Informacja o dokonanych zmianach:
I. Poprawiono błędy źródła, np.: wyrarsta > wyrasta; Panie — odezwał się Aramis — przedrzeźniając Jussaca, z wielką… > Panie — odezwał się Aramis, przedrzeźniając Jussaca — z wielką…; obwioniony > obwiniony; pradziwie > prawdziwie; dowódł > dowiódł; normadczyk > Normandczyk; Rossynancie > Rosynancie; Duplessis > du Plessis; Desesarts > des Essarts; Feron > Férou; des Fossées-Monsieur-le-prince > des Fossés-Monsieur-le-Prince; Germana > Germaina; Guenegaud > Guénégaud; Estefanę > Estefanię; Charente > Ré; Rochelli > La Rochelle; Holand > Holland; de la Greve > de la Grève; Armand-Jan-Duplessis > Armand-Jean du Plessis; de Nemours > de Nevers; Uzes > Uzès; de Launay > de Lannoy; Seguier > Séguier; de Guemence > de Guitaut; de Guilot > de Guéménée; Douvres > Dover; Zund > Sund; de Carois > de Cavois; de Cregny > de Créquy; ucha Dionizosa > ucha Dionizjosa; Marion de Lorme > Marion Delorme.
II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:
Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne, np.: tłómacząc > tłumacząc; jeźdźiec > jeździec; Jakóba > Jakuba; giestem > gestem; paznogcie > paznokcie; dwuch > dwóch; pojedyńczy > pojedynczy; dowódzca > dowódca; bronzu > brązu; szerścią > sierścią; poty > póty; fizjognomja > fizjonomia; królowę > królową; Don Kiszota > Don Kichota; nie rozstań > nie rozstawaj; przypuszczony > dopuszczony; najwyrafinowańszym > najbardziej wyrafinowanym; owóż > otóż; Porthos > Portos; wmówić w nas > wmówić nam; Brukselli > Brukseli; Athos > Atos; umizgasz > umizgujesz; u dworu > na dworze; kładała > wkładała; Navarry > Nawarry; doktór > doktor; dalipan > doprawdy; Casette > Cassette; Kamilla > Kamila; imci > imć; niemożebne > niemożliwe; kordubańską > kordobańską; na pierwsze wejrzenie > na pierwszy rzut oka; mię > mnie; taburet > taboret; przekonywujący > przekonujący; drzwi wchodowe > drzwi wejściowe; ośmset > osiemset; Dalilla > Dalila; cytatę > cytat; podług > według; pomimowolnie > mimowolnie; turbuj się > martw się; tegoczesnych > współczesnych; skonfudowany > skonfundowany; przedajną > sprzedajną; zachwycić powietrza > zaczerpnąć powietrza; zmiarkował > zrozumiał; podziwienia > zdziwienia; przebóg > na Boga; jednowiercami > współwyznawcami; każdodziennych > codziennych; co się nazywa > co się zowie; nasadziła na niego zbójów > nasłała (…); jęli > zaczęli; roszelczycy > mieszkańcy La Rochelle; wysłanka > wysłanniczka; w wilię > w przeddzień; powielekroć > wielokrotnie; zasyła > przekazuje; czycha > czyha; jeno > tylko; spólnikiem > wspólnikiem; tedy > więc; tualety > toalety; upamiętała > opamiętała; spółziomka > współziomka; dalibóg > doprawdy; kobusów > kobuzów; płomieniejące > płomienne; odrachował > odliczył; skrupiłoby > skupiłoby; najpierwej > najpierw.
Pisownia joty, np.: materjalny > materialny; draperyj > draperii; linijach > liniach; grubijańskiego > grubiańskiego; Gaskońji > Gaskonii; fantazyj > fantazji; swojem > swoim; kompanji > kompanii; Sulpicyusza > Sulpicjusza; Bayonny > Bajonny; Marya > Maria; historję > historię; manja > mania; djament > diament.
Pisownia łączna/rozdzielna, np.: małoznaczących > mało znaczących; powtóre > po wtóre; vade mecum > vademecum; conajmniej > co najmniej; niebardzo > nie bardzo; nie mających > niemających; nie mało > niemało; nie pozostawiającej > niepozostawiającej; nie należących > nienależących; nie często > nieczęsto; rad nie rad > rad nierad; nie cofających > niecofających; nietylko > nie tylko; gdziekolwiekby > gdziekolwiek by; cóżby > cóż by; zaprędko > za prędko; nie mogącym > niemogącym; dokąd że > dokądże; czegoby > czego by; z nad > znad; pół godziną > półgodziną; bezustanku > bez ustanku; po niewczasie > poniewczasie; wszystko wiedzący > wszystkowiedzący; w niwecz > wniwecz.
Ubezdźwięcznienia/udźwięcznienia, np.: zpośród > spośród; z pod > spod; shańbiony > zhańbiony; z pomiędzy > spomiędzy; z poza > spoza; spostrzedz > spostrzec; francuzczyzną > francuszczyzną.
Pisownia małą/dużą literą, np.: gaskończyk > Gaskończyk; wasza dostojność > Wasza Dostojność; bearneńczykowi > Bearneńczykowi; Czerwony książę > Czerwony Książę; na rany Boskie > na rany boskie; pikardyjczyk > Pikardyjczyk; żydem > Żydem; Magdalenek > magdalenek; Cezarów > cezarów; Lazarystów > lazarystów; Bucefałów > bucefałów; ojciec Józef > Ojciec Józef.
Fleksja, np.: czem > czym; najuczeńszem > najuczeńszym; śmieli się > śmiali się; słuchaczów > słuchaczy; rękojeście > rękojeści; towarzyszów > towarzyszy; płaszczów > płaszczy; pachołki > pachołkowie.
Składnia, np.: wątpliwą odwagę swoją pokrzepiwszy > pokrzepiwszy swoją wątpliwą odwagę; nie ukrywał też handlarz koni, który go nabył > handlarz koni, który go nabył, nie ukrywał też; w których klatce dzisiejsza cywilizacja dom cały zbudować by mogła > w których klatce dzisiejsza cywilizacja mogłaby zbudować cały dom; nie, biedaczysko drogi, wiem, że nie jest do tego zdolny > nie, wiem, że nie jest do tego zdolny, biedaczysko drogi; gdy pani Bonacieux tak samo, jak do okiennicy, po trzykroć zapukała uderzeniem powolnym i miarowym > gdy pani Bonacieux po trzykroć zapukała uderzeniem powolnym i miarowym, tak samo jak do okiennicy; niech się co chce stanie > niech się stanie, co chce.
Inne zmiany, np.: Alexandra > Aleksandra; IV-ty > IV; Ś-go > św.; 4-ch > czterech; jeżyły się złością > jeżyły się ze złości; i choć przeważnie nicponie i włóczęgi > i choć przeważnie byli to nicponie i włóczęgi; spoglądano z wahaniem dokoła, jakby się lękając, aby nie zdradziła ściana, dzieląca ich od gabinetu pana de Tréville > spoglądano z wahaniem dokoła, jakby lękając się zdrady ściany oddzielającej ich od gabinetu pana de Tréville; każe (…) przejmować jego korespondencję przez zdrajcę, rozbójnika, wisielca, przez tego szpiega > każe (…) przejmować zdrajcy, rozbójnikowi, wisielcowi jego korespondencję; pan de Tréville, napisawszy list, zapieczętował i, podniósłszy się, podszedł do młodzieńca > pan de Tréville napisał list, zapieczętował go i podniósłszy się, podszedł do młodzieńca; dziesięć minut czasu > dziesięć minut; z pomocą prześcieradeł > za pomocą prześcieradeł; powracał do domu drogą, jak mógł najdalszą > powracał do domu możliwie najdalszą drogą; u okien zwieszały się wielkie firanki > z okien zwisały wielkie firanki; aby powrócić dla zaprowadzenia ładu w gospodarstwie naszym > aby przyjść i zaprowadzić ład w naszym gospodarstwie.
Poprawki tłumaczenia, np.: poszukiwanych > wyszukanych; pomiędzy nimi > spośród nich; pod ścianami rozsiedli się wybrańcy raczej, niż ci, co zostali wezwani > pod ścianami rozsiedli się wybrańcy, czyli ci, którzy zostali wezwani; nie miał na sobie kaftana przepisanego regułami, co zresztą nie było obowiązującym w owej epoce > nie miał na sobie kaftana, który zresztą nie był obowiązkowy w owej epoce; ten stanowił najzupełniejszy z nim kontrast > ten stanowił jego zupełne przeciwieństwo; zapóźnili się przy ulicy Féron w szynku > wywołali zamieszki w szynku przy ulicy Féron; na ręku zanieśli > nieśli w ramionach; przysięgam, że choćby w piekle to samem było > przysięgam, że znajdę go choćby w piekle; aby nie otwierała go aż w Londynie > aby otworzyła je dopiero w Londynie; widok tej twarzy dowcipem tryskającej, przebiegłej i pełnej przesadnej pokory uspokoił go nie nazbyt > widok tej twarzy tryskającej dowcipem, przebiegłej i pełnej przesadnej pokory uspokoił go nieco; miałbym zaszczyt być wspólnych z panem przekonań > miałbym zaszczyt podzielać pańskie zdanie na ten temat; z bólu ryknął nieledwie > ryknął z bólu; o kwadrans na pierwszą > kwadrans po dwunastej; z nim sprawa zabawna, na honor > z nim, szczerze mówiąc, to całkiem zabawna sprawa; balsam od matki mojej pochodzący, którego na sobie już wypróbowałem > balsam, który dała mi moja matka, a którego efekty wypróbowałem już na sobie; chmura przesunęła po czole > chmura przemknęła po czole; zobaczywszy moich muszkieterów, zmienili zamiar i, zapominając uraz osobistych dla nienawiści do naszego zgromadzenia > zobaczywszy moich muszkieterów, zmienili zamiar i zapomnieli o swojej prywatnej nienawiści na rzecz nienawiści do naszego zgromadzenia; D'Artagnan strasznie ciekawy z natury, jak wszyscy ludzie do intrygi zdolni, dokładał wszelkich usiłowań, by zbadać, czym są w rzeczywistości Athos, Porthos i Aramis > D'Artagnan był z natury bardzo ciekawski, jak wszyscy ludzie zdolni do intryg, więc dokładał wszelkich starań, by dowiedzieć się, kim są w rzeczywistości Atos, Portos i Aramis; pożycie czterech młodzieńców stało się wspólnym > relacje czterech młodzieńców stały się braterskie; dać moc przebijania sobie drogi > otworzyć sobie drogi; to dobre, nie miałbym jej znać > oczywiście, że znam; to moja znajomość > to mój człowiek; D'Artagnan rzucił się do miejsca w podłodze bez tafli > D'Artagnan rzucił się do dziury w podłodze; dokąd ci mówiłem > gdzie ci kazałem; d'Artagnan ujrzał się panem placu bitwy > d'Artagnan został panem placu bitwy; u furtki > w stróżówce; D'Artagnan ocenił zdrową radę > D'Artagnan uznał tę radę za roztropną; dla takiego muszkietera w zawiązku, kobieta młoda była nieledwie ideałem miłości > dla aspirującego muszkietera młoda kobieta była niemal ideałem miłości; wątpiąc w tożsamość domu, do którego dążyła > nie wiedząc, gdzie znajduje się dom, do którego dąży; to patrzy na niego > poznaję go po tym; królowa otoczona była damami: panią (…) > królową otaczały damy dworu: pani (…); w usługach króla > w służbie króla; Patrycego > Patryka; pisarza sądu trybunału > pisarza miejskiego; suknie sukienne > płócienne szaty; najlepiej przypadał do twarzy > najbardziej pasował; Pelagijczyków > pelagian; pani Patru > pan Patru; koń może się spleczyć > koń może się poślizgnąć; Na szczęście, intercyzą ślubną umowa majątkowa zawarta na przeżycie > Na szczęście, zgodnie z intercyzą ślubną, cały majątek przechodzi na żyjącego małżonka; wysadzał się na komplementy > nie szczędził komplementów; wino możebne > wino nadające się do picia; Felton, idąc szybko, przywodził na pamięć wszystko, co przez dwa lata rozmyślał i długi pobyt pomiędzy purytanami słyszał z zarzutów prawdziwych lub zmyślonych przeciw ulubieńcowi Jakuba VI. i Karola I. > Felton, idąc szybko, przypominał sobie wszystkie oskarżenia pod adresem ulubieńca Jakuba VI i Karola I, wysunięte na skutek dwuletnich rozmyślań i długiego pobytu wśród purytanów; rokoszanie, złodzieje, żebracy, hugonoci i wilki > złodzieje, żebracy, hugenoci, wilki i łotrzy; w towarzystwie brata swego, hrabiego de Soissons > w towarzystwie hrabiego de Soissons; nie taki diabeł czarny > (…) straszny; na koniu rueńskim > na koniu dereszowatym; notariuszowa > prokuratorowa.
Ujednolicono zapisy nazwy ulic, placów itp.: ulica Grabarzy > ulica des Fossoyeurs; plac św. Sulpicjusza > plac Saint-Sulpice; ulica Drabiniasta > ulica de l'Échelle; fort Biskupi > For-l'Évêque; ulica Augustynów > ulica Petits-Augustins; ulica św. Honoriusza > ulica Saint-Honoré; ulica Dobrych Dzieci > ulica des Bons-Enfants; więzienie Krzyża Czarnego > więzienie Croix-Rouge; rogatka św. Dionizego > rogatka Saint-Denis; Wieża Londyńska > Tower of London; brama Konferencji > brama de la Conférence; ulica Niedźwiedzia > ulica aux Ours; ulica Sekwany > ulica de Seine; ulica Gołębia > ulica du Vieux-Colombier; Nowy Most > Pont Neuf.
Interpunkcja została uwspółcześniona zgodnie z obowiązującymi zasadami. Usunięto zbędne cudzysłowy.
Alexandre Davy de la Pailleterie Dumas urodził się dnia 24 lipca 1803 r.[1] w Villers-Cotterêts, w departamencie Aisne. W jego żyłach złączyła się błękitna krew francuskiego szlachcica z burzliwą krwią Murzynki z San Domingo[2]. Ojciec, piastujący w armii francuskiej godność generała, osierocił chłopca wcześnie, nie zostawiając rodzinie środków do życia, ponieważ nieustanne konflikty z Napoleonem stały na przeszkodzie jego karierze materialnej. Aleksander odziedziczył po nim atletyczną strukturę[3], żelazne zdrowie, usposobienie szerokie, radosne, fantazję i wielki spryt. Matka-wdowa nie mogła ponieść kosztów wykształcenia chłopca; jeżeli młody Dumas rozporządzał pewnymi wiadomościami z dziedziny historii i językoznawstwa, to jest to wyłącznie zasługą pastora Abbé Grégaine. Zresztą chłopiec nie okazywał zamiłowania do umysłowej pracy, mało interesował się nauką, jeszcze mniej literaturą, pociągały go natomiast wolne przestrzenie pól i rozległe obszary lasów, był zapalonym fechmistrzem[4] i nieporównanym strzelcem, opanował wszystkie sporty, wszystkie rodzaje cielesnych ćwiczeń. Poza tym żył wesołym życiem hulaki i nieroba. Punktem wyjścia dla jego kariery literackiej stała się przyjaźń z młodym, zdolnym Szwedem, Adolfem de Leuven, który rzucił propozycję napisania do spółki kilku sztuk teatralnych. Dumas się zgodził: rzecz jasna, że pierwsze twory jego młodzieńczej muzy nie znalazły uznania w oczach paryskich dyrektorów.
2Tymczasem położenie majątkowe rodziny pogorszyło się znacznie. W r. 1822 Aleksander zbiera dokumenty, pozostawione w spuściźnie przez ojca, zaopatruje się w polecające listy i wyjeżdża do Paryża, tam też znajduje posadę w kancelarii księcia Orleanu[5]. Zarabia 1500 franków rocznie, zdobywa mocną pozycję materialną, sprowadza do siebie matkę. Równocześnie zdaje sobie sprawę ze swego niedostatecznego wykształcenia, bierze się energicznie do pracy, czyta, studiuje, robi plany, chodzi do teatru — obserwuje efekty sceniczne, poczyna się orientować w budowie sztuki teatralnej. Ogromne wrażenie wywierają na nim Szekspir[6] i Schiller[7], ulega wpływom niemieckich romantyków. Wreszcie sam wstępuje w krąg działalności dramatycznej. Sztuką Henryk IV i jego dwór[8] zdobywa sobie publiczność, usuwając czasowo w cień młodego Wiktora Hugo[9]. Od tej chwili spod pióra Dumasa wychodzi jeden dramat za drugim. Najpopularniejsze są: Christine, Antony, Napoleon Bonaparte, Richard Darlington itd. Jako powieściopisarz wystąpi dopiero później.
3W międzyczasie wydaje szereg szkiców podróżniczych, olśniewających grotesek, wypełnionych po brzegi najefektowniejszymi nieprawdopodobieństwami: z podziwu godną bezczelnością zdaje szczegółowe relacje o krajach, w których nigdy nie był. Następnie rzuca na rynek księgarski kilka tomów nowel, za którymi idą powieści. Rycerz z Hermentalu, romans wydany w roku 1843, pasuje go na mistrza powieści historycznej. Hrabia de Monte Christo i Trzej Muszkieterowie zdobywają mu wielką sławę.
4Nieprawdopodobne rozmiary jego dzieła (napisał 1200 tomów) dają pole dla sporów o autentyczność wielu spośród najlepszych jego powieści. Są podstawy, aby sądzić, że miał szereg współpracowników, którym powierzał opracowywanie swych potężnych pomysłów, podobnie jak wielki malarz powierza wykonanie draperii lub mało znaczących grup uczniom. Umysł Dumasa był nazbyt rozległy, aby gubić się w drobiazgowej pracy, temperament nazbyt żywy, aby jednemu zagadnieniu poświęcić więcej niż jedną chwilę.
5Rzecz jasna, że tak olbrzymi dorobek literacki dawał wielkie dochody, ale te były niczym wobec wydatków. Wydatki były niczym wobec potrzeb, a potrzeby przewyższały wytrzymałość tego herkulesowego[10] organizmu. W roku 1870 autor Trzech Muszkieterów, zniszczony życiem, wyczerpany pracą, umiera w Puys, w posiadłości ziemskiej swego syna, przeżywszy lat 68.
6Obok dramatów, komedii, podróży i powieści, obejmuje spuścizna literacka Dumasa także: kilka pamiętników, w których z dochodzącą nieraz do cynizmu szczerością opowiedziane są karkołomne przygody autora. Jakim był w życiu, takim pozostał w dziełach: człowiekiem bujnym, beztroskim, zaczepnym, pełnym fantazji i humoru, siły i przedsiębiorczości, człowiekiem żywym. Jego postacie są pełnokrwiste, takim też jest jego język. Konstrukcja powieści Dumasa wyrosła z jego dramatu, jak kwiat wyrasta z łodygi, nic więc dziwnego, że dramat ten swoją wartością nieskończenie przewyższa. W perspektywie historycznej Dumas jest pierwszym romantykiem francuskim, jakkolwiek romantyzm ten ogranicza się tylko do zewnętrznego ujęcia wydarzeń. Jądro jego dzieła to ani romantyzm, ani klasycyzm, tylko życie.
Pewnego kwietniowego poniedziałku roku 1625 w miasteczku Meung[11] panował ruch tak niezwykły, jak gdyby na przykład wtargnęli doń[12] hugenoci[13] i zamierzali powtórzyć tego rodzaju krwawe sceny jak w La Rochelle[14].
8Wielu mieszczan widząc, jak kobiety uciekają w stronę ulicy Wielkiej, słysząc, jak dzieci wrzeszczą w drzwiach domów, co prędzej przywdziało pancerze i pokrzepiwszy swoją wątpliwą odwagę muszkietem[15] lub halabardą[16], podążyło w kierunku oberży[17] „Pod Wolnym Młynarzem”, dokąd zbiegały się z głośnym zgiełkiem coraz większe, przejęte ciekawością tłumy.
9WojnaW owych czasach popłoch tego rodzaju był chlebem powszednim. Żaden dzień nie mijał bez wypadku. To panowie darli się między sobą, to król z kardynałem wojował, to Hiszpan wojował z królem. Wreszcie poza tymi wojnami, głuchymi lub głośnymi, jawnymi lub tajnymi, byli jeszcze złodzieje, żebracy, hugenoci, wilki i łotrzy, rzucający się na wszystkich. Mieszczanie musieli ciągle uzbrajać się przeciw złodziejom i wilkom, często przeciw panom i hugenotom, a czasami nawet przeciwko królowi; ale przeciw kardynałowi i Hiszpanowi nie chwytali za broń nigdy. Dlatego też, w ów pierwszy kwietniowy poniedziałek 1625 roku, mieszczanie, usłyszawszy krzyki, a nie widząc ani czerwonożółtych żandarmów, ani barw księcia de Richelieu[18], które by ich przestraszały, rzucili się śpiesznie ku oberży „Pod Wolnym Młynarzem”. Dopiero na miejscu każdy mógł zobaczyć i zrozumieć przyczynę zamieszania.
10Był to młodzieniec… nakreślmy jego wizerunek jednym pociągnięciem pióra. Wyobraźcie sobie Don Kichota[19] w osiemnastym roku życia, Don Kichota bez pancerza i nagolenników, Don Kichota w kaftanie wełnianym, którego kolor niebieski przeszedł w odcienie to brudnozielonkawe, to brudnobłękitne. Twarz pociągła i śniada, kości na policzkach wystające, wymowny znak przebiegłości, szczęki nadmiernie rozwinięte, nieomylna wskazówka pochodzenia gaskońskiego[20], oko rozwarte i rozumne, wreszcie nos zagięty, lecz o liniach wykwintnych, za duży na młokosa, na człowieka zaś dojrzałego za mały. Mniej wprawnemu oku wydałby się on może podróżującym synem zagrodnika[21], gdyby nie długa szpada, która zwieszona na skórzanym pasie biła go po nogach, i gdyby nie wierzchowiec z najeżoną sierścią, którego dosiadał.
11KońBo młodzieniec nasz miał wierzchowca, i to tak niezwykłego, że zwracał powszechną uwagę: był to podjezdek[22] bearneński[23], mający już dwanaście do czternastu lat, maści żółtej, z ogonem pozbawionym włosa, którego brak nagradzały suto zarośnięte pęciny[24]. Ten wspaniały rumak, choć głowę nosił niżej kolan, mógł jednak przebyć z osiem mil francuskich[25] dziennie. Nieszczęściem, wszelkie zalety tej szkapy były tak ukryte pod sierścią niezwykłej barwy, tak były zamaskowane jego dziwaczną postawą, ani trochę nieczyniącą zadość wymaganiom regularności kształtów, że w owych czasach, kiedy wszyscy znali się na koniach, zjawienie się takiego podjezdka w Meung, od strony Beaugency, sprawiło wrażenie źle usposabiające i względem samego jeźdźca.
12A wrażenie to tym przykrzejsze było dla młodego d'Artagnana (tak się bowiem nazywał ten nowy Don Kichot na swoim Rosynancie[26]), iż czuł dobrze, że zabawny wierzchowiec ośmieszał nawet tak dzielnego jeźdźca jak on. Wzdychał też okrutnie w głębi ducha, przyjmując ten dar od pana d'Artagnana ojca. Wiedział, iż bydlę warte było najwyżej dwadzieścia liwrów[27], lecz słowa ojcowskie towarzyszące temu darowi posiadały nieskończenie wyższą cenę.
13Rycerz, Szlachcic, Odwaga, Koń— Synu mój — prawił szlachcic gaskoński tym narzeczem[28] czysto bearneńskim, którego nawet Henryk IV[29] nigdy nie zdołał się pozbyć — synu mój, koń ten zrodzony jest w domu ojca twojego, będzie temu trzynaście lat, i dotąd w nim przebywał, więc kochać powinieneś to zwierzę. Nigdy się z nim nie rozstawaj, dozwól mu spokojnie i uczciwie umrzeć ze starości; a jeśli na wojnę z nim pójdziesz, oszczędzaj go, jakbyś starego sługę oszczędzał. Przy dworze — ciągnął dalej stary pan d'Artagnan — jeżeli tylko będziesz miał zaszczyt tam się dostać, do czego daje ci prawo twoje stare szlachectwo, godnie utrzymaj imię szlachcica, które przez przodków twoich zaszczytnie było noszone od pięciuset przeszło lat. Nie ustępuj nikomu, nikomu nic nie puszczaj płazem, prócz panu kardynałowi i królowi. Odwagą tylko, rozumiesz mnie, tylko odwagą szlachcic dziś sobie toruje drogę. Kto stchórzy na jedną sekundę, na zawsze wymyka mu się los, jaki mu zsyła fortuna. Młody jesteś i winieneś być waleczny dla dwóch powodów: najpierw, że jesteś Gaskończykiem, po wtóre, że jesteś moim synem. Okazji nie unikaj, goń za przygodami. Kazałem cię wyćwiczyć we władaniu szpadą; żelazną masz nogę, a dłonie ze stali; bij się o byle co, bij się tym bardziej, że pojedynki są zakazane, więc z tego wynika, że aby się bić, trzeba mieć podwójną odwagę. Na drogę, mój synu, mogę ci dać tylko piętnaście talarów[30], mojego konia i te rady, których wysłuchałeś. Matka twoja daje ci jeszcze przepis na balsam, który od Cyganki dostała, a ma on cudowną własność gojenia wszelkich ran, które nie dosięgły serca. Korzystaj z tego wszystkiego i żyj szczęśliwie przez długie lata. Już nic mi nie pozostaje ci udzielić, chyba dorzucić jeszcze ten przykład, wprawdzie nie z mego życia, bo ja nigdy na dworze nie byłem. Mówię tu o panu de Tréville[31], który ongiś[32] był moim sąsiadem, a dzieckiem już miał zaszczyt dzielić zabawy z królem naszym Ludwikiem XIII[33] — niech go Bóg najdłużej nam zachowa! Niekiedy zabawy te w bitwę się przeistaczały, a król nie zawsze bywał silniejszy. Szturchańce, które odbierał, przejmowały go wielkim szacunkiem i przyjaźnią dla pana de Tréville. Później, w podróży swej do Paryża, pan de Tréville pojedynkował się aż pięć razy; od czasu śmierci starego króla aż do pełnoletniości młodego, nie licząc wojen i oblężeń, w których brał udział, bił się jeszcze siedem razy; no a od czasu pełnoletniości swej aż do dziś bił się razy ze sto! Dlatego, widzisz, dzisiaj, pomimo wszelkich zakazów królewskich, pomimo rozporządzeń i wyroków na pojedynkujących się, jest on kapitanem muszkieterów[34], co tyle znaczy, jak gdyby był wodzem legionu[35] cezarów[36], i król go wielce ceni, a strachem przejmuje on nawet kardynała, który, jak wszystkim wiadomo, niełatwo czego się zlęknie. Co więcej, pan de Tréville doszedł do dziesięciu tysięcy talarów rocznego dochodu, zatem jest panem nie lada. A zaczynał tak jak ty dzisiaj. Otóż przedstaw mu się z tym listem i wzoruj się na panu de Tréville, abyś, jak on, pokierował się w życiu.
14Błogosławieństwo, Ojciec, Matka, Syn, RozstanieTo rzekłszy, pan d'Artagnan ojciec własną ręką przypasał mu szpadę, ucałował czule w oba policzki, dodając błogosławieństwo ojcowskie.
15Wychodząc z pokoju, młodzieniec zastał matkę czekającą nań[37] z ową słynną receptą zbawiennego balsamu.
16Tutaj pożegnania były czulsze i przeciągnęły się, nie dlatego, aby pan d'Artagnan nie kochał syna, który był jego jedynym potomkiem, ale że jako mąż[38] stateczny uważałby za niegodne siebie dać się opanować wzruszeniu. Pani d'Artagnan zaś była tylko kobietą, a nadto była matką. Wylewała więc łzy obfite. I przyznać musimy na pochwałę pana d'Artagnan syna, że chociaż silił się być niewzruszony, jak na przyszłego muszkietera przystało, wzięło w nim górę uczucie wrodzone i łzy rzęsiste puściły się z jego oczu, a ledwie połowę ich udało mu się ukryć.
17Jeszcze tego dnia młodzieniec wyruszył w drogę zaopatrzony w trzy ojcowskie dary składające się, jak powiedzieliśmy, z piętnastu talarów, konia i listu do pana de Tréville; rady zaś uważamy za dodatek do nich.
18Z podobnym „vademecum”[39] d'Artagnan stał się dokładną kopią bohatera Cervantesa[40], z którym przy naszkicowaniu portretu porównaliśmy go, jak nakazywał nam obowiązek historyka. Don Kichot brał wiatraki za olbrzymów, a za armię stado owiec, d'Artagnan postanowił poczytywać każdy uśmiech za zniewagę, a każde spojrzenie za wyzwanie. Z tego wynikło, że przez całą drogę od Tarbes aż do Meung trzymał zaciśnięte pięści i bez ustanku sięgał do rękojeści swej szpady, wszelako pięścią nie natrafił na żadną szczękę, a szpada ani razu nie była z pochwy dobyta. Nie znaczy to, aby na widok niefortunnego żółtego podjezdka nie wykwitał uśmiech na obliczach przechodniów; ponieważ jednak ponad tą szkapą pobrzękiwała szabla poważnego wyglądu, a ponad nią świeciły oczy bardziej dzikie niż dumne, powściągano uśmiechy, a gdy wesołość brała górę nad przezornością, usiłowano przynajmniej śmiać się półgębkiem tylko, na podobieństwo masek starożytnych. Tak d'Artagnan, pomimo drażliwości, w nienaruszonym majestacie swoim dobił do nieszczęsnego miasta Meung.
19Gdy zsiadał z konia przed bramą „Wolnego Młynarza”, a nie było tam nikogo, ani stajennego, ani gospodarza, by strzemię mu przytrzymał, d'Artagnan spostrzegł przy otwartym oknie na dole szlachcica postawy pięknej i wyniosłej, z twarzą nieco pomarszczoną, który rozmawiał z dwiema osobami słuchającymi go z widocznym szacunkiem. Rzecz prosta, iż według przyjętego zwyczaju d'Artagnan zaraz pomyślał, że on jest przedmiotem tej rozmowy. Słuchał więc. Tym razem pomylił się tylko do połowy, albowiem nie o niego, lecz o jego konia tam chodziło. Szlachcic wyliczał swoim słuchaczom wszystkie jego przymioty, a jak już mówiliśmy, słuchacze wyglądali na przejętych niemałym szacunkiem dla opowiadającego i co chwila wybuchali śmiechem. Jeden półuśmiech, jak wiemy, wystarczał do rozbudzenia zapalczywości młodego d'Artagnana, łatwo pojmujemy więc, jakie sprawiła na nim wrażenie ta hałaśliwa wesołość.
20Najpierw jednak d'Artagnan zapragnął zobaczyć, jak wygląda impertynent[41], który pozwala sobie stroić z niego żarty. Utkwił w nieznajomym dumne spojrzenie i zauważył, iż był to mężczyzna od czterdziestu do czterdziestu pięciu lat, o oczach czarnych i przenikliwych, cerze bladej, z nosem mocno wydatnym i czarnymi, pięknie ułożonymi wąsami; miał on na sobie kaftan i spodnie fiołkowe z plecionkami tegoż koloru, bez żadnej ozdoby prócz zwykłych nacięć na rękawach, przez które przeglądała koszula. Ubranie to, jakkolwiek nowe, zmięte było tak, jak gdyby długo spoczywało w walizie podróżnej. D'Artagnan uczynił to spostrzeżenie szybko, ale drobiazgowo, jak gdyby przeczuwając, że osobistość owa ma w przyszłości wywrzeć wielki wpływ na jego życie.
21Gdy wpatrywał się w szlachcica w fiołkowym ubraniu, ten był zajęty najuczeńszym i najbieglejszym wskazywaniem przymiotów bearneńskiego podjezdka, zaś dwaj słuchacze śmiali się hałaśliwie, a dokoła ust opowiadającego, wbrew zwyczajowi, zarysował się widoczny, acz blady jeszcze uśmiech. Pojedynek, Honor, Koń, Odwaga, Gniew, ObcyTym razem nie zachodziła już żadna wątpliwość, d'Artagnan był istotnie znieważany. Przeświadczony o tym najzupełniej, beret na oczy nacisnął i usiłując naśladować ruchy wielkopańskie, podpatrzone w Gaskonii u przejeżdżających dostojników, zbliżył się z ręką na rękojeści szpady, a drugą wspartą na biodrze. Na nieszczęście, w miarę jak podchodził bliżej, gniew go zaślepiał coraz gwałtowniej i zamiast pełnej godności przemowy, którą przygotował sobie dla rzucenia wyzwania, nie znalazł na końcu języka nic prócz obelgi grubiańskiej, z towarzyszeniem gestu wściekłości.
22— Hej! Panie — zawołał — panie, co się tam za okiennicą chowasz! Powiedz mi, jeśli łaska, co cię tak bardzo śmieszy, a pośmiejemy się razem!
23Zagadnięty przeniósł spokojnie wzrok z wierzchowca na jeźdźca, jak gdyby potrzebował pewnego czasu dla zrozumienia, że ta dzika przymówka jest skierowana do niego, następnie, gdy znikła wszelka wątpliwość, jego brwi naciągnęły się lekko i po dość długim milczeniu, tonem ironii i nieopisanego zuchwalstwa, odpowiedział:
24— Nie do ciebie mówię, mój panie.
25— Ale ja mówię do ciebie, ja! — krzyknął chłopak, zrozpaczony tym połączeniem czelności i pięknych manier, konwenansu i pogardy.
26Nieznajomy jeszcze chwilę popatrzył na niego i oddalając się od okna, powoli wyszedł z zajazdu i stanął przed koniem o parę kroków od d'Artagnana. Spokój i drwiący wyraz jego twarzy podwoiły wesołość towarzyszy pozostałych przy oknie.
27D'Artagnan widząc, że się zbliża, chwycił szpadę i do połowy obnażył ją z pochwy.
28Śmiech, Koń— Koń ten stanowczo jest, a raczej był, barwy jaskra polnego — ciągnął nieznajomy, zwróciwszy się do swoich słuchaczy z okna i jakby nie widząc d'Artagnana albo wcale nie zważając na niego. — Kolor ten jest bardzo znany w botanice, lecz u koni, przynajmniej jak dotąd, był nader rzadki.
29— Łatwo to z konia się śmiać, na to nie trzeba takiej odwagi, jak śmiać się z jego pana! — wykrzyknął z wściekłością współzawodnik pana de Tréville.
30— Ja nieczęsto się śmieję, mój panie — odrzekł nieznajomy — możesz to odgadnąć z mej twarzy; ale śmieję się wtedy, kiedy mi się podoba.
31— A ja — krzyknął d'Artagnan — nie pozwalam, aby się śmiano wtedy, gdy ja nie chcę i gdy mi się nie podoba.
32— Doprawdy? — ciągnął nieznajomy z większym niż dotąd spokojem. — A to najzupełniej słuszne.
33I wykręciwszy się na pięcie, zmierzał z powrotem ku bramie zajazdu, gdzie stał jego osiodłany koń.
34Lecz czyż d'Artagnan mógł puścić płazem takie drwiny? Porwał za szpadę i popędził za nieznajomym, krzycząc:
35— Obróć no się, obróć, panie wesoły, bo mogę cię wypadkiem uderzyć z tyłu.
36— Ty chcesz mnie uderzyć! — odparł ten, naraz zwracając się do młodzieńca szybko z miną zdziwioną, a zarazem wzgardliwą. — Zwariowałeś widocznie, mój kochanku! — Potem dodał do siebie półgłosem: — Szkoda wielka! Pyszny byłby nabytek dla Jego Królewskiej Mości, który ze wszystkich stron szuka takich śmiałków do swoich muszkieterów.
37Zaledwie domawiał te słowa, kiedy d'Artagnan tak gwałtownie na niego natarł, że gdyby nagle nie uskoczył w tył, byłby prawdopodobnie żartował po raz ostatni w swym życiu. Wtedy nieznajomy zrozumiał, że to już przechodzi granicę żartów, dobył więc szpady i przesadnie kłaniając się przeciwnikowi, stanął w pogotowiu, lecz w tejże chwili owi dwaj słuchacze wspomagani przez gospodarza wpadli na d'Artagnana, z całych sił łomocąc go kijami, pogrzebaczami i szczypcami kuchennymi. Napad ten tak dalece zmienił postać rzeczy, że kiedy d'Artagnan odwrócił się, aby stawić czoło temu gradowi pocisków, jego przeciwnik z tą samą przesadą schował szpadę do pochwy i z aktora walki, którym o mało co nie został, stał się tylko widzem i z roli tej wywiązując się ze zwykłą sobie obojętnością, mruczał tylko przez zęby:
38— Niech ich powietrze ogarnie, tych Gaskończyków! Wpakujcie go na tego pomarańczowego konia i niechaj jedzie z Bogiem.
39— Nie prędzej, aż cię zatłukę, nikczemniku! — wrzeszczał d'Artagnan, nie ustępując ani kroku napastnikom nacierającym na niego ze wszystkich stron.
40— Zawsze ta gaskonada[42]! — mruknął szlachcic. — O! Na honor, Gaskończycy zawsze są niepoprawni. Kończcie już ten taniec, kiedy chce koniecznie. On wam sam powie, jak będzie miał dosyć.
41Ale nie wiedział, z jakim zapaleńcem ma do czynienia; d'Artagnan był z tych, co nie ustępują nikomu ani na krok. Walka trwała jeszcze kilka chwil; na koniec, wyczerpany, upuścił szablę, którą uderzenie kijów przełamało na dwoje. Od innego znów uderzenia jednocześnie zraniony w czoło padł na wznak skrwawiony i prawie zemdlony.
42Wtedy to właśnie nadbiegano ze wszystkich stron na miejsce, gdzie się ta scena rozgrywała. Oberżysta[43], lękając się głośniejszej awantury, przeniósł przy pomocy stajennych rannego do kuchni, gdzie go zaraz opatrzono.
43Szlachcic zaś wrócił na dawne miejsce u okna i z pewnym rozdrażnieniem przypatrywał się tej tłuszczy[44], która jakby go gniewała niepomiernie.
44— I cóż?! Jak się miewa szaleniec? — zapytał, zwracając się do oberżysty, który przyszedł go o zdrowie zapytać.
45— Czy nic się Waszej Ekscelencji nie stało? — odezwał się oberżysta.
46— Ja się zupełnie dobrze czuję, gospodarzu kochany, ale pytam właśnie, co się dzieje z naszym młokosem.
47— Już mu lepiej — odrzekł gospodarz — ale wprzód zupełnie omdlał.
48— Doprawdy? — pochwycił szlachcic.
49— Lecz przed zemdleniem, zebrawszy wszystkie siły, wymyślał i odgrażał się panu.
50— Toż ten śmiałek to widocznie diabeł wcielony — zawołał nieznajomy.
51— O nie, ekscelencjo, on diabłem wcale nie jest — odparł oberżysta z pogardliwym skrzywieniem — bo kiedy zrewidowaliśmy go, zanim odzyskał przytomność, w jego zawiniątku znaleźli tylko jedną koszulę, a w torbie marne dwanaście talarów. Nie przeszkodziło mu to jednak przed zemdleniem powiedzieć, że gdyby to było w Paryżu, pożałowałbyś pan tego zaraz, lecz co się odwlecze, to nie uciecze.
52— Więc to musi być jakiś przebrany książę — odrzekł nieznajomy chłodno.
53— I ja tak myślę, dostojny panie — odrzekł oberżysta. — I powinieneś się mieć na baczności.
54— A czy w gniewie jakiego nazwiska nie wymienił?
55— I owszem, uderzał się po kieszeni i mówił: „Zobaczymy, co powie pan de Tréville na zniewagę, jaką wyrządzono jego protegowanemu”.
56— Pan de Tréville? — podchwycił nieznajomy z zajęciem. — Uderzał się po kieszeni, wymawiając nazwisko pana de Tréville?… Słuchaj, gospodarzu, pewny jestem, że nie omieszkałeś przetrząsnąć tej kieszeni, kiedy był zemdlony. Co tam w niej było?
57— List do pana de Tréville, kapitana muszkieterów.
58 59— Tak jak to powiedziałem Waszej Ekscelencji.
60Oberżysta, zbytnią bystrością nieobdarzony, nie zauważył wyrazu, jaki jego słowa wywołały na obliczu nieznajomego. Ten zaś, opuszczając okno, o którego framugę był oparty, zmarszczył brwi z wyrazem niepokoju.
61— Co, u diabła? — syknął przez zęby. — Czyżby Tréville nasłał mi tego Gaskończyka? Młokos to, co prawda! Pchnięcie szpady jednak nie przestaje być pchnięciem, bez względu na wiek tego, który je zadaje; a na dzieciaka mniej się zwykle uważa niż na kogo innego!… Czyż nieraz drobna na pozór przeszkoda nie pokrzyżowała wielkich zamiarów?
62I nieznajomy pogrążył się w zamyśleniu.
63— Słuchaj, gospodarzu — rzekł — czy nie mógłbyś uwolnić mnie od tego zapaleńca? Co prawda zabić go nie mogę, a jednak — dodał z groźnym spokojem — a jednak zawadza mi. Gdzież on jest?
64— W pokoju mojej żony, na pierwszym piętrze, opatrują go tam.
65— Czy są przy nim jego łachmany i zawiniątko? Czy nie zdjął kaftana?
66— Przeciwnie, w kuchni na dole wszystko to się znajduje. Lecz skoro panu ten szaleniec zawadza…
67— Bez wątpienia. Jest on w twoim zajeździe przyczyną awantury z ludźmi przyzwoitymi. Wracaj do siebie, przygotuj rachunek i uprzedź mojego służącego.
68— Jak to?! Pan już nas opuszcza?
69— Widzisz to przecie[45], skoro dałem ci rozkaz osiodłać mego konia. Czy nie zrobiono tego jeszcze?
70— I owszem, i, jak to Wasza Ekscelencja mogła zauważyć, koń Jego stoi w bramie, gotowy do podróży.
71 72„U! — rzekł w duchu oberżysta. — Miałżeby[46] on istotnie bać się tego chłopaka?”
73Lecz groźne spojrzenie nieznajomego zbiło go z tropu. Skłonił się nisko i wyszedł.
74— Nie trzeba, ażeby milady[47] była przez tego dudka[48] widziana — rzekł do siebie nieznajomy. — Powinna by tu już niedługo nadjechać; spóźnia się nawet trochę. Najlepiej będzie, gdy wsiądę na konia i pojadę na jej spotkanie… Gdybym tylko mógł wiedzieć, co zawiera ten list do Tréville'a!
75I mrucząc tak, skierował się do kuchni.
76Oberżysta tymczasem, nie przypuszczając, by obecność młodego chłopca wypędzała nieznajomego z zajazdu, zaszedł do swojej żony, gdzie zastał d'Artagnana już najzupełniej przytomnego. Dał mu więc do zrozumienia, że mógłby mieć jakąś nieprzyjemność z policją za szukanie przezeń zaczepki z wielkim panem, gdyż, według oberżysty, nieznajomy był niezawodnie magnatem. Przekładając to wszystko, gospodarz oberży wreszcie namówił go tak, że młodzieniec, pomimo osłabienia, powstał, by puścić się w dalszą drogę. D'Artagnan, na pół ogłuszony, z owiązaną głową i bez kaftana, ruszył się z miejsca i naglony przez gospodarza, zwlókł się powoli ze schodów, lecz pierwszą osobą, którą spostrzegł, wszedłszy do kuchni, był jego wróg rozmawiający najspokojniej w świecie przy drzwiczkach karety podróżnej zaprzężonej w dwa wielkie konie normandzkie.
77Kobieta, z którą rozmawiał, a której główka wyglądała z okna pojazdu, jak w ramki oprawna, mogła mieć dwadzieścia do dwudziestu dwóch lat najwyżej.
78Uroda, Piękno, KobietaMówiliśmy już o tym, z jaką szybkością baczne oko d'Artagnana zdawało sobie sprawę z każdego oblicza, więc od razu spostrzegł on też, że kobieta jest młoda i piękna. Piękność ta tym więcej go uderzyła, iż nie miała nic wspólnego z południową prowincją, gdzie dotąd zamieszkiwał.
79Była to blondynka, blada, z długimi włosami w lokach, spadającymi na jej cudne ramiona, o dużych a smętnych niebieskich oczach; ręce miała śnieżnej białości, a usta jak świeżo rozkwitłą różę. Rozmawiała z nieznajomym, wielce ożywiona.
80— Jego Eminencja zatem rozkazuje mi… — mówiła.
81— Niezwłocznie powrócić do Anglii i donieść mi bezpośrednio, czy książę wyjeżdżał z Londynu.
82— A co do innych zleceń? — zapytała piękna podróżna.
83— Są one zawarte w tym oto pudełku, które pani otworzy, ale dopiero po tamtej stronie kanału.
84— Dobrze… a co pan ze sobą zrobi?
85 86— Nie ukarawszy tego zuchwałego chłopaka? — zapytała dama.
87Nieznajomy zabierał się do odpowiedzi, lecz zanim otworzył usta, d'Artagnan, który słyszał to wszystko, skoczył i stanął na progu.
88— Oto jest właśnie ten zuchwały chłopak, który sam innych karze — zawołał — a jak na teraz mam nadzieję, że ten, którego ukarać powinien, nie wymknie mu się jak za pierwszym razem.
89— Czy tak? — odparł nieznajomy, marszcząc brwi.
90— Nie, nie śmiałbyś wobec kobiety uciekać, tak przypuszczam przynajmniej.
91— Zastanów się — krzyknęła milady, widząc, że szlachcic już chwyta za szpadę — pomyśl, że najmniejsza zwłoka może wszystko zgubić.
92— Masz słuszność — zawołał — jedźmy więc, każde w swoją stronę.
93I skinąwszy jej głową na pożegnanie, skoczył na konia, a jednocześnie woźnica karety śmignął potężnie batem nad swoim zaprzęgiem. Ruszyli galopem, każde z nich pędząc w przeciwnym kierunku.
94— Hej! Hej! A rachunek niezapłacony — wrzeszczał gospodarz, którego względy dla podróżnego we wzgardę się zamieniły, na widok, że odjeżdża, nie zapłaciwszy należności.
95— Zapłać, gamajdo[49]! — krzyknął w pełnym galopie podróżny na swego pachołka[50], który rzuciwszy parę sztuk srebra pod nogi oberżysty, podążył za swoim panem.
96— A! Łotr. A! Łajdak, szlachcicem podszyty! — krzyczał d'Artagnan, goniąc za obydwoma.
97Lecz ranny nie odzyskał jeszcze o tyle sił, ażeby wytrzymać podobne wstrząśnienia. Zaledwie ubiegł kilka kroków, poczuł szum w uszach, świat zawirował mu przed oczami, nareszcie krwawa chmura zasłoniła mu oczy i padł na środku drogi, wołając jeszcze:
98 99— To prawda, że podły — mamrotał oberżysta, podszedłszy do d'Artagnana i próbując jemu się teraz przypodobać i pogodzić się z biedakiem, jak owa czapla ze ślimakiem w bajce.
100— Podły! Podły!… — powtarzał d'Artagnan. — Ale ona bardzo piękna!
101— Co za ona? — zapytał oberżysta.
102— Milady — wybełkotał d'Artagnan i zemdlał po raz drugi.
103— A! I tej milady nie mam — rzekł do siebie gospodarz. — Ha! Chociaż ten mi pozostaje z pewnością, na kilka dni co najmniej. W każdym razie jedenaście talarów w zysku.
104Wiadomo, że taka suma znajdowała się w sakiewce d'Artagnana.
105Oberżysta liczył na jedenaście dni choroby, czyli po talarze na dobę.
106Ale osoby chorego nie wziął wcale w rachubę.
107Nazajutrz o piątej z rana d'Artagnan podniósł się, zeszedł sam do kuchni, zażądał, prócz innych rzeczy, których spis nie doszedł do nas, wina, oliwy, rozmarynu i z receptą macierzyńską w ręce sporządził sobie balsam, którym namaściwszy swoje liczne rany, sam je opatrywał, nie chcąc dopuścić żadnego lekarza. Dzięki zbawiennym skutkom balsamu cygańskiego, a być może i nieobecności lekarzy, stanął na nogi jeszcze tego wieczora, a nazajutrz był już prawie wyleczony.
108Kiedy przyszło płacić za rozmaryn, wino i oliwę, jego jedyny wydatek, sam bowiem zachował najściślejszą dietą, gdy przeciwnie żółty konik, jak dowodził oberżysta, zjadł trzy razy więcej, niż można było przypuścić, d'Artagnan znalazł wprawdzie w kieszeni swój podarty woreczek aksamitny z jedenastoma talarami, lecz list adresowany do pana de Tréville zniknął bez śladu. Począł więc z największą cierpliwością poszukiwać listu, po dwadzieścia razy wywracał kieszenie, szperał po mniejszych kieszonkach, grzebał w zawiniątku, otwierał i zamykał woreczek; ale gdy nabrał przekonania, że trzeba uważać list za stracony, wpadł w trzeci paroksyzm[51] gniewu, co omal znów nie spowodowało powtórnego użycia wina i oliwy rozmarynowej, bo na widok tego zapaleńca grożącego, że wszystko, co napotka w domu, potłucze w drobne kawałki, jeżeli nie znajdzie listu, gospodarz znowu pochwycił za oszczep, jego połowica[52] za miotłę, a parobcy za kije, te same, które poprzedniego dnia były w robocie.
109List, Kradzież, Gniew— List! Mój list polecający! — krzyczał d'Artagnan. — Albo klnę się, że wszystkich nadzieję na szpadę jak jarząbki na rożen.
110Nieszczęściem jednak pewna okoliczność sprzeciwiała się spełnieniu tej groźby, bo w pierwszej walce jego szpada, jak mówiliśmy, została złamana na dwoje, o czym najzupełniej zapomniał. Z tego wynikło, że gdy d'Artagnan chciał ją wydobyć z pochwy, znalazł się uzbrojony, lecz tylko w odłamek na sześć czy osiem cali[53] długi, który gospodarz najstaranniej wsunął mu do pochwy, resztę obciętej klingi[54] dla siebie sprzątnął i potem obrócił na szpikulec.
111Prawdopodobnie jednak rozczarowanie to nie byłoby powstrzymało młodego zapaleńca, gdyby nie uwaga uczyniona przez oberżystę, że jego gość słusznie tak ubolewa nad utratą listu:
112— Ale, to prawda — odezwał się, opuszczając oszczep — gdzie może być ten list?
113— Tak, gdzie ten list? — krzyczał d'Artagnan. — Powiadam wam, że to list do pana de Tréville i musi się znaleźć, już on na to poradzi! No! On na to poradzi!…
114Groźba ta ostatecznie opamiętała oberżystę. Bo po królu i kardynale pan de Tréville był człowiekiem, którego imię najczęściej powtarzali zarówno wojskowi, jak i mieszczanie. Wprawdzie Ojciec Józef[55] żył jeszcze, lecz jego imię tylko po cichu wymawiano, taką grozą przejmowała szara eminencja[56], jak nazywano samego kardynała. Odrzuciwszy więc oszczep na stronę i zalecając żonie, aby to samo uczyniła z miotłą, a parobkom z kijami, oberżysta pierwszy dał przykład szukania zatraconego listu.
115— Czy ten list zawiera coś ważnego? — spytał po chwili nadaremnych szperań.
116— Spodziewam się! — krzyknął Gaskończyk, który miał nadzieję utorować nim sobie drogę do dworu. — List ten stanowi o moim losie.
117— Może w nim były obligi[57] hiszpańskie? — pytał zaniepokojony oberżysta.
118— Obligi na osobisty skarbiec królewski — odparł d'Artagnan, który obiecując sobie przy pomocy listu wejść do służby Jego Królewskiej Mości, sądził, iż śmiało mógł tak odpowiedzieć.
119— Tam do diabła! — jęknął zrozpaczony oberżysta.
120— Mniejsza o to — kończył d'Artagnan z zacięciem cechującym jego pochodzenie — pieniądze to jeszcze nic! Wolałbym stracić tysiąc pistoli[58] aniżeli to pismo.
121Tak samo mógł powiedzieć o dwudziestu tysiącach, lecz wstrzymała go nieśmiałość młodzieńcza.
122Zmożonemu poszukiwaniami oberżyście nagła myśl strzeliła do głowy.
123— Ten list wcale nie zginął — zawołał.
124— A! — odezwał się d'Artagnan.
125— Nie, on tylko został zabrany.
126 127— A przez tego wczorajszego szlachcica. On był w kuchni i to sam jeden, a kaftan pański tam leżał. Założyłbym się, że to on ukradł.
128— Tak myślisz? — odparł d'Artagnan, słabo jednak przekonany, bo lepiej niż kto inny znał rzeczywistą doniosłość listu i nie widział w nim nic takiego, co by mogło obudzić cudzą pożądliwość. Bo cóż by kto, czy to z pachołków, czy z podróżnych, zyskać mógł na posiadaniu tego świstka.
129— Mówisz zatem — ciągnął d'Artagnan — iż tego grubiańskiego szlachcica posądzasz…
130— Mówię panu, bo jestem tego pewny — kończył oberżysta. — Kiedy mu oznajmiłem, że Wasza Dostojność jest protegowanym pana de Tréville i że nawet posiadasz list do tego znakomitego męża, wielce się zaniepokoił, pytając, gdzie może znajdować się ten list, po czym niezwłocznie udał się do kuchni, gdzie leżał pański kaftan.
131— Więc to on jest tym złodziejem, który mnie okradł — odparł d'Artagnan. — Poskarżę ja się panu de Tréville, a ten poskarży się królowi. — Potem, z miną majestatyczną, wydobył z kieszeni dwa talary i dał je oberżyście, który z kapeluszem w ręce odprowadził go do drzwi. Tam d'Artagnan dosiadł żółtego rumaka, który już bez żadnego wypadku doniósł go do bramy Saint-Antoine w Paryżu, gdzie został sprzedany przez swego właściciela za trzy talary, co znaczyło, że zapłacony był dobrze, bo d'Artagnan pędził go niemiłosiernie od ostatniego popasu. Handlarz koni, który go nabył, nie ukrywał też, że taką sumę daje tylko dla jego niezwykłej maści.
132Teraz, bez konia, d'Artagnan wszedł do Paryża piechotą, z węzełkiem[59] pod pachą, i póty chodził, aż znalazł pokoik do wynajęcia, odpowiedni do jego szczupłych funduszy. Siedziba ta była rodzajem poddasza i znajdowała się przy ulicy des Fossoyeurs, w pobliżu Luksemburga[60]. Skoro tylko dał zadatek, zajął swoje mieszkanie i resztę dnia przepędził na zaszywaniu kaftana i naszywaniu spodni galonami[61], które matka odpruła od kaftana starego pana d'Artagnana i dała mu po kryjomu. Następnie udał się na bulwar de la Ferraille po nową klingę do szpady; zawrócił potem do Luwru[62], aby się wywiedzieć od pierwszego lepszego muszkietera, gdzie się znajduje dom pana de Tréville, a dom ten, jak usłyszał, stał przy ulicy du Vieux-Colombier, to jest w bliskim sąsiedztwie siedziby d'Artagnana, co tenże poczytał za dobrą wróżbę dla swych przyszłych losów.
133I, zadowolony ze swego zachowania w Meung, bez wyrzutów sumienia z przeszłości, ufny w teraźniejszość i pełen nadziei na przyszłość, legł na posłaniu i zasnął snem sprawiedliwego. Ów czysto parafiański jeszcze sen wytrzymał go do godziny dziewiątej rano, więc d'Artagnan zerwał się szybko, by podążyć do sławnego pana de Tréville, trzeciej osoby w królestwie, według klasyfikacji pana d'Artagnana ojca.
Pan de Troisville, jak mieniła się jego rodzina w Gaskonii, albo de Tréville, jak wreszcie sam się przezwał w Paryżu, zaczynał tak samo jak d'Artagnan, czyli bez grosza przy duszy, ale z zapasem śmiałości, dowcipu i sprytu, które sprawiają, iż najuboższy szlachetka gaskoński otrzymując je w spuściźnie po przodkach, staje się bogatszy niż najzamożniejszy perigordzki[63] szlachcic, dziedziczący dostatki po swoim rodzicu. Zuchwały, nieustraszony, szczęśliwy dzięki wypadkom, które jak grad padały w owych czasach, wyniesiony na szczyt stromej drabiny, jaka się zwie łaską na dworze, również z pomocą wypadków, przeskakiwał na niej od razu po cztery szczeble.
135Był przyjacielem króla, który, jak wiadomo, czcił niezmiernie pamięć swego ojca Henryka IV. Ojciec pana de Tréville służył mu wiernie w wojnach przeciwko Lidze[64], także przy braku gotówki, a brakło jej przez całe życie Henrykowi Bearneńczykowi[65], który zwykle płacił długi jedyną monetą, jakiej pożyczać nie potrzebował nigdy, to jest własnym dowcipem, zatem, przy braku gotówki dla wynagrodzenia mu zasług, król upoważnił go, po poddaniu się Paryża, do wzięcia sobie na herb złotego lwa na czerwonej tarczy z godłem fidelis et fortis[66]. Zaszczytu wiele, lecz korzyści materialnych trochę za mało. Kiedy też znakomity towarzysz wielkiego Henryka umarł, zostawił w spadku synowi tylko godło i szpadę. Dzięki tej podwójnej spuściźnie, z dodatkiem nieskazitelnego imienia, pan de Tréville został dopuszczony do dworu młodego księcia, gdzie, wierny godłu swemu, tak dzielnie szpadą mu służył, że Ludwik XIII, jeden z lepszych szermierzy swego królestwa, mawiał, iż gdyby miał przyjaciela, któremu przyszłoby pojedynkować się, radziłby mu wziąć na świadka najpierw Ludwika, a potem pana de Tréville, a nawet może wpierw jeszcze wybrałby tego ostatniego.
136Ludwik XIII miał też szczere przywiązanie do pana de Tréville, przywiązanie królewskie wprawdzie, samolubne, ale bądź co bądź zawsze przywiązanie. Bo w owych nieszczęsnych czasach usilnie starano się otaczać takimi ludźmi jak pan de Tréville.
137Wierność, Siła, Rycerz, KrólWielu bowiem mogło szczycić się godłem silny, lecz mało szlachty mogło zasłużenie nosić dewizę wierny. Do ostatnich jednak należał de Tréville. Był to człowiek rzadki, z posłuszeństwem psa, odwagą ślepą, okiem bystrym i potężną dłonią, któremu wzrok dany był jakby tylko po to, aby dojrzeć niezadowolenie królewskie z jakiejś osoby, a ręka, aby winowajcę uderzyć, chociażby nim był Besme, Maurevers, Poltrot, de Méré czy Vitry. Potrzeba mu było tylko sposobności; czyhał na nią i obiecywał sobie ją pochwycić choćby za jeden włosek, skoro nawinęłaby się mu pod rękę.
138Król zrobił go też wodzem muszkieterów, którzy w przywiązaniu posuniętym do fanatyzmu byli dla Ludwika XIII tym, czym przyboczna straż dla Henryka III[67], a straż szkocka dla Ludwika XI[68].
139Kardynał zaś i pod tym względem nie chciał ustępować królowi. Gdy ujrzał tych groźnych wybrańców, którymi otoczony był Ludwik XIII, zapragnął także posiadać swoją straż. Miał więc i on swoich muszkieterów, i można było widzieć, jak te dwie współzawodniczące ze sobą potęgi w swój poczet ze wszystkich prowincji francuskich, a nawet spod cudzoziemskich rządów, rekrutowały ludzi sławnych z dzielności rycerskiej. Król i kardynał też często wieczorami przy szachach wszczynali sprzeczki o zalety swoich obrońców.
140Jak jeden, tak drugi wychwalał postawę i męstwo tych, którzy należeli do niego; i obaj, potępiając w zasadzie pojedynki i burdy, sami podżegali ich z cicha do zaczepek, odczuwając prawdziwy żal lub radość niepomierną z porażki lub zwycięstwa swoich ludzi. Tak przynajmniej głoszą pamiętniki człowieka, który w zapasach tych pokonany bywał czasami, lecz najczęściej stawał się zwycięzcą.
141Tréville, poznawszy słabą stronę swego pana, zawdzięczał tej przebiegłości długotrwałą i niezmierną łaskę króla, który nie pozostawił po sobie pamięci zbyt wiernego w przyjaźni. Wiedząc, czym się przypodobać Ludwikowi, popisywał się filuternie swymi muszkieterami przed kardynałem Armandem du Plessisem, na co jeżyły się ze złości siwe wąsiki Jego Eminencji.
142Żołnierz, ObyczajeTréville pojmował należycie ducha swojej epoki, kiedy się żyło kosztem, jeżeli nie swoim, to własnych ziomków[69]. Jego żołnierze to był legion diabłów, tylko jemu ulegli, tylko dla niego znali karność[70].
143Rozczochrani, podpici, pokiereszowani muszkieterowie króla, a raczej pana de Tréville, rozpraszali się po szynkach[71], spacerach, miejscach publicznych, hałasując, podkręcając wąsa, brzęcząc ostrogami[72], potrącając straż kardynalską z bezgraniczną rozkoszą, dobywając szpady z żarcikami nieskończonymi przy pierwszym spotkaniu i pośrodku ulicy, bo pewni byli, że w razie śmierci niechybnie zostaną opłakiwani i pomszczeni; często nawet zabijali przeciwników z najzupełniejszym spokojem, wiedząc dobrze, że nie zgniją za to w więzieniu, był bowiem jeszcze pan de Tréville, który umiał się za nimi wstawić. Jakże też go na wszystkie tony wychwalali ci ludzie, jak go uwielbiali, i choć przeważnie byli to nicponie i włóczędzy, drżeli przed nim jak żacy[73] przed nauczycielem, posłuszni na każde skinienie, gotowi dać się zabić, byleby oczyścić się przed nim z najmniejszego zarzutu.
144Używał on też tej potężnej dźwigni, najpierw dla króla i jego stronników, potem dla siebie i swoich przyjaciół. Zresztą w żadnym z ówczesnych pamiętników, a niemało ich pozostało, nie ma śladu najmniejszego zarzutu przeciw temu zacnemu szlachcicowi, nawet ze strony jego nieprzyjaciół, których liczył sporo pomiędzy ludźmi zarówno pióra, jak broni. Przy genialnych zdolnościach do intryg, stawiających go na równi z najpotężniejszymi, pozostał człowiekiem uczciwym. Co więcej, pomimo cięć, które szpecą ciało, i ciężkich ćwiczeń, które je nużą, stał się jednym z najpożądańszych gości w towarzystwach kobiecych, najwykwintniejszym zalotnikiem i najbardziej wyrafinowanym dowcipnisiem swojego czasu; mówiono o zwycięstwach buduarowych[74] Tréville'a tak jak przed dwudziestu laty o Bassompierze[75], a to znaczyło niemało. Dowódca muszkieterów był zatem podziwiany; lękano się go i kochano zarazem, co stanowi najwyższy szczyt powodzenia ludzkiego.
145Ludwik XIV[76] pochłaniał mniejsze gwiazdy dworu w promieniach swojej jasności; jego ojciec zaś, jako słońce pluribus impar[77], pozostawiał blask osobisty każdemu z ulubieńców swoich, każdemu z dworzan własną jego wartość. Oprócz przyjęć porannych u króla i kardynała liczono owego czasu w Paryżu przeszło dwieście innych, także wyszukanych. Spośród nich najbardziej ubiegano się o przyjęcie u de Tréville.
146Dziedziniec jego pałacu przy ulicy du Vieux-Colombier był podobny do obozu, latem już od godziny szóstej z rana, zimą od ósmej. Pięćdziesięciu do sześćdziesięciu muszkieterów luzowało[78] się tam ciągle, aby każdy widział ich w tak potężnej liczbie, a przy tym zawsze zbrojnych i gotowych na wszystko. Wzdłuż wielkich schodów, w których klatce dzisiejsza cywilizacja mogłaby zbudować cały dom, mijali się bezustannie ci i owi interesanci paryscy, przychodzący z przeróżnymi prośbami, szlachta z prowincji, pragnąca być przyjęta w poczet muszkieterów, i służba wszelkiej barwy, wygalowana[79], przynosząca panu de Tréville listy od swoich panów. W przedpokoju na ławkach pod ścianami rozsiedli się wybrańcy, czyli ci, którzy zostali wezwani. Od rana do wieczora było tam gwarno, a tymczasem pan de Tréville przyjmował wizyty w gabinecie obok przedpokoju, słuchał zażaleń, wydawał rozkazy i jak królowi na balkonie w Luwrze, tak jemu dość było stanąć w oknie, ażeby odbyć przegląd swoich ludzi i broni.
147Obcy, Walka, Żart, ZabawaW dniu, kiedy znalazł się tam d'Artagnan, zebranie było imponujące, zwłaszcza dla parafianina[80] przybyłego z prowincji; co prawda był on Gaskończykiem, a w owych czasach szczególniej jego ziomkowie nie tracili przy byle czym swej junackiej[81] fantazji, lecz wejście to onieśmieliłoby niejednego. Po przedostaniu się przez ciężką, nabijaną wielkimi gwoźdźmi bramę, wpadało się od razu pomiędzy zbrojne zastępy snujące się po dziedzińcu, wyzywające się na słowa, sprzeczające się i swawolące zarazem wesoło. By utorować sobie przejście pośród tych wirujących fal, trzeba było być oficerem, wielkim panem lub ładną kobietą.
148Otóż pośród takiej wrzaskliwej zgrai i zamieszania nasz młodzieniec przebijał się z bijącym sercem, przyciskając swój długi rapier[82] do chudych nóg, rękę trzymając przy kapeluszu, z półuśmiechem, zwykłym u parafianina chcącego dodać sobie pewności. Gdy się przecisnął przez jedną gromadkę, oddychał wtedy swobodniej, lecz czuł, że oglądano się za nim, i po raz pierwszy w życiu on, który dotąd miał dobre wyobrażenie o sobie, wydawał się sobie śmieszny.
149Jeszcze gorzej było, gdy doszedł do schodów: na pierwszych stopniach stało czterech muszkieterów, fechtujących[83] się z sobą dla rozrywki, a dziesięciu czy dwunastu ich towarzyszy, zajmując platformę schodową, oczekiwało na swoją kolej w szermierce.
150Jeden z czterech pierwszych, stojąc ze szpadą w ręce na wyższym stopniu schodów, nie pozwalał trzem innym podejść bliżej.
151Ci trzej zaś z prawdziwą zręcznością napadali na niego szpadami.
152D'Artagnan wziął zrazu[84] broń tę za florety[85] z gałkami, lecz przekonał się wkrótce po zadraśnięciu, że była to broń spiczasta i należycie wyostrzona, a za każdym zadraśnięciem nie tylko widzowie, lecz i szermierze sami śmiali się jak szaleni.
153Stojący na wyższym stopniu z zadziwiającą zręcznością trzymał swoich przeciwników w oddaleniu.
154Otoczono ich kołem: warunek był taki, że ugodzony winien był odstąpić od partii. W ciągu pięciu minut było trzech draśniętych przez obrońcę schodów, który w tych ćwiczeniach pozostał bez najmniejszego szwanku: jeden w rękę, drugi w brodę, trzeci zaś po uchu. Zręczność ta dawała mu prawo, według umowy, po trzykroć z kolei bronić swojego stanowiska.
155Jakkolwiek d'Artagnan postanowił nie dziwić się byle czemu, przeczuwając, że zobaczy wiele rzeczy zupełnie nowych dla siebie, rozrywka ta zastanowiła go jednak. Widział on na swojej prowincji, gdzie głowy są tak łatwo zapalne, dużo ćwiczeń szermierskich, lecz gaskonada tych czterech fechmistrzów wydała mu się najdoskonalszą, o jakiej kiedykolwiek mógł usłyszeć nawet w Gaskonii. Zdawało mu się więc, że jest przeniesiony w owe bajeczne kraje olbrzymów, gdzie ongi[86] dostał się Guliwer[87]. A jednak na tym nie koniec: pozostawała mu jeszcze platforma i przedpokój.
156Tam już się nie bito, lecz opowiadano sobie anegdoty o kobietach, w przedpokoju zaś dworskie historyjki. Na platformie rumieniec wystąpił na lica d'Artagnana, w przedpokoju młodzieniec zadrżał.
157Jego wyobraźnia, rozbudzona i nieokiełznana, która czyniła go postrachem dla dziewcząt pokojowych, a niekiedy i dla ich młodych pań, w chwilach szału nawet nie śniła tych cudów miłosnych i zwycięstw spotęgowanych najbardziej znanymi imionami i najjaskrawszymi szczegółami. Lecz jeżeli jego obyczajność została zadraśnięta na platformie schodów, w przedpokoju jego szacunek dla kardynała został niesłychanie nadwerężony.
158Tam ze zdumieniem usłyszał głośną krytykę polityki, która trzęsła całą Europą, zaś życie prywatne kardynała, za roztrząsanie którego tylu możnych i wielkich było już ukaranych, życie tego wielkiego człowieka, tak czczonego przez pana d'Artagnana ojca, tutaj służyło za pośmiewisko muszkieterom pana de Tréville, którzy szydzili z jego pałąkowatych[88] nóg i wypukłych pleców, a nawet śpiewali piosnki o pani d'Aiguillon — jego kochance, i o siostrzenicy — pani de Combalet, gdy inni znowu namawiali się przeciw paziom i straży przybocznej księcia-kardynała.
159Jednakże gdy niechcący imię królewskie wyrwało się komuś niespodzianie wśród tego kardynalskiego bigosu, wnet jakby knebel zamykał na chwilę drwiące usta; spoglądano z wahaniem dokoła, jakby lękając się zdrady ściany oddzielającej ich od gabinetu pana de Tréville; wkrótce też najmniej znaczące słówko zwracało rozmowę na Eminencję i koncepty zaczynały się na nowo, nie szczędząc światła dla wszystkich jego postępków.
160„O! Wszyscy ci niezawodnie pójdą do więzienia, a potem na szubienicę — myślał ze zgrozą d'Artagnan — a może i ja z nimi razem, bo skoro ich słuchałem i słyszę, uważany będę za ich wspólnika. Co by na to powiedział mój ojciec, on, który mi cześć dla kardynała tak usilnie zalecał, co by powiedział, gdyby mnie zobaczył w tej pogańskiej kompanii?”
161Nikt nie będzie powątpiewać o tym, że d'Artagnan nie ośmielił się wmieszać do rozmowy. Otworzył tylko oczy i uszy, chciwie wytężając pięć zmysłów, aby pochwycić wszystko, i pomimo zalecań ojcowskich czuł w sobie ochotę nie ganić, lecz raczej chwalić rzeczy niesłychane, które się tam odbywały.
162Ponieważ jednak był zupełnie obcy tej zgrai dworaków pana de Tréville i widziano go tam po raz pierwszy, zapytano zaraz, czego chce. Na zapytanie to d'Artagnan skromnie wymówił swoje nazwisko, przekonawszy o pochodzeniu swym jako ich współziomka, i prosił pokojowca[89], który go właśnie pytał, aby zachował dlań chwilę posłuchania u pana de Tréville, co tenże przyrzekł uczynić we właściwym czasie.
163Przyszedłszy trochę do siebie z pierwszego oszołomienia, d'Artagnan począł rozglądać się swobodniej, badając po trosze ubiory i twarze.
164Strój, Mężczyzna, Obyczaje, ŻartPunkt środkowy najbardziej ożywionej gromadki stanowił muszkieter wzrostu wysokiego, z obliczem wyniosłym i w dziwacznym stroju, który zwracał ogólną uwagę.
165Nie miał na sobie kaftana, który zresztą nie był obowiązkowy w owej epoce, w owych czasach nie tyle swobody, ile niezależności. Nosił na sobie obcisły żupan[90] błękitny, zblakły i wytarty nieco, na którym połyskiwała wspaniała szarfa szeroka, haftowana złotem i mieniąca się blaskiem jak powierzchnia wody na słońcu. Aksamitny płaszcz karmazynowy[91] z wdziękiem opuszczał mu się z ramion, z przodu odsłaniając tylko świetną szarfę, przy której zwieszał się ogromny rapier.
166Muszkieter powracał właśnie z warty i skarżył się, że jest mocno zakatarzony, kaszląc od czasu do czasu z przesadą. Dlatego też okrył się płaszczem, jak głosił dokoła, a mówiąc to z miną wyniosłą, dumnie pokręcał wąsa, gdy tymczasem podziwiano z zapałem szarfę haftowaną, a d'Artagnan podziwiał jeszcze bardziej niż wszyscy.
167— Cóż chcecie — mówił muszkieter — moda taka nastaje; wiem, że to głupstwo, ale modne. Zresztą trzeba przecież wydać na coś pieniądze z rodzinnej sukcesji[92].
168— O, Portosie! — wykrzyknął jeden z obecnych. — Nie próbuj nawet wmówić nam, że szarfa ta dostała ci się z rodzicielskiej hojności; prędzej ofiarowała ci ją ta zakwefiona[93] dama, z którą spotkałem cię zeszłej niedzieli przy bramie Saint-Honoré.
169— Nie, na honor, słowo szlacheckie daję, że sam ją kupiłem za własne pieniądze — odparł ten, którego Portosem nazwano.
170— Tak — odezwał się inny muszkieter — tak samo jak ja kupiłem ten woreczek nowy za to, co moja luba włożyła mi do starego.
171— Mówię prawdę — podchwycił Portos — a najlepszy dowód, że powiem wam, ile za nią zapłaciłem: dwanaście pistoli.
172Zachwyt spotęgował się, wątpliwość jednak jeszcze pozostała.
173— Wszak prawda, Aramisie? — zapytał Portos, zwracając się do innego muszkietera.
174Ten stanowił jego zupełne przeciwieństwo. Był to chłopiec młody, od dwudziestu dwóch do dwudziestu trzech lat zaledwie, z obliczem łagodnym i niewinnym, ze słodkim spojrzeniem czarnych oczu, z twarzą różową i zdobną w lekki puszek jak brzoskwinia w jesieni. Zgrabny wąsik rysował mu nad ustami linię najregularniejszą; ręce jakby obawiały się opuszczać ku dołowi, by na nich nie nabrzmiały żyły; od czasu do czasu szczypał się w uszy dla utrzymania na nich lekkiego i przejrzystego szkarłatu. Mówił zazwyczaj mało i powoli, kłaniał się często, śmiał się głośno, pokazując piękne zęby, o które, jak i o całą swą osobę, widocznie dbał niepomiernie.
175Na pytanie przyjaciela odpowiedział potwierdzającym skinieniem głowy.
176Potwierdzenie to jednak jakby jeszcze bardziej umacniało wszelkie powątpiewania co do szarfy; podziwiano ją ciągle, lecz nie mówiono już o niej, a rozmowa przeszła na inny przedmiot.
177— Co myślicie o opowiadaniu koniuszego[94] pana de Chalais[95]? — zapytał inny znowu muszkieter, nie zwracając się do nikogo wyłącznie, lecz do wszystkich w ogólności.
178— A cóż on opowiada? — zapytał Portos wyniosłym tonem.
179— Opowiada, że spotkał w Brukseli Rocheforta, tę duszę zaprzedaną kardynałowi, a spotkał go w przebraniu kapucyńskim, dzięki któremu oszukał tego dudka, pana de Laigues.
180— Prawdziwego dudka — wtrącił Portos. — Ale czy to pewne?
181— Dowiedziałem się o tym od Aramisa — odparł muszkieter.
182 183— E! Wiesz przecie sam o tym, Portosie — odezwał się Aramis — wczoraj ci to opowiadałem, nie mówmy już o tym.
184— Nie mówmy już o tym? Tak sądzisz? — odparł Portos. — Nie mówmy! O! Ty diable, szybko załatwiasz się ze wszystkim! Jak to? Kardynał każe szpiegować szlachcica, przejmować zdrajcy, rozbójnikowi, wisielcowi jego korespondencję; i dla owej korespondencji ścinają głowę panu de Chalais, pod głupim pozorem, że chciał zabić króla i brata królewskiego ożenić z królową!… Dotąd nikt ani trochę nie rozumiał tej zagadki, tyś ją odkrył nam wczoraj, z wielkim zadowoleniem dla nas wszystkich, a kiedy jeszcze nie możemy opamiętać się ze zdziwienia, dzisiaj powiadasz: nie mówmy już o tym!
185— Ha! To mówmy, kiedy sobie tego życzysz — odparł z całą cierpliwością Aramis.
186— O! Gdybym był koniuszym tego biedaka de Chalais — zawołał Portos — Rochefort miałby się z pyszna[96].
187— A ty od Czerwonego Księcia — zauważył Aramis.
188— A! Czerwony Książę! Brawo! Brawo! — podchwycił Portos, klaszcząc w dłonie i przytakując głową. — Pyszny jest ten Czerwony Książę. Puszczę ja twój koncept w obieg, możesz być tego pewny. Jakiż ten Aramis dowcipny! Co za szkoda, żeś nie poszedł za swoim powołaniem, rozkoszny byłby z ciebie księżulek.
189— O! To tylko chwilowa zwłoka — odparł Aramis. — Wiesz przecie dobrze, że nie przestaję uczyć się teologii.
190— Wcześniej czy później stanie się tak, jak mówi — dodał Portos potakująco.
191— Wcześniej — podchwycił Aramis.
192— On tylko na jedną rzecz czeka, która by go skłoniła ostatecznie do przywdziania sutanny — odezwał się jeden z muszkieterów.
193— A na cóż czeka? — zapytał inny.
194— Na to, aż królowa obdarzy spadkobiercą koronę francuską.
195— Nie żartujmy z tego, panowie — rzekł Portos. — Królowa, dzięki Bogu, jest w tym wieku, że może Francję obdarzyć potomkiem.
196— Mówią, że pan de Buckingham[97] jest we Francji — odparł Aramis z przebiegłym uśmieszkiem, który tym na pozór zupełnie zwyczajnym słowom nadał trochę podejrzane znaczenie.
197— Aramisie, mylisz się tym razem, mój przyjacielu — przerwał mu Portos — żyłka dowcipkowania za daleko cię ponosi… i gdyby cię usłyszał pan de Tréville, przekonałby cię, że bardzo nie w porę żartujesz.
198— Cóż to?… Chcesz mi dawać nauki?… Portosie! — krzyknął Aramis, a w jego łagodnych oczach zapłonęły błyskawice.
199Żołnierz, Ksiądz— Mój drogi, bądźże muszkieterem albo opatem[98], ale nigdy jednym i drugim jednocześnie — odpowiedział Portos. — Powiem, co ci Atos kiedyś powiedział: ty jadasz ze wszystkich żłobów[99]. O! Nie gniewaj się, proszę… byłoby to daremne, wiesz przecie, jaką umowę mamy między sobą: ty, Atos i ja. Ty chodzisz do pani d'Aiguillon i umizgujesz się do niej; bywasz także u pani Bois-Tracy, krewnej pani de Chevreuse[100], i powiadają, iż bardzo posunięty jesteś w łaskach u tej pani. O! Nie przyznawaj się do swego szczęścia, nikt nie żąda twojej tajemnicy, bo znana jest twoja delikatność. Skoro jednak posiadasz tę cnotę, czemuż, u diabła, nie robisz z niej użytku i względem Jej Królewskiej Mości? Niech kto chce i jak chce zajmuje się królem i kardynałem; lecz królowa jest świętością i jeżeli mówić o niej, to mówić dobrze.
200— Portosie, jesteś przesadny i zarozumiały jak narcyz, ostrzegam cię — odrzekł Aramis. — Morałów nienawidzę, chyba tylko, gdy Atos je prawi. Co do ciebie, mój drogi, masz zanadto wspaniałą szarfę, abyś w tej sztuce moralizatorskiej był mocny. Będę opatem, jeśli mi się spodoba; tymczasem jednak jestem muszkieterem; a z tej racji mówię, co mi się podoba, a obecnie podoba mi się powiedzieć, że niecierpliwisz mnie.
201 202 203— E! Panowie! Panowie!… — zawołano ze wszystkich stron.
204— Pan de Tréville czeka na pana d'Artagnana — odezwał się pokojowiec, otwierając drzwi od gabinetu.
205Na słowa te, przy których drzwi zostały otwarte, wszyscy zamilkli i wśród tej ciszy ogólnej młody Gaskończyk przeszedł całą długość przedpokoju i stanął przed wodzem muszkieterów, winszując sobie z całego serca, że w samą porę uniknął końca tej osobliwej sprzeczki.
Pan de Tréville był właśnie w jak najgorszym usposobieniu. Pomimo to grzecznie powitał młodzieńca, który skłonił mu się do ziemi i uśmiechnął się na przemówienie, w którym akcent bearneński przypomniał mu jego młodość i kraj. Wspomnienie to jest zawsze miłe każdemu człowiekowi. Jednocześnie jednak, podchodząc do przedpokoju, skinął w stronę d'Artagnana ręką, jakby prosił go o pozwolenie załatwienia się z innymi, zanim wda się z nim w rozmowę, i zawołał po trzykroć, a za każdym razem głos potęgując się, przechodził z tonu rozkazującego w mocno zagniewany.
207 208Dwaj muszkieterowie, z którymi zawarliśmy już znajomość, wysunęli się z gromadki, a skoro przestąpili próg gabinetu, drzwi zaraz się za nimi zamknęły. Ich postawa, jakkolwiek niezbyt pewna siebie, wyrazem pełnym godności i uszanowania wprawiła d'Artagnana w zachwyt, który widział w tych ludziach półbogów, a w ich wodzu Jowisza[101] olimpijskiego, zbrojnego we wszystkie pioruny.
209Kiedy już dwaj muszkieterowie weszli, a drzwi się za nimi zamknęły i gwar w przedpokoju, podsycony zapewne tym wezwaniem, wszczął się też na nowo, pan de Tréville, milczący, z brwiami ściągniętymi, przemierzył kilkakrotnie wielkimi krokami gabinet, mijając za każdym razem Portosa i Aramisa, jak struny wyciągniętych, i zatrzymał się raptem przed nimi, patrząc zagniewanym wzrokiem.
210Konflikt, Przywódca, Gniew, Hańba, Żołnierz— Czy wiecie, co mi król powiedział? — wrzasnął. — I to wczoraj wieczorem. Czy wiecie, panowie?
211— Nie — odpowiedzieli po chwili milczenia obaj muszkieterowie — nie, panie, nie wiemy.
212— Ale spodziewamy się, że pan zrobi nam zaszczyt i powie — dodał Aramis miękkim głosem, z towarzyszeniem najwdzięczniejszego ukłonu.
213— Powiedział mi, że odtąd swoich muszkieterów będzie zaciągać z gwardii kardynalskiej.
214— Z gwardii pana kardynała! A to dlaczego? — żywo zapytał Portos.
215— Bo uważa, iż lura[102] jego potrzebuje być wzmocniona dobrym winem.
216Dwaj muszkieterowie zaczerwienili się aż po białka oczu. D'Artagnan, nie wiedząc, co to znaczy, rad byłby o sto łokci[103] znaleźć się pod ziemią.
217— Tak, tak — mówił dalej pan de Tréville, unosząc się — Jego Królewska Mość ma słuszność, bo, na honor, prawdą jest, że muszkieterowie bardzo kiepsko przedstawiają się na dworze. Wczoraj podczas gry z królem kardynał opowiadał z miną pełną współczucia, która nie przypadła mi do smaku, że ci potępieńcy muszkieterowie, ci diabli… mówił, kładąc nacisk na każdym słowie, z miną ironiczną, która jeszcze więcej mi się nie podobała… ci rębacze, dodał, spoglądając na mnie kocio-tygrysim okiem, wywołali zamieszki w szynku przy ulicy Férou i patrol z gwardii kardynalskiej — myślałem, że mi się w nos roześmieje — zmuszony był aresztować tych wichrzycieli porządku. Do diabła, musicie wiedzieć coś o tym. Aresztować muszkieterów! Wyście tam byli i inni, nie brońcie się, poznano was, kardynał wymienił was po nazwisku. Moja w tym wina, tak, moja wina, bo to ja ludzi moich wybieram. Słuchaj, Aramisie, czemu żądałeś ode mnie kaftana, kiedy ci w sutannie było tak dobrze? Słuchaj, Portosie, czyż tylko po to masz złotą szarfę, aby na niej słomianą szpadę zawiesić? Atos! Nie ma tu Atosa? Gdzież on jest?
218— Panie — smutno odpowiedział Aramis — Atos jest chory, bardzo chory.
219— Bardzo chory, powiadasz? A na jakąż to chorobę?
220— Obawiam się, ażeby to nie była ospa — odpowiedział Portos, chcąc także należeć do rozmowy.
221— Ospa! Bajki mi pleciesz, Portosie! W jego wieku na ospę chorować? Co nie, to nie!… Pewnie raniony, a może zabity. O, gdybym o tym wiedział!… Na rany boskie! Panowie muszkieterowie, nie chcę słyszeć o tym, by chodzono do miejsc podejrzanych, robiono burdy uliczne i bito się w zaułkach. Nie chcę, byście się stali pośmiewiskiem gwardii kardynalskiej, składającej się z ludzi porządnych, spokojnych, śmiałych i nie takich, których aresztują, bo zresztą aresztować się nie dadzą, jestem tego pewny. Oni daliby się raczej zabić na miejscu niż na krok jeden ustąpić. Bo tylko muszkieterowie królewscy uważają za stosowne uciekać.
222Portos i Aramis trzęśli się ze wściekłości. Byliby chętnie zdusili pana de Tréville, gdyby nie czuli, że właśnie wielka miłość dla nich wkładała mu w usta te słowa. Gnietli kobierzec[104] nogami, usta przygryzali do krwi, z całych sił przyciskając rękojeści szpady. W przedpokoju usłyszano to wołanie Atosa, Portosa i Aramisa po nazwisku i odgadnięto po głosie pana de Tréville, że się gniewa niechybnie. Dziesięć głów ciekawych, opartych o cienką ścianę, bladło z wściekłości, bo uszy ich, do drzwi przylepione, ani jednej sylaby nie straciły z tego, co było mówione, a usta powtarzały jedne za drugimi słowa dowódcy, ubliżające wszystkim muszkieterom zebranym w przedpokoju.
223W jednej chwili, począwszy od drzwi gabinetu aż do bramy, cały pałac zawrzał.
224— A! Muszkieterowie królewscy dają się aresztować gwardii pana kardynała — ciągnął pan de Tréville, zarówno jak jego żołnierze wzburzony wewnętrznie, lecz przeszywając ich słowami, które zatapiał jedne po drugich jak sztylety w sercach swoich słuchaczy. — Tak! Sześciu gwardzistów Jego Eminencji aresztuje sześciu muszkieterów Jego Królewskiej Mości! Do wszystkich diabłów! Jużem się namyślił! Jadę natychmiast do Luwru, podam się do dymisji z dowództwa nad muszkieterami królewskimi i poproszę, ażeby mi dano miejsce w gwardii kardynała, a jeżeli mi odmówią, tam do licha! Zostanę księdzem.
225Na te słowa gwar zewnątrz gabinetu w wybuch się zamienił: wszędzie słychać tylko było wykrzykniki i przekleństwa. Morbleu![105] Sangdieu![106] Do wszystkich diabłów! — krzyżowały się w powietrzu jak grad gnany wichrem. D'Artagnan szukał kąta, gdzie by się mógł ukryć, i czuł nieprzepartą chęć schowania się pod stół.
226Walka, Odwaga, Podstęp— A więc tak! Mój wodzu!… — odezwał się Portos, nie posiadając się ze wzburzenia — Tak!… Prawdą jest, że sześciu przeciw sześciu nas było, lecz zostaliśmy napadnięci znienacka i zanim zdążyliśmy wydobyć szpady, dwóch z nas padło zabitych, zaś ranny Atos nie więcej wart był od tamtych. Znasz przecie Atosa, kapitanie. Dwa razy usiłował powstać i po dwakroć upadł bezsilny. Nie poddaliśmy się jednak, o nie! Wzięto nas przemocą. O Atosie myślano, że nieżywy, i zostawiono go na polu walki. Oto cała historia. Ale, do diabła, panie kapitanie, nie wszystkie bitwy się wygrywa. Wielki Pompejusz[107] przegrał pod Farsalos, a król Franciszek I[108], który, jakem słyszał, nie ustępował mu w niczym, został jednak pobity pod Pawią[109].
227— A ja mam honor zapewnić pana kapitana, iż jednego z nich własną jego szpadą zabiłem — odezwał się Aramis — bo moja przy pierwszym zetknięciu na dwoje trzasła. Tak, panie, zabiłem czy zasztyletowałem, jak się panu podoba.
228— O tym nic nie wiedziałem — odparł pan de Tréville łagodniej. — Jak widzę, pan kardynał przesadzał.
229— Zmiłuj się, kapitanie — ciągnął dalej Aramis, widząc, że Tréville zaczyna się uspokajać — zmiłuj się, nie daj poznać Atosowi, iż wiesz, że jest raniony. W rozpaczy byłby, gdyby do uszu królewskich to doszło, a ponieważ rana jest niebezpieczna, bo przez ramię do piersi dosięgła, można się obawiać…
230W tejże chwili podniosła się portiera[110] i piękna, szlachetna głowa, tylko blada straszliwie, ukazała się spoza draperii[111].
231— Atos! — wykrzyknęli dwaj muszkieterowie.
232— Atos! — powtórzył de Tréville.
233— Wzywał mnie pan — rzekł Atos do de Tréville głosem osłabionym, lecz zupełnie spokojnym — wzywał mnie pan, jak mi mówili koledzy, więc śpieszę stawić się na rozkazy pańskie. Oto jestem, czego sobie życzysz, kapitanie?
234I z tymi słowami muszkieter w galowym mundurze pewnym krokiem wszedł do gabinetu. Pan de Tréville, do głębi poruszony tym dowodem odwagi, rzucił się ku niemu.
235— Mówiłem właśnie tym panom — odezwał się — że zabraniam muszkieterom moim narażać życie bez żadnej potrzeby, bo tacy dzielni ludzie drodzy są królowi, a król wie o tym, iż muszkieterowie jego są najwaleczniejsi na świecie. Podaj mi rękę, Atosie.
236I nie czekając, uchwycił jego prawą dłoń, ściskając ją z całych sił. Nie spostrzegł jednak, że Atos, pomimo panowania nad sobą, drgnął z bólu, blednąc jeszcze bardziej.
237Drzwi pozostały uchylone po wejściu Atosa, a chociaż jego rana miała być trzymana w najgłębszej tajemnicy, wszystkim była wiadoma, i dlatego okrzyk zadowolenia powitał ostatnie słowa kapitana i kilka głów, zapałem pociągniętych, ukazało się pomiędzy fałdami portiery. Pan de Tréville byłby niezawodnie ostrymi słowami zganił to wykroczenie przeciw prawom etykiety, gdyby nie poczuł, że dłoń Atosa ściąga się kurczowo w jego ręce. Spojrzał wtedy bacznie na niego i dostrzegł, że bliski jest zemdlenia. I w jednej chwili Atos, walczący z niesłychanym wysiłkiem dla pokonania srogiego bólu, zwyciężony nim nareszcie, padł jak nieżywy na ziemię.
238— Chirurga! — krzyknął pan de Tréville. — Mojego, królewskiego, najlepszego chirurga! Na rany boskie! Bo mój dzielny Atos skona!…
239Na krzyki pana de Tréville wszyscy wpadli do jego gabinetu, bowiem nie przyszło mu do głowy zamykać przed kimkolwiek drzwi. Rannego otoczono z wielkim współczuciem. Na nic by jednak wszystko to się nie przydało, gdyby lekarz nie znalazł się był[112] w pałacu. Przebił się on przez tłum, zbliżył się do zemdlonego wciąż Atosa, a ponieważ hałas i zamieszanie przeszkadzały mu bardzo, zażądał najpierw, aby muszkieter mógł być przeniesiony do przyległego pokoju. Pan de Tréville sam otworzył drzwi, wskazując Portosowi i Aramisowi drogę, ci zaś swojego kolegę, jak dziecko, nieśli w ramionach. Za nimi postępował chirurg, a za chirurgiem drzwi się zamknęły.
240Wtedy gabinet pana de Tréville, to miejsce zwykle tak szanowane, chwilowo stał się dalszym ciągiem przedpokoju.
241Każdy rozprawiał, gadał głośno, klnąc, pomstując, posyłając do wszystkich diabłów kardynała wraz z jego gwardią.
242Chwilę później Portos i Aramis powrócili, zaś chirurg i pan de Tréville sami pozostali przy rannym. Powrócił i pan de Tréville nareszcie. Ranny odzyskał przytomność; chirurg oznajmił, że stan muszkietera nie przedstawia nic niepokojącego dla przyjaciół, osłabienie było po prostu następstwem znacznego upływu krwi.
243Na skinienie pana de Tréville wyszli wszyscy z wyjątkiem d'Artagnana, który nie zapomniał wcale, że miał mieć posłuchanie, i z zaciętością prawdziwego Gaskończyka stał w miejscu jak wryty.
244Gdy zamknięto za wszystkimi drzwi, pan de Tréville obróciwszy się, znalazł się sam na sam z młodzieńcem. Wypadek, który się przed chwilą wydarzył, po części przerwał mu myśli. Zapytał więc, czego sobie młodzieniec życzy. Wtedy d'Artagnan wymienił swe nazwisko, a pan de Tréville od razu przypomniał sobie jego przyjście.
245— Przepraszam cię — rzekł doń z uśmiechem — wybacz, mój drogi ziomku, zapomniałem zupełnie o tobie. Lecz cóż chcesz! Dowódca jest ojcem rodziny, i to jeszcze większą odpowiedzialnością obarczony aniżeli prawdziwy ojciec. Żołnierze to duże dzieci; a ponieważ chcę, by rozkazy królewskie były spełniane, a pana kardynała nade wszystko…
246D'Artagnan nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Spostrzegłszy to, pan de Tréville zrozumiał, że nie z naiwnym ma do czynienia i nagłym zwrotem rozmowy przystąpił do rzeczy.
247— Pańskiego ojca bardzo kochałem — rzekł doń. — Więc cóż dla jego syna mogę uczynić? Śpiesz się, bo czas mój nie do mnie należy.
248Duma, Żołnierz, Honor— Panie — odezwał się d'Artagnan — wyjeżdżając z Tarbes i przybywszy tutaj, miałem zamiar prosić cię, w imię tej przyjaźni, której w swej pamięci nie zatraciłeś, o kaftan muszkieterski; lecz po wszystkim, na co tu od dwóch godzin patrzę, pojmuję, że taka łaska byłaby nadmierna i lękam się, iż na nią nie zasługuję.
249— W rzeczy samej, młodzieńcze, jest to łaska — odrzekł pan de Tréville — może ona jednak nie być ponad twoją wartość, jak sądzisz. Wszelako wobec postanowienia Jego Królewskiej Mości z żalem ci oznajmiam, iż nikt nie może zostać muszkieterem bez uprzedniej próby w kilku wojnach, bez dokonania czynów rozgłośnych lub służby dwuletniej w innym pułku, mniej od naszego uprzywilejowanym.
250D'Artagnan skłonił się w milczeniu; tym goręcej jednak zapragnął wdziać mundur muszkieterski, odkąd dowiedział się, iż otrzymanie go połączone jest z takimi trudnościami.
251— Ale — ciągnął dalej de Tréville, przeszywając ziomka wzrokiem tak przenikliwym, jakby chciał sięgnąć do głębi serca — ale przez pamięć na twojego ojca, mego dawnego kolegi, jak ci mówiłem, pragnę uczynić coś dla ciebie, młodzieńcze. Nasi Bearneńczycy zwykle nie są bogaci i wątpię, by od czasu mojego wyjazdu z prowincji postać rzeczy bardzo się zmieniła. Pieniądze zapewne ci się nie przelewają.
252Pieniądz, DumaD'Artagnan wyprostował się z dumną miną, która wyrażała, że nikogo o jałmużnę nie prosi.
253— To dobrze, młodzieńcze, to dobrze — mówił dalej de Tréville — znam ja tę dumę; i ja przybyłem do Paryża z czterema dukatami[113] w kieszeni, a byłbym się bił z każdym, kto by mi powiedział, iż nie jestem w stanie kupić Luwru.
254D'Artagnan prostował się coraz bardziej; dzięki sprzedaży konia rozpoczynał on karierę z czterema dukatami więcej aniżeli pan de Tréville.
255— Otóż winieneś zachować to, co masz, chociażby to była suma niepoślednia[114]; lecz potrzebujesz zapewne doskonalić się w ćwiczeniach, które szlachcicowi przystoją. Dziś zaraz napiszę list do dyrektora Akademii Królewskiej, a od jutra zostaniesz tam przyjęty bez najmniejszej zapłaty. Nie odmawiaj tej małej ulgi. Nasza szlachta, najlepiej urodzona i najbogatsza, prosi o nią nieraz, nie mogąc jej otrzymać. Nauczysz się jazdy konnej, fechtunku[115] i tańca; wejdziesz tam w dobre znajomości, a od czasu do czasu będziesz mnie tu odwiedzał, abym wiedział, jak ci się wiedzie i czy będę mógł zrobić coś dla ciebie.
256Jakkolwiek obcy dworskim obyczajom, d'Artagnan odczuł chłód tego przyjęcia.
257— Niestety — rzekł — widzę teraz dobrze, jak mi zbywa na liście polecającym, który mi ojciec dla pana powierzył.
258— W istocie — odpowiedział de Tréville — dziwi mnie, że przedsięwziąłeś tak daleką podróż bez tego niezbędnego wiatyku[116], jedynej ucieczki naszej, jako Bearneńczyków.
259— Miałem go, panie, i to w pięknej formie, dziękować Bogu — wykrzyknął d'Artagnan — lecz wydarto mi go podstępem.
260I opowiedział całe zajście w Meung, z najdrobniejszymi szczegółami odmalował nieznajomego szlachcica, a wszystko to z zapałem i prawdą, które oczarowały de Tréville.
261Imię— A to osobliwe — powiedział w zamyśleniu. — Mówiłeś więc o mnie, i to głośno?
262— Tak, panie, i popełniłem bez wątpienia niedorzeczność, lecz cóż pan chcesz, imię takie jak pańskie miało mi służyć w podróży za puklerz[117], osądź więc panie, czy chroniłem się za nie zbyt często.
263Tajemnica, Próżność, PochlebstwoPochlebstwo to było na swoim miejscu, a pan de Tréville lubił kadzenie[118] jak król i kardynał. Nie mógł się więc powstrzymać od uśmiechu zadowolenia, lecz uśmiech ten zatarł się wkrótce i de Tréville powrócił znów do awantury w Meung.
264— Powiedz mi — ciągnął dalej — czy ten szlachcic nie miał czasem blizny nieznacznej na policzku?
265— Tak, jakby od zadraśnięcia kulą.
266— Czy był to człowiek pięknej postawy?
267 268 269 270— Bladej cery, o włosach czarnych?
271— Tak, tak, zupełnie tak samo. Więc pan zna tego człowieka? O panie, jeżeli spotkam go kiedy, a spotkać go muszę, przysięgam, że znajdę go choćby w piekle…
272— Czekał na przyjazd kobiety? — badał dalej de Tréville.
273— Tak. I porozumiawszy się z tą, na którą czekał, odjechał.
274— Czy nie wiesz o czym rozmawiali?
275— Dał jej pudełko, mówiąc, że zawiera ono zlecenie, i mówił, aby otworzyła je dopiero w Londynie.
276— Czy ta kobieta była Angielką?
277 278— To on! — wyszeptał de Tréville. — To on! Sądziłem, że jest jeszcze w Brukseli.
279— O! Panie, jeżeli wiesz, kim on jest — wykrzyknął d'Artagnan — wskaż mi go, a zrzekam się wszystkiego, nawet twojej obietnicy przyjęcia mnie do muszkieterów, bo przede wszystkim pragnę się zemścić.
280— Strzeż się, młodzieńcze — zawołał de Tréville. — Przeciwnie, jeżeli zobaczysz go na tej samej stronie ulicy, przejdź na drugą! Nie potrącaj o taką skałę, strzaskałaby cię jak szklankę.
281— To nie przeszkadza, że jeżeli go kiedy odnajdę…
282— Ale tymczasem nie szukaj go, jeżeli mogę ci radzić.
283Naraz de Tréville zamilkł, tknięty nagłym podejrzeniem. Straszna nienawiść, jaką młody podróżny tak głośno objawiał dla tego człowieka, który niezbyt prawdopodobnie miał mu list ojca wydrzeć, czyż nie kryła w sobie jakiegoś podstępu? Czy sam ten młodzieniec nie był przez Eminencję nasłany i nie przychodził po to, aby zastawić na niego sidła? A może ten rzekomy d'Artagnan jest szpiegiem kardynalskim, którego usiłują wprowadzić do jego domu, aby zyskawszy zaufanie, następnie zgubił de Tréville, jak się to już tysiące razy zdarzało.
284Więc zmierzył d'Artagnana jeszcze bystrzejszym okiem niż za pierwszym razem. Widok tej twarzy tryskającej dowcipem, przebiegłej i pełnej przesadnej pokory uspokoił go nieco.
285„Wiem dobrze, że to Gaskończyk — pomyślał — lecz może być nim tak dobrze dla kardynała, jak dla mnie. Zobaczymy, weźmy go na próbę”.
286— Mój przyjacielu — przemówił wolno do niego — ponieważ chcę wierzyć w historię zgubionego listu, jako synowi mojego dawnego przyjaciela, pragnę ci wynagrodzić moje chłodne przyjęcie, które zauważyłeś od razu, i odkryję ci tajemnice naszej polityki. Król i kardynał są najlepszymi przyjaciółmi, a jeżeli zdarzają się pozorne zajścia między nimi, to jedynie, aby oszukać głupców. Nie życzę sobie, by mój ziomek, młodzieniec przyzwoity i dzielny, stawiał swoje pierwsze kroki pośród tych wszystkich komedii i, jak jakiś dudek, sam się dał złapać, gdy w ten sposób tylu innych już się zgubiło. Wiedz zatem, że jestem oddany tym dwom panom wszechwładnym i że wszelkie moje postępki nie mają innego celu niż służyć królowi i panu kardynałowi, temu najświetniejszemu geniuszowi, jakiego kiedykolwiek wydała Francja. A teraz, młodzieńcze, stosuj się do tego, a jeśli, czy to z rodziny, czy ze stosunków, czy choćby z instynktu samego, masz jakąś niechęć do kardynała, taką, jaką widzimy objawiającą się u szlachty, pożegnaj mnie i najlepiej rozstańmy się od razu. Spodziewam się, iż moją otwartością w każdym razie zyskam w tobie przyjaciela, gdyż dotąd jesteś jedynym młodzieńcem, z którym mówię tak otwarcie.
287De Tréville myślał sobie jednocześnie: jeżeli młody lisek jest wysłańcem kardynała, tenże, wiedząc, jak dalece go nie cierpię, nie omieszkał z pewnością powiedzieć swojemu szpiegowi, że najlepszym sposobem przypodobania mi się jest wygadywanie na niego w mojej obecności rzeczy niestworzonych; więc niezawodnie, pomimo moich zapewnień, to przebiegłe ziółko będzie się popisywało przede mną wstrętem do Eminencji.
288Ale wbrew oczekiwaniom de Tréville d'Artagnan odpowiedział z największą prostotą:
289— Przybywam do Paryża z tymi samymi zamiarami. Ojciec mój zalecał mi, aby nikomu nic nie przepuścić, nie znieść nic od nikogo, z wyjątkiem króla, kardynała i ciebie, panie, których uważa za najpierwsze osoby we Francji.
290Zwracamy uwagę, iż d'Artagnan z własnego pomysłu dodał do pierwszych dwóch jeszcze pana de Tréville, bo sądził, że ten dodatek nie powinien zaszkodzić.
291— Mam zatem cześć najwyższą dla pana kardynała — ciągnął dalej — i uznanie najgłębsze dla wszystkich jego czynów. Tym lepiej dla mnie, jeżeli pan, jak słyszę, przemawiasz do mnie otwarcie, bo widzę, że w takim razie miałbym zaszczyt podzielać pańskie zdanie na ten temat; jeśli żywi pan dla mnie nieufność, bardzo zresztą naturalną, czuję, iż mówiąc tę prawdę, gubię się w pańskich oczach. Cóż robić, pocieszam się tylko tym, że nie będziesz pan mógł nie mieć dla mnie szacunku, a na tym świecie o to najbardziej mi chodzi.
292Pan de Tréville był do najwyższego stopnia zdziwiony. Taka przenikliwość i otwartość zarazem w zachwyt go wprawiały, doszczętnie jednak nie usuwały jeszcze wątpliwości. Im bardziej chłopiec ten wydawał się wyższy od innych swoich rówieśników, tym niebezpieczniejszy się stawał w razie, gdyby tylko grał komedię. Pomimo to de Tréville uścisnął dłoń d'Artagnana i rzekł:
293— Dzielny z ciebie chłopiec, na teraz jednak nic więcej zrobić nie mogę dla ciebie prócz tego, z czym ci się ofiarowałem przed chwilą. Mój dom zawsze będzie dla ciebie otwarty. Później zaś, mając zawsze do mnie przystęp, a więc możność korzystania z każdej sposobności, otrzymasz prawdopodobnie to, czego tak pragniesz.
294— To znaczy — odpowiedział d'Artagnan — że czekasz pan, aż stanę się tego godny. O! Bądź spokojny, panie — dodał z poufałością czysto gaskońską — długo czekać nie będziesz.
295I skłonił się, aby odejść, jakby reszta zgoła od niego tylko zależała.
296— Ależ zaczekaj — rzekł, zatrzymując go, de Tréville — wszak obiecałem ci list do dyrektora Akademii. Byłżebyś za dumny na to, aby go przyjąć, mój młody szlachcicu?
297— Nie, panie — odparł d'Artagnan — zaręczam panu, że z tym nie będzie jak z tamtym. Strzec go będę dobrze i przysięgam, że dojdzie według swojego adresu, a biada temu, kto by usiłował mi go wydrzeć!
298Pan de Tréville uśmiechnął się na tę przechwałkę i zostawiając młodego ziomka we framudze okna, gdzie razem rozmawiali, usiadł przy stole i począł pisać przyobiecany list polecający. D'Artagnan tymczasem, nie mając nic lepszego do roboty, zaczął bębnić na szybach marsza, przypatrując się wychodzącym kolejno muszkieterom i śledząc ich oczami, dopóki nie zniknęli na zakręcie ulicy.
299Pan de Tréville napisał list, zapieczętował go i podniósłszy się, podszedł do młodzieńca, aby mu go oddać. Jednak w chwili, gdy wyciągnął rękę, pan de Tréville ze zdziwieniem ujrzał, jak jego protegowany podskoczył i czerwony ze złości wybiegł z gabinetu jak strzała, krzycząc:
300— O! Na rany boskie! Teraz mi się nie wymknie.
301— Kto taki? — zapytał de Tréville.
302— On, ten złodziej! — odparł d'Artagnan. — O! Podły!
303 304— To diabeł wcielony! — mruknął de Tréville. — A może — dodał — jest to tylko zręczny manewr z jego strony… Uciekł, widząc, że w łeb wzięły wszystkie jego zamiary.
D'Artagnan, rozpędziwszy się, przebył przedpokój w trzech susach i wypadł na schody, które w mgnieniu oka zamyślał przeskoczyć, nie licząc ich bynajmniej, gdy sadząc z głową wyciągniętą naprzód, natknął się na muszkietera wychodzącego od pana de Tréville bocznymi drzwiami i tak go uderzył czołem w ramię, że ten ryknął z bólu.
306— Przepraszam — rzekł, chcąc pędzić dalej — przepraszam, bardzo mi się śpieszy.
307Zaledwie jednak postąpił krok, gdy żelazna dłoń schwyciła go za przepaskę i powstrzymała w miejscu.
308— Śpieszy ci się? — krzyknął muszkieter, blady jak całun śmiertelny. — I dlatego potrącasz mnie, mówiąc: „Przepraszam”, i myślisz, że to mi wystarcza? O! Nie tak bardzo, mój młokosie. Czy sądzisz, że skoro słyszałeś dzisiaj pana de Tréville ostro do nas przemawiającego, to możesz już traktować nas tak, jak on się do nas odzywa? Mylisz się, mój kochany, bo ty nie jesteś panem de Tréville!… O, co nie, to nie!
309— Na honor — odparł d'Artagnan, poznając Atosa, który po opatrunku dokonanym przez doktora wracał do mieszkania — na honor, nie zrobiłem tego umyślnie, mówię więc: „Przepraszam”, i to mi się wydaje dostateczne. A zwracam uwagę pana — powtórzył — że, słowo honoru, śpieszy mi się, i to bardzo śpieszy. Puszczaj mnie pan, proszę.
310— Panie — rzekł Atos, puszczając go — jesteś nieokrzesany. Widać z daleka przybywasz.
311D'Artagnan już ze cztery stopnie był przeskoczył, ale na słowa Atosa stanął jak wryty.
312— Do kaduka![119] — zawołał. — Skądkolwiek przybywam, nie do ciebie jednak należy, mój panie, uczyć mnie gładkiego obejścia.
313— A jednak nie jest to zbyteczne — odezwał się Atos.
314— O! Gdyby nie to, że się tak śpieszę — zawołał d'Artagnan — gdybym za kimś nie gonił!…
315— O! Mnie znajdziesz, nie goniąc, rozumiesz pan?
316 317— Przy karmelitach bosych[120].
318 319 320 321— Postaraj się pan tylko, abym nie czekał, bo kwadrans po dwunastej uszy ci obetnę po drodze.
322— Dobrze! — krzyknął mu d'Artagnan. — Będę tam dziesięć minut przed dwunastą.
323I popędził, jak gdyby diabli go nieśli, w nadziei spotkania nieznajomego, którego miarowy chód nie mógł zaprowadzić daleko.
324Lecz w bramie od ulicy Portos rozmawiał z żołnierzem z gwardii. Rozmawiających dzieliła przestrzeń akurat na objętość człowieka.
325D'Artagnan sądząc, iż się tam zmieści, śmignął między nich jak strzała. Nie brał jednak wiatru w rachunek. W chwili gdy miał się prześlizgnąć, wiatr rozdął szeroki płaszcz Portosa i d'Artagnan najniespodziewaniej znalazł się pod połą.
326Nic dziwnego, że Portos nie chciał pozbyć się tej najważniejszej dla siebie części ubrania, bo zamiast puścić swobodnie połę, pociągnął ją ku sobie tak, że d'Artagnan zaplątał się w aksamity płaszcza.
327Chcąc wywikłać się z płaszcza zasłaniającego mu oczy, usiłował wydobyć się spomiędzy fałd, bojąc się zarazem uszkodzić owej wspaniałej szarfy. Gdy jednak otworzył nieśmiało oczy, przekonał się, że nosem utknął na samych plecach Portosa, a więc i na przepysznej szarfie.
328Jak jednak wszystkie rzeczy na tym świecie najczęściej mają tylko złudne pozory, tak i szarfa jedynie z przodu lśniła złotem, a z tyłu była z najprostszej skóry. Pełen próżności Portos, nie mogąc mieć szarfy całej ze złota, miał ją przynajmniej w połowie — tym się tłumaczy obecność kataru i niezbędność płaszcza.
329— A! Do kroćset diabłów! — krzyknął Portos, usiłując odczepić się od chroboczącego mu po plecach d'Artagnana. — Czyś się wściekł, że się tak rzucasz na ludzi?
330— Przepraszam — odezwał się d'Artagnan, wysadzając mu głowę spod pachy — ale śpieszy mi się bardzo, biegnę za pewną osobą i…
331— Dobrze, że biegniesz, ale czy nie zapomniałeś wziąć ze sobą oczu? — zapytał Portos.
332— Nie — odparł urażony d'Artagnan — i dlatego widzę nawet to, czego inni nie widzą.
333Czy zrozumiał Portos przymówkę, czy też nie, dość, że wpadł w gniew wściekły.
334— Mój panie — rzekł doń — skórę podrzesz na sobie, jeżeli o muszkieterów tak się będziesz ocierał.
335— Tego, mój panie, zanadto — odparł d'Artagnan.
336— W sam raz jak na człowieka przywykłego patrzeć nieprzyjaciołom w oczy.
337— O! Do licha, aż nazbyt pewien jestem, że i do swoich nie stajesz pan plecami.
338I zachwycony tym dowcipem szedł w dalszą drogę, śmiejąc się na całe gardło.
339Portos, pieniąc się ze złości, poskoczył za nim.
340— Później, później — krzyknął d'Artagnan — wtedy, jak pan będziesz bez płaszcza.
341— Więc o pierwszej za Pałacem Luksemburskim[121].
342— I owszem — odkrzyknął mu tenże, niknąc na rogu ulicy.
343Lecz i tam nikogo już nie było. Jakkolwiek nieznajomy szedł powoli, miał jednak czas go wyprzedzić znacznie, a może wstąpił do któregoś z domów.
344D'Artagnan wymijał przechodniów, zszedł aż do promu na rzece, wrócił przez ulicę de Seine i La Croix-Rouge, lecz i to było daremne. Gonitwa ta jednak nie była bez korzyści, gdyż w miarę jak jego czoło zlewało się potem, serce stopniowo chłodło.
345Zaczął więc wszystko rozważać. Wypadki były liczne i opłakane. Zaledwie wybiła jedenasta, a poranek ten przyniósł mu niełaskę pana de Tréville, który nie omieszkał się pewnie obrazić tym wariackim sposobem, w jaki się z nim rozstał.
346Nadto ściągnął na siebie dwa pojedynki z dwoma ludźmi zdolnymi zabić trzech takich d'Artagnanów; z muszkieterami, o których miał wyobrażenie tak wysokie, że stawiał ich w myśli i sercu ponad wszystkich ludzi.
347Prawdopodobny rezultat mógł być nader smutny. Przekonany był, że Atos zabije go, bo Portosa nie bardzo się obawiał.
348NadziejaPonieważ jednak nadzieja jest uczuciem, które najdłużej tli się w ludzkim sercu, krzepił się otuchą, że zostanie przy życiu, poraniony, rozumie się, okrutnie. Na wszelki też wypadek sam się w duchu strofował:
349„Jakiż ze mnie półgłówek i bałwan! Ten dzielny i nieszczęśliwszy Atos jest ranny w ramię, w które ja właśnie walę jak baran. To tylko dziwne, że nie zabił mnie na miejscu. Miałby zupełne prawo, gdyż ból, który mu sprawiłem, musiał być okrutny”.
350Co się tyczy Portosa, to co innego. Z nim, szczerze mówiąc, to całkiem zabawna sprawa.
351I mimo woli począł się śmiać, patrząc wszelako, czy ten śmiech, którego przyczyna nie była nikomu znana, nie obrazi kogoś z przechodniów.
352— Z Portosem zabawna historia; ale w każdym razie jestem ostatnim roztrzepańcem. Jak można tak wpadać na ludzi, nie ostrzegłszy ich pierwej[122] i szukać im pod płaszczem tego, czego tam wcale nie ma! Byłby mi przebaczył z pewnością, gdybym mu nie wspomniał o tej szarfie przeklętej. Słuchaj, d'Artagnanie, mój przyjacielu — dodał z całą dla siebie życzliwością — jeżeli wykręcisz się teraz, co mi się nie wydaje prawdopodobne, trzeba być na przyszłość niezmiernie grzecznym, aby cię za przykład stawiano, by cię uwielbiano wszędzie. Być uprzedzający i gładki, to nie znaczy poniżać się. Spójrz na Aramisa, wszak to uosobienie słodyczy i wdzięku. A czyżby znalazł się taki, co by go tchórzem nazwał? Z pewnością, że nie. I odtąd postanawiam wzorować się na nim. A otóż i on — Aramis.
353D'Artagnan, idąc i rozprawiając tak z sobą samym, doszedł do pałacu d'Aiguillon i tam spostrzegł Aramisa rozmawiającego wesoło z kilku panami z gwardii królewskiej. Ten również go zobaczył, ponieważ jednak pamiętał, że właśnie przy nim pan de Tréville tego ranka uniósł się srogim gniewem, więc świadek wyrzutów, które usłyszeli muszkieterowie, nie mógł być żadną miarą dlań przyjemny, i Aramis udał, że go nie widzi.
354D'Artagnan przeciwnie, przejęty na wskroś postanowieniem zostania uprzejmym i miłym, podszedł do czterech młodzieńców, z uśmiechem najwdzięczniejszym składając im ukłon głęboki. Aramis z miną poważną odpowiedział mu lekkim skinieniem głowy, lecz wszyscy czterej przerwali w tej chwili rozmowę.
355D'Artagnan, nie w ciemię bity[123], zrozumiał, że jego obecność nie jest tu na rękę, lecz miał za mało obycia światowego, aby wybrnąć zręcznie z drażliwego położenia, w jakim znajduje się każdy w towarzystwie mało sobie znanym, gdy toczy się rozmowa, która pod żadnym względem nie może go obchodzić. Głowił się więc, jak się wycofać zręcznie, gdy spostrzegł, że Aramis upuścił chusteczkę i, przez nieuwagę zapewne, nogą na nią nastąpił. Sądząc, że nadeszła teraz chwila, aby okazać się grzecznym, schylił się i z wdziękiem, na jaki tylko mógł się zdobyć, wyciągnął chustkę spod stopy muszkietera, pomimo wszelkich wysiłków tegoż, aby ją przytrzymać, i oddając mu ją, rzekł:
356— Zdaje się, iż ta chusteczka do pana należy, a zapewne nie chciałby pan jej zgubić.
357Chusteczka była wyhaftowana bogato z koroną i herbem na rogu.
358Aramis cały spąsowiał i wyrwał ją nieledwie[124] z rąk Gaskończyka.
359— O! O! — zawołał jeden z gwardzistów. — Może powiesz jeszcze, skryty Aramisie, że nie jesteś w dobrych stosunkach z panią de Bois-Tracy, skoro ta uprzejma dama zaszczyca cię pożyczaniem chusteczek?
360Aramis przeszył d'Artagnana spojrzeniem, które mówiło, iż tenże kupił w nim sobie śmiertelnego wroga, a następnie z miną słodziutką rzekł:
361— Mylicie się, panowie, chusteczka ta nie do mnie należy i nie wiem doprawdy, co temu panu do głowy przyszło, żeby mnie, a nie komu z was ją oddać. Najlepszy daję wam dowód, iż swoją mam w kieszeni.
362I mówiąc to, wyjął rzeczywiście chusteczkę, również elegancką, z cieniutkiego batystu[125], który w owych czasach był bardzo drogi, lecz bez haftów i herbów, tylko z cyfrą właściciela.
363Tym razem d'Artagnan ani pisnął, zrozumiał bowiem, że nie w porę się wyrwał, lecz przyjaciele Aramisa nie dali za wygraną i jeden z nich, zwracając się do muszkietera, rzekł z udaną powagą:
364— Jeżeli jest tak, jak utrzymujesz, będę zmuszony prosić cię o jej zwrot, mój drogi Aramisie, bo wiesz przecie, że jestem w ścisłych stosunkach z de Bois-Tracy i nie życzę sobie, aby rzeczy jego żony służyły komuś za godła.
365— Twoje żądanie nie jest dość właściwe — odparł Aramis — bo jakkolwiek w zasadzie uznaję całą jego słuszność, odmówiłbym mu ze względu na formę.
366— Tak, przyznaję — wtrącił się nieśmiało d'Artagnan — że nie widziałem, jak wypadała chustka z kieszeni pana Aramisa. Nogę tylko na niej trzymał, sądziłem więc, że do niego należy.
367— I byłeś w błędzie, mój drogi panie — chłodno odrzekł Aramis, wcale niewzruszony tą pokorą. Następnie zaś, zwracając się do tego, który się podawał za przyjaciela pana de Bois-Tracy, rzekł: — Zresztą dochodzę do wniosku, mój ty przyjacielu pana de Bois-Tracy, że jestem jego przyjacielem niemniej niż ty; chusteczka zatem mogła wypaść tak samo z twojej, jak i z mojej kieszeni.
368— Nie, na honor! — zawołał gwardzista Jego Królewskiej Mości.
369— Ty klniesz się na honor, a ja na słowo moje, widoczne więc jest, iż jeden z nas kłamie. Słuchaj, Montaranie, najlepiej będzie, gdy się nią podzielimy.
370— Wybornie — zawołali dwaj inni — prawdziwy sąd Salomona[126]. O Aramisie, pełen jesteś mądrości.
371Młodzieńcy zaśmiali się głośno i zdawać by się mogło, że cała sprawa została skończona. Po chwili rozmowa się urwała i gwardziści wraz z muszkieterem, uścisnąwszy się serdecznie za ręce, rozeszli się każdy w swoją stronę.
372„Wypada mi teraz z tym miłym chłopcem się pogodzić — pomyślał d'Artagnan, stojący na uboczu podczas ostatniej rozmowy”.
373I w najlepszych zamiarach podszedł do Aramisa, który oddalał się już, bynajmniej na niego nie zwracając uwagi.
374— Mam nadzieję, iż mi pan wybaczysz…
375— O! Mój panie — przerwał mu Aramis — pozwól sobie powiedzieć, iż w tym razie nie postąpiłeś tak, jak przystało na przyzwoitego człowieka.
376 377— Przypuszczam, mój panie, że nie jesteś głupcem i wiesz o tym dobrze, jakkolwiek z Gaskonii przybywasz, iż bez przyczyny nie depcze się po chustkach od nosa. Do diabła! Paryż nie jest zabrukowany batystem.
378— Panie, źle robisz, chcąc mnie urazić — odezwał się d'Artagnan, którego kłótliwe usposobienie zaczynało brać górę nad postanowieniami pokojowymi. — Żem Gaskończyk, to prawda, a skoro wiesz o tym, nie potrzebuję ci mówić, że Gaskończycy niełatwo potrafią to znieść, zatem skoro kogoś proszą o przebaczenie, choćby za głupstwo nawet, przekonani są, iż czynią więcej, niż powinni.
379— Nie mówię tego panu bynajmniej dla wywołania sprzeczki — odrzekł Aramis. — Dzięki Bogu, zabijaką nie jestem, i będąc tylko tymczasowym muszkieterem, biję się jedynie, skoro do tego jestem zmuszony, a zawsze z niemałą odrazą. Tym razem jednak sprawa jest zbyt ważna, bo przez pana skompromitowana została kobieta.
380— Chcesz pan powiedzieć, przez nas — zawołał d'Artagnan.
381— Czemu tak niezręcznie oddałeś mi pan chustkę?
382— A po co pan tak niezręcznie upuściłeś ją na ziemię?
383— Powiedziałem panu i raz jeszcze powtarzam, że ta chusteczka nie pochodziła z mojej kieszeni.
384— Podwójnie więc skłamałeś, mój panie, bo ja to dobrze widziałem!
385— O! Tak zaczynasz śpiewać, panie Gaskończyku? Poczekaj, nauczę ja cię życia.
386— A ja do mszy cię zapędzę, panie opacie! Dobywaj szpady, jeśli łaska, natychmiast!
387— O nie, mój piękny, nie tutaj przynajmniej. Czyż nie widzisz, że stoimy przed pałacem d'Aiguillon, pełnym zauszników[127] kardynalskich? Kto mi zaręczy, że to nie Eminencja polecił ci, abyś mu dostarczył mojej głowy? Wiedz, że dbam o nią aż do śmieszności, bo jak mi się zdaje, bardzo dobrze pasuje mi ona do ramiona. Z przyjemnością zabiję cię, bądź spokojny, lecz zabiję cię pomalutku, w miejscu ustronnym i zamkniętym, tam, gdzie przed nikim nie będziesz mógł się swoją śmiercią pochwalić.
388— I owszem, ale nie licz na to zbytecznie, a zabierz ze sobą chusteczkę, czy to twoja lub nie, może ci się przydać do opatrunku.
389— Pan jesteś Gaskończykiem? — zapytał Aramis.
390— Tak. Pan, spodziewam się, nie odkłada spotkania przez przezorność?
391Cnota— Przezorność, mój panie, zawsze jest cnotą przydatną muszkieterom, a nieodzowną dla sług kościoła. Ponieważ zaś jestem muszkieterem czasowym, pragnę pozostać przezorny! O drugiej będę miał zaszczyt oczekiwać w pałacu pana de Tréville. Tam wskażę panu właściwe miejsce.
392Dwaj młodzieńcy pożegnali się ukłonem. Aramis puścił się ulicą prowadzącą do Luksemburga, d'Artagnan zaś widząc, że już dość późno, skierował swe kroki w stronę karmelitów bosych, mówiąc do siebie:
393— O! Ani chybi, cało z tego nie wyjdę; ale przynajmniej, jeżeli zginę, umrę z ręki muszkietera.
D'Artagnan nie miał w Paryżu żywej duszy znajomej. Stawił się więc na spotkanie z Atosem bez sekundanta[128]. Miał zresztą zamiar niewzruszony wytłumaczyć się dzielnemu muszkieterowi przyzwoicie, lecz bez żadnej uległości. Lękał się rezultatu pojedynku, który zwykle bywa niemiły, gdy silny i młody ma za przeciwnika rannego, a zatem pozbawionego sił. Wtedy bowiem zwyciężony zmniejsza triumf nieprzyjaciela, zwycięzca zaś posądzany bywa o zbrodnię i fałszywą odwagę. Zresztą, czytelnicy zauważyli zapewne, że d'Artagnan nie był człowiekiem pospolitym. Powtarzając więc sobie, że nie uniknie śmierci, nie był wszelako zrezygnowany zejść z tego świata jak baranek, czemu inny na jego miejscu, z mniejszym zasobem odwagi, poddałby się niezawodnie.
395Rozważał charaktery tych, z którymi miał stanąć do walki, i położenie przedstawiło mu się jaśniej. Dzięki szlachetnemu tłumaczeniu miał nadzieję zyskać w Atosie przyjaciela; jego pańska i wyniosła postawa mocno mu przypadła do serca.
396Cieszył się na myśl nastraszenia Portosa wypadkiem z szarfą, bo jeżeli nie będzie od razu zabity, rozgłosi to powszechnie, a zręczne i składne opowiadanie może tamtego okryć śmiesznością. Wreszcie skryty Aramis nie przejmował go strachem i w przypuszczeniu nawet, że z nim odbędzie pojedynek, obiecywał sobie płatnąć[129] go przez twarz, jak Cezar[130] zalecał żołnierzom zrobić z Pompejuszem[131], aby zniweczyć na zawsze tę piękność, o którą był tak zazdrosny.
397W duszy d'Artagnana tkwiło niezłomne postanowienie wszczepione radami ojca: nikomu nie przepuścić, od nikogo nic nie znieść, prócz od króla, kardynała i pana de Tréville.
398Leciał więc jak na skrzydłach w stronę karmelitów bosych, których klasztor był budynkiem bez okien, a otaczało go tylko zeschłe błonie[132]. Był tu punkt spotkania i pojedynków ludzi niemających czasu do stracenia.
399Kiedy mógł już objąć okiem błonia roztaczające się u stóp klasztoru, ujrzał Atosa oczekującego tam od pięciu minut, a zegar właśnie wydzwaniał południe. Był zatem słowny jak samarytanka[133] i najsurowiej przestrzegający warunków pojedynkowych nie miałby mu nic do zarzucenia.
400Atos, któremu rana dopiekała straszliwie, choć była świeżo opatrzona przez chirurga pana de Tréville, siedział na kamieniu przydrożnym z tą dystynkcją i spokojem pełnym godności, jakie go nie odstępowały nigdy. Na widok d'Artagnana powstał i z grzecznością postąpił kilka kroków ku niemu. Ten zaś szedł ku przeciwnikowi z kapeluszem w ręce, pióro od niego wlokąc po ziemi.
401— Panie — rzekł Atos — zawiadomiłem moich dwóch przyjaciół, którzy będą służyć za świadków, lecz jeszcze ich nie widać. Dziwi mnie to, bo nie mają zwyczaju się spóźniać.
402— Ja sekundantów nie mam — odparł d'Artagnan — wczoraj dopiero przybyłem do Paryża i nikogo tu nie znam prócz pana de Tréville, a polecony mu zostałem przez mojego ojca, który ma zaszczyt liczyć się do jego przyjaciół.
403 404— I nikogo pan nie znasz prócz pana de Tréville? — zapytał.
405 406— No to jeżeli cię zabiję — kończył Atos, raczej mówiąc do siebie niźli do d'Artagnana — jeżeli cię zabiję, mogę wyglądać na pożerającego dzieci!
407— O! Niezupełnie, mój panie — odparł z dumnym ukłonem d'Artagnan. — Niezupełnie, skoro mnie zaszczycasz dobywaniem szpady pomimo rany, która niemało ci musi zawadzać.
408— O! I bardzo zawadza, na honor, i przyznać muszę, żeś mi piekielnego narobił bólu, ale to mniejsza; lewej użyję ręki, jak zwykle to czynię w takich razach. Nie myśl wcale, abym ci ustępstwo robił, ja zarówno obydwiema władam rękami; to może być dla pana nawet niekorzystne, bo mańkut[134] dla nieprzyzwyczajonych osób bywa niebezpieczny. Żałuję nawet, iż wcześniej nie uprzedziłem pana o tym.
409— Doprawdy — odrzekł z ukłonem d'Artagnan — jesteś pan tak rycersko grzeczny, iż nie wiem, jak mam ci być za to wdzięczny.
410— Zawstydzasz mnie pan — odparł Atos z miną pańską — mówmy o czym innym, proszę, jeżeli ci się podoba. A! Do licha, toś mi bólu narobił, aż pali mnie to ramię.
411— Jeżeli pan pozwolisz… — zaczął nieśmiało d'Artagnan.
412 413— Mam cudowny balsam na rany, balsam, który dała mi moja matka, a którego efekty wypróbowałem już na sobie.
414 415— Więc pewny jestem, iż za trzy dni najdalej byłbyś pan wyleczony zupełnie, a wtedy, panie, za honor sobie poczytam służyć ci w każdej chwili.
416D'Artagnan wypowiedział to z prostotą czyniącą mu zaszczyt, bez ujmy dla jego odwagi.
417— Doprawdy — odrzekł Atos — podoba mi się ta propozycja, nie dlatego, abym ją miał przyjąć, lecz że o milę czuć ją szlachcicem. Tak przemawiali i postępowali owi dzielni rycerze z czasów Karola Wielkiego[135], których dzisiejsi winni brać sobie za wzór. Niestety, to nie czasy wielkiego monarchy, tylko kardynała, za trzy dni rozgłoszono by już naszą tajemnicę, choćby najściślej była zachowana, wiedziano by, mówię, że bić się zamierzamy i przeszkodzono by temu. Lecz cóż to, czy już nie przyjdą te włóczęgi?
418— Jeżeli panu pilno — odezwał się d'Artagnan z tą samą prostotą, z jaką proponował przed chwilą odłożenie na trzy dni pojedynku — jeżeli panu pilno i życzysz sobie załatwić się ze mną zaraz, nie krępuj się, proszę.
419— I to mi się bardzo podoba — rzekł Atos z wyrazem twarzy okazującym zadowolenie — tak nie odzywa się półgłówek… tylko człowiek mężnego serca potrafi tak mówić. Przepadam za ludźmi takiego usposobienia jak pańskie i jeżeli nie pozabijamy się teraz, będę miał prawdziwą przyjemność rozmawiać z panem później. Zaczekajmy na tych panów, proszę, nie brak mi czasu, a przynajmniej wszystko odbędzie się prawidłowo. A! Otóż i jeden z nich.
420W głębi ulicy Vaugirard ukazał się olbrzymi Portos.
421— Jak to?… — zawołał d'Artagnan. — Portos jest pana świadkiem?
422 423 424 425D'Artagnan obejrzał się i poznał Aramisa.
426— Jak to? — wykrzyknął z jeszcze większym zdziwieniem. — To drugim świadkiem jest Aramis?
427— A naturalnie, alboż kto kiedy widział, abyśmy razem nie byli? Atos, Portos i Aramis to trzej nierozłączni, jak nas nazywają wszędzie. Pan jednak, co przybywasz z Honolulu[136] czy z Kochinchiny[137]…
428— Z Tarbes — poprawił go d'Artagnan.
429— Wolno panu nie znać tych szczegółów — dokończył Atos.
430— Na honor — odrzekł d'Artagnan — nazwano was znakomicie, moi panowie, i jeżeli przygoda moja nabędzie rozgłosu, przekona, że w związku waszym nie brak wam łączności.
431Portos nadszedł tymczasem i ręką powitał Atosa; obejrzawszy się następnie na d'Artagnana, stanął zdziwiony.
432Dodajmy nawiasem, iż szarfę zmienił i był bez płaszcza.
433— A! Co to takiego? — zapytał.
434— Z tym panem właśnie mam się potykać — rzekł Atos, wskazując z ukłonem d'Artagnana.
435— Ależ i ja biję się z nim — odparł Portos.
436— I ja również z tym panem mam się pojedynkować — odezwał się Aramis, dochodząc do miejsca.
437— Lecz dopiero o drugiej — z zimną krwią zauważył d'Artagnan.
438— Ale o co się bijesz, Atosie? — zagadnął Aramis.
439— Na honor, nie wiem tak bardzo… w ramię mnie uraził. A ty, Portosie?
440— Biję się, bo się biję — odparł Portos, czerwieniąc się.
441Baczny na wszystko Atos podchwycił złośliwy uśmiech na ustach Gaskończyka.
442— Mieliśmy sprzeczkę o ubranie — wtrącił młodzieniec.
443— A ty, Aramisie? — pytał dalej Atos.
444— Ja biję się o teologię — odrzekł Aramis, spoglądając prosząco na d'Artagnana, by zachował w tajemnicy powód pojedynku.
445Atos dostrzegł drugi uśmiech d'Artagnana.
446— Doprawdy?… — podchwycił Atos.
447— Tak, nie mogliśmy się zgodzić na pewien ustęp ze świętego Augustyna[138] — odezwał się Gaskończyk.
448— Widocznie sztuka z niego niegłupia — mruknął Atos.
449— A teraz, panowie, skoroście się zebrali — rzekł d'Artagnan — niech mi będzie wolno wytłumaczyć się wam.
450Na słowo wytłumaczyć chmura przemknęła po czole Atosa, uśmiech wzgardliwy po ustach Portosa, a przeczące skinienie było odpowiedzią Aramisa.
451— Nie rozumiecie mnie, panowie — rzekł d'Artagnan, podnosząc głowę, a na jego oblicze padły promienie słoneczne, złocąc jego szlachetne i śmiałe rysy — pragnę się wytłumaczyć na wypadek, jeżeli nie będę w możności[139] wszystkim trzem spłacić mego długu, pierwszemu bowiem panu Atosowi służy prawo zabicia mnie, a to odbiera dużo wartości zadaniu pana Portosa, a twoje, panie Aramisie, nieledwie niweczy zupełnie. A teraz powtarzam, wybaczcie mi, panowie, ale to tylko jedynie, i baczność!
452Z tymi słowami, ruchem najpyszniej rycerskim, d'Artagnan wydobył szpadę.
453Krew wrzątkiem uderzyła mu do głowy i w chwili tej rzuciłby się był na cały zastęp muszkieterów z taką samą odwagą jak na tych trzech obecnie.
454Było już trochę z południa. Słońce dobiegało do zenitu, a miejsce wybrane na pojedynek zostało wystawione na jego palące promienie.
455Honor, Pojedynek— Piekielnie gorąco — rzekł Atos, dobywając szpady — nie chciałbym jednak zdejmować kaftana, gdyż czuję w tej chwili, iż rana mi się krwawi, a pragnę nie sprawić panu przykrości widokiem krwi dobytej nie twoim żelazem.
456— To prawda — odrzekł d'Artagnan. — A czy dobyta byłaby przeze mnie, czy przez kogo innego, zawsze z prawdziwym żalem będę patrzeć na krew tak dzielnego szlachcica, więc i ja będę się bić w kaftanie.
457— Dalej, dalej — odezwał się Portos — dosyć już tych grzeczności, pomyślcie, że czekamy na naszą kolej.
458— Sam za siebie mów, Portosie, kiedy masz się tak grubiańsko odzywać — przerwał Aramis. — Co do mnie, słowa tych panów uważam za właściwe i godne takich szlachetnych ludzi jak oni.
459— Służę panu — odrzekł Atos, zasłaniając się szpadą.
460— Jestem na rozkazy — odparł d'Artagnan, krzyżując swoją.
461Zaledwie dwa rapiery zetknęły się ze szczękiem, gdy oddział gwardii Jego Eminencji pod dowództwem pana de Jussac ukazał się spoza węgła[140] klasztoru.
462— Gwardziści kardynalscy! — krzyknęli jednocześnie Portos i Aramis. — Panowie! Szpady do pochwy! Panowie!
463Lecz było już za późno. Dwaj walczący widziani byli w postawie niepozostawiającej żadnej wątpliwości o ich zamiarach wojowniczych.
464— Hola! — krzyknął Jussac, zbliżając się do nich i dając żołnierzom swoim znak, aby uczynili to samo. — Hola! Panowie muszkieterzy, bijecie się tutaj? A zakaz?… Cóż mi na to powiecie?
465— O! Bardzo szlachetni jesteście, panowie gwardziści — odrzekł Atos pełen skrytej nienawiści, bo Jussac był najpierwszym z tych, którzy go atakowali w przeddzień. — My, gdybyśmy was widzieli bijących się, zaręczam, iż nie przeszkadzalibyśmy wam bynajmniej. Zostawcie więc swobodę, a będziecie mieli przyjemność, nie doznając żadnego trudu.
466— Panowie — odparł Jussac — z żalem muszę wam oświadczyć, iż to rzecz niemożliwa do spełnienia. ObowiązekObowiązek przede wszystkiem. Szpady do pochwy, jeżeli łaska, i proszę za nami.
467— Panie — odezwał się Aramis, przedrzeźniając Jussaca — z wielką przyjemnością poszlibyśmy za waszą uprzejmą radą, gdyby to od nas zależało, ale niestety to niemożliwe: pan de Tréville zabronił nam tego. Idźcie więc w swoją drogę, to będzie dla was najlepiej.
468Drwiny te doprowadziły Jussaca do rozpaczy.
469— Siłą was zaprowadzimy ze sobą, skoro nie chcecie nas słuchać.
470Przyjaźń, Walka, Bohaterstwo, Honor, Żołnierz— Pięciu ich jest — rzekł półgłosem Atos — a nas tylko trzech. Znowu będziemy pobici i trzeba nam będzie życie tu położyć, bo oświadczam, że jeśli zostaniemy pokonani, nie pokażę się kapitanowi na oczy.
471Atos, Portos i Aramis zbliżyli się do siebie w chwili, gdy Jussac ustawiał swych żołnierzy w szeregu.
472Chwila ta wystarczyła d'Artagnanowi do namysłu, że nastręczała mu się jedna ze sposobności stanowiących o życiu człowieka; należało więc uczynić wybór między królem i kardynałem i należało w nim wytrwać. Bić się — znaczyło to nie słuchać prawa, narażać głowę — znaczyło to na samym wstępie zrobić sobie nieprzyjaciela z ministra, potężniejszego nawet niż sam król. Wszystko to przewidywał młodzieniec, dodajmy jednak na pochwałę jego, iż nie zawahał się ani na chwilę. I rzekł, zwracając się do Atosa i jego przyjaciół:
473— Panowie! Pozwólcie mi w słowach waszych małą uczynić poprawkę. Powiedzieliście, że trzej tylko jesteście, a mnie się wydaje, iż nas jest tutaj czterech.
474— Przecież pan nie należysz do naszych — zauważył Portos.
475— To prawda — odrzekł d'Artagnan — ale jeżeli nie ubiorem, to duszą do was należę. Czuję to, iż serce mam muszkieterskie i ono pociąga mnie do was.
476— Na bok! Młodzieńcze — wrzasnął Jussac, który po ruchach i wyrazie twarzy odgadywał zamiary d'Artagnana — pozwalam ci się oddalić. Uciekaj, pókiś[141] cały.
477 478— Dzielny chłopiec z ciebie — powiedział Atos, ściskając mu rękę.
479 480Atos, Portos i Aramis spojrzeli na młodzieńca.
481Wszystkim trzem tkwiła w myśli młodość d'Artagnana i lękali się jego braku doświadczenia.
482— I tak trzech by nas tylko było, z których jeden ranny, bo to dziecko jeszcze — mówił Atos — pomimo to powiedzą, iż było nas czterech.
483— Tak, lecz cofać się!… — odpowiedział Portos.
484 485D'Artagnan zrozumiał ich wahanie.
486— W każdym razie wypróbujcie mnie, panowie, a przysięgam wam na moją cześć, że jeżeli będziemy zwyciężeni, nie ruszę się z tego miejsca.
487— Jak się nazywasz, mój zuchu? — zapytał Atos.
488 489— Dalejże! Atos, Portos, Aramis i D'Artagnan, naprzód! — krzyknął Atos.
490— I cóż, panowie, czy usłuchacie mnie? — zawołał po raz trzeci Jussac.
491— Stało się, panowie — rzekł Atos.
492— Cóż więc zamierzacie uczynić? — pytał Jussac.
493— Będziemy mieli zaszczyt przystąpić z wami do walki — odpowiedział Aramis, jedną ręką unosząc kapelusz, drugą wyciągając szpadę.
494— A! Opieracie się więc! — krzyknął Jussac.
495 496Pojedynek, Duma, Honor, Rycerz, ŻołnierzPo czym dziewięciu walczących rzuciło się na siebie, z wściekłością nieprzekraczającą jednak zasad szermierki.
497Atos wybrał niejakiego Cahusaca, ulubieńca kardynalskiego, Portos miał Bicarata, Aramis znalazł się wobec dwóch przeciwników. D'Artagnan zaś padł na samego Jussaca.
498Serce młodego Gaskończyka biło jak młotem, zdawało się, że rozsadzi mu piersi. Nie ze strachu, broń Boże, nie było go tam ani cienia, lecz dlatego, że w męstwie nie chciał się okazać od innych gorszy, bił się jak rozjuszony tygrys, ze wszystkich stron napastując przeciwnika i zmieniając kilkakrotnie pozycję. Jussac był mistrzem w tej sztuce, bo dużo już praktykował, jednak trudnym zadaniem była dla niego obrona przed przeciwnikiem, który, zręczny i rzutki, zmieniał co chwila metodę, napadając prawie ze wszystkich stron jednocześnie, a sam zasłaniając się jak człowiek, który ma najwyższą cześć dla swojej skóry.
499Walka ta doprowadziła Jussaca do utraty cierpliwości. Wściekłość go ogarnęła, iż ten, którego za dzieciaka uważał, trzyma go w szachu. Zaperzony[142] więc zaczął popełniać błędy. D'Artagnan zaś w braku doświadczenia posiadał głęboką teorię i przeto[143] jeszcze zwinniej się sprawiał. Jussac, chcąc raz już skończyć, wymierzył od dołu straszny cios przeciwnikowi; ten natychmiast się zasłonił i w chwili, gdy Jussac prostował się, przemknął pod szpadą jego jak wąż i na wylot go przebił. Jussac runął jak kłoda. Wtedy d'Artagnan szybkim i niespokojnym wzrokiem objął pole walki.
500Aramis zabił już jednego ze swoich przeciwników, lecz drugi ostro nań nacierał. Położenie jego nie było niebezpieczne, mógł się bowiem obronić.
501Bicarat i Portos szpikowali się wzajemnie. Portos dostał pchnięcie w ramię, a Bicarat w udo. Ponieważ jednak ani jedna, ani druga rana nie była głęboka, coraz zajadlej napadali na siebie.
502Ale Atos, raniony na nowo przez Cahusaca, okrywał się coraz większą bladością, chociaż się ani na krok nie cofnął z miejsca; przełożył tylko broń do innej ręki, z równą zręcznością władając lewą.
503Według praw pojedynkowych z tamtej epoki d'Artagnan mógł jednemu z nich przyjść z pomocą i gdy szukał oczami, którego z towarzyszy wypadłoby wesprzeć, pochwycił spojrzenie Atosa, a było ono zadziwiająco wymowne.
504Atos wolałby umrzeć niż zawołać o pomoc, mógł jednak patrzeć, a spojrzeniem tym żądał poparcia. Odgadł to d'Artagnan i dopadł z boku Cahusaca, krzycząc strasznym głosem:
505— Ze mną teraz sprawa! Zabiję cię, panie gwardzisto!
506Cahusac odwrócił się w sam czas. Atos, którego podtrzymywała jedynie niezrównana odwaga, upadł na jedno kolano.
507— Na rany boskie, nie zabijaj go, młodzieńcze, błagam — wołał na d'Artagnana. — Mam ja dawną sprawę z nim do załatwienia, jak się tylko wygoję. Rozbrój go tylko, wytrąć mu szpadę. O! Tak! Dobrze! Wyśmienicie!
508Ten okrzyk Atosa spowodował wytrącenie szpady z ręki Cahusaca; wyrzucona w powietrze padła o jakieś dwadzieścia kroków.
509D'Artagnan i Cahusac razem rzucili się, aby ją pochwycić, lecz zwinniejszy d'Artagnan pierwszy postawił na niej nogę.
510Cahusac poskoczył do gwardzisty zabitego przez Aramisa, wyrwał mu rapier i powracał, aby na nowo rozpocząć walkę z d'Artagnanem, jednak na drodze spotkał Atosa, który w tej przerwie miał już czas trochę odetchnąć i w obawie, aby d'Artagnan nie zabił wroga, sam stanął przed nim do walki.
511D'Artagnan pojął, iż ściągnąłby na siebie niezadowolenie Atosa, gdyby zechciał mu przeszkodzić. Stało się też, że zaledwie w kilka sekund Cahusac padł z gardłem przeszytym szpadą.
512Jednocześnie Aramis przyłożył koniec szpady do piersi leżącego na ziemi przeciwnika, zmuszając go do poddania się.
513Pozostawał jeszcze Portos i Bicarat. Portos podrwiwał zawzięcie, zapytując Bicarata, która mogła być godzina, i winszował mu oddziału, który jego brat dostał w pułku Nawarry[144]; tymi drwinkami jednak niewiele udało mu się wskórać, bowiem Bicarat należał do tych żelaznych ludzi, którym ręka opada, lecz tylko po śmierci.
514Należało wszakże położyć temu kres! Lada chwila patrol mógł nadciągnąć i zabrać walczących, rannych i całych, zarówno królewskich, jak i kardynalskich.
515Atos, Aramis i d'Artagnan otoczyli Bicarata, wzywając go, aby się poddał. Jakkolwiek jeden na czterech i z udem przebitym szpadą Bicarat nie myślał ustąpić. Był on, jak d'Artagnan, Gaskończykiem; udawał głuchego, a śmiejąc się i zasłaniając żwawo, znalazł nawet czas, aby końcem szpady wskazać miejsce na ziemi.
516— Tu — rzekł, parodiując ustęp bibljiny[145] — tu umrze Bicarat, sam jeden przeciw wszystkim.
517— Ależ czterech ich jest przeciw tobie jednemu — zawołał Cahusac — skończ raz, rozkazuję ci.
518— O! Rozkazujesz, to rzecz inna — odrzekł Bicarat — jako swemu brygadierowi winienem ci posłuszeństwo.
519I uskoczywszy w tył, złamał na kolanie szpadę, kawałki przerzucił przez mur klasztorny i skrzyżowawszy ręce na piersiach, zagwizdał piosnkę gwardzistów kardynalskich.
520Walka, Odwaga, Honor, Przyjaźń, WspółpracaWaleczność wzbudza szacunek nawet w nieprzyjacielu. Muszkieterowie pokłonili się Bicaratowi szpadami i włożyli je do pochwy. To samo uczynił d'Artagnan, następnie z pomocą Bicarata, który jeden tylko ze wszystkich kardynalskich gwardzistów trzymał się na nogach, zaniósł pod bramę klasztorną Jussaca, Cahusaca i tego z przeciwników Aramisa, który tylko był ranny; czwarty, jak wiadomo, już nie żył. Złożywszy ich tam, uderzyli w dzwon klasztorny, zabrawszy cztery szpady na pięć, i upojeni radością podążyli do pałacu pana de Tréville.
521Szli tak, splótłszy się ramionami, zajmując całą szerokość ulicy i pociągając za sobą każdego napotkanego muszkietera, tak że w końcu orszak ten zmienił się w pochód triumfalny. Serce d'Artagnana rozpływało się z rozkoszy; szedł pomiędzy Atosem i Portosem, ściskając ich czule.
522— Choć nie jestem jeszcze muszkieterem — powiedział do nowych przyjaciół, przestąpiwszy próg pałacu pana de Tréville — ale zostałem przyjęty na praktykanta, nieprawdaż?
Cała ta sprawa narobiła wrzawy, pan de Tréville nagniewał się głośno na muszkieterów, a pochwalił ich po cichu. Ponieważ jednak nie było czasu do stracenia, popędził sam do Luwru, aby uprzedzić o tym króla. Spóźnił się wszakże, bo powiedziano mu, iż król zamknął się z kardynałem, pracuje i nikogo przyjąć nie może w tej chwili.
524Stawił się więc wieczorem w zwykłych godzinach gry. Król wygrywał, a jako strasznie skąpy, był w przepysznym humorze. Skoro więc zobaczył nadchodzącego de Tréville, odezwał się do niego:
525— Proszę tutaj, panie kapitanie, proszę, muszę cię wyłajać. Czy wiesz, że Jego Eminencja skarżył mi się na twoich muszkieterów i to z takim rozdrażnieniem, że aż chory jest dzisiaj. O! Ależ to diabły wcielone, ci twoi muszkieterowie!
526— Nie, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział de Tréville, widząc od razu, na co się zanosi — nie, przeciwnie, to stworzenia dobre, łagodne jak baranki i daję moją szyję, iż tylko jedno pragnienie mają, aby dobywać szpady jedynie na usługi Waszej Królewskiej Mości. Cóż jednak począć, jeśli gwardziści pana kardynała wiecznie szukają zwady? Biedni młodzieńcy muszą się bronić dla samego honoru swego zgromadzenia.
527— Posłuchajcie no tego de Tréville! Posłuchajcie! Można by sądzić, że on tu mówi o zgromadzeniu religijnym. Doprawdy, kapitanie drogi, wielka ochota mnie bierze, aby odebrać ci patent i dać go pannie de Chemerault, której przyobiecałem opactwo. Nie myśl jednak, abym ci uwierzył na słowo. Nie darmo nazywają mnie Ludwikiem Sprawiedliwym, zaraz cię o tym przekonam.
528— Ponieważ najzupełniej ufam tej sprawiedliwości, Najjaśniejszy Panie, z uległością i spokojem zdaję się na łaskę Waszej Królewskiej Mości.
529Szczęście się odwróciło i król zaczął przegrywać to, co wygrał, więc było mu na rękę — użyjemy tego wyrażenia — zwinąć chorągiewkę. Wstał też po chwili i chowając do kieszeni pieniądze leżące przed nim, których znaczną część stanowiła wygrana, rzekł:
530— La Vieuville[146], siadaj na moim miejscu, a ja muszę pomówić z panem de Tréville w bardzo ważnej sprawie. A!… Było tam osiemdziesiąt luidorów[147] przede mną; połóż odpowiednią sumę, aby krzywdy nie mieli przegrani. SprawiedliwośćSprawiedliwość przede wszystkim.
531Potem obrócił się do de Tréville, pociągając go do framugi okna.
532— A zatem, mój panie — ciągnął dalej — mówisz, że to gwardziści Jego Eminencji szukają zaczepki z twymi muszkieterami?
533— Tak, Najjaśniejszy Panie, jak zwykle.
534— Jakżeż to się stało? Zobaczymy… SędziaBo wiesz przecie, kapitanie, że sędzia winien wysłuchać obie strony.
535— Mój Boże! W najprostszy i najzwyczajniejszy sposób. Trzech moich najlepszych żołnierzy, których Wasza Królewska Mość zna z imienia i miał sposobność ocenić ich wierność wobec siebie, trzech tych żołnierzy, mówię, panowie: Atos, Portos i Aramis, udali się na wycieczkę z pewnym młodym Gaskończykiem poleconym im z rana przeze mnie. Celem wycieczki miało być podobno Saint-Germain, a miejscem spotkania karmelici bosi. Otóż tę przyjemność spaceru zakłócili im panowie: de Jussac, Cahusac, Bicarat i dwóch innych gwardzistów, którzy nie przyszliby tam pewnie w takiej liczbie, gdyby nie mieli złych zamiarów.
536— Oh! O! Dajesz mi do myślenia — odrzekł król — bez wątpienia, oni tam przyszli się bić.
537— Ja ich nie oskarżam, lecz sąd pozostawiam Waszej Królewskiej Mości, bo po cóż aż pięciu ludzi zbrojnych przybyło w miejsce tak ustronne jak okolice klasztoru karmelitów bosych?…
538— Tak, masz słuszność, de Tréville, masz słuszność.
539— Zobaczywszy moich muszkieterów, zmienili zamiar i zapomnieli o swojej prywatnej nienawiści na rzecz nienawiści do naszego zgromadzenia… bo wiadomo Waszej Królewskiej Mości, że muszkieterzy, którzy do króla należą, do króla wyłącznie, są naturalnymi nieprzyjaciółmi gwardzistów należących do kardynała…
540— Tak, mój de Tréville, tak — powiedział melancholijnie król. — I wierzaj mi, iż to bardzo smutne widzieć dwie takie partie we Francji, taką dwugłową monarchię. Skończy się to jednak, skończy. Mówisz więc, że to gwardziści zaczepili muszkieterów?
541— Mówię, że prawdopodobnie tak się rzeczy miały, lecz nie przysięgam, Najjaśniejszy Panie. Wasza Królewska Mość wie, jak trudno poznać prawdę, a kto nie jest obdarzony tym uczuciem zadziwiającym, dzięki któremu nazwano Ludwika XIII Sprawiedliwym…
542— Masz słuszność, de Tréville, ale ci twoi muszkieterowie nie byli tam sami, mieli ze sobą jakiegoś dzieciaka.
543— Tak, Najjaśniejszy Panie, dzieciaka i jednego rannego; tak… trzech muszkieterów królewskich, z których jeden ranny, a z nimi jeden dzieciak, nie tylko stawili czoło pięciu najstraszniejszym gwardzistom pana kardynała, lecz nadto czterech powalili na ziemię.
544— Ależ to zwycięstwo, zwycięstwo zupełne — zawołał król, promieniejąc radością.
545— Tak, Najjaśniejszy Panie, zwycięstwo zupełne.
546— Mówisz więc, że czterech ludzi, z nich jeden ranny, a jeden dziecko nieledwie…
547— Wyrostek, ale sprawiał się tak dzielnie w tej potrzebie, że pozwolę sobie polecić go Waszej Królewskiej Mości.
548 549— D'Artagnan, Najjaśniejszy Panie, syn jednego z moich najdawniejszych przyjaciół, syn człowieka, który walczył przeciwko Lidze z twoim wielkiej pamięci ojcem, Najjaśniejszy Panie.
550Odwaga, Rycerz, Król, Walka, Poświęcenie, Bohaterstwo— Mówisz, że chłopak ten sprawiał się dzielnie? Opowiedz mi to, Tréville, wiesz, jak lubię opowiadania o bitwach i potyczkach.
551Mówiąc to, Ludwik XIII dumnie pokręcił wąsa, przybierając postawę rycerską.
552— Najjaśniejszy Panie — zaczął de Tréville — pan d'Artagnan, jak rzekłem, jest jeszcze prawie dzieckiem, a nie mając zaszczytu być muszkieterem, ubrany był po mieszczańsku; gwardziści pana kardynała widząc jego młodość, a co więcej, iż nie należy do zgromadzenia, zażądali, aby się usunął, zanim uderzą na naszych.
553— Widzisz więc, de Tréville, że to oni pierwsi zaczęli.
554— Tak właśnie, Najjaśniejszy Panie, nie ma najmniejszej wątpliwości; wezwali go więc, aby się usunął, na co odpowiedział, że sercem jest muszkieterem, oddanym całą duszą Jego Królewskiej Mości, i pozostanie z panami muszkieterami.
555— Dzielny chłopiec! — mruknął król.
556— I został, a Wasza Królewska Mość ma w nim tak walecznego stronnika… on to właśnie wpakował Jussacowi pchnięcie, które pana kardynała o tak straszny gniew przyprawiło.
557— To on ranił Jussaca? — wykrzyknął król. — On?… Ten dzieciak?… Ależ to nie do uwierzenia, de Tréville!…
558— A jednak, tak jak miałem zaszczyt powiedzieć Waszej Królewskiej Mości.
559— Jussaca, najdzielniejszego rębacza w królestwie?…
560— Trafiła kosa na kamień, Najjaśniejszy Panie.
561— O! Chcę go poznać, de Tréville, chcę go widzieć i jeżeli da się coś zrobić dla niego, zajmiemy się nim zaraz.
562— Kiedy Wasza Królewska Mość raczy go przyjąć?
563 564— Czy mam go samego przyprowadzić?
565— Nie, przyprowadź mi wszystkich czterech. Chcę im podziękować. WiernośćWierne serca są rzadkością, de Tréville, wierność należy nagradzać.
566— Najjaśniejszy Panie, w południe stawimy się w Luwrze.
567— O! Tylko, de Tréville, pamiętaj, bocznymi schodami, tak, bocznymi; nie trzeba, aby kardynał o tym wiedział.
568— Słucham, Najjaśniejszy Panie?
569— Pojmiesz, de Tréville; zakaz zakazem, bo koniec końców bicie się jest zabronione.
570— Ale, Najjaśniejszy Panie, spotkanie to przekracza wszelkie formy pojedynkowe, to bójka po prostu, napaść, boć[148] pięciu gwardzistów kardynalskich było przeciw trzem muszkieterom i panu d'Artagnanowi.
571— Słusznie — odparł król — ale w każdym razie przyjdźcie bocznymi schodami.
572De Tréville uśmiechnął się. Ponieważ jednak było wielką rzeczą to, co otrzymał od tego dziecka buntującego się przeciw swojemu panu, ukłonił się królowi z uszanowaniem i oddalił się za jego zezwoleniem.
573Jeszcze tego wieczoru trzej muszkieterowie zostali zawiadomieni o zaszczycie, jakiego mieli dostąpić. A że jednak znali króla od dawna, niezbyt czuli się tym podnieceni, ale d'Artagnan, ze swoją wyobraźnią gaskońską, widział w tym swoje szczęście w przyszłości i całą noc roił sny złote. Nazajutrz też o ósmej z rana był już u Atosa. Zastał go w mundurze galowym, gotowego do wyjścia. Ponieważ ułożyli się wspólnie z Portosem i Aramisem, że pójdą na piłkę do pewnego domu gry tuż przy stajniach Pałacu Luksemburskiego, Atos zaprosił go do towarzystwa, a d'Artagnan, jakkolwiek nie znał zabawy tego rodzaju, przyjął zaproszenie, nie wiedząc, co robić z czasem od dziewiątej rano aż do południa. Dwaj muszkieterowie byli już na miejscu i rzucali piłką do siebie. Atos, biegły we wszystkich ćwiczeniach ciała, stanął z d'Artagnanem po przeciwnej stronie, wyzywając ich do gry. Lecz za pierwszym rzutem, jakkolwiek dokonanym lewą ręką, poczuł, że na podobne ćwiczenia jego rana była jeszcze za świeża.
574D'Artagnan pozostał sam, ponieważ jednak oznajmił, że za mało zna się na zasadach gry, poprzestano więc na rzucaniu piłką, nie licząc punktów. Piłka, wyrzucona herkulesową ręką Portosa, przemknęła tuż koło twarzy d'Artagnana tak, że gdyby zamiast pójść bokiem trafiła w niego, audiencja, pomyślał sobie, prawdopodobnie byłaby dziś stracona, bo z guzem nie mógłby przecież pokazać się królowi. Skoro zaś w jego wyobraźni gaskońskiej cała przyszłość zależała od posłuchania, ukłonił się grzecznie Portosowi i Aramisowi, oznajmiając, że nie będzie grał, dopóki nie potrafi im dorównać, i odszedł, aby zająć miejsce wśród widzów.
575Na nieszczęście między widzami znajdował się pewien gwardzista Jego Eminencji, który, wzburzony jeszcze wczorajszą porażką swoich towarzyszy, przyrzekł sobie czepić się pierwszej sposobności do pomszczenia kolegów. Sądząc, że nadeszła stosowna chwila, zwrócił się do sąsiada, mówiąc:
576— Nic dziwnego, że ten młodzik przeląkł się piłki, pewno to czeladnik muszkieterski.
577D'Artagnan drgnął jak ukąszony przez żmiję i przeszył wzrokiem gwardzistę, który się wyrwał z tym grubiaństwem.
578— O! — ciągnął tenże dalej, zawadiacko pokręcając wąsa. — Patrz na mnie, ile ci się podoba, mój paniczyku, a ja co powiedziałem, to powiedziałem.
579— A ponieważ to, co powiedziałeś, jest jasne aż nadto i nie potrzebuje objaśnień — odparł d'Artagnan zniżonym głosem — będę pana prosił, abyś poszedł ze mną.
580— Kiedy? — zapytał gwardzista tym samym drwiącym tonem.
581 582— Wiesz pan pewno, kim jestem?
583— Wcale nie wiem i nie obchodzi mnie to bynajmniej.
584— Źle robisz, bo gdybyś znał moje imię, nie śpieszyłbyś tak może.
585 586 587— A zatem, panie Bernajoux — spokojnie rzekł d'Artagnan — czekam na ciebie przy bramie.
588 589— O! Nie śpiesz się pan zbytecznie, aby nas razem wychodzących nie dostrzeżono; pojmujesz, iż przeszkadzaliby nam widzowie.
590— Dobrze — odrzekł gwardzista zdziwiony, że swoim nazwiskiem nie sprawił na młodzieńcu większego wrażenia.
591Rzeczywiście, Bernajoux był znany wszystkim, z wyjątkiem d'Artagnana. Był on jednym z tych, co brali udział w codziennych bójkach, które nie przestawały się odbywać pomimo zakazów króla i kardynała.
592Portos i Aramis byli tak zajęci grą, a Atos przypatrywał się im z taką uwagą, że nie spostrzegli wyjścia młodego towarzysza, który jak zapowiedział gwardziście, czekał na niego w bramie, gdzie i ten wkrótce się zjawił. Nie mając czasu do stracenia, w związku z audiencją u króla wyznaczoną na godzinę dwunastą, d'Artagnan rozejrzał się dokoła, a widząc, że ulica jest pusta, rzekł:
593— Na honor, twoje wielkie szczęście, choć nazywasz się Bernajoux, że masz do czynienia tylko z czeladnikiem muszkieterskim. Bądź jednak spokojny, postaram się, jak umiem najlepiej. Baczność!
594Bernajoux nie dał sobie dwa razy powtórzyć podobnej grzeczności, w mgnieniu oka szpada błysnęła mu w dłoni i rzucił się na przeciwnika, tusząc[149] sobie, że młokosa onieśmieli od razu.
595Pojedynek, Honor, ZwycięstwoLecz d'Artagnan odbył szkołę w przeddzień, więc świeżo ośmielony zwycięstwem, dumny ze swego przyszłego, zdecydowany był nie ustąpić na krok. Spoiły się więc dwa ostrza aż po rękojeść, a że d'Artagnan trzymał się jak wrosły w miejscu, jego przeciwnik zatem musiał uskoczyć w tył. D'Artagnan w lot uchwycił sposobność, bo gdy skutkiem tego ruchu szpada Bernajoux zeszła z linii, trzepnął w nią z boku i złożywszy się, ugodził przeciwnika w ramię. Niezwłocznie potem zrobiwszy krok w tył, d'Artagnan wzniósł szpadę do góry, lecz Bernajoux krzyknął, że to tylko fraszka[150], i na oślep rzucając się na d'Artagnana, sam się natknął na jego szpadę. Ponieważ jednak trzymał się na nogach i nie uznał się za zwyciężonego, cofał się tylko ku pałacowi pana de la Trémouille, u którego jego krewniak był w służbie; d'Artagnan przeto sam nie mógł wiedzieć, jak mocno go zranił, nacierał nań ostro i dobiłby był przeciwnika za trzecim pchnięciem, gdyby wzmagająca się na ulicy wrzawa nie była doszła do sali gry. Dwaj przyjaciele gwardzisty słyszeli jego sprzeczkę z d'Artagnanem, a ponieważ widzieli ich obydwóch wychodzących, domyślili się, co zaszło, i nadbiegłszy z dobytą bronią, wpadli na zwycięzcę.
596Atos, Portos i Aramis także prawie jednocześnie się tam znaleźli i w chwili gdy dwaj gwardziści rzucali się na młodzieńca, zostali przez nich zmuszeni do zmiany frontu.
597Wtedy Bernajoux upadł. A ponieważ gwardziści byli w mniejszej liczbie, poczęli wołać w stronę pałacu de la Trémouille. Wszystko, co żyło w pałacu, wyległo na ten krzyk, waląc się hurmem[151] na czterech towarzyszy, którzy ze swej strony wołali:
598 599Podobne krzyki nierzadko dawały się słyszeć. Znano muszkieterów jako nieprzyjaciół Eminencji i za nienawiść, jaką żywili dla kardynała, kochano ich powszechnie. Dlatego straż z innych oddziałów, nienależących do Czerwonego Księcia, jak go mianował Aramis, była w ogólności po stronie muszkieterów króla. Z trzech też żołnierzy z oddziału pana des Essarts, którzy przechodzili tamtędy, dwóch nadbiegło na pomoc walczącym, gdy trzeci popędził w stronę pałacu pana de Tréville, krzycząc:
600— Do nas, muszkieterzy, do nas!
601Jak zwykle, dom pana de Tréville był pełen żołnierzy, którzy nadbiegli na ratunek kolegom. Zamieszanie stało się ogólne, a przeważająca siła była po stronie muszkieterów. Gwardziści kardynała i ludzie pana de la Trémouille schronili się więc do pałacu, pozamykawszy za sobą bramy w sam czas, by przeszkodzić nieprzyjacielowi wtargnąć tam jednocześnie z nimi. Od razu zaś przeniesiony tam został ranny Bernajoux, i to w stanie bardzo niebezpiecznym.
602Wzburzenie pomiędzy muszkieterami i ich sprzymierzeńcami doszło do najwyższego stopnia, naradzano się już pomiędzy sobą, czyby dla ukarania zuchwalstwa domowników pana de la Trémouille, którzy rzucili się na muszkieterów królewskich, nie podłożyć ognia pod jego pałac. Myśl ta została podjęta z zapałem, gdy na szczęście wybiła godzina jedenasta, przypominając d'Artagnanowi i jego towarzyszom o posłuchaniu u króla, a ponieważ przykro by im było, gdyby tak piękny czyn odbył się bez ich współudziału, namówili wszystkich do zaniechania zemsty.
603Poprzestano też na rzuceniu kilku kamieni w bramy pałacu, bez skutku jednak — bramy nie ustąpiły. Pierwszy impet opuścił już atakujących, tym bardziej że ci, których mieli za swoich przywódców, odłączyli się od oblegających, podążając w stronę pałacu pana de Tréville, który, powiadomiony o awanturze, już na nich oczekiwał.
604— Prędko, co tchu, do Luwru!… — zawołał. — Do Luwru!… Ani chwili nie tracić. Postarajmy się z królem zobaczyć, zanim uprzedzi nas kardynał; opowiemy zdarzenie to królowi jako dalszy ciąg sprawy wczorajszej i razem się to połączy.
605Pan de Tréville z czterema młodzieńcami wyruszyli więc do Luwru, lecz jakież było zdziwienie kapitana muszkieterów, gdy oznajmiono, że król wyjechał do lasku Saint-Germain, aby polować na jelenie. Po dwakroć kazał sobie powtórzyć tę wiadomość i za każdym razem jego towarzysze widzieli, jak mu się twarz zachmurzała.
606— Czy Jego Królewska Mość już wczoraj miał zamiar być na polowaniu?
607— Nie, Ekscelencjo — odrzekł pokojowiec — lecz główny nadzorca sfor[152] królewskich oznajmił mu rano, iż dzisiejszej nocy odkryto legowisko jelenia. Zrazu odpowiedział, że nie pojedzie, później nie mógł się oprzeć przyjemności, jaką obiecywało polowanie, i zjadłszy obiad, pojechał.
608— A czy widział się król z kardynałem?
609— Prawdopodobnie — odparł pokojowiec — bo rano zauważyłem zaprzężoną karetę Jego Eminencji i mówiono mi, że jedzie do Saint-Germain.
610— Uprzedzono nas… — rzekł pan de Tréville. — Panowie, ja będę dziś u króla wieczorem, ale wam nie radzę tego próbować.
611Przestroga była rozumna, nade wszystko, że pochodziła od człowieka aż nadto dobrze znającego króla, więc czterej młodzieńcy mogli jej zawierzyć. Pan de Tréville polecił im wrócić do siebie i oczekiwać od niego wiadomości, a sam, powróciwszy do domu, wpadł na myśl, że należałoby jemu pierwszemu zanieść skargę. Wysłał jednego z domowników z listem do pana de la Trémouille, w którym prosił go o wydalenie swych ludzi za zuchwalstwo, jakiego się dopuścili względem muszkieterów. Lecz pan de la Trémouille, uprzedzony już przez koniuszego, który był krewnym Bernajoux, kazał mu odpowiedzieć, że ani panu de Tréville, ani muszkieterom nie należy się skarżyć, ale przeciwnie jemu, na którego ludzi napadli muszkieterowie, a jego pałac chcieli puścić z dymem. Ponieważ rokowania pomiędzy dwoma panami przewlec by się mogły za długo, gdyż każdy obstawał przy swoim zdaniu, pan de Tréville wymyślił inny sposób załatwienia sprawy. Postanowił sam się udać do pana de la Trémouille.
612Pojechał więc natychmiast i kazał się oznajmić.
613Dwaj dostojnicy powitali się grzecznie, bo choć nie byli przyjaciółmi, szanowali się wzajemnie. Obydwaj byli ludźmi zacnymi i honorowymi; a że pan de la Trémouille jako protestant i nieczęsto widujący króla nie należał do żadnego stronnictwa, nie powodował się też w stosunkach towarzyskich w ogólności żadnymi uprzedzeniami. Tym razem jednak przyjęcie, jakkolwiek grzeczne, było chłodniejsze niż zwykle.
614— Panie — rzekł de Tréville — obaj sądzimy, że mamy sobie coś do wyrzucenia, sam więc przychodzę, abyśmy wspólnie wyświetlili tę sprawę.
615— Jak najchętniej — odpowiedział pan de la Trémouille — ale uprzedzam pana, iż dobrze jestem powiadomiony, a cała wina spada na pańskich muszkieterów.
616— Zanadto sprawiedliwym jesteś pan człowiekiem i zanadto rozumnym — rzekł pan de Tréville — abyś nie przyjął propozycji, jaką mam mu uczynić.
617 618— Jak się miewa pan Bernajoux, krewny koniuszego pańskiego?
619— Ależ, panie, źle bardzo. Prócz pchnięcia rapierem w ramię, niezbyt zresztą groźnego, ma jeszcze płuca przebite tak, że doktor bardzo na to kręci głową.
620— Czy ranny zachował przytomność?
621 622 623— Z trudnością, jednakże mówi.
624— Chodźmy zatem do niego i zaklnijmy go na Boga, przed którego sądem niedługo może stanąć, aby wyznał prawdę. Gotów jestem wziąć go na sędziego we własnej jego sprawie, a w to, co powie, uwierzę święcie.
625Pan de la Trémouille zastanowił się chwilę. Później, skoro nie było rozumniejszej propozycji niż ta, zgodził się na nią.
626Zeszli obydwaj do pokoju, gdzie leżał ranny. Ten, skoro ujrzał dwóch wielkich panów przychodzących do niego, usiłował podnieść się na łóżku, lecz słaby, wyczerpany wysiłkiem, opadł na posłanie prawie nieprzytomny.
627Pan de la Trémouille podszedł do niego i dał mu powąchać soli, które go otrzeźwiły. Wtedy pan de Tréville, nie chcąc, aby go posądzano, że chce wpływać na chorego, prosił pana de la Trémouille, aby sam go wybadał.
628Stało się tak, jak pan de Tréville przewidział. Zawieszony pomiędzy życiem i śmiercią, Bernajoux ani na chwilę nie myślał zataić prawdy i opowiedział dokładnie wszystko, jak się odbyło.
629Niczego też więcej nie mógł pan de Tréville żądać; życząc zatem Bernajoux prędkiego wyzdrowienia, pożegnał pana de la Trémouille, powrócił do domu i dał znać czterem przyjaciołom, że czeka na nich z obiadem.
630Pan de Tréville przyjmował u siebie towarzystwo wyborowe, przede wszystkim przeciwkardynalskie. Łatwo więc pojąć, iż w ciągu całego obiadu rozmowa toczyła się o porażkach gwardzistów Jego Eminencji. Nadto, ponieważ bohaterem ostatnich dwóch dni był d'Artagnan, wszystkie więc pochwały spadły na niego. Atos, Portos i Aramis pozostawili mu używanie ich w pełni, nie tylko jako dobrzy koledzy, lecz jako ludzie, dla których pochwały nie były rzadkością.
631Około szóstej pan de Tréville oznajmił, iż nadszedł czas udać się do Luwru. Ponieważ wszakże minęła już godzina oznaczona na posłuchanie przez Najjaśniejszego Pana, zamiast więc wejść bocznymi schodami, podążył wraz z czterema młodymi ludźmi przez przedpokój.
632Król nie powrócił jeszcze z polowania. Gdy już pół godziny czekali pośród tłumnie zebranych dworzan, wszystkie drzwi rozwarły się nareszcie i oznajmiono Jego Królewską Mość. Dreszcz do szpiku przejął d'Artagnana. Zbliżała się chwila mająca stanowić o jego życiu. Przerażone spojrzenie utkwił w drzwiach, w których król miał się ukazać.
633Pierwszy wszedł Ludwik XIII w stroju myśliwskim, pokryty pyłem; na nogach miał długie buty, a w ręce trzymał harapnik[153]. D'Artagnan poznał na pierwszy rzut oka, że w umyśle królewskim zanosiło się na burzę.
634Jakkolwiek usposobienie to jawne było u Jego Królewskiej Mości, nie przeszkodziło dworakom ustawić się w rząd przy jego przejściu. W przedpokojach królewskich lepiej jest być widzianym bodaj zagniewanym wzrokiem niż nie być widzianym wcale.
635Trzej muszkieterowie bez wahania wystąpili naprzód, przeciwnie d'Artagnan — pozostał za nimi ukryty. Król, chociaż osobiście znał Atosa, Portosa i Aramisa, przeszedł, nie patrząc na nich, nie odzywając się, jakby ich nie znał i nie widział nigdy. De Tréville zaś, gdy oczy królewskie spoczęły na nim przez chwilę, spojrzenie ich tak śmiało wytrzymał, że zmusił króla do odwrócenia się od niego; po czym Jego Królewska Mość, mrucząc gniewnie, wszedł do swoich apartamentów.
636— Kiepska sprawa — rzekł Atos z uśmiechem — tym razem nie zrobią nas jeszcze kawalerami orderu[154].
637— Poczekajcie tu dziesięć minut — rzekł pan de Tréville. — Jeśli po upływie tego czasu nie ujrzycie mnie z powrotem, wracajcie do mego pałacu, bowiem na próżno czekalibyście na mnie.
638Czekali więc dziesięć minut, kwadrans, dwadzieścia minut, a widząc, że pan de Tréville nie pokazuje się, wyszli zaniepokojeni mocno tym, co mogło wyniknąć.
639NudaPan de Tréville śmiało wszedł do gabinetu króla i zastał go w bardzo złym humorze, siedzącego w fotelu i bijącego się po butach rękojeścią harapa. Nie przeszkodziło mu to wszakże z największą flegmą[155] zapytać o zdrowie Jego Królewskiej Mości.
640— Nietęgie, mój panie, nietęgie — odrzekł król — nudzę się!
641Była to w rzeczywistości najgorsza choroba Ludwika XIII, który często brał swoich dworzan i prowadził do okna, mówiąc: „Panie taki a taki, ponudźmy się razem”.
642Polowanie— Jak to! Nudzi się Wasza Królewska Mość? Czyż Najjaśniejszy Pan nie używał dziś przyjemności polowania?
643— Piękna mi przyjemność! Wszystko wyradza[156] się, mój panie, i nie wiem, na honor, czy to zwierzyna tropu nie zostawia, czy psy już węchu nie mają. Szczujemy rogacza o dziesięciu gałęziach, sześć godzin upędzamy się za nim i kiedy go już mamy nieledwie, a Saint-Simon przytyka róg do ust, by pojezdnego[157] zatrąbić, trach! cała sfora leci w inną stronę i puszcza się za dwulatkiem. Zobaczysz, iż zmuszony będę wyrzec się polowania z psami, jak wyrzekłem się polowania z sokołami. O! Jestem nieszczęśliwym królem, panie de Tréville! Jednego tylko sokoła miałem, i ten zdechł mi przedwczoraj.
644— Pojmuję tę rozpacz, Najjaśniejszy Panie, wielkie to nieszczęście, lecz o ile mi się zdaje, pozostało jeszcze sporo jastrzębi i kobuzów[158].
645— A żywej duszy nie ma, aby ich uczyła. Brak już sokolników[159], pozostałem tylko ja jeden znający tę sztukę. Jak mnie nie stanie[160], już będzie po wszystkim, polować będą za pomocą sideł, siatek i dołów. Gdybym miał czas wykształcić uczniów! A tak!… Od czegóż pan kardynał, który mi obecnie ani chwili spoczynku nie pozostawia i prawi mi o Hiszpanii, o Austrii, o Anglii! Ale, ale! Co do pana kardynała, panie de Tréville, jestem z ciebie niezadowolony!
646Pan de Tréville oczekiwał tego zwrotu. Znał on króla na wylot; zrozumiał, że wszystkie te skargi były tylko przedmową, rodzajem bodźca dla dodania sobie odwagi i że skończy on na tym, na czym chciał zakończyć.
647— Czymże miałbym nieszczęście nie zadowolić Waszej Królewskiej Mości? — zapytał de Tréville, udając najgłębsze zdziwienie.
648— Tak to, mój panie, spełniasz swój obowiązek? — ciągnął dalej król, nie odpowiadając na zapytanie pana de Tréville. — Na toż mianowałem cię kapitanem muszkieterów, aby mordowali oni człowieka, podburzali dzielnicę i chcieli spalić Paryż? Spodziewam się, iż wichrzyciele siedzą już w więzieniu i przychodzisz oznajmić mi, że sprawiedliwość została wymierzona.
649— Najjaśniejszy Panie — spokojnie odpowiedział de Tréville — przeciwnie, przychodzę domagać się jej od ciebie.
650— A przeciw komu? — wykrzyknął król.
651— Przeciw potwarcom[161].
652— A! To coś nowego!… — odezwał się król. — Może mi powiesz, że trzech tych potępieńców, muszkieterów twoich — Atos, Portos i Aramis — wraz z owym bearneńskim młokosem, nie napadło jak wściekli na biednego Bernajoux i nie sponiewierało go tak, że prawdopodobnie kona już w tej chwili? Powiesz mi może, że nie obiegli następnie pałacu księcia de la Trémouille i nie chcieli go spalić, co nie byłoby wielkim nieszczęściem w czasie wojny, boć to gniazdo hugenotów, lecz w czasie pokoju… przykład paskudny. Może zaprzeczysz temu wszystkiemu?
653Król, Kapłan, Bóg— Któż to ułożył tę piękną bajkę, Najjaśniejszy Panie? — zapytał spokojnie de Tréville.
654— Kto mi ją opowiedział? A któż by, jeżeli nie ten, który czuwa, gdy ja zasypiam; pracuje, gdy ja się bawię; który wszystkim kieruje wewnątrz i zewnątrz w królestwie, we Francji, jako też i w Europie?
655— Wasza Królewska Mość mówi o Bogu zapewne — rzekł de Tréville — gdyż znam tylko jednego Boga, który potęgą przewyższa władzę Waszej Królewskiej Mości.
656— Nie panie, ja tu mówią o podporze państwa, o jedynym słudze moim, przyjacielu, o panu kardynale.
657— Jego Eminencja nie jest przecież Jego Świętobliwością, Najjaśniejszy Panie.
658 659— Że tylko papież jest nieomylny, a nieomylność nie rozciąga się na kardynałów.
660— Chcesz przez to powiedzieć, że mnie oszukuje i zdradza? Oskarżasz go? Słuchaj, powiedz mi, wyznaj szczerze, że go oskarżasz.
661— Nie, Najjaśniejszy Panie, ja tylko mówię, że on sam się myli. Mówię, że jest źle powiadomiony, że pilno mu było oskarżyć muszkieterów Waszej Królewskiej Mości, dla których jest bardzo niesprawiedliwy, i dlatego z nieczystych źródeł czerpał wiadomości.
662— Oskarżenie wyszło od pana de la Trémouille, od niego samego. I cóż mi na to odpowiesz?
663— To tylko mógłbym odpowiedzieć, Najjaśniejszy Panie, że nadto jest on zainteresowany w tej kwestii, aby być w niej bezstronnym świadkiem. Lecz daleki jestem od tego, znam go jako szlachcica prawego i najzupełniej zdaję się nań, lecz pod jednym warunkiem, Najjaśniejszy Panie.
664 665— Iż Wasza Królewska Mość wezwie go do siebie, sam wybada bez świadków, w cztery oczy, i że po odejściu księcia odwiedzę Was niezwłocznie, Najjaśniejszy Panie.
666— Niech i tak będzie — odburknął król niechętnie. — I zgodzisz się na to, co powie pan de la Trémouille?
667 668 669 670— La Chesnaye! — zawołał król. — La Chesnaye!
671Zaufany pokojowiec Ludwika XIII, zawsze stojący u drzwi, wszedł.
672— La Chesnaye — rzekł doń król — posłać natychmiast po pana de la Trémouille. Dziś jeszcze mam z nim do pomówienia.
673— Czy daje mi Wasza Królewska Mość słowo, iż z nikim nie będzie się widzieć pomiędzy bytnością moją a pana de la Trémouille?
674 675— Zatem, Najjaśniejszy Panie, do jutra.
676— Do widzenia, panie de Tréville.
677— O której godzinie, jeżeli łaska Waszej Królewskiej Mości?
678 679— Przyjściem za wczesnym obawiam się obudzić Waszą Królewską Mość.
680— Obudzić?… Mnie? Alboż ja kiedy śpię? Nie sypiam już teraz, mój panie; drzemię czasami i na tym koniec. Przyjdź więc, jak chcesz rano, choćby o siódmej; ale strzeż się, jeżeli muszkieterowie twoi zawinili!…
681— Jeżeli są winni, Najjaśniejszy Panie, będą oddani w ręce Waszej Królewskiej Mości i postąpisz z nimi, jak uznasz za właściwe. Czy Wasza Królewska Mość ma jeszcze co mi rozkazać? Słucham i jestem gotów spełnić.
682— Nie, panie, nie i nie bez racji nazwano mnie Ludwikiem Sprawiedliwym. Do jutra zatem, panie, do widzenia.
683— Niechaj Bóg strzeże Waszą Królewską Mość.
684Jakkolwiek nietęgo sypiał król, pan de Tréville jeszcze gorzej spał tej nocy. Wieczorem kazał zawiadomić trzech muszkieterów i ich towarzysza, aby stawili się u niego o wpół do siódmej z rana. Zabrał ich ze sobą, za nic nie ręcząc, nic nie obiecując i nie ukrywając wcale, że o łaskę królewską dla nich i dla niego kości zostały rzucone.
685Przyszedłszy do schodów bocznych, kazał im się zatrzymać. W razie gdyby król trwał w gniewie na nich, odeszliby niewidziani; jeżeli zaś zgodzi się ich przyjąć, lepiej, że będą pod ręką.
686Wszedłszy do prywatnego przedpokoju króla, pan de Tréville zobaczył La Chesnaye'a, który oznajmił mu, że wczoraj wieczorem nie zastano pana de la Trémouille w domu, a powrócił za późno, aby stawić się w Luwrze, więc przyszedł dopiero teraz i jest właśnie u króla. Okoliczność ta była bardzo na rękę panu de Tréville, upewniło go to bowiem, że żaden wpływ obcy nie wślizgnął się pomiędzy nim a zeznaniem pana de la Trémouille.
687Upłynęło zaledwie dziesięć minut, drzwi od gabinetu królewskiego otworzyły się i wyszedł pan de la Trémouille, a zobaczywszy pana de Tréville, zbliżył się do niego i rzekł:
688Cnota, Prawda, Honor— Panie, Jego Królewska Mość posłał po mnie, aby wypytać, jak się rzeczy miały wczoraj rano w moim pałacu. Opowiedziałem mu prawdę, czyli że wina była po stronie moich ludzi i gotów jestem wytłumaczyć się panu. Ponieważ spotykam pana, zechciej proszę przyjąć moje oświadczenie i uważać mnie za jednego ze swoich niezmiennych przyjaciół.
689— Mości książę — odpowiedział de Tréville — tak mocno ufałem w twoją prawość, że nie chciałem innego obrońcy przed królem prócz ciebie samego. Widzę, że nie łudziłem się bynajmniej i dzięki ci za to, że jest jeszcze we Francji człowiek, o którym śmiało można powiedzieć to, co o panu mówię.
690— Dobrze, dobrze — odezwał się wtem król, który słuchał tej grzecznej rozmowy, stojąc we drzwiach — powiedz mu tylko, de Tréville, ponieważ mieni się twoim przyjacielem, że i ja także chciałbym zaliczać się do jego przyjaciół, lecz on mnie zaniedbuje, blisko trzy lata go nie widziałem i widzę tylko wtedy, kiedy sam po niego poślę. Powiedz mu to ode mnie, bo są to rzeczy, których król sam nie powinien mówić.
691— Dzięki, Najjaśniejszy Panie, dzięki — odpowiedział książę — lecz proszę wierzyć, nie mówię tu o panu de Tréville, proszę wierzyć, że nie ci, których Wasza Królewska Mość o każdej godzinie dnia widuje, najwięcej są mu oddani.
692— A! Usłyszałeś, com powiedział, tym lepiej — podchwycił król, stając we drzwiach. — Jak się masz, de Tréville, gdzież są twoi muszkieterowie? Powiedziałem ci przedwczoraj, żebyś mi ich przyprowadził, czemużeś tego nie uczynił?[162]
693— Są na dole, Najjaśniejszy Panie, i za twoim zezwoleniem La Chesnaye powie im, aby tu weszli.
694— Dobrze, dobrze, niech przyjdą tu zaraz; niedaleko już ósma, a o dziewiątej czeka mnie wizyta. Idź już, mości książę, ale przede wszystkim powracaj. Chodź, de Tréville.
695Książę skłonił się i wyszedł. W chwili kiedy otwierał drzwi, trzej muszkieterowie z d'Artagnanem ukazali się na schodach.
696— Pójdźcie tu[163], zuchy, pójdźcie, muszę was wyłajać — odezwał się król.
697Muszkieterowie zbliżyli się z ukłonami; za nimi postępował d'Artagnan.
698— Cóż, u diabła — ciągnął dalej król — czterech was jest, a w przeciągu dwóch dni uczyniliście już siedmiu gwardzistów Jego Eminencji niezdolnymi do walki. To za wiele, panowie, za wiele. Gdyby tak poszło dalej, Jego Eminencja za trzy tygodnie byłby zmuszony starać się o nowe uzupełnienie swoich zastępów, a ja obostrzyć moje rozkazy. Nie mówię, gdyby tak jeden gwardzista przypadkiem, ale siedmiu w przeciągu dwóch dni to za wiele, powtarzam, za wiele.
699— Oni też, Najjaśniejszy Panie, przychodzą, pełni smutku i żalu, usprawiedliwić się przed Waszą Królewską Mością.
700— Pełni smutku i żalu! Hm! — odezwał się król. — Wcale ja nie wierzę tym obłudnikom, a nade wszystko temu obliczu gaskońskiemu. Chodź no tu, mój panie.
701D'Artagnan zrozumiał, że to się do niego stosuje, i podszedł, przybierając najrozpaczliwszą minę, jaką można.
702— Cóżeś mi mówił, że to młodzieniec? To dzieciak, de Tréville, istny dzieciak! I to on tak pokiereszował Jussaca?
703— I po dwakroć tak pięknie naszpikował Bernajoux.
704 705— Nie licząc już tego — wtrącił Atos — że gdyby nie był mnie wyrwał z rąk Bicarata, z pewnością nie miałbym w tej chwili zaszczytu, by złożyć najuniżeńszy pokłon Waszej Królewskiej Mości.
706— Ależ to szatan wcielony z tego Bearneńczyka! Do stu par kaduków, panie de Tréville, jak by to powiedział król, mój ojciec. Przy takim rzemiośle musi się siłę kaftanów dziurawić i siłę rapierów łamać. A wiadomo, iż Gaskończycy zawsze są goli, nieprawdaż?
707— Najjaśniejszy Panie, muszę to powiedzieć, że nie odkryto jeszcze kopalni złota w ich górach, jakkolwiek cud ten należałby im się od Stwórcy, w nagrodę za mężne popieranie sprawy ojca Waszej Królewskiej Mości.
708— To znaczy, że Gaskończycy i mnie królem zrobili, nieprawdaż, de Tréville, skoro jestem synem swojego ojca? Ha! Niech i tak będzie, nie przeczę. La Chesnaye, idź no zobacz, czy przetrząsnąwszy wszystkie moje kieszenie, znajdziesz czterdzieści pistoli. A jeżeli je znajdziesz, to mi je przynieś. A teraz słuchaj, młodzieńcze, tak z ręką na sercu, jakże to było?
709D'Artagnan opowiedział wypadki poprzedniego dnia ze wszelkimi szczegółami: jak nie mogąc zasnąć z radości na myśl oglądania Jego Królewskiej Mości, przyszedł do swoich przyjaciół na trzy godziny przed posłuchaniem; jak udali się razem do domu gry i jak dlatego, że obawiał się uderzenia piłką w twarz, został wyszydzony przez Bernajoux, i wreszcie, jak tych swoich drwinek o mało co życiem nie przypłacił, a pan de la Trémouille, który niczym nie zawinił, o mało co nie postradał pałacu.
710— To dobrze — mruknął król — tak, i książę opowiadał to samo. Biedny kardynał! Siedmiu ludzi w przeciągu dwóch dni, i to najdroższych swoich, ale dosyć już tego. Panowie, słyszycie! Dosyć. Zapłaciliście sobie za ulicę Férou i powinniście już być zadowoleni.
711Pieniądz, Król, Radość, Dar— Jeśli Wasza Królewska Mość jest zadowolona — rzekł de Tréville — to i my także.
712— Tak, jestem zadowolony — rzekł król, biorąc garść złota z ręki La Chesnaye'a i kładąc je do ręki d'Artagnana. — A oto — rzekł — dowód mojego zadowolenia.
713W owych czasach pojęcia godności, dziś tak rozpowszechnione, nie były jeszcze w modzie. Szlachcic brał pieniądze królewskie, bynajmniej nie czując się upokorzony. D'Artagnan więc bez żadnych ceregieli schował pieniądze do kieszeni, rozwodząc się w podziękowaniach dla Jego Królewskiej Mości.
714— No — rzekł król, spoglądając na zegar — a teraz, kiedy jest już wpół do dziewiątej, oddalcie się, bo, jak wam mówiłem, oczekuję kogoś o dziewiątej. Dziękuję za wasze przywiązanie, panowie. Wszak mogę na nie liczyć, nieprawdaż?
715— O! Najjaśniejszy Panie — wykrzyknęli jednym głosem trzej towarzysze — na ćwierci porąbać się damy dla Waszej Królewskiej Mości.
716— Dobrze, dobrze, pozostańcie jednak cali, to lepiej, bo będziecie mi użyteczni. De Tréville — dodał król półgłosem, kiedy tamci czterej oddalili się — skoro nie masz miejsca w muszkieterach, a zresztą postanowiliśmy, że dla wejścia do tego zgromadzenia trzeba odbyć nowicjat, umieść tego młodzieńca w kompanii pana des Essarts, twojego szwagra. A! Do licha! De Tréville, jak ja się cieszę na myśl o krzywej minie kardynała; będzie wściekły, ale wszystko mi jedno, jestem w swoim prawie.
717I pożegnał skinieniem ręki pana de Tréville, który dopędził swoich muszkieterów i zastał ich dzielących się z d'Artagnanem czterdziestoma pistolami. A kardynał, jak powiedział król, rzeczywiście był wściekły, tak wściekły, że przez cały tydzień nie bywał na szachach u króla, co temu ostatniemu nie przeszkadzało najuprzejmiej uśmiechać się do niego i przy każdym spotkaniu najpieszczotliwszym głosem zapytywać:
718— I cóż, panie kardynale, jak się miewają ten twój biedak Bernajoux i ten nieszczęśliwy Jussac?