemnem przyjaźni swej ofiarowaniem, By beli nie słyszeli huku w onem czesie, Który się jem ożywał głośno w blizkiem lesie. Porwali się do koni i hełmy włożyli Na głowy, które beli dopiero odkryli; Ledwie siodeł dopadli, kiedy jadącego Z lasu ujźrzeli z panną rycerza jednego. 71 Mandrykardem się własnem imieniem mianował, Który Orlanda wszędzie szukał i szlakował, Chcąc się zemścić koniecznie króla Manilanda I Aldzierda, zabitych od grabie Orlanda. Acz dobrze w tem gonieniu potem beł leniwszy, Gdy piękną Doralikę otrzymał, pobiwszy Ułomkiem jesionowem jej ludzi tak siła Wszytkich zbrojnych: tak dzielność wielka jego była. 72 Mandrykard w one czasy ani myślił o tem, Aby to miał być Orland; ale poznał potem Że beł jeden z rycerzów błędnych, co wędrują Po świecie i siły swej i szczęścia próbują. Na Zerbina mniej patrzał poganin surowy, Ale grabię obejźrzał od stopy do głowy, Potem przypatrzywszy się każdemu znakowi, »Tyś to, którego szukam!« rzecze Orlandowi. 73 »Już to dziesięć dni wyszło, jako cię szlakuję, »Jako cię i tam i sam szukam i pilnuję, »Pobudzony twą sławą, która się rozniosła »O tobie i obozu pod Paryżem doszła, »Że jeden tylko uszedł w niedawnej potrzebie »Z tysiąca, którzy beli zabici od ciebie, »Żeś na głowę lud wszytek z Norycyej pobił »I ludzie z Tremeseny i cudaś porobił. 74 »Puściłem się za tobą zaraz onej doby, »Abym się z tobą spatrzył i znał cię z osoby, »l wiem, żeś to ty właśnie: znaki cię wydają »Na zbroi, które wszytkie na cię się zgadzają. »I choćbyś nie miał znaków, choćbyś się, przebrany, »Utaić chciał między stem, abyś beł nieznany, »Samaby mi cię postać surowa wydała »I żeś ty jest, nie inszy, jawnie ukazała«. 75 »Znać po tej samej sprawie i po twojej mowie, »Żeś jakiś rycerz wielki — Orland mu odpowie — »Bo w ladajakiem sercu żądze tak wspaniałe »Nie zwykły nigdy bywać i tak okazałe. »Iż mię szukasz, chcąc ze mną przyść do znajomości, »I z wierzchu mię i zewnątrz poznasz bez trudności »I co jeno chcesz po mnie, na wszytkom gotowy: »Ato, żebyś mię poznał, hełm zdejmuję z głowy. 76 »Skoro mię z twarzy poznasz, potrzeba drugiemu »Zamysłowi też dosyć uczynić twojemu, »Abyś się ze mną w boju spatrzył i skosztował »I abyś rzeczą samą poznał i sprobował, »Jeśli się z męstwem zgodzi ta moja postawa, »Co dopiero ukaże Marsowa rozprawa«. Powie na to poganin: »Co się tknie pierwszego, »Nie potrzebuję więcej: pódźmy do drugiego.« 77 Stojąc od niego na trzy lub na cztery kroki, Patrzy mu pilnie Orland na łęk i na boki; U łęku nic nie wisi, buławy i toku I koncerza nie widzi i miecza u boku. Pyta, jeśli się trafi, kiedy z drzewem goni, Że chybi, jakiej inszej zwykł używać broni. Odpowie mu Mandrykard na ono pytanie: »Siłam ich tak zwojował; nie twe to staranie. 78 »Uczyniłem przysięgę dawno Makonowi, »Póki szable nie wydrę gwałtem Orlandowi, »Nie nosić inszej broni i dla tego za niem »Wszędzie jeżdżę, abym ją w boju wygrał na niem; »A przysięgęm uczynił w ten czas, kiedym swoję »Głowę okrył tem hełmem i wziął na się zbroję »Hektorowę; jego to zbroja z tą przyłbicą, »Który, jako miał umrzeć, już tysiąc lat liczą. 79 »Szable mi do całego, którą ukradziono, »Rynsztunku nie dostaje; tak jednak mówiono, »Że ma być u Orlanda, dla tego tak śmiały, »Dufając jej, dla tego tak bywa zuchwały. »Ale jeśli mi się go trafi naleźć, tuszę, »Że mu nie tylko szablę, ale wezmę duszę, »I chcę się zaraz pomścić rodzica swojego, »Agrykana, od niego srodze zabitego. 80 »Orland go zdradą zabił, nie mógł też inaczej, »Którego ja — lecz o tem niechaj milczę raczej«. Ale grabia nie milczał: »Łżesz i ty i każdy, »Co to mówi, i tegom dowieść gotów zawżdy; »Ato Orland przed tobą, co go szukasz, stoi. »Zabiłem Agrykana tak, jako przystoi, »Ato i szabla, którą, jeśli męstwem kupisz, »Będzie twoja, jeśli mnie z niej gwałtem obłupisz. 81 »A choć jest własna moja, atoć jej nie bronię, »Ale się pierwej w boju masz rozpierać o nię; »Powieszę ją na drzewie: niech nie będzie moja, »Dokąd się nie rozprawiem, ale ani twoja: »Jeśli mię ty zabijesz, lubo też poimasz, »Szablę sobie zarazem weźmiesz i otrzymasz«. To mówiąc, Duryndmę odpasował sobie I na małem ją drzewku wieszał w onej dobie. 82 Już się oba od siebie nie bez gróźb i fuku, Oddalili jako na pół strzelenia z łuku, Już oba przeciw sobie konie wypuszczają I kolą je bojcami i wódz nie wściągają; Już oba kopiami wielkiemi w się mierzą, Na ostatek się w hełmy, w twarz prawie uderzą. Drzewa onych tak ciężkich razów nie strzymały I na tysiąc trzask poszły i w niebo leciały. 83 Musiały drzewa, groty musiały pomylić, Bo się sami rycerze nie chcieli nachylić; Znowu się wielcy gońcy do siebie wracają Z ułomkami, co całe po gałki zostają. Tak rycerze przywykli mieczom i żelazu, Złamawszy wielkie drzewa do piewszego razu, Jako chłopi, kiedy się lub o łąki wadzą Lub o rolę, z kijami dalszy bój prowadzą. 84 Ale i te ułomki niedługo jem trwały I do uderzenia się czwartego spadały; A skoro się potłukły one małe części Wielkich drzew, nie mieli nic krom palców a pięści. Gdziekolwiek ręką dojdzie — tak ich jadowity Gniew zagrzewa — drą blachy i rwą gęste nity; Nie tak kleszcze rwą mocno, nie tak biją młoty, Kiedy swe odprawują kowale roboty. 85 Nie wie, jako bój skończyć Sarracen gniewliwy Z uczciwem swem, który beł tak barzo szkodliwy; Głupie się tam czas traci, kiedy z każdej strony Więcej cierpi, co bije, niżli uderzony. Poszli z sobą w cieśniejszą, wtem poganin ściskał I mocno do swych piersi Orlanda przyciskał, Wierząc, że mu uczyni, jako Anteowi Herkules cny uczynił beł zapaśnikowi. 86 Bierze go w pas i to go wielkiemi siłami Pchnie od siebie, to go zaś potargnie rękami Do siebie i biedzi się i z niem się morduje I co się z wodzą jego dzieje, nie pilnuje. Orland się, jako może, na siedle opiera I fortelów swych patrzy i sam się w się zbiera I ściągnie rękę jego koniowi do grzywy I zedrze uzdę z niego, końca boju chciwy. 87 Wszytką siłą poganin chce się o to kusić, Aby go z konia zwalić, aby go udusić; On się nie da nachylić i sam w się zebrany, Konia jako najmocniej przyciska kolany. Ale tak beł targaniec od pohańca tęgi, Że się grabi u siodła zerwały popręgi; Ledwie Orland postrzega, że już jest na ziemi, I ściska jeszcze siodło kolany mocnemi. 88 Z takiem grzmotem spadł grabia, z siodłem obalony, Jaki czyni zbrój pełny wór, z góry zrzucony. Koń, który beł bez uzdy, bez munsztuka w gębie I już nie czuł żadnego hamulca na zębie, Porwie się wielkiem pędem, drogi nie pilnuje Ani gdzie las, gdzie równia, gdzie dół, upatruje; I strachem przerażony, oślep w onem czesie Bieży i niewściągniony Mandrykarda niesie. 89 Doralika widząc już swego miłośnika Daleko i bojąc się stracić przewodnika, Ostrogi w bok swojemu koniowi włożyła I za niem się skwapliwa przez pole puściła. On gniewliwy na konia woła i pięściami I karze go po bokach obiema nogami I łaje mu, jakby miał rozum; lecz im więcej Fuka nań i bije go, tem on bieży pręcej. 90 Koń, który beł lękliwy, mija proste drogi I bieży w przek i sobie nie patrzyna nogi; Już zbiegł z milę i jeszcze dalejbybeł bieżał, Bybeł nad rów głęboki jeden nieprzybieżał, Wktóry oba we wszytkiem biegugiowpadali, Choć tam sobie kobierca beli nie posłali. Atoli jako jego dobre szczęście chciało, Mandrykardowi się tam nic złego nie zstało. 91 Musi stanąć, musi się koń w rowie zasadzić, Ale go trudno bez wódz, bez uzdy prowadzić. Łaje, bluźni, przeklina Tatarzyn gniewliwy I trzyma go rękami za włosy u grzywy; Nie wie, co ma z nim czynić, a wtem Doralika: »Uzdę mojego — rzecze — weź jednochodnika, »A włóż na swego konia, bo ten mój jest wolny »I w uździe i bez uzdy namniej nie swowolny«. 92 Ale się pohańcowi ona rzecz nie zdała, Aby jachać bez uzdy Doralika miała; Atoli nań fortuna tak łaskawa będzie, Że się prędko gdzie indziej na uzdę zdobędzie. Z trafunku biegła pędem tamtędy Gabryna, Która skoro zdradliwie wydała Zerbina, Uciekała tak, jako wilczyca strwożona, Od myśliwców z ogary i z charty goniona. 93 Oneż właśnie na sobie w on czas miała stroje, Młode i nieprzystojne sobie i nieswoje, Które beła niedawno Marfiza zewlokła Pinabellowej paniej i w nię ją oblokła; Tejże konia pod sobą miała, nad którego Trudno było na świecie naleźć gdzie lepszego. Prędko jakoś i nagle na pohańca wbiegła Gabryna, że ani się, że tam stał, postrzegła. 94 Śmiała się Doralika i Mandrykard srodze, Gdy w pięknem, w młodem stroju ujrzeli na drodze Szpetną babę, co się już beła przestarzała I twarz, jako koczkodan albo małpą, miała. Poganin jej uzdę wziąć z jej konia zamyśla Na swój koń i prędko się na tę rzecz namyśla; Zdarszy z jej konia uzdę, zatnie go wodzami I okrzyknie i pędzi zjętego strachami. 95 On ucieka, co jeno mocy ma, i niesie Babę, co z strachu zdycha wielkiego, po lesie, Po górach, po równinach, po wielkich padołach, Po skałach, po kamieniu, po chróście, po dołach. Ale mi nie tak wiele na babie należy: Orlanda pewnie dla niej mój rym nie odbieży, Który sobie powoli mocno powiązane Zawlókł w siodło niedawno popręgi zerwane. 96 Wsiada znowu na konia i oczy obraca, Patrząc, jeśli się na zad poganin nie wraca; Ale iż go nie widzi i długiem czekaniem Na miejscu nic nie sprawi, chce się puścić za niem. Tako beł obyczajny, nie myśli odjechać, Nic nie mówiąc, i nie chce dawnego zaniechać Obyczaju i żegna bez długiej przemowy Izabellę z Zerbinem łagodnemi słowy. 97 Żałował barzo Zerbin, barzo żałowała Izabella odjazdu jego i płakała; I on i ona się z niem jachać napierali, Nie chciał Orland i prosił, aby tam zostali, I tę wymówkę nalazł, że mu się nie godzi, Co za nieprzyjacielem szukać go wychodzi, Brać z sobą towarzysze, aby podejźrzany W tem nie beł, że od niego chce być ratowany. 98 Prosił Orland, kiedy się już rozjeżdżać mieli, Aby poganinowi to odpowiedzieli, Jeśli ich pierwej potka — tak się on jem sprawi — Że się jeszcze w tem kraju przez trzy dni zabawi, A że z tamtego kraju prosto się obróci Do obozu i nazad do wojska się wróci, Do wojska lilij złotych, a to, aby o niem Wiedział wszędzie, gdzieby chciał znowu boju po niem. 99 I to i każde insze jego rozkazanie Obiecali wykonać, które włoży na nie. Tak się stamtąd rycerze oba w onej chwili, Zerbin w tę, Orland w owę stronę, obrócili. Grabia wziął Duryndanę pierwej, co wisiała Na drzewie i zwyciężcy w nagrodę iść miała, I przypasał ją na bok; potem koniem ruszył Tam, kędy Mandrykarda naleźć sobie tuszył. 100 Ale iż beł pohańca zniósł koń z prostej drogi, Zbywszy munsztuka, między ciernie, między głogi, Dwa dni daremnie jeździł grabia tamtem krajem, Nie mogąc się z niem potkać żadnem obyczajem I dowiedzieć się o niem; a wtem na zielonej Łące, zielem i kwieciem pięknem ozdobionej, Ujźrzał zdrój kryształowy, z tej i z owej strony Pięknem, rozlicznem drzewem wkoło otoczony. 101 Południe wiatrek mały czyniło nagiemu Pasterzowi i bydłu już napasionemu, Którem i Orland w on czas zwolna beł chłodzony, Zbroją, hełmem i tarczą wielką obciążony. Tu zsiadł dla odpoczynku w ciężkie letnie znoje, Lecz miasto odpoczynku, wielkieś niepokoje Nalazł w on dzień nieszczęsny, Orlandzie nieboże, Tak wielkie, że ich pióro wypisać nie może. 102 Obracając się wkoło, widzi popisane Na skórach różne drzewa i pokarbowane; Skoro okiem przebieżał od sęka do sęka, Poznał, że to boginiej jego własna ręka. To miejsce było jedno z tych, kędy wieczorem I z rana na przechadzki częstokroć z Medorem Angelika z blizkiego domu więc chadzała, Kiedy z niem u pasterza ludzkiego mieszkała. 103 Angelikę z Medorem pospołu związanych Stem węzłów i na stu miejsc widzi napisanych; Ile słów, raczej liter, tyle goździ było, Któremi mu się serce żałosne dzieliło. Wynajduje sposobów sto, żeby nie wierzył Temu, czemu na wielki żal swój już uwierzył, I przymusza się wierzyć, że to insza była Angelika co w drzewie imię swe wyryła. 104 Potem mówi: »Wżdyć ja znam to pismo: czy mało »Tego było, co mi się widzieć go dostało »I czytać? Może też być, że może zmyśliła »Tego Medora tylko i mnie tak okrzciła«. Tem fałszywem mniemaniem myśli rozrywając, Stał, sam na się fortelów i zdrad używając W nadziei, na którą się w dowcipie zdobywał I sam siebie umyślnie i chcąc oszukiwał. 105 Ale im więcej gasi ono podejirzenie, Tem je barziej odżywia i puszcza w płomienie, Nie inaczej, jako ptak nieostrożny, który W sieć rozpiętą albo w lep trafi lipki pióry, Im więcej macha, chcąc się ratować, skrzydłami, Tem się więcej uwikle i mota wiciami. Potem tam przydzie, gdzie się góra zakrzywiała Nakształt łuku, skąd struga piękna wynikała. 106 Pierwsze weście zdobiły około krynice To bluszcze krzywonogie, to błędne macice. Tu więc w nagorętsze dni szczęśliwi chadzali Miłośnicy i zwykłych wczasów zażywali; Tu więcej, niż gdzie indziej, wnątrz i każda strona Zwierzchnia pięknej jaskiniej miała ich imiona, Częścią wapnem, a częścią krętą napisane, Częścią końcem ostrego noża zrysowane. 107 Wnidzie tam, zjęty żalem i serdeczną męką, I ujźrzy w pierwszem weściu Medorową ręką Wiersze w rzędy złożone, a takie się zdały, Jakoby się dopiero beły napisały, O swych wielkich rozkoszach, których więc zażywał, Kiedy tam z Angeliką dla chłodu chodzywał; Skład beł w swojem języku przyrodzonem złożył, 1wierzę, że beł piękny, jam go tak przełożył: 108 »Piękne drzewa! zielone mchy! przejźrzyste wody! »I ty, piękna jaskini, ciemna z twemi chłody! »Gdzie króla Galafrona córa zawołana, »Angelika, od wielu próżno miłowana, »Naga na moich ręku częstokroć leżała, »Za ten wczas, którym tu miał, gdyśwa tu chadzała, »Nie mam wam co ja, Medor ubogi, darować, »Jeno was wiecznie chwalić, jeno wam dziękować 109 »I prosić wszytkich, którzy miłości skusili, »Którzyby się tu kiedy z przygody trafili, »Lub rycerz lub biała płeć, luboby się stawił »Z blizka lubo z daleka, aby błogosławił »Drzewa, zioła, jaskinią, chłody, wody żywe; »Miejcie słońce i miesiąc i nieba życzliwe, »Niechaj wam wszytkie nimfy tych krajów sprzyjają, »Niech was trzody, niechaj was pasterze mijają!« 110 W arabskiem to języku w weściu u jaskinie, Który grabia tak umiał, jako po łacinie, Jak beło napisano, wszytko wyrozumiał, Bo ten język tak dobrze, jak swój, grabia umiał. I często przejeżdżając pogańskie narody, Nieraz przez to uchodził nieszczęścia i szkody; Ale niech się nie chlubi, że mu się przygodził Na on czas, bo mu teraz aż nazbyt zaszkodził. 111 Raz, dwa, trzy i czterykroć czyta przykre rymy, Przykre rymy i różne tworzy w głowie dymy, Myśląc, aby tam beło to pismo nie było, Ale próżno; pismo się namniej nie mieniło, I coraz tak go gryzły żale niepojęte, Mdłe serce zimną ręką czuł w sobie ujęte; Na ostatek myśl i wzrok w popisane skały Tak wlepił, że się i sam zdał być skamieniały. 112 Ledwie co żywy został: tak się był onemu Wszytek dał w moc, nieszczęsny, żalowi wielkiemu — Temu, który doświadczył, dać wiarę możecie, Że nad tę niemasz więtszej żałości na świecie — Broda mu na pierś spadła, czoło pochylone Z pierwszej swojej śmiałości beło obnażone; Nie mógł mieć w onej swojej tak ciężkiej żałości Słów na skargi, a na płacz łez i wilgotności. 113 Nakoniec ciężka żałość wewnątrz w niem została, Która nazbyt skwapliwie z niego wypaść miała, Jako woda zostawa w naczyniu u szyje Ciasnem, wewnątrz brzuchatem, gdy kto z niego pije; Bo skoro je tylko dnem wywróci do góry, Wilgotność, co chce gwałtem prędko wypaść z dziury, W onej się ciasnej drodze trudni i zachodzi Sama sobie i ledwie kroplami wychodzi. 114 Skoro kęs przyszedł k sobie, myśl jego troskliwa Rozbiera, jako mogła ta rzecz być fałszywa; Że ktoś chciał jego pannę osławić, tak tuszy, Dawając mdłej pociechę jakąkolwiek duszy, Albo mu to niechętny jemu ktoś z zazdrości Wyrządził, aby umarł od wielkiej żałości; Dziwuje się, nieznośną w sercu cierpiąc mękę: Ktokolwiek beł, tak dobrze wyraził jej rękę. 115 Mając tej kęs nadzieje i słabej otuchy, Zagrzewa w sobie trochę oziębione duchy I wsiada utrapiony na Bryliadora, Kiedy mroki spadały ciemnego wieczora. Jedzie dalej i ujźrzy z dachów dymy gęste, Kurzące się i słyszy psów szczekanie częste I ryk krów, co się z paszy do domu wracały, I jedzie do noclegu, smętny i zbolały. 116 Zsiadszy z Bryliadora, mówi parobkowi Onego domu, aby obrok dał koniowi; Ten mu zbroję zewłóczy, ten bót ciągnie z nogi, Ten szyszak, ten mu złote chędoży ostrogi. Prawie do domu trafił, kędy leżał ranny Medor i taką łaskę miał potem u panny. Łóżka chce, nie wieczerzy Orland utrapiony, Żałością, nie potrawą inszą nakarmiony. 117 Im więcej odpoczynku szuka i pokoju, Tem więtszy ma niepokój: widzi na podwoju, Po ścianach i po oknach, gdzie obróci oczy, Pisma przykre, przyczynę swej ciężkiej niemocy. Chce pytać i zaś milczy i język hamuje I wszelakie sposoby sam w sobie najduje, Aby ona rzecz, co aż nazbyt jasna była, Mgłą się, żeby mniej cierpiał, jaką zasłoniła. 118 Nie wskórywa, choć myśli oszukiwa swoje, Choć nie pyta, bo ściany, okna i podwoje Nie milczą; wtem coś złego przyniosło pasterza, Który widząc tak barzo smętnego rycerza, Aby go uweselił, aby go rozruchał, Historyą, której więc niejeden rad słuchał, Której grabia umyślnie i chcąc nie chciał badać, Ni z tego ni z owego począł mu powiadać, 119 Jako na Angeliki prośbę dał nadobnej Złożenie w jednej swojej komorze osobnej Medorowi, który beł okrutnie raniony, Jako potem beł prędko przez nię wyleczony Z onej rany tak wielkiej, jako potem ona Sama beła od srogiej miłości zraniona, Jako ogniem tak barzo gorącem pałała, Że miejsca samej sobie już nie najdowała; 120 Jako nie dbając, że się zacnie urodziła I że namocnjejszego króla córką była Z królów wschodnich, zagrzana miłością szaloną, Chudemu się drabowi uczyniła żoną. Tem skończył historyą, że wyszedł na progi I zawoławszy, kazał przynieść klejnot drogi, Który mu Angelika, nagradzając wczasy W jego ubogiem domu, dała w one czasy. 121 Siekierą był on koniec pasterzowej mowy, Która mu właśnie szyję odcięła od głowy, Skoro się nad niem sroga miłość napastwiła I tak się go ciężkiemi razami nabiła. Chce w sobie żal utaić, ale nie pomoże, Tak się sili, że gwałtem strzymać go nie może; Przez wzdychanie z ust, przez łzy z oczu, choć go dusi Wypuścić go, rad nierad, nieszczęśliwy musi. 122 A kiedy mógł popuścić wodze swej żałości, Zostawszy jeden tylko sam na osobności, Z oczu zaczerwieniąłych, wziąwszy twarz na rękę, Puszcza na dół na piersi niewstrąconą rzekę. Przewraca się a stęka, na miejscu nie może Leżeć i w częste koła zwiedza wszytko łoże; Ale je tak najduje twarde i kolące, Jako kamienie, jako pokrzywy gorące. 123 Kiedy tak cierpiał one tęsknicę i cknienia, Przyszło mu jakoś na myśl, że okrom wątpienia Na tem łóżku, na którem leżał, z swem sypiała Gamratem, gdy tam dziewka niewdzięczna mieszkała. Tak mu zarazem brzydkie i zmierzłe zostaje I tak się z niego prędko porywa i wstaje, Jako prędko Jcosiarz, co na sen zawrze oczy, Widząc węża na trawie podle siebie, skoczy. 124 W takiej ma nienawiści on dom, ono łoże I pasterza samego, że wytrwać nie może Dotąd, ażby wszedł księżyc, lub ażby ubrany W światło Febus dzień przyniósł albo świt rumiany; Oblecze się we zbroję i konia wywiedzie I do lasa w gęstwinę co nawiętszą jedzie, I jeśli kogo niemasz, w koło się obziera I strasznym wyciem bramę żalowi otwiera. 125 I kiedy słońce świeci i kiedy się kryje W oceanie, ustawnie woła, krzyczy, wyje; Strzeże się i miast i wsi i na miejsca bieży Nieludne i na ziemi i pod niebem leży I sam się sobie często niezmiernie dziwuje, Jako mu się tak wiele łez w oczu najduje, Jako tak często wzdychać może i tak w onem Z sobą samem rozmawia płaczu niewściągnionem: 126 »Nie są to już więcej łzy, które z podziwieniem »Leję z oczu ustawnie tak żywem strumieniem. »Tak wielkiemu żalowi łzy nie wydołały »I ledwie w połowicy beł, gdy ciec przestały: »Wilgotność to żywotnia, ogniem wypędzona, »Drogą, która do oczu wiedzie, wypuszczona, »Ucieka, której leją tak wielki dostatek, »Że mi żałość i żywot weźmie na ostatek. 127 »Wzdychania, które w onych mękach znać dawają, »Nie są pewnie wzdychania; nigdy nie bywają. »Takie wzdychania, bo te na czasy próżnują: »Mnie ustawicznie moje męki prześladują. »Miłość to ten wiatr czyni, która mię ogniami »Pali, które rozżarza, machając skrzydłami. »Twój to cud, o miłości, że choć mię tak palisz »I w ogniu zawsze trzymasz, nigdy mię nie spalisz. 128 »Nie jestem tem, czem się zdam z twarzy: już nieżywy, »Już dawno jest pod ziemią Orland nieszczęśliwy; »Jego go niewdzięcznica, która go zdradziła, »Nie strzymawszy mu wiary, okrutnie zabiła. »Jam jest tylko jego duch, ale rozdzielony »Od niego, ustawicznie w tem piekle męczony »Przy jego cieniu, który sam został na świecie, »Przykład wam, co w miłości nadzieję kładziecie«. 129 Całą noc grabia błądził tam i sam po lesie, Aż jednem razem zły go los jego przyniesie, Kiedy się rozdniewało tam, gdzie beła jama, W której przykre wydrożył Medor epigrama. Krzywda ta, która w skale wrysowana była, Tak go boli i tak go srodze zapaliła, Żeby się beł na żądzą inszą wtem nie zdobył Krom gniewu a wściekłości, a wtem szable dobył, 130 Posiekł pisma, porąbał krzywdy pełne skały Tak, że pod niebo małe kamienie leciały. Nieszczęśliwa jaskinia, miejsca nieszczęśliwe, Które miały na sobie napisy dotkliwe, Już wiecznie nie użyczą trzodzie swoich cieniów I pasterzom na ulgę słonecznych promieniów; I źrzódło, że tak jasne beło, nie pomogło I bezpieczne od gniewu jego być nie mogło. 131 Czego jeno mógł dostać, trawy, ziemie, kłody, Gałęzie i kamienie ciskał w piękne wody I zmącił je ode dna, że były nieczyste, I plugawe, bywszy tak przedtem przeźrzoczyste. Nakoniec spracowany, kiedy go już siły Wszytkie, wielką zwątlone pracą, opuściły I więcej się z wściekłością jego nie zgadzały, Padł na ziemię i leżał w znak, zapamiętały. 132 Padł na ziemię, jakom rzekł, i w znak się wywróciły Nie mówi nic, tylko wzrok ku niebu obrócił; Tak nie jedząc i nie śpiąc, trzy dni i trzy nocy Leżał, nie dając zmysłom zemdlonem pomocy. I tak go ona żałość niezmierna trapiła, Że go nawet rozumu wszytkiego zbawiła; Czwartego dnia od wielkiej wściekłości porwany, Rozdarł zbroję na sobie, z zmysłów już obrany. 133 Daleko wielka tarcza, dalej hełm i przedni, Dalej jeszcze na ziemi blach leży pośledni; Porozciskał i zbroję i wszytko oręże, To w trawę, to na rolą, to między gałęzie. Potem na sobie zdrapał wszytkie spodnie szaty Inagie piersi i brzuch ukazał kosmaty I wpadł w takie szaleństwo, że — ktoby to pisał, Co czynił! — straszliwszego nikt nigdy nie słyszał. 134 W taką wściekłość, w szaleństwo tak niewymówione Wpadł, że mu wszytkie zmysły zostały zaćmione; Jeszcze dobrze, że szable nie wziął, bo co wiedzieć, Czegoby beł nie zrobił; acz, mamli powiedzieć, Co jest, nic mu nie beło po niej do cudownej Jego mocy i siły jego niewymownej. Ukazał to tam zaraz, gdy jednem trząśnieniem Wyrwał z ziemie wysoką sosnę i z korzeniem. 135 Wyrwał i inszych kilka tak, jakoby krzaki Jakie beły albo kopr albo anyż jaki; Toż uczynił niezłomnem dębom i jesionom I bukom i topolom i świerkom i klonom. Jako ptasznik rwie zielsko, pokrzywy, konopie, Kiedy pole uprząta na sieć przy wąkopie Lub przy chróście, tak właśnie on czynił z wielkiemi Drzewami, ogromnemi i wystarzałemi. 136 Wieśniacy porzuciwszy w polu swe roboty I pasterze swe trzody, tam, gdzie wielkie grzmoty I huk niewymówiony z daleka słyszeli, Stąd i zowąd krokami wielkiemi bieżeli. — Ale iżem przedłużył i barzo się boję, Abym się nie uprzykrzył komu, niech tu stoję; O tem jego szaleństwie ostatek zostawię Na drugą pieśń, a teraz niechaj was nie bawię. Koniec pieśni dwudziestej trzeciej. XXIV. Pieśń dwudziesta czwarta Argument Zerbin Odorykowi złemu jego winę Odpuszcza, za pokutę dawszy mu Gabrynę; Potem chcąc bronić szable Orlanda mężnego, Ginie, zabity ręką króla tatarskiego; Izabella go płacze. Pojedynek zwodzą Mandrykard i Rodomont, potem się rozchodzą, Aby Agramantowi prędko pomoc dali, Którego już w obozie naszy dobywali. Allegorye W tej dwudziestej czwartej pieśni w Zerbinie, który się z Mandryardem bije i nakoniec zabity zostawa, jako na wielu inszych miejscach w tej książce, chce autor ukazać ludziom chrześcijańskiem zły i niepobożny zwyczaj pozwolenia wolnego placu do pojedynku dlatego, aby się mogło przezeń poznać, kto ma sprawiedliwą, a kto niesprawiedliwą, gdyż to nie jest nic inszego, jeno upojnie przez tak zły śrzodek kusić Boga, który wielekroć z przyczyn od nas niepojętych dopuszcza na dobrych, że się jem źle dzieje i że niewinnie cierpią, choć się strzegą, wszelakiego niebezpieczeństwa, nie tak, jako owi czynią, którzy alba ze złości albo z hardości albo z próżnej chwały albo z jakiej złej inszej dyspozycyej dobrowolnie wdawają się w jawne niebezpieczeństwa pojedynków. 1. Skład pierwszy Kto wpadnie w lep miłości, niech wyrwie co pręcej Skrzydła i niech się strzeże, by w niem nie lgnął więcej; Bo według mądrych ludzi — jakoż podobieństwo — Miłość każda jest jawnie wyraźne szaleństwo; I choć nie każdy z mózgu oszaleje taki, Jako Orland, musi mieć szaleństwa znak jaki. Aza to nie szaleństwo, kiedy dla drugiego Ginę i w niwecz siebie obracam samego? 2 To szaleństwo jednoż jest, co wam rozum bierze, Chocia ma różne skutki i nie w jednej mierze Zawsze stoi, i jest tak, jak las wielki, kędy Kto się trafi, pomylić i wpaść musi w błędy, Ten z owę, ten z tę stronę z drogi ustępuje; Tem zamknę, że kto sobie miłość tak smakuje, Że się w niej i starzeje, nie rzekę, obucha, Ale godzien przynamniej kluzy i łańcucha. 3 Ale mi rzecze który: »Czemu nas strofujesz Z tego grzechu, a sam się inaczej sprawujesz?« Tak powiadam, że i ja widzę swe błazeństwo, Kiedy mię na jaki czas opuści szaleństwo, I staram się i tuszę, że tej prędko zbędę Choroby i na pierwszy rozum się zdobędę; Ale ten wrzód tak prędko nie schodzi, bo ciało Już się prawie do samych kości zepsowało. 4 Jużeście to słyszeli, jako nieszczęśliwy Grabia zmysłów pozbywszy, wielkie czynił dziwy, Jako zbroję i szaty, które miał na sobie I szablę porozciskał różnie w onej dobie, Jako jesiony, sośnie, dęby powyrywał, Jako na grzmot, który się daleko ożywał, Dziwować się pasterze przybiegli strwożeni, Od złej gwiazdy albo swych grzechów pociągnieni. 5 A widząc wielkie drzewa, z korzeńmi wyrwane, I siły u szaleńca niewypowiedziane, Uciekać chcą, jeno że nie wiedzą, gdzie, sami, Jako się trafia zdjętem nagłemi strachami. Ujźrzawszy je szaleniec, z miejsca się porywa Wielkiem pędem i głowę jednemu urywa, Tak, żeby drugi trudniej urwał niewątpliwie Lub jabłko na jabłoni lub śliwę na śliwie. 6 I za nogę wziął trupa onego bez głowy I miał go za buławę szaleniec surowy; Drugiem dwiema wyprawił na oczy sen wieczny, Z którego się nie ockną aż w dzień ostateczny. Inszy wszyscy, co mieli na bieg prędsze nogi, Uciekali tam i sam pędem w różne drogi. Bieżałby beł za niemi jeszcze dalej śladem, Jeno że się obrócił i udał się zadem. 7 Oracze mając przykład świeży przed oczami, Zostawują swe pługi i radła z bronami, Na kościoły, na domy śpiesznie uciekają, Kiedy widzą, że drzewa mało pomagają, I patrzają z wysoka, jako mocną pięścią, Paznokciami, zębami częścią woły, częścią Konie tłucze i kąsa i musi być przedniem Zawodnikiem koń, który może uciec przed niem. 8 Widzieć było i słyszeć, jako do gromady Bieżały wsi przyległe i bliższe osady; Rozlega się wszędzie dźwięk rogów, trąb drzewianych, Ale najbarziej słyszeć głos dzwonów śpiżanych. Tysiącami jedni z gór na dół z koszturami, Z siekierami, z kosami krzywemi, z rożnami, Drudzy z dolin na górę biegli w onej chwili, Aby na szalonego razem uderzyli. 9 Jako kiedy na słonem brzegu w niepogodę Rusza Auster podległą niepokojom wodę, Pierwsza zda się, że tylko igra i żartuje, Druga się już, niż pierwsza, więtszą ukazuje, Trzecia więtszą, niż druga, i dalej zasiąga, I więcej się po piasku leje i rozciąga: Tak się właśnie na on czas tłuszcza pomnażała, Która z gór na Orlanda i z dolin bieżała. 10 Dwadzieścia ich zadławił, co naprzód przypadli Bez sprawy, bez porządku i w ręce mu wpadli; A to jem pokazało jawnie, że z daleka Lepiej od szalonego stać było człowieka. Nie mogli mu zaszkodzić nic a nic, bo ciało Orlandowe mieczów się i ran nie bojało Dla łaski, którą mu dał Stworzyciel z tej miary, Aby lepiej mógł bronić Jego świętej wiary. 11 By beł mógł Orland umrzeć, chłopstwo, co nań biło, Niewątpliwa, żeby go tam było zabiło; Ale go wieczne nieba tak udarowały, Że bez zbroje, bez broni, mógł być zawżdy śmiały. Już też tłum ustępował i na zad uchodził, Widząc, że mu żaden sztych, żaden raz nie szkodził; On też, kiedy się wszyscy rozbiegli, powrócił Od chłopstwa i do wsi się co bliższej obrócił. 12 We wsi niemasz nikogo: i wielcy i mali, Ujęci wielkiem strachem, precz pouciekali. Było tam dosyć potraw podłych i niedrogich, Jako to u pasterzów i chłopków ubogich; Tam żołędzia od chleba nie rozeznywając I żołądek tak dawno wypróżniony mając, W tem, co zastał surowe lub było warzone, Utopił zaraz ręce i zęby zgłodzone. 13 Stamtąd błądząc po onem okolicznem kraju, Gonił ludzie i zwierze różnego rodzaju; Nieraz w biegu na lesie jelenia dotrzymał, Nieraz lub sarnę lubo zająca poimał; Nieraz się z niedźwiedziami i wieprzmi dzikiemi Mocował i gołą je ręką kładł na ziemi I ich mięsem i siercią brzuch osurowiały Napełnił i żołądek posilił zgłodniały. 14 Tak po wszytkiej Francyej nie zahamowany Biegał, aż na jeden most trafił, zbudowany Przy jednej wielkiej wieży, która zbyt wysoka Beła; pod mostem rzeka płynęła głęboka, Rzeka, co oba brzegi miała z twardej skały Przykre i niedostępne — ale na czas mały Grabię Orlanda w jego szaleństwie zostawię, A królewicem szockiem teraz się zabawię. 15 Zerbin, skoro go Orland samego zostawił, Małą chwilę na onem miejscu się zabawił, Potem konia obrócił w Orlandowę kolej I jachał sobie za niem z lekka i powolej. Jescze beł nie ujachał mile, gdy z daleka Ujźrzał przywiązanego do konia człowieka, Około którego szli jacyś niepoznani Dwaj rycerze, a oba we zbroje ubrani. 16 Ale skoro beł bliżej, poznał go, poznała I Izabella, która obok z niem jachała; Odoryk to beł, co beł na koniu związany, Owej ubogiej na straż, jako wilk, przydany. Temu najwięcej Zerbin między swemi wierzył, Temu się Izabelle swojej beł powierzył, Tusząc i miarę biorąc z jego życzliwości Dawnej, że i w tem doznać miał jego wierności. 17 Prawie w ten czas onę rzecz królewna swojemu Powiadała, jako się toczyła, miłemu, Jako na brzeg na bacie uniesiona była Pierwej, niżli się pod nią galera rozbiła, Jako od Odoryka nagabanie miała, Jako się do jaskiniej rozbójcom dostała, I jeszcze nie skończyła, gdy więźnia onego Ujźrzeli, mocno w siedle pokrępowanego. 18 Dwaj, co go miedzy sobą śpiesznie prowadzili, Poznali Izabellę zaraz w onej chwili; Otem, który z nią jachał, to mniemanie mieli, Że to Zerbin, nie inszy, zwłaszcza gdy widzieli Jego zacnego rodu herby zawołane, Na tarczy, którą nosił, pięknie zmalowane. Lecz, gdy się jego twarzy z blizka przypatrzyli, Poznali i widzieli, że się nie mylili. 19 Spadli z koni i obie ręce wyciągnęli, Bieżąc przeciwko niemu; potem go poczęli Witać obadwa nizko i przystojną mową, Z kolanem pochylonem i odkrytą głową. Patrzy Zerbin i widzi, że jeden Almoni, Drugi zaś z Biskaliej beł Korebus, oni, Co byli na okręcie od niego wysłani, Zdrajcy Odorykowi na drogę przydani. 20 Almoni pierwszy tak rzekł: »Kiedy widzę z tobą »Izabellę, że ato zeszliście się z sobą, »Jako chciała fortuna i łaskawe nieba, »Słów mi długich do ciebie w tej sprawie nie trzeba; »Bo dla jakiej przyczyny w powrozie wiedziemy »Odoryka, mniemamy i tak rozumiemy, »Że ta, co krzywdę więtszą od niego odniosła, »Jui ci to wszytko dawno do uszu doniosła. 21 »I to wiesz pewnie, jakom został oszukany, »Kiedym chytrze od niego beł precz odesłany, »Więc i to, jako zaś beł Korebus raniony, »Kiedy się Izabelli rzucił do obrony, »Gdy jej chciał gwałt uczynić; ale co się stało, »Co się potem, jakom się w zad wrócił, przydało, »Czego ona nie mogła widzieć ani wiedzieć, »O tem ci tylko teraz krótko chcę powiedzieć. 22 »Skorom się w mieście zdobył na siodła, na konie, »Wracałem się do morza na zad ku tej stronie, »Kędym beł Izabellę strapioną zostawił »I Odoryka, co mię dla niej. beł wyprawił; »I przyszedłem do brzegu właśnie na to miejsce, »Kędy beli zostali, i dalej się jeszcze »Pomknę, ale nie widzę nic, okrom nowego »Śladu, na mokrem piasku świeżo wybitego. 23 »Udałem się za niemi śpiesznie w one tropy »Ku lasowi, gdzie beło trochę bitej stopy. »Skorom wjachał do lasu, na głosem pobieżał, »Którym słyszał, i trafię, gdzie Korebus leżał. »Pytałem go, gdzie się wżdy królewna podziała, »Gdzie Odoryk, od kogo rana go potkała? »Potem wiedząc od niego wszytko dostatecznie, »Puściłem się w las, chcąc ich gdzie naleźć koniecznie. 24 »Kręcę się to tam, to sam i gdzie widzę drogę, »Patrzę śladu, ale go upatrzyć nie mogę. »Potem się wrócę, gdziem beł Koreba zostawił, »Co beł około siebie ziemię tak ukrwawił, »Że gdzieby tam beł dłużej leżał i co pręcej »Nie wziął jakiej pomocy, rzecz pewna, że więcej »Trzeba mu beło księżej, aby go włożyli »W ziemię, niżli doktorów, aby go leczyli. 25 »Zaniosłem go do miasta i tam u jednego »Postawiłem go w domu jego znajomego. »Mieszkał w mieście cyrulik jeden doświadczony, »Przez którego beł potem prędko uleczony; »Takżeśmy się na konie, na zbroje zdobyli »I za Odorykiem się szukać go puścili, »Co się na dworze króla biskalskiego chował, »Alfonsa, kędym potem bój z niem odprawował. 26 »Król, z któremem kilkakroć o tej sprawie mówił »I tę wszytkę rzecz wiedział, placu nie odmówił; »Gdzie sprawiedliwość Boża, która w tem nie mogła »Pochybić, i fortuna moja mi pomogła, »Że nieprzyjaciel w boju jawnie przekonany »I kiedy mi się poddał, został poimany. »Król, wiedząc jego wszytkie niecnoty, pozwolił, »Abym go albo zabił albo go niewolił. 27 »Nie chciałem go zabijać, ale jako baczysz, »Prowadzę go w łańcuchu, a ty czyń, co raczysz, »I osądź go, kiedy go weźmiesz z mojej ręki, »Jeśli ma zaraz na śmierć, jeśli iść na męki. »Słysząc, żeś do obozu francuskiego jachał, »W tenem kraj, abych cię tu mógł naleźć, przyjachał; »Teraz Bogu mojemu pokornie dziękuję, »Że gdziem się mniej spodziewał, teraz cię najduję, 28 »Ale i niemniej za to, że masz swą kochaną »Izabellę, nie wiem, gdzie i jako dostaną, »Bom ja tuszył, żeś jej już nie miał widzieć wiecznie«. Skoro Zerbin dosłuchał wszytkiego statecznie, Nie odpowiada na to Almoniuszowi, Tylko zbyt pilnie patrzy w twarz Odorykowi, Nie z nienawiści jakiej, ale z żalu raczej, Że mu Odoryk jego chęć oddał inaczej. 29 Skoro koniec uczynił Almoni swej mowie, Chwilę milczał cny Zerbin, rozbierając w głowie Jako go ten, którego sobie między wielem Najszczerszem, najdufalszem obrał przyjacielem, Śmiał tak okrutnie zdradzić; wtem ruszył języka I przystąpiwszy bliżej, pytał Odoryka, Jeśli to prawda beła, co mu w oczy zadał Almoniusz i co nań wyraźnie powiadał. 30 On padszy krzyźem, na to: »Zawsze to najdziecie, »Mój panie, że bez grzechu nikt nie jest na świecie »I w ni w czem nie jest różny dobry ode złego, »Jeno, że ten, kiedy jest od grzechu jakiego »Albo od jakiej żądze, choć małej, kuszony, »Nie broni się i w moc się daje, zwyciężony; »A tamten zaś odpiera, póki mu sił zstawa, »Acz, jeśli żądza wielka, i on się poddawa. 31 »Kiedybych beł od ciebie w jakiem zostawiony »Mocnem zamku, coby beł dobrze opatrzony, »A jabych go bez szturmu, bez gwałtu strachowi »Próżnemu kwoli poddał nieprzyjacielowi, »Mógłbyś mię mieć na zdrajcę; ale przyciśniony »Wielką siłą, skusiwszy ostatniej obrony, »Kiedybych to uczynił, według mego zdania »Nie miałbych stąd sromoty ani urągania, 32 »Owszem chwałę u wszystkich; bo im jest możniejszy »Nieprzyjaciel, tem ów jest wymówki godniejszy. »Ja mniemam, żem nie winien tak wiele w tej mierze, »Bo zamku, co beł mojej poruczony wierze, »Broniłem dotąd, póki obron dostawało, »Póki mi sił i póki rozumu zstawało; »Ale kiedy tak wielki gwałt na mnie nastąpił, »Co za dziw, żem nie strzymał i żem mu ustąpił?« 33 Taka Odorykowa w on czas beła mowa, Przydał i insze rzeczy tej służące słowa, Ukazując, że go zbyt ostre bojca bodły, Które go, niechcącego, na on grzech podwiodły. Jeśli co kiedy prośba usilna sprawiła, Jeśli kiedy pokora skutek uczyniła, Tu go mogła uczynić, bo wszytko najduje Odoryk to, co serce błaga, gniew hamuje. 34 Królewic stoi; w myślach swoich rozerwany, Jeśli ma być od niego Odoryk skarany. Kiedy patrzy na jego zdradę, bez wątpienia Rozumie go być godnem śmierci i zginienia; Kiedy zasię na dufność wzajemną wspomina, Kiedy sobie z niem dawną przyjaźń pizypomina, Nie chce mu się go tracić i wodą litości Gasi gniewy zawzięte i zapalczywości. 35 Kiedy tak chwilę Zerbin rozmyślał wątpliwy, Jeśli miał za uczynek on tak niecnotliwy Odoryka wolnością i zdrowiem darować, Czy go na dalsze męki żywego zachować, Przybieżał poryżając koń, któremu z głowy Dopiero mu zdjął uzdę Mandrykard surowy, Niosąc babę na sobie, która przez swe zdrady Królewica na koniec wydała szkarady. 36 On koń, widząc z daleka w polu drugie konie, Wielkiem się pędem udał prosto ku tej stronie, Mając babę na grzbiecie, co srodze wrzeszczała I bez skutku żadnego ratunku nie miała. Skoro ją Zerbin ujźrzał, bogom czynił dzięki, Że mu bez wielkiej pracy podali do ręki Onych dwu winowajców, którzy go zdradzili I mało go o srogą śmierć nie przyprawili. 37 Zerbin babę zatrzymać i wściągnąć rozkazał I jako z nią postąpić, sam w sobie rozważał, Jako ma z nią postąpić; naprzód myśli sobie, Że jej najlepiej urżnąć nos i uszy obie; Potem zasię rozumie, że lepiej złośnicę Na przykład wszytkim zdrajcom dać na szubienicę. Różne męki i różne karania wymyśla, Na ostatek się na te skłania i namyśla. 38 Rzecze tak do Koreba i do Almoniego: »Atom się go obmyślił zachować żywego; »Bo acz nie ze wszytkich miar godzien odpuszczenia, »Lecz przecię nie zasłużył śmierci i zginienia. »Niechaj żyje i niechaj będzie przy wolności, »Kiedy to, jako mówi, uczynił z miłości, »Bo próżno to: łatwie się błędy wymawiają, »W które ludzie z gorącej miłości wpadają. 39 »Dobrze więtsze rozumy, niż u Odoryka, »Czego nie u jednego pełno historyka, »Miłość z miejsca ruszyła i ludzi tak siła »Do gorszych i sprośniejszych grzechów przywodziła. »Dlatego mu odpuszczam i niech rozwiązany »Zaraz będzie, a ja zań niech będę karany, »Którym olśnął, tej mu się rzeczy powierzając, »Że ogień łatwie słomę spali, nie patrzając«. 40 Potem na Odoryka wejźrzawszy, tak rzecze: »A toć twój grzech odpuszczam, niebaczny człowiecze! »Aleć taką naznaczam zań pokutę, aby »Dwanaścieś mi miesięcy pilnował tej baby »I miał ją w towarzystwie i we dnie i w nocy, »Nie spuszczając jej z oka, i swojej pomocy »Jej użyczał i żebyś o nię czynił w boju »Z każdem takiem, coby jej nie chciał dać pokoju. 41 »Do tego chcę po tobie, abyś ten rok cały »Na każdy dzień z nią jeździł — a wszak to czas mały — »Po Francyej tam i sam, od miasta do miasta, »Tam konia obracając, gdzie każe niewiasta«. Takich do Odoryka słów królewic użył, Który był więtsze, niż to karanie, zasłużył, Co beło, rów mu jaki kazać wielki minąć, Rów, który niepodobna rzecz beła ominąć. 42 Tak wiele beła baba sprosna pozwodziła Rycerzów i białej płci tak wiele zdradziła, Różnych ludzi, że kto z nią w towarzystwie będzie, Rzecz pewna, zwad, hałasów, kłopotów nabędzie. Tak oboje zostanie nieźle pokarane: Ona za swoje grzechy, dawno podziałane, On za to, że jej na się wziął niesprawiedliwie Obronę; tak niedługo zginie niewątpliwie. 43 Tak na ten czas przezacny szocki rycerz tęgą Odoryka uwiązał i ujął przysięgą, Obiecując, gdzieby mu nie dotrzymał wiary, Że wielkich mąk nie ujdzie i surowej kary Do pierwszego potkania i niechaj się prosi, Jako chce, szyję straci i nic nie uprosi. To mówiąc, Almoniemu rzekł i Korebowi, Aby zdjęli powrozy z rąk Odorykowi. 44 Stało się wszytko podług Zerbinowej woli, Acz go rozwięzowali prawie poniewoli, Żałując, że się na niem tak, jako myślili, Onej tak wielkiej jego zdrady nie zemścili. Tak jechał dalej stamtąd Odoryk żałosny Z szpetną babą, mając żal na sercu nieznośny; Co się jem potem stało, Turpin nie napisał, Alem przecię o jednem historyku słyszał, 45 Którego nie mianuję, który dostatecznie Pisze, że chcąc złej onej napaści koniecznie Zbyć Odoryk, nie pomniąc na swoję przysięgę, Włożył babie z konopi urobioną wstęgę Na szyję i zadzierzgnął węzeł i w porębie Tuż ją przy samej drodze zawiesił na dębie. Toż Almoni i jemu — tenże opisuje — W rok uczynił, jeno że miejsca nie mianuje. 46 Zerbin, co wszędzie śladu Orlanda pilnował I nie radby go stracił, do swych wyprawował, Do wojska, którzy się oń frasować musieli, Ponieważ nic tak długo o niem nie wiedzieli. Posłanemu od siebie Almoniuszowi I który z niem pospołu jedzie, Korebowi, Różne nauki, różne poruczenia dawa, A z piękną Izabellą sam tylko zostawa. 47 Tak barzo Zerbin grabię Orlanda miłuje, Nie mniej i Izabella, tak ich chęć ujmuje Oboje dowiedzieć się, jeśli gdzie dojachał Poganina, za którem szukać go wyjachał, Onego, przez którego z konia beł ściągniony I od niego na ziemi w polu zostawiony, Że się, póki dzień trzeci nie minie, nie wróci Do wojska i z tamtego kraju nie powróci. 48 Ten beł kres naznaczony od grabie onemu Rycerzowi, co szable nie ma, pogańskiemu. Niemasz żadnego miejsca, niemasz żadnej strony, Którejby beł nie zwiedził Zerbin pomieniony, Szukając i szlakując Orlanda, gdzie jachał, Aż między drzewa gęste z trafunku przyjachał, Drzewa, niewdzięcznej dziewki ręką popisane, I nalazł je, z jaskinią srodze porąbane. 49 Jedzie dalej, gdzie się coś świeciło, w gęstwinę I błyszczącą się zbroję poznawa grabinę; Potem i szyszak nalazł, ale nie on dawny, Który kiedyś na sobie nosił Almont sławny. Słyszy potem, że koń rże gdzieś daleko w lesie I na dźwięk się obróci i głowę podniesie: I widzi po pięknej się łące pasącego Bryljadora, na łęku munsztuk mającego. 50 Nalazł i Duryndanę, co w trawie leżała, Daleko od szyszaka, a pochew nie miała, I dołomę, na drobne płatki podrapaną I tam i sam po różnych miejscach rozmiotaną. Izabella i Zerbin żałośnie patrzają, Ale ani się, co to było, domyślają. Wszytkich się przygód boi Zerbin utroskany, Okrom tej, aby miał być z rozumu obrany. 51 Kiedyby tam beli krwie znak jaki widzieli, Że go pewnie zabito, takby rozumieli; A wtem ujźrzą, że właśnie przeciwko niem bieży Pasterz jeden strwożony, który beł na wieży Trochę przedtem i widział z wielkim podziwieniem, Kiedy dęby z ziemie rwał pospołu z korzeniem, Blachy cisnął i szaty na sobie podrapał, Bydła, ludzie zabijał, których beł nałapał. 52 Ten wszytko wypowiedział cnemu Zerbinowi, Co się nieszczęśliwemu stało Orlandowi. Zerbin ledwie dowierza, chocia świeże szlaki, Chocia tego przed sobą ma tak wielkie znaki. Zsiada z konia skwapliwy, smutkiem napełniony I okrutnem na sercu żalem przerażony, I zbiera przedtem sławne i tak zawołane Nieszczęśliwe ostatki, różnie rozmiotane. 53 Zsiadła i Izabella z konia i zbierała Rozciskane oręże, a rzewno płakała; A wtem ich nadjachała zbytnie utroskana Piękna panna, na gładkiej twarzy upłakana. Chcecie wiedzieć, kto to jest i o co się psuje Ustawiczną żałością, o co się frasuje? Fiordyliza to piękna, co wszędzie swojego, Wyjachawszy z Paryża, szukała miłego. 54 Brandymart ją beł w mieście Karłowem zostawił Ani jej żegnał, kiedy w drogę się wyprawił; Gdzie go ośm albo dziewięć miesięcy czekała, Ale, iż się nie wracał, za nim pojachała. Od morza się jednego do morza puściła Drugiego i Pyreny i Alpy zjeździła, Szukając go po wszytkich miejscach, okrom w owem Pałacu, który dobrze znacie, Atlantowem. 55 Kiedyby go w tem beła pałacu szukała, Z Gradasemby go beła pospołu zastała, Gdzie i Rugier i piękna beła Bradamanta I Ferat jeszcze pierwej i cny pan z Anglanta. Ale skoro go Astolf swą wniwecz obrócił Drogą księgą, Brandymart zarazem się wrócił Do Paryża; lecz tego jeszcze nie wiedziała Fiordyliza, co beła za niem wyjachała. 56 Z trafunku tam, jakom rzekł, pierwej nadjachała Zerbina z Izabellą i zbroję poznała I konia, który się pasł po łące chodzący Samopas, mając munsztuk na łęku wiszący. Patrzy na pas nieszczęsny wielkiego rycerza, A już też trochę przedtem także od pasterza Dowiedziała się była o przypadku onem, Że Orland zbył rozumu i został szalonem. 57 Zerbin blachy, z orężem inszem rozmiotane I do jednej gromady pospołu zebrane, Chcąc, aby od żadnego nie beło człowieka Ruszane, luboby tam przyjachał z daleka Lubo też beł tameczny, zawiesza na górze Na sośnie i wydrążą na zielonej skórze: »Orlandów to rynsztunek«. Tak się rym zamyka, Jakoby rzekł: »Kto słaby, niechaj go nie tyka«. 58 Skoro koniec uczynił tak chwalebnej sprawie, Wsiadał na koń -w żałobnej i smętnej postawie; Wtem się trafił Mandrykard, który widząc one Rynsztunki, na wysokiej sośni powieszone, Pytał go, co to było. Zerbin, jako wiedział, Wszytko Mandrykardowi szczerze wypowiedział. Do sośniej się król hardy bliżej przystępuje I ostrą Duryndanę z gałęzi zdejmuje. 59 Zerbin woła: »Nie bierz jej! nie bierz, poganinie! »Bo cię kłopot i wielkie nieszczęście nie minie; »Jeśliś tak dostał sławnej Hektorowej zbroje, »Żeś ją ukradł, takie jest rozumienie moje«. Wtem się chyżo do siebie obadwa porwali I ostremi żelazy na się przycinali; Już dźwięki z ciężkich razów dosięgały nieba, A jeszcze w bój nie weszli słuszny, jako trzeba. 60 Zerbin się zda prędkością podobien ogniowi; Umyka się tam i sam mocnemu królowi, I srogiej Duryndany najwięcej pilnuje, I gdzie spadnie, tam koniem rączo uskakuje; Bo kiedyby na niego z tak potężnej ręki Spadła raz Duryndana, musiałby przez dzięki Iść w pola Elizejskie, tam, kędy mieszkają Te dusze, które się tu w miłości kochają. 61 Jako więc śmiały złajnik, gdy wieprza dzikiego W polu, daleko stada, zastanie samego, Obraca go z tej strony i z owej nakoło, Ale on czeka, aż mu raz przydzie na czoło: Tak cny Zerbin pilnuje i nie spuszcza oka, Gdzie Duryndana spada z nizka lub z wysoka, I chcąc mieć zdrowie całe i cześć, jednem razem Bije i umyka się przed srogiem żelazem. 62 Z drugiej strony, kiedy się poganin zamierzy I kiedy srogą szablą zatnie i uderzy, Zda się, że jest podobny wichrowi wściekłemu, W marcu w lesie siły swe rozciągającemu, Kiedy wysokiem sośniom schyla głowy harde Albo łamie gałęzi. Ale razy twarde Tak są częste, że chocia pilnie się ich strzeże, Jednego się nakoniec Zerbin nie ustrzeże. 63 Między mieczem a tarczą sroga szabla wpadła I minąwszy miecz, potem przez tarczą przepadła. Zbyt miąższy miał przedni blach, niemniej doskonały Pancerz, którem okrywał żywot rycerz śmiały; Ale pancerz i zbroja w on czas nie pomogła I wytrzymać srogiemu żelazu nie mogła. I blach przedni i pancerz tak, jako zajęła, Aż do samego łęku przeszła i przecięła. 64 I by beł nie skąpy raz, jako by beł goły I nagi, takby go beł przedzielił na poły. Jeszcze dobrze, że w piersiach nie miał znacznej dziury, Że broń tylko dosięgła trochę wierzchniej skóry; Nie głęboka, ale tak długa rana była, Żeby się beła dobrą piędzią nie zmierzyła: Ciepła krew z piersi kropi wypolerowaną Zbroję i cienką nicią puszcza krew rumianą. 65 Takem widział niedawno, kiedy białą ręką Moja pani, co dotąd z moją wielką męką Serce trapi, na białej jedwabnicy szyła I srebro karmazynem subtelnem dzieliła. Już niewiele Zerbina jego męstwo wzmaga, Mało mu jego serce i siła pomaga, Bo pewnie, że tatarski król miał nad niem siła; I moc i zbroja jego doskonalsza była. 66 Ale się zdał być cięższy ten raz w pojedynku Z widzenia, niżli w skutku, niż w samem uczynku, Tak, że cna Izabella serce wylęknione Czuje w sobie prawie w pół grotem przebodzione. Zerbin pełen wielkiego gniewu i śmiałości I chcąc się pomścić onej rany i lekkości, Z obu rącz wielką siłą tak, jako wymierzył, W pół szyszaka dużego pohańca uderzył. 67 Nic się Zerbin na onem razie nie omylił, Bo się poganin głową do łęku pochylił, I by beł nie on szyszak, przez czary zrobiony, Przedzieliłby mu beł łeb z tej i owej strony. Ale mu prędko oddał poganin surowy: »I ja tak — prawi — umiem« i ciął go w róg głowy, W szyszak, zebrawszy w kupę wszytkę siłę swoję I tusząc, że mu przetnie w poły pierś i zbroję. 68 Zerbin, który tam trzymał wszytkę myśl, gdzie oczy, W prawą stronę mu chyżo na koniu uskoczy, Ale nie tak, aby się ostremu żelazu Mógł uchronić i zdrowy uść ciężkiego razu; Bo tak mocno wściekła broń z góry uderzyła, Że mu tarcz na dwie równe części rozdzieliła I łokcia mu i uda lewego pod blachem Znacznie dosięgła tylko za jednem zamachem. 69 Zerbin wszytkie swe siły zbiera do pomocy I siecze Mandrykarda co z najwiętszej mocy; Ale zbroja pogańska wszytko wytrzymała I żadnej w sobie skazy i rysy nie miała. A ów nie tylko, że go już tarczej pozbawił, Ale mu w kilku miejscach zbroję podziurawił, Szyszak potłukł i nadto przez dziewięć ran jeszcze Zadał mu tam, gdzie beło najszkodliwsze miejsce. 70 Co dalej, to się słabsza siła pokazuje W Zerbinie, a tak się zda, że tego nie czuje, Bo serce zwykłą w sobie moc swoję chowało I słabe i zemdlone ciało posilało. Tem czasem Izabella z strachu krwie pozbywszy, Do pięknej Doraliki bliżej przystąpiwszy, Prosi jej, aby z placu Mandrykarda zwiodła I aby pojedynek straszliwy rozwiodła. 71 Doralika na prośbę jej, pełna litości, Nie widząc jeszcze żadnej zwycięstwa pewności, Czyni rada to, o co prosi, i od boju Przywodzi miłośnika swego do pokoju. Zerbin także swe gniewy wściąga i hamuje Kwoli swej Izabelli i bój zostawuje; I jedzie w dalszą drogę stamtąd, zostawiwszy Mandrykarda, o szablę boju nie skończywszy. 72 Fiordyliza ujźrzawszy, że szabla grabina Słabą miała obronę w on czas od Zerbina, Gryzie się sama w sobie i srodze boleje I płacze i od gniewu dobrze nie szaleje; Radaby Brandymarta swego z sobą miała I gdzieby go nalazła i sprawę mu dała O tem wszytkiem, tak tuszy, że się on pokusi, Że Tatarzyn niedługo tej szable zbyć musi. 73 I tam i sam po różnych miejscach wszędzie szuka Brandymarta swojego, ale się oszuka, Bo daleko od niego jeździ Fiordyliza, A on się już beł dawno wrócił do Paryża. Jedzie dalej przez góry, przez pola, przez lasy, Aż nad jednę przyjedzie rzekę w one czasy, Gdzie Orlanda poznała, jako potem powiem, Ale wprzód o Zerbinie niechaj wam dopowiem. 74 Trapi go barziej, niżli wszytkie insze męki, Że Duryndana przyszła do pogańskiej ręki, Choć ledwie może siedzieć na koniu, zemdlały Po krwi, którą surowe rany wylewały. Po małej chwili z niego żal i gniew ustąpił, A ból mu tak gwałtowny, tak ciężki przystąpił, Ból tak ciężki, tak srogi, żewidzi i czuje, Że się już w niem mało co żywota najduje. 75 Nakoniec nie mógł dalej jachać i mdleć począł I aby sobie wytchnął i trochę odpoczął, Stanął przy jednem zdroju, niedaleko lasu. Izabella, co widzi, że tylko z niewczasu Samego musi umrzeć, żałosna, stroskana, Nie wie, co rzec i co ma czynić upłakana; O żadnem mieście stamtąd blizkiem nie wiedziała, Żeby mu cyrulika jakiego dostała. 76 Wzdycha, stęka, łzami się nieboga rozpływa, A nieba niepobożne i srogie nazywa. »Czemum — prawi — niestetyż! nędzna nie zginęła »W ten czas, kiedym przez wielki ocean płynęła?« Zerbin, który mdłe oczy i blizkie skonania W jej twarzy często trzyma, na jej narzekania, Na jej skargi boleje barziej oną dobą, Niż na to, że tak blizką widzi śmierć przed sobą. 77 »Bodajbyś mię tak — prawi — szczerze miłowała »I po śmierci, kiedy już dusza wyńdzie z ciała, »Jako niczego moje serce nie żałuje, »Jeno, że cię bez wodza, samę zostawuję; »Bo kiedyby tak chciały wyroki przedwieczne, »Abym ten żywot skończył i dni ostateczne »Gdzie na bezpiecznem miejscu, a nie w cudzej stronie, »Dosyćbym miał, kiedybym umarł na twem łonie. 78 »Ale kiedy zła gwiazda tak chce, że cię muszę »Zostawić, nie wiem, komu, przysięgam na duszę, »Na te oczy i na te złote włosy twoje, »Któremiś uwiązała dawno serce moje, »Że choćbym się do piekła złem duchom do ręki »Dostał, nad wszytkie insze, które tam są męki, »Taby beła nacięższa, gdybym sobie wspomniał, »Gdybym, żem cię sierotą zostawił, przypomniał«. 79 Nieszczęsna Izabella, blada, jako chusta, Schyla głowę i do ust jego swoje usta Przykłada, na żałosnej twarzy upłakana, Słabiuchna, jako róża, niewcześnie urwana, Róża, od chciwej ręki urwana na dworze, Jeszcze w niesłuśznem wieku i w niesłusznej porze. Odpowie mu: »Ja na to pozwolić nie mogę, »Abyś beze mnie miał iść, miły mój, w tę drogę. 80 »Abych tu miała zostać, i myślić nie trzeba: »Pójdę wszędzie za tobą, do piekła, do nieba! »Niechaj obiedwie dusze jeden koniec mają, »Niechaj z sobą na wieki pospołu mieszkają. »Nie tak cię prędko ujźrzę, miły, umarłego, »Jako i sama umrę od żalu wielkiego; »Gdzie też żal będzie tak mdły, że mnie nie zabije, »Ten mi twój miecz, wiedz pewnie, te piersi przebije? 81 »Mam nadzieję, że ciała nasze nieszczęśliwe »Będą mieć lepsze szczęście martwe, niżli żywe; »Trafi się kto podomno, że i mnie i ciebie, »Litością przerażony, pospołu pogrzebie«. To mówiąc, gdy już wszytka zginęła otucha Jego zdrowia, ostatki żywotniego ducha, Które zła niewidomie śmierć kradła, zbierała, Póki się go szczęt jaki bawił koło ciała. 82 Wiele Zerbin, jeśli jej odpowie, uczyni; Atoli odpowiedział: »O moja bogini! »Przez tę miłość, którąś mi w on czas pokazała, «Kiedyś dla mnie ojczyste brzegi zostawiała, »Proszę i rozkazuję, jeśli to nie siła, »Abyś dotąd, póki jest Boża wola, żyła, »Żyła zdrowa, a na to zawsze pamiętała, »Jakoś ze mnie szczerego przyjaciela miała. 83 »Może być, że Bóg, który nigdy nie opuści »Swoich wiernych, nic złego na cię nie dopuści, »Jako w ten czas uczynił, gdy cnego wyprawił »Senatora rzymskiego, aby cię wybawił »Od rozbójców, jako cię z morskich nawałności »Zdrowo uniósł, jako cię uchował lekkości »Od zdrajcę Odoryka; przeto nie umieraj »I przed czasem się śmierci, proszę, nie napieraj«. 84 Wierzę, że ta ostatnia Zerbinowa mowa Nie beła zrozumiana od słowa do słowa. Tak ustał, jako małe światło więc ustaje, Kiedy mu wosku albo tłustości nie zstaje. Kto może wypowiedzieć godnie narzekania Młodej dziewki, kto wrzaski, kto ciężkie wzdychania, Kiedy ujźrzała, jako lód jaki, zimnego, Na ręku już bez dusze swojego miłego? 85 Opuszcza się i cięży na ciele i mdleje I na martwą zewłokę łzy obfite leje I tak wrzeszczy, że się głos daleko rozlega Po polu i po lesie i nieba dosięga; Sama się na się sroży, drapie paznokciami Piękną twarz, tłucze piersi niewinne pięściami, Rwie złoty włos i co jej głosu i tchu zstawa, Napełniać pól Zerbinem swojem nie przestawa. 86 Od onego ciężkiego smutku i żałości Do takiej przyszła dziewka strapiona wściekłości, Żeby się beła pewnie ręką swą zabiła I miecz swego Zerbina w piersiach utopiła, By się jej nie beł trafił pustelnik z przygody, Który tam często chadzał dla zdrojowej wody, I by beł nie zawściągnął gwałtem śmiałej ręki, Która się wydzierała na swą śmierć przez dzięki. 87 Mąż boży, który przy swej dobroci wrodzonej Beł pełen pobożności, pewnie niezmyślonej, I który beł dobremi przykłady wsławiony, Jako beł kaznodzieja wielki i uczony, Poważnemi z niej słowy wybija przeklętą Jej żądzą, a radzi jej na cierpliwość świętą I kładzie jej przed oczy zacne białegłowy, Tak te, które miał stary, jako zakon nowy, 88 Ukazując, że żaden pociechy nie czuje Doskonałej, kto Boga szczerze nie miłuje, A że wszytkie człowiecze nadzieje na świecie Próżne są i mijają tak, jako cień lecie. I tak piękne i mądre słowa wynajdował, Że w niej żądzą i upor na śmierć uhamował, I przywiódł ją do tego, że mu ślubowała, Że przyszły wiek na służbie Bożej strawić miała. 89 Nie może jej jednak ześć z pamięci i z myśli Cny królewic, ciała tam zostawić nie myśli; I lubo słońce świeci lubo padną mroki, Chce mieć z sobą na każdy czas jego zewłoki. A wtem sobie ciężaru onego pomogli — Bo pustelnik był duży — i tak, jako mogli, Martwe ciało na konia smętnego włożyli I nie bawiąc się, w drogę dalszą się puścili. 90 Nie chce dziewki tak gładkiej, tak młodej pobożny Pustelnik, który na grzech każdy beł ostrożny, Żadną miarą prowadzić tam, gdzie swoję małą Komórkę w gęstem lesie miał pod ostrą skałą, Kędy beły mieszkania i jamy zwierzęce. Mówiąc »Trudno nieść ogień z słomą w jednej ręce« Nie spuszcza się na rozum i na swe baczenie, Aby w tak niebezpieczne miał wniść doświadczenie. 91 Do Prowence ją myśli, do zamku jednego Blizko od Marsyliej zawieść, u którego Beł klasztor jeden, wielkiem kosztem zbudowany, Panieński i wielkiemi bogactwy nadany. W pierwszem miasteczku, które na drodze trafili, Trunnę, w którą martwego rycerza włożyli, Wczesną i zasmoloną, dobrze zrobić dali, Potem tam, gdzie prowadził pustelnik, jachali. 92 Przez wiele dni część ziemie niemałą zwiedzili, A zawsze ustronnemi drogami jeździli; Bo, iż po wszytkich miejscach pełno beło wojny, Obierali sobie kraj cichy i spokojny. Ale nakoniec beli w drodze zawściągnieni Od pewnego rycerza i nie uważeni; Októrem potem powiem, skoro pierwej z hardem Odprawię się, tatarskiem królem, Mandrykardem. 93 Jako się skoro zwada ona, która była Miedzy niem, a rycerzem szockim, dokończyła, Miedzy gęstemi drzewy odpoczywał w cieniu Przy jednem kryształowem, wesołem strumieniu; Ale pierwej zdjął siodło upracowanemu Z grzbieta, a uzdę z gęby koniowi swojemu, Aby się pasł na trawie; wtem w małą godzinę Ujźrzał, że rycerz jakiś z gór wjeżdżał w równinę. 94 Skoro go Doralika na górze ujźrzała, Choć jeszcze beł z daleka, zaraz go poznała; Rzecze do Mandrykarda: »Widzisz tego, który »Prosto naprzeciwko nam jedzie z onej góry? »Rodomont to jest hardy, jeśli się nie mylę; »Będziesz miał z niem, rzecz pewna, wnetże krotofilę: »Jedzie się mścić nad tobą swej dawnej lekkości, »Żeś mu mię wziął; trzebać tu siły i śmiałości«. 95 Jako jastrząb, kiedy więc gołębia prędkiego Albo ptaka z daleka obaczy inszego, Wznosi głowę i pióra wszytkie wymuskiwa Na sobie i piękniejszy i weselszy bywa: Tak się w on czas wesoło król tatarski stawi, Tusząc, że Rodomonta pewnie garła zbawi; Konia bierze, w strzemionach nogę ma, a w ręku Wodze trzyma i wsiada, ująwszy się łęku. 96 Skoro tak blizko beli, że fuki straszliwe Mogli swe wzajem słyszeć i słowa dotkliwe, Rodomont jął nań fukać i ręką i mową, Mówiąc, że to zapłaci wnetże swoją głową, Że tego śmiał rozdrażnić, co miał z to śmiałości I z to siły, że się mógł zemścić swej lekkości Nad swem nieprzyjacielem i co obelżenia Ani lekkiego nie zwykł cierpieć uważenia. 97 Odpowie mu Mandrykard z postawą surową: »Darmo mię chcesz ustraszyć tą twą groźną mową, »Której tylko na małe dzieci używają »I na niewiasty, które, co jest bój, nie znają, »Nie na tego, który się barziej kocha w boju, »Niż w odpoczynku i niż w nielubem pokoju. »Jam gotów pieszo, konno, zbrojny i niezbrojny, »Lub w polu lubo w szrankach, spatrzyć z tobą wojny«. 98 Ale ato już na się krzyczą i wołają Z wielkiem gniewem i srogich mieczów dobywają, Jako wiatr, który z razu ledwie że co dmucha, A potem z gruntu dębów i jesionów rucha I ciemny proch i piasek aż pod niebo niesie, Potem drzewa wysokie wali w gęstem lesie, Domy w polu obala i wichry szalone I grad niesie i bije trzody rozprószone. 99 Dwu pogan, którem równych świat nie miał, zagrzane, Śmiałe serca i siły niewypowiedziane, Odprawują straszliwy czyn surowej wojny I bój, tak zuchwałemu nasieniu przystojny. Drży ziemia od wielkiego i srogiego dźwięku, Kiedy szable spadają na się z mocnych ręku; Skry ze zbrój, uderzonych ciężkiemi razami, Aż do nieba gęstemi lecą tysiącami. 100 Srogi bój dwaj królowie mężni odprawują Długi czas bez przestanku i tego pilnują, Aby sobie wzajemnie zbroje zdziurawili I do ciała śmiertelne sztychy wyprawili. Jako się bić poczęli, żaden dotąd jeszcze Kroku nie ustępuje i jakoby miejsce Ono beło zbyt drogie, oba go pilnują I z koła tak małego nic nie występują. 101 Na ostatek Tatarzyn zuchwały mężnemu Ciężki raz dał królowi w łeb algijerskiemu Z obu rącz tak, że mu się w oczach rozświeciło, Jakby się tysiąc przed niem świeczek zapaliło. Rodomont, jakoby już wszytkiej pozbył siły, Bije głową grzbiet konia swego i pochyły Strzemię gubi, w siedle się ledwie zatrzymuje Przy bytności tej, którą tak barzo miłuje. 102 Ale jako łuk mocny i dobrze złożony Z dobrej stali, od mocnej ręki wyciągniony, Im się barziej wyciąga i im jest mocniejszy Strzelec ten, który z niego strzela, tem lekcęjszy, Mocniej się znowu wraca i bełt wystrzelony Z więtszą potęgą pędzi, z cięciwy puszczony: Tak właśnie afrykański rycerz prędko wstawa I nieprzyjacielowi sowito oddawa. 103 Rodomont także w czoło haniebnie uderzył Śmiałego Mandrykarda tak, jako wymierzył; Ale go nie obraził, bo mu twarz nakrywał Szyszak, który Hektora trojańskiego bywał. Tak go jednak ogłuszył dobrze, że nie wiedział, Jeśli dzień beł, jeśli noc; toli się osiedział Przecię w siedle. Rodomont drugi raz uderzy Na niego, a do głowy po staremu mierzy. 104 Koń Mandrykardów, który z góry spadającej Szable się srodze boi, straszliwie świszczącej, Pana swojego z wielkiem swojem złem ratuje: Wspina się i chcąc uciec, przodek wystawuje, A wtem go sroga szabla w pół głowy trafiła, Która na jego pana wyprawiona była; Nie miał Hektorowego hełmu, nieszczęśliwy, Jako pan, i zostawa martwy i nieżywy. 105 Ale Mandrykard prędko powstawa na nogi Po onem ogłuszeniu i kręci miecz srogi; Zr ze się w sobie i gniew go pali jadowity Wewnątrz o to, że mu beł dzielny koń zabity. Afrykański go rycerz chce potrącić koniem; Ale nie tak beł słaby, jako trzymać o niem: Tak stał mocno na nogach jako kamień, bity Od wałów, kiedy pod niem koń poległ zabity. 106 Rodomont, który koń czuł pod sobą zemdlony, Na przedniem łęku z lekka ręką wyniesiony, Wyjąwszy nogi z strzemion, siodło zostawuje I z Mandrykardem w równy bój pieszo wstępuje. Dopiero się straszliwa bitwa zaczynała, A nienawiść i pycha obu zagrzewała; Ale nadjachawszy ich z przygody skwapliwy Posłaniec, miedzy niemi rozwiódł bój straszliwy. 107 Nadjachał ich jeden z tych, co beli wysłani I po wszytkiej Francyej różnie rozesłani Od pogaństwa, aby ci, co się rozjachali, Do swoich się chorągwi co prędzej wracali, Dając znać, że Agramant król beł porażony I od cesarza Karla w obozie zamkniony; I gdzieby prędkiej w rychle pomocy nie mieli, Swoję klęskę i jawny upadek widzieli. 108 Poznawa je on poseł barziej po tych raziech, Któremi na się siekli srodze po żelaziech, Niż po herbach zwyczajnych i niżli po stroju, Bo nikt inszy nie mógł zwieść tak srogiego boju; Nie ma jednak z to serca, nie ma z to śmiałości, Aby wszedł między one gniewy i wściekłości, Choć go do nich król posłał i choć powiadają, Że posłowie karani nigdziej nie bywają. 109 Ale do Doraliki, co stała na stronie Idzie i powiada jej, jako w złej obronie Z trochą wojska Agramant, Stordylan, Marsyli W obozie od chrześcijan oblężeni byli. Powiedziawszy jej wszytko, prosi, aby poszła I obiema rycerzom onę rzecz doniosła, I nalega, aby ich jako pogodziła I dać Agramantowi pomoc jem radziła. 110 Miedzy srogie rycerze z wielkiem sercem wchodzi I onych pojedynek straszliwy rozwodzi, Mówiąc tak do obudwu, nadobna królewna: »Przez miłość, którejem jest po was obu pewna, »Proszę, abyście szable do lepszej schowali »Potrzeby i żebyście zaraz wyjeżdżali »Do obozu naszego, który oblężony, »Zguby albo pomocy czeka i obrony«. 111 Potem poseł powiedział, jako Sarraceni Beli w niebezpieczeństwie wielkiem obleżeni, Prosząc, aby na pomoc szli Agramantowi, Od którego oddawa list Rodomontowi. Nakoniec tem zawarli i tak uradzili, Aby oba rycerze pokój uczynili Między sobą aż do dnia, w który obegnany Ich obóz od chrześcijan będzie ratowany. 112 Ale skoro z onego będą wyzwoleni Obleżenia i z królem swojem Sarraceni, Aby się do swych pierwszych niechęci wrócili I aby rozpoczęty bój z sobą skończyli Który gdy koniec weźmie, dopiero ukaże, Komu przysądzić piękną Doralikę każe; A ta, która przysięgę od nich odebrała, Za obu, że ją strzymać mieli, ślubowała. 113 Była tam niecierpliwa na ten czas Niezgoda, Którą barzo bolała ona ich ugoda; Była także i Pycha i obiedwie chciały, Aby ono jednanie jako rozerwały. Lecz Miłość więcej mogła, która tamże była, Której najwiętsza jest moc i najwiętszą siła; Ta przyłożone strzały do cięciwy miała I pozad i Niezgodę i Pychę trzymała. 114 Krótko mówiąc, chocia jej przeczyła Niezgoda, Tak, jako Miłość chciała, stanęła ugoda. Ale nie dostawało konia z nich jednemu, Co beł w boju zabity; lecz dogodził temu Bryliador, co się pasł na łące zielonej I z trafunku tam przyszedł do potrzeby onej, Prawie na czas — ale już proszę dozwolenia, Abych mógł na mały czas odeść dla wytchnienia. Koniec pieśni dwudziestej czwartej. XXV. Pieśń dwudziesta piąta Argument Ratuje Ryciardyna Rugier zawołany, Który beł na srogą śmierć ogniową skazany O królewnę hiszpańską, piękną Fiordyspinę. Aldygierej o braciej swej ma złą nowinę I z niewesołą twarzą gości w dom przymuje; Potem się w drogę z niemi spiesznie wyprawuje Pomódz Malagizemu i Wiwianowi I wydrzeć je srogiemu z rąk Bertolagowi. Allegorye W tej dwudziestej piątej pieśni Rugier, który nie oglądając się na żadne niebezpieczeństwo, jedzie wybawić od śmierci Ryciardyna, chocia go nigdy nie znał, ukazuje powinność prawdziwego rycerza, który swój własny żywot dla cudzego puszcza na odwagę. Ryciardyn na śmierć skazany, a potem ratowany, daje nam znać, że miłość zawsze wdaje ludzie w niebezpieczeństwo wielkie, chocia czasem z niego wychodzą, za jakiem szczęściem niespodziewanem. 1. Skład pierwszy O jako wielkie młodzi w sobie spory czują, Którzy i sławy pragną i razem miłują, I nie wiedzieć, która się mocniejsza najduje: Czy chęć do czci, czy miłość? Często ustępuje Jedna drugiej. Zaprawdę, wielce poważali Swą cześć oba rycerze, którzy zaniechali Rozpoczętego boju dotąd, ażby byli Z oblężenia swojego króla wyzwolili. 2 Ale tu miłość więtszą swą moc pokazała, Bo, by była ich pani tak nie rozkazała, Nie rozwiedliby beli onego potkania I nie przyszliby beli nigdy do jednania I darmoby był czekał Agramant pomocy Od nich, od chrześcijańskiej obegnany mocy; Tem zawieram, że miłość nie zawsze zaszkodzi I czasem się na wiele dobrego przygodzi. 3 Obadwa ci poganie pospołu jachali Ku Paryżowi, aby swoich ratowali; I piękna Doralika, która jem kazała On bój rozwieść, w tęż drogę z niemi pojachała I karzeł mały, który tatarskiego w tropy Króla gonił, pilnując wszędzie jego stopy Tak długo, aż na niego przezeń nawiedziony Beł Rodomont i na bój z niem naprowadzony. 4 Stamtąd na piękną łąkę z trafunku wjachali, Na której przy strumieniu rycerzów zastali Dwu zbrojnych, dwu niezbrojnych; z niemi panna była, Która się po zielonej łące przechodziła. Kto to beł? — Nie wzbraniam się wam o tem powiedzieć, Ale mi o Rugierze wprzód trzeba powiedzieć, Który onę sławną tarcz, przez czary zrobioną, Wrzucił w głęboką studnią, w lesie nalezioną. 5 Jeszcze beł mile od tej studnie nie ujachał, Kiedy go Agramantów posłaniec dojachał, Z tych, co beli posłani po to, aby byli Na pomoc mu rycerze jego zgromadzili. Ten na on czas powiada cnemu Rugierowi, Że zbyt ciężko już beło tak Agramantowi, Że jeśli wczesnej prędko pomocy nie będzie, Wojsko zgubi, żywota i sławy pozbędzie. 6 Różne myśli na on czas Rugiera mieszały, Co mu się beły w głowę wszytkie wraz zebrały, Nie wie, jaką odprawę posłowi onemu Dać ma, bo nie miał miejsca i czasu po temu Namyślić się; nakoniec przystojnemi słowy Posła zbywszy, tam jachał, gdzie od białejgłowy Był, jeśli to pomnicie, smętnej prowadzony Na pomoc młodzieńcowi, co miał być spalony. 7 I tak jachał w swą drogę tam, gdzie go niewiasta Wiodła i po południu przyjachał do miasta, Które w śrzodku Francyej król trzymał spokojnie, Marsyli, pod cesarzem zdobyte na wojnie. Ani u mostu ani w bramie w onej chwili Wolnego mu przejazdu namniej nie bronili, Choć przy bramie i kolo przykopów niemało Pospólstwa i żołnierstwa było się zebrało. 8 Iż znano białągłowę, co go prowadziła I co mu w onej drodze przewodnikiem była, Dla tego i Rugiera nie zahamowano, Który z nią beł, ani go, skąd jachał, pytano. Wjachał na plac i ujźrzał ogień zapalony I lud około ognia wielki zgromadzony, A we śrzodku młodzieniec stał, na śmierć skazany, Blady na twarzy, mocno powrozy związany. 9 Rugier skoro mu wejźrzał w oczy umoczone Łzami, które ku ziemi trzymał pochylone, Ma go za Bradamantę swoję: tak nadobny On młodzieniec we wszytkiem beł do niej podobny! Potem im mu się dalej z blizka przypatruje, Tem go jej podobniejszem twarzą być najduje; Mówi sobie: »Abo to ona nieomylnie, Albom ja nie jest Rugier!« a patrzy weń pilnie. 10 »Nic inszego; jeno że na to się puściła, »Aby osądzonego na śmierć wyzwoliła, »Potem jako się jej ta sprawa źle nadała, »Poimana, jako to widzę, tu została. »Ach, czemu się kwapiła, że mię mieć nie mogła »Z sobą, żebyśwa beła sobie spół pomogła! »Jednak Bogu mojemu mam za co dziękować, »Żem w czas przybeł, tak, że jej będę mógł ratować«. 11 I nie rozmyślając się nic, szable dobywa, Bo kopiej na on czas nie miał i rozrywa Gęsty lud, rozpuściwszy konia, i rozczyna Srogie dzieło: temu łeb, a temu ucina Rękę razem z ramieniem i kręci nakoło Ostrą szablą, tego tnie w gębę, tego w czoło. Wszyscy, ujęci strachem, krzyczą i wołają, Wszyscy jako nadalej z rynku uciekają. 12 Jako szpacy bezpieczni stadami latają I powolej pokarmu po ziemi szukają, Jeśli z góry krogulec rączy wpadnie na nie, Albo jednego porwie z nich niespodziewanie, Wszyscy idą w rozsypkę, każdy zostawuje Towarzystwo i aby sam uciekł, pilnuje: Tak tam właśnie pospólstwa one uciekały, Kiedy między nie z szablą wpadł bohatyr śmiały. 13 Czterem albo sześciom z nich zdjął do czysta głowy, Którzy nie uciekali, bohatyr surowy; Sześciom je porozdzielał aż do samej gęby, Niezliczonem po piersi, po oczy, po zęby. Prawda, że nie nakryli beli głów hełmami, Ale ich przecię siła beło z misiurkami; Ale małoby beły i hełmy pomogły, Boby pewnie tak wielkich strzymać sił nie mogły, 14 Taką miał moc cny Rugier, jaka być w człowieku Najmocniejszem nie może dzisiejszego wieku, Jakiej lwi i niedźwiedzie i jakiej zubrowie I inszy co najsroższy nie mają źwierzowie; Podobno ziemie drżenie z jegoby zrównało Wielką mocą albo też wielkie jakie działo, Do którego, skoro knot i ogień przyłoży, Drży i niebo i ziemia, morze sobą trwoży. 15 Nigdy mniej nad jednego, a czasem padali Dwa od jednego cięcia, owszem powiadali, Że i czterech zabijał jednem tylko razem Z tych, którzy przyodziani nie byli żelazem; Bo takie ostrze jego szabla sroga miała, Że natwardszą stal, jako mleko, rozcinała. Faleryna ją beła w ogrodzie zrobiła Organy na to, aby Orlanda zabiła. 16 Ale że ją zrobiła, prędko żałowała, Gdy przez nię spustoszony swój ogród widziała; A teraz, co mniemacie, jako wielkie rany Czyniła, kiedy ją siekł mąż tak zawołany? Jeśli kiedy beł Rugier śmiały, jeśli siła Jego widziana kiedy i wielka moc była, Tu ją miał, tu jej użył, tu ją pokazował, Gdy Bradamanty, jako rozumiał, ratował. 17 Ale mu wszyscy takie czynili obrony, Jakie zając psom czyni, w polu naleziony; Siła beło tych, którzy pobici zostali, Ale tych nie mógł zliczyć, co pouciekali. Tem czasem białagłowa ręce rozwiązała Młodzieńcowi i jako najlepiej umiała, Oblokła go we zbroję, tarcz mu zawiesiła Na ramieniu, bronią go dobrą opatrzyła. 18 On się mści, swoją wielką krzywdą urażony, I tak lud pospolity siecze potrwożony, Że u każdego dobre mniemanie o sobie Zostawuje dzielnością swoją w onej dobie. Już beło złote koła słońce utopiło I w morze swoje wozy zachodnie wpędziło, Kiedy Rugier zwyciężca i z młodzieńcem onem Jachał z zamku, od śmierci przezeń wybawionem. 19 Który, skoro bezpieczny beł za zamkowemi Murami i za bramą z Rugierem, pięknemi Słowy, które w swej głowie w on czas wynajdował, Rugierowi, wybawcy swojemu, dziękował, Że nie znając go nigdy, takiem mu się stawił I z sromotnej go śmierci ogniowej wybawił, Prosząc, aby mu imię swe własne powiedział, Aby, komu tak wiele beł powinien, wiedział. 20 Mówi Rugier do siebie: »Niebieską ozdobę, »Twarz gładką i urodę i stan i osobę »Widzę mej Bradamanty, ale słodkiej mowy »Jej nie słyszę z pięknemi, uciesznemi słowy; »I dziwuję się, że mi tak barzo dziękuje, »Czego wierny miłośnik jej nie potrzebuje. »Lecz jeśliż to jest ona, czemuż wżdy własnego »Tak prędko zapomniała imienia mojego?« 21 I aby się dowiedział o tem pewnej sprawy, Mówi mu: »Tak mi się zda, że cię znam z postawy, »I myślę, gdziem cię widział, lecz sobie nie mogę »Wspomnieć; ale mnie ty sam nawiedź na tę drogę »I powiedz, jeśliś się gdzie widział kiedy ze mną »I nie utajaj swego imienia przedemną, »Abym przynamniej wiedział, komu się przydała »Moja siła i kogo dzisia ratowała«. 22 »Być może, żeś mię widział — rzekł mu — ja nie pomnię, »Gdzie i kędy, i pewnie, że sobie nie wspomnię, »Bym myślił, nie wiem jako; prawda, że szukając »Szczęścia, jeżdżę po świecie, sławy dostawając. »Podobnoś to gdzie widział jednę siostrę moję, »Co miecz nosi u boku, ubiera się w zbroję, »Co mi tak jest podobna, jako powiadają, »Że nas czasem i swoi nie rozeznawają. 23 »A bliźniętaśmy sobie. Nie dwaj, nie trzej byli, »Nie pięć, nie sześć, którzy się w tem często mylili; »Ale bracia i ociec, na ostatek matka »Nie może nas rozeznać dobrze do ostatka. »Prawda, że to czyniło tylko między nami »Różnicę, że ja chodzę z długiemi włosami, »Jako mężczyzny chodzą, a ona plecione »Ma warkocze, około głowy obwinione. 24 »Ale kiedy jednego dnia beła raniona, »O czymby beło siła mówić, postrzyżona »Od pewnego kapłana do pół uszu była, »Aby się jej tem pręcej rana zagoiła. »Żadnego miedzy nami znaku już nie było »I krom płci, krom imienia, nic nas nie różniło. »Mnie Ryciardynem, one Bradamantą zową, »Jam bratem a ona jest siostrą Rynaldową. 25 »I jeśli wam nie przykro, sprawę usłyszycie »Zbyt foremną, której się barzo zadziwicie, »Która mi się stąd, żem jej podobny, trafiła »I pociech wprzód a potem mąk mię nabawiła«. Rugier, co historyej słodszej i wdzięczniejszej Nie mógł słyszeć i uszom swojem przyjemniejszej Nad tę, w której o jego miłej była mowa, Chciał ją słyszeć, a on ją rozpoczął w te słowa: 26 »Trafiło się, że siostra w drogę się wybrała »W tych dniach i kiedy przez las pewny przejeżdżała, »Sarraceni ją w wielkiej gromadzie potkali »I ranę jej, bo hełmu nie miała, zadali »Prawie wśrzód głowy; którą jeśli zgoić chciała, »Włosy ostrzydz i urżnąć warkocze musiała, »Bo rana wielka i zbyt niebezpieczna była, »I w drogę, zbywszy włosów, dalszą się puściła, 27 »Miedzy lasy do zdroju trafiła z przygody, »Z którego wynikały przeźrzoczyste wody, »Gdzie strudzona, zdjąwszy hełm z głowy, z konia zsiadła »I na sen się na trawie zielonej układła — »Nie wierzę, aby bajka mogła być piękniejsza, »Jako ta historya moja teraźniejsza — »A wtem się Fiordyspina Hiszpanka trafiła, »Która po chróście prędkie zające goniła. 28 »Ta, kiedy siostrę moję zastała uśpioną, »W żelazo okrom twarzy wszytkę obleczoną, »Która, miasto kądziele, miecz u boku miała, »Że to beł jakiś rycerz błędny, rozumiała. »Twarzy się i postawie męskiej przypatruje, »Nakoniec serce w sobie zapalone czuje: »W towarzystwo ją z sobą na myśliwstwo wzywa, »Potem się sama jedna z nią gęstwą okrywa. 29 »A skoro się na miejscu osobnem ujźrzała »I że jej tam nikt zastać nie miał, rozumiała, »I mową i postawą serce zniewolone »Odkrywa jej i ostrem sztychem przebodzione; »I z wzdychaniem i wzrokiem, srodze zapalonem, »Daje jej znać o swojem utrapieniu onem, »Raz zblednie, drugi raz się wstydem zafarbuje, »Nakoniec ośmielona w usta ją całuje. 30 »Moja siostra, która się tego domyśliła, »Że królewna hiszpańska na płci się myliła, »Nie mogąc jej w tem pomódz, czego ona chciała, »W wielkiem się labiryncie zgoła najdowała. »»Lepiej, że tak omylne mniemanie o sobie »»Wykorzenię — tak z sobą mówi w onej dobie — »»Lepiej mi się, czemem jest, odkryć i ukazać, »»Aniżli się nikczemnem mężczyzną pokazać«. 31 »A prawdę pewnie żywą i szczerą mówiła, »Że to nikczemność wielka i wyraźna była, »Nie człowiekowi, ale raczej spruchniałemu »Drewnu raczej przystojna, gdyby ten, któremu »Chciałaby być tak piękna kwoli białagłowa, »Trzymał skrzydła spuszczone, jako leśna sowa. »Lecz to lekarstwo beło późne i leniwe: »Tak barzo miłość serce raniła troskliwe. 32 »A do boku dlatego szable przypasała, »Aby przez nię na świecie sławy nabywała. »Urodziwszy się w ciepłej Afryce, gdzie swemi »W Ardzilli morze tłucze brzeg wały strasznemi, »Z młodu zaraz kopią władnąć się uczyła, »Z młodu tarcz siedmioskórą na ręce nosiła. »Cóż potem: te wymówki nie beły przyjemne, »Próżne wywody, słowa niewdzięczne, daremne. 33 »Nie przeto w pięknej twarzy kochać się przestawa »I w pięknych obyczajach i wszystka się dawa »W moc miłości i serce, które od niej poszło, »Do kochanych się oczu zarazem przeniosło. »Nie wie, przypatrując się jej męskiem ubiorom, »Jako dogodzić żądzom i swojem przemorom, »Bo kiedy myśli, że jest dziewica, z żałości »Umiera, od okrutnej zagrzana miłości. 34 »Ktoby beł onego dnia widział jej wzdychanie »I słyszał płacz i żałość i jej narzekanie, »I samby beł z nią płakał. »Sroższa — tak mówiła — »»Męka nad moję jeszcze na świecie nie była: »»W każdej inszej miłości swójbym skutek miała »»I pożądnegobym się końca spodziewała; »»Same tylko me żądze, czemu nie pomogą »»Żadne dowcipy, końca swego mieć nie mogą. 35 »»Jeśliś mię, o miłości sroga, trapić chciała, »»Kiedyś mi szczęśliwego żywota zajźrzała, »»Mogłaś przestać na jakiej męce obyczajnej »»I między miłośniki inszymi zwyczajnej: »»I w ludziachem i w stadzie nigdy nie widziała, »»By samica samicę kiedy miłowała; »»Niewiasta o niewiastę drugą nie dba ani »»Owca owce pożąda ani łaniej łani. 36 »»Ja sama tylko taka na morzu, na ziemi, »»Na powietrzu, którą ty trapisz tak ciężkiemi »»Mękami na to, aby mój błąd na czas wieczny »»Beł w twojem panowaniu przykład ostateczny. »»Niezbożna była żądza żony króla Nina, »»Która swego własnego miłowała syna, »»Mirra ojca, a z Krety Pazyfae byka, »»Jako nie u jednego najdzie historyka. 37 »»Biała płeć do mężczyzny żądze obracała »»I każda pożądany skutek w niej uznała. »»Pazyfae w drzewianą krowę, słyszę, wlazła »»I na miłość swój sposób przecię wynalazła; »»Ale mnie nie rozwiąże sam Dedalus węzła »»Najwiętszem swem dowcipem, w któremem uwięzła, »»Którem mię zawiązało samo przyrodzenie, »»Mistrz zbyt pilny, nad wszelkie mocniejszy stworzenie«. 38 »Takiego narzekania, takich słów używa »I płacze ustawicznie dziewka nieszczęśliwa; »Piersi tłucze, twarz drapie, krzywdę niewinnemu »Wielką czyni swojemu włosowi złotemu. »Siostra, przypatrując się tak wielkiej żałości »Nieszczęsnej dziewki, żądze i próżne chciwości »Chce jej koniecznie wybić i wytrącić z głowy; »Ale próżne jej słowa, próżne beły mowy. 39 »Ona, która pomocy, nie słów potrzebuje, »Jeszcze barziej narzeka, ciężej się frasuje. »Już się też do wieczora słońce nachylało »Iw ocean się wielki ukryć gotowało, »Wcześna godzina, w którą do dom się wracają »Myśliwcy, co na lesie spać wolej nie mają, »Kiedy królewna siostrę pilnie nalegała, »Aby do przyległego miasta z nią jachała. 40 »Nie mogła jej odmówić i tak w onej dobie »Na to miejsce pospołu przyjachały obie, »Kędy mię niecnotliwi ludzie spalić chcieli, »By beli w tem od ciebie przeszkody nie mieli. »Fiordyspina mej siestrze wielkie pokazuje »Swe chęci i wszytkiem ją swem czcić rozkazuje; »Która się w białogłowskie szaty tam przebrała, »J że beła dziewicą, wszytkiem ukazała. 41 »Widziała, że pożytku stąd nie odnosiła »Żadnego, że po męsku ubrana chodziła, »I nie chciała koniecznie, aby z onej miary »Cierpieć miała przygany i jakie przywary, »Aby ci, co nie dobrze o niej rozumieli, »Stąd, że ją w męskich szaciech wielekroć widzieli, »Teraz ją w białogłowskiem ujźrzawszy odzieniu, »Już jej więcej nie mieli we złem podejźrzeniu. 42 »Na jednem lotu obie onej nocy spały, »Ale różny sen, różny odpoczynek miaty: »Jedna śpi, druga oczu nigdy nie zawiera »I trapi się i płacze i schnie i umiera. »Jeśli też onej ciężkiej, niespokojnej nocy »Snu jej trochę krótkiego przypadnie na oczy, »Śni się jej, te to sobie w niebie uprosiła, »Że się w płeć Bradamanta lepszą obróciła. 43 »Jako chory, gorączką wielką upalony, »Pragnie barzo i uśnie, w pragnieniu zemdlony; »W onym śnie roierwanem, w onem niepokoju »Wszytko mu się o wodzie śni i o napoju: »Tak i onej na żądzą i na jej pragnienie »Sen przynosi wesołe i lube widzenie. »Ocyka się i ręką, ocknąwszy, wartuje, »Ale darmo; bo czego szuka, nie najduje. 44 »O jak gorąco swego Makona prosiła, »O jako częste śluby bogom swem czyniła, »Aby cudem widomem, jawnem to sprawrili, »Żeby w lepszą płeć siostrę moję odmienili. »Lecz fałszywi bogowie tego nie słuchali »I podobno się z głupiej prośby naśmiewali; »A wtem mroki i ona przykra noc minęła, »I słoneczna się światłość odkrywać poczęła. 45 »Skoro dzień wszedł, obiedwie zostawują łoże. »Fiordyspina ulżyć swych mąk w sobie nie może; »Której o swem odjeździe siostra powiedziała, »Bo więcej w labiryncie onem być nie chciała. »Królewna jej na samem prawie rozjachaniu »Hiszpańskiego dzianeta dała na żegnaniu »Z drogiem rzędem i zwierzchni nasuwień przydała, »Który sama z jedwabiów i z złota utkała. 46 »Chwilę ją Fiordyspina dobrą prowadziła, »Potem płacząc do zamku swego się wróciła. »Bradamanta tak śpiesznie stamtąd pojeżdżała, »Że do Białej Góry w dzień onże przyjechała. »Matka i my, jej bracia, skoro ją ujźrzemy, »Niezmiernie się z przyjazdu siostry radujemy; »Bośmy o niej nic a nic długo nie słyszeli »I takeśmy, że miała zginąć, rozumieli. 47 »Skoro z głowy hełm zdjęła, poczniem się dziwować »Krótkiem włosom, któremi głowę opasować »Zwykła była nakoło przedtem, i onemu »Strojowi jej nowemu i cudzoziemskiemu. »Ona nam wszytkę sprawę z samego początku, »Tak, jako się toczyła, odkrywa do szczątku: »Jako ranę od pogan wielką w głowie miała »I aby ją zgoiła, włosy zurzynała; 48 »Jako, kiedy usnęła na łące u wody, »Trafiła na nię piękna łowczyna z przygody, »Jako się jej fałszywa postać podobała, »Jako od swych daleko w gęstwę z nią wjachała; »Więc jako, od okrutnej raniona miłości, »Płakała na swe żądze i próżne chciwości, »Jako z nią nocowała i to, co czyniła »Przez wszytek czas, niżli się do domu wróciła. 49 »Znałem ja Fiordyspinę, nie z powieści czyjej, »Alem ją w Syrakucy widział we Francyej. »I barzo mi się w on czas jej twarz i uroda »I oczy podobały i gładka jagoda; »Alem się nie śmiał w miłość tę wdać, bo szaleje »Każdy, co się zaciąga w miłość bez nadzieje. »Ale z onej powieści siestrzynej ożyły »Dawne żądze i w sercu mi się odnowiły. 50 »Z tych nici tę osnowę, bo z inszych nie mogła, »Miłość rozczęła i ta siła mi pomogła; »Bo mi rady dodała i sposób mi pewny »Ukazała, przez którym dostać miał królewny. »Widziałem sam, że ta rzecz łatwie wyniść miała, »Bo jednakość dwu twarzy, która oszukała »Wiele inszych, tem snadniej mogła Fiordyspinę »Oszukać przezpodobną do siebie rodzinę.. 51 »Długom myślił, jeślim miał tej sprawy zaniechać, »Na ostatek się zaraz namyślam wyjechać. »Nikomu onej myśli swojej nie odkrywam, »Niczyjej do tej sprawy rady nie zażywam; »Idę w nocy tam, kędy beła świetna zbroja, »Z której się rozebrała beła siostra moja, »I na konia jej wsiadam i pełny nadzieje »Jadę, ani chcę czekać, aż się rozednieje. 52 »W nocy z domu wyjeżdżam, miłość ze mną jedzie, »I prosto mię do pięknej Fiordyspiny wiedzie. »A takem w one czasy jachał kłósem sporem, »Żem na miejsce przyjachał przed samem wieczorem. »Szczęśliwym się poczytał ten, który nowiny »O mnie naprzód do gładkiej zaniósł Fiordyspiny, »Tusząc, że mu dać dobry upominek miała, »Że się naprzód od niego o mnie dowiedziała. 53 »Żem ja beł Bradamantą, wszyscy rozumieli, »Jakoś i ty rozumiał, i za tę mię mieli, »Tem więcej, żem miał szaty i konia i zbroję, »W której widzieli w przeszły dzień rodzoną moję. »A wtem przyszła po małem czasie Fiordyspina, »Skoro jej przyszła o mem przyjeździe nowina, »Z twarzą dziwnie wesołą, zbytnie się radując »I niewymówione mi łaski pokazując. 54 »Potem mi się u szyje uwiesza rękami »I łączy wargi swoje z mojemi wargami. »Co mniemasz, jeśli miłość, co mnie tam przywiodła, »Srogiem sztychem serca mi w on czas nie przebodła? »Potem do osobnego gmachu mię prowadzi, »Kędy beło niewolno chodzić jej czeladzi, »I mówi mi, abym hełm i zbroję składała »I ostrogi odjęła i miecz odpasała. 55 »Potem jednę swą szatę przynieść rozkazała, »Zbyt bogatą, w którą mię sama ubierała, »I jakobym niewiasta beła, w czepek złoty, »Zbiera mi włosy, w czepek swej własnej roboty. »Ja też zmyślam i skąpo oczyma szafuję »I żem dziewka, sposobem każdem ukazuję; »Głos mię mógł tylko wydać, alem i ten zmyślił, »Cienko mówiąc, a nikt się tego nie domyślił. 56 »Potem mię na przestroną salę prowadziła »Kędy beła rycerzów i białych głów siła, »Którzy się nam kłaniali zwyczajem dworowem »Tak, jako się kłaniają księżnom i królowem. »O jakom z wielu szydził, którzy z podziwieniem, »Nie wiedząc, że pod onem niewieściem odzieniem »Mężczyzna beł potężny, oczy wytrzeszczali »I chciwe wzroki we mnie ustawnie trzymali! 57 »Skoro było chwilę w noc — a już się też była »Dobrze przedtem wieczerza bogata skończyła »I potem po wieczerzy stół beł poprzątniony, »Przedniemi potrawami wszytek zastawiony — »Nie czeka, abym prosił o to, Fiordyspina, »Po com do niej przyjechał, ale co siestrzyna »Twarz do mojej podobna podomno sprawiła, »Ażebym z nią nocował, sama mię prosiła. 58 »A skoro się i panie i panny rozeszły »I wszytkie pacholęta z pokoju odeszły, »Kiedym się ja i ona także rozebrała »I jużeśmy leżeli, a świeca gorzała, »»Nie dziwuj się — jam tak rzekł napierwej królewnie — »»Żem się prędko wróciła do ciebie, bo pewnie, »»Jakeś sobie tuszyła, takeś rozumiała, »»Żeś aż co wiedzieć kiedy widzieć mię nie miała. 59 »»Powiem pierwej, czemum się od ciebie śpieszyła, »»Potem, czemum się prędko tak na zad wróciła. »»Kiedybych była ognie twoje zgasić mogła, »»Cna królewno, kiedyćby była co pomogła »»Moja bytność i moje przy tobie mieszkanie, »»Zawszebym z tobą beła na twe rozkazanie. »»Ale widząc, żem ci dać żadnej nie umiała »»Pomocy ani mogła, od ciebiem jechała. 60 »»Fortuna mię życzliwa z gościńca bitego »»W drodze zaprowadziła do lasu gęstego, »»Gdziem niedaleko wielki krzyk i wrzask słyszała »»Jakby białej płci, która o pomoc wołała. »»Bieżę tam i nad rzeką ujźrzę kryształową »»Poimaną wędami ręką satyrową, »»Nagą, nadobną dziewkę wśrzód miedzy wodami, »»Który ją chciał zjeść i już kąsał ją zębami. 61 »»Przypadłam tam, abym jej była co pomogła, »»I mieczem, bom inaczej pomódz jej nie mogła, »»Onegom okrutnego rybitwa zabiła, »»A ona z brzegu w wodę natychmiast skoczyła. »»Potem mi się oz wała zaraz z onej wody, »»Mówiąc: Nie będziesz — prawi — za to bez nagrody: »»Jam jest nimfa, która się pod wodami kryje »»I która tu w tej rzece przeźrzoczystej żyje. 62 »»Siła ja mogę, tak wiedz, i słowy i zioły »»Przymuszam przyrodzenie, przymuszam żywioły. »»Proś mię, o co żywnie chcesz, a ja, ile mogę, »»Do wszytkiegoć, a ty się spuść na mię, pomogę. »»Na mój rym tu na ziemię księżyc zchodzi z nieba, »»Woda gore, a ogień marznie, jako trzeba; »»Często na proste słowa, którem wymówiła, »»Słońcem zastanowiła i ziemięm ruszyła. 63 »»Nie proszę jej na ono jej ofiarowanie »»O skarby i o zamki i o panowanie, »»Nie, abym niezwyczajnych sił jakich dostała, »»Nie, abym w każdym boju zwyciężcą została: »»Ale, aby albo cię jako pocieszyła, »»Albo aby moję płeć w męską odmieniła; »»Ani barziej o jedno, niż o drugie proszę, »»Mając dosyć, że jedno ze dwojga odnoszę. 64 »»Ledwie com jej onę swą prośbę przełożyła, »»Jako się wszytka znowu w wodzie ponurzyła »»I po małej się chwili z niej zaś ukazała »»I inszej odpowiedzi żadnej mi nie dała, »»Jeno mię sczarowaną wodą pokropiła, »»Co mi płeć, nie wiem, jako, zaraz odmieniła; »»Czuję, widzę i ledwie wiarę temu dawam, »»Ze z dziewice mężczyzną, dziwna rzecz, zostawam 65 »»I tybyś temu wiary, ja wierzę, nie dała, »»Kiedybyś tego rzeczą samą nie doznała; »»Toli, jakom w pierwszej płci była twoją sługą, »»Tak w tej być chcę, jeślić się na co z swą posługą »»Przydać mogę, i odtąd wszytkie wole moje »»Są gotowe na każde rozkazanie twoje.« »Takem rzekł, ona też wtem ręką doświadczyła, »Ze to, com ja powiadał, prawda szczera była. 66 »Jako się pospolicie człowiekowi dzieje, »Co o tej rzeczy, której zbyt pragnie, nadzieje »Wszytkie stracił, od żalu tak, jako śnieg, taje »Od słońca, że jej niema, że jej niedostaje, »Jeśli ją potem nagle z przygody najduje, »Niepodobnie się z szczęścia onego raduje »I ledwie sobie wierzy, od nagłej zastany »Radości, w sobie samem wszytek pomieszany: 67 »Tak Fiordyspina, która ręką się dotknęła »Samej prawdy i rzeczy, której tak pragnęła, »Nie wierzy swojej ręce, nie wierzy i oku »I zda jej się, że się jej marzy w ciemnem mroku, »I rozumie wątpliwa, że podomno spała, »I lepszej inszej próby w tem potrzebowała. »»Jeśli to sen — powiada — i jeślim usnęła, »»Życzę sobie, żebym się nigdy nie ocknęła«. 68 »W bębny nie bito, w trąby trębacze nie grali, »Kiedyśmy bój miłości z sobą rozczynali; »Początkiem pierwszem beły częste całowania »Naszej wojny, naszego onego potkania. »Inszych broni krom mieczów w szturmie używamy, »Oszczepów, strzał i łuków i tarczy nie mamy; »Bez drabinym wlazł na mur, chorągiew na wieży »Wytknąłem: mój podemną nieprzyjaciel leży. 69 »Jeśli beło, noc przedtem, wielkie narzekanie »Na onem łożu i płacz i ciężkie wzdychanie, »Ta druga beła śmiechu pełna i radości, »Wesela i rozkoszy, smaku i słodkości. »Nie tak się wielą węzłów bluszcze i macice »Do muru i do swojej przywięzują tycze, »Jakośmy byli w on czas gęstemi węzłami »Spół ściśnieni: piersiami, rękami, nogami. 70 »Kilka miesięcy ta rzecz miedzy nami trwała, »Że o niej żadna żywa dusza nie wiedziała; »Nakoniec, nie wiem jako, beła postrzeżona »I królowi srogiemu potem odniesiona. »Ty, któryś mnie wybawił od tych, co już byli »Wielki ogień, aby mię spalić, nałożyli, »Możesz ostatek sprawy tej sam łatwie wiedzieć; »Ale jakom żałosny, trudno wypowiedzieć«. 71 Tak w on czas Rugierowi tę sprawę odkrywał I trudu nocnej drogi Ryciardyn ulżywał Tą powieścią, wjeżdżając na górę wysoką, Brzegami i doliną obeszłą głęboką; A do niej ścieszka ciasna prześcia pozwalała I przykrą drogę trudnem kluczem otwierała. Na wierzchu beł Agrymont, piękny zamek, który W opiece miał Aldygier swojej z Białej Góry. 72 Beł to brat Malagiza i Wiwianiego, Z nałożnice spłodzony, syn Bowa zacnego; I kto go własnem synem Gerardowem zowie, Myli się i nie trzeba wierzyć jego mowie. Jakokolwiek, zawsze był hojny i wspaniały Aldygierej i mądry i mężny i śmiały, I wielką we dnie, w nocy straż na zamku trzymał. Aby go wcale bratu swojemu dotrzymał. 73 Ten przyjął z wielką chęcią brata Ryciardyna Stryjecznego, jako to rodzinę rodzina, Bo jako rodzonego właśnie go miłował I kwoli niemu barzo Rugiera szanował. Ale nie wyszedł przecię tam przeciwko niemu, Jako beł zwykł i jako czyniał więc każdemu, Bo miał jednę nowinę, z której beł żałosny I dla której frasunek i żal czuł nieznośny. 74 I miasto pozdrowienia rzekł do Ryciardyna: »Niedobra mię, mój bracie, dziś doszła nowina: »Przez pewnego posłańca jestem obwieszczony, »Że zły i niecnotliwy Bertolag z Bajony »O krew się naszę z srogą Lanfuzą targuje »I za wielkie pieniądze u niej ją kupuje; »Która mu bracią naszę na śmierć i na męki »Malgiza z Wiwianem ma podać do ręki. 75 »Od dnia tego, w który je od Ferata miała, »W więzieniu je i w wieży zbyt ciemnej chowała »Dotąd, aż z Bertolagiem zawarła umowy, »Jakoście zrozumieli dopiero z mej mowy. »Temu je, jako słyszę, snać na umówioną »Ma między jego pewnem zamkiem a Bajoną »Godzinę jutro stawić, a sam snać kupować, »Sam się ma o krew naszę zły człowiek targować. 76 »Wyprawiłem na dobrem koniu z tą nowiną »Do Rynalda naszego przed małą godziną; »Aleć droga daleka: choć śpiesznie pobieży »Mój posłaniec, boję się, że na czas nie zbieży. »Ludzi nie mam tak wiele, żebym wyniść w pole »Mógł bezpiecznie i chocia są ochotne wole, »Siły niemasz, bez której trudno co rozczynać, »A wiem, jeśli ich kupi, że ich da pościnać«. 77 Wielką żałość przyniosła ta Ryciardynowi Nowina, ale niemniej cnemu Rugierowi; Który widząc, że bracia obadwa milczeli I jakoby poradzić temu nie wiedzieli, Rzecze z wielką śmiałością: »Nie myślcie wy o tem »I nie psujcie sobie głów darmo tem kłopotem; »Już wy to temu memu poruczcie mieczowi; »Ja upewniam, że bracia waszy będą zdrowi. 78 »Nie proszę was o pomoc; już ja to sam sprawię, »Ja to sam bez żadnego ratunku odprawię, »Tylko mi wiadomego kogo z swej czeladzi »Dajcie, który mię na to miejsce doprowadzi. »Usłyszycie wnet trzaski, ujźrzycie i trupy »Tych, co się będą o te targować okupy«. Tak mówił, a nie mówił pewnie rzeczy nowych Jednemu z nich, co beł sił świadom Rugierowych. 79 Drugi go słucha jako tego, co rozumie Siła o sobie, a nic albo mało umie. Ale Ryciardyn potem na stronie go sprawił, Jaki beł mąż, jako go od śmierci wybawił, Upewniając, że więcej, niżli obiecuje, Uczyni. Aldygierej barzo go szanuje I więcej go poważa i ma w uczciwości Z jego męstwa i z jego tak wielkiej dzielności. 80 U stołu, u którego wylewał dostatek Pełnem rogiem obfitość, czci go na ostatek. Wszyscy się namyślili onych dwu rodzonych Ratować, na niezbożne targi prowadzonych; A wtem też nastąpiły mroki ciemnej nocy. I słudzy i panowie zawierali oczy Wszyscy okrom Rugiera, którego troskliwa Myśl frasuje i sen mu pożądny rozrywa. 81 Obleżenie obozu, o którem go doszła Onegoż dnia od króla Agramanta posła Nowina, tkwi mu w głowie i widzi, że snadnie, Gdzie go wczas nie ratuje, nowem złem podpadnie. Widzi, że go nie minie sromotna przygana Stąd, że z nieprzyjacioły jeździ swego pana; Jeśli się jeszcze okrzci, dopieroż strachowi Przypisować to będą albo niestatkowi! 82 W każdy inszy czas temu byłoby z tej miary Wierzono, że to czynił dla prawdziwej wiary; Ale że w ten czas, gdy król jego oblężony Potrzebował pomocy jego i obrony, U wszytkich niedobrego nie ujdzie mniemania, Że to raczej z bojaźni czyni i lękania, Nie dla wiary tej, którą tak teraz wychwala; To serce Rugierowi dzieli i przekala. 83 I to go niemniej trapi, że bez dozwolenia Swej królowej odjachał i bez jej wiedzenia. To tą myślą, to ową nachyla troskliwy Na różne strony serce i umysł wątpliwy; Widzi, że go chybiło, czego on beł pewny, Że ją miał naleźć w zamku hiszpańskiej królewny, Do którego pospołu z sobą jachać mieli Ratować Ryciardyna, jakoście słyszeli. 84 Potem wspomniał, że jej rzekł i obiecał jachać Do Walumbrozy, gdzie się miał z nią pewnie zjachać; Rozumie, że tam ona na to pojachała I nie zastawszy go tam, zbyt się dziwowała. Radby do niej napisać list lubo wyprawił Posłańca, aby się jej wymówił i sprawił, Czemu do Walumbrozy, jako rzekł, nie jachał I czemu nie żegnając, od niej precz odjachał. 85 Długo, jako sobie miał w tem postąpić, myślił, Na ostatek list do niej napisać umyślił; A choć nie ma nikogo do tej doby jeszcze, Któryby go bezpiecznie zaniósł na swe miejsce, W drodze, jeśli się trafi, zamyśla jakiemu Oddać go posłańcowi sam w ręce wiernemu. Wtem wstaje i zawoła, aby zapalono, Świece, pióro, kałamarz, papier przyniesiono. 86 Rzucili się natychmiast pilni pokojowi I przynieśli to zaraz wszytko Rugierowi. On, jako pospolicie zwykło bywać, w pierwsze Pozdrowienia i służby swoje kładzie wiersze, Potem nowiny, jako od niego pomocy Król potrzebował przeciw chrześcijańskiej mocy, I że zginie, jeśli mu wcześnie nie przybędzie, Albo u nieprzyjaciół pewnie w ręku będzie. 87 Przydawa, jako mu się na pomoc gotował, Kiedy tego jego król po niem potrzebował, Prosząc, aby i ona na to pozwoliła, A niesławy mu z onej miary nie życzyła; Bo, mając być jej mężem, słusznie się wystrzegał, Aby uszedł złej sławy, aby nie podlegał Obmówiskom, i jako w niej zmazy nie było, Tak i onemu się jej pilnie strzedz godziło. 88 I jeśli przez wszytek czas dobremi sprawami I przeważnemi sławy dostawał dziełami I dostawszy jej, tego usilnie pilnował, Aby jej nie oszpecił, aby ją zachował, Tem więcej teraz miał mieć więtszą pieczą o niej, Ponieważ już i ona należała do niej, Która mu już małżonką zostać obiecała I z niem być we dwu ciałach jedną duszą miała. 89 A jako ją w tem ustnie i przedtem i potem Upewnił, tak i przez list chciał jej dać znać o tem, Że skoro ten czas minie, przez który swojemu Obowiązany wiarą beł panu zwierzchniemu, Okrzei się i przystanie do prawdziwej wiary, Do której się nachyla z dawna z każdej miary; Potem ojca Amona, Rynalda i innych Będzie prosił w małżeństwo o nię jej powinnych. 90 »Proszę — prawi — u ciebie pilnie pozwolenia »Wybawić mego pana pierwej z obleżenia, »Abym uszedł przy mówek i ludzkiej obmowy, »Bo wiem, żeby zelżywe beły o mnie mowy: »»Rugier, póki się jego królowi szczęściło, »»Przestawał z niem, a teraz, gdy go odstąpiło »»Szczęście i cesarz Karzeł mocniejszy zostawa, »»Z jego nieprzyjacioły trzyma i przestawa«. 91 »Na dwadzieścia dni tylko, a jeśli to siła, »Więc na piętnaście proszę, żebyś pozwoliła; »Pewienem, że przez ten czas król mój oblężony »I z obozem swem będzie przez mię wyzwolony. »A wtem najdę przyczynę i sposób przystojny, »Że mu czołem uderzę i zjadę z tej wojny. »O to tylko dla mego proszę uczciwego, »Ostatek niech twój będzie żywota mojego«. 92 W takie i w tem podobne słowa napisany Beł list, który gotował Rugier zawołany; Acz się on dobrze dłużej w tej rzeczy rozciągał I pióra, aż beł arkusz pełny, nie zawściągał. Potem list napisany, jako umiał, złożył I zapieczętował go i w zanadrze włożył, Tusząc, że jutro w drodze potka kogo, który Zaniesie go tajemnie jej do Białej Góry, 93 Skoro list on swój zawarł, zawarł także oczy I nalazł odpoczynek i pokój tej nocy, Bo sen przyszedł i ciało rózgą wyciągnioną Skropił mu, w niepamiętnej Lecie omoczoną. I odpoczywał dotąd, aż się zaświeciły Piękne zorze i kwieciem na wschodzie nakryły I białem i czerwonem pola, góry, wody I dzień biały ze złotej wychodził gospody. 94 A kiedy drobni ptacy śpiewać poczynali I nowe światło głosy pięknemi witali, Aldygierej, który sam chciał być Rugierowi Przewodnikiem w tej drodze i Ryciardynowi I inszem, co strzedz mieli, aby poimani Bracia Bertalogowi nie beli oddani, Napierwej beł na nogach; co gdy usłyszeli Oni dwaj, z miękkich także wstawali pościeli. 95 A skoro ciała jasnem okryli żelazem, Ze dwiema stryjecznemi wyjachali razem, Rugier prosiwszy długo darmo, aby byli Onę sprawę na niego samego puścili; Ale oni z tej żądze wielkiej, którą mieli, Ratować swojej braciej, iże rozumieli, Żeby to beło jakieś wielkie niebaczenie, Na tę prośbę twardziejszy beli, niż kamienie, 96 Przyjachali na miejsce za dnia, gdzie kupować Więźniów miano i gdzie się targ miał odprawować. Pole beło przestrone, wielkie i odkryte, Ze wszytkich stron promieniem Febusowem bite; Dęby, sosny i buki żadne w niem nie były, Tylko się szczere piaski z daleka świeciły, Tu i owdzie odziane chróstami nizkiemi, Miejscami nietykane pługami ostremi. 97 Tu się oni rycerze trzej zastanowili Na ścieszce tej równiny; potem obaczyli, Że przeciwko niem jachał śpiesznie ktoś nieznany, We zbroję ze złotemi strefami ubrany, Co miał na tarczy za herb namalowanego W polu zielonem ptaka wiecznie żyjącego — Ale uczynię koniec, by wam zaś nie było, Że was tak długo bawię tą pieśnią, niemiło. Koniec pieśni dwudziestej piątej. XXVI. Pieśń dwudziesta szósta Argument Malagizy figury z marmuru białego Ukazuje na studniej źrzódła rozkosznego; Gdzie Mandrykard przyszedszy, srogie wszczyna wojny Z Rodomontem; tych zasię obu Rugier zbrojny Wyzywa i krwawy bój stacza, odważony, W dziele Marsowem z młodu dobrze wyćwiczony. Doralikę unosi szkapa opętany; Mandrykard ją z inszeni goni, rozgniewany. Allegorye W pieśni dwudziestej szóstej przez Wiwiana i Malagiza, których Sarracenka Lanfuza złemu Bertolagowi z Bajony przedać chciała, lecz od Rugiera i Marfizy w samem razie niebezpieczeństwa ratowani z upadkiem nieprzyjaciół wolni zostali, przypomina się nieskończona dobroć Boga miłosiernego, który nad mniemanie i rozum ludzki z ostatnich zwykł wyrywać niefortun zginionych. Przez osoby wielkie i chwały godne, co pierwej, niż się urodzili, na rytych od wieków mogli być poznani figurach, snadno uważysz, jako cnota nie jeno w niebie swoje ma mieszkanie, ale i w pamięci wszytkich ludzi ustawiczne na świecie: wspomnienie. 1. Skład pierwszy Białą płeć przeszłe wieki tak wspaniałą miały: Cnotę barziej, niż złoto drogie, miłowały; Tych zaś późniejszych czasów rzadko się najdują, Co zyskom ladajakiem marne nie hołdują. Po trzy i po cztery kroć godne szanowania, W dobrych postępkach swoje co tylko kochania Ugruntowały; niechaj sławne będą wszędzie I po śmierci i póki świat nizki trwać będzie. 2 Tak Bradamantę zacną nie mógł okazały Skarb żaden ruszyć ani państwa, pełne chwały; Cnoty wspaniałe, dzielność Rugiera mężnego Upodobawszy, wzięła do kochania swego, I słusznie, bo takowe dzieła jego były Iż go światu wszystkiemu znacznem uczyniły. Szanował on ją wzajem według pomyślenia I rzeczy dla niej czynił, godne podziwienia. 3 Już się beł w drogę puścił z dwiema rycerzami Rugier, jakom powiedział niedawno przed wami, Aby bracią z więzienia wybawił ciężkiego W które przez zdradę wpadli grabie bajońskiego, Gdy ich zjechał bohatyr jakiś okazały, A miał we środku samem swej tarcze znak mały, Ptaka, jedyną rozkosz arabskiej krainy, Co przez śmierć żywot bierze i rodzi się iny. 4 Ledwie ich zoczył, zaraz dał znać po postawie, Że mu miłe igrzysko w Marsowej zabawie. »Będzie podomno — rzecze — który z was tak śmiały »I przy męstwie animusz ukaże wspaniały, »Jeżeli dużem członkom są podobne siły, »Co mi was na wejźrzeniu pierwszem zaleciły, »Iż lub szablą lub drzewy spróbujem długiemi, »Kto zostanie na koniu, kto będzie na ziemi«. 5 »Wygodziłbym ja — mówi Aldygier — wnet tobie, »W jakiem jeno chcesz walki kosztować sposobie, »Kiedyby zbytnia czasu ścisłość pozwoliła, »Co nas w gwałtownej sprawie z domu wypędziła. »Ledwie tych kilka z sobą słów przerzec możemy: »Tak rączo i tak chyżo śpieszyć się musimy. »Sześćset człowieka namniej czeka nas zbrojnego, »Z któremi trzeba się nam bić dnia dzisiejszego. 6 »Miłość prawdziwa, miłość szczera rozkazuje, »Która natwardsze serca miękczy i ujmuje, »Byśmy własną z więzienia bracią wyzwolili »I w obietnicach się jem swoich uiścili. »Z tej przyczynyśmy zbroje wdziali na się twarde, »Chcąc to sprawić, a w tamtych skrócić myśli harde«. »Słuszną — odpowie drugi — wymówkę przymuję, »A jednaką w was wszytkich dzielność upatruję. 7 »I dlategom miał wolą serc waszych spróbować, »Chcąc doznać, kto z nas czterech męstwem ma przodkować; »Ale, że tam ukazać macie wasze siły, »Gdzie słuszność chce, aby się wszytkie obróciły, »Przypuście mnie, proszę was, w lubą kompanią: »Mam, jak wy, serce, męstwo, i me ręce biją; »Doznacie, o doznacie bez wątpienia tego, »Że towarzystwa godny jestem tak zacnego«. 8 Zda mi się, iż wy wszyscy, co dotąd nie wiecie, Słyszeć imię rycerza nowego pragniecie, Który się w towarzystwo wpraszał Rugierowi Iz nim iść ku przyszłemu chciał zaraz bojowi. Jestto mężna Marfiza, co raz tęgi dała Szotowi i Gabryny pilnować kazała, Gabryny, baby starej, do wszystkich chytrości Sposobnej, pełnej niecnót, pełnej różnych złości. 9 Dwaj bracia z Jasnej Góry zaraz pozwolili, Przyjaźni ucześniczką swych ją uczynili. Rugier mniema, że to jest rycerz doświadczony, Twarzy z hełmu nie mogąc widzieć z żadnej strony. Wtem Aldygier ukaże towarzystwu swemu Chorągiew naprzeciwko pagórku bliższemu; Z nią wiatry po powietrzu łagodne igrały, Lud do bitwy sprawiony, stał wkoło niemały. 10 Potem przypatrują się nowemu strojowi, Co samemu zwyczajny tylko Murzynowi; Poznali, że to właśni Sarracem byli, Dwóch więźniów z twarzą smętną zacnych prowadzili, Za których Maganzowie według słowa swego Złota nagotowali najwyborniejszego. Krzyknie Marfiza: »Czegóż dłużej czekać chcemy? »Bankiet się nam otwiera, gdy już tych widziemy!« 11 »Wezwanych spełna niemasz — Rugier się ozowie »I tak na onę mowę Marfizy odpowie — »Przydzie czekać: wnet sławny, wnet taniec zaczniemy, »Na którem krok skrwawiony wielom pomylemy«. Ledwo wyrzekł, aliści obaczą na stronie Drugą rotę; wiedziono przy niej muły, konie, Złotem, srebrem i drogiem sprzętem naj uczone, Co od grabie Murzyn brać miał za więźnie one. 12 Były szaty, obicia złotem przetykane, Szable drogo oprawne, łuki malowane. W śrzodku gminu dwaj bracia jadą poimani, Do podjezdków podlejszych mocno przywiązani, Nic więcej, jeno targu czekali skończenia, Który ich miał wiecznego nabawić więzienia. Sam Bertolag z ich starszem rozmawia niecnota, Za ich wolność gromady nie żałuje złota. 13 Już tu ścierpieć nie mogli dalej Amonowi Synowie, za swą bracią garło dać gotowi. Tak ten, jak ów wnet w toki kopie włożyli Iobadwa wraz zdrajcę niemi uderzyli. Jeden w bok trafił, drugi niemniejszej beł szkody Przyczyną, bo obiedwie przepędził jagody. Padł Bertolag: bodaj tak koniec wszyscy mieli, Co zyski sobie czynić z swoich szalbierstw chcielL 14 Rugier z Marfizą trąby inszej nie czekają, Na onę kupę Maurów, jak wściekli, wpadają. Marfiza nie złamała wprzód swojego drzewa, Aż trzech z koni zrzuciła, trzem wylała trzewa; Rugierowej zaś godny sam wódz ich był ręki: Leci martwy do ziemie, umiera przez dzięki. Taż drugiego, trzeciego posyła w te strony Gdzie Pluto z Prozerpiną mieszka zasępiony. 15 Stąd wnet między obiema urósł błąd stronami: Maganzowie mniemają, iż z Sarracenami Zmówiwszy się ci czterej, tak ich pożyć chcieli; Przeciwnem zaś sposobem oni rozumieli: Grabiów zdrajcami głosem wielkiem nazywają, Iż ich w ręce nieznanem żołnierzom wydają. Czyn się Marsów zaczyna, świszczą żartkie strzały, Drzewa trzeszczą, szable łby gęste zdejmowały. 16 Rugier, jak ptak, przepada w tę, to w owę rotę I kończy należytą siłom swem robotę, Raz dziesięciu obala, dwudziestu zaś potem. Toż czyni i Marfiza, w swym szyszaku złotem Nieznana: leci z siodeł zgraja wysadzona, Których chętnie przymuje ziemia, krwią skropiona. Tak ich bronią przyłbice, tak zbroje stalone, Jak się broni pożarom drzewo wysuszone. 17 Chciejcie przypomnieć sobie, jeśliście widzieli Albo przez czyje usta tę powieść słyszeli, Co za zgiełki i jakie szemranie straszliwe Zwykły więc pszczoły wszczynać, gdy swe garło chciwe Głodna zołna, aby ich pożarła, otwiera: Drżą, lękają się wszystkie, siła ich umiera; Tę połknie, tę zabije, bez liczby ich psuje I nadzieję do życia wszytkiem odejmuje. 18 Tak z tem gminem Marfiza i Rugier zaczyna, Głowy, ramiona, piersi szkaradnie rozcina. Ryciardot z bratem w tamte strony się udali, Gdzie Maganzowie w kupie z swoją rotą stali. A iż beł, jako Rynald, serca wspaniałego I obozy z młodych lat szczera rozkosz jego, We dwójnasób przyczynia sił, męstwa, ochoty, Płaci Magazeńczykom zdradę, złość, niecnoty. 19 Aldygier, sprawiedliwem gniewem poruszony, Zdał się, jak w gęstej puszczej lew głodem zmorzony: Przecina namocniejsze blachy bez trudności, Spycha z koni rycerzów nawiętszej dużości. Ale któżby ochotny, ktoby nie był śmiały, Ktoby nie był on Hektor i Ajaks zuchwały, Mając w swej kompaniej Rugiera zacnego Z Marfizą, męstwa wzorem jedynem dziwnego? 20 Serdeczna bohatyrka po stronach patrzała, Kogo z więtszej dzielności przodkiem chwalić miała; Dziwuje się, widząc ich siły niesłychane, Ale ją Rugierowe, z żadnem niezrównane, Do zdumienia przywodzą, bo on ciężkie razy Zadaje, sam namniejszej nie czuje obrazy. Zda się jej, iż na Marsa patrzy żelaznego, Który na ziemię zstąpił z nieba aż piątego. 21 Nieuleczone, gdzie się chynie, czyni rany: Jnż pułk Maurów, już drugi zdrajców pomięszany; Szyszak się kartą być zda przeciw szabli jego, Jeśli nią z blizka srogi dosięże którego, Kruszy hełmy i przednie blachy w niwecz psuje, Kogo tnie, śmierć mu w piekło drogę ukazuje; Dzieli ciało od ciała, lecą w różne strony Nogi po pas, brzuch od nóg z głową rozłączony. 22 Kogo zajmie, dusza go zarazem odbiega, I koń się przy swem panu śmierci nie wybiega; Głowę we mgnieniu oka z łopatek zdejmuje, Rozcięte aż do krzyżów piersi ukazuje.. Jednem machnieniem piąci zarazem zabija, Gdzie jeno z Balizardą ostrą się zawija. Ostatka nie napiszę, bo nie uwierzycie I snem raczej, niż prawdą, to męstwo okrzcicie. 23 Turpin, choć szczerze pisze, pozwala i tego, By według podobania wierzył każdy swego; Przedziwne tu wysławia męstwa Rugierowe, Które wy zwalibyście raczej plotki nowe. Jako pochodnia psować zwykła zimne lody, Znowu je obracając prędko w mokre wody, Tak przeciwko każdemu jest bojownikowi Marfiza, co więc orzeł przeciwko wróblowi. 24 Rugier w niej oczy utkwił, pilno się dziwuje, Ta zaś nad wszytkich w niem moc więtszą upatruje; A jeśli go Marfiza Marsem rozumiała, Nie mniejby mu się ona Belloną być zdała, By beł wiedział, że pannę hełm z zbroją nakrywa, Która wzrok i mniemanie jego oszukiwa; I ponno urosłaby spórka między niemi, Kto rozlał krwie, kto więcej ciał złożył na ziemi. 25 Atoli dosyć było czterem sił, śmiałości Zbić dwie rocie i posłać w podziemne nizkości. Leżą trupy na polach, ostatek ucieka: Brat brata, powinnego powinny nie czeka. Szczęśliwy, kto rączego jest pan zawodnika: Gdzie mógł, jak mógł, uchodził sam bez przewodnika; Ale kto pieszy został, wnet sprobował tego, Co to jest być bez konia, co zaś mieć żartkiego. 26 Został łup, pole wolne zwycięzcy zacnemu; Prostą Magazensowie drogą ku swojemu Uciekają domowi, tędy zaś Maurowie, A z panów pozostali wciąż gonią służkowie, Zostawiwszy dwu więźniów, sprzęt co kosztowniejszy, Których wyzwolić skoczył Ryciard ochotniejszy; Chłopięta zaś tłomoki z drogiemi rzeczami Od mułów i od koni odwięzują sami. 27 Prócz wielkich sztuk od srebra, prócz dziwnej roboty Jest siła zapon, łańcuch jest niejeden złoty, Więc i szat białogłowskich, w kwiaty rysowanych, Perłami, dyamentem wkoło haftowanych, Nuż obicia z potrzebę nad podziw ślicznego, Z jedwabiów i ze złota napół utkanego; Wiele, wiele zdobyczy inszej w drogiej cenie, Wino, chleb i potrawy dziwne na jedzenie. 28 Wnet na zdjęcie szyszaków wszyscy się zdumieli, Widząc, jak wielką pomoc w bitwie z panny mieli, Gdy warkoczem wspaniała bohatyrka złotem Błysnęła, wdzięczną twarzą, białą szyją potem. Czczą ją i ważą wszyscy, proszą, aby swego Nie taiła imienia, wieczności godnego; Ona ludzka i zacnem kompanom życzliwa, Niewiędziane jem dotąd swe imię odkrywa. 29 Nie mogą się nasycić, patrząc na dziewicę, Gdy okazała złoty włos, zdjąwszy przyłbicę; Ta zaś w Rugiera tylko wzrok bystry wlepiła, Z niem mówi, jego serce i śmiałość chwaliła. Wtem słudzy do obiadu proszą gotowego, Który na stole mieli u źrzódła jednego, U źrzódła, gdzie słoneczny promień mirt wysoki Zakrywał, jak więc ciemne Cyntyą obłoki. 30 Jedna ze czterech dziwnych ta fontana była, Co ręka Merlinowa kiedyś urobiła, Najprzedniejszem marmurem wkoło otoczona, Jak świeże mleko, białem, ślicznie wygładzona; Widziałbyś beł wyrznione boską ręką prawie Od Merlina obrazy w swej własnej postawie; Rzekłbyś, że tchną i żyją, by mówić umiały: Tak cudowne w robocie swej skutecznej stały. 31 Tam z lasu jakaś straszna wychodzić się zdała Bestya szpetna, brzydka, wzrok okrutny miała, Uszy ośle, łeb, zęby wilcze, od wielkiego Wyschła głodu, a łapy cztery lwa srogiego; Ostatek liszki chytrej własna postać była; I zdało się, iż cały świat w okrąg schodziła: Pyszne Hiszpany, własną ziemię i Francyą, Afrykę, Amerykę, Azyą, Anglią, 32 Wszędzież lud zabijając bez wszelkiej litości Podły gmin, średnie stany i wielkiej zacności; A nabarziej psowała, nabarziej szkodziła Królom, książętom, panom, gdzie ich zaskoczyła. Dosiągła okrutnością swą dworu rzymskiego, Zabiła z kardynałmi papieża samego, Poszpeciła od Boga stolec poświęcony Piotrów, zgorszenie brzydkie dawszy w tamte strony. 33 Żaden mur przed straszliwą bestyą nie może Wytrzymać i forteca żadna nie pomoże; Z gruntu miasta wywraca, nikt się nie obroni, Gdzie jeno kolwiek przydzie sroga, gdzie się skłoni. Śmie jeszcze honorowi uwłaczać boskiemu, Chcąc się za Boga udać gburowi prostemu, Tem śmielej, tem bezpieczniej, aby rozumiano, Że jej od nieba klucze i od piekła dano. 34 Potem rycerz, bobkowem wieńcem ozdobiony, Na tem marmurze z drugiej ukazał się strony; Trzej inszy obok przy niem, na nich haftowane I w kwiat złotej liliej szaty złotem tkane. Przy nich lew, co zarazem rozgniewany godził Na wspomniany brzydki dziw, poważnie wychodził# Jedni na czołach mieli imiona pisane, Drudzy u kraju szaty wierzchniej wyszywane. 35 Pierwszy, co swą utopił broń w brzuchu bestyej, Franciszkiem się mianował, król i pan Francyej; Maksymilian drugi, równy cnotom jego, Rakuszanin, tuż podle Karła stał piątego. Ten nienatkany gardziel przepędził źwierzowi, Mężny, dość wspaniałemu czyniąc zamysłowi. Z ręki Karła przeszyła strzała ustalona Piersi: krew ziemię broczy, gwałtem wytoczona. 36 Na kudłatem lew grzbiecie miał to pismo swoje: »Dziesiąty«; a za uszy dziw porwał boje I tak trząsł, gryzł, mordował, tak długo obracał, Aż kości zdruzgotane wszystkie w niem namacał. Uweselił się zaraz świat i strachy wszytkie Za fraszkę miał, porzucił pierwsze złości brzydkie. Lud się schodził im dalej, tem więcej już śmiały I patrzył na śmierć źwierza jeszcze zadumiały. 37 Tak Marfiza, jako trzej rycerze pragnęli, Aby już dostateczniej zarazem wiedzieli, Zrozumiawszy imiona, królów onych sprawy, Co krwawe zdali się mieć z bestyą zabawy, I czemu ją zabili i dlaczego ona Świat zwodząc, potem ptastwu w pokarm zostawiona; Patrzą na się, jeśliby który co z nich wiedział, Aby tę historyą zupełnie powiedział. 38 Wnet Wiwiań wejźrzawszy na Malagizego, Który słuchał, a słowa nie mówił żadnego: »Tobie tę historyą powiedzieć potrzeba — »Rzecze — boć to łaskawe wiedzieć dały nieba, »Co zacz te są osoby, co jako sztychami, »Tak żartkiemi pożyli bestyą strzałami«. Ten odpowie: »Przyszłych to macie obraz rzeczy, »Których autora niemasz; Bóg je ma w swej pieczy. 39 »Ci wszyscy, co imiona wydrożone mają »W marmurze, w wiekuistej pamięci zostają »I jeszcze ich świat nie miał: po sześćsetnem roku »Z wysokiego spuszczani przybędą obłoku. »Cień na tej studniej jakiś on prorok prawdziwy »Spraw ich przyszłych ukazał i wizerunk żywy, »Prorok Merlin, za króla co żył angielskiego »Artura, budowniczy źrzódła tak dziwnego. 40 »Ta bestya wynidzie z piekła onych czasów, »Gdy granice stanowić będą pól i lasów, »Gdy chciwa ludzka żądza pakta i pomiary »Mieć zechce, cnocie, słowu nie dodając wiary. »A chocia zrazu świata nie wzruszy wszytkiego »I zostawi od jadów swych nieco wolnego, »Ale potem różnych miejsc poturbuje siła »I z bogatszemi będzie uboższych trudniła. 41 »Od zaczęcia do wieku na potem przyszłego »Więcej coraz przybywać będzie dziwu tego: »Straszny, okrutny, wielki i nieporównany »Róść będzie, aż nakoniec zostanie skarany. »Nigdy Piton, o którem napisano siła, »Ani Hydra tak sroga i okrutna była; »Żadna bestya i śmierć nie wydoła temu, »Coby szpetnością, złością rówień był naszemu. 42 »Srogie mordy uczyni, miejsca nie zostawi »Wolnego, strachów różnych lud wszytek nabawi. »Mało to, mało macie z wydrożenia tego: »Więtsze grzechy popełni z uporu krnąbrnego. »Świat będzie gwałtu wołał i prętkich ratunków, »Na który głos, aby go zbawili frasunków, »Wynidą ci, których to czytacie imiona, »Jaśniejszy, niż Tytona zgrzybiałego żona. 43 »Coby się srożej zstawił dziwowi brzydkiemu, »Królowi nie porówna żaden francuskiemu; »I słusznie, iż on przejdzie drugich w tej dzielności »Bo podobnego nie ma w cnotach i ludzkości. »Siła po zad w królewskiej powadze zostawi, »Wiele rozumem, męstwem swojem Frankom sprawi, »Na ostatek, jak wszelka światłość ustępuje »Słonecznej, tak on inszych dobrocią celuje. 44 »Ledwie pierwszego roku zdobić jego skronie »Dopuszczą po obraniu królewskiej koronie, »Alpes przejdzie i wszytko w okrąg popustoszy, »Co potka, złamie, zwalczy, podłabi, pokruszy; »Tak słusznem i wspaniałem gniewem poruszony »Sprawi, że będzie przeszły sławnie wstyd zniesiony, »Ozdobę francuskiemu narodowi wróci, »Z którem w nieprzyjaciołach zbytnią hardość skróci. 45 »Stamtąd się pomknie w pola kraju lombardzkiego »Z kwiatem młodzi przedniejszej królestwa swojego »I Szwajcary tak zetrze, tak pogromi snadnie, »Iż trząść porożem na myśl nigdy jem nie padnie. »Potem z kościołem bitwę i z Hiszpanem zwiedzie, »Do wstydu Florentczyka wielkiego przywiedzie; »Bo nad mniemanie wojsko tam zasię obróci, »Gdzie niedobytą z gruntu fortecę wywróci. 46 »Do wzięcia jej najlepiej będzie mu służyła »Ta broń, która bestyej garła pozbawiła, »Broń twarda, ostra, mocna, godna uczciwości, »Co światu lubych dała przyczynę radości. »Nie wytrzyma jej żaden miecz i głośne działa, »Tył wnet każda chorągiew będzie podawała; »Wszytko ona powali, przekopy trupami »Wyrówna, przed nią miasta upadną z zamkami. 47 »Takiej Franciszek mężnej dojdzie wspaniałości, »Jaką mieć ma monarcha nawiętszej możności; »Sercem wielkiem wielkiemu zrówna cesarzowi, »Roztropnemi dziełami zaś Annibalowi. »Macedończyk go szczęściem nie przewyszszy swojem, »Choć Indy, Persy, Greki krwawem stłoczył bojem; »Szczodrobliwości dziwnej znaki poda takie, »Iż mu nie wydołają przykłady wszelakie«. 48 To mówiąc Malagizy, wlał w wnich więtsze chęci, Że prosili, by drugich z wiecznych niepamięci Wyrwawszy, opowiedział przezwiski własnemi, Co mają straszny bój wieść z dziwy piekielnemi. Wnet Bernarda imieniem przeczytał pierwszego, W proroctwach Merlinowych nasprawiedliwszego, Bernarda, przez którego sławna Bibiena Tak będzie, jak jest piękna z Florencyą Sena. 49 Żaden tam nie poprzedzi, żaden serdecznego Gismonda, Ludowika i Jana mężnego. Tu Gonzaga, ten drugi jest z Aragoniej, To Salwiat, wszyscy trzej głównemi bestyej Są nieprzyjaciołami; po nich następuje Franciszek, ojcowskich zaś kroków naśladuje Federyk, a powinnych i zięcia blizkiego Ma w Ferrarzu, w Urbinie książęcia wielkiego. 50 Z tych jeden, Gwidobalda syn zacny dobrego, Nie chce rodzica wydać w wielkich cnotach jego; Ottobon i Synibald z Fliszka tuż za niemi Pędzą źwierza i razy mdlą coraz cięższemi. Ludwik z Gazola puszcza tak miernie swe strzały, Iż wszędzie w miąższej szyi zarazem zostały, Strzały, które mu Febus z łukiem dał złoconem, Gdy go Mars przepasował mieczem ustalonem. 51 Esteńscy Herkulowie dwaj z Hipolitami Gonią dziw za Gonzagą równemi stopami; Przy nich Medici bieży i Hipolit trzeci, Już go zdadzą się dopaść i trzymać za szczeci. Juljan nie myśli być od nich pośledniejszy, Ani Ferant od brata swego mniej rzeźwiejszy; Andrzej Dorya z Sforcą tak chwały jest chciwy: Nie życzy, by go człowiek miał poprzedzić żywy. 52 Zawołanej krwie bracia dwaj widzieć się dają, Awalowie, co za herb twardą skałę mają, A ta przyciska głowę Tyfeusa złego Z nogami, które z węża są jadowitego. O, jako siła srogich ran dadzą źwierzowi, O czem przyszły wiek powie późnemu wiekowi: Franciszek z Peskaryej to niezwyciężony, Drugi Alfonsa z Wastu imieniem okrzczony. 53 Ale gdzieżem Konsalwa podział z Hiszpaniej, Ozdobę i jedyną światłość Iberyej, Którego Malagizy sprawy znamienite, Potem szczodrobliwości wychwalał obfite? Z Monferu beł kompanem Wilelma onego, Co też wzięła tęgi raz bestya od niego. To ta trocha przeciwko silnej liczbie była, Których ona pobiła i których raniła. 54 Tak w uciesznem igrzysku miedzy rozmowami Po obiedzie zszedł jem czas temi zabawami; A południowe słońce zaś oszukiwali, Gdy obiciem promienie jego odbijali. Więc dla niebezpieczeństwa uczynił obrony Wiwian, rozsadziwszy lud swój w różne strony. Po chwili kompania ona obaczyła Pannę, co właśnie do nich naprost się śpieszyła. 55 A beła to Hipalka, Fronty na dzielnego Której hardy Rodomont wziął Rugierowego; Goniła go, czasem łzy z prośbami mieszając, Czasem szkaradne słowa z gniewu powtarzając. Ale u niebacznego gdy nic nie sprawiła, Rugiera w Agrymoncie szukać powróciła, Dowiedziawszy się w drodze, nie wiem tam, od kogo, Iż go u Ryciardyna zastanie młodego. 56 Więc i miejsce wiedziała, bo tam razów wiele Była i nawiedzała swoje przyjaciele. Naprost podle fontany żywej się puściła I tam siedzących w kupie owej obaczyła. Zdumieje się, a mądrze chcąc poselstwo sprawić, Wolała się do czasu jeszcze z niem zabawić; Poznawszy Bradamanty swojej rodzonego Zmyśliła, iż Rugiera nie znała żadnego. 57 Do Ryciardyna mowy swoje obróciła, Jakby właśnie posłana do samego była. Ten zaś poznawszy pannę, przeciwko niej skoczy, Pyta, czemu tak smutna, czemu mokre oczy I źrzenice dlaczego zapłakane miała, Czy ją w drodze przygoda zła jaka potkała. Ta, kędy Rugier siedział, bliżej przystąpiła I głosem, aby sprawę zrozumiał, mówiła: 58 »Twoja rodzona wieść mi konia rozkazała, »Co mu Francya równia w dobroci nie miała, »Którego ona waży, którego miłuje »I Fontynem jakiemsi najczęściej mianuje. »I jużem we trzydziestu ponno milech była »Pod Marsylią, gdzie mi czekać naznaczyła; »Tam ona nie chcąc namniej w domu się zabawić, »Po kilku dniach i sama miała się też stawić. 59 »A takem swemu szczęściu powierzała wiele, »Takem na nie kazała i hardzie i śmiele, »Że mię, gdybym wymówki zażyła takowej, »Iż to koń jest kochany siostry Rynaldowej, »Nie miał nikt despektować i ważyć się tego, »Aby gwałtem wydzierał to, co jej własnego. »Atom na Sarracena trafiła niecnotę, »Który takową przecię wnet zrobił robotę. 60 »Wczoram i dziś cały dzień za zdrajcą biegała, »Abym prośbami twarde serce ubłagała; »Potem mię do łajania upór duży jego »Przywiódł, gdym zrozumiała grabię nieludzkiego. »Nakoniec odeściem go blizko stąd musiała, »Alem już zemdlonego z prącej, z ran widziała; »Bo się z jakiemsi potkał mężem doświadczonem, »Który, tuszę, zemścił się mych krzywd w miejscu onem«. 61 Wstał Rugier na takowe Hipaliki mowy I temi Ryciardyna prosi pilno słowy: »Za moje dzieła niech tę otrzymam nagrodę, »Abym wetować jechał z tą panną jej szkody. »Pozwól, iż sam pojadę, daj to prośbom mojem, »Chceszli chętnego doznać przyszłem sprawom twojem. »Radbym widział rycerza co najprędzej tego, »Co rozbójniczą ręką konia wziął cudnego«. 62 Nieludzka chocia się rzecz zdała Ryciardowi Dopuścić nowych trudów wdzięcznemu gościowi, Ale iż go zapłatą zaklął swych dzielności, Dał na wolą, takiej się dziwując śmiałości. Wsiadł Rugier, kompanią pożegnawszy lubą, Upewnia, iż się panna najdzie z swoją zgubą. Ci zaś o jego męstwie sobie rozmawiali, Które przypominając, aż się zdumiewali.. 63 Hipalka gdy opodal od swych odjechała, Już bezpieczniej wszystkę mu prawdę powiedziała, Jako od tej umyślnie posłana do niego, Która obraz w sercu swem ma cnót wielkich jego; I namniej nie ujmując, z pilnością kończyła Wszytko, jak Bradamanta zacna poruczyła; A iż nie powiedziała u fontany tego, Ryciard winien, co go tam miała obecnego. 64 Potem rzekła: »Ten, co wziął konia w drodze tobie, »Ledajak, widzę, waży twoję przyjaźń sobie. »»Powiedz — rzekł — gdy go ujźrzysz, Rugierowi swemu, »»Że się despektem karmię tem na wzgardę jemu; »»A jeśli konia mieć chce, niechajże wie o tem, »»Iż z wielkiem dobijać się musi oń kłopotem. »»Rodomontem mię zową, którego dzielności »»Światu tak jawne, jako słoneczne jasności««. 65 Ledwie skry nie wypadły z oczu zapalonych Rugierowi, gdy słuchał słów i wieści onych; Gore gniewem i wszystek na twarzy płonieje Stąd, że konia jedyne wojn wzięto nadzieje, Stąd, że od przyjaciela dar beł kochanego, Stąd, że na więtszy despekt stało się to jego; Zna zmazę na uczciwem, jeśli do pomszczenia Chyżego nie uczyni zaraz pośpieszenia. 66 Prowadzi go Hipalka, namniej się nie bawi, Tusząc, iż wedle myśli pomstę wnet odprawi, I tam gdzie się dzieliły ścieszki, przyjechała: Ta w równinę, ta w góry różną drogę miała. Widzi z daleka miejsce, kędy zuchwałego Pohańca zostawiła i konia swojego. Przykrszą, ale zaś prostszą zaraz wziąć wolała, Dalszą w bok porzuciwszy, choć równinę miała. 67 Tak chęć pomsty despektu Hipalkę rozpiera, Iż złą ścieszkę dla więtszej prędkości obiera. Już na garle zdrajcy sieść swemu obiecuje, Już i Fronty na bierze, już wzgard swych wetuje. Ale ten z Mandrykardem w pola się udawa, Wciąż, jako z proce, leci ani omieszkawa; Równinę gładką obrał i tak rączo idzie, Że z Rugierem potkać się pewnie mu nie przydzie. 68 Już byli nienawiści oba swe złożyli Dla króla Agramanta, któremu życzyli Dać posiłki naprędsze. Więc jako tej zwady Z Doraliki nadobnej poniechali rady, Wiecie o tem; teraz zaś, u źrzódła onego Co było po odeściu Rugiera śmiałego, Słuchajcie, gdzie Aldygier z Ryciardem zostali, Aby zacną Marfizę mile zabawiali. 69 Która porozumiawszy ich wolą, już była Ubrać się po panieńsku chętnie pozwoliła. Beł ubiór, co Lanfuzie miedzy swemi dary Magazeńczyk z Bajony posłał grabia stary; A choć to rzadko zbroję z siebie zdymowała, Szable nigdy od boku nie odpasowała, Najrozkoszniejszą w ten czas płeć i członki swoje Na ich prośby okrywa w białogłowskie stroje. 70 Jak prędko jadąc z blizka Tatarzyn ją zoczył, Co naprędzej dopaść jej z wielką chęcią skoczył, Doralikę nagrodzić chcąc Rodomontowi I tak spólnemu koniec uczynić gniewowi. Nie wie, głupi, iż miłość gardzi frymarkami, A szczera wszelakiemi brzydzi się targami; Ani to jest podobna, aby nie żałować, Gdy twoję wziąwszy, cudzą każeć kto miłować. 71 I tak, aby opatrzył Rodomonta swego, A piękna Doralika była żoną jego, Marfizę, iż mężnego godną być najduje Bohatyra, gwałtem wziąć zaraz się gotuje. Mniema, że jej dostanie, jako pierwszej, snadnie, Mniema, że i król z Sarce sam na to przypadnie. Bez wszelakiego tedy wyzwał omieszkania Rycerzów, których widział przy niej, do potkania. 72 Malagizy, Wywian, co we zbrojach byli, Jako dla bezpieczeństwa straż swych zawodzili, Porwą się z miejsca oba, bo tak rozumieli, Że z tamtemi obiema razem czynić mieli. Ale Afrykan dał znać, iż chce być w pokoju, Podobieństwa żadnego nie czyniąc do boju. Zaczem już pojedynkiem przydzie z nich któremu Przeciw Mandrykardowi stanąć też jednemu. 73 Wiwian zaraz męską uczynił ochotę, Iż odprawić gotów beł takową robotę; Najokrutniejszą wziąwszy kopią prostuje, Niemniejsze, jak Mandrykard, serce ukazuje. Mierzą i znaczą oba, gdzieby uderzenie Z więtszem niebezpieczeństwem swe wzięło zemszczenie. O hełm pogański drzewo Wiwian swe. skruszył: Nie jeno go nie zrzucił, ale ani ruszył. 74 Sarracen, potężniejsza co jest jego siła, Stłukł tarcz Wiwianowę, jakby z lodu była, I z siodła go wyrzucił; ten na ziemię leci, Zostaje między kwieciem w trawie bez pamięci. Malagizy probować szczęścia chce lepszego I zemścić się despektu, bolu, krzywdy jego. Cóż potem: ledwie drzewo złożył, ledwo skoczył, Zaraz się w kompaniej przy swem bracie zoczył. 75 Wsiadł beł przedtem na konia Aldygier surowy, Ich stryjeczny, we zbroi, do bitwy gotowy. Tych dwu na ziemi widząc, popuścił koniowi I z drzewem leciał żartko ku Mandrykardowi. Z szyszaka wypadł głośny dźwięk uderzonego, Bo też trafił, jako chciał, króla tatarskiego; Drzewo na czworo złamał, trzaski precz leciały: A ten nienaruszony, a ten został cały. 76 Ale Mandrykard z boku uderzy lewego; A iż od bohatyra raz był potężnego, Żadnej tarcz, żadnej zbroja pomocy nie dała, Raczej, jak skórka jaka, subtelna się zdała. Srogi grot przeszedł ramię Aldygierejowi, On ku bliższemu z konia spadł wnet pagórkowi. Zbroja krwią opłynęła: tak się gwałtem leje, Twarz zbladła, słabe zdrowia zostają nadzieje. 77 Z taką młody Ryciardyn biegł zapalczywością, Bólem i srogą brata wzbudzony litością, Aby ukazał, jak więc często ukazował, Że się francuskiem słusznie książęciem mianował. Czego na ten czas pewnie doznałby beł śmiały Mandrykard ani z placu zjechałby mu cały: Koń szwankował, niestetyż, nieszczęście tak chciało, Co mu paść, jego srodze przycisnąć kazało. 78 A kiedy już nie widział rycerza żadnego Tatarzyn, coby skusić z niem śmiał szczęścia swego, Mniema, iż wiecznej godne chwały jego siły Słusznie tak pięknej dziewki panem go czyniły. »Kiedy niemasz — mówi jej — rycerza takiego, »Coby za zdrowie twoje wsiadł na konia swego, «Moja jesteś, o panno: prawa i wolności »Żołnierskie same mi w moc dają twe wdzięczności«. 79 Podniowszy bohatyrka wzrok z twarzą wstydliwy: »W jednem się mylisz — rzekła — w drugiemeś prawdziwy. »Tak jest, jużbych ja twoją była prawem wojny — »Widziałam twoje męstwo i coś czynił zbrojny — »Gdyby którykolwiek z tych, coś ich zrzucił z koni, »Mojem beł i swej dla mnie dobył na cię broni. »Wiedz, żem wolna, i to wiedz, żem jest własna swoja: »Mnie odemnie wziąć ręka niech spróbuje twoja! 80 »Szablą, tarczą, kopią umiem i ja robić, »Zsadzać z koni rycerzów, męstwo siłą zdobić »Nie nowina mi. — Drzewo i konia mojego »Daj!« — gniewliwa na giermka krzyknęła swojego. Suknię i białogłowski strój długi zdejmuje, Ozdobę dużych członków, mężna, ukazuje, Członków, co wyrażały Gradywa samego, Prócz twarzy Kupidowej, wzroku niebieskiego. 81 Już zbrojna miecz do boku swój przypasowała, Chyżej nad podziwienie na konia wsiadała, Tam i sam obracając, ostrogami kole, Zawściąga i w szerokie wypuszcza go pole. A potem Mandrykarda wyzywa hardego, Drzewo kładzie okrutne do toku dużego; Tak Achillesowego męstwa próbowała Pentesylea, kiedy Trojej pomagała. 82 Po same gałki, jak śkło, drzewa się strzaskały, Ostatki pod obłoki skrami poleciały; Mocno Mandrykard w siedle, mocniej siedzi ona, W zad nie była o jeden palec poruszona. Patrzy Marfiza, jeśli pohaniec zuchwały, Co siłą swą dopiero tak beł okazały, W ściślejszem wojny skusić będzie chciał sposobie, Aby skoczyła z mieczem k niemu w onej dobie. 83 Ten żywioły niezbożnik przeklina i nieba, Widząc, iż w siedle siedzi panna, jako trzeba. Ta zaś, co mu tarcz przeszyć mocą wielką chciała, Iż cała, markotno jej i przykro łajała. Oboje szabel chyżo od boków dostali I ciężkie po swych zbrojach razy zadawali, Po zbrojach, co ich ciała wkoło otoczyły, Aby najostrsze bronie szkody nie czyniły. 84 Jeśli u tej blach mocny, i u tego duży, Żaden miecz, żadne drzewo przebić go nie służy; Choćby dwa dni, złożywszy, oboje się bili, Najmniejszej szkody pewnie by nie uczynili. A syn też Ulienów w pośrzodek ich wpada, Krzyczy na Mandrykarda, iż winę przepada; Bo jeśli boju pragnie, on pierwszy do niego, Co słuszne ma przyczyny mścić się żalu swego. 85 »Ale w pokoju dotąd, wszak wiesz, być musiemy, »Aż królowi posiłki swemu uczyniemy, »I inszej strzedz wszelakiej powinniśmy zwady: »Te pakta, takie spólne czyniliśmy rady«. To rzekszy, wnet Marfizę, skłoniwszy, przywita, A poselstwo od króla Agramanta czyta; Przypomina zarazem ustne posła mowy, Nad ich wojskiem upadek jak już jest gotowy. 86 Potem prosi nie tylko, aby opuściła Gniew słuszny, ale żeby siły z ich złączyła I ku wielkiemu zaraz biegła obozowi, Aby śpieszniejszy dał się ratunek królowi, Gdzie sławę nieśmiertelną aż do nieba wzniesie, Gdzie godne dzieł wspaniałych podarki odniesie; Czego przez teraźniejszą spórkę mieć nie będzie, Choć nieprzyjacielowi na garle usiędzie. 87 Wspaniała bohatyrka, co zawsze życzyła, Aby z francuskiem próbę wojskiem uczyniła, I to samo z daleka pędzi ją w te kraje, Pragnie widzieć strój, męstwo, ludzkość, obyczaje I jeśli z prawdą sława słusznie się zgadzała, Co o męstwie francuskiem siła powiedała, Więc słyszy, iż król zjęty strachy ostatniemi; Zaczem jechać w tę drogę już pozwala z niemi. 88 Rugier tem czasem w góry bieży zapalczywy, Jak prowadzi Hipalka, pomsty prędkiej chciwy; A widząc, iż daremną drogę tędy czyni, Gryzie się i nieszczęście zjadły swoje wini. Poznał, iż równą ścieszką po onej fontanie Udał się i pewnie tam rozbójcę zastanie. Powraca, bieży za niem, napadł na ślad nowy, Którem Rodomont jachał dopiero surowy. 89 Życzy, aby na Jasną Górę powróciła Hipalka, skąd dzień jazdy jeden uczyniła. Bo gdyby do fontany z nim na zad jachała, Siła i barzo siła z drogiby już miała. Potem rzekł: »Namniej nie wątp: konia mieć będziemy, »Jeśli zdrajcę gdziekolwiek w miejscu zaskoczemy; »O czem lubo to ja sam, lubo też kto iny, »Niezadługoć pocieszne przyniesie nowiny«. 90 Dał jej i list, co pisał czasu niedawnego, Tusząc, iż będzie skrycie Bradamancie jego Oddany; nadto ustnie powiada jej siła, Prosząc, aby go szczerze przed nią wymówiła. Hipalka w swej pamięci wszystko, co rzekł, chowa I tak lube poselstwo sprawić jest gotowa; Żegna go i obraca rączo konia swego, Żeby mogła być w domu wieczora przyszłego. 91 Rugier za Rodomontem bieży uznojony Jego śladem i w tamte, gdzie powrócił strony; Ledwie fontany postrzegł, alić i samego Z Mandrykardem u źrzódła obaczył chłodnego. Ci obadwa, jakom rzekł, obiecali sobie Pokój ani się więcej wadzić w onej dobie, Ażby Agramantowi pomoc uczynili I od namiotów jego Karła odpędzili. 92 Zaraz poznał Fronty na zacny Rugier swego, Jeszcze prędzej, co na nim siedział, pana jego; Złoży drzewo straszliwe i krzyknie surowy, Aby słysząc Afrykan, bić się beł gotowy. Rodomont wiele, wiele w ten czas czynił z siebie, Bo kwoli tej ani chciał mężnem być potrzebie, I tak uskromił baczny sierdzistości swoje, Iż beł, jak głuchy, krwawe chocia lubił boje. 93 Pierwszy to i ostatni beł ten dzień, którego Nie wszedł, wyzwany, w szranki Marsa ogromnego. Tak go uczciwa żądza piecze i zdejmuje, Tak zapomnieć wspaniałych gniewów rozkazuje, Że choćby miał po wolej Rugiera mężnego, Jako lampart w pazurach zająca lichego, Nie zabawiłby nad niem swych sił i dużości, Aż królowi oddawszy własne powinności. 94 Przydam jeszcze, iż wiedział, jako dla swojego Rugier z niem pragnął bitwy Frontyna dzielnego; Słyszał często, jako beł rycerz doświadczony I co w krwawych zabawach czynił odważony; Słyszał, jak jego sława w górę pod obłoki Wybiwszy, napełniła i ten świat szeroki. Teraz z niem nie chce wojny, zbrania się potkania I jedzie do obozu dla ratunku dania. 95 Tysiąc mil biegłby pewnie on czasu inszego Zakupić okazyą igrzyska takiego; Dziś, Achilles choćby go wyzywał serdeczny, Zostałby, jako Rugier, od niego bezpieczny. Okrutnych gniewów uśpił tak twardo płomienie, Iż na żaden nie czułby wrzask i uderzenie; Przyczyny, czemu nie chce bić się, Rugierowi Powieda, prosząc, by z niem biegł ku obozowi. 96 Bo jeśli to uczyni, wielką przy ozdobie Zjedna u króla swego wiarę, sławę sobie; Którego kiedy wyjmą prędko z obleżenia, Wolne pole, wolny plac najdą do czynienia. Rugier mówi: »Przypadnę snadno do wszytkiego »I z wami zaraz jadę do wojska naszego, »Byśmy Trojanowego ratowali syna, »Jeno wprzód chcę, abyś mi tu wrócił Frontyna. 97 »Sam przyznasz, żeś rzecz męża niegodną dobrego »Uczynił, mdłej dziewczynie wziąwszy konia mego, »Dziewczynie, która jakoż bronić ci go miała, »Gdy cię niespodziewanie zbrojnego potkała? »A jeśli chcesz, abyśmy bitwę odłożyli »I przymierze do czasu tu postanowili, »Daj konia, bo inaczej ja tu umrzeć wolę, »A na zgodę namniejszą z tobą nie pozwolę«. 98 Gdy Rugier z Afrykanem wiedzie spór takowy, Aby konia dał abo bić się był gotowy, Ten zaś zwłócząc, wymówek tysiąc pokazuje, Któremi bohatyrów gniew już, już ujmuje, Z drugiej strony Tatarzyn przypadł rozgniewany, Iż tarczą Rugierową zdobił malowany Ptak, co inszem wspaniały poważnie króluje, A Rugier go za swój herb światu ukazuje. 99 W polu błękitnem Rugier miał orła białego. Trojanie zażywali przedtem herbu tego; A iż wiódł od Hektora ród swój zawołany, Nosił go jako swój znak przywilejowany. O czem Mandrykard hardy nie wiedząc, wyzywa Rugiera i wielkiem to despektem nazywa, Aby kto inszy herbu miał zażywać tego, Który on od Hektora ma namocniejszego. 100 Miał też Mandrykard ptaka, co Ganimedowi Uczynił w porwaniu gwałt kwoli Jowiszowi, A wziął go pod fortecą za wielkie nagrody Cnoty, niebezpieczeństwa i na zdrowiu szkody. Wiecie o tem z drugiemi już historyami I jako prorokini z wielkiemi chęciami Dała mu go przy dużej zbroi Hektorowej, Co pracą boskiej ręki beła Wulkanowej. 101 Już po kilkakroć przedtem o to się wadzili, Końca burdom dla przeszkód różnych nie czynili; Kto ich rozwadzał, godził kto zapalczywości, Podano to do waszej dawno wiadomości. Atoli do zjechania nie przyszło spólnego, Aż teraz, kiedy Rugier konia szukał swego; U którego Mandrykard, jako ptaka zoczył, Zgrzytając, z tak przykremi zaraz słowy skoczył: 102 »Widzę, że z herbem znak mój nosisz, uporczywy; »A już to po kilkakroć, zgody spólnej chciwy, »Dawałem ci przestrogę, ty zaś, jak szalony »I na swoje nieszczęście marnie odważony, »Swą porzesz anić serca uporu dużego »Nie wypędziły groźby me do czasu tego. »Więc mi przydzie ukazać, jako z lepszem twojem »Uczyniłbyś, nie gardząc rozkazaniem mojem«. 103 Jak rozpalona głównia na małe dmuchnienie Oczywiście gwałtowne uczyni płomienie, Tak sprawiedliwem gniewem Rugier zapalony Odpowie, fuki przykre usłyszawszy ony: »Wierę, ty mniemasz, że ja z tem w krwawej potrzebie »Czas jaki życząc strawić, będę się bał ciebie? »Doznasz wnet, jako konia zdołam odjąć temu, »A Hektora sławnego tarcz tobie samemu. 104 »Jużem ja szczęścia z tobą probował swojego »I miałem cię po wolej czasu niedawnego; »A żeś szable u boku w ten czas nie miał swojej, »Strzymałem się i szyje nie uciąłem twojej. »Teraz, żeś dał przyczynę słusznemu gniewowi, »Zabiteś, twój ptak memu ustąpi orłowi, »Bo to jedyny dawno znak domu mojego: »Ty go przywłaszczasz darmo, a nic ci do niego«. 105 Na takową Tatarzyn mowę zajątrzony Zaraz dobywa broni, którą beł szalony Orland przedtem porzucił w lesie zagęścionem, A on zdrady fortelem załapił ją nowem. Rugier, co zawżdy zwykł być serca wspaniałego, Iż Mandrykard do miecza ma się tylko swego, Zsiadszy z konia, swe drzewo na drodze porzucił, A do swej namocniejszej szable się też rzucił. 106 Rzucił się i we mgnieniu oka jej dobywa, Szable swej, Balizardą którą on nazywa; Ale Afrykan wespół z Marfizą się wdali, Pojedynek tak straszny aby rozerwali. On Tatarzyna, ta zaś Rugiera porwała I obudwu o pokój uprzejmie żądała, A Rodomont narzeka, iż postanowienie Mandrykard dwakroć złamał i zawiódł sumnienie. 107 Wprzód, gdy zwadę z Marfizą niepotrzebną czynił, Ustawę znieważywszy, aż nazbyt przewinił; Teraz, o łaskę króla iż mało dba swego, Dał znać, Rugiera darmo turbując śmiałego. »A jeżeli warchołem — mówi — już chcesz zostać, »Nasze spórki skończmywprzód, którem ja chcę sprostać, »Spórki nad insze wszytkie, wiesz dobrze, słuszniejsze, »Co je nam zatrzymały ustawy późniejsze. 108 »Takiemi przyrzekliśmy pokój i przymierze »Przysięgami i taki zakład spólnej wierze »Daliśmy, iż jak prędko odprawię się z tobą, »Ja i Rugier o konia mamy czynić z sobą. »Potem jeślić co zdrowia z tej potrzeby zbędzie, »Bić się z niem o swoją tarcz praca twoja będzie. »Ale się ja spodziewami pewienem tego, »Że ode mnie weźmiesz dość, nie trzeba drugiego«. 109 »Czem mi grozisz, odniesiesz pewnie sam na sobie — »Odpowie mu Mandrykard — wygodzę ją tobie: »Od stopy aż do czoła zapocisz się, tuszę, »Jak na cię doświadczonej swojej broni ruszę; »Weźmiesz za swe, spróbujesz samą rzeczą tego, »Jeśli silę i siebie znam dobrze samego. »A jako w żywem źrzódle nie ubywa wody, »Tak zdołam ostatniej wam być przyczyną szkody«. 110 Przykremi słowy gdy tak na się nacierali, Gniewy, fuki łajania co raz odnawiali. Sam Mandrykard ze dwiema bój chce wieść zarazem, Świszczy, błyska, straszliwy, swem ostrem żelazem. Rugier, co we zwyczaju nie miał krzywd połykać, Nie myśli o pokoju, chce się wnet potykać. Marfiza srogie rozwieść swary usiłuje: Prosi ich, trzyma, woła — daremnie pracuje. 111 Tak więc chłop, kiedy rzeka wylała brzegami, Inszej ścieszki szukając, nowemi drogami Broni, najutrapieńszy, czem i jako może, Choć nawałności mało gwałtownej pomoże; Bo ta, jak wściekła, bieży, uparcie się gniewa, Rwie, psuje, wali łąki i zboże zalewa; On tu robi i dużo nieborak tamuje: Ta z więtszą szkodą insze gościńce najduje. 112 Gdy tak Rugier, Mandrykard i Rodomont śmiały Swarzą się i bój chcą zwieść już, już okazały, Ten nad tego swe męstwo i swoje dużości Wysławia, a wszytkiem trzem przybywa śmiałości, Marfiza szuka takiej tem czasem pogody, Aby ich pojednawszy, przywiodła do zgody. Ale czas traci marnie, próżno się strofuje: Nigdy serc nie porówna, w których gniew panuje. 113 Życzy Marfiza zacna pojednać ich gwałtem I wszelakiem stara się sama o to kształtem; Krzyczy: »Słuchajcie mojej porady, panowie: »Idzie tu o uczciwe i o wasze zdrowie; »Gdy królowi posiłki spólne uczyniemy, »Do gniewów naszych znowu wrócić się możemy. »Bo i ja z Mandrykardem chcę mieć swoje wojny »I ujźrzę, weźmieli mię, jak rzekł, mocą zbrojny«. 114 »Pomoc Agramantowi byśmy dali swoję, »Chęć i wolą obracam ja sam na to moję »I nie przeczę — rzecze jej Rugier zawołany — »Ale wprzód chcę, mój Frontyn aby był oddany: »Albo mi konia zaraz niechaj wróci mego, »Albo zdrowia w tem polu pozbędzie swojego. »Na własnem koniu jechać chcę ku obozowi, »Lub tu zostać, ratunku nie dając królowi«. 115 Odezwie się Rodomont: »Otrzymasz to snadnie: »Przy śmiałości mam serce, co na to przypadnie. »Ale też moja szczerość w tem się protestuje, »Iż jeśli jaką szkodę król z wojskiem uczuje, »Z twej przyczyny wszystko jest i z uporu twego, »Bom ja gotów uczynić to, co słuszniejszego«. Rugier słów i porady onej zaniedbywa, Gniewem wzruszony srogiem, szable swej dobywa. 116 I rzuca się na króla z Algieru dużego Kształtem wieprza, gdy gniewy wypuści, dzikiego; Tarczą ciężką tak gęsty raz daje i srogi, Iż mu z strzemion musiały obie wypaść nogi. Woła Mandrykard głosem: »Przestań, uporczywy »Rugierze, albo wojny jeśliś tak jest chciwy, »Ze mną czyń!« Poczem zdrajca, to mówiąc, poskoczy I tnie go w wierzch szyszaka co z najwiętszej mocy. 117 Aż na kark głowę schylił Rugier konia swego I wznieść jej prędko nie mógł z uderzenia tego. Rodomont z drugiej strony zaraz poprawuje, Straszne w szyszaku jasnem znaki zostawuje; Ale ten, że beł mocny, jak dyamentowy, Nie zaszkodził mu wiele Rodomont surowy. Rugier się zapomniawszy, z lewej ręki wodze, Z prawej wypuścił szablę i leży na drodze. 118 Nosi go koń po polu, namniej sił nie czuje, Na ziemi Balizardę ostrą zostawuje. Marfiza, co tego dnia swe serce do niego Skłoniła, pała gniewem, boju chce krwawego. Żal jej, iż sama jedna w pokoju została, Drugich, nie dobywając broni, rozwadzała. Do Mandrykarda rączo na swem koniu skoczy I dużo w łeb trafi go, właśnie między oczy. 119 Rodomont za Rugierem bieży zapalczywy I już, już go dopadał Frontyn, co biegł chciwy. Postrzegł Wiwian zaraz i Ryciardyn młody, Iż niefortunny Rugier nie ujdzie przygody; Rzucą się: Rodomonta ten porwie zjadłego, Drugi swą broń podaje własną w ręce jego. On też z lekka do siebie tem czasem przychodzi I rozdrażniony, krwawe igrzysko zwieść godzi. 120 Ledwie przyszedł do siebie kęs Rugier zemdlony, Poznawszy, iż mu szable dodał odważony Wiwian, zdrady się mścić i krzywdy napiera, A w śmiałość przyrodzoną swe serce ubiera. Tak zwykł lew, gdy rogami byk najduższy swemi Podniesionego ciśnie i na twardej ziemi Zostawi; ten przed wstydem nie czuje boleści, W gorliwej rozedrzeć go chce popędliwości. 121 Cięższe coraz powtarza po szyszaku razy; Ale ten, co się żadnej nie obawia skazy Od szable, zwłaszcza prostej, głowy pana swego Broni, bo na początku Rugier boju tego, Jakom powiedział, miecz swój upuścił kochany, Któremu ani zbroja ani hecowany Nie wytrzymałby paiż i sama przyłbica Babilonu i wieże wysokiej dziedzica. 122 Niezgoda rozumiejąc, że tam nic inszego Prócz swarów być nie może i boju strasznego, A przymierze z pokojem miejsc nie będą mieli W zajątrzonych wnętrznościach, by najbarziej chcieli, Mówi siestrze: »Już odyść możemy bezpiecznie: »Miłość tu, śmiem upewniać, nie postoi wiecznie. »Niech idą, my się jeszcze do bitwy wróciemy »I komu beł życzliwszy Mars, szczerze powiemy«. 123 Tak przykre, tak straszliwe i ostatniej siły Rugierowe na on czas uderzenia były, Iż Rodomont łbem w siodło uderzy chudzina I lecąc, twardą zbroją przycisnął Frontyna. Po trzy, po cztery razy już spaść nakłoniony, Ledwo się mógł pokrzepić, gwałtownie zemdlony; Nakoniec miecza z ręku pozbyłby ostrego, Ale bronią temlaki z sznura jedwabnego. 124 Tem czasem zaś Marfiza Mandrykarda swego Obraca: pot się leje z twarzy, z czoła jego. Wygadza on jej wzajem i niemniej dokucza, Co to jest z mężem walczyć, białą płeć naucza. U obojga tarcz, zbroja, szyszak doświadczony Strzeże ran, broni głowy, piersi z każdej strony. Tak w równem męstwie ponno dłużejby swe siły Pokazowali, ale konie przeszkodziły. 125 Przykry Marfiza swojem obrót uczyniła Na łące, co z niedawnych deszczów mokra była; Ten się pośliznął i padł srodze w onej dobie Ani ratunku mógł dać najmniejszego sobie. Bo gdy się poprawował i ledwo podnosił, Kilkoro uderzenia raz po raz odnosił Od Bryljadora, którem z boku przeciwnego Natarł gruby Mandrykard i serca dzikiego. 126 Rugier, kiedy. Marfizę ujrzał we złem razie, Skoczył, Tatarzynowi chcąc być na przekazie. Miał po wolej, bo jeszcze nie przyszedł do siebie Rodomont, jako w łeb wziął od niego w potrzebie, I tak uderzył w szyszak Mandrykarda srodze, Iż wnet ogłuszonego zostawił na drodze; Rozciąłby go beł pewnie w te czasy na dwoje, By miał swą broń, a on tak dużej nie wdział zbroje. 127 Tak ze snu otrzeźwiawszy z Algieru król srogi Przeciera wzrok, obraca źrzeńce koło drogi; Ujźrzy Ryciarda i wnet przypomina sobie, Iż dla niego o mały włos nie został w grobie, Gdy miecza Rugierowi pożyczył własnego. Dla pomsty z wielkiem gniewem poskoczył do niego I skarałby beł pewnie; ale z nowej rady Malagiza wnet one rozerwano zwady. 128 Tak on beł w czarnoksięskiej nauce wyćwiczony, Iż mu żaden nie zrównał wieszczek nauczony; A chocia ksiąg i pisma nie wziął z sobą swego, Którem promienie słońca stanowi jasnego, Przymuszaniem tylko swem, dziwnemi słowami Ma moc i władzą wielką w piekle nad djabłami, Kazał, by jeden w konia Doraliczynego Wszedszy, do szaleństwa go pobudził jakiego. 129 W koń spokojny, na grzbiecie którego siedziała Doralika i bitwy skończenia czekała, Wszedł jeden duch niecnota z piekielnej ciemności I rozmaj tych wnet się jął rozpościerać złości. Bo co przedtem o żadnych narowach nie wiedział, Prócz iż cichy wolno szedł, gdy kto na niem siedział, Teraz strasznych uczynił kilkanaście skoków, Wzdłuż na trzydzieści, a wszerz na szesnaście kroków. 130 Duże było porwanie; przecię z siodła swego I z konia Doralika nie spadła durnego. Krzyczy, o zdrowiu żadnej nadzieje już nie ma, Że ją z wysoka głupi szkapa zrzuci, mniema. Ten bieży, od piekielnych furyj przymuszony, Jakoby od samego djabła beł niesiony. Już jej głosu nie słychać: nigdy, nigdy strzała, Z cięciwy wypuszczona, prędzej nie leciała. 131 Cudem Rodomont takiem srodze przerażony, Przestał bitwy i na głos, gdzie biegł koń szalony, Ratować Doraliki pojechał zarazem; Marfizie, Rugierowi już też swem żelazem I Mandrykard nie szkodzi: puszcza się w też tropy, Gdzie szkapa opętany ślad niósł lotnej stopy. Pokoju i przymierza z sobą nie czynili: Tak się rączo ci oba za nią obrócili. 132 Z ziemie Marfiza mokrej na ten czas wstawała, Serdecznem żalem wszytka i gniewem pałała; Myśli pomstę uczynić, ale ją omyli, Bo Rodomont w dziesiątej ledwie nie jest mili. Rugier, co taki koniec wojny spólnej widzi, Gryzie się, ryczy, jak lew, sam się siebie wstydzi. Niepodobna, by miały dogonić ich konie Bryljadora z Frontynem: tak są w różnej stronie. 133 Rugier wojny poprzestać o konia swojego Z Rodomontem nie myśli, aż dowiedzie swego; Z Tatarzynem Marfiza nie chce się rozjechać I bitwy, aż go lepiej spróbuje, poniechać. Bo opuścić byłoby coś nieuczciwego: Wzięli przyczynę wzgardy, despektu jawnego. Na koniec taką sobie radę wespół dali, Aby za winowajcy zarazem jechali. 134 A lub to aż w obozie, nie zjadą się z niemi, Gdzie dla posiłku dania pobiegli z drugiemi, Chcąc króla francuskiego złamać zbytnie siły, Od którego ich wojska obleżone były, Pozwalają udać się tam i bronić sławy, Prawą drogę obrali i gościniec prawy. Rugier wprzód jachać nie chce, ażby do swojego Towarzystwa przemówił słów kilka miłego. 135 Wrócił się i na stronę wziąwszy Ryciardota, Prosi, by mu nie ciężka była ta robota, Rodzoną swoję żeby pozdrowił od niego; On też w szczęściu, w nieszczęściu zawżdy chce być jego I na każdą przygodę, przypadek wszelaki Dozna, że mu życzliwy, dozna, że jednaki. A to czynił tak mądrze Rugier nauczony, Iż żaden podejźrzenia znak nie beł wniesiony. 136 A potem Wiwiana i Malagizego, Aldygiereja przy nich pożegnał chorego I tem się z posługami swemi ofiaruje, Ochotnem na potrzeby ich być obiecuje. Do obozu Marfiza tak się zaś śpieszyła, Iż za chęci dziękować braciej zobaczyła; Ale oni śpieszno ją oba dogonili, Swą ludzkość i powinny pokłon oświadczyli. 137 Toż Ryciardot uczynił; a Aldygier ranny Leżał i nie mógł, choć chciał, mężnej żegnać panny. Do Paryża wszyscy się naprost obrócili, Tak ci, co Doralikę z jej koniem gonili, Jako Rugier z Marfizą — ale przydzie potem W drugiej pieśni powiedzieć dostateczniej o tem; Atoli z wielką szkodą rycerstwa naszego Ci czterej do obozu przybyli swojego. Koniec pieśni dwudziestej szóstej. XXVII. Pieśń dwudziesta siódma Argument Rodomont z Mandrykardem, gdy nie dogonili Doraliki, prosto się do wojska puścili, Gdzie z Marfizą przybywa Rugier doświadczony, Karta gromią, on w Paryż uchodzi przestrony; Potem dawne urazy przypomniawszy swoje, W pojedynkach krwie ciepłej przykre leją zdroje. Rodomont precz odjeżdża, serce mu żal kraje: Gardzi niem i w pośmiech go Doralika daje. Allegorye W tej dwudziestej siódmej pieśni przez bohatyrów z wojska Agramantowego przedniejszych, którzy zostawszy zwyciężcami, w pokoju i w próżnowaniu do domowej obrócili się niezgody, widzieć się jawnie daje, jako wielcy królowie i hetmani po wielu wspaniałych imprezach zbytniem próżnowaniem opojeni, domowemi częstokroć upadali rozruchami. 1. Skład pierwszy Nierozmyślne porady lepsze zawdy były Białej płci, z któremi się mało co biedziły; Łaskawe za jakiś dar dały jem to nieba, Iż prędko ratować się mogą, kiedy trzeba. U mężczyzny zaś rozum częściej płochy bywa, Jeśli się nań z rozmysłem pilnem nie zdobywa; I gdy co bez uwagi czynić chce zacnego, Zbłądzi, a sprawa skutku nie weźmie dobrego. 2 Zdał się dobry postępek ten Malagizemu, Przez który bratu pomódz myślił stryjecznemu; Bo się, jakom powiedział wyszej, przeląkł srodze, W niebezpieczeństwie nagłem widząc go i w trwodze, Gdy rozkazał piekielnych djabłów co gorszemu Rodomontowi zadać, także tatarskiemu Królowi kłopot jaki, któremby do swego Pociągnął ich zarazem obozu wielkiego. 3 Ale, by beł na to się rozmyślił statecznie — Wszyscy uwierzyć temu możemy koniecznie — Dałby on i ratunek słuszny bratu swemu I wojsku nie szkodziłby tak srodze naszemu. I mógł bezpiecznie zaraz rozkazać duchowi, Aby albo na zachód albo ku wschodowi Zaniówszy Doralikę, w tych kątach zostawił, Gdzie prócz skazy Francyej woląby swą sprawił. 4 Już to nieopatrznością stało się tak jego I wierę tu rozumu nie zażył ostrego; Bo pewnie ci rycerze tamby ją gonili, Paryż od przykrej klęski wolny ostawili. Albo też złość, na ziemię z nieba wypędzona, Krwią, ogniem, porażkami co bywa karmiona, Sprawiła to, że Karzeł i lud wszytek jego, Zbity, musiał ustąpić do miasta swojego. 5 Szkapa, który djabła miał jeszcze w swojem boku, W tak zapędzonem poniósł Doralikę skoku, Iż go rzeka gwałtowna, las, przekop szeroki Nie hamuje; wyniósł ją prawie pod obłoki. A pierwej nie zawściągnął polotnego biegu, Aż Sekwany głębokiej dopadł rączy brzegu, Minął wojska francuskie, hetmana szockiego I stanął przy namiocie króla granackiego. 6 Mandrykard z królem z Sarce długo ją gonili Dnia onego, ale cóż, gdy nic nie sprawili. Ledwie z daleka, ledwie tył sam upatrują, Potem cień konia i jej sobie ukazują. Nakoniec w mgnieniu oka kiedy ją zgubili, Jako psi, co się źwierza szukać nauczyli, Bieżą śladem i prędko przypadli w kraj iny, Gdzie, iż u ojca była, doszli tej nowiny. 7 Strzeż się, Karle, bo pewnie szaleństwu wielkiemu Nie zdołasz, które tobie i wojsku twojemu Gotują; do tych czterech Gradasa srogiego Z Sakrypantem na szkodę masz królestwa swego, A szczęście, aby w samo serce cię dotknęło, Zrzenicę wójsk, dwu wielkich rycerzów, ci wzięło, Którzy rozumem, mocą najprzedniejszy byli: Niemasz ich, jak ślepego, ciebie zostawili. 8 Orlanda i Rynalda wspominam mężnego. Jeden z tych szalonem już został z tak mądrego, Nie wie, co deszcz, co zimno, co śliczna pogoda: Tak mu nieszczęsna zmysły zmieszała przygoda. Nagi po górach, skałach i lesiech zgęścionych Tuła się, wylewając pot z członków zemdlonych. Drugi, mało co mędrszy, jechał precz od ciebie Szukać dziewki, której dał w moc samego siebie. 9 Zdrajca sprawił to jeden czarnoksiężnik stary, Oczem mówiłem przedtem, iż mu dodał wiary, Jakoby Angelika z bratem zjechać miała. Zaczem żałość serce mu zawsze przerażała, Żałość, jakowa nigdy żadnego inszego Nie trapiła rycerza najserdeczniejszego; Potem, gdy do Paryża przyszedł zagniewany, Kazano mu z Angliej przywieść lud zebrany. 10 Pod Paryżem gdy krwawą bitwę zaś odprawił I Agramanta w swojem obozie zostawił Zamknionego, starał się sposobem wszelakiem O wiadomość, jeśliby w domu, w zamku jakiem Albo też w monastyrze piękna Angelika Nie została; ale gdy pewnego języka Nie zasiągł, iż z Orlandem, tak mniemał, jachała I szukać ich rzecz mu się najsłuszniejsza zdała. 11 Tuszy, że w swem Anglancie delicyj zażywa; Chęć dlatego jechać tam wielka go porywa, A kiedy ich nie zastał, po różnej krainie Błąka się, łaje bratu i zdradnej dziewczynie. Wszytkie, gdzie podobieństwo jest, nawiedza strony, Rannego przecie serca nie leczy strapiony. Powraca do Paryża, serdecznie styskuje, Mniema, że ich gdziekolwiek w mieście poszlakuje. 12 Czasem dzień, czasem dwa dni w Paryżu się bawi, Czeka, jeśli Orlanda szczęście jakie stawi; Ale, iż go nie słychać, w drogę się udaje, A tęsknica w niem przykra, jak przedtem, zostaje. Po całem dniu, po całej smętny szuka nocy, Żadnej nie zna w gorących zapałach pomocy; Gdzie go słoneczny promień, gdzie miesięczny wiedzie, Tysiąckroć jedną drogą wraca się i jedzie. 13 Stary zaś nieprzyjaciel, co słowy chytremi Ewie radził jabłka rwać rękoma chciwemi, Zazdrościwe na Karła podniósł oko swoje, W krwawą porażkę lube obrócił pokoje, Widząc, iż Rynald mężny nieblizko od niego, Na zgubę wojska wściekły uparł się naszego, Co namężniejsze zewsząd zgromadził pogany Śmierć dawać, czynić naszem niezleczone rany. 14 Sakrypantowi, z zamku co sczarowanego Z Gradasem wespół wyszedł czasu niedawnego, Tak nieujęte podał do serca chciwości, Iż zaraz pędem bieżą swych sił i dużości Próbę czynić w bezpiecznych wojskach chrześcijańskich I z obleżenia królów wyzwolić pogańskich; Sam jem wodzem, sam dobrą drogę ukazuje, Przez najprostsze powiaty przebyć usiłuje. 15 A drugiemu poruczył zaś towarzyszowi, By z Rodomontem kazał biedź Mandrykardowi Tym śladem, kędy trzeci królewnę prowadził, Aż na miejsce, gdzie strachu pełną z konia zsadził. Więc rączo wyprawuje zaraz i czwartego, Aby z Marfizą przywiódł Rugiera dzielnego; Ale ten, co ostatniej pary rządził wodze, Opóźnił się i trochę pozostał na drodze. 16 Z Marfizą Rugier, para już sobie życzliwa, Półgodziniem za niemi nierychlej przybywa. Bo najchytrzejszy djabeł, chcąc chrześcijańskiemu Duże razy przez nich dać wojsku Karłowemu, Opatrzył, aby zamysł niecnotliwy jego Nie wziął wstrętu poswarkiem o Rugierowego Konia; bo pewnieby się zwada odnowiła, Gdyby pospołu z niemi ta para przybyła. 17 Czterej pierwszy na miejscu takiem się zjechali, Skąd namioty ściśnione swoich oglądali, Chorągwie rozwinione, w które wiatry biją, Te różnem po powietrzu kształtem sobie wiją. Zatrzymują się w miejscu, aby uczynili Spólną radę, nakoniec tak postanowili: Męstwem przysługę swemu uczynić królowi, Z obleżenia go wyrwać, dać się znać Karłowi. 18 Złączywszy się w gromadę, drogę tę obrali, Gdzie przedniejszy panowie chrześcijańscy stali; Głosem krzyczą okrutnem, szable dobywają, Iż są Sarracenami, jawnie powiadają. Dźwięk broni słychać straszny, a między namioty Trwoga roście; ci sobie dodają ochoty, Naprzód najpierwszej straży ręce zabawiają, Jednych zbiwszy, tył podać drugich przymuszają. 19 Tumultem chrześcijańskie wojsko poruszone W niespodziewanej trwodze na okrzyki one Snują się bez porządku i owszem mieszają, Szturm szwajcarski iż to jest do Franków, mniemają. Więcże większa część wojska nie wie nic pewnego, Gromadzą się do znaku każdy z nich swojego, Kto na dźwięk kotłów, na głos kto trąb przeraźliwych; Wiatr gwiazd sięga z wzdychania ludzi na pół żywych. 20 Karzeł, prócz iż szyszakiem nie nakrył swej głowy, Już w twardej zbroi wsiadał na konia gotowy; Przedniejszych bojowników samo prawie czoło Zgromadziwszy się, wnet go okrążyli w koło. Pyta, coby to za zgiełk, kto obóz spokojny Śmiał trwożyć, kto przyczyną niespodzianej wojny. Widzi u swego ludu w twarzach srogie rany, Kęs dalej na gwałt trupów patrzy zagniewany. 21 A te w polu szerokiem wszędzie się walają, Zaledwie we krwi świeżej szkapy nie pływają. Zdumiewa się, rozcięcia widząc niesłychane, Które od cyrulików żadnych ratowane Być nie mogą, a pewnie i czarnoksiężnicy Zażywaliby swych gusł dla nich po próżnicy; Nogi po ud i ręce z ramiony leżały, Głowy ziemię skrwawioną odcięte kąsały. 22 Od najpierwszych namiotów aż do ostatniego Różną śmierć, różne męki widzi ludu swego; Bo gdziekolwiek serdeczna bieży kompania Namężniejszych rycerzów, cesarskich zabija. On słusznem na swej twarzy gniewem zapalony, Dziwując się, dla prędkiej wskok jedzie obrony. Tak, gdy w cudzy dom bije z szkodą piorun srogi. Zwykli szukać, kędy wpadł, i ścieszki i drogi. 23 Jeszcze byli nie przyszli do obleżonego Obozu ci rycerze Agramantowego, Alić z drugiej przyjechał strony Rugier śmiały Z Marfizą, a wzniówszy wzrok oboje wspaniały, Z pilnością zacna para to upatrowała, Skądby najprędzej swojem ratunek dać miała; Żal jem serca przenika, litują swojego Króla, co już do wolej syt strachu wielkiego. 24 Jako w podkopach ziemnych prochy podsadzone, Namniejszą ognia, nie chcąc, iskierką dotknione, Grzmot czynią, żartki płomień tak rączo wychodzi, Iż go śmiertelny dojrzeć wzrok ledwie ugodzi; Wali się mur potężny sztukami wielkiemi, Kruszy, psuje, cokolwiek namaca przy ziemi: Tak Rugier i Marfiza razem przypadają, Razem śmierci i rany śmiertelne zadają. 25 Wzdłuż, poprzek, jak się trafi, bohatyr surowy Piersi szerokie począł rozwalać i głowy: Lecą łokcie z rękami, lecą i łopatki, Konie noszą swych panów przeciętych ostatki. Widział kto, kiedy wicher w zaburzone czasy Rzuca się z jadem wściekłem na wyniosłe lasy, Gdzie przejdzie, z ozdób swoich zdarte zostawuje, Żadna góra, stoletni dąb go nie hamuje. 26 Wiele tych, co gniewowi Rodomontowemu Szczęściem uszli, wiele tych, co Gradasowemu, Rozumieją, iż żartkość i zbyt rącze nogi Już ich śmierci odjęły, już zbawiły trwogi; Aliści na Rugiera po zad natrafiają, Bezpieczni, nad nadzieję zdrowia pokładają. Bo człowiek, co swych w Bogu ufności nie miewa, Tam naprędzej żegna świat, gdzie się nie spodziewa. 27 I choć niebezpieczeństwa ujdzie on jednego, Wpada w drugie, płaci grosz cła nieprzebytego; Tak z dziećmi naj chytrzej sza liszka maluśkiemi Przed zębami tuszy uść brytana ostremi, Kiedy w ojczystem gaju pasterz niecierpliwy I na zysk, którego się spodziewa stąd, chciwy Ogniem, dymem ostrożnie straszy ją u dziury: Ta wypadszy, pozbywa wnet zdrowia i skóry. 28 W sarraceńskie obozy już się przybliżali Rugier z Marfizą, aby skuteczniejszą dali Pomoc swem, a ci widząc to, bogom dziękują, Oczy z wzdychaniem w niebo wysokie prostują. Nie jedno strachu zbyli, ale wyzywają: Taką już śmiałość wszyscy, takie serca mają; Na ostatek bez zwłoki to postanawiają, Że szczęściem iść, a naszych w szcząt wygładzić mają. 29 Surm, bębnów, trąb pogańskich głos się precz rozlega I subtelne powietrze ku niebu przebiega; Na chorągwie wiatr wolno dmucha rozwinione, Sroży się obleżeniem dopiero ściśnione Wojsko i już na naszych z okrzykiem wypada. Z drugą stronę też Karłów lud na konie wsiada Z Anglikami, z Niemcami, a we mgnieniu oka Z ran śmiertelnych ludzka się wylewa gosoka. 30 Tak wielka moc z dużością niesłychane siły Rodomonta i króla tatarskiego były, Także Rugiera niemniej nad nich ochoczego, Gradasa, z męstwa światu wszystkiemu sławnego, Marfizy, co w bój wchodzi najstraszniejszy śmiele, Cyrkasa, z którem mężnych nie porówna wiele, Iż zaledwie uchodzi w Paryż murowany Przed oczywistą śmiercią Karzeł z swemi pany. 31 Tych bohatyrów, jako Marfizy serdecznej Śmiałość, i sławy godna i pamięci wiecznej, Nie jeno się opisać, wymówić bezpiecznie Nie może, ale myślą objąć jej statecznie Przytrudniejszemby było; dosyć, iż dnia tego I sam cesarz i wszystek zginąłby lud jego, Ucieczką ratowani. Ferat najsławniejszy Przybył też i w tej bitwie nie beł pośledniejszy. 32 Tonie ich, gdy most strzymać nie mógł, w rzece wiele; Niejeden Ikarowe skrzydła przy swem ciele Mieć życzy, aby lotem śmierci uniknęli, Którą na oko i w przód i po zad widzieli. Prócz Ugiera, markieza z Wiednia budownego, Znaczniejszy poimani wszyscy do jednego; Oliwier ledwo uszedł z ręką obrażoną, Ugier się także wrócił z głową rozwaloną. 33 I by beł, jako Rynald, jako Orland śmiały, Brandymarte opuścił cesarza wspaniały, Żywo pewnie nie wszedłby do Paryża swego Z porazu i pogromu tak niefortunnego. To, co mógł, czynił dosyć rycerz odważony, Długo furyą oną nie beł przestraszony; Potem ustąpił, widząc, iż Agramantowi Szczęście życzy, co przedtem śmiało się Karłowi. 34 Wdów ubogich płacz rzewny, ciężkie narzekania Osierociałych ojców, dziatek małych łkania Przebiwszy w lot powietrza tego subtelności, Przyszły, gdzie Michał siedzi w niebieskiej jasności, I zaraz te nowiny smutne powiadają, Iż wojska nasze krukom, psom w pokarm zostają, A jako pola wszytkie trupem się okryły, A łąki krwie niezmierną moc ludzkiej wypiły. 35 Anielska twarz Michała wstydem czerwienieje: Nie tak zstało się, jak chciał, mylą go nadzieje, Od zdrajczynej Niezgody chytrze oszukany; Bo ta uczynić miała swar miedzy pogany, Serca w tych ogniem spólnej paląc nienawiści, W których wiedziała więtszą zazdrość i hardości. Widzi, iż wszystko opak jędza uczyniła, A przedwieczna inaczej Dobroć mu zleciła. 36 Więc jako sługa dobry, co nie z powinności, Ale z cnoty wygadza panu i z miłości, Widząc, iż niepamięci podał rozkazanie, O którem najpilniejsze miał czynić staranie I ważyć je, jak zdrowie, w drogę się gotuje, A prędkością występek przeszły poprawuje; Ani się pierwej Panu chce ukazać swemu, Aż to sprawi, co przedtem poruczył beł jemu. 37 Do klasztora, gdzie widział furye niezbożne, Skrzydła obrócił ślicznem malowaniem różne; Nalazł Niezgodę, która na krześle siedziała, Nowe urzędy nowem bratom rozdawała, Rada, o brewiarze że namniej nie dbają, . W nienależące sobie sprawy się wtrącają. Porwał ją dobry anioł za łeb, raz nogami Tłucze piersi, drugi raz twarz brzydką pięściami. 38 Po grzbiecie, po ramionach ciężkie razy daje, A głowy bić złej z piekła jędze nie przestaje. Ta pokorniuchno prosi i obłapia nogi; On po staremu błagać nie daje się srogi, Ażby do afrykańskich obozów jechała, A miedzy nie z swarami gniewy rozsiewała; Nakoniec okrutniejszem grozi jej karaniem, Jeśli ich nie uczyni swem własnem mieszkaniem. 39 Gdy tak ramiona, głowę i grzbiet z każdej strony Niezgoda od anioła miała potłuczony, Drży nędzna i czegoś się spodziewa gorszego, Bieży prosto w przepaści piekła podziemnego I tam dwujętne miechy porywa, któremi Waśni chce wzniecać miedzy królmi pogańskiemi, Aby w sercach ich znowu były odnowione, Co zostały przed bitwą na czas umorzone. 40 Rodomonta, Rugiera, króla tatarskiego Tak grzeje jędza brzydka, iż zaraz do swego Agramanta, by się bić pozwolił, bieżeli I wprzód słuszne przyczyny gniewów powiedzieli. Więc też niebezpieczeństwa nie widzą żadnego Od Karła: przy nich sława zwycięstwa wielkiego. Wzajem wszyscy chcą podledz jego rozsądkowi, Proszą, aby naznaczył plac pojedynkowi. 41 Marfiza też znać daje o przypadku swojem, Równem się z Tatarzynem chce rozeprzeć bojem, Który przedtem u źrzódła na polu poczęła I zniewagę z despektem nad przystojność wzięła; Jednej godziny nie chce czekać i borgować, Tak przed wszystkiemi pragnie wprzód się z nim kosztować. Pragnie i prosi króla, by jej zaraz z hardem Pojedynek pozwolił czynić Mandrykardem. 42 Niemniej Rodomont duży chce pola pierwszego, Najsłuszniejsze przyczyny iż ma do swojego Nieprzyjaciela — mówi — które rozerwała Bitwa, Agramantowi gdy się pomoc dała. Rugier powiada, dłużej iż też trwać nie będzie, Aż rozbójcy, co konia wziął, na garle siędzie, Którego on dotychczas zatrzymał niesłusznie; O tę krzywdę i bić się i umrzeć chce dusznie. 43 Tatarzyn te niezgody zawikłańsze czynił: O znak w tarczy Rugiera i łajał i winił, Żadnem sposobem nie chciał pozwolić mu tego, Aby ptaka nosić miał tak, jak on, białego; Głupstwem, zapalczywością rozegrzany, woła, Iż w dziele Gradywowem wszytkiem trzem podoła, I razem, jeśli pole stawić śmieją, woli Bić się z niemi, jeżeli Agramant pozwoli. 44 Król prosząc, dobrodziejstwa przypomina swoje, Nie życzy, aby krwawe wznawiać mieli boje; Pokój chwali i woła, jak najbarziej może: Ci nie słyszą, z prośbą nic rada nie pomoże. Chce przynajmniej, aby to porządnie czynili, A w rozmierzonem placu parami się bili; Do czego najlepsze być losy upatruje, Których, aby słuchali, srodze przykazuje. 45 Pierwsza para Rodomont z Mandrykardem była, Na piśmie do szyszaka która się włożyła; Tych z Tatarzynem Rugier dobry naśladuje, W trzeciej z Rugierem królik z Sarce następuje. Marfizę z Mandrykardem po nich zapisano, Niestatecznej bogini na rozsądek dano. Każe król brać, aliści wyciągną pierwszego Rodomonta, a przy niem Tatarzyna złego. 46 Wnet z Mandrykardem Rugier beł zaś po tych wtóry, A Rodomont z Rugierem w trzeciej parze, który Gniewa się, iż mu miejsca los nie dał pierwszego; Marfizie z Mandrykardem szczęście ostatniego Czekać placu kazało, lecz ta marszczy czoło Ani chce dla tej patrzeć przyczyny wesoło. Niemniej Rugier, bo pierwszej pary wiedział siły, Boi się, by się spólną śmiercią nie skończyły. 47 Od Paryża na milę jedno miejsce było Rozkoszne, wszystkim dziwne uciechy czyniło, Przekopem niewysokiem wkoło obegnąne, Igrzyskom ponno jakiem umyślnie oddane. Zameczek beł tam kiedyś, pięknie wywiedziony, Teraz ogniem, żelazem do szczętu zniesiony; Drugi przy drodze widać, a podobny temu, Gdy z miasta ku przedmieściu idzie kto wielkiemu. 48 Tam beł plac dla tej sprawy zaraz wymierzony, Z drzewa krótkiego słusznem kwadratem złożony; Dwie bramie, dosyć wielkie, miał przeciwko sobie, Kształtem i urobione w jednakiej ozdobie. Dzień, co się zdał do bitwy sposobny królowi I który on rozkazał obwołać ludowi, Już przyszedł; przed namioty widzieć się też dają Rycerze, a namniejszych wymówek nie znają. 49 W namiecie, co rozbity beł ku zachodowi, Sakrypant łupież smoczą wdział Rodomontowi, Który olbrzyma członków dużością przemaga, A tej prącej naśmielszej Ferat mu pomaga. W tem zaś, co na wschód słońca bokiem właśnie stoi, Mandrykarda król Gradas w twardą zbroję stroi Z Falzyronem pospołu i tarcz serdecznego Hektora kładzie zaraz na ramieniu jego. 50 Król afrycki na krześle pięknem i wysokiem Siedział, wspaniałem patrząc po swych wojskach okiem; Z niem Hiszpan i Stordylan, przedniejszy panowie, Których czczą, ważą wszyscy pogańscy wodzowie. Szczęśliwy, kto pagórku dość może jakiego Albo drzewa, żeby mógł wszytko widzieć z niego; Tak wielki lud tak wielką ciżbę widząc wszędzie, Łamią porządek ci, co stoją w pierwszem rzędzie. 51 Z królową kastylijską księżny i królowe Siedziały, na surowy bój patrzyć gotowe; Inszej białej płci dosyć tak z Aragoniej, Jako z Granaty żyznej, więc i z Sywiliej. Stordyłanowa córa w pojśrzodku siedziała, A dwie szaty na pjzęchwał dziwnie drogie miała; Niedoskonale jedna czerwonawa była, Zielona druga, a maść jakby swą traciła. 52 W krótkiem ubierze stała Marfiza wspaniała, Jak zwykła do potrzeby bohatyrka śmiała; W termoodońskich polach tak się ubierała Hipolita, gdy wojsko dziewcze szykowała. Już z rozkazania przyszli Agramantowego Iraldowie stanowić prawa wolej jego, Których nie godziło się przestąpić nikomu I słowem i uczynkiem, ażby byli w domu. 53 Gęsty gmin, co beł wielką chęcią uwiedziony Na pojedynku widzieć bohatyry ony, Długo na nich czekając, srodze tęsknią sobie. Wtem nowy rozruch jakiś słyszą w onej dobie, Który z namiotu wyszedł króla tatarskiego; Ale przyczynę iż dał do poswarku tego Król serykański duży, uwierzcie bezpiecznie, Gdy mu Duryndanę wziąć chciał jego koniecznie. 54 Już beł na Mandrykarda zbroję włożył hardy Gradas i miecz przypasać chciał do boku twardy, Miecz, co go Orland w lesie zarzucił szalony, Kiedy różne obchodził bez rozumu strony: Ujrzał pismo na samem u głowice kraju Z herbem, który miał nosić Almont we zwyczaju; A tę broń zacny Orland u źrzódła jednego Wziął, Almonta zabiwszy w Asprmoncie dużego. 55 Gdy poznał Duryndanę Gradas doświadczoną, Która tak sławną była i tak ulubioną Pana z Anglantu bronią, dla której przeszłemi Czasy wyprawiwszy się z wojski przebrańszemi, Kastylijskie królestwo podbił i zhołdował, A Francyej według swej wolej rozkazował, Zdziwił się, ale nie mógł domyślić się tego, Jak się Mandrykardowi dostała od niego. 56 Pyta, jeżeli mocą lub przyjacielskiemi Otrzymał ją od niego sposoby dobremi. Ten powiada, iż krwawy dla miecza ostrego Bój miał i gwałtem go wziął od grabie mężnego, Który szaleństwo zmyślał w rozmajtem sposobie, Tusząc, iż tak pokrywszy strach, uczciwiej sobie Może radzić, strach, co go w ten czas trapił srodze, Kiedy mu Duryndanę musiał dać na drodze. 57 Tak o zdrowie bóbr z chciwem myśliwcem targuje, Na ostatek własnem je strojem okupuje. »Wymyślaj ty przyczyny, jakie możesz, sobie — »Gradas rzecze — ja pewnie miecza nie dam tobie. »Słów próżnych słuchać nie chcę, znam twoje wykręty »I rad ujźrzę, jeśli mi z ręku będzie wzięty. »Tak wielem na to ważył ludzi, srebra, złota, »A teraz czemu mój być nie ma bez kłopota? 58 »Starajże się o szablę z inszej sobie strony »Na inszy pojedynek dla zdrowia obrony, »Bo ja tej nie ustąpię, ani pragnę tego »Wiedzieć, jeślić jej dostał od grabie głupiego. »Swoje, gdziem zdybał, biorę: i to są słuszności, »Kiedy każdy przy swojej zostawa własności. »Przestańże na tem, chceszli: ja nie dysputuję, »Raczej tą bronią słów tych poprawić ślubuję. 59 »I słuszniej, że ją męstwem sobie nagotujesz, »Niżli się z Rodomontem dużem pokosztujesz; »Bo i zwyczaj tak dawny służy żołnierzowi: »Wprzód broń kupić, potem iść śmiele ku bojowi«. Odpowieda Tatarzyn, wzniówszy harde czoło: »Żaden głos uszu moich nigdy tak wesoło »Nie uderzył: pódź, rzeczą spróbujem tej mowy; »Gdy Rodomont pozwoli, jużem ja gotowy. 60 »Dokaż tego, abym się, wprzód obran, bił z tobą, »Potem król z Sarce i ja będziem czynić z sobą. »Nie wątp, wygodzę pewnie żądaniu twojemu, »Ciebie zabiwszy zaraz, dam się znać drugiemu«. Krzyknie Rugier: »Ja nie chcę, abyś sprawiedliwe »Losy rwał; próżno gniewy wszczynasz uporczywe: »Albo Rodomont w pole niech z tobą wprzód idzie, »Albo mnie uderzyć się zaraz o cię przydzie. 61 »Bo jeśli Gradasowe słuszne są i twoje »Słowa, iż przed bitwą ma dostać rycerz zbroje, »Nie powinieneś orła zażywać białego, »Aż mię zwyciężysz, aż mię męstwem odrzesz z niego. »Alem ja nie jest sprzeczny: co szczęście kazało »Słucham i komu pierwszy plac do bitwy dało, »Ustąpię; wiesz, iż wtóre nasze jest potkanie, »Jeślić po pierwszej bitwie siły co zostanie. 62 »Jeżeli też rozwiązać porządek przystojny »Zaraz chcesz, nad umowę biorąc się do wojny, »Wiedz, że i ja nie strzymam, rwać go pewnie będę, »Aż ci tarcz wydrę, aż ci na garle usiędę«. Odpowie mu Mandrykard, przykro rozgniewany: »Choćbyś ty i on Mars beł, w dyament ubrany, »Nie zabronicie miecza nosić mi dobrego »Przy inszej jasnej zbroi Hektora wielkiego«. 63 Tak rzekł, gorącą wewnątrz kolerą ruszony, A potem Gradasowi pięścią wymierzony Zadał ciężki policzek, iż z prawice jego Wypadł miecz najkochańszy Orlanda zacnego. Ten, co się nie spodziewał i nie wierzył temu, By tak głupio miał się dać uwieść drugi swemu Gniewowi, stał na razie i miecza pozbywa, Który Mandrykard zaraz z ochotą porywa. 64 Srogiej zapalczywości jadem Gradas błyska, Twarz mu gore, z czerwonych źrzenic ogień ciska; Wstyd go, padła nań zmaza despektu jawnego Między kupą rycerstwa najwyborniejszego. Pragnie pomsty, w zad jednem krokiem ustępuje, A dużą ręką szablę swą ostrą wymuje. Mandrykard tak jest śmiały, tak serca wielkiego: Wyzywa i Rugiera z niem oraz mężnego. 65 »Pódźcie — woła — chcecieli, obadwa zarazem, »I Rodomont niech wam da pomoc jednem razem »Afryka z Hiszpanią, z inszemi narody: »Nigdy się was nie zlęknę i nigdy do zgody »Nie przydę«. Kręci srogi mieczem ustalonem, Ten świszczy, po powietrzu idąc przerzedzonem; Paiż na ramię kładzie, a gniew zapalczywy Śle z bystrych na Rugiera oczu płomień żywy. 66 Którego Gradas prosi, aby to staranie Nań włożył i pierwsze mu pozwolił potkanie. »Uleczę ja — mówi mu — wnet szaleństwo tego, »Co to chce tryumfować dziś z świata wszytkiego«. Rugier nie myśli o tem, wstyd go mocny kole, Krzywdę i pierwsze swoje być powieda pole. Spórka między obiema trwa w dziwnem sposobie, Tak ten, jak ów wprzód w placu stanąć życzy sobię. 67 Hamuje ich co żywo, wszyscy się zbiegali, Aby w nich niepożądne gniewy uśmierzali; Ale cóż, nie sprawiwszy, nadarmo pracują, Niebezpieczeństwo cudzem zdrowiem swe kupują. Nie przywiódłby ich ponno wszystek świat do zgody; Sam zacny syn Trojanów bojąc się stąd szkody, Przybiegł z królem hiszpańskiem, powagę którego Znać po winne i wojsko słuchało jednego. 68 Pyta król, nienawiści co jest za przyczyna Tak nagłych, przy kiem więtszą najduje się wina; Sposoby rozmajtemi potem usiłuje I dziwne pojednać ich środki wynajduje. Prosi, aby przynajmniej na ten dzień dobrego Miecza Tatarzynowi Gradas dał swojego, Póki końca nie weźmie bój w placu surowy, Gdzie Rodomont do bitwy czekał już gotowy. 69 Gdy Agramant koło tej sprawy pilno chodzi, Z tem, z owem rozmawiając, pojednać ich godzi, Inszy krzyk usłyszeli z namiotu drugiego, Gdzie Rodomonta Cyrkas ubierał dużego. Bo ten, jakom powiedział przedtem, z swej ludzkości Zbroję na Rodomonta kładł dziwnej twardości, Zbroję, co Nemrotowa własna kiedyś była, Teraz z Sarce królowi w potrzebach służyła. 70 Przyszli oba, gdzie koń stał bogato ubrany, Wędzidła złote gryząc, gęste ciskał piany, Koń Frontyn, co nadeń nic Rugier kochańszego Nie miał i z Rodomontem bić się chciał o niego. Sakrypant, który prącej podjął się takowej, Zbrojnego do zabawy prowadzić Marsowej, Pojrzał zaraz, warownie jeśli ukowany I jeśli inszem dobrze rynsztunkiem odziany. 71 Gdy mu się tak król z Cyrkas pilno przypatruje, Znaki, grzeczność, urodę kształtną ogląduje, Bez chyby poznał prędko Frontalata swego, Co kiedyś w wielkiem bywał kochaniu u niego I po którem zbyt tęsknił, gryzł się i frasował, Tysiąc poswarków, tysiąc bitew odprawował Ani chciał więcej wsiadać na konia inszego, Ale piechotą chodził aż do czasu tego. 72 Od Brunella na ten czas wzięty beł niecnoty Przed Albraką, gdy ukradł Angelice złoty Pierścień, potem kochaną szablę Orlandowi, Balizardę, kiedy biegł czatą ku wschodowi, Więc Marfizie miecz i róg, złotem oprawiony; Wszystko to bieglec Brunel, w chytrościach ćwiczony, Do Afryki przyszedszy, oddał Rugierowi, Który przezwisko insze odmienił koniowi. 73 A kiedy go bez wszelkiej poznał wątpliwości Król cyrkaski, zażywać nie chce cierpliwości. »Wiedz — mówi — iż to mój koń, z dawna ulubiony, »Co mi beł u Albraki chytrze ukradziony; »Więcej świadków dam na to, niż włosów na głowie. »Ale na cóż to dobra, co po próżnej mowie? »Bo jeśli tego przyznać kto nie chce, zarazem »Stwierdzę tych słów, dobywszy od boku, żelazem. 74 »Ato dla kompaniej i spólnej miłości, »Co gorąca urosła w tej czasu krótkości, »Na dzisiejszy dzień konia pożyczam ci tego, »Bo nie zdołasz na inszem czynić tak strasznego »Pojedynku; cnotliwem tylko słowem swojem »Przyrzecz mi, że on już jest mojem, a nie twojem. »Inaczej przywłaszczyć go byś miał, nie wierz temu: »Prędzej w tem polu kupisz śmierć sobie samemu«. 75 Rodomont, co nad niego nigdy pyszniejszego Nie było ani mistrza w bitwach bieglejszego, Mocą do tego, siłą, sercem przedniej szemu Zawsze bohatyrowi zrównał on każdemu, Odpowie: »Sakrypancie! harde twoje mowy »Przyniosłyby drugiemu upadek gotowy; »I nie tak barzo pewnie sobieby zaszkodził, »Kiedyby bez języka niemy się urodził. 76 »Ale jakoś powiedział, niedawno zawzięte »Przyjacielstwo tak gniewy me rządzi ujęte, »Iż wzgląd słuszny muszę mieć na cię, choć głupiego, »I upomnieć, abyś się boju nierównego »Strzegł pilno, aż wprzód ujrzysz bitwę dokończoną, »Mnie z Tatarzynem w polu przez los naznaczoną. »Obejmie cię strach, tuszę, i »Weź konia!« rzeczesz, »A potem lub się skryjesz lub z placu ucieczesz«. 77 »Ludzkość ci pokazować głupstwo, widzę, wielkie — »Rzekł Cyrkaszczyk — więc kiedy chęci moje wszelkie »Nie mogłyć wzruszyć serca bynamniej grubego, »Szczerzeć mówię, chciej konia zaniechać mojego. »Bo ja dotąd, nie wątp nic, bronić ci go będę, »Póki tej szable ostrej z ręku nie pozbędę. »A nakoniec, gdyby to chybiło, zębami »Kąsałbym się i drapał z tobą paznokciami«. 78 Od stów przykrych, gróźb, swarów, które gniewy rodzą, Zaraz do bitwy, zaraz haniebnej przychodzą. Nigdy najsuższe słomy takich nie wydają Ogniów, zapalczywości jakie w nich wzniecają. Ten od głowy do stopy żelazem odziany, Ów prócz zbroje przecię w bój wchodzi niespodziany. Lecz krzywda tak go uczy, słusznej pomsty chciwa, Iż, jak szermierz nalepszy, bronią się okrywa. 79 Rodomontowe męstwo, potęga i siła, Choć inszych niemal wszystkich w wojsku przechodziła, Więtsza nie jest, niżeli ostrożność drugiego Z chyżością, co ran broni ciała niezbrojnego. Nie czyniła obrotów prętszych młyńska skała, Kiedy ziarno dla starcia w mąkę przyciskała, Jako w ten czas Sakrypant raz ręką, raz nogą; Widzi, iż sztuki ledwie gwałtowi pomogą. 80 Szabel swych z Serpentynem Ferat dobywają Iśmiele w pośrzodek ich zarazem wpadają; Król Grandoni, Izoler śpieszą się za niemi Z wojska sarraceńskiego z ludźmi przedniejszemi. Huk, zgiełk głośny z namiotu wypędził każdego, Który przeszedł okopy obozu wielkiego. Mandrykard też i Rugier zaraz przybywają, Aby ich pogodzili, pilno się starają. 81 Nowiny przyniesiono wnet Agramantowi, Iż Rodomont o konia przeciw Cyrkasowi Krwawy bój wszczął i z niem się, jak trzeba, próbuje. Ten słysząc, niezgód takich serdecznie żałuje, Potem westchnąwszy ciężko, rzecze Marsylemu: »Tych baczeniu, o królu, poruczam twojemu: »Miej, proszę, oko, aby do zgody się mieli, »A dawnych, możeli być, gniewów zapomnieli«. 82 Kiedy Rodomont króla postrzegł idącego, Cofnął się i w zad krokiem ustąpił od niego; Z takiem go i Cyrkaszczyk przyjął szanowaniem. Ten pyta, kto przyczyny pierwszem zgrzeszył daniem; Z oczu powaga pańska i z słów się znać daje, Twarz królewską wspaniałe zdobią obyczaje. A kiedy się już od nich dowiedział wszytkiego, Chce jednać, lecz pożytku nie czyni żadnego. 83 U Rodomonta dłużej aby beł koń jego, Sakrypant nie pozwala i słowa żadnego Nie da rzec, na ostatek sposoby inszemi Pożyczyć go nie myśli, ażby pokornemi Słowy Rodomont prosił. Ale ten zuchwały »Ani niebo — mówi mu — ani ten świat cały »Nie dokaże, abym się o to kłaniał tobie, »Czego męstwem i szablą mogę dostać sobie«. 84 Król pyta Sakrypanta, coby miał do tego Konia, kędy go stracił i czasu którego. Ten powieda, a z żalu ledwie łez nie leje, Na męskiej twarzy wszytek wstydem czerwienieje: »Nigdy, królu, złodzieja, nigdy sztuczniejszego »Nie widziałem, jako ten, co konia wziął mego. »Zamyśliłem się, a on cztery kije włożył »Pod siodło: tak go ukradł, tak mię zdrajca pożył«. 85 Przyszła też i Marfiza na ten krzyk z drugiemi, Gdy na Brunella Cyrkas skarżył przed wszytkiemi. Słucha, na pięknej twarzy wnet się zasępiła, Wspomniawszy, iż też swą broń dnia tego straciła. Patrzy na koń, co ledwie nogami rączemi Nie porówna w zawodzie z ptaki lekcejszemi. Sakrypanta, którego przedtem nie widziała, Poznawszy, zaraz ludzka chętnie przywitała. 86 Drudzy zaś, wkoło wielki co plac otoczyli I chytrości świadomi Brunellowych byli, Obróciwszy wzrok prosty i twarzy do niego, Mruganiem dawali znać, iż to sprawka jego. Marfiza podejrzenie nań ma, wszytkich pyta I chciwemi uszyma nowe skargi chwyta Tak długo, aż się pewnej rzeczy dowiedziała, Iż to beł Brunel, przezeń co broni stradała, 87 Bruneli, co go Agramant dla dziwnych chytrości Z tyngitańskich umyślnie wziął do siebie włości, Godniejszy, aby stryczek gardziel niecnotliwy Ścisnął mu, ciało krukom dał w pokarm brzydliwy. Zastarzały Marfiza uraz przypomniała, Zaczem uczynić pomstę zaraz obiecała; Skarać chce zdrady, figle i fortele jego: Tkwią troski, co ją gryzły dla miecza wziętego. 88 Wnet od giermka kochaną przyłbicę porwała, Bo żelaznego blachu nigdy nie składała Od tego dnia, jako mu kształtne członki swoje Przyzwyczaiła; ledwie z dziesięć dni bez zbroje Widziano ją: tak żywot rycerski ważyła, Tak wszytkie w nim rozkoszy swoje położyła. Wziąwszy szyszak, biegła tam, gdzie miedzy pierwszemi Beł Brunel, na bój patrząc oczyma bystremi. 89 W chytre piersi zarazem dużo go trafiła, Zaś potem tak od ziemie prędko podnosiła, Jako rozbójca orzeł pazury krzywemi Matkę bierze zdumiałą z kurczęty drobnemi, I niesie rączo franta tam, gdzie król z drugiemi Miedzy bohatyrami gniew koił srogiemi. Brunel niebezpieczeństwo widząc, ręce wznosi, Płaczem twarz zlewa hojnem, o ratunek prosi. 90 Tak krzyczał, wołał Brunel, gwałtem utrapiony, Aż głos rycerzów onych już beł zagłuszony, Co poswgrkami wszytko pole napełniali, Kiedy do bitwy swoje umysły skłaniali; Raz pomocy, drugi raz żąda odpuszczenia. Wszytko wojsko zbiega się na jego wrzeszczenia; Ta go trzyma, a potem przed królem stanęła I mówić, najweselszą twarz wzniózszy, poczęła: 91 »Ja chcę widzieć, o królu, zaraz łotra tego, »By też przez ręce moje, tu obieszonego, »Bo w ten dzień, kiedy ukradł złodziej konia temu, »Mój też własny przypadał miecz sobie samemu; »A jeżeli tu kto jest, coby słowom mojem »Nie wierzył, niechaj stanie, niech się z męstwem swojem »Popisuje przed tobą; bo ja chcę ukazać, »Iż o krzywdę swą zkoni mogę mężów zrażać. 92 »Ale, aby płochości mej nie przyczytano »Ani za rozsiewaczkęniezgód rozumiano, »Bo wiem, iż wielką pracą, godząc ich, masz z temi, »Co rycerzami w wojsku twem są przedniejszemi, »Trzy dni mu sfolgowawszy, żywotem daruję. »Ty w tem czasie wyzwól go; boć pewnie ślubuję, »Iż jeśli sam nie zjedziesz lub nie poślesz swego, »Tysiąc ptaków nakarmię trupem zdrajcę tego. 93 »Trzy mile stąd nowy mam kasztel, abyś wiedział, »Mały gaj wkoło niego; tam on będzie siedział. »Tam z niem jadę, a z sobą nie biorę nikogo »Prócz dziewczyny niewielkiej a sługi jednego. »Jeśli kto śmie gonić mię, niechajże spróbuje, »Byle duży, bo pracą nielekką poczuje«. To rzekszy, rączem konie żartko obracała W swą drogę ani czekać odpowiedzi chciała. 94 Brunel siedzi na karku końskiem, smutne głosy Powtarza, ta go trzyma za zjeżone włosy; Łzami kropi zanadrze, wołając częstemi Imiony na pomoc tych, co wiódł przyjaźń z niemi. Król, kiedy takie w rzeczach widział zamieszanie, Biedzi się, rozwikłać to ma pilne staranie; Ale mu to niemiło, zbytnie się frasuje, Iż takową zniewagę od Marfizy czuje. 95 Nie dlatego, aby się w niem kochał, bo wszytkie Sprawy Agramantowi były jego brzydkie I często po zgubieniu pierścienia onego Życzył widzieć na buku gdzie zawieszonego; Ale postępek taki Marfizin bezpieczny Gryziego i wzbudza w niem żal z gniewem serdeczny; Twarz wstydem pała, chce ją gonić swą osobą, Aby pomstę uczynić kazał z niej przed sobą. 96 Sobryn, co na ten czas beł obecny u niego, Odradza, uśmierzając sierdzistości jego. »Nie zyńdzie się — powieda — stanowi twojemu, »Byś tak wiele pozwolić miał gniewowi swemu. »Co za sława i chwała, gdy z małej przyczyny »Przez szablę będziesz jednej dobywał dziewczyny? »Więtsza zmaza, choć pewnie, iż wygrasz, nadzieje »Potuszą, a życzliwy Mars ci się rozśmieje. 97 »Mała uczciwość, wierz mi, a niebezpieczeństwo »Stąd wielkie; raczej życzę, abyś swowoleństwo »Brunellowe pokarał: niech jego niecnoty »Ustaną, niech ma swojej zapłatę roboty. »I choćbyś go wyzwolić mógł z więzienia tego »Przez najpodlejsze środki, cóż sprawisz dobrego? »Bo czemuż, gdyś jest na tem, nam sprawiedliwości »Nie masz czynić i karać z występkami złości? 98 »Pośli raczej, tak radzę ja, z swoich którego »Do Marfizy, aby cię obrała sędziego, »Z obietnicą, iż stryczek dasz złoczyńcy temu »Na szyję, powołaniu dosyć czyniąc swemu. »Zostanie ona, tuszę, ukontentowana »Ani przyjaźń mem zdaniem będzie rozerwana. »Rzecz to równa, bo słuszność i sama chce tego »Obiesić, szubienice wysokiej godnego«. 99 Baczny król rozsądnego usłuchał Sobryna; Widzi, iż z Bruncllowych przebiegów przyczyna. Już wojska za nią nie śle i sam nie pojedzie, Terminu dnia trzeciego raczej czekać będzie; Sobrynową skłoniony pozwala mądrością, Aby posłał prosić jej, choć ci to z ciężkością, Bo znieść rycerstwa gniewy chce zajątrzonego I obmówiska zatrzeć obozu swojego. 100 Niezgoda rozruch widząc, z radości się śmieje, O pokoju z przymierzem już niema nadzieje; To tu, tu ówdzie biega po placu szerokiem, Miejsca w sercu nie może uczynić głębokiem Dobrej myśli. Pycha, z nią jędze nieszczęśliwe W piersiach pogańskich ognie niecąc gniewów żywe, Tak straszny wrzask w królestwo wyszsze posyłają, Iż o swem Michałowi znać zwycięstwie dają. 101 Zadrżał Paryż, rzeki się od gruntu wzburzyły Na krzyk piekielny, co go iarwy uczyniły. Dźwięk głosów aż do łasa przeszedł Ardeńskiego I źwierzów z legowiska wypędził własnego; W Alpes i na Gebeńskiej górze się rozlega, Echo Blaje, Ruanu i Arie dosięga; Ren, Rodan i z Garonną Sonna usłyszała, A mać dziecko do piersi każda przyciskała. 102 Pięć bohatyrów, co już słusznie umyślili, Aby przez szable krzywdy wprzód swoje skończyli, Tak barzo powikłanych spór nagły zostawił, Iż z trudnością Apollo samby ich wybawił. Agramant węzeł sztuczny, nie chcąc, rozwięzuje, Pierwszej pary gniew godzić raczej usiłuje, Która dla pięknej córy króla granackiego W placu ostremi mieczmi chce dowodzić swego. 103 Wszytkie obrócił mądry król starania swoje, Aby uśmierzył straszne miedzy niemi boje; Raz do tego, drugi raz idzie do owego, Wraca się po wielekroć bez skutku żadnego. Widzi jednako głuchych, nie słuchają rady, Tak ten, jak ów, do krwawej ma się zaraz zwady. Nie chcą pół godziny być bez kochania swego; Stąd zdrój żywy wyniknął gniewu ich dużego. 104 Na ostatek swoje jem zdanie ukazuje, Przez które razem obu wnet ukontentuje; Prosi ich, rozsądkowi aby się poddali Nadobnej dziewki swojej, a słowo strzymali Tem sposobem, iż będzie ten mężem jej wiecznie, Którego ona przyzna, a prawdę koniecznie Ma powiedzieć. Wnet na to oba pozwalają: Tak jednaką w miłości jej nadzieję mają. 105 Król z Sarce, co oddawał szczere jej posługi Wprzód dobrze, niż Mandrykard, przez czas dosyć długi, Wzajem ona zawsze mu chęć pokazowała, Póki uczciwość zacnej panny pozwalała, Rozumie, iż ten śrzodek będzie z lepszem jego I uczyni go już, już, jak chciał, szczęśliwego. A nie tylko on temu sam wierzy tak snadnie, Ale afrycki wszystek lud, którem on władnie. 106 Wiedzieli o tem wszyscy, jako trudów wiele Podjął, kwoli niej w szrankach czyniąc często śmiele; Więc i w różnych potrzebach różne on ochoty Pokazował, chcąc ją mieć swej zapłatą cnoty. I gdyby na to przypadł Mandrykard, mniemali Iż go postanowieniem tem już oszukali; Ale ten, co często z nią swe uciechy miewał, Z próżnych sądów prostego gminu się naśmiewał. 107 A gdy królowi stwierdzić swój ślub pozwolili, Prosto do Doraliki pięknej powrócili; Ta twarz wdzięczną i oczy wstydliwe schyliła, Potem swem Tatarzyna mężem naznaczyła. Na głos niespodziewany po sobie spojrzeli Wszyscy i długo słowa przemówić nie śmieli. Na pół zmartwiał Rodomont, słysząc to zdumiały, Łzy mu ciepłe z zaćmionych oczu wyleciały. 108 Jak zaś gniew wygnał z serca żal i wstyd ciężkiego, Wstyd, co twarz zarumienił najsmutniejszą jego, Fałszywy dekret zowie i niekontent z niego, Do miecza siągnął, który miał u boku swego, Mówiąc: »W oczach zarazem ten waszych osądzi, »Kto z nas ma sprawiedliwszą, kto w słuszności błądzi; »Ja na zdaniu niewiasty lekkiej nie przestanę, »Co często puszcza złą rzecz za dobrą w zamianę«. 109 Nie wycierpiał Mandrykard przykrej onej mowy, Rzekł: »Jakoć się podoba, wszakem ja gotowy; »A co mówisz, to mieszkasz«. Zatem jużby byli Nienawiści pokryte znowu odnowili; Ale Agramant pojrzał krzywo na zjadłego Rodomonta i zaraz zamknął gębę jego. Mandrykard też widząc to, już ciższym zostaje, Puszcza gniew, hamować się towarzystwu daje. 110 Dwojakiem wstydem królik z Sarce zapalony Twarz ku ziemi i swój wzrok trzymał pochylony; Niefortunę cicho klnie, z wojska ustępuje, Królowi i dziewczynie płochej nie dziękuje: Nie chce, aby tam dłużej noga jego stała, Gdzie w oczach zacnych mężów wzgarda go potkała. Jedzie, a z ludu swego dwu tylko sług bierze, Których staraniu zdrowie swe zleca i wierze. 111 Tak żalu nie mogąc znieść, byk odchodzi srogi, Gdy ostre utopiwszy w niem kilkakroć rogi, Wyrzuca go od stada spółmiłośnik jego; Ten wstydem zjęty, lasu szuka pochmurnego I tam położywszy bok na piasku skrwawiony, Gniew z rykami pospołu puszcza w różne strony; Nie cieszą go z pastwiskiem najchłodniejsze źrzódła: Wskróś wstyd, ból, srom, miłość haniebnie go zbodła. 112 Postrzegł Rugier, kiedy wsiadł na Frontyna jego, Co igrzysko miał w placu mieć krwawe dla niego; Bieży za niem, ale wnet przypomina sobie, Iż z Mandrykardem bić się winien w onej dobie. Tak został, chcąc ukazać wprzód Tatarzynowi, Że krzywdy czynić nie da białemu orłowi; Pragnie w szranki uprzedzić króla z Serykany, Co przez bój chciał kradzionej dostać Duryndany. 113 Gryzie się jednak srodze, iże w oczach jego Konia wzięto, a bronić on nie może tego. Milczy, sposobniejszemu puszcza to czasowi, Teraz ku przyszłemu się gotuje bojowi. Ale Sakrypant, inszej co nie ma przeszkody, Żadną miarą upuścić tej nie chce pogody: Udał się prosto po niem i stóp naśladuje, Które między inszemi świeższe upatruje. 114 I jużby go beł pewnie tam dopadł zarazem, Ale przypadek dziwny trafnem beł przekazem, Przypadek, do wieczora co gwałtem samego Zatrzymał go i stracić ślad przymusił jego. W Sekwanie piękna dziewka już była tonęła, Gdyby była ratunku od niego nie wzięła; Ale ten skoczył z konia, a potem do wody I ledwie żywą wyrwał z ostatniej przygody. 115 Potem kiedy na konia chciał znowu wsieść swego, Nie postrzegł, jako z ręku wnet się wyrwał jego I ucieka wciąż pędem; ten wołając goni, W ciasnych miejscach przebiega i ucieczki broni. Nakoniec poimał go, lecz śladu dawnego Już nie najdzie, choć. do dnia szukałby sądnego, A raczej we dwuset mil prostą drogą będzie, Niż krążąc Rodomonta najdzie i dojedzie. 116 Kiedy go nalazł, jako wespół się zjechali, Jak z złem Sakrypantowem swego dokazali, Bo konia utraciwszy, beł poiman potem, Zamilczę teraz, niżej będę pisał o tem. Wprzód mi trzeba powiedzieć serdeczne żałości, Gniewy i zapalczywe mowy, zelżywości Rodomonta, któremi króla i dziewczynę Szczypał, obojgu dając swych niefortun winę. 117 Subtelne wiatry ciepłem wzdychaniem zagrzewał, Gdy częstokroć poganin wzgardzony omdlewał; Smutne wznawiając skargi, Echo głos niecały Rozsyłała z padołu między bliższe skały. »O lekkich niewiast — mówił — zdradziecki narodzie! »Jakoś się mienić prędko zwykł ku naszej szkodzie! »Tak to wiarę i służby lekko ważysz sobie! »Nieszczęśliwy, mizerny ten, kto ufa tobie. 118 »Ani długi czas wiernych posług moich ani »Szczera miłość, piersi me co i teraz rani »I którejeś tysiącem znaków probowała, »W powinnościach ci serca swych nie zatrzymała. »Nie dla tegom ja pewnie od ciebie wygnany, »Niegodniejszy abym beł, niż kto, rozumiany »Łaski twej; lecz nieszczęścia ta mego przyczyna, »Że niestateczna, płocha, odmienna dziewczyna. 119 »Wierzę, iż cię dla tego natura stworzyła, »Przeklęta płci niewieścia, byś szalbierska była, »A mężczyzna w uciechach nie prowadził swego »Żywota, dał mu cię Bóg na złe więtsze jego. »Tak on jadowitemu rodzić się wężowi »Kazał, aby swem żądłem szkodził człowiekowi; »A na co wilk z niedźwiedziem, bący i szerszenie, »Kąkol w zbożu, na to nam złe twoje nasienie. 120 »Czemu Bóg nie pozwolił człowiekowi tego, »Aby bez ciebie wszego mógł zażyć lubego? »Tak gruszka, śliwa, jabłko swe owoce dają, »Choć ludzkie tylko ręce róść im pomagają. »A kiedy upatrować pilniej rzecz będziemy, »I samo przyrodzenie we wszytkiem najdziemy »Niedoskonałe, bo się natura mianuje »Imieniem białogłowskiem, co w statku szwankuje. 121 »Jeśli harde dlatego wznosisz, pyszna, czoło, »Że mężczyznami świat ten, jako wielki, wkoło »Napełniasz: i różą też najwonniejszą rodzi »Ciernie, a przecię kole, przecię wszytkim szkodzi. »O marne i uporne, wszelakiej miłości »Próżne, kłamliwe, chytre, złe, pełne zazdrości »Bez porady i wiary, w fałsz, w zdradę ubrane, »Na ten świat dla zarazy mężczyznom zesłane!« 122 Gdy tak łajał Rodomont i skargi rozwodził, A od obozu co raz tem dalej odchodził, Zdało mu się, jakoby doszedł uszu jego Głos mowy zrozumianej z gaju co bliższego, Iż niesłusznie zwaśniony, szkaradnemi słowy Na uczciwem wspaniałe szczypał białegłowy; Bo jeśli jedna lub dwie złość swą pokazują, Tysiąc zaś na to miejsce dobrych się najdują. 123 Dał miejsce rozumowi Sarracen strapiony I tak sam z sobą mówił, prawdą przyciśniony: »Próżno to, choć te, w których aż do czasu tego »Kochałem się, nic w sobie nie miały szczerego, »Nie już drugie zarazem zdrajczyne być mają; »Nieszczęścia raczej moje te męki mi dają. »Siła była takowych, jest i będzie siła, »Co ich cnota z dobrocią w niebo wprowadziła. 124 »Wżdyć jeszcze kiedykolwiek i ja doznam tego, »Nim umrę, nim się włosu doczekam siwego, »Że natrafię na taką, coby chęci moje »Ważyła i wzajem mi oświadczyła swoje, »Przysięgi dotrzymawszy; tak mi się nagrodzi »Moja szczerość, co przykry dziś żal we mnie rodzi, »A ja po, takiej próbie wszystkiemi siłami »Chwalić ją i językiem będę i pismami«. 125 To mówił, ale wodzów nie ujął gniewowi, Który przeciwko dziewce swej miał i królowi. Tak tę ustawicznie klął, jako i owego, Obojgu z dusze życząc nieszczęścia wszystkiego. Radby widział królestwo jego wyniszczone, Domy wszystkiej Afryki tak popustoszone, Iż kamień na kamieniu nie zostałby cały, A poddanych powietrza aby w grób posłały, 126 Albo żeby go z państwa wygnali własnego, Przymusiwszy żywota jąć się żebraczego, A on w nieszczęściach takich i w ciężkiem frasunku Na stolicę go wsadził i dodał ratunku, Szczerej swej wiary korzyść tę przeciwko niemu Ukazując, iż służy, chocia niewdzięcznemu, I jako przyjaciela nie zmienią wiernego Najgwałtowniejsze razy szczęścia przeciwnego. 127 Tak pałając chciwością pomsty ku królowi, Żadnego odpoczynku nie dał Frontynowi; We dnie i w nocy bieży, od żalu umiera, Sen łzami obciążonych powiek nie zawiera, Aż na gościniec inszy przypadł dnia trzeciego U Sonny, co do morza wiedzie głębokiego; Którem do swej Afryki jechać się gotuje, A wzgarda, jako przedtem, zrze go i morduje. 128 Tak ów, jako i tamten, oba brzegi miały Statków siła, co przejazd dość wczesny dawały, Któremi na potrzebę wojska pogańskiego Żywności do obozu wieziono wielkiego. Bo gdy się Sarraceni pod Paryż ściągali, Wszystkie rzeki, jeziora w moc swą zaraz brali, I te, co ku hiszpańskiem granicom się mają, I co po prawej ręce pola zalewają. 129 Z bark zaś żywność na muły i wozy kładziono, A lądem dróg świadomszem prowadzić kazano. Pełno wszędy po polach bydła rogatego, Tak za pieniądze, jako czatą dostanego; Kupców rozmajtych dość targi odprawują, Swój poprzedawszy towar, u drugich kupują. Tem czasem wieczór nadszedł późny i każdego Do stanowiska odyść przymusza własnego. 130 Król z Algieru, kiedy się noc dobrze skłoniła, Czarne i ślepe wszędy powietrze czyniła, Od chłopa beł proszony z tamtej wsi jednego, Aby został i chęcią nie pogardzał jego. On konie słudze dawszy, do stołu się śpieszy, Pokarmem głodny nieco i winem się cieszy, Winem, które do smaku tak mu przypadało, Iż jako żywo lepsze nigdy się nie zdało. 131 Z dobrą wolą i z twarzą, pełną życzliwości, Rjżne Rodomontowi czynił uczciwości Gospodarz, bo uroda i stan okazały Wydawał go, iż jakiś bohatyr beł śmiały. Ale ten, jakby w piersiach nie miał serca swego, Zapomniał i ludzkości i siebie samego; Wszystkie myśli posyła wciąż ku obozowi Do swej panny, jako głuch, siedzi, nic nie mówi. 132 Tak wiele on gospodarz sobie swą ludzkością Sprawił u pogan, iż go wszystką majętnością Darowawszy, namniejszej krzywdy nie czynili, Praw i swobód zażywać dawnych pozwolili. Oddawał on to wzajem czestował każdego; I wtenczas, aby gościa ucieszył smutnego, Kilku wezwał powinnych, ale ci nie śmieli Nic rzec, utopionego gdy w myślach widzieli. 133 Frasobliwą twarz na dół i wzrok miał skłoniony, W ziemię ustawnie patrząc królik zasmucony; Huku nie usłyszałby ponno nawiętszego, Zmysły ledwie nie wszystkie odbiegły od niego. Potem, gdy długo siedział tak uspokojony, Ciężko westchnąwszy, jakby ze snu ocucony, Pokrzepił się, wzniósł oczy, łzami nakropione, Na swego gospodarza i na goście one, 134 A przerwawszy milczenie, gospodarza swego I gości spytał wszystkich, co byli u niego, Jeśliby żony swoje i jak dawno mieli, A ci, iż są żonaci zaraz powiedzieli. Pyta zaś, co też o ich ku sobie szczerości Rozumieją, jeśli im prawdziwej miłości Dotrzymawszy, przysięgę swych ślubów spełniły, Nakoniec, jeśli dobre i cnotliwe były. 135 Wnet oprócz gospodarza wszyscy powiedają, Iż uczciwe i dobre, piękne żony mają; Bo ten, trząsnąwszy głową, tak rzecze po chwili: »Przysiągłbych, iż każdy z was w mniemaniu się myli, »A który to twierdzić chce, ja mu powiem śmiele, »Iż głupi i rozumu w głowie ma niewiele. »Tuszę: i ten gość zacny mem słowom pomoże, »Bo czarnego za białe ukazać nie może. 136 »Ale co po tych słowach próżnych? Dobrze wiecie, »Jako jedyny feniks rodzi się na świecie, »Tak to jest najpewniejsza, iż między wszystkiemi »Jednej, co jest mężowi wierna, nie najdziemy. »A choć kto dobrze trzyma o cnocie swej żony, »Już tu jest od własnego rozumu zwiedziony; »Bo jakoż to podobna, by sam szczęścia tego »Dość miał, co nie potkało z nas jeszcze żadnego? 137 »W tem błędzie byłem i ja od czasu dawnego, »O tej płci rozumiałem wiele sam dobrego; »Lecz mądrość z Wenecyej szlachcica sprawiła, »Którego w dom fortuna mój przyprowadziła, »Iż mię prawdy nauczył przykłady jawnemi »I jedno kazał z ludźmi rozumieć mędrszemi. »Jan Waleryusz na krzcie imiona wziął dane, »Które nigdy nie będą u mnie zapomniane. 138 »Zdrady, sztuki, chytrości, przebiegi, fortele, »Co niemi oszukało swych mężów żon wiele, »Wszystkie wiedział, jak trzeba, więc świeższe do tego »I drugie, co się działy wieku dawniejszego, »Tak czytał historye, iż snadno wszystkiemi »Dowiódł, że się nie najdzie żadna miedzy niemi »Cnotliwa, a jeśliby która się trafiła, »Tem się działo, iż mądrze swych niecnót taiła. 139 »Ale miedzy inszemi, com słyszał od niego »Jednę pamiętam powieść z początku samego, »Bo się tak w mojej głowie dobrze wydrożyła, »Iż głębszych nigdy liter ręka nie czyniła »W marmurze, który wiecznej dać pamięci mają, »Gdy dzieła bohatyrów wielkich poświęcają. »Tę ja, byleście tylko sami chcieli wiedzieć, »Na złość żonom zaraz złem mogę opowiedzieć«. 140 Odpowie mu Rodomont: »A cóż wdzięczniejszego »Uczynić możesz, jako, kiedy żalu mego »Ulżysz powieścią lubej historyej jakiej, »Co będzie zrozumieniem mem woli jednakiej? »Ale żebym cię lepiej mógł słuchać, bliższego »Patrz miejsca, lub ja pójdę do ciebie samego«. — Dalej co będzie, w inszej pieśni usłyszycie, Jeżeli z Rodomontem słuchać pozwolicie. Koniec pieśni dwudziestej siódmej. XXVIII. Pieśń dwudziesta ósma Argument Siadszy przed Rodomontem, szkaradnemi słowy Lży gospodarz bez braku wszystkie białe głowy. On potem do królestwa gdy odjeżdżał swego, U kościółka na drodze pozostał jednego; Ale mu, jako przedtem srogie, dawał rany W pół struchlałego serca gniew z wzgardą zmieszany. Wtem ujrzał Izabellę, którą gwałtem bierze, Mnicha gromi, co jego oddała się wierze. Allegorye W tej dwudziestej ósmej pieśni przez Rodomonta, który po niewymówionej przeciwko białej płci nienawiści, jako prędko ujrzał Izabellę, znowu się w niej serdecznie zakochał, ukazuje się wielka moc, którą Bóg i nieba w każdą nadobniusieńką twarz wlały wspaniałych i pięknych na świecie białych głów, iż słuszniejsza rzecz jest miłować ich i szanować, jako przyrodzenie kazało, niż nad słuszność wszelką mieć w nienawiści i pomsty z nich pragnąć. Skład pierwszy Biała płci i wy, co jej dobrego życzycie, Nic na tem, choć powieści tej nie uwierzycie, Którą na więtsze hańby, niesławę i wzgardy Chce powiedzieć gospodarz nieludzki i twardy. A też tak podły język nie może waszemu Próżną wstydu naganą szkodzić uczciwemu; Bo cóż za dziw, iż cnoty ważyć nie umieją Prości gburowie, rzeczy co nie rozumieją? 2 Opuśćcie jednak tę pieśń: snadno zrozumiecie, Bez niej wszytko, co wiedzieć i słyszeć pragniecie. Turpin ją wpisał mądry, więc też ja dla niego, Lecz wam nie na złość ani z uporu żadnego. Bo język mój i pióro zawsze na tem było, Aby te, co was zdobią, przymioty chwaliło. Czyniłem to i jeszcze czynić dotąd będę, Póki tchu ostatniego i ducha nie zbędę. 3 Trzy lepiej albo cztery iż przestąpi karty, Ktokolwiek na czytanie tej pieśni uparty, Lub jej tak niechaj wierzy, jako zmyślonemu Bajaniu, co niem dziecka tuli, niewieściemu. Ale pódźmy do rzeczy. Gdy gospodarzowi Czyniąc kwoli, słuchać go już byli gotowi, On w pojśrzodku usiadszy, słowy zaraz temi Historyą zaczynał powiedać przed niemi: 4 »Król Astolf w Lombardyej rozkazował młody, »Kwiatem pierwszych lat śliczne okrywał jagody, »Naj ozdobni ej szy miedzy rówienniki swemi, »Których weselsze wieki czynią wdzięczniejszemi; »Żaden miedzy ludzkiemi w tych czasiech narody »Nie zrównał mu i kształtnej nie doszedł urody; »Nigdy nie robił Zeuksys obrazu takiego »Z Apellesem, coby beł twarzy rówień jego. 5 »Nie chlubił on się z państwa tak barzo swojego, »Z powagi, z dostojeństwa, z bogactwa zbytniego »Ani stąd, iż miał książąt pod swą władzą wiele »I mógł się królem więtszem nad innych kłaść śmiele; »Z samej tylko piękności i wzrostu ładnego »Miał z podziwieniem chwałę od świata wszytkiego, »Wszyscy się zdumiewali, wszyscy, go chwalili, »Wszyscy w oczach niebieskich źrzenice topili. 6 »Ten na dworze miał swojem miedzy zacniejszemi »Fausta, którego ważył wielce przed inszemi; »Z niem często odprawował ucieszne zabawy, »Przezeń królestwa swego. wielkie robił sprawy. »Nakoniec w posiedzeniu, gdy Faust gładkość jego »Raz chwalił, król też wiedzieć szczerze chciał od niego, »Jeśli widział osobę kiedy podobniejszą, »Kształtniejszych członków równość i twarz nadobniejszą. 7 »Rzecze Faust: »Wedle tego, co uważam w tobie, »»Rzadki, o królu, pewnie zrównać może tobie; »»Ale ja znam Jokonda, młodzieńca jednego, »»Coć podobny i wzrostem swem doszedł twojego.. »»Brata chwalę, przyznam się, a nie bez przyczyny: »»Prócz ciebie nie najdzie się gładszy nadeń iny. »»Albo jeśli chcesz wierzyć, powiem ci bezpiecznie: »»Jak ty wszytkich, tak ciebie on przeszedł skutecznie«. 8 »Zdziwił się, słowa o tem król rzec więcej nie da, »Tusząc, niepodobieństwo iż jakieś powieda; »Potem, wielką chciwością prędko uwiedziony, »Życzy, aby nawiedził Jokond kraje ony. »Dają ręce na zakład, koniec ten którego, »Iż Faust stawić ma brata co prędzej swojego, »Choć różne zrazu dawał wymówki królowi, »Wiedząc, iż Rzym opuścić trudno Jokondowi. 9 »Jako żywo na jednę piądź z miasta wielkiego »Nie mógł nikt nigdy wywieść brata Faustowego; »Z tych dóbr kontent, Fortuna co mu użyczyła, »Żył spokojnie, żadna go troska nie dręczyła. »Sprzętu, który po ojcu został dość obfity, »Ani przysparzał ani tracił, nieużyty. »Tyczyn tak on rozumiał od Rzymu daleki, »Jak te, co dzielą Indów z Ameryką, rzeki. 10 »Ale nawiętsza trudność w tem mu się być zdała: »Wątpi, by przypaść na to żona jego miała; »Tak niewymowną wzajem miłością gorzeli, »Iż jedno we dwu cielech z duszą serce mieli. »Chcąc jednak być posłusznem panu, co prośbami, »Potem wolą zniewolił jego podarkami, »Milczy, a przecię w drogę prędko się gotuje, »Jako brata nachylić, z myślą się mocuje. 11 »Jedzie i po kilku dniach do Rzymu przybywa, »Gdzie próśb dziwnych i sztucznych sposobów zażywa; »Na ostatek poruszył tak brata swojego, »Iż do króla pozwolił jechać lombardzkiego. »Co więtszą, upór żony jego słowy swemi »Odmienił: mówi jedno i jedno tchnie z niemi; »Przekładał dobrodziejstwa, które małżonkowi »Jej gotowe, jeśli w tem wygodzi królowi. 12 »Czas drodze znaczy Jokond, już sługi przyjmuje, »Konie, o najcudniejszych gdzie wiedział, kupuje; »Szaty mu drogie robią, by dziwną zdobiły »Gładkość, co jej z swych darów nieba użyczyły. »Dzień i noc żona, ciężar słodki, z szyje jego »Wisi, chcąc duszę wylać na łonie u niego. »»Takli mię to odjeżdżasz — mówi — mężu drogi, »»A piersi nie przenikać śmierci postrzał srogi? 13 »»Ja, ilekroć pomyślę o tem, tyle razy »»Umieram i z lewego boku nie bez skazy »»Wykorzeniasz mi serce: raczej ręce twoje »»Raz mię zabiwszy, w nizkie niech poślą pokoje! »»Przestań, ma duszo złota« — na słowa zaś ony »Jokond rzekł, w serce z żalu stem grotów trafiony — »»Dwuch miesięcy tam dłużej nie zmieszkam bez ciebie, »»Choćby mi z państwem dawał król samego siebie«. 14 »To ona usłyszawszy, kęs weselsza była, »Bo tak długiem terminem przecię się dręczyła. »»Wielki dziw — mówi — będzie, za rzecz miej prawdziwą, »»Jeśli mię tu zastaniesz, gdy się wrócisz, żywą«. »Ostatek słów wzdychaniem gorącem przerywa, »Nie je, nie śpi, nie pije, twarz w hojnych łzach pływa. »Serce się w piersiach pada z bólu Jokondowi, »Żałuje, iż wiarę dał bratu i królowi. 15 »Potem z łańcuszkiem złotem z swej szyje zdejmuje »Krzyżyk bogaty i wnet mężowi daruje. »A beł relikwiami wewnątrz napełniony »Od pielgrzyma, co wszytkie kołem zwiedził strony »Palestyńskie; ociec jej przyjął w dom chorego, »Gdy na zad z Jeruzalem wracał się świętego, »Ten umierając, na znak miłości swojemu »Dał go gospodarzowi z ochotą ludzkiemu. 16 »Tak drogi i tak piękną podarek robotą »Przyjął wdzięcznie i włożył na szyję z ochotą. »Ona prosi, aby ją tyle razy wszędzie »Chciał wspominać, jako nań często patrzyć będzie. »»Nie dla pamięci — rzekł jej — biorę go od ciebie, »»Bo rychlej zapomniałbych sam samego siebie, »»Niż tej miłości, którą takeś mię pożyła, »»Iż w grobie i po śmierci chcę, byś ze mną była«. 17 »Tej nocy, co już blizki wyjazd poprzedzała, »Ledwie na wdzięcznych jego ręku nie skonała; »Mdleje, trupowi równa, jako martwa, leży, »Strumień płaczu rzewnego wciąż po piersiach bieży. »On godzinę przed świtem wstawszy z łoża swego, »I do sług i do brata poszedł rodzonego; »I pożegnawszy żonę, w drogę się puszczają, »Którą wpółżywą dziewki w pościel odnaszają. 18 »Ci zaś jadąc, żartami trudów ulżywali; »A gdy ledwo dwie mili spełna ujachali, »Wspomniał Jokond, krzyżyka że nie wziął swojego, »Który włożył pod głowy wieczora przeszłego. »»Niestetyż — mówi cicho — jakom nieszczęśliwy! »»Gdzie dar kochanej żony, gdzie jest, przez Bóg żywy »»Jakie wymówki najdę? Będzie rozumiała, »»Iż szczera miłość u mnie lekką wagę miała!« 19 »Nabiedziwszy się z myślą, wnet się rezolwował »Wrócić, aby go sam wziął, jako go sam schował; »Bo zdało mu się przecię coś niebezpiecznego »Słać tam, gdzie żona spała, sługę nowotnego. »Zatrzyma się i rzecze tak bratu swojemu: »»Ku gościńcowi miej się prosto Bakańskiemu, »»Bo ja na zad do Rzymu stąd powrócić muszę, »»Lecz nowu dogonić cię prócz zabawy tuszę. 20 »»Dziwnie gwałtownej, wiedz to, wygadzam potrzebie, »»Ale nie wątp bynajmniej: stawię się do ciebie«. »To rzekszy, rączo koniem do Rzymu obraca, »Cwałem, co w szkapie siły, pilnej drogi skraca. »Z sług nie bierze żadnego, a gdy świt różany »Dawał znać, że już za niem dzień idzie rumiany, »Wjechał w dom, udaje się do pokoju swego, »Gdzie krzyżyka przede dniem zapomniał złotego. 21 »Dybie do łóżka cicho, jakby kroki mierzył, »I ujrzy to, czemuby sam nigdy nie wierzył: »Żona, snu zażywając bezpiecznie twardego, »Trzymała z sług podlejszych na rękach jednego. »Poznał cudzołożnika Jokond zadumiały, »Zmartwiawszy, nie czuje się, jako skamieniały. »Widzi, iż pięknie wiary szczerej dotrzymała, »Choć stokroć, gdy wyjeżdżał w drogę, umierała. 22 »Jeśli się gryzł i jeśli z widzenia onego »Beł kontent, niech rozumu każdy pyta swego. »Bo, żebyście na żonach swych tej nie widzieli »Próby, wierzyć podomno będziecie woleli. »Co miał rzec, co miał czynić Jokond nieszczęśliwy? »Ująwszy się za swą broń, pomsty prędkiej chciwy, »Chciał zdrajców oraz przebić; lecz nie pozwalała »Zbytnia ku żenie miłość i ręce wiązała. 23 »Jeśli go niewolnikiem swem nie uczyniła, »Patrzcie, że nie jeno się mścić nie dopuściła »Jawnej krzywdy, ale tak sercem włada jego, »Iż ścierpiał w oczach swoich zdrajcy łoża swego. »Stał długo, nie budząc ich, a potem westchnąwszy »I krzyżyk z pod poduszki, gdzie go schował, wziąwszy, »Na zad z pokoju idzie cicho przemierzłego; »Wsiadł na koń i dogonił w drodze brata swego. 24 »Piękność ona, anielskiej co podobna była, »Widzą wszyscy, jak się w niem do szczętu zmieniła. »W pół serca iż mu dosiągł frasunek okrutny, »Oczy, łez pełne, i sam wydaje wzrok smutny. »Żaden nie śmie sekretu pytać nieszczęsnego, »Wszyscy jednak snadno się domyślają tego, »Iż miłość tych przyczyną melankolij była, »Co tak prędko szpetną twarz z pięknej uczyniła. 25 »Oczu z niego nie spuści brat: tak się dziwuje, »Mniema, iż mu dla tego żal przykry dojmuje, »Że jednej tylko w domu swej odjechał żony; »Ten przeciwnem sposobem jest zaś utrapiony, »Bo samowtórą zdybał. Więc go rozmajtemi »Cieszy słowy, on czoło marszcząc, z nadętemi »W ziemię patrzy wargami, lekarstwa żadnego »Nie chce brać od tych, rany bo nie widzą jego. 26 »Jedzie z niem, oraz o żal pytać nie przestaje, »I coby miał umniejszać, bolu mu przydaje; »Od którego zaledwie już ten nie umiera, »Gdy drugi przykrem plastrem rany mu otwiera, »Przypominając żonę, co niefortunnego »Jest kłopota jedyną przyczyną onego. »Nie je, nie pije we dnie, sen utracił w nocy »I siły przyrodzone nie mają swej mocy. 27 »Oczy się w najeżonem łbie skryły głęboko, »Nos, rozwlokły po wyschłem obliczu szeroko, »Nie tylko równać mu się gładkością królowi, »Ale najszpetniejszemu zabrania gburowi. »Przykra do tego febra tak w skok nastąpiła, »Iż w Arnie zostać wszytkich zaraz przymusiła; »A jeśli jeszcze co w niem było nieszpetnego, »Ginie, jak z kwiatu różej, dawno urwanego. 28 »Prawda to, iż Jokonda żal z serca Faustowi, »Ale jakoby się miał wymówić królowi, »Barziej myśli; kłamcą być, zwłaszcza u takiego »Pana, któremu gładkość równał brata swego, »Szkaradna to rzecz, widzi, więc w dobrej pamięci »I obietnice swoje i jego ma chęci. »Atoli, aby dalej ku Tyczynu jechał, »Chociaż schorzały, dziwnych środków nie zaniechał. 29 »Nie chce jednak, żeby go widział tak brzydkiego »Król nagle, by nie baczył, iż żartował z niego. »Ale przez list oznajmił, iż u wszytkich dziwy »Będą wielkie, jeśli z nim brat przyjedzie żywy; »Bo i niewczas podróżny i powietrza złego »Odmiana do kresu go pędzą ostatniego; »Gorączka tak go trapi z febrami zimnemi, »Iż nie jest ten, jakiego udawał przed niemi. 30 »Rad beł król, o przyjeździe usłyszawszy jego, »Bo i wielce poważał przyjaciela swego »I nic barziej nie pragnął pod ten czas na świecie, »Jeno widzieć schwaloną gładkość, jako wiecie. »Ani on o tem myślił ani się frasował, »Lub pośledni w gładkości lub będzie przodkował; »Wie dobrze, iż nie nazbyt źle dziać się z niem będzie, »Choć niżej w porównaniu urodą z niem siędzie. 31 »Gdy przyjechał, złożenie w pałacu mu daje, »Cieszy go i nawiedza, częścią z niem przestaje; »Dostatki wielkie w piciu i w jedzeniu noszą, »Czczą, szanują, aby beł dobrej myśli, proszą. »Ten truchleje: rozkoszna wdzięczność z członków spadła, »Trupowi podobniejszy, twarz rumiana zbladła; »Żadne gry z gonitwami, słodkie luteń strony »Nie cieszą go, jak prędko wspomni złość swej żony. 32 »Naprzeciwko złożenia jego sala była »Stara, lecz insze gmachy wszytkie przewyszszyła. »Tam on sam dla ulżenia bolu serdecznego »Często chodził, kompana nie biorąc żadnego. »Tam się troskami karmił, łzy pił, dręczył srodze, »Tam rozpuszczał nieszczęsnem wolne myślom wodze; »Tam naostatek nalazł — ktoby się spodziewał? — »Lekarstwo srogiem ranom, dla których omdlewał. 33 »W kącie samem, gdzie ciemność, jako noc, się zdała, »Żadnego bowiem tamta część okna nie miała, »Postrzegł balka, od muru kęs odwalonego, »Przez który dawał promień blask słońca jasnego. »Przystąpiwszy się, widzi rzecz zaraz cudowną »I do wierzenia mało samemu podobną; »Chocia w oczach ta sprawa toczyła się jego, »Tuszył przecię, iż coś wzrok omamiło jego. 34 »Tą skałubiną wszystkie królowej pokoje »Widać było, te zwłaszcza, w których drogie swoje »I skarby i klejnoty przedniejsze chowała »I do nich żadna panna wniść nigdy nie śmiała »Prócz świadomszej tajemnic. Tam, gdy rzucił okiem, »Ujrzał karła, dybiącem co wszedł cicho krokiem; »Który wziąwszy się w pasy dość ścisło z królową, »Pod się ją chyżo rzucił jakąś fodzą nową. 35 »Jokond mniema, widząc to, iż go sny bawiły: »Tak rozerwane wtenczas jego zmysły były. »Wytrzeszcza oczy: »Co to — mówi — prze Bóg żywy! »»Spięż ja, czyli na jawie widzę takie dziwy?« »Potem ledwie samemu uwierzywszy sobie, »Na pojedynek, w trefnem co się wszczął sposobie, »Patrząc, rzekł: »Takżeś i ty brzydką uwiedziona »»Miłością, choć to króla przedniejszego żona? 36 »»Toć ja muszę swej za złe nie mieć, iż zgrzeszyła, »»Bo przynamniej z raźnem się chłopcem pocieszyła, »»I snadno ją wymówić to przede mną może, »»Że z zbytniej chęci spólne znieważyła łoże. »»Więc ta płeć ułomna jest od początku świata, »»Gdy bystrej zwłaszcza krwi wrzeć młode każą lata. »»Mniejsza to, choć z podlejszych sług wzięła jednego: »»Ato ta ucześnikiem ma dziw łoża swego!« 37 »Wstawszy nazajutrz, nie chce uchybić godziny; »Będzieli jakie bitwy wczorajszej przyczyny »Dawać nierówna para, aby widział, życzy. »Patrzy, czeka, kwadransy z minutami liczy: »Wnet panią, gdy przed karłem wprzód weszła, obaczy, »Potem zdrajcę, co do niej znowu zmierzać raczy. »Radzi sobie, ale ta przykro utyskuje, »Iż on ją nie tak, jako ona go, miłuje. 38 »Dziwnie, słysząc te skargi, Jokond się zdumieje; »Żal mu króla, co tak się niedobrze z niem dzieje, »Barziej, kiedy czwartego dnia zaś ujrzał potem, »Iż po karła onego z żalem i z kłopotem »Trzykroć pannę królowa cicho posyłała, »Ta zaś, iż do niej nie chciał przyść, odpowiedziała, »Dla szeląga, który on utracił jednego, »Gdy się grą z towarzystwem bawił dnia onego. 39 »Na tak cudowny widok Jokond rozwesela »Oczy, zwykłej czołu twarz śliczności udziela; »Ociera łzy, już lepszej pełen jest nadzieje, »Płacz w radość mieni, sercem i usty się śmieje. »Wraca się do pokoju swego, odmieniony, »Tłuściejszy, z cerą lepszą, jak urumieniony. »Z królem brat, słudzy inszy, co w niem upatrują »Taką odmianę prędką, znowu się dziwują. 40 »A jeżeli król z serca życzył sobie tego, »Aby wiedzieć mógł zaraz przyczynę nagłego »Wesela, niemniej Jokond pragnie wszelakiemi »Sposoby powiedzieć mu, jako go sztucznemi »Oszukiwano po te czasy fortelami. »Lecz chce, aby mu swemi wprzód stwierdził ślubami »Słowa o tem nie mówić nigdy namniejszego, »Nie gniewać się, póki duch będzie w ciele jego. 41 »Przysięga król zarazem na to, iż wszytkiemu »Dosyć uczyni, choć co opak Jokond jemu »Powie na osobliwą szkodę państwa jego, »Na zniewagę korony albo uczciwego, »Ani się mścić zarazem ani potem będzie »W cudzem państwie i swojem, w inszych krajach wszędzie; »Nakoniec podobieństwa nie poda żadnego, »Przez które winowajca domyśli się czego. 42 »Dopiero mu powiada Jokond temi słowy, »Jak już dla zdrad żony swej umrzeć beł gotowy, »Straciwszy i dobrą myśl i pociechy swoje, »A z oczu tylko pędząc obfite łez zdroje. »Gdy niewidomie psował frasunek go tęgi »Dla zdrajczynej i ślubu łamce i przysięgi, »Co ulubiwszy z chłopców podlejszych jednego, »Była mu kwoli w oczach nieszczęśliwych jego. 43 »Ato przecię tak ważne w wyszszem zamku było »Lekarstwo, iż żal wczora wszystek uśmierzyło; »Bo choć to na uczciwem szwank nieladajaki »Odniósł, ale iż on sam nie beł jeden taki, »Rad wielce. Tak z niem mówiąc, do dziury go wiedzie, »Przez którą, jak na cudzej klaczy kształtnie jedzie, »Jak kole ostrogami, jako nią kieruje »Brzydkie karlisko, wnet mu palcem ukazuje. 44 »Tak szkaradny postępek widząc król swej żony, »Strętwiał, twarz się zmarszczyła, oczy, jak szalony, »Wywraca, prosto ścianą chce tam skoczyć oną. »Lecz Jokond obietnicę, przysięgą stwierdzoną, »Przypomina; tak zamilkł, gniew przykry połyka, »Choć w pół serca uczynek bezecny go tyka; »Z źrzenic skry szczere lecą, twarz pała ogniami, »Gryzie wargi, włosy rwie i zgrzyta zębami. 45 »Potem rzekł: »Co mam czynić? Powiedz, bracie drogi. »»Dla ciebie skarany być występek tak srogi »»Nie może; bo co do mnie, jako stoję żywy, »»Już bych ja, już gniew pomstą napasł sprawiedliwy«. »»Opuśćmy — rzecze Jokond — oba zdradne żony, »»A udajmy się wespół różne widzieć strony, »»Abyśmy taki figiel cudzem oddawali, »»Jaki naszem służkowie marni wyrządzali. 46 »»Obaśmy młodzi, oba rozkoszną pięknością »»Tak uczczeni, iż trzeci naleźć się z trudnością »»Będzie mógł dla jakiego porównania z nami. »»Już tak, milcząc, puśćmy się rychło w drogę sami: »»Snadno białych głów wszędzie dostaniemy takich, »»Co z naszą wolą myśli będą też jednakich. »»Jest gładkość, są pieniądze: wprzód się nie wróciemy, »»Aż z tysiąca żon cudzych korzyść odniesiemy. 47 »»Wiesz dobrze, jako i czas i pielgrzymowanie »»Dawniejsze troski z naszych serc i frasowanie »»Niszczą, starą zaś miłość i serce zranione »»Goją zabawy, z białą płcią indziej wznowione«. »Król to słysząc, puścić się w drogę dnia onego »Zaraz chce: tak mu rada podoba się jego. »Wychodzą, giermków tylko dwu sobie obrawszy, »Spólną miłość i spólną przyjaźń obiecawszy. 48 »Odmieniając się w szaty, już przeszli Francyą, »Włoską ziemię, Niderland z wesołą Anglią, »A takie do białej płci szczęście wszędzie mieli, »Iż wnet jem pozwolono wszytkiego, co chcieli. »Jeśli oni podarki kosztowne dawali, »Tysiąckroć upominki na zad droższe brali; »Siła proszą pań, by jem chęć swą oświadczały, »Lecz więcej tych, co się zaś w ich miłość wpraszały. 49 »W tej prowincyej miesiąc, a w tej dwa mieszkają, »Nie ruszając się, aż gdy próbę pewną mają »Osobliwej czystości białych głów i wiary; »Cóż potem, jeden wszystkich widzą zwyczaj stary: »Jaka w ich domiech, taka i tu się najduje »Cnota; żaden z nich lepszej nigdy nie szlakuje. »A potem w jednej tylko już się kochać chcieli »Dla niebezpieczeństwa, co wielkie stąd widzieli. 50 »Jednę nalazszy, chować spólną uradzili, »Byle gdzie obyczajną, piękną utrafili, »Coby zarówno wolej obu wygadzała, »Zwłaszcza iż zazdrość w sercach ich postać nie miała. »»Bo czemuż — mówi mu król — dwaj w jednej nie mamy »»Kochać się? Białogłowski wszak obyczaj znamy; »»Sam wiesz, iż takiej na świat natura nie dała, »»Któraby na mężczyźnie jednem przestać miała. 51 »»Tak będziem bez wszelkiego mogli mieć silenia »»Przyrodzone, gdy jeno zechcem, pocieszenia. »»Spórki żadne nie będą trwały między nami: »»Jeśliby co przypadło, wnet pogodziem sami. »»Więc każda snadno na to, tuszę ja, pozwoli, »»Bo któraż za jednego dwu w łóżku nie woli? »»I wierniejsza podomno mężom będzie dwiema, »»Wiarą, cnotą popisać chcąc się przed obiema«. 52 »Słysząc mowę Rzymianin króla swego taką, »Na zdanie i na wolą z niem przypadł jednaką. »Chodzą po różnych miejscach, zwykłe odprawują »Igrzyska, na ostatek, co chcieli, najdują. »Bo gdy się w Walencyej czas jakiś bawili, »Gospodarską trafunkiem dziewczynę zoczyli; »Smagłej urody, kształtna i nadobna była, »O rzecz domową z gośćmi staranie czyniła. 53 »Pierwszych czasów rozkoszne lata i wiek młody »Nad śnieg bielsze zawsze jej rumienił jagody. »Ociec, co niedorosłych synów miał niemało »I któremu ubóstwo zbytnio dokuczało, »Nie dał się długo prosić, kiedy nalegali »O córkę i pieniędzy coś siła dawali; »Dał ją jem, pozwoliwszy, by ją z sobą wzięli »I do swego królestwa, jeśli będą chcieli. 54 »Biorą pannę i pociech z nią obfite zdroje: »Raz ten, drugi raz zaś ów ma rozkoszy swoje; »Tak więc wzajemne miechy jednako dmuchają, »Gdy w kominach kowalskich płomień z węgla dają. »Stamtąd Hiszpanią prześć wszytkę umyślili, »Potem pragną, Afrykę aby nawiedzili. »Jadą już z Walencyej, wieczora pierwszego »W Zatcie u gospodarza stanęli jednego. 55 »I zaraz według swoich dawniejszych zwyczajów »Idą kościoły, gmachy widzieć onych krajów; »Bo tak, gdzie jeno, kolwiek w cudzej ziemi byli, »Chcąc doskonalszą biegłość w rzeczach mieć, czynili. »Dziewczyna zaś z drugiemi została służkami »Dla słania, a ci koni by dojrzeli sami; »Jedni na przyście pańskie wieczerzą gotują, »Ci poruczonych sobie spraw inszych pilnują. 56 »Beł młodzieńczyk w gospodzie, co czasu przeszłego »Służył, u gospodarza w Walencie onego; »Z dzieciństwa w tej panience kochał się i ona »Miłością była k niemu z pierwszych lat wzruszona. »Postrzegł ją, jako prędko z niemi przyjechała — »Czegóż miłość nie widzi, choć ślepą została? — »Lecz z podejrzeniem zgiełku bojąc się jakiego, »Przywitanie odłożył do czasu pewnego. 57 »Aż gdy goście odeszli, wnet się dowiaduje, »Co to są za panowie, gdzie z niemi wędruje. »Powiada mu Fiametta — gdy ją krzcić kazali, »Takowe jej rodzice imię własne dali — »Wszytkę sprawę. »Niestetyż, jako me nadzieje — »Mówi Grek, tak zaś służkę zwano — wiatr rozwieje! »»Gdym się spodziewał z tobą żyć, kochanko moja, »»U samego mię śmierci zostawiasz podwoja! 58 »»Już dotąd ciepły z oczu mych strumień popłynie, »»Póki ciało w proch, a duch w wiatr się nie rozwinie. »»Takżeś to już jest cudza, takli mię odbiegasz, »»Tak serce chcąc rozedrzeć me, gwałtem go sięgasz! »»Jam umyślił, pieniędzy dostawszy z trudnością, »»Twojem być, wiecznie twoją chlubić się miłością, »»I na zad wróciwszy się do ojca twojego, »»Prosić, aby mi szczęścia nie zazdrościł tego«. 59 »Ściskała ramionami uboga dziewczyna, »Klnie się srodze, przysięga, iż nie z niej przyczyna, »Lecz omieszkanie jakieś i niedbalstwo jego »Trosk takowych z żałością nabawia samego. »»Dopuść przynamniej — ten zaś mówi jej chudzina — »»Kiedym tak nieszczęśliwy, gdy jest przy mnie wina, »»Abym wylał na rękach twych ducha nędznego, »»Nim ucześnikiem będzie wzrok odjazdu twego«. 60 »Gdy płacz gorzki i łkanie ciężkie upatruje, »Fiametta poruszone serce w sobie czuje. »»Wierz — mówi — jeślim z serca przedtem cię lubiła, »»Iż wszytko i terazbym, co chcesz, uczyniła; »»Ale czasu i miejsca nie widzę po temu: »»Każdy z nich pilnować mię każe oku swemu«. »On na to: »Jestli jaka miłości skra w tobie »»Dawnej, każ mi posłużyć przyszłej nocy sobie«. 61 »»A to jako być może? Czyś zbył — rzekła — swego »»Rozumu? Ja na rękach tego lub owego »»We śrzodku każdej nocy sypiam między niemi, »»Bawiąc ich rozmowami do świtu lubemi«. »»Mniejsza to — odpowie Grek — nauczę ja ciebie, »»Jak będziesz miała spólnej wygodzie potrzebie; »»Tylko pozwól, a dzisia użałuj się mego »»Nieszczęścia, do pokoju wpuściwszy mię swego«. 62 »Myśli trochę, słysząc to, potem mu kazała »Przyść w ten czas, gdy w jnerwospy dusza każda spała; »Jako drzwi otworzywszy miał postąpić sobie, »Którędy przyść do łóżka, uczy w onej dobie. »Grek czuły według nauki mistrzyni kochanej »Godziny, jak posnęli wszyscy, pożądanej »Dopatrzy, idzie cicho, drzwi otwiera małe, »Dybie pomału, kroki włócząc ociężałe. 63 »Stopy szeroko kładzie, a zadnią się wspiera, »Nos ściska, gębę dłonią dla tchnienia zawiera; »Tak więc ostrożnie chodzić w pociemku pragniemy, »Gdy gozdzia lub śkła zdeptać ostrego nie chcemy. »Rękę przed sobą niesie, ślepej drogi maca, »Chód, jako zawieszony, do łóżka obraca. »Nalazł je, a przyjaciół dwu postrzegszy, nogi »W zad cicho cofnął: strach go zrazu przejął srogi. 64 »Zaś przystąpił i miedzy Fiametcine obie »Kolana wemknąwszy się w cudownem sposobie, »Twarz z twarzą i swe ręce zrównał z jej rękami, »Oczy, czoło i wargi całuje wargami; »I tak trzyma się na niej aż do dnia samego: »Jedzie mocno, bydlęcia dopadszy dobrego, »Nie posztą, bo odmieniać nie chce zawodnika, »Woli kłusem całą noc biedz bez przewodnika. 65 »Słyszał król, słyszał Jokond tenten biegu tego, »Bo łóżko z niemi wespół z ruchania częstego »Chwiało się; ale jednej obaj myśli byli, »Przeszkadzać sobie spólnej jazdy nie życzyli. »Grek potem, gdy swą drogę wesoło odprawił, »Poszedł, a w pośrzodku ich Fiamettę zostawił; »Która wstawszy, do panów chłopiąt zawołała, »Widząc, słońcu jutrzenka iż ustępowała. 66 »Król zasię rzecze, wstając, Jokondowi swemu: »»Leż ty, bracie, a spoczni utrudzeniu twemu, »»Bo tej nocy tak wielką odprawiłeś drogę, »»Iż się ja wydziwować tej prącej nie mogę«. »Wnet Jokond rozśmiawszy się, tak odpowie jemu: »»Raczej ty, królu, zdrowiu sfolguj, radzę, twemu; »»Po tak ciężkiej robocie, chcę, byś go szanował: »»Dosyć, iżeś całą noc na klaczy polował«. 67 »»Bez wątpienia — rzekł zaś król — uwierz mi żadnego, »»Zemknąłbych beł zraz charta ze smyczy mojego; »»Aleś ją sam tak dobrze osiadł przeszłej nocy, »»Żeby cię beł nie zraził mąż najwiętszej mocy«. »»Twój sługa — znowu Jokond — jestem — rzekł do niego — »»Uczyń to, gdy jeno chcesz bez żartu takiego. »»Znam ja moję powinność: rad ustąpię tobie, »»Gdy tego szczwania częściej będziesz życzył sobie«. 68 »Kiedy temi żartami na się nacierali, »A po nich do ostrzejszych słów przystępowali, »Rozumiejąc, iż jeden śmieje się z drugiego, »Gdy w nocy nie chciał konia ustąpić spólnego, »Zawołali Fiametty, co pobliżu była, »A twarz bladą z przestrachu bojaźń jej czyniła, »Aby sama przed niemi szczerze powiedziała, »Z kiem tak wiele mil, wespół leżąc, ujechała. 69 »Z krzywa patrząc, z Jokondem dowiedzieć się tego »Chce król, kto przy nich wczasu zażywał lubego; »Sami do odpowiedzi uszu nadstawują, »Kto skłamał, kto się zaparł, wiedzieć usiłują. »A ta do nóg królewskich nizko się rzuciła, »Grzech wyznawa; aby go odpuścił, prosiła; »Wątpi o zdrowiu, widzi, iż zdradę poznano, »Co się jej, jako żywo, wziąć nie spodziewano. 70 »»Odpuść mi — mówi — panie i ty, proszę, drugi, »»Żem na uprzejme wspomnieć musiała posługi »»I na gorącą miłość chłopięcia jednego, »»Która się już nie mogła zmieścić w sercu jego«. »Potem szczerze rzecz samę zaraz powiedała »Przed niemi, jako mu przyść do siebie kazała, »Tusząc, że się żaden z nich nie domyśli tego, »Raczej rozumieć będzie jeden na drugiego. 71 »Jokond z królem po sobie pojrzawszy, zdumieli, »Dziwują się, bo jeszcze nigdy nie słyszeli, »Aby kiedy inszy dwa byli oszukani »Tak sztucznie i niewieścich zdrad w sieć uwikłani. »A gęby otworzywszy, śmiechu serdecznego »Zażywają, łóżka się ułapiwszy swego, »Na które się pospołu oba porzucili, »Trzymają się za piersi, oczy zamrużyli. 72 »Zaledwie już od śmiechów oddychają onych, »Które jem wyciskają łzy z oczu zamknionych; »Mówią: »Jako pilnować żon swoich będziemy, »»Jeśli dwaj tej, z nią leżąc, ustrzedz nie możemy »»Chociaby oczu miał mąż, jak włosów, na głowie, »»Nie ustrzeże jej nigdy, wierz, królu, mej mowie. »»Ato ta miedzy nami dość ścisło sypiała, »»Przecię obu, sam widzisz, chytrze oszukała. 73 »»Tysiąceśmy białych głów pięknych probowali, »»Miedzy temi i jednej jeszcze nie doznali, »»Aby odmówić miała i gardzić prośbami; »»Toż i drugie uczynią i postąpią z nami. »»Jednaka ich jest wola, chęć i skłonność wszędzie, »»Ale ostatnią próbą niech nam i ta będzie. »»Słusznie tedy, iż do żon swoich się wróciemy, »»Gdy cnotliwszych wyszukać nad nie nie możemy«. 74 »Tak rzekł Jokond, a potem Fiametcie kazali »Po jej kochanka, bo chcą, aby go poznali. »Ta go przyprowadziwszy, stawiła przed niemi, »Ci zaś wziąwszy oboje, w domu przed wszytkiemi »Posag, dostatki dają i ślub jem brać każą, »A sami się do domu powrócić odważą. »Wsiedli na konie, jadą wprost ku zachodowi »Ani się chcą przeciwić swych żon występkowi«. 75 Tu gospodarz, po więtszej już zemdlony części, Przestał i swojej koniec uczynił powieści. Słuchał pilno Sarracen, słowa namniejszego Nie mówiąc do skończenia prawie ostatniego; Potem rzekł: »Ja się pierwszy nie dziwuję temu »I wierzę, że przeciwko narodowi złemu »Chytrych niewiast mężczyzna lekarstwa żadnego »Nie najdzie, choćby szukał aż do dnia sądnego«. 76 Co słuchali pospołu, jeden miedzy niemi Beł mędrszy i obciążon laty dojrzałemi; Ten nie mogąc trwać, aby dłużej białe głowy Miały być tak przykremi znieważane słowy, Do gospodarza twarz swą obrócił onego I rzecze: »Dosyćeśmy cierpieli twojego »Fałszu, który namniejszej nie ma prawdy w sobie »Nabajałeś się, bracie: czas już milczeć tobie. 77 »I temu ja nie wierzę, coć tę historyą »Powiedział, nienawiścią rzecz swą zdobisz czyją. »Choćby ewangelista dobrze beł ten isty: »Już tu hojnie jad wylał na nich oczywisty »I złem raczej mniemaniem mówił uwiedziony »I z rozsądka zdrowego beł snać obnażony. »Słyszałbyś beł, przysięgę ja tobie, od niego »Insze słowa, gdyby gniew nie wrzał w sercu jego 78 »I kiedyby beł prawdę chciał powiedzieć tobie, »Szersze pole chwalić ich i smakować sobie »Z materyą mógł on mieć tysiąckroć prawdziwszą. »Bo cóż za dziw, choć kiedy jednę mniej cnotliwszą »Miedzy dobremi widział? Miałże już zarazem »Lżyć, potępiać i mieszać dobrych z złemi razem? »Wiedz, iż twój Waleryusz nie mówiłby tego, »By się radził rozumu, a nie gniewu swego. 79 »I ty sam powiedz, jakoćjnił jest ten wiek stary, »Z swemi gości, jeśliście dotrzymali wiary »Żonom waszem, gdy różna czasem się trafiła »Okazya, do cudzych co was prowadziła. »Wiem, iżeście nie jeno dość często prosili »Nadobnych, ale jeszcze i z chęcią płacili. »Bo takiej nie mogliście, coby się kłaniała »Wam sama, naleźć nigdy, choć złą sławę miała. 80 »Więc niepodobna to jest, aby miedzy wami »Beł ten, coby poigrać z cudzemi żonami »Nie chciał, nadzieję tylko wziąwszy przed się taką, »Iż z swem zamysłem — wolą najdzie ich jednaką. »Cóż, kiedyby was samych wprzód jeszcze wzywano, »Albo podarki jakie umyślnie dawano! »Wyskoczyłby i z skóry od radości drugi, »Chcąc się zachować, chcąc swe oddać w skok posługi. 81 »Tych zdrad, których po żonach doznali mężowie, »Jeśli każdy z nich szczerą o tem prawdę powie, »Sami byli przyczyną w domu własnem, tego »Nie biorąc, co chcieli mieć u sąsiada swego. »Miłuj, bracie, aby cię wzajem miłowano, »I bierz tą miarą z chęcią, jakąć dawać chciano. »Na ten uraz lekarstwo prędkobyście mieli, »Gdyby na zdaniu mojem wszyscy przestać chcieli. 82 »Niechby to prawo było, aby każda żona »Dała garło, w tem grzechu brzydkiem naleziona, »Jeżeli nie dowiedzie na męża swojego, »Ze on też wszeteczeństwa winien beł takiego. »Bo inaczej zażby beł sędzia tak surowy, »Coby słusznie wyzwolić nie beł jej gotowy? »Bóg sam rzekł, iż wyrządzać drugiem nie masz tego, »Coć nie miło, obraża co ciebie samego. 83 »Sama tylko miłość w nich przyczytać się może, »Co do osławy trochę u ludzi pomoże; »Lecz na to miejsce my zaś jako wiele złego »Czyniemy, porównania w tej mierze żadnego »Mieć nie możem: hultajstwa, złodziejskie roboty, »Zdrady, gry i pijaństwa, rozmajte niecnoty, »Mężobójstwa tyrańskie, wydzierstwo z lichwami »Są mężczyzn sprawki naszych, przyznacie to sami«. 84 A potem chciał przykłady dowodzić słusznemi, Iż to prawda, dopiero co mówił przed niemi, I jak darmo białą płeć na sławie szkalują Ci, co jem uczciwego swą gębą ujmują. Ale Sarracen, słuchać co nie myślił prawdy, Bo przysiągł w nienawiści mieć ten naród zawdy, Zgrzytnął, z krzywa pojrzawszy; ten też umilkł zatem, Nie chcąc z Rodomontem w gniew zachodzić zębatem. 85 Który po onej spólnej obudwu powieści Siadł jeść za stół, a potem, gdy gęste ciemności Świat zaślepiły, w łóżko dla spania się kładzie. Lecz żal gryzie go przecię, myśl wszytka o zdradzie: Klnie swą dziewkę, a lub to zamknąć usiłuje Powieki, świeża krzywda sen mu odejmuje; Potem widząc Febusa promienie świeżego, Wstał i morzem chce jechać do królestwa swego. 86 Więc i konia, na wzgardę co go Rugierowi Wziął z sobą, żal mu było, jako rycerzowi Dobremu, trudzić dalej, bo po dwa dni całe Bez odpoczynku prace dawał mu niemałe Ani go opatrował, troską obciążany, Jako beł w gospodarskiej stajniej postawiony: Na barkę go wziąć kazał, iść za życzliwemi Wiatry spodziewa się być prędzej w swojej ziemi. 87 Sam wsieść bez omieszkania za niem się gotuje; Jeszcze na brzegu stoi, a już rozkazuje Odepchnąć się: zarazem wszytkie chęci jego Zbyć z oczu co najprędzej kraju przemierzłego. Wsiadł, barka zaś na Sonnie leci, jako strzała, Bo i ludzi i rzeczy mało w sobie miała; A wzgarda po staremu serce mu przejmuje, Na wodzie i na koniu, wszędzie go najduje. 88 Ciężkie myśli mjeszkanie czynią w sercu jego, Radę precz wypędziwszy, rozum, siłę z niego. Nie widzi odpoczynku, nie widzi wytchnienia; Domowy nieprzyjaciel, srożąc się, ulżenia Namniejszego i we dnie i w nocy nie daje, Z którem w piersiach straszliwa wojna co raz wstaje. Biedzi się, żadnego mieć nie może ratunku W niespodziewanych wzgardach, w nieznośnem frasunku. 89 Cały on dzień i całą noc wespół żeglował, A lub to nienawistne brzegi zostawował, Krzywda przecię głęboka we wnętrznościach tkwiała I z królem Doraliki zapomnieć nie dała. Jednaka męka z bólem jednakiem mu szkodzi, Choć się umknął na morze, choć jedzie na łodzi; Ani on gasi wodą ognia nieszczęsnego Ani mieni trosk miejsca odmianą tamtego. 90 Jako kiedy gorączka zemdliła chorego, Szukać zwykł rozmajtych miejsc dla wczasu lepszeg Raz na ten bok kładzie się, na drugi zaś potem, Aby sfolgował z przykrem tęsknicy kłopotem; Próżno pracuje nędznik, daremnie się sili, Bo ta o zwykłej ledwie opuszcza go chwili: Tak pohaniec nie może nigdy naleźć swemu Pomocy, co go trapi ustawicznie, złemu. 91 Na ostatek zbrzydziwszy sobie statki ony, Chce, by go żeglarz na brzeg wysadził przestrony. Mija Lion z Wienną i Walencą zatem, Bieży w Awinionie po moście bogatem. Bo te wszytkie powiaty, jako długie stały, Co ich u Celtyberu rzeki oblewały, Oddają posłuszeństwo z Afryki królowi Odtąd, jako ich minąć kazał obozowi. 92 Nad jeziorem po prawej stronie drogą jedzie, A zbóż i win obfitość widzi wielką wszędzie; Potem do wioski jednej przybył zmordowany, Z której lud, żołnierzowi na korzyść wydany, Rozbiegł się i uczynił puste domy swoje, Gdy swawola i przykre dokuczały boje. Stąd wały srogie huczą po morzu głębokiem, Stąd kłosy w polu pływać zdadzą się szerokiem. 93 Tam się zastanowiwszy przy kościółku małem, Który stał na pagórku blizko okazałem, Beł i wewnątrz od pogan szpetnie spustoszony I od księżej z bojainie dawno opuszczony, Na mieszkanie do czasu obiera go sobie, Dając znać, iż go smutek żywo kładzie w grobie. Ażeby go wieść żadna nie doszła z wielkiego Obozu, państwa nie chce dojechać swojego. 94 Odmienia przedsięwzięcie, Algierem się brzydzi, Wczesne męczyć się smutkiem miejsce ono widzi. Sług z wozami, co było, i konia dzielnego Wprowadził do kościółka zarazem onego. Od Monpoliera to miejsce blizko było, Z pięknem kilka mil zamkiem w stronę graniczyło; Wioska w bok nad wesołą rzeką pusta stała, Wielki śrzodkiem gościniec jadącem dawała. 95 W tem miejscu gdy dzień mieszkał Sarracen strudzony, W myślach przykrych, jako zwykł, wszytek pogrążony, Przez łąkę, zielonemi trawami okrytą, Ujrzał dróżkę, mało co wozami ubitą; A po tej nadobniuchna panienka jechała, W towarzystwie jakiegoś z sobą mnicha miała. Za niemi koń dosuży, na grzbiecie którego Skrzynia, odziana dekiem z sukniska czarnego. 96 Kto to jechał i coby pod przykryciem mieli, W pierwszej pieśni jużeście poniekąd słyszeli; Najniefortunniejsza to Izabella była, Co Zerbina swojego ciało grześć myśliła. Staruszek ją nabożny przez ten kraj prowadzi, Aby świat opuściwszy, mniszką była, radzi. I tak mógł wiele sprawić słowami świętemi, Iż chce z rozkoszami świat opuścić marnemi. 97 A choć tak smutnej twarzy i wejrzenia była, Iżby snadno serc dzikich bestyj poruszyła, Jedno za drugiem gdy śle z wnętrza głębokiego Westchnienie, co wiatr grzeje powietrze wolnego, Źrzeńce, jako dwie źrzódła, z których ustawiczny Strumień bieży, wzrok dwu gwiazd jaśniejszych ćmiąc śliczny, Przecię miłość w swej władzej wszytkie członki miała I razy nieuchronne z każdego ciskała. 98 Zajrzawszy jej pohaniec, zaraz myśli one Precz rzuca, co w swem sercu miał postanowione, W białej głowie, choćby też napiękniejsza była, Nie kochać, póki w ciele dusza będzie żyła; Ale mu Izabella godną się być zdała, Aby w niej wtóra miłość jego przemieszkała. Tak gasi pierwszy zapał, z przysięgą się mija, Obietnic zapomina, klin klinem wybija. 99 Wychodzi przeciwko niej, najłagodniejszemi Myśląc się przypodobać wprzód słowy swojemi; Pyta o urodzenie, jakiegoby była Stanu, więc co za troska piękność poszpeciła. Ta odpowieda, jako światu odmiennemu Służbę wypowiedziawszy, już Bogu swojemu Oddała się. Sarracen, co z nabożeństw szydzi, Wiary nie zna, a niebo bajką mu się widzi, 100 Mówi jej, iż to zamysł lekki i zmyślony; »Bo jako łakomego, co w skarb zgromadzony »Swe serce wlał, przemierzłe skępstwo jest każdemu, »Którem najmniejszych pociech sobie i drugiemu »Nie czyni, tak i swoję rozkoszną urodę »Chcesz skryć w klasztory światu wszytkiemu na szkodęt »Niech się niedźwiedź, smok i lew zamyka z wężami, »A ty, o wdzięczna dziewko moja, mieszkaj z nami!« 101 Mnich, co uszu przykładał na tę powieść jego, Bojąc się, przedsięwzięcia aby tak świętego Nie zraził królik żalem panny napełnionej, Duchownem chce pokarmem zabiedz mowie onej; Słów używa poważnych, rozkosz świecką gani, Szczęśliwych zowie, na stan co mniski wybrani; Rodomont, potrawami iż wzgardził takiemi, Na zakonnika pojrzał oczyma wściekłemi. 102 I rzecz jego fukaniem gniewliwem przerywa, Do swej u boku broni zaraz się porywa, A potem wolne puszcza wodze swej wściekłości, Milczeć każe i z konia bez wszelkiej litości Zrzuca go — dalej zasię co się z niemi działo, W inszej pieśni o wszytkiem będzie się pisało; Żałować mnichowego przypadku będziecie, O którem niezadługo wiadomość weźmiecie. Koniec pieśni dwudziestej ósmej. XXIX. Pieśń dwudziesta dziewiąta Argument Wstydliwa Izabella, aby zatrzymała Panieństwo, Rodomonta nędznie oszukała, Namówiwszy bez wielkiej prace pijanego, Iż jej od ciała głowę szablą ściął pięknego. Ten zaś most zbudowawszy, z końców go zawiera, Przechodzących rycerzów z szat i zbrój odziera; Potem z grabią, co dziwne wszędy zostawuje Swego szaleństwa znaki, w pasy się mocuje. Allegorye W tej dwudziestej dziewiątej pieśni przez dziwnie rzadki sposób, którego napiękniejsza użyła Izabella na obronę czystości swojej, woląc raczej garło dać, aniżeli ją stracić, jawnie tę serdeczność, tę wspaniałość i wielką cnotę, o której w tych całych księgach autor traktuje, zacnych można widzieć białych głów; przeciwnem sposobem w Rodomoncie, który chcąc być do śmierci nieobrażonem, a nie mając wolej nadobnej Izabelli przysięgi spełnić, dał się głupio oszukać, ukazuje się, jako niepowściągliwe zamysły i głupie chciwości nie mogą nigdy prawdziwego światła subtelnej poznać mądrości. 1. Skład pierwszy Tak jest niepewny zamysł człowieka każdego, Że nigdy statku w sobie nie miał namniejszego. Płochość jakaś często się w sercach naszych rodzi, W tej zwłaszcza sprawie, która z miłości pochodzi. Nieuczciwemi z Sarce król niedawno słowy, Rozgniewany, lżył przykro wszytkie białe głowy, Zapał wnętrzny tak gasząc łzami, które leje Z oczu swych, iż go wzniecić już nie ma nadzieje. 2 Nic to, o szlachetna płci: pomogę ja tobie I ukażę, iż głupio w tem postąpił sobie, Piórem, mową, rozumem dokazawszy tego, Że występku żałować będzie musiał swego I weźmie to w swą gębę sposobem nietajnem, Co gniewem uwiedziony rzekł nieobyczajnem, A raczej wolałby beł w swojej nie mieć gębie Języka, niż dać przykład kaźni takiej z siebie. 3 Bo mówił bezrozumnie, jak jeden szalony, Co statku nie zna, w swoich myślach rozdwojony; Gniewem dopiero pałał przeciwko wszytkiemu Narodowi bez braków żadnych niewieściemu: Teraz na jednej dziewki wesołe pojrzenie Jad morzy, swe odmienia wnet postanowienie; Królewny zapomina, już jej nie żałuje, Na jej miejsce tej zyskać miłość usiłuje. 4 Tak go rozpala gładkość nowa i zagrzewa, Iż żadnych odpoczynków w swem sercu nie miewa; Przeszkodzić zamysłowi chce zaraz świętemu, Broni, aby oddać się miała Bogu swemu. Pustelnik, co w nieszczęściu podał jej swą rękę I srodze utrapioną pod swą wziął opiekę, Zastawia się potężnie, powiada przyczyny, Iż nie ujdzie, kto śluby łamie Bogu, winy. 5 Świętych słów i poważnej pustelnika mowy Nie mógł już dalej słuchać pohaniec surowy; Widzi, iż darmo, aby przestał, zakazuje, Bo mnich śmiały w swych naukach dalej postępuje. Widzi, jak przedsięwzięciu jego jawnie szkodzi, Przymierza nie chce, swego upornie dowodzi. Ręce podniósł, kolerą wściekłą rozpalony, I oraz wyrwał z brody siwej włosy ony. 6 Potem go niesłychana furya ruszyła I katem krwie niewinnej chciwem uczyniła: Porwał mnicha za nogi, którem cztery razy Obrócił nie bez znacznej na zdrowiu obrazy I ku morzu rzucił niem, że ja już sam mało Wiedzieć mogę, co z ciałem nieszczęsnem się zstało. Różni różnie o strasznej śmierci powiadali: Ci, iż członki rozbite o skałę zbierali, 7 Drudzy zaś, po powietrzu iż lecąc wysokiem, Utopiony beł w morzu nakoniec głębokiem, Które trzy mile stamtąd brzegi oblewało, Skąd go szaleństwo króla z Algieru wysłało; Trzeci, iż święty jakiś, którego on sobie Ważył wielce, w nieznanem wyrwał go sposobie. O tem niech według wolej każdej wierzy swojej, Bo on więcej nie będzie wspomnian w pieśni mojej. 8 Rodomont, gdy sposobem takiem mnicha zbywa, Łagodnych słów i mowy pochlebnej zażywa; Twarz srogą uspokaja, oczy, co ciskały Skry gniewów, wesoły wzrok zaraz podawały. Tysiąc sposobów, które miedzy miłościami Zwyczajne, z gorącemi posyła prośbami; Mówi do Izabelli: »Żywot, serce moje »Ty jesteś, bo ja tobie już darował swoje«. 9 I z okrutnika zaraz łaskawy się zstaje, Zapalczywości znaku żadnego nie daje. Tak swe utopił żądze w niebieskiej gładkości, Iż w ocemgnieniu zwykłych zabywa srogości; Obyczajniejszem już jest, gasi jad przeklęty, Prosi, za sługę od niej aby beł przyjęty, I z miejsca odyść na piądź nie myśli tamtego, Aż co sprawi, aż miłość skutek weźmie jego. 10 Tuszy, iż ją zwyciężyć może łagodnemi, Jak nalżej postępując, prośbami swojemi. Izabella, co jeszcze zadumiała stała, Jako straszny przypadek staruszka widziała, Tem barziej trwoży sobą, jak szczurek ubogi, Gdy w ostre ułapił go pazury kot srogi; Patrzy po stronach i wśrzód ogniaby skoczyła, Byle czystości świętej jako obroniła. 11 Już, już po więtszej części zwątpiła o sobie, Pragnie własną ręką śmierć sama zadać sobie Wprzód, niż srogi Rodomont swe brzydkie chciwości Nasyciwszy, więtszej ją nabawi żałości. Najmniejsza się jej dobra nie trzyma otucha, Rycerzowi, co swego na jej łonie ducha, Zabity, wytchnął, krzywdy nie chce czynić takiej, By z królem z Sarce wolej miała być jednakiej. 12 Widzi nieszczęsna dziewka, iż zamysły jego Na tem wszytkie, choć mocą aby dopiął swego. Coraz do niej poganin srogi się przymyka, Ta zaś pomału na zad swych kroków umyka; Nakoniec w nagłem razie lekarstwo najduje, Którem u Rodomonta czystość okupuje, Godna, aby jej cnota wspominana była, Póki swem luna będzie promieniem świeciła. 13 Rzecze Sarracenowi, co po prośbach onych Już swych zaraz zażyć chciał sił nieokróconych, Zapomniawszy ludzkości, którą pokazował, Gdy się anielskiej zrazu twarzy przypatrował: »Pozwól mi kilka, proszę, słów przerzec do siebie, »Chceszli, iż dziwnej sztuki wnet nauczę ciebie, »Sztuki, która tę gładkość tysiąckroć przechodzi, »Coć tak miła, co serce twe w okowach wodzi. 14 »Dla rozkoszy znikomej nie trać tego, radzę, »Czem cię z najprzedniejszemi zarówno posadzę »Bohatyrami, wieku co byli dawnego »I których męstwo kresu nie pozna żadnego. »Wytrwaj trochę, wszak takich możesz naleźć wiele, »Z któremi rozkosz i swe będziesz miał wesele; »Ale podarek, com go ja nagotowała, »Wątpię, by taki drugi insza tobie dała. 15 »Znam jedno ziele dobrze i oczyma temi »Widziałam, jako roście na najtłustszej ziemi, »Które do cyprysowych ogniów przystawione, »Z rutą i z bluszczem długo pospołu warzone, »Wyda sok drogi z siebie, sok nieprzepłacony, »Lecz ten najczystszą ręką ma być wygnieciony; »Tem kiedy kto swą trzykroć skórę nasmaruje, »Od szable i od ognia szkody nie poczuje. 16 »To jednak wiedzieć trzeba, iż takie mazanie »Ciał naszych jeden miesiąc w swej mocy zostanie, »Po którem nikt najtwardszą nie będzie raniony »Bronią ani najsroższem ogniem upalony. »Po czasie zaś moc traci i trzeba nowego, »Kto pragnie nad stal ciała do wojny twardszego. »Ja to zrobię i probę dziś widzieć będziecie, »Przez którą snadno wszystek świat posieść możecie. 17 »Za tę pracą podarku nie proszę inszego, »Tylko przysięgi, którą bronić uczciwego »Powinni mi będziecie i czystości mojej, »Aż szczęśliwej roboty dam wam koniec swojej«. To mówiąc, Rodomonta do tego przywodzi, Iż nie tak na uczciwe jej, jak przedtem, godzi; Ważniejsze śluby czyni, niżli sama chciała, Byle go niepożytem przez miecz udziałała. 18 Szczerze wiary dotrzymać z klątwą obiecuje, Mocy nad złoto droższych soków się dziwuje, Na ostatek i słowa wyrzec plugawego Nie chce, póki niem ciała nie namaże swego. Do końca jednak strzymać nie myśli przysięgi: Tak mu płomień miłości serce zagrzał tęgi, Więc nie zna, co wstyd z wiarą, co jest Bóg z świętemi, Bo machlarstwem miał przodek zdrajca przed wszystkiemi. 19 Które chytry pokrywa, prosi Izabelle, By sobie poczynała bezpiecznie i śmiele, A wódkę co napręcej dziwną gotowała, Któraby z Achillesem, z Cygnem go zrównała. Ta po padołach, skałach, przykrych górach chodzi, W lasach ciemnych, gdzie gęsty list wdzięczny chłód rodzi. Rwie zioła, jakie ziemia obfita wypuszcza; Rodomont wszędy z nią jest, oka z niej nie spuszcza. 20 Potem, kiedy już miejsca rozmajte schodzili, Ziółmi wonnemi kilka koszów napełnili, Te z korzeniem pospołu, te zaś rwąc bez niego, Opóźniwszy się, idą do mieszkania swego. Nadobna Izabella, wzór i przykład cnoty, Do obiecanej w skok się sposabia roboty; Warzy je przez całą noc, naczynia gotuje Dla wódek, a Rodomont wszędy jej pilnuje. 21 Słudzy, co ich niewiele z niem na ten czas było, Aby się ono czucie nocne nie sprzykrzyło, To grą, to winem samych siebie zabawiają, Mądrość i pracą pięknej dziewki wychwalają. Pomaga jem Rodomont, dwoistem zagrzany Ogniem, tak długo, aż dwie beczki, spracowany Pragnieniem i niespaniem, wypił wespół z niemi, Usiadszy wedle swego zwyczaju na ziemi. 22 Barzo niewiele pijał z przyrodzenia wina Król z Sarce, a ta własna jest tego przyczyna, Iż zakon sarraceński srodze zakazuje I na takich karanie ciężkie wynajduje; Ale w ten czas, jak prędko skosztował dobrego, Zda mu się, że to napój boski, i swojego Narodu klnie ustawy, nie dba nic, flaszami Nosić każe, a z nich zaś pić wszytkiem czarami. 23 Izabella tem czasem od ognia niemały Garniec umyka, w którem zioła dowierały, Mówiąc: »Aby się szczera prawda pokazała, »O którejem wam wczora wszystkiem powiedała, »Czyń probę, zacny królu: doznasz, jako moje »Umiejętności wielkie mają ceny swoje; »Czyń probę, chceszli zaraz, choć na mojem ciele: »Jam nadstawić gotowa szyje własnej śmiele. 24 »Ja chcę, abyś na mnie wprzód moc lekarstwa tego »Zrozumiał, póki siebie nie natrzesz samego; »Bobyś mógł mniemać, iż to trucizny są jakie, »Do wyścia ducha drogi co dają dwojakie. »Atoż namażę głowę, piersi, szyję sobie, »Którą uciąć pozwalam, będzieszli mógł, tobie. »Ujrzysz wnet, iż i ta moc twoja przyrodzona »I szabla nic nie sprawi, chocia wyostrzona«. 25 To rzekszy, z ochotą się sama namazuje, Potem Sarracenowi szyje nadstawuje; Ten poznania sekretu chciwością wzruszony I winem, którego pić nie był zwyczajony, Najtwardszej broni swojej od boku dobywa Tem prędzej, im go barziej chęć proby porywa. Tak głowę od pięknego odcina wnet ciała, W której gorąca miłość przedtem gniazdo miała. 26 Czterykroć, nim do ziemi blizkiej doleciała, Strętwiałemi już usty Zerbina wołała, Zerbina, dla którego zdrowie rada daje, Aby prędko z nim osieść górne mogła kraje. O najszczęśliwsza dziewko, jako cię będziemy Chwalić, gdy taką szczerość wiary twej widziemy! Ty czystość więcej ważysz, niżli żywot, sobie, Niż wiek kwitnący: w złotem schowaćby cię grobie! 27 Idź w pokoju, o duchu, idź, błogosławiony, Abyś w dziedzictwo wieczne wziął rozkoszy ony. Jeśli kiedy co będą mogły rymy moje, Sławić wiarę i cnoty będą zawsze twoje; Tysiąc i drugi tysiąc lat ich nie wyniszczy, Będą je opisywać poetowie wszyscy. Idź, o kochany duchu, do nieba jasnego, A zostaw przykład inszem ślubu prawdziwego. 28 Na tak cudowną sprawę Bóg sam oczy swoje Obrócił na dół prosto w te nasze pokoje I mówi: »Więtszą sławę ty już będziesz miała, »Niż ta, co z Rzymu króle czystością wygnała. »Miedzy temi, o śliczna duszo, ja chcę ciebie »Posadzić, co przedniejszy mają stołek w niebie, »I przysięgą to stwierdzę dziś nieodmienioną, »Że na wieki już będziesz moją ulubioną. 29 »A któraby się twojem imieniem krzcić dała, »Każda rozum nad insze więtszy będzie miała; »Piękność, ludzkość, roztropność przedniejszą dam takiej, »Ucześniczką mądrości zostanie wszelakiej, »Aby lepszą ci wszyscy materyą mieli, »Co pismem swem to imię chwalić będą chcieli. »Poda Helikon z Pindem i sam Parnas dawny »Do wiecznej wiadomości postępek tak sławny«. 30 Tak Bóg rzekł i rozpędza chmury na znak tego, Nawałności uśmierza morza burzliwego. Szczęśliwa dusza trzecie niebo przeniknęła I na łono się swego Zerbina wsunęła. Rodomont, takiem w serce nieszczęściem ruszony, Gniewa się, ale barziej, iż jest omamiony; Omija go pijaństwo, klnie swe porywczości, Co tak nagłej przyczynę dały wnet żałości. 31 Więc aby błagał ducha błogosławionego, Co świat opuścić musiał dla szaleństwa jego, Chce, pamiątka przynamniej aby jaka była, Któraby mu nieszczęsnych ciężarów ulżyła. Umyślił tedy zaraz on kościółek mały Na grób dać panieńskiemu ciału okazały, Aby tam odpoczynek już swój wieczny miało, Gdzie sił zbywszy, umarłe bez głowy leżało. 32 Ze wszytkiej tedy on sam zbiera okolicy Rzemieśnika i wnet go sześć tysięcy liczy; Ten z bojaźni, drugi iść pozwala z miłości. Z skał wielkich odzierają górne wysokości, Z których dość okazałą machinę buduje, W pośrzodku dwu zabitych ciała zostawuje; A tak wielka do wierzchu z fundamentów była, Iż łokci dziewięćdziesiąt dobrych wystarczyła. 33 Na kształt budynku w Rzymie chciał mieć ten pysznego, W którem swój u strumienia schował Tybrowego Popiół cesarz Adryan; więc przy niem wysoką Wieżą robi nad rzeką z wyjźrzeniem głęboką, Przez którą na dwa łokcia wązki most postawił, Most, co strachu przedniejszych rycerzów nabawił; Rzeka szeroka pędem straszliwem bieżała, Ustawicznie wysokie brzegi podrywała. 34 Żadnem sposobem jeznych dwaj się nie minęło Po moście: tak go wązkie umyślnie ścisnęło Budowanie; więc nie miał poręcza żadnego Na obie strony: i koń i człowiek spaść z niego Mógł snadno, bo tak chce mieć Sarracen surowy, Aby każdy, tam jadąc, umrzeć był gotowy, Mężczyzna lub biała płeć, poganin lub krzcony, A z nich łup na cmyntarzu miał być zawieszony. 35 W dziesięć dni albo co mniej zamysł każdy jego, Co się tknie mostu, przyszedł do skończenia swego; Ale grób nie beł jeszcze cale wystawiony Z wieżą, co miała widok dać na wszystkie strony. Tak przecię wywiedziona wzgórę z gruntu była, Iż z niej straż namniejszą rzecz snadno upatrzyła I w skok głośnem trąbieniem prętko znać dawali, O tych, co się do mostu jadąc przybliżali. 36 Rodomont zaś, głos rogu gdy usłyszał tego, Zbrojny wychodził rączo do gościa onego; To na tem, to na owem kraju zastępuje, Skąd rycerzów pobliższych przyjazd upatruje, Aby w pośrzodku mostu potkał ich ciasnego Dla starcia i zepchnienia do brodu bystrego. Bo jak namniej koń ścieszki uchybił kopyty, Spadał w rzekę, gdzie wirem nurt szedł nieprzebyty. 37 Z mężobójstwa, które on popełnił pijany, Rozumie, iż go dekret oczyści, wydany Na gościa, aby każdy, co tu będzie mijał, W rzece ginął i z strachem wody z niej upijał, Z strachem, którego i sam ucześnikiem bywa, Z niebezpieczeństwem zdrowia kiedy przez nię pływa; Bo tak wierzył, iż to zmyć woda z czasem miała, Co po pijanu prędka ręka udziałała. 38 W małem czasie wiele ich wpadło w sidła jego. Niektórych jawna droga gościńca wielkiego Do Włoch, do Hiszpaniej sama wprowadziła, Bo prościejsza tam żadna już insza nie była, A drugich sława droższa nad kochane zdrowie: Gdy słyszeli, iż się tak pohaniec surowie Obchodził, pragną się mścić; lecz pobici sami, Zdrowia tam zostawują i zbroje z szatami. 39 Z tych zaś, co ich zwyciężał, jeśli wiary jego Beł który, zbroję tylko zdjąć dosyć ma z niego; Którą zawiesić wedle drugich rozkazował, A imiona na wierzchu własne wypisował. Ale chrześcijanin tam trafiłli się który, Lub zabity lub w rzekę zepchniony beł z góry. Trafunkiem w tamte kraje przyszedł też szalony Orland pierwej, niż z wieżą grób on beł skończony. 40 Gościniec wielki grabię wiódł bezrozumnego Prosto do budowania Rodomontowego, Który około pracej onej zabawiony, Do najprętszej roboty rzemieśniki ony Sam przymuszał, a ciało duże otoczyła Zbroja wszytka, prócz iż twarz sama wolna była. Pojrzy pohaniec: alić człowieka nagiego Zoczył, co bieży prosto do mostu wązkiego. 41 A też już, jak szaleństwo zbytnie jego chciało, Przeskoczywszy płot z drzewa, biegł po moście śmiało. Rodomont, jadowicie zaraz rozgniewany, U grobu, co jeszcze beł niedomurowany, Stojąc, grozi, woła nań i łaje z daleka. Nie chce, by dobyć broni miała jego ręka Na tak podłego gbura, krzyczy tylko srodze: »Stój, chłopie, jeśli nie chcesz zabit być na drodze! 42 »Dla bohatyrów samych ten most zbudowany, »Nie dla ciebie, coś lub to głupi lub pijany«. U Orlanda iż w głowie co inszego było, Wciąż bieży, o tem strachu ani mu się śniło. Tu wściekłem zapalony wnet pohaniec jadem, Porwie się, chce go zwykłem, jako drugich, śladem W rzekę wrzucić, nie wiedząc, iż najdzie równego, Co siłom, męstwu, mocy da odpowiedź jego. 43 W ten czas właśnie dziewka się śliczna przybliżała Do mostu i już, już go przebyć wolą miała; Ubiór kształtny kształtniejsze członki przyodziewał, Z najwdzięczniejszego oka każdy się spodziewał Dobroci i cnót wielkich; twarz tak biała była, Iż różom z liliami znaczny wstyd czyniła: Fiordylizi to smutna, jako wszyscy wiecie, Co szuka Brandymarta swojego po świecie. 44 Ta, gdy wodzą bieg koński na most prostowała, Z Rodomontem grabine potkanie ujrzała; Bo ten i zrzucić zaraz i widzieć pod mostem Chciał Orlanda, w pasy go wziąwszy trybem prostem. A iż się przedtem często w Paryżu widali I na różnych bankietach pospołu bywali, Zarazem go na pierwsze wejźrzenie poznawa I zdumiała, iż wszytek nagi jest, zostawa. 45 Zastanawia się tedy i patrzy z pilnością Końca spórki wzajemnej dwu, co swą dużością Wszytkich inszych przechodzą; widzi, jako swemi Nogami i rękami pracują mocnemi. Tam i sam obraca się i dokoła biega Poganin; wściekłość z jadem, gniew mu serca sięga, Mówi: »Niepodobna tu, aby moje siły »W rzece tego szaleńca wnet nie utopiły«. 46 Raz tą drugi raz ową chwyta go za boki Ręką i grabie objął niemi grzbiet szeroki; Kolana swe pod jego podkłada golenie: Chce to wziąć sztuką, czego ostatnie silenie Mieć nie może; tak niedźwiedź, kiedy z barci spada, Rozjadszy się, to szarpie, to naprzód dopada, Bieży z rykiem do drzewa, które go zrzuciło, Gryzie, zęby w niem topi, jakby winne było. 47 Orland, co pozbeł cale rozumu swojego, Samych tylko zażywa sił swych na moc jego, Sił, co je żaden albo rzadki zrównał kiedy U pogan, u chrześcijan, w inszych krajach wszędy. Ścisnąwszy Rodomonta, z mostu wysokiego Do brodu z niem pospołu spada głębokiego; Idą na dół obadwa, okryły ich wały, Woda wzgórę wybucha, brzegi zahuczały. 48 Pierwszy Orland ukazał głowę na wierzch wody, Namniejszej na swem zdrowiu nie wziąwszy tam szkody A iż żadnemi nie beł obciążon sukniami, Sporo rzekę przesięgał, płynąc, ramionami. Prosto się ku brzegowi ma i nań wychodzi, Nie zna, czy mu to chwałę, czy zelżywość rodzi, Idzie wciąż; poganin zaś, co beł uzbrojony, Nierychło się ukazał z wody, zanurzony. 49 Tem czasem Fiordylizi przez most bieży nowy, Gdy ma czas, gdy Rodomont nie broni surowy. Patrzy ze wszytkich kątów na grób nieskończony, Jeśliby Brandymarta swego zawieszony Lub jaki znak lub świetną widzieć mogła zbroję; Ale tam darmo i wzrok i myśl bawi swoję: On gdzie indziej, a ta też prosto w drogę jedzie, Ja zaś powiem, co dalej z grabią się dziać będzie. 50 Głupstwo wielkieby było, gdybym głupstwa jego Wypisował z początku aż do ostatniego; Bo któżby je mógł zliczyć? O tych usłyszycie, Co się jem z użaleniem dziwować musicie; Powiem niektóre, powiem, choć to mniej podobne, Bo do tej historyej zdadzą się sposobne. Nie zamilczę, co czynił miedzy wysokiemi Górami nad Tolozą Pirenejeńskiemi. 51 Już beł niemało krajów grabia utrapiony Przeszedł, szaleństwa swego mocą przyciśniony, Miedzy góry nakoniec wpadł zemdlony one, Co z Francyą Tarakon czynią rozdzielone. Zawsze jednak twarz tam niósł i czoło wspaniałe, Gdzie słońce, znikając nam, zachodzi zbrudniałe. Tak idąc, wpadł na dróżkę, co z obu stron miała Przepaść, a dwom z trudnością mijanie dawała. 52 Ledwie się na niej ujźrzał, alić dwaj chłopkowie Idą, tych poprzedzają, drwa niosąc, osłowie. Pojrzawszy na Orlanda, jako szedł, nagiego I na zarosłą brodę, głowę, piersi jego, Domyślili się snadno, iż rozumu mało We łbie; zaczem nań krzyknąć obiema się zdało, Aby lub to w zad poszedł lub ustąpił z drogi, Jeśli nie chce wpaść w przepaść, w on wąwóz tak srogi. 53 Orland nie odpowiada na ono wołanie, Tylko ognistem wzrokiem błyszcząc, w miejscu stanie, A potem, żaden temu ponno nie uwierzy, Jak z niewymowną mocą w pierś osła uderzy I ciśnie go do góry; ten jak ptaszę jakie Zda się, gdy skrzydła na bok rozciągnie dwojakie; Potem na milę jednę od miejsca onego Padł na wierzchu pagórka trochę wyniosłego. 54 To sprawiwszy, do onych chłopków krok prostuje, Z których jednego szczęście, nie rozum sprawuje. Bo gdy chciał uciec, wpadł w głąb na łokci trzydzieści W onę dolinę, w one straszliwe nizkości; Ale wpół kresu o krzak wielki i rozwity Oparł się, został na niem i nie beł zabity. Twarz mu tylko i ręce ciernie podrapały, Sam zaś na inszych członkach zdrowy beł i cały. 55 A drugi się uwiesił u drzewa jednego, Co z góry i z kamienia wyrosło twardego, Mniemając, iż nigdy tam nie natrze szalony, Ujrzawszy przykro w przepaść kamień pochylony. Ale ten, co nie chciał nic, jeno zdrowia jego, Gdy już miał wyszszej skoczyć do miejsca inszego, Oderwał go, a potem, okrutny i srogi, Na dwie części rozerwał, ująwszy za nogi. 56 Tak więc porywa jastrząb pazury ostremi Lichą kawkę, aby się nasycił ciepłemi Wnętrznościami ubogiej, lub krogulec chciwy, Gdy na przepiórki biednej dybie obrok żywy. Trzykroć szczęśliwsze było spadnienie drugiego, Bo i szyje nie złamał i uszedł strasznego Zamordowania, jako Turpinowi o tem Sam powiedał, Turpin zaś napisał to potem. 57 Te i rozmajte insze czynił okrutności, Przechodząc Pirenejskich gór w skok wysokości; Na ostatek udał się wprost ku południowi Przeciwko hiszpańskiemu ciepłemu krajowi, Głębokiego obchodzi morza krzywe brzegi Nad Tarrakoną, które wstrąca jego biegi. Tak szaleństwem i srogą furyą wzruszony, Za wczesny odpoczynek obrał piaski ony. 58 Któremi się dla słońca okrył gorącego, Leży na niem i pod niem w mrok i dnia białego; Wtem królewna z Kataju trafunkiem go zjedzie, A Medora małżonka podle siebie wiedzie. Wespół do swoich królestw imo one góry Przez Hiszpanią pojazd chcieli czynić spory. Mniej, niż na jeden łokieć, już od niego była, Nie wiedząc, kupa piasku iż grabię przykryła. 59 Ktoby beł Orland, dawno, dawno zapomniała. Więc furya nieszczęsna tak go udziałała Odmiennym, podobieństwa iż niema żadnego Do wnuka, jako przedtem bywał, Karłowego; Od słońca jest szkaradnie wszystek opalony, Jak murzyn, który osiadł etyopskie strony, Albo jako Maurowie, co podle mieszkają Nilu, a twarzy nakształt uczernionych mają. 60 Oczy mu się pod czoło zmarszczone pokryły, Twarz wyschła, członki insze szczerą kością były; Włosy wzgórę wzjeżone, jak kołtonowate, Broda brzydka, poplwana, policzki kosmate. Ledwie go Angelika nadobna zoczyła, W zad prętko, przeląkszy się, koniem obróciła. Wrzeszcząc ucieka, a jej głosy żałośliwe Powtarza i śle Echo w przepaści straszliwe. 61 Na głos krzyku podniesie głupi Orland głowy I rączo skoczy za nią, dopaść jej gotowy. Najwdzięczniejsza twarz mu się prędko spodobała, Ochoty do gonienia żądza przydawała. Ani on myśli o tem ani on pamięta, Jeśli to Angelika, co była tak wzięta. Bieży pędem w jej tropy: tak pies bojaźliwe Goni sarneczki, aby głody napasł chciwe. 62 Jako prędko Orlanda Medor młody zoczył, Iż goni Angelikę, z ostrą bronią skoczył I dopadszy, gniewliwy, tnie z tyłu nagiego; Lecz się broń ciała nie chce jąć sczarowanego, Raczej w drobniuchne sztuczki tak się pokruszyła, Jakoby z gliny szczerej, nie z żelaza, była. Ten zaś obróciwszy się, w łeb konia ugodził Tą mocą, którą inszych na świecie przechodził. 63 I druzgoce, jako śkło, pięścią kości jego, Szkapa padszy, pozbywa żywota słodkiego. Potem, lubo to szczęście Medorowe było Lub szaleństwo, które wzrok grabin zaślepiło, Opuszcza go i żadnej nie czyni srogości Nad tem, co wielkich jego przyczyną żałości, Ale zarazem za tą w zad się chyżo puści, Co ucieka, goni ją, oka z niej nie spuści. 64 Angelika ze wszytkiej mocy ostrogami Konia bodzie swojego i tłucze nogami, Nahajką mu dojmuje; ten, jak strzała, leci, Panią niosąc na sobie piękną bez pamięci; Bo rozumie, że już jest w dużych rękach jego, Co ją goni, a potem moc pierścienia swego Przypomniawszy, w gębie go językiem ścisnęła I jako zadmuchniona świeca, w skok zniknęła. 65 W tem razie, jako konia pozbyła swojego, Ja sam nie umiem szczerze powiedzieć wam tego; Bądź to pierścień zdymując z palca, sama zsiadła, Bądź trwogą zjęta wielką, uciekając spadła: Atoli w mgnieniu oka widzi się na onem Piasku, a koń ucieka pędem niewściągnionem. Stoi w miejscu, pierścienia mocą dziwną swego Niewidziana, a ona widzi zaś każdego. 66 Bo, by była o kroki dwa na niem siedziała, Bez chyby zabitaby od grabie została, Który się już przybliżał ku niej, obie pięści Podniózszy, ale go wtem fortuna nie szczęści. Ta zaś pieszo zostawszy, myśli w onem czasie Jaką konia inszego sztuką ukraść zasię; Bo uchwycić pierwszego już nie ma nadzieje, Co bystro lecąc, piasek kopytami sieje. 67 Nie wątpię jednak, radzić ona umie sobie, Pełna chytrości, figlów w tysiącznym sposobie; Raczej do grabie znowu wróćmy się głupiego, Co wściekłem ogniem pała z gniewu okrutnego. Widzi, iż w żywe oczy zginęła nadobna Angelika ani jej naleźć rzecz podobna; Udaje się za koniem i już go dopada, Trzyma za wodze, jednem skokiem w siodło wsiada. 68 Takiej jest, dostawszy go, szaleniec radości, Jakby pannę poimał najwiętszej piękności; Grzywę głaszcze, przekłada, wodzy poprawuje, Śmieje się z serca, wczesne siedzenie smakuje; A potem mu wypuszcza i wiele mil jedzie Dniem, nocą ustawicznie, ani z niego zsiędzie Ani siodła zdymuje ani mu popuszcza Popręgów ani owsa z sianem jeść dopuszcza. 69 Chciał rów przeskoczyć wielki, ale koń zmorzony Nie doniósł w tak szerokiem miejscu drugiej strony: Wpada weń biedna szkapa i łopatki obie Wybiwszy, żadnej nie da pomocy już sobie. Ten ciągnie raz za grzywę, drugi raz za wodze, Chodzi w koło: koń tylko jęczy, stęka srodze. Potem go na ramiona, duży, włożył swoje I stamtąd na strzelenie łuku poniósł troje. 70 A poczuwszy, iż ciężar przykry do żywego Dojął mu, znowu kładzie na ziemię nędznego I ciągnie go za sobą; ten się ledwie wlecze, Z obrażonego ciała krew z kilku miejsc ciecze. Woła Orland »Cu! dalej!« ale próżno woła: Głodny, zbity, szerokiem krokom nie wydoła. Nakoniec zdjąwszy uzdę, u prawej mu nogi Wiąże, mniemając, iż tak przysporzy swej drogi. 71 Jako mogąc, szedł za niem zrazu szkapa chory; Ale iż jego beł bieg po złej drodze spory, Nie wydołał prędkości takiej; potłuczony, Między kamieńmi zwłaszcza, których pola ony Pełne są, padł i zaraz nabiedniejszy zdycha, A głupi go, aby wstał, nogami popycha. Lecz widząc, iż iść nie chce, rozgniewany srodze, Po kamienistej wlecze za sobą go drodze. 72 Wlecze szalony Orland, choć dawno zdechłego, Do kraju obracając bieg swój zachodniego; A kiedy w przemorzonem żołądku głód czuje, Gwałtem bierze, zabija, wsi gęste plundruje, Owoce, mięso, chleby, co zastanie w domu, Zjada, nie przepuszczając, okrutny, nikomu; Ten w jego rękach skonał, ten okaleczony Wyrwawszy się, ucieka przed niem w las zgęściony. 73 I by się była jego pani nie schroniła, Po tem świecie więcejby pewnie nie chodziła. Bo co za sprawa z głupiem? Zawsze on rozumie, Iż szkodząc, dobrze czyni; więc zaż taki umie Rozeznać, coby białe albo czarne było? Przeklęty pierścień, co mu skryć się ją godziło, Bo inaczej wziąłby on pomstę beł surową I napasł oczy swoje śmiercią jej gotową. 74 A nie tylko tej samej życzę ja zdrajczynej Dać karę zasłużoną, ale każdej inej; Niech w Orlandowe ręce te wszytkie wpadają, Co szczerość niewdzięcznością, szalbierki, oddają. — Ale odpoczyniemy tu, bo świeże strony Nawiązane dadzą głos barziej ulubiony; Więc i temu, co słucha, milej ponno będzie, Gdy kęs wytchnie, gdy z pracej kęs w pokoju siędzie. Koniec pieśni dwudziestej dziewiątej. XXX. Pieśń trzydziesta Argument Szaleństwa swego Orland zostawuje znaki Straszliwe, gdzie krainę, gdzie dom mija jaki. Pojedynku Mandrykard dusznie chce zuchwały, Na którem go zabija Rugier mężnie śmiały; A nań zaś Bradamanta narzeka troskliwa, Iż wiarę łamie, iż ją w ślubie oszukiwa. Do Montalbanu Rynald serdeczny przychodzi, Cesarza z niebezpieczeństw z bracią wyrwać godzi. Allegorye W tej trzydziestej pieśni przez niewymowne siebie samego i mocy swojej Mandrykarda przed Doraliką wychwalanie widzisz jawnie, jako wiele razy w rzeczach wojennych ci, którzy o sobie i o siłach swoich więcej trzymają, niż potrzeba, mniej czynić zwykli, gdy z sercem język się nie zgadza, i jako żaden nic pewnego nie ma sobie na świecie obiecować. 1. Skład pierwszy Kiedy więc bierze górę moc z zapalczywością, A odeprzeć jej rozum nie może z mądrością, Ślepa porywczość już tam wolne mając wodze, Ręką, językiem snadno przyjaciela srodze Obrazi; a choć tego po czasie żałuje, Słabo pierwszego grzechu troską poprawuje. Tak ja darmo się ponno trapię nieszczęśliwy, Że mię na owę powieść gniew ruszył skwapliwy. 2 Aleć się i choremu często dość przydaje: Po długiej cierpliwości klnie, ucięża, łaje Ból przykry, któremu się stateczność wszelaka Nie opiera i wola z niebieską jednaka; Ustają siły, wściekłość wnętrzności zemdlone Rani, język śle mowy, gniewu napełnione. Obacza się on potem, gdy bole uciekły, Lecz słów wrócić nie może, które się raz rzekły. 3 Nic to: spodziewam się ja, iż te nienawiści Porzucisz, o biała płci, z wrodzonej ludzkości I będziesz mię chciała mieć za wymówionego, Patrząc na dwój żal, z serca co idzie smutnego; Bo raczej tę tyrankę winowaćbyś miała, Co zdrowie wziąwszy, tak mię chorem udziałała, Iż muszę mówić przykre, bólem zjęty, słowa, Z jakich próżna rozumu uciechę ma głowa. 4 Takem odszedł od siebie, jak Orland szalony, Dlatego snadniej grzech mój ma być odpuszczony, Orland, co wszystkie góry obszedł już wysokie, Skały, puszcze, padoły i pola szerokie, Psując obfite państwo króla afryckiego I ścierwem zabijając lud szkapy zdechłego, Który aż u jeziora porzucił jednego, Kędy do morza wpada rzeka głębokiego. 5 I zarazem się rzuca w wodę prosto onę, Płynie żartko, przebywa wnet na drugą stronę, A pasterza, opodal widząc jadącego, Który konia napoić chciał w rzece swojego, Bieży przeciwko niemu; lecz się ten nie boi, Iż i jeden i nagi, w miejscu onem stoi. Rzecze głupi: »Choćby co nie mogło wystarczyć, »Przydam ci, a na konia chcę z tobą frymarczyć. 6 »Pokażęć go, jeśli chcesz, tu na drugim brzegu, »Jeno, że już z wielkiego leży zdechły biegu. »Ty go możesz ożywić i uleczyć sobie, »Ja za cnotę i defekt inszy ręczę tobie; »Ba, co mówię, ty przydać jeszcze masz do niego: »Tak jest dobry; zsiądź rychło, zsiądź, proszę, z swojego«. Pasterz śmiejąc się na swem koniu przecię siedzi, Potem jechał od niego w bród bez odpowiedzi. 7 Krzyczy Orland: »Nie słyszysz? Ja chcę konia twego!« A potem z gniewu żartko pomknie się do niego. Chłop, jak poganiał szkapę kijem sękowatem, Uderzy wzdłuż Orlanda. Ale głupi zatem Najstraszliwszą zjęty jest wnet zapalczywością, Co przeszła wszystkie miary zuchwałą skromnością, Wnet pasterza onego, jak z blizka umierzył, Pogruchotawszy kości z krwią, z mózgiem, uderzył. 8 Wpada na konia zaraz i przez różne drogi Lata, biega; już, już ten ledwie tchnie ubogi. Jeżeli nie zabije, przecię co każdemu Wyrządzi, jeść nie daje nigdy szkapie swemu. Już ustał, wlecze kroki niespore, zemdlony, Przecię Orland nie myśli pieszo iść szalony; Gdzie potka, mieni konia: pierwszy mu smakuje Frymark, a ktoby przeczył, kaleczy, morduje. 9 Do Malegi nakoniec przybywszy, straszliwe Znaki jadu zostawił, ludzie nieszczęśliwe Tak zabijając srodze, iż niejednem razem Napełni się, co ogniem, kijem i żelazem Zniósł głupi niebezpieczny; siła lat wynidzie, Nim Malega z mieszkańcy do swej kluby przydzie Tak wiele wsi i domów z rąk jego zgorzało, Iż prowincyej żyznej mało co zostało. 10 Stamtąd ku jednej pędem puścił się krainie, Zyzery, u Zybelty co leży w ciaśninie Albo u Zybeltery, bo ją przezywaią Dwoistemi imiony ci, co tam jeżdżają. Ujrzał szalony barkę, co się odpychała Od brzegu, a dość ludzi w sobie przednich miała, Którzy w rane zaranie, gdy wiatr wieje mały, Na drugą stronę chcieli słone przebyć wały. 11 Namocniejszem zawołał głosem: »Postój, bracie! »Weź mię: chcę ja też jechać, a o swej zapłacie »Nie miej troski: oddam ją«. Ale głosy jego Próżne wiatr w stronę morza pędzi szerokiego. Barka leci po wodzie, jak najchyższa strzała, Gdy ją z cięciwy ręka kozacka wysłała; Ten nie rozmyślając się, choć koń ledwie dycha, Tłucze go i złamanem kijem w wodę spycha. 12 Opierając się długo, na ostatek ony Opuszcza szkapa brzegi, biciem przymuszony; Topi kolana naprzód, brzuch potem z uszami, A Orland go między nie okrywa pięściami. Płynie biedny i nie chcąc, brzegi zostawuje — Częstemu się pryskaniu woda ustępuje — I albo musi na dno morza iść głębokie, Albo na brzeg przez wody wypłynąć szerokie. 13 Już ani statków ani ziemi z żadnej strony Nie widzi, siedząc Orland na koniu szalony. Daleko są i w stronę kędyś się pokryły, W oczach niebo a wody mokre tylko były. Przecię on pędzi szkapę dalej zemdlonego: Kraje chce widzieć dusznie państwa afryckiego. A gdy już wodą dobrze brzuch miał napełniony, Z żywotem bieg od grabie skończył naznaczony. 14 Szedł na dno, gdzie i pana wciągnąłby beł swego, Ale ten do pływania zaraz ochotnego Nogi i obie ręce szeroko rozciąga, Wały przejmuje, brzegów dalekich dosiąga. Więc wiatr łagodniusieńki powiewał, a morze W najspokojniejszej stało czasu tego porze; Bo, by namniejsza była wstała niepogoda, Połknęłaby nędznika grabię pewnie woda. 15 Ale szczęście, co błaznów z głupiemi pilnuje, Zmordowanego na brzeg piaszczysty wymuje, Tak daleko od murów, gdzie Setta leżała, Jak dwakroć z łuku niesie wypuszczona strzała. Tam spoczynąwszy trochę, znowu dnia drugiego Ku wschodowi obracał lot biegu swojego, Aż na ostatek przypadł, gdzie po brzegach onych Wojsko szło chrześcijańskie z mężów doświadczonych. 16 Niech idzie; materyą wszak jeszcze najdziemy, Iż o zabawach jego powiadać będziemy. Angeliki co się tknie, od czasu onego, Kiedy się z rąk wymknęła grabie szalonego, Zaraz okręt najduje, dobrze sporządzony, Na którem jako prędko w swe przybyła strony I jako Medorowi państw sceptr wolny dała, Życzę, by lutnia potem uczeńsza śpiewała. 17 Ja przed się wziąć tem czasem muszę co inszego: O sprawach krótko powiem króla tatarskiego, Który Rodomontowi pomyliwszy szyki, I z obyczajów wdzięcznych swojej Doraliki I z cudownej cieszył się poniekąd gładkości, Która w Europie wielkiej nie miała równości, Zwłaszcza, jak Izabella w niebo się udała, A do swych Angelika królestw odjechała. 18 A choć wielką dziewki swej chlubił się miłością, Przecię jej z całą zażyć nie może wdzięcznością: Spórki ma przed wrotami, więc zniewagi bolą, Które go na uczciwem i na sławie kolą. Pierwszą Rugier konać z niem ma wolą wspaniały: Nie chce, aby tarcz jego zdobił orzeł biały. Po niem zaś najsławniejszy królik z Serykany, Co się swej upomina mocno Duryndany. 19 Sam Agramant z Marsylem haniebnie styskują, Proszą i środki dziwne ugody najdują. Lecz się ci w przedsięwzięciach swych dużo oparli, Chcą, aby o swe krzywdy przed wojskiem pomarli. Ani mogą obadwa wymódz tego, żeby Tatarzynowi szable chciał dać do potrzeby Gradas albo pozwolił Rugier ptaka swego, Aż się skończy bój, wszczęty dla miecza dobrego. 20 Nie chce Rugier, aby tarcz, orłem naznaczona, Od inszego do bitwy miała być niesiona; Ani Gradas pozwala, aby mieczem jego Skusił Tatarzyn boju z Rugierem krwawego. Widząc Agramant upór w nich tak zatwardziały, Którego znieść przedniejszych rady nie zdołały, »Niech przynamniej — rzekł — samo szczęście pokazuje, »Komu życzliwsze, kogo z was barziej miłuje. 21 »Ja jeślim za chęci me godzien też jest tego, »Abyście pozwolili cokolwiek mi swego, »Jeden, proszę, tę za dwóch niech bitwę odprawi, »Którego los naznaczy i w placu postawi. »Bo choć różne urazy, ale z jednem macie, »Przez jednego obadwa potrzebę wygracie; »Któremu jeśli też zaś Tatarzyn usiędzie »Na garle, już przegrana i drugiego będzie. 22 »Mała różnica męstwa miedzy dwiema wami: »Otóż trzeba, abyście obrać chcieli sami, »Kto z was do pojedynku będzie miał iść tego, »Szablą nieprzyjaciela pokonać spólnego. »Szczęścia się radzić zdaniem mem w tej mierze trzeba: »Niech tak będzie, przedwieczne co rozkażą nieba. »Bo nie może żaden z was już być winowany, »Choć przegra, gdy Bóg sędzią w tej sprawie obrany«. 23 Zamilkli na te słowa zrazu, potem zasię Z ochotą kondycyą tę przyjęli na się; Dopuszczają imiona swe w szyszak zawarty Włożyć, a czyjej z niego wprzód dobędą karty, Ten i za się i zaraz czynić za drugiego W szrankach będzie i o swe i o krzywdy jego. To miedzy sobą kiedy już postanowili, Wstydem zjęci i gniewem, w miejscu się kręcili. 24 A potem przywoławszy dzieciny małego, Po kartkę do szyszaka każą mu onego Rękę ściągnąć; ten zaraz pierwszą gdy wymuje, Rugiera na niej imię wszytkiem ukazuje. Trudno wymówić, jako Rugier się radował, Pierwszem do pojedynku iż się już najdował. Ale zaś serykański królik z drugiej strony Klnie fortunę, iż znacznie od niej ukrzywdzony. 25 Wszystkie swe chęci, wszystkie obracał starania Gradas, by Rugierowi pomógł do wygrania; Sztuki szermierskie sam mu szczerze pokazuje, Co do bitwy potrzebne onej, upatruje: Kiedy się tarczą okryć albo złożyć bronią, Jako cięcia i razów prawdziwych się chronią, W który czas szczęścia zażyć, kiedy mu umykać, Jako się ustępować i znowu przymykać. 26 To sprawiwszy, ostatek dnia trawią onego W kompaniej uciesznej siedzenia spólnego, Gdzie wojenników różnych sobie wspominali, Co wielkie pojedynki kiedyś wygrawali. A gmin zaś pospolity wszystkiemi siłami Miejsca starają się mieć tuż przed poręczami; Siła tych, co je sobie zaraz zastępują I w onem polu, nie chcąc stracić go, nocują. 27 Prosty lud tak wielką jest ujęty chciwością, Iż jak najprędzej widzieć chcą, kto z nich dużością, Kto sercem, siłą, męstwem plac pierwszy otrzyma, Ogień chęci gorących żądze w nich rozdyma. Ale Sobryn z Marsylem, co stąd upatrują Zgubę wojska niemałą, barzo się frasują; Obadwa przymawiają wraz Agramantowi, Iż pozwolił, iż miejsce dał pojedynkowi. 28 Ukazują stąd wielkie szkody w ludzie jego, Bądź to Rugier wygrawszy, Tatarzyna złego Pożyje, bądź wysokie nieba naznaczyły, Iż on upadnie w szrankach przez tatarskie siły. Bo do wzięcia, jak myślą, państwa francuskiego Więtszą jem ci dwa pomoc z męstwa dadzą swego, Niżli dziesięć tysięcy tych, co w polu stoją, A namarniejszych cieniów własnych się swych boją. 29 Poznał król mądry zaraz, iż prawdę mówili, Życzy, aby od niego i szli i prosili Pojedynkarzów twardych, żeby spórki one Opuściwszy, trzymali za niepozwolone; Bo choć jemu cofnąć słów już się nie godziło, Lecz jak dużo będzie zaś to wszytkiem szkodziło, Niech uważą; dlatego chce, by zaniechali Lub do bitwy skończenia przynamniej czekali. 30 Pięć miesięcy to sprawi, niech tylko cierpliwi Przez ten czas trwają, zwady nie będąc tak chciwi, Aż Karła wypędziwszy z państwa bogatego, Sceptr z ręku a koronę wezmą z głowy jego. Ale ci zwiesiwszy łby, nie odpowiadają, Króla i posłów jego rady nie słuchają; Zda się jem, iż ktoby z nich wprzód pozwolił na to, Wstyd, hańbę od wszystkiego wojska weźmie za to. 31 Miedzy inszemi córa króla granackiego Wszystek czas trawi, prosząc małżonka swojego; Trzyma biedna za nogi, wzdycha, lamentuje, Najwdzięczniejszy wzrok łzami gorącemi psuje. »Pozwól, o zacny królu, hetmanowi swemu, »Daj to i wojsku — mówi — ocz prosi, wszytkiemu! »Czy tak zawsze dla ciebie utrapiona będę, »Czy tak nigdy frasunków z bojaźnią nie zbędę! 32 »Niestetyż, kiedyż pokój najdę, nędzna, taki, »Co radość, coby mi dał odpoczynek jaki, »Jeśli cię ustawiczna do porywczej zwady »Chciwość wiedzie, jeśli tak co raz karmisz jady »Wściekłemi głodne gniewy, a ja, nieszczęśliwa, »Myśląc o tem, zaledwie już zostawam żywa? »Cóż mi pomaga, proszę, choć zapalczywości »Zgasiłeś przeciw inszem dla mojej miłości? 33 »Darmo, widzę, nad inszych przekładałam siebie, »Najzacniejszego króla mężem mając ciebie, »Co dla mojej rozkosznej wielekroć urody »Śmierć, prace, pojedynki wzgardzał i przygody, »Jeśli teraz dla ważnej mało co przyczyny »Odemnie gwałtem ponno porwie cię kto iny, »Jeśli teraz dla twojej jakiejsi srogości »Wiecznej ja pewnie będę używać żałości! 34 »Ale prawdali szczera, iż takiej miłości »Niemasz w nikiem, jaka twe przenika wnętrzności, »Przez tę, proszę, pokaż mi dziś w tem chęci swoje, »Abyś tak natarczywy nie beł na te boje. »Bo cóż to za obraza, chocia orzeł biały »Twój jest, a mieć go też chce także Rugier śmiały? »Pozwól, niech cię gorące wzruszą prośby moje, »Co pędzą z oczu ledwo nie krwawe łez zdroje. 35 »Więc choć przez pojedynek tak przykry i srogi »Sam otrzymasz ten klejnot herbu swego drogi, »Mały zysk za odwagi niewypowiedziane, »Co własnem będą zdrowiem zapieczętowane. »Bo jeśli tył ukaże szczęście zdradne tobie — »Jakoż, abyś go trzymał za łeb, nie tusz sobie — »Sprawisz mi taką żałość, na której wspomnienie »Już w piersiach czuję ciężkie serca rozpadnienie. 36 »I choćeśty sam sobie tak podło kochany, »Że więcej ważysz w tarczej swój znak malowany, »Dla mnie przynamniej, dla mnie ochraniaj się, proszę, »Wszak wiesz, iż własne w twojem sercu zdrowie noszę. »Uczyń to: czy cię łkanie już ciężkie nie ruszy »I chcesz w jednej zagubić dwie nieszczesne duszy? »Niechże ja wprzód garło dam, abym nie patrzała, »Jeślić sroga śmierć żywot będzie wydzierała«. 37 Tak prosi Doralika i słowy takiemi Miękczy serce, gniewami objęte srogiemi; Łzy, jako strumień żartki, z oczu wynikają, Ciężkie wzdychania wkoło wiatry zagrzewają. Prosi cały dzień smutna, nie da mu spać w nocy, Aby zwlókł bitwę, aby nie ufał tak mocy. Ten tuli jej lamenty, płacz z oczu ociera, Choć sam od żalu już, już ledwie nie umiera. 38 Potem rzekł: »Najkochańsza żono moja, czemu »Unosić się dopuszczasz żalowi przykremu? »A z tak małej przyczyny, bo, by wojska wszytkie »Francuskie z afryckiemi i murzyńskie brzydkie »Swe chorągwie na moję szkodę rozwinęły, »Prędzejby okrutną śmierć, niż zwycięstwo wzięły. »Znać, że mię lekce ważysz, znać, że nie miłujesz, »Gdy taką o me zdrowie bojaźń pokazujesz. 39 »Wspomni sobie, jakom ja silny pułk przełomił »Z wojska twojego mężów, gdym przedniejszych gromił »Bez szable, bez koncerza, jedną sztuką kija; »A przecię niejednemu z twoich spadła szyja, »Strącona oraz z głową, na ziemi została »I piasek krwawy, zęby ścinając, kąsała. »Przyzna Gradas, choć go wstyd, że beł więźniem mojem: »Będzie i Rugier, z męstwem choć wylata swojem. 40 »Przyzna Gradas, chociaby nie chciał, bo wie o tem »Izoler, któryć wszytkę powie prawdę o tem; »Więc i Sakrypant przy niem z Cyrkas zawołany, »Gryfon sławny, jego brat, Akwilant nazwany, »I inszych sto i więcej, co do zamku mego »Z Gradasem wespół wzięci byli dnia jednego. »Tychem ja zaś z wrodzonej zarazem ludzkości »Wypuścił i zażywać pozwolił wolności. 41 »I jeszcze się dotychczas oni zdumiewają, »Gdy wielką moc i męstwo moje wspominają, »Więtszą, niż wszystkie pułki Maurów nagich miały »I rot francuskich, które wkoło naszych stały. »A teraz młodzik Rugier miałby mi być srogi, »Co w potrzebach nieraz brał swe na pomoc nogi, »Zwłaszcza gdy szabla wisi u boku mojego, »Upominek niekiedy Hektora zacnego? 42 »Ale czemużeś przedtem znaków mej dużości »Nie widziała, nim twojej dostałem miłości? »Bez chyby tak się być moc moja dziwna zdała, »Iżby śmierć Rugierowę i w ten czas widziała. »Otrzyż te łzy dla Boga, żono moja wdzięczna, »Nie wnoś nieszczęścia jemi, bądź o mię bezpieczna, »A wiedz pewnie, iż bić się każe mi uczciwe, »Nie orzeł malowany, nie gniewy, krwie chciwe«. 43 Tak rzekł i już powolej ognie w niem znikają Ostrych zapalczywości i jady ustają; Bo najsmutniejsza dziewka nie tylko surowe Serce, lecz słupy wzrusza płaczem marmurowe Płaczem, który po twarzy dziwnie pięknej leci I oczy najweselsze ćmiąc, policzki szpeci. Już skłonniejszem do zgody, już jest nie od tego Jednać się, jeśli wola będzie króla jego. 44 I uczyniłby to beł, ale Rugier śmiały Jak się prędko jutrzenki złotej ukazały Najaśniejsze promienie, z łoża swego wstaje, Zbroję wdziewa i jawnie zarazem znać daje, Iż samem jest uczynkiem pokazać gotowy, Że orzeł biały jego, nie próżnemi słowy. Nie chce odkładać dalej, czeka uzbrojony Na placu i trąbi w róg, złotem oprawiony. 45 Zarazem, jako pyszny król dźwięk rogu tego Usłyszał, mówi, iż to wyzywają jego; Gore gniewem, z pościeli rączo się porywa, Krzyczy zbroje, chęć bitwy serce grzeje żywa. I tak straszną twarz zaraz, srogi, ukazuje, Iż sama Doralika już nie przystępuje Ku niemu ani słowa rzec śmie namniejszego O zgodzie i aby chciał przymierza pierwszego. 46 Nie czeka giermków, sam się ubiera, ochoczy, I płomień z oczu srogi ledwie nie wyskoczy. Potem wsiada na konia co najdzielniejszego, Na konia, co przedtem beł Orlanda mężnego, I bieży jak najprędzej na plac naznaczony, Aby przez szablę skończył o herb spórki ony. Tamże zarazem i król z swem dworem przychodzi, Szczęścia znowu probuje, porównać ich godzi. 47 Próżno, bo ci na głowy hełmy biorą swoje Najświetniejsze i drzewa w tok kładą oboje; Trąba brzmi, twarzy z strachu patrzącem blednieją, Umilkli wszyscy, słowa przemówić nie śmieją. I z tej i z owej strony, zwarwszy ostrogami, Mężnych koni probują, siedząc na nich sami. Potem z tak wielkiem pędem skoczyli do siebie, Iż się ziemia trząść zdała, pioruny bić w niebie. 48 Stąd i zowąd widziałbyś tam orła białego, Co przez powietrze nosi Jowisza samego, Jaki więc w Tesaliej najmężniejszy lata, A białością starzyznę w swych piórach przeplata. Jako ten i jako ów mąż jest doświadczony, Ukazuje pomniejszy maszt, w toku niesiony, Lecz więcej, z uderzenia gdy w się nasroższego Są niewzruszeni, jak dąb od wichru wściekłego. 49 Trzaski aż pod obłoki wysokie leciały — Turpinowe mi pisma szczerze powiadały — A znać trzy albo cztery nazad zapalone Spadły, bo sfery ogniów przeszły wywyszszone. Potem bohatyrowie szabel dobywają Naostrszych, jak piorunów, gdy z błyskiem spadają, I na napierwszem starciu oba jednem razem W twarz się ugodzą twardem, gniewliwi, żelazem. 50 W twarz się zaraz ugodzą na pierwszem potkaniu; Ale to w najpilniejszem zaś mają staraniu, Aby koni, na których siedzą, nie ranili, Bo ci przyczyną wojny namniejszą nie byli. Od dawniejszych rycerzów zwyczaj taki wzięli, Nie spólnie umówiony przed tą bitwą mieli, Którzy za jakiś to wstyd mieli naganiony, Gdy beł koń od którego w potrzebie raniony. 51 Tak ciężkie po szyszakach jasnych razy dają, Iż ledwie, choć dwoisty blach w nich, wydołają; Nie gęściej z czarnej chmury grad pada zuchwały, Kiedy z liściem, z gałęziem owoc niedojrzały Tłucze; już on nadzieje żniwa odejmuje, Najsmutniejszem oraczom strach serca przejmuje. Wiecie, jak z Balizardą siecze Duryndana, A cóż, gdy w rękach dużych jest mocnego pana! 52 Lecz jeszcze uderzenia żaden z nich srogiego Nie wziął: ma pilne oko jeden na drugiego. Potem pierwszy Mandrykard raz tak ciężki daje Rugierowi, bez dusze iż jakby zostaje. Bierze Rugier raz ciężki, niewypowiedziany, Co paiż, blachą trzykroć hartowną odziany, Rozwaliwszy, zbroję wskróś potężną przebiega I ciała najduższego po wierzchu dosięga. 53 Przykry raz, z którego szły skry aż pod obłoki, To sprawił, iż zimny mróz patrzących za boki Ująwszy, pożałować Rugiera dobrego Przymuszał, gdy mniemali już być zabitego. Bo kiedyby fortuna tak mu chętna była, Jak ci, co ich tam miłość jego zgromadziła, Dawno on Mandrykarda pożyłby hardego, Uciąwszy bez rozlania krwie swej szyję jego. 54 Anioł bez chyby, anioł z nieba wysokiego Ratował bohatyra w ten czas serdecznego, Który straszliwszy potem, niż kiedy, na świecie, Najmocniejsze powtarza raz po raz swe cięcie, Spuszcza swą Balizardę, gniewem zapalony, Na szyszak Mandrykardów mocny, doświadczony, I znowu ją podnosi wzgórę w ocemgnieniu Po onem niesłychanem, dużem uderzeniu. 55 By była szabla nie w sam kraj hełmu trafiła, Bez chyby z głowąby go na pół rozdzieliła. Przecię i tak Mandrykard z uderzenia tego Puszcza z rąk wodze, a mgłą zaćmił się wzrok jego. I już trzykroć, jak wolno biegał koń puszczony — Mało na ziemię nie spadł z niego, pochylony — Koń Bryljador, co jeszcze dotychczas żałuje, Iż inszego na grzbiecie swojem jeźca czuje. 56 Nie srożej wąż zdeptany troistem migoce Żądłem albo lew ranny paszczeką skrzypoce, Jako Tatarzyn zjadły, gdy po wziętem razie Otrzeźwiawszy, krew własną ujrzał na żelazie. A im barziej z furyą gniewu mu przybywa, Tem na więtszą i siłę i moc się zdobywa. Zwarł konia ostrogami i szablą dobytą W głowę chce ciąć Rugiera, szyszakiem nakrytą. 57 Chce ciąć zaraz w sam hełmu środek, jako mierzył. Zląkł się król, gdy to ujrzał, bo tuszył i wierzył, Iż najduższy raz głowę przepędzi z piersiami. Lecz bystremi Rugier to postrzega oczami I wprzód, nim spada z góry Duryndana jego, Żartko nań sztychem miecza uderzył ostrego, A uczyniwszy i tarcz i zbroję dziurawą, Wraził mu dziwnie prędko broń pod pachę prawą. 58 I znowu Balizardę rączo podejmuje, A za tą krew strumieniem z rany wyskakuje, Która moc Mandrykarda zwątliwszy dużego, Sprawiła, iż śmiertelny nie beł on raz jego, Chocia jem Rugierowi wzrok i słuch tak myli, Że ten, zapomniawszy się, kark na siodło chyli; I by beł hełmu nie miał nad podziw twardszego, Ostatni pewnie on dzień bełby życia jego. 59 Poprawuje się Rugier i na koniu swojem Skoczywszy, Tatarzyna uderzeniem trojem W bok prawy, do wściekłości przywodząc, przemaga. Mało najwyborniejsza stal z miedzią pomaga, Sztuki przedniego blachu lecą, gdzie zawadzi, Tarcz, siedmioraką łuszczką spięta, nic nie wadzi, Bo tak skutecznie jest broń sczarowana jego, Iż zbroja liściem się zda Hektora mężnego. 60 Tak wiele kruszy zbroje, jak szabla zajęła: Krew z boku tatarskiego potokiem lunęła, Który niebo przeklina z jadu ostatniego, Burzy się na kształt morza nieuśmierzonego; Potem rzuca na ziemię paiż, naznaczoną Orłem, aby tak mocą robiąc zgromadzoną, Straszniejszy beł i męstwem zjednoczonem sobie Pomagał, Duryndanę wziąwszy w ręce obie. 61 Krzyknie Rugier: »Już teraz jawnie pokazujesz, »Iż się niegodnem herbu tak zacnego czujesz, »Cisnąwszy go od siebie, chocia mało cięży: »Sam bądź świadkiem, iż tobie więcej nie należy!« To mówiąc, z jaką z góry przypada srogością Duryndana, postrzegłszy, z zwyczajną chyżością Gdy konia w bok wodzami kieruje swojego, Unika i nie bierze cięcia śmiertelnego. 62 Lecz przecię nie tak cale spełznąć mógł razowi, Aby się nie nawinął na koniec mieczowi, Który z przodu szyszaka przepadł rozciętego Do siodła, we dwa rzędy blachą okutego, A potem w namocniejszych nakolankach nity I trzykroć jedwabiami rwąc ubiór przeszyty, W samo kolano ranę niebezpieczną daje, Z której nierychło z łóżka dobry Rugier wstaje. 63 Już dwiema strumieniami krwią zbroja spływała U obu, a rozeznać jeszcze nie umiała Żywa dusza, kto wygrał, kto lepszy beł w onem Pojedynku, o orła białego wznieconem. Aż namężniejszy Rugier z szablą doświadczoną Bitwę, co do tych jeszcze czas była zwątpioną, Pokazuje, iż wygrał, gdy tam broń obraca, Gdzie tarcz nie zasłoniła, i w bok go namaca. 64 Na dłoń z boku przez zbroję szabla wylatuje I drogę, kędy serce mieszka, wnet najduje; Ten srogiem uderzeniem w miejsce złe trafiony, Jeno co z Bryljadora nie spadnie zemdlony. Zapomina, przegrawszy, i herbu swojego I miecza, co się kochał w niem, Gradasowego; Barziej go trapi, żywot iż traci jedyny W szczętych uparcie zwadach z tak lekkiej przyczyny. 65 Bez pomsty jednak nędznik znacznej nie umiera; Bo w ten właśnie czas, gdy mu bok Rugier otwiera, Chyżo mieczem świsnąwszy, twarz dzielić chce jego, Którą widać z szyszaka, przedtem rozciętego. Ale gniew nie tak waży siły umniejszonej, Więc pierwszą moc swą szablą broni wyniesionej Zraża Rugier, nie widząc, iż ten z drugiej strony Już ją spuszcza na szyszak jego ustalony. 66 Trafia weń ostatni raz jak najcięższem razem, Gdzie kolco dosyć miąższem skręcone żelazem, I skofią odcina z stali najprzedniejszej. Nie może Duryndanie hełm najpotężniejszy Wytrzymać, pozwala jej, a ta na dwa palce W głąb łeb przesiekszy, czyni z kości w niem kawalce Leci z konia i zdrowia małe ma nadzieje Rugier, a krew z haniebnej rany rzeką leje. 67 Pierwszy Rugier na ziemię z konia spadł swojego, Później mu towarzystwa dopomógł onego Tatarzyn; zaczem wszyscy snadno rozumieli, Iż Mandrykarda witać za zwyciężcę mieli. Z któremi Doralika jest tego mniemania; Łzy utarszy, przystąpić już chce do witania, Dziękując Bogu, ręce ku niebu podnosi, Że taki koniec bitwa straszliwa odnosi. 68 Ale gdy się jawnemi znaki pokazuje, Kto tchnie żywy, a kto zaś bez dusze nie czuje, Różne ochoty w różnych wnet sercach powstają: Ci żal w radość, ci śmiechy w płacze obracają. Sam król bieży na on plac z pany przedniejszemi Do Rugiera, co mały czas leżąc na ziemi, Z trudnością się podnosić począł, i wielkiego Obłapiwszy rycerza, rany wiąże jego. 69 Co żywo się weseli i życzy onego Zwycięstwa, z pojedynku które tak strasznego Odniósł; wrzaski wysokich obłoków siągają, Dobrą myśl, co jest w sercu, usty oświadczają. Sam Gradas, choć go chwali, chocia mu winszuje, Choć w powierzchownej twarzy radość pokazuje, Zazdrością się poniekąd męczy, iż los srogi Zabronił mu i nie dał tej do sławy drogi. 70 Co powiem o weselu, co i o radości, Którą Agramant z wielkiej ku niemu miłości Pokazuje? A nie dziw, bo gdy afryckiego Króla potomstwo zeszło, on na miejscu jego Rugiera tak szanował, iż chorągwi swoich Bez niego wnieść nie kazał do państw, Karle, twoich I sam z żyznej Afryki ruszyć nie chciał stopy, Ażby się Rugier wybrał i szedł z niem w też tropy. 71 Ale nie tylko z niem się towarzystwo jego Z wygranej bitwy cieszy, lecz wszystka do tego Biała płeć, co z Afryki, z Hiszpaniej były, Zaraz życzliwość swoję ku niemu skłoniły; I sama Doralika, choć łzami zlewała Martwe małżonka ciało, teżby oświadczała Chęć swoję, ale wstydu najmocniejsze wodze Zatrzymawają nędzną i hamują srodze. 72 Bo taka ludzkość jego z obyczajmi była, Tak z męskiej twarzy wdzięczność powabna świeciła, Więc przymioty rozkoszne, kształt stanu ładnego, Iż do podziwowania porywał każdego. Zaczem i ona snadno z tej niestateczności, Co przedtem słyszeliście o niej, do miłości Jego nachylała się, chcąc, by znowu miała, Komuby serca i swych tajemnic zwierzała. 73 Prawda to, iż póki beł jej Mandrykard żywy, Płomień miłości gasić miała gdzie teskliwy; Lecz teraz co ma czynić, gdy leży zabity I miecz wziął mu na wieki czerstwość jadowity? Starać się o takiego męża jej przychodzi, Co się kochać w niej będzie i co jej wygodzi. Tem czasem cyrulicy wszyscy powiadają, Iż Rugiera uzdrowić niezadługo mają. 74 Którego w swoje bierze Agramant namioty, We dnie i w nocy cieszy, dodaje ochoty; Sam barwierzów, by go w skok leczyli, pilnuje, Mandrykardowę nad niem zbroję rozkazuje Zawiesić i tarcz, orłem białem naznaczoną, Którą on krwią uczynił tatarską skropioną, Więc i inszy rynsztunek oprócz Duryndany, Bo tę z chęcią królowi daje z Serykany. 75 Wszystkę przy namocniejszej korzyść bierze zbroi I konia, co niezmiernej dla cnót sumy stoi, Konia, którego Orland, w las wszedszy zgęściony, Porzucił, gdy z rozumu już beł obnażony. Lecz tego Rugier zaraz królowi daruje, Bo, iż miał być w kochaniu wielkiem, upatruje. Ale tu koniec o tem; zaś szczere miłości Bradamanty napiszę i dziewcze żałości. 76 Serdeczny zapał teraz powiedzieć chcę, który Żarł dziewkę, gdy Hipalka czas czekała spory, Żarł tak długo, aż ona wraca się i wieści Powiada, jak Rodomont lekce płacz niewieści Poważywszy, wydarł jej na drodze Frontyna, Chcąc tem uparcie zelżyć Gallacyej syna, Więc jako go z jej bracią przy źrzódle najduje, I miejsce, gdzie jej konia wzięto, ukazuje. 77 I jako z niem pospołu dzień cały jechała, Chcąc, aby Sarracena zbójcę ukazała, Co się ważył dziewczynie mdłej konia dzielnego Wziąć gwałtem, gdy go wiodła umyślnie do niego; Jako się zaś minęli, goniąc go na drodze, Jak się o to frasował i gryzł Rugier srodze I co mu za przyczyna pośpieszyć nie dała Do Montalby z nią wespół, szczerze powiadała. 78 Odnosi i sekretne słowa, jej zlecone, Daje drugie na piśmie, karcie powierzone. Bradamanta list bierze rękami smutnemi I oczyma nań patrzy, łzami zalanemi; Czyta, a im zatłumić barziej usiłuje Pożar w sercu, tem więtszy coraz się zajmuje. Pała gniewem, małą ma nadzieję miłości, Pełna bojaźni, pełna różnych wątpliwości. 79 Bo przez ten czas Rugiera czekała samego, Nie listu, który musi wziąć na miejscu jego; Twarzą nażałościwszą nieba wyjaśnione Smutna dziewka zarazem czyni zachmurzone. List do serca przyciska i po tysiąc razy Całuje, na Rugiera choć ma swe urazy, A iż go ogniem tesknic wnętrznych nie spaliła, Łzy bronią, które z oczu obficie cedziła. 80 Po sześć, siedmkroć kartę przewraca i czyta I o kochanku swojem ustawicznie pyta; Rozkazuje Hipalce, aby powiedała Poselstwo znowu, które w swem zleceniu miała. Wzdycha ciężko i żalu uspokoić swego Nie chce, póki Rugiera nie ujrzy samego. Hipalka serce smutki pociechami bawi, Przysięga, w krótkiem czasie iż się do niej stawi. 81 W piętnaście dni nawięcej miał Rugier nawiedzić Do Montalby lub jeszcze i ten czas uprzedzić; Tak upewnił i tak chciał, aby powiedała, Gdy się do Bradamanty Hipalka wracała. Ale tej przygody tkwią w oczach nieszczęśliwe, Wie, iż na każdem miejscu strzały nieleniwe Na ludzki naród zwykły wysyłać i onych Naczęściej zażywają w wojnach ukrwawionych. 82 »Niestetyż — mówi — tak to upór głupi w tobie: »Tych czcisz, którzy krew twą lać za cześć kładą sobie; »Tem zaś boleści dajesz śmiertelnej przyczyny, »Co w ich oczach wdzięczniejszy nie jest nad cię iny. »Kogobyś miał miłować, Rugierze kochany, »Temu przykre zadajesz swą niełaską rany; »A na jawną nieprzyjaźń kto zarobił tobie, »Szanujesz go, służysz mu, czcisz, poważasz sobie. 83 »Wiesz bez chyby, wiesz dobrze, bo i same skały »Na tak okrutny patrząc uczynek, wzdychały, »Iż Trojan zabił ojca umyślnie twojego, »Trojan, co dla potomka ważysz zdrowie jego. »Takaż to pomsta być ma, którą ty krwi swojej »Koniecznie masz uczynić z powinności twojej! »Taka mojej zapłata serdecznej miłości, »Iż wytchnąć ducha muszę, nędzna, z biednych kości?« 84 Tak mówiąc Bradamanta, jak do obecnego Rugiera, kropi łzami twarz płaczu gorzkiego. Hipalka żal uśmierza, tesknice rozwodzi, Stokroć w jednej godzinie cieszyć ją przychodzi; Z klątwami rozmajtemi przysięga jej śmiało, Iż wiarę z obietnicą strzyma Rugier cało, Tylko ona ma czekać dnia pomienionego Cierpliwie, z serca bojaźń wypędziwszy swego. 85 Nadzieja, która w piersiach miłością zranionych Mieszkać zwykła, źrzenice dwie oczu zaćmionych Rozwesela poniekąd i troski hamuje W Bradamancie, Hipalka gdy jej ukazuje, Iż niesłusznie Rugiera przed czasem takiemi Lży słowy, wiatr skargami stanowiąc próżnemi. »Nie dotrzyma-li wiary po terminie swojej, »Już on niełaski w ten czas będzie godzien twojej«. 86 Tak mówi sługa wierna, a nie myśli o tem, Iż Rugier, przerażony niemniejszem kłopotem, Przysięgę złamać musi i przerwać ustawy, Kiedy tak niefortuna, los chce niełaskawy. Na łóżku w ciemnem miejscu, tesknic pełen, leży, Gdzie sam nędznik nie może, tam myśl prędka bieży: Miedzy śmiercią i zdrowiem na poły wątpliwy, Swej Bradamanty stawia w oczach obraz żywy. 87 Ta zaś, miłością zjęta, gdy darmo czekała Dni kilka, które dosyć pilno rachowała, Gryzie się, inszej znowu iż niema nowiny, Różne w myślach niepewnych roją się przyczyny. Bo choć to od Hipalki i od rodzonego Słyszy często o wiernej Rugiera swojego Miłości przeciw sobie, przecię ją trapiła Jedna rzecz, co się w głowę świeżo jej wlepiła. 88 Marfizy męstwo, ludzkość i śliczną urodę Swoje nieszczęście, swoję rozumie być szkodę. Bo iż z Rugierem wespół do króla jechała, Aby obleżonego w trwogach ratowała, Chwali z tem przedsięwzięciem zamysły wspaniałe, Ale jej źle coś wróży serce ociężałe: Boi się godnej siebie cnotą kompaniej, Tusząc, iż do żałości da przyczynę czyjej. 89 »Jeśli jest tak nadobna, jako powiadają — »Myśli sobie — ci, co ją i jej gładkość znają, »Nie będzie dziw, że Rugier wesoły i młody »Zakocha, więźniem kształtnej zostawszy urody. »Ale zaż mej zapomnieć niewdzięcznik miłości, »Zaż takiej nabawić mię będzie chciał żałości?« Tak myśląc ustawicznie, bladła i wzdychała, Dnia, którego się stawić obiecał, czekała. 90 Czeka najutrapieńsza dziewka i trwa w błędzie, Aż tem czasem na Jasną Rynald Górę wjedzie, Rynald, co wszystkę bracią przechodzi dzielnością, Nie pierworodztwa, nie lat dojrzałych zacnością, Rynald, co męstwa swego sławnemi dziełami Świeci, jak złote w pół dnia słońce promieniami. Już dziewięć bił, do zamku gdy wjechał swojego, A z czeladzi chłopczyka miał tylko jednego. 91 Jego przyjazdu własna ta przyczyna była: Wieść rącza nowiny mu przykre oznajmiła, Gdy z Brawy do Paryża powracał wielkiego, Na ślad chcąc Angeliki paść i brata swego, Z Malagizem Wiwian iż w łykach zostali, Które jem Maganzowie chytrze zgotowali; On, aby ich co prędzej z więzienia wybawił, Na Jasną Górę przeto biegł i swem się stawił. 92 Matkę, żonę i dzieci obłapia, całuje, Od których inakszych się wieści dowiaduje, Jak z Rugierem Marfiza, jednaką dzielnością Sławna para, pobili zdrajców i wolnością Dwu braci, puściwszy ich z oków, darowali I w dalszy czas do posług chęć ofiarowali. Dziwuje się, widząc ją, Rynald tej ludzkości, Serce mu ogniem pała nowotnej miłości. 93 I z rodziną ma różne uciechy kochaną; Tak więc, gdy przez długi czas ujrzy opłakaną Matkę najświegotliwsze jaskółczę, a ona, Miłością przyrodzoną dziwnie zniewolona, Pokarmy w pyszczku niesie, któremi zgłodniałe I odżywia i cieszy oraz ptaszę małe. Ale iż one dwa dni zdadzą się mu rokiem, Znowu chce jak najrętszem stamtąd wybiedz krokiem. 94 Ryciardota, Alarda bierze, Ryciardyna W drogę i kęs starszego z niemi Gwyciardyna; Malagiz też, Wiwian tak ochoczy byli: W domu jeszcze swe zbroje na grzbiety włożyli. Umyślnie Bradamanta przy matce została: Tkwi jej w głowie czas, co go teskliwa czekała, Braciej się wymówiwszy, iż dla zdrowia złego Nie może towarzystwa dopomódz lubego. 95 I prawdę ona mówi, bo tak chora była, Iż ledwie wątłą głowę we mdłościach trzeźwiła; Ale miłość przyczyną zdrowia jest słabego, Nie febry, nie gorączka, nie co przeciwnego. Potem wyjeżdża Rynald z Montalba swojego Z kwiatem młodzi przedniejszych, domostwa zacnego. — Jako przybeł pod Paryż i jako zarazem Daje pomoc Karłowi, powiem drugiem razem. Koniec pieśni trzydziestej. XXXI. Pieśń trzydziesta pierwsza Argument W surowem pojedynku Rynald się probuje Z Gwidonem, po którem go za brata przymuje; A potem puściwszy się wciąż ku Paryżowi, Rozgromił wojska z bracią swą Agramantowi. Orlanda Brandymarte szukając głupiego, Bój z Rodomontem zwodzi w pół mostu wązkiego. Rynald o konia wyzwał króla z Serykany I z niem plac bitwie znaczy u jednej fontany. Allegorye W tej trzydziestej pierwszej pieśni przez piękną Fiordylizę, która wiedząc, jako serdecznie mąż jej Brandymart miłował Orlanda, namawia go na drogę; przez Brandymarta zaś, który zaraz jedzie i tak wiele niebezpieczeństw, aby go nalazł, podymuje, daje się przykład doskonałej przyjaźni. Przez Rynalda, co tak ludzko usprawiedliwia się Gradasowi i nie dopuszcza żadnemu z swoich czynić mu despektu namniejszego, chcąc sam dla Bajarda znowu z niem pojedynek czynić, ukazuje się, jako wielkie osoby raczej się na uczciwe, aniżeli pożytek, oglądać mają; bo nie dla czego inszego zową się wspaniałemi i zacnemi, jeno, aby wszystkie poważne sprawy ich na oku wszystkiego świata przez ich żywot cały były. 1. Skład pierwszy Nad serce, gdy miłością ujęte prawdziwą, Szczere oświadcza chęci z przyjaźnią życzliwą, Co lepszego i co jest błogosławieńszego? Inszy stan nie porówna z rozkoszami jego, Kiedyby jędza, co ją złość ludzka wywiodła Z przepaści, serc i myśli wspaniałych nie bodła, Jędza brzydka, szkaradna, pełna opacznego Mniemania, co ustawy rwie związku świętego. 2 Bo choć to gorzką żółcią zapały serdeczne Zowiemy, choć słodkości są ich mniej bezpieczne, Wszystko człowiek znieść może, statkiem umocniony, Aż w doskonałość samę będzie zaprawiony. Cierpieć, trwać, służyć, czekać — takie ukazuje Nagrody zrazu miłość, gdy swoich probuje: Smaczniejsza woda zda się słońcem ugrzanemu I pokój wdzięczniejszy jest wojną strudzonemu. 3 A iż nasze nie widzą oczy czasem tego, W czem serce kochać każe i co własne jego, Nie już to jest śmiertelna: milej więc witamy Przyjaciela, w tesknicach kiedy nań czekamy. Ani to nam ostatniej rodzić może szkody, Choć dawno służym, gdy jest nadzieja nagrody, Nadzieja, co najwiętsze utrapienie słodzi I myśl z trosk ustawicznych rozmajcie wywodzi. 4 Gniew, wzdychania, łzy, odmów próżnych groźne słowa, Gdy je stateczność męska wytrzymać gotowa, Przydzie ten dzień, przykrości iż straciwszy swoje, Odmienią się w najsłodsze lubych zabaw zdroje. Ale jeśli zaraza piekielna swojemi Napuszy serca nasze jady śmiertelnemi, Już podejrzana miłość prawdziwa zostaje, Skąd nienawiść do pomsty tysiąc przyczyn daje. 5 To jest najsroższa rana w sercu rozpalonem, Której ani olejkiem kosztownie sprawionem Ani plastrami zleczyć będziesz mógł drogiemi, Babiem szeptaniem, gusły czarnoksiężniczemi; Nie pomoże naukami Zoroaster swemi, Co z piekłem kołowroty władnie niebieskiemi, Rana najokrutniejsza, której ból tak dusi, Iż zdesperowawszy, dać garło człowiek musi, 6 Nieuleczona rana, co nasze wnętrzności Wskróś przeniknąwszy, przykrej nabawia żałości, Niemniej przez pewne, jako wątpliwe, mniemania Do ostatniego wiedzie jednako skonania; Rana ciężka, co rozum ćmi nasz i mądrości, W gniew ostry odmieniając najsłodsze miłości: Przeklęte podejrzenie! tyś wszystkie nadzieje Zgasiło w Bradamancie, skąd w niej jad gniew grzeje. 7 Nie dlatego, iż owe nowiny słyszała, Które brat i Hipalka świeżo powiedała; Ale skąd inąd wieści wziąwszy mniej prawdziwe, Zarazem ognie gniewów nieci w sercu żywe, Pała chciwością pomsty, daremnem kłopotem Zjęta dziewka, o czem zaś usłyszycie potem. Teraz napiszę, co się z Rynaldem dziać będzie, Który pod Paryż z bracią jak najśpieszniej jedzie. 8 Potkał, ledwie godzina do wieczora była, Rycerza, którego tarcz czarna zasłoniła; Więc i w czarną dołomę zwierzchnią beł ubrany, A poprzek ją kraj zdobił, biało przeszywany. Ten zaraz Ryciardyna ujrzawszy pierwszego, Wyzywa do potkania z kopią srogiego; Z takiego się igrzyska nie wymawia drugi I drzewo swe gotuje do jego usługi. 9 Skoczą żartko do siebie, słowa najmniejszego Nie mówiąc więcej; Rynald zaś z boku prawego Zastanawia się w miejscu i patrza na one Potkania, z czyją będą fortuną skończone. »Zaraz, zaraz na ziemi rozciągnę ja tego — Ryciard myśli — jeśli moc i siebie samego »Znam dobrze«. Ale szczęście zamysłom zuchwałem I skutek odpowiada opak słowom śmiałem. 10 Bo go w podbródek drzewem, jak w pół twarzy mierzył, Tak potężnie bohatyr postronny uderzył, Iż dalej na kopij dwie od konia własnego Zostawuje na ziemi twardej leżącego. Alardyn zelżywości tej mścić się gotuje, Lecz zaraz w kompaniej z bratem się najduje: Ogłuszony spadł, siodło wypróżniwszy swoje, Raz najtęższy rozczepił tarcz jego na dwoje. 11 Kładzie po nich Gwiciardyn w tok kopią duży, Widząc, iż Mawors braciej i szczęście nie służy, Choć Rynald krzyczy, woła: »Zostań: mnie należy »Trzecie potkanie«. Ale ten wciąż przecię bieży I składa zapalczywy swe drzewo straszliwe, Aby nasycił gniewy, prętkiej pomsty chciwe. Cóż potem: w ocemgnieniu leci z konia swego, W pół właśnie od rycerza trafiony cudzego. 12 Wiwian i Malagiz spórkę z sobą wiedli, Kto z nich wprzód miał poskoczyć, gdy na konie wsiedli. Ale ich namężniejszy prędko Rynald godzi, Mówiąc, iż »omieszkanie namniejsze tu szkodzi; »Bo i do Paryża biedz jak najprędzej trzeba »I tego, ktokolwiek jest, nie pobiją z nieba »Pioruny; mnie tu potkać przydzie się samemu »I wstręt bohatyrowi dać tak potężnemu«. 13 To rzekszy, prosto konia obraca ku niemu; Nie leniwszy jest drugi: wypuszcza swojemu. Uderzą w się srogiemi okrutnie drzewami Tak, jako wymierzyli, jako chcieli sami. Moc obu niewymowna z konia spaść nie dała Żadnemu, w swej potędze siła zostawała; Kopie się do gałek, jak śklane, skruszyły, A samem pyszne czoła ani się ruszyły. 14 Najcięższe uderzenie, raz gwałtownie srogi Upaść konie przymusił, jak jem podciął nogi. Bryljador przecię z miejsca zaraz się porywa, Lecz drugi wstać nie myśli: leży, odpoczywa; Bo prócz tego, łopatki iż wytrącił sobie, Złamał w najtęższem starciu i goleni obie. A ten widząc, iż zdycha koń jego na ziemi, Nogami z siodła swego wyskoczył rączemi. 15 I do Rynalda mocnem głosem rzekł dobrego, Który z ręką bezbronną wracał się do niego: »Konia, rycerzu dobry, co z twojej padł ręki, »Prawa żołnierskie mścić się każą mi przez dzięki: »W kochaniu u mnie zawsze beł, wielcem go ważył, »Siła trudności, siła dla niegom ja zażył. »Ty wiedząc to, zarazem gotuj się do boju, »Bo pewnie nie będziesz miał, ani myśl, pokoju«. 16 Uśmiechnąwszy się Rynald, rzekł: »Jeśli dla swego »Konia w szrankach się widzieć chcesz Marsa krwawego, »Mniejsza to: inszy zaraz będzie dany tobie, »Którego dla cnót wielkich ważę ja też sobie«. Opowiada mu drugi: »Próżne słowa twoje: »Zrozumieć ponno nie chcesz, czego pragną moje »Żądania; jaśniejszemi więc ukażęć słowy, »Czemu chcę pojedynek z tobą mieć surowy. 17 »W ustawach jużbym zbłądził nie lekko żołnierskich, »Gdybym cię jeszcze w sztukach nie doznał szermierskich, »Nie wiedząc, jeśli z ręku twych miecz wyostrzony »Umie tak srogi raz dać, jako grot stalony. »Zsiadajże, nie mieszkając, zsiadaj z konia tego, »A dobywaj go zaraz od boku twojego. »Nie wątp nic: pierwszej tobie ustąpię ja chwały, »Tylko chcę widzieć, z bronią jakoś też jest śmiały«. 18 Syn Amonów wspaniałem słowom się dziwuje I bić się nieodwłocznie pieszo obiecuje, Mówiąc: »Abyś nie wątpił o śmiałości mojej, »Na stronę każę iść wprzód kompaniej swojej »I nie zostawię, jeno sługę tu jednego, »Co konia będzie trzymał opodal mojego«. Potem na bracią kinie, aby ujechali I w ćwierci mile dobrej na drodze czekali. 19 Ludzkość ta, co się męstwu równała dobremu, Zaleciła Rynalda nad podziw drugiemu; Widzi, iż z konia zsiadszy zarazem własnego, Wodze do ręki sługi podaje swojego. Szyszaka poprawuje, śmiertelnej dobywa Szable, piersi najtwardszą paiżą zakrywa I na kilka ku niemu kroków postępuje; Gniew mu z twarzy, a płomień z oczu wyskakuje. 20 Srogą, zszedszy się wespół, bitwę zaczynają; Moc, siłę, serce, dużość oba równą mają, Której się mniej spodziewał jeden u drugiego, Kiedy do pojedynku mieli iść strasznego. Teraz zaś, jako równe swe męstwo poznali, Sztukami i nauką sobie oba odpierali; Wściekłe poniekąd jady z gniewem uśmierzają, O zwycięstwo samem się baczeniem starają. 21 Głos najmocniejszych razów po różnej się stronie Rozlega, raz w łeb trafią, a drugi raz w skronie; Miąższe u zbroje jasnej już puszczają nity, Przecina miecz żelazo twarde nieodbity. Jeśli ten ostrą bronią, okiem nieścignioną, Rany surowe czyni ręką wyćwiczoną, Niemniej drugi naciera ani się hamuje, Znaki śmiertelnych sztychów straszne zostawuje. 22 Na półtory godziny bitwa przykra trwała I już noc wypędziwszy dzień, następowała, Słońce zapadło jasne, a wieczorne zorze Powoli w nieprzebrnione zakryły się morze: A ci jeszcze dźwięk straszny mieczami czynili; Hełmy posiekli, tarcze mocne zdziurawili; Choć nie gniew ani żadne wzbudzają ich jady, Ale najsłodsza sława do haniebnej zwady. 23 Patrzy Rynald i takie myśli ma sam w sobie, Coby to beł za rycerz, którego w tej dobie Trafunek jakiś zesłał, tak mocny i śmiały, Bo mu się nieczłowiecze siły jego zdały. Dziwuje się i jużby rad poprzestał wojny, Pot z najniebezpieczniejszej pracej płynie hojny, A choć nie trwoży sobą, ale powątpiwa O zwycięstwie, co go chęć pragnie, sławy chciwa. 24 I bohatyr nieznany także z drugiej strony, Nie wiedząc, aby to beł Rynald doświadczony, Rynald, najmężniejszemi co dzieły podaje Sławę domu swojego w różne świata kraje, Rynald, we wszystkich sztukach rycerskich ćwiczony, Jedyna swych ozdoba, jedyne obrony, Chwali jego wspaniały umysł i przymioty, Wysławia obyczaje, śmiałość, insze cnoty. 25 Aniby się już więcej chciał bić o swojego Konia z niem, by o zmazę nie szło uczciwego; Zabawa mu tak straszna namniej nie smakuje: Skończenie krwawej sprawy początkiem miarkuje. Mrok do tego, z czarnawej co wypadał nocy, Krył dzielność, słońca godną, ich siły i mocy; Rzadki raz, aby na wiatr nie szedł po próżnicy, Szabel zaledwie dojrzeć swych mogą w prawicy. 26 Potym Rynald wyrwie się wprzód słowy takiemi, Iż ich męstwo, cieniami zakryte nocnemi, Gubi cześć i lepiejby trzykroć uczynili, Gdyby do jutra krwawą spórkę odłożyli; Tem czasem zaprasza go do namiotu swego, Kędy i wczasu zażyć z niem może lepszego I od jego przyjaciół będzie szanowany, Aż ich do wszczętej bitwy wróci zaś świt rany. 27 Pozwala Rynaldowi bohatyr serdeczny, Widząc zwłaszcza, iż będzie u niego bezpieczny. Idą wespół, gdzie bracia z drugiemi czekali, Aby do stanowiska z niemi pojechali. Potem od giermka wziąwszy konia wybornego, Rynald ludzki, co w wielkiej wadze beł u niego, Zarazem rycerzowi daje nieznanemu, Ofiarując i w dalszy czas chęć swoję jemu. 28 Z niewątpliwych podobieństw, z tak wielkiej ludzkości Wzruszają się w rycerzu nieznanem wnętrzności; Poczyna znać Rynalda, brata stryjecznego, Bo z tej szedł krwie, co i on, Amona wielkiego. Oczy, wielką miłością pijane, pałają I łzy z nagłej radości ciepłe wynikają, Tem barziej, jak usłyszał, iż Rynald mianował Swe nie chcąc imię w ten czas, gdy się spać gotował. 29 Ale i wy rycerza chcecie ponno tego, Poznać, z Rynaldem szczęścia co probował swego? Nie zataję: Gwidon to, który z Sansonotem Przez morze wielką z wielkiem uczynił kłopotem Drogę; przy niem Marfiza była i z synami Oliwiera. Jako już wspomniałem przed wami, Pinabel poimawszy, zabronił mu tego, Iż prędzej poznać nie mógł Rynalda mężnego. 30 Teraz, skoro przymuje to imię w swe uszy, Że to brat jego luby, niewątpliwie tuszy, Sławniejszy wódz nad sławne pod słońcem hetmany, Którego w sercu obraz nosił wykowany. O, jako on widzieć go pragnął dawno chciwie! — Tak zwykł wzroku pożądać ślepy niecierpliwie — A nie mogąc dłużej trwać, rzekł: »Bracie kochany, »Czemu własną krew chcemy lać przez srogie rany?« 31 »Jam Gwidon; Konstancya zrodziła mnie memu »Ojcu, gdzie wstręt brzeg czyni morzu Euksyńskiemu. »Twójem brat, twój powinny i krwie jednej z tobą, »Krwie, której ty jedyną sam jesteś ozdobą. »Chęć i chciwość zawsze mię niezmierna do tego »Prowadziła, abym cię oglądał zdrowego; »Ale patrz niefortuny: gdym posługi moje »Miał ci oddać, w okrutne wszedłem z tobą boje! 32 »Odpuść mi, odpuść, proszę, bo niewiadomości »Grzechu nie są przyczyną i najwiętszych złości; »Odpuść, a daj pokutę, którą ja gotowy »Pełnić jestem, bym tylko zgładził grzech takowy. »Nic mi zadać nie możesz nigdy tak przykrego, »Abym z chęcią nie konał rozkazania twego«. Na te skargi Rynald zaś odpowieda jemu, Iż w tej mierze winę dać ma nieszczęściu złemu. 33 »Teraz dopiero wierzę, iżeś urodzony »Z naszej krwie, kiedyś męstwem takiem ozdobiony, »I świadectwa, upewniam, nie pragnę inszego »Nad tę probę dzisiejszych sił i serca twego. »Tak czyń, bracie, zawsze, tak sprawuj się, mój drogi; »Te do sławy są słodkiej, te do nieba drogi. »Nie urodzi gołębia śmiały orzeł ani »Najserdeczniejszego lwa bojaźliwa łani«. 34 Tak mówiąc, Rynald wielkie serce zaprawuje Do wielkich dzieł, prace mu rycerskie smakuje. On chciwie barzo słucha z przyrodzonej chęci I złote słowa w żywej rysuje pamięci. Potem go drugiej zaraz braciej ukazuje; W tych serdecznej miłości ogień się zajmuje. Patrzą mu pilno wszyscy w twarz i powiadają, Ojcu podobniejszego iż nie oglądają. 35 Alardyn z Ryciardotem naprzód się do niego Przystąpiwszy, w pół brata obłapiają swego; Toż czyni z Wiwianem i Aldygier młody, To Malagizy nad nich składniejszej urody. Ale któż ich wzajemne miłości wypowie? Tak się krwi swej radują ci bohaterowie, Iż mu jako najwiętsze chęci oświadczali, Tem barziej, im widzieć go mniej się spodziewali. 36 Ja rozumiem, że braciej wdzięczny przyjazd jego Bez wątpliwości bełby czasu wszelakiego; Ale dla teraźniejszej, co ją umyślili, Potrzeby łagodniejszem wzrokiem nań patrzyli. Nazajutrz, kiedy nowem jutrzenka promieniem Błysnąwszy, mrok okropny wypędziła z cieniem, Wsiada na konia Gwidon z bracią, powinnemi I do samego jechać Paryża chce z niemi. 37 Jadą pospołu jeden dzień, jadą i drugi, Oszukiwając drogę żartem i czas długi; A gdy dziesięć mil tylko od Paryża byli, Na brzegu u Sekwany z daleka zoczyli Gryfona z Akwilantem, w zupełne ubranych Zbroje, z tarczami, w hełmach dobrze hecowanych. Gryfon w bieli, u tego czarna suknia była; Oliwierowi obu Gismonda zrodziła. 38 Z niemi nadobna dziewka cosi rozmawiała; Twarz, jako najśliczniejszy alabaster, miała, Szata ją z aksamitu przykryła białego, U której listwa tkana ze złota szczerego; Oko dziwnie wesołe chocia podawała, Wzrok smutny, a jagody łzami polewała. Tej jak prędko dojrzeli, wnet się domyślają, Iż ją kłopoty wielkie w swojej mocy mają. 39 I Gwidon ich i ci dwa Gwidona poznali, Bo się niedawno, jakom pisał, rozjechali. Powiada Rynaldowi: »Śmiałość obu tobie »Zalecam, w jakiem jeno bitwy chcesz sposobie. »Jeśli do Karłowego pójdą wojska z nami, »Dadzą się Afrykanom znać swemi siłami«. Wierzy Rynald, z pierwszego i jemu się zdali Wejrzenia, iż rycerze oba doskonali. 40 Poznał ich Gwidon zaraz, a nie bez przyczyny, Bo takiego, jak oni, żaden nie miał iny Stroju: ustawiczny ten oba zwyczaj mieli, Iż różną barwą zbroje swe okrywać chcieli. Z drugiej strony Gwidona jak prędko śmiałego Ci zasię obaczyli, rzucą się do niego; Przy niem zaraz Rynalda z ochotą witają, Co ich wadziły długo, waśni zabywają. 41 Od niemałego czasu z sobą się gniewali I despekty sposobem różnem wyrządzali Dla Trufaldyna; lecz nam ta powieść trudności Nie da żadnej: ja teraz piszę ich miłości. Rynald potem przywitał Sansoneta mile, Słysząc o wielkiem męstwie i o jego sile, Obłapia go i wielkie chęci pokazuje; On też dla niego ważyć zdrowie obiecuje. 42 Więc i najgładsza dziewka, jak prędko poznała Rynalda, bo go często w Paryżu widała, Przystępuje się bliżej i mówi do niego: »Widziałam, nazacniejszy hetmanie, twojego »Widziałam, ach, niestetyż! brata temi czasy, »A on przez góry, skały, pola, rzeki, lasy »Biega, rozumu zbywszy, prawdziwie szalony: »Próżno kościół z cesarstwem chce jego obrony. 43 »Przyczynyć nie umiem dać głupstwa tak wielkiego, »Bom nie mogła nic o tem zasiądz skutecznego; »Dosyć masz, iż patrzyły na to oczy moje, »Gdy go trapiły wściekłych furyj niepokoje. »Szaty zdrapawszy własne, potem miecz i one »Porozrzucał, nieszczęsny, zbroje doświadczone. »Te rycerz jakiś zebrał i pniak okrył wielki, »Aby idąc bił czołem bohatyr jem wszelki. 44 »Ale tegoż dnia jeszcze przyszedszy w te strony, »Syn Agrykanów gwałtem wziął miecz zawieszony. »Tak znowu Duryndana u pogaństwa w mocy, »O, jak wiele krwie naszej wypije, wytoczy! »Ty uważ, jaką przez to szkodę będą mieli »Chrześcijanie, iż jej wprzód z tamtych miejsc nie wzięli! »Porwał i Bryljadora nieuwiązanego, »Który wkoło rynsztunku chodził pana swego. 45 »Niedawny czas, oczyma gdym Orlanda temi »Widziała: on członkami bez wstydu nagiemi »Świecił, głupstwa tak srogie czyniąc znaki swego, »Iż trudno uwierzyć ma, kto nie widział tego. »Nieszczęśliwy przypadek fortuny przeklętej »Wziął nadzieję obrony, przez niego zaczętej. »I tom jeszcze widziała, kiedy do bystrego »Brodu wpadł z Rodomontem z mostu wysokiego. 46 »Częstom ja powiadała sprawę tę każdemu, »Kogom być rozumiała przyjacielem jemu, »Tusząc, iż którykolwiek z nich tak ludzki będzie, »Że go użaliwszy się, najdzie i przywiedzie »Lub do Paryża lub to do powinnych jego, »Aż się wytrzeźwi z głupstwa tak niesłychanego. »Wiem pewnie, Brandymarte gdyby wiedział o tem, »Szukałby go z najwiętszą pracą i kłopotem«. 47 Była to Fiordylizi najsmętniejsza ona, Miłością Brandymarta swego zwyciężona, Która nie mogąc naleźć gdzieś obłąkanego, Do Paryża się na zad wraca przestronego. Więc i ta oznajmuje zaraz Rynaldowi, Na pojedynku Rugier jak Tatarzynowi Wziął zdrowie dla tej broni i jak, ubłagany, Darował ją po bitwie panu z Serykany. 48 Nieszczęśliwą nowiną Rynald przerażony, Łzy leje, wzrok na ziemię trzyma pochylony; Serce w niem od przykrego żalu tak topnieje, Jak lód, gdy południowe słońce mu dogrzeje, Wzdycha, żalem ujęte wnętrzności go bolą. Nieodmienną Orlanda szpiegować ma wolą, Aby gdziekolwiek najdzie, nędzny mizernego, Do zdrowia z tej furyej przywrócił pierwszego. 49 Ale z sobą serdeczną mając kompanią, Bądź to niebo tak chciało, bądź poradą czyją Uwiedziony, wprzód myśli wpaść na Sarraceny, Co byli pod Paryżem na brzegu u Seny. A iż szturm lepszy mu się zda w pół samej nocy, W ten czas fortelów zażyć umyślił i mocy, O czwartej, a nadalej o piątej godzinie, Gdy natwardszem zmorzony snem zmysł odpoczynie. 50 Tak wszystek lud swój w lasku zakrywa zgęścionem Przez cały dzień; aż kiedy słońce spracowanem Koniom dla odpoczynku w ocean kazało, Noc ciemna nastąpiła, swój co żywo miało Pokój, lew, niedźwiedź, wilk, wąż, ptastwo malowane, Ryby, w głębokich rzekach wodami odziane: Rynald jako najciszej swe wojsko wywodzi I nagle na afrycki gmin uderzyć godzi. 51 Sam z Akwilantem naprzód i z mężnem Gryfonem, Wiwianem, z Alardem, z najduższem Gwidonem I z inszemi na milę dobrą od swojego Idzie wojska, chcąc dostać języka pewnego. Zdybał Agramantowę straż, co twardo spała, Zbił ich, najmniejsza dusza żywą nie została; Poszedł dalej, arabskiej gdzie kwiat stoi młodzi, Rozlewa krew haniebnie, srogą bitwę zwodzi. 52 I razu darmo krwawej szable nie wyniesie, Strach w zagniewanej twarzy, a śmierć w ręku niesie; Gdzie się obróci, zaraz wielkie widać rany, Kogo zarwie, od dusze leci odbieżany. Żadnemu nie przepuszcza, nie żywi żadnego, Wszyscy polegli z wojska nieprzyjacielskiego. Na pół śpiący, bezbronni i strachem objęci, Nie bronią się tem, co tak są sławni i wzięci. 53 Więc dla więtszej bojaźni, kiedy ich mordował, Muzyce Rynald trąbić trwogę rozkazował; Głosy się pod obłoki z wiatrami mieszają, Ci dusze ze krwią leją, ci jęczą, stękają. Potem Bajarda mocno zewrze ostrogami, Ten przebywa głębokie rowy z poręczami, Rwie sznury, wielkie, małe wywraca namioty, A pan z niego farbuje krwią pogańską płoty. 54 Nie beł żaden tak duży ani beł tak śmiały, Coby mu z strachu włosy na głowie nie wstały, Najsławniejsze gdy słyszał imię Rynaldowe, Które Echo śle miedzy ściany obozowe. Ucieka afrykańska hałastra z Hiszpany, Drogi sprzęt w stanowisku został odbieżany. Milsze zdrowie: to każdy w przód unosić woli, Gdy się w nieszczęsnem razie nie dzieje po woli. 55 W też tropy najmężniejszy za niem Gwidon chodzi, Gwałt wkoło niego trupów we krwi hojnej brodzi. Gwiciardyn z Sansonetem drogę ostrą bronią Wolną czynią, gdzie bieżą, gdzie wodzami skłonią. Rwie gęste hufce Alard i miedzy śmierciami Harde roty hiszpańskie pędzi z Arabami. Tęż robotę wszystek pułk odprawuje, który Wespół z swojem Rynaldem wyszedł z Jasnej Góry. 56 Sześćset miał Rynald z sobą ludu walecznego, Z Montalby i z przyległych krajów zebranego; A tak do wojen krwawych zaprawieni byli, Iż i zimie i lecie we zbrojach chodzili. Mirmidonowie kiedyś Achillesa swego Tak słuchali, tak zdrowie swe kładli dla niego. Nie dziw: wybierano ich z mężów najprzedniejszych, Jakowi się nie najdą wieków pośledniejszych. 57 A lub to Rynald nie beł tak barzo bogaty, Aby dla nich codzienne podejmował straty, Ochotą jednak, jawnej pełną życzliwości, I twarzą, w której obraz tkwiał słodkiej ludzkości, Tak zniewala i tak ich pociąga ku sobie, Iż wszyscy, byle on zdrów został, ledz chcą w grobie. Ci zawsze w Jasnej Górze w dziedzińcu mieszkali I nigdy, prócz gwałtownych trwóg, nie wyjeżdżali. 58 Teraz, aby posiłek prędki dał Karłowi, Zostawiwszy swemu straż niewielką zamkowi, Wiedzie na Sarraceny ludzie najmężniejsze, O których to są mowy moje teraźniejsze, Ludzie, którzy wnet wielką szkodę uczynili W pogaństwie, jak więc wilcy, gdy ich zapuścili Głodnych do stada owiec, jak tygrys, lew srogi, Kiedy rozdziera, zrze tłum zwierząt mdłych ubogi. 59 Dał znać Karłowi Rynald, iż Paryża blizko Krwawe z pogaństwem zacząć chce w nocy igrzysko, Aby, jeśli potrzebę ujrzy tego jaką, Z drugiej strony rozkazał pomoc dać wszelaką. Czekał, wiadomość wziąwszy, cesarz z przedniejszemi Wojska swego pospołu, chcąc się złączyć z niemi; Przy niem beł Monodantów syn, pięknej dziewczyny Zdrowie, rozkosz, pociecha, przyjaciel jedyny. 60 Którego ona wiele dni pilno szukała, Wszystkę Francyą kołem i wszerz objechała, A tam nad spodziewanie z znaku wiadomego Poznawa go, co w śrzodku tarczy beł u niego. Zdumiał się Brandymarte, gdy obaczył swoje Kochania, i przykre w skok opuściwszy boje, Bieży ku niej; miłość mu wnętrzności przejmuje, Tysiąckroć ją obłapia, tysiąckroć całuje. 61 Takiej ufności, takiej o pannach beł wiary Dawniejszy świat szczęśliwy, wiek późny i stary, Iż wolno było białej płci jeździć, gdzie chciała, Bez baby ochmistrzyniej, co ją w mocy miała. I lubo się to druga wędrówką bawiła Czas długi, niesławy jej żadnej nie czyniła. Fortunne po dziesięćkroć dni na ten czas były, Przeklęte teraźniejsze w spak to odmieniły. 62 Prawi Brandymartowi Fiordylizi swemu, Co się przydało grabi najnieszczęśliwszemu; Ten ledwie słowom wierzy pięknej białej głowy, Choć szczerej, choć prawdziwej świadom już jej mowy. Powiada mu, oczyma iż na to patrzyła Własnemi, gdy go szukać po świecie jeździła, Jako okrutny srodze zabijał każdego, Gdy się trafunkiem dostał w duże ręce jego. 63 Jak beł z niebezpieczeństwem dużem we złej toni Na moście, gdzie z Algieru zły król prześcia broni, Grób zbrojami, gwałtownie z rycerzów zdartemi, I cmyntarz zdobiąc wkoło szatami cudzemi, Z którem w pasy się Orland ująwszy serdeczny, Spadł prosto w głęboki bród i wir niebezpieczny I tam ledwie pohańca nie utopił złego, Który dla ciężkiej zbroje dna dosiągł samego. 64 Syn Monodantów, grabię iż z dusze miłował, Serdecznie mizernego przypadku żałował; Odważa się szukać go, pracej nie lituje, Aż go najdzie gdziekolwiek, aż go poszlakuje. Wsiada na konia, smutny, zaraz w onej dobie, Za przewodnika wziąwszy piękną dziewkę sobie; Myśli, jako postąpić; trudno wynicować Durnego: zawsze on chce swych głupstw naśladować. 65 Tam jedzie, gdzie go dziewka nadobna widziała, Kiedy się zapaśnicza potrzeba staczała. Dzień po dniu drogę śpieszy, aż przybył do tego Mostu, kędy straż broni przejazdu wolnego. Trąbią w róg, aby słysząc Rodomont surowy, Według zwyczaju gościa przyjąć beł gotowy. Ten w ocemgnieniu zbroję wdział, miecz przypasuje, Wsiadł na koń, Brandymarta w pół mostu pilnuje. 66 Dużem głosem, co równy jego okrutności, Woła: »Ktokolwiek, coś tu w ten kraj i w te włości »Lub niefortuną przybył lub błądzeniem drogi, »Widzisz krwie niesyty most tyrański i srogi: »Zsiądź z konia, zdejmuj zbroję wprzód, nim szyję twoję »Utnę, wysławiaj ten grób i w niem dziewkę moję. »Zsiądź zaraz, bo pewnie stąd już się nie wykręcisz: »Miłosierdzia tu niemasz, daremnie się smęcisz«. 67 Nic na to, ale drzewo w rzemienny tok włożył Brandymarte i prosto ku niemu je złożył, Aby onej zuchwałej ukazał dużości, Iż choć sił nie tak wiele, lecz ma z nię śmiałości; Bartolda ostrogami w oba boki kole, Dla proby wypuszcza mu wprzód przez miękkie role. Bieży i drugi na swem w najprędszem zawodzie I ledwie się opiera przy mostowem wzwodzie. 68 Ustawicznem zwyczajem tak beł zaprawiony Koń jego, iż po moście onem, niezlękniony, Biegł raźno, i już mu to nie nowina była Zrzucić wielu, którem zaś rzeka dokuczyła. Bartold po drżących deszczkach nie tak bieży śmiało, Bo iż most z niem upadał, ponno mu się zdało. Atoli przecię oba do siebie skoczyli I gdzie niebezpieczniejszy raz, w czoła mierzyli. 69 Drzewa, które pomniejszych tramów na kształt były, Tak w namocniejsze zbroje przykro uderzyły, Iż choć się to w swych siedlech sami osiedzieli, Po niesłychanem razie, który spólnie wzięli, Konie ich oba duże i oba ćwiczone Upadły na tarcice, przez most przełożone; Upadły, a z ciał pańskich i z ścierwa swojego Podobieństwo pagórka czyniły mniejszego. 70 Ani się z taką mogą znowu wznieść chyżością, Z jaką jem ci ostrogi kładą w bok pilnością; Bo deszczki tak są ślizkie mostu wąziuchnego, Iż nie mają kopyta oprzeć gdzie gładkiego. Zaczem obu nieszczęście jednakiej przygody Z najogromniejszem grzmotem zrzuca w skok do wody; Taki po Faetoncie ledwie beł słyszany, Gdy wpadszy w morze, gęste dał za sobą piany. 71 Obadwa na dno idą brodu głębokiego Z ciężarem zbrój zupełnych i wzrostu miąższego; Bo ich razy potężne z siodeł nie ruszyły Ani konie mogły zbyć, gdy się powaliły. Nie pierwszy to już beł skok tam poganinowi, Nie jednemu pomagał on bohatyrowi Tej strasznej kampaniej z koniem swojem śmiałem; Dlatego wie, gdzie zginąć, gdzie ma zostać całem. 72 Wie, gdzie twarda jest ziemia, wie, gdzie w miękkiej może Koń ulgnąć, skąd ratunkiem nic mu nie pomoże; Wie, gdzie głębina wielka, w której miałko stronie. Zaczem najpierwszy zaraz swe ukazał skronie, Boki, szerokie piersi; potem, jadowity, Więcej mając nad tego, co wodą przykryty, Skoczy ku niemu; ten zaś, gdy na piasek swego Konia chciał wieść, od wiru porwany bystrego. 73 Topi się na głębinie, którego w skok one Bystrości niosą, i już siły nademdlone Nie mogą jem wydołać: spada z konia swego, Ledwie nie wytchnie w pracej ducha ostatniego. Najsmutniejsza zaś dziewka, co z mostu patrzała, Do Rodomonta z płaczem srogiego wołała: »Jeśliś się kiedy kochał, jeśli cię ruszyły »Miłości, broń, by wody tego nie zgubiły! 74 »Broń, namężniejszy królu, przez śmierć proszę tego, »Co szanujesz i co czcisz, choć już umarłego, »I jeśli litość jaką chcesz mieć nad ubogą, »Nie trap mię, nie trap więcej równą śmierci trwogą! »Dosyć, o dosyć, więźniem iż zostanie twojem »Ten, którego miłość tkwi zawsze w sercu mojem«. Na te słowa, choć dziwnie tyran rozgniewany, Zmiękczył się, wzruszył nieco, został ubłagany. 75 I co zdrowie miał wydrzeć, ratunek mu daje Pierwej, niżli zalany wodą żyć przestaje; Ale mu ostrą szablę odpasał zarazem, Hełm wziął i twardem trzykroć tarcz zjętą żelazem. Potem wywlókszy z wody na poły żywego, Morderstwa wprawdzie nad niem nie czyni żadnego, Ale do ciemnej zamknąć wieże rozkazuje I nadzieję wolności złotej odejmuje. 76 Najnieszczęśliwsza dziewka wszystkie oraz swoje Radości w sobie gasi, hojnych tylko zdroje Łez wylewa; lecz przecię woli mieć żywego W więzieniu, niż w głębokiej rzece zalanego. Na się narzeka, sobie rozgniewana łaje, Iż go przyprowadziła, najgłupsza, w te kraje; Bo gdyby mu o nędzy grabie szalonego Nie powiedała, onby nie przyszedł do tego. 77 Jedzie stamtąd, wpół martwa, częstokroć omdlewa, Najgorętszem wzdychaniem powietrza zagrzewa Z tą nadzieją, iż lub to Rynalda mężnego Lubo tam przyprowadzi Gwidona śmiałego, Coby poganinowi zrównał siłą złemu, Zwyciężył go, swobodę wrócił jej miłemu. »O szczęśliwa godzino, o dniu pożądany, »Przydź rychło — myśli sobie — zlecz serdeczne rany!« 78 Ku Paryżowi na zad pojazd prostowała I już była kilka dni drogi ujechała, A jeszcze się nie zdarza, by mogła takiego Naleźć, coby okrócił złość króla srogiego; Aż potem łaskawsza jej fortuna błysnęła I potkała i oraz ścisłą przyjaźń wzięła Z bohatyrem; szatę miał drogo haftowaną W cyprysy, a zbroję nią nakrył hecowaną. 79 Ktoby to beł, na inszem miejscu usłyszycie; Teraz się do Paryża zemną nawrócicie I do srogiej porażki, którą przez zacnego Wziął Arabin Rynalda i Malagizego. Co sromotnie pierzchając, tyły podawali I jako chmurę gęstą, proch przed sobą gnali, Trudno zliczyć: noc czarna skrzydłami ciemnemi I przed Turpinem skryła to i przed inszemi. 80 W pierwospy sen natwardszy z piersi wychrapywał Agramant, do namiotu gdy jego przybywał Rynald, krwią opojony; lecz jeden z sług jego Obudziwszy zaledwie, tak mówi do niego: »Jeśli nie chcesz więźniem być albo tu zabity, »Uciekaj, ciemnych mroków mgłą, królu, zakryty!« Ten się porywa: widzi w onej mieszaninie, Jak jego lud ucieka nagi ku dolinie. 81 I w tak nagłem rozruchu, nie mając porady, Chce się oprzeć zwyciężcom, chce pokusić zwady. Zbroję wdział doświadczoną, szablę przypasuje, Oczy po stronach, gniewem pijane, kieruje; Ale Falzyron z synem, Balugant szedziwy Nie chcą pozwolić, koją gniew w niem zapalczywy. »Wiele powinien szczęściu — powiadają — będziesz, »Jeżeli z niebezpieczeństw tych zdrowy ujedziesz«. 82 Toż Marsyli, toż Sobryn w radzie doświadczony, To mówi i inszy lud, wkoło zgromadzony, Iż tak blizki jest śmierci, tak blizki zginienia, Jako daleki Rynald od jego złożenia; Którego jeśli czekać chce z ludem przebranem, Z bracią i z towarzystwem w wojsku zawołanem, Bez pochyby rycerstwo i siebie zawiedzie, Lub poimany z niemi lub zabity będzie. 83 Ale lepiej uczyni, kiedy do Narbony, Bądź do Arle zjechawszy, swój lud rozpłoszony Zbierze znowu i wojska przyczyni swojego, Potem odnowi straszny czyn Marsa krwawego. Bo jeśli jego zdrowa zostanie osoba, W swej klubie królestw wszystkich będzie i ozdoba; Hiszpania, Afryka, obie jeszcze całe, Skąd pułki prędko zebrać może okazałe. 84 Słucha rady i na nię mądry król przypada. Wsiadł na koń, choć mu nie w smak, drogi nie odkłada, Bieży, jak strzała żartko puszczona z cięciwy, Tem bezpieczniej, im gęstsze cienie przyjaźliwy Mrok nocny rozpościera, pod których zasłoną Wiatry żartkością konia rwie nieokróconą. Dwadzieścia tysięcy miał z sobą wojska swego, Co krwawej szable uszli Rynalda dzielnego. 85 Tych zaś, których on pobił z swą bracią rodzoną, Gdzie Gryfon i Akwilant moc nieprzełomioną Pokazawszy przez srogie rany, gęste trupy Kładli na kształt równiejszych gór w okrągłe kupy, Sześćset było; ale tych, co Sansonet śmiały I co sekwańskie wiry głębokie zalały, Ten niech liczy, kto zliczyć najwonniejsze kwiecie Może, szerokie pola gdy przykryją lecie. 86 Odniósł i Malagizy cześć nieladajaką Z tej bitwy, w której pracą pomagał dwojaką: Nie jeno męstwem, szablą dawał on swojemu Pomoc w potrzebie nocnej bratu stryjecznemu, Ale i djabłów zaklął przez straszliwe mowy, Iż mu posłali z dolnych przepaści gotowy Hufiec hałastry, wszystko co pole przykryła, Jakiej nie da Francya, choćby więtszą była. 87 Krzyk surm, bębnów, trąb strasznych wszędzie się rozlega, Powtórzonemi głosy Echo gór dosięga; Konie żartkie rżą, kwiczą głosy rozmajtemi Wrzaski się pod obłoki snują wysokiemi. Wojska gwałtowne stoją w oczach omamionych Arabów z pokus i larw, z piekła wypuszczonych: Strach ich chwyta za boki, tem skrzydła przyprawia Do nóg, tych w pół obozu zabitych zostawia. 88 Nie zapomniał Agramant Rugiera swojego, Co jeszcze chory leżał w namiocie u niego; Na konia go, co lekko niesie, wsadzić każe, Z rycerzów doświadczonych dość przydawszy straże, A potem, gdy na miejsce takie przyjechali, Iż się niebezpieczeństwa już nie spodziewali, W łodzi go wieźć do Arle wcześnie rozkazuje, Gdzie sam poprzedzić lądem wojsko obiecuje. 89 Ci, co przed najostrzejszą szablą uchodzili Rynaldową, ku lasom twarzy obrócili; Ze sto tysięcy albo co mniej w kupie onej Mógł ich liczyć, z stanowisk swoich rozpłoszonej; Farbują krwią, co się z ran leje strumieniami, Czarne role i piaski żółtawe z trawami. Gdy siecze w tył zwyciężca, sam Gradas bezpieczny Śpi, mając swój w obozie namiot ostateczny. 90 Jak zaś rozruch gwałtowny doszedł uszu jego, Rad z dusze, słysząc imię Rynalda zacnego, Zaledwie nie szaleje król hardy z radości, Wesele mu objęło serce i wnętrzności; Chwali i Makonowi dziękuje swojemu, Iż ku szczęściu nocy tej przyszedł tak wielkiemu, Które mu nagle wraca Bajarda dzielnego, Co mu niemasz na świecie cnotami równego. 91 Pragnął — ale już sami czytaliście o tem — Ten król, by też z najwiętszem mieć szablę kłopotem Duryndanę u boku jak najprędzej swego, Po niej konia, co Rynald na niem siedzi tego, I umyślnie w te kraje z wojskiem się swem stawił, Aby zamysłów skutek w porę własną wprawił; O co i przed tem już on wyzwał beł mężnego Rynalda w krwawe szranki Marsa żelaznego. 92 I na brzegu u morza miejsce sobie dali, Aby się o dobrego konia rozpierali; Lecz wszystko swą mądrością mieni Malagidzi, Co zbytniem czarnoksięstwem przyszłe rzeczy widzi, I Rynalda na deszcze każe nieść na morze Prócz naruszenia zdrowia piekielnej potworze — Długoby pisać o tem — Gradasowi zasię Zdał się Rynald niewieściuch marny po tem czasie. 93 Dlatego, gdy usłyszał, iż Agramantowe On napadszy obozy, śmierci i surowe Rany każdemu, kto się nawinął, zadaje, Porywa się i rączo z łóżka swego wstaje. Wdział zbroję, na Alfanę wsiadł, jedzie w obozy Przez tak ślepą noc, pełen i gniewu i grozy; Zabija, kogo potka, nie dba, lub to swoi Zastąpili na drodze lub kto z naszych stoi. 94 Już się przez namocniejsze wojsko przebił, woła Rynalda, co dać głosu duże garło zdoła; Gdzie najgęstszy trup leży, prosto się udaje, Nieuleczone rany z obu stron zadaje. A jako trafunek chciał, zeszli się i razem, Aż skry do obłoków szły, swem ścięli żelazem; Bo drzewa ich w tysiąc sztuk tak się zdruzgotały, Iż trzaski nieba i gwiazd jasnych dosięgały. 95 Jako poznał Rynalda Serykan zacnego, Nie z znaku, co we śrzodku beł puklerza jego, Lecz przez najokrutniejsze razy, gdy surowy W ocemgnieniu afryckiem gminom ścinał głowy, Więc po Bajardzie, który z inszemi przymioty Żartkiem orłom mógł zrównać najprędszemi loty, Krzyknął nań, czci uwłócząc: »A tak to trzymają »Umowę, gdy rycerze bić się słowo dają?« 96 Przyda potem: »Ponno ty, skrywszy się przedemną, »Mniemałeś, iż już nigdy nie ujrzysz się ze mną? »Patrz, jakoś się oszukał: tu zdybawszy ciebie, »Gniew pomstą, a uciechą nakarmię sam siebie. »Wiedz pewnie, choćbyś poszedł w piekielne nizkości, »Lubo wzięty do górnych stąd beł wysokości, »Trafiłbym tam za tobą i konia wziął tego, »Boś nie godzien, gdyż światem szalisz, tak dobrego. 97 »A jeśli serca nie masz ze mną krwawem bojem »Rozeprzeć się i raczej chcesz być za pokojem, »Widząc, żeś mi nie rówien, i wolisz swojego »Ochronić zdrowia, a zbyć cale uczciwego, »Dajże konia, a już żyj, kiedyć żywot miły, »A moje zaś tak straszne w oczach twoich siły. »Żyj, ale konia nie miej odtąd na czas wszelki, »Bo rycerskiemu czynisz stanowi wstyd wielki!« 98 Na te słowa z Ryciardem Gwidon niecierpliwy Dobył miecza i już, już, srogiej pomsty chciwy, Do Serykana leci, aby mu ukazał, Iż z tak przykremi słowy głupie się odważał; Ale go rączo Rynald serdeczny dogoni, Hamuje, trzyma, prosi, nie dopuszcza broni, Mówiąc: »Mnież sił nie staje, ja rąk nie mam swoich, »Abym się zaraz zemścił krzywd, despektów moich?« 99 Potem na poganina krzyknie gniewliwego: »Gradasie, pokazać ci chcę wnet, iż mojego »Omieszkania przyczyna dziwnie słuszna była, »Co mi z tobą u morza bić się zabroniła. »Wiedz to, żem cię tam czekał, a jeśli rozumiesz »Inaczej, praw rycerskich znać iż sam nie umiesz. »Kłamcą jesteś i słowa mówisz tu kłamliwe, »Abych związki praw naszych rwać miał świątobliwe. 100 »Ale nim się czyn Marsa zacznie miedzy nami, »Słuchaj wymówki mojej, co ją wywodami »Prawdziwą być pokażę najsprawiedliwszemi, »A nie szczyp na uczciwem słowy tak przykremi. »Potem z ostatnią własnych sił o konia probą »Będziem pieszo, jakośmy rzekli, czynić z sobą »Na osobliwem miejscu, nie wziąwszy żadnego »Przyjaciela i sługi na ten plac swojego«. 101 Ludzki beł i wspaniałych Gradas zawsze myśli; Dlatego, nim do bitwy spólnej z sobą wyśli, Słuchać go bez tesknice z chęcią obiecuje I z niem na osobny brzeg sekwański wstępuje. Gdzie Rynald powieda mu rzecz samę prawdziwie, Jak beł na morze wiatrem wzięty nieszczęśliwie; Powieda mu, ten słucha, a dla lepszej wiary Klątew zażywa częstych i przysiąg bez miary. 102 Potem zawołać kazał i Malagizego Do spólnych rozmów, sprawcę przypadku owego, Aby sam wyznał, jako nadoskonalszemi Oszukał go sztukami czarnoksiężniczemi. Ten prawi historyą, a oni słuchają; Potem, gdy mówić przestał, znowu przysięgają, Rynald zwłaszcza, iż prawdy tej życzy dowodzić Bronią i prędko we krwi Gradasowej brodzić. 103 Nie od tego i Gradas, wojna mu smakuje, Której najprędszy koniec widzieć usiłuje; Ufa męstwu, potędze, siłom i śmiałości, Bajardowe mu w oczach tkwią cnoty, dzielności. Zaczem o plac jem tylko idzie umówiony, Bo się na brzegu nie chcą bić u Barcellony, Żeby to w długą nie szło; ale świt do tego Rany i miejsce znaczą u źrzódła jednego 104 Z tem dokładem, iż Rynald Bajarda przywiedzie, Który zwyciężcy łupem i korzyścią będzie. Jeśli Rynalda Gradas pożyje dobrego, Zaraz go, zaraz weźmie tak, jako własnego; Jeśli też Mars użyczy szczęścia Rynaldowi, Iż zdrowie lub to mieczem weźmie Gradasowi Lub w ręce, poddawszy się, wpadnie poimany, Ma mu ustąpić szable, mocnej Duryndany. 105 Dowiedział się beł — i żal miał z tego niemały — Od Fiordylizie Rynald, jakom pisał, śmiały O nieszczęsnem przypadku brata stryjecznego, Iż szalonem zostawszy, różne świata tego Obchodził, zostawiając straszne znaki, kraje, Gdzie Apollo zapada i gdzie jasny wstaje. Wiedział i to, iż szabla najkochańsza jego Dostała się do ręku Gradasa mężnego. 106 To kiedy, miedzy sobą spólnie umówili, Do sług swoich obadwa na zad powrócili. Gdzie Rynald Serykana z ludzkości wrodzonej Do kompaniej prosił, blizko zostawionej. Nazajutrz, gdy godzina była do świtania, Obadwa zbroje wdziali swe bez omieszkania I schodzą się, jak słowo rzekli, u fontany Dla Bajarda rozlewać krew i Duryndany. 107 Bracia, powinni, wszyscy, co z dusze miłują Rynalda, smutni chodzą, barzo się frasują; Bitwa, straszliwa bitwa z mężem doświadczonem Trapi ich, w miejscu zwłaszcza pustem, odłączonem; Niezmierną siłę Gradas ma z wielką dużością, W oczach jad wściekły, w twarzy gniew z zapalczywością, Broń do tego u boku wisiała miąższego, Co najtwardszy przenika blach z kruszcu przedniego. 108 Malagizy nań oczy obraca życzliwe, Serca strach i nadzieje sięgają wątpliwe; A choć mógłby on snadno tej zbyć przykrej trwogi, Rozerwawszy fortelmi pojedynek srogi, Ale iż wszystką siłą brat na to stryjeczny Udał się, tak śmiały być nie chce i bezpieczny; Że mu markotno, że mu niemiło, wie pewnie, Co go uniósł z pierwszych trwóg przez morze na drewnie. 109 A choć to między strachem i między nadzieją Są wszyscy, Rynaldowi jednak serce grzeją Bezpieczeństwo z weselem i jest tej ufności, Iż tryumf najsławniejszy odniesie z dzielności. Cieszy bracią, znak pięknej na twarzy ochoty I męskiej okazuje wzór dziadów swych cnoty; Idzie, wspaniałej pomsty chęcią uwiedziony, Aby wieńcem zwycięstwa został ozdobiony. 110 I ten i ów do źrzódła skoro przyjechali, Gdzie miejsce do czynienia sobie wczora dali, Miłość jakąś i wprzód chęć wielką oświadczają, Wiernych kształtem przyjaciół wpół się obłapiają, Jakby z jednej krwie oba urodzeni byli Lub w ścisłem towarzystwie niemały czas żyli. Cóż po tym: w oka mgnieniu biją się serdecznie, O czem wam niezadługo powiem dostatecznie. Koniec pieśni trzydziestej pierwszej. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/orland-szalony-tom-drugi. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Ludovico Ariosto, Orland szalony, tom II, tłum. Piotr Kochanowski, wyd. Jan Czubek, nakł. Akademii Umiejętności, Kraków 1905. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-2076-0