Karol Bołoz Antoniewicz Bielany *Na dochód towarzystwa dobroczynności Krakowskiego.* Dokąd ta ścieżka kręto wiedzie w górę? Pomiędzy skały i gęste krzewiny Noc szaty swoje zasłała szeroko; Tu na zachodzie wiatr usunął chmurę, Kulę ognistą łzawe żegna oko, A tam na wschodzie mkną w obłok ruiny; Gdzie czystym nurtem, jęcząc, Wisła płynie, Stoję nad Wisłą — a myśl w myśli ginie — Czy w twej świątyni stanąłem, naturo? Wiecznego spoczynku tuż przybytek święty, Pytam was, drzewa, pytam ciebie, góro, Pytam was, gwiazdy, lampy głuchej nocy, Czy chcecie łudzić słaby wzrok pielgrzyma, Stawiając szczęścia rozkoszne obrazy, By grom tym straszniej przed jego oczyma Uderzył w dęby, pogruchotał głazy? Mówcie, na próżno, głos wydać niezdolny I ten głaz zimny, i wietrzyk swawolny, I nurt, choć jęcząc, burza go poruszy; I gwiazdy milczą, lecz mówią do duszy; Głos się o skały na próżno nie łamie, Gdy wszystko milczy, ach, wszystko przemawia I gwiazda z gwiazdą, nurt z nurtem rozmawia — — Jakież malowne widoki dokoła! Tu z wzgórków trzoda powraca wesoła, Tam rybak siecie zaciągnął do łodzi, I piosnkę nucąc, spokojnie odchodzi; A tam, gdzie pasmo dzikich skał się wije, Wśród mglistej powłoki stary gmach się kryje; Widzisz te baszty, te mury, te wieże, To Zamek Tenczyński — tam niegdyś rycerze Za Boga i wiarę — krwawy bój toczyli, A gdy szczęk broni zamilkł w nocnej chwili, Trubadur wierny, u nóg swej kochanki, Po krwawym boju, krwawe składał wianki! W sklepionych salach, gdzie teraz przez szpary Księżyc bladawym promieniem przebija, Złociste niegdyś dzwonili puchary — I ten czas minął! — jak wszystko przemija, A gdy zniszczenia godzina wybije, Burza w grobowych tylko gruzach wyje! Przeszłość i przyszłość w łudzącej kolei Gasi i gwiazdę roznieca nadziei! — — Lecz idę dalej, gdzie węższa drożyna, Gęstsze zarośla i krzaki przecina. Rzadkie już w piasku wiatr zasunął ślady; Księżyc mi tylko towarzyszy blady; Gdy do wierzchołka zbliżałem się góry, Ujrzałem ciemne, w głębi lasu, mury, A tam gdzie zżółkłe cień rzucają buki, Wieże kościoła i posępne łuki, I wzniosłe krzyże, i ciemne krużganki, Bramy warowne — gdy u bramy dzwonię, Ujrzałem furtkę ukrytą na stronie! — — Ten szelest liścia i ten szmer strumyka, Jak słodkim głosem przemawia do duszy, Gdzież jestem? domek — domek pustelnika, Cicho! — głos jakiś obił się o uszy; Zapukam, spytam, może ktoś odpowie; — — Nad drzwiami napis — przy drzwiach krzyż zwieszony, I obraz, lampa pod obrazem świeci, Pukam na próżno — ale z drugiej strony, Także domeczek i drugi, i trzeci, Przed każdym domkiem ogródeczek mały; Pędzi latorośl między twarde skały, Na boku woda mruczy przezroczysta, Środkiem wiedzie ulica cienista; Pomiędzy drzewa i zwiędniałe kwiaty; Ujrzałem białe pustelnika szaty; Schyloną głową i z spuszczonym okiem, Poważnym ku mnie przystępuje krokiem, Wita — chce odejść — ciekawością zdjęty, «Gdzież jestem?» pytam, «powiedz, ojcze święty»; Ta wdzięczna cisza, to głuche milczenie, Te gwiazdy, kwiaty, fale, drzewa, cienie, I czarujące dokoła widoki, Ten księżyc jasny pomiędzy obłoki, W słodkich marzeniach myśli myślą gonię! Starzec z uśmiechem ścisnął moje dłonie; «Gdy cała natura już spokojnie drzymie, Usiądź tu ze mną w tej cieni, pielgrzymie, Może to słodkie spełznie omamienie, Lecz słodsze w sercu zostanie wspomnienie!» Góra, co Wisła oblewa dokoła, Co pod obłoki wznosząc grzbiet swój dumny, Dźwiga stuletnie natury kolumny, Co w biegu chmurę zatrzymać wydoła, Góry Srebrnej przebrała nazwisko! Mieszkańców pustyni samotne siedlisko, To są Bielany! — — Minęli już wieki, Gdy śmierć Romualda zawarła powieki, Minęli wieki, jak święte popioły, Burzliwe w puszczy roznieśli żywioły; Lecz ten duch wzniosły nie opuścił ziemi, Za wzór późniejsze obrało go plemię, Uczniów, co w sercu kryjąc klejnot drogi Radośnie rodzinne porzucali progi; I dziś niejeden jeszcze z świata znika, I życie w puszczy wiedzie pustelnika! Burzą zdradliwą po morzu miotany, Chcesz port pewny znaleźć? — uchodź na Bielany! — — Dzień schodzi za dniem w jednostajnym kole, Łzy nie wyciska, nie rozjątrza bole, Echo o jednej trącone godzinie, Przerywa ciszę i po skałach ginie, Tęczą nadziei, niebieskie sklepienie, Tam nieraz serca wznosi się westchnienie, Oko na jasnym spoczywa błękicie, Gdzie wiara wieczne zapowiada życie! I dla mnie wkrótce jęknie dzwon grobowy! — — — Panie, ty rozkaż, ja zawsze gotowy; Niech się me oczy powleką zasłoną, Niechaj mnie w zimne spuszczą ziemi łono, Dusza się wzbije do ciebie, o Boże, Tam niebieskiego, błyśnie życia zorze, Tam — chciał dalej mówić, lecz podniósłszy oko, Łzą lice skropił — i westchnął głęboko, Milczał, z nim wszystko milczało wokoło, Gdy cichym głosem nachyliwszy czoło Modlić się począł: «Serce me wznoszę do ciebie, o Panie! Jak ty rozrządzisz, tak niechaj się stanie, Ty wiesz najlepiej, czego mi potrzeba, Lecz niechaj serce w miłości ku tobie Nigdy nie stygnie, a cokolwiek zrobię, Niechaj cię myśl ma widzi ciągle w niebie! Kto w tobie nadzieje pokłada jedynie, Ten tu nie zbłądzi, wiecznie nie zaginie, Choć potok życia burzliwie odpłynie, Z nowym się życiem nowy byt rozwinie.» Blade ognie gwiazda roni, Północ już wybiła z wieży, Srebrnym brzmieniem dzwonek dzwoni, Woła braci do pacierzy; Tam gdzie domek pustelnika, Gęsty drzew otacza wianek, Mignął się blady kaganek; Wśród drzew cieni — świeci, znika, Tu zabłysnął, tam się kryje, Jak w błękicie skra się wije, Bo gdy zabrzmiał dzwon w kościele, Każdy ojciec rzuca cele, A różaniec wziąwszy w dłonie, W świętym przystępuje gronie; Księżyc spod ciemnej wysunął się chmury, Nad wieże kościoła roztoczył swe koło, Już pustelnicy w święte wchodzą mury, Przed znakiem krzyża uchylają czoło, Bramy otwarte, a na drzwiach świątyni, Widać dwóch starców, mieszkańców pustyni, Księgę trzymają ustaw Romualda; Dalej przy bramie stoją dwaj rycerze, Z głazu wykute kamienne pancerze Kryją te piersi, gdzie serce nie bije, Kamień się został, popiół ziemia kryje; A księżyc w lśniącej nie łamie się stali: — — Lampa w przysionku kościoła się pali, Z spuszczonym okiem, Powolnym krokiem, Szeregiem długim, Jeden za drugim, Po zimnym marmurze, Wstępują dali, A na sklepieniu Lampa się pali, Gdzie obraz Pana, Tam gną kolana, I już dokoła Zasiedli w chórze. Modły cichym szemrząc głosem; — — Lampa rzuca blask ukosem, Płomyk się wije między nocne cienia; Posępna cisza — gorące westchnienia, Jęki miłosne i głosy żałoby, Już się o zimne odbili sklepienia, Ponad milczące unosząc się groby! Modlą się — Boga wzywają pomocy, Łzy ronią miłości — z głębi serca płyną, Wsiąknie je marmur, w niebie nie zaginą, Anioł je zliczył, co zliczył westchnienia, Miłości łzy w kielich spłynęły zbawienia. Dzwonek zadzwonił o ściany z marmuru Potrącił echa, jęcząc przerwał ciszę, Już ciche modły dochodzą mnie z chóru, Tu gdzie się w myślach wątły duch kołysze, Z głosami ojców łączę me pacierze, Wszak i ja kocham, ja żyję, ja wierzę, Wszak i ja żyję — cóż życie bez wiary? Któż tę zagadkę rozwiązać jest w stanie, Życie — noc ciemna — grób wieczne mieszkania! Śmierć — moc nieznana — wszystko w nicość zmienia! Więc ten na próżno niósł cnocie ofiary, A głos, co z głębi wydobył się duszy, Te zimne nieba sklepienia nie wzruszy, Cnota nagrody, zbrodnia nie masz kary? Stój! nad przepaścią niech się duch nie błąka, Te, co niewiara zastawia ci sidła, Przerwij jak tkankę słabego pająka; Rozpędź te zgubne, zwodnicze, mamidła; — — Wszak się wysmukłe w górę pną topole, A bluszcz, zimnego chwyciwszy się łona, Zwiędłe po skałach wyciąga ramiona, Masz myśl jedynie błąkać się po dole? Niechaj się wzbija polotem sokoła, Niechaj po ziemi już dłużej nie błądzi, Gdzie się myśl chwieje, tam niech duch rozsądzi! Od kolebki do grobu, długa, ciemna droga, Cóż dostrzec łzawa wydoła źrenica? Chcesz myśl natężyć, ach, myśl tak uboga, I nieodkryta życia tajemnica! Za prawdą gonisz, chcesz ją ująć w dłonie, Zaćmi cię jasna prawdy łyskawica, Ty do niej drżące wyciągasz ramiona, Ty ją do twego chcesz przycisnąć łona, Ale to widmo, w własnym gaśnie ogniu! Jak kropla wody w oceanie tonie, Jak się w powietrzu gubią kwiatów wonie; — Lecz czemuż szukać tu ulgę boleści, Wszakże jest niebo, wszakże Bóg na niebie, Wszakże jest wieczność — dusza wiecznie żyje; — — — — Niech się w marzeniach wątła myśl nie wije, Bo tutaj myślom Bóg stawił granice, Niechaj tu słabe zamkną się źrenice, Zasłona wiary — wieczne prawdy kryje! *1 listopada 1828* ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/bielany. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Karol Antoniewicz, Bielany, drukiem Józefa Schnaydera, Lwów 1829. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org/). Redakcję techniczną wykonała Agnieszka Dąbrowska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła.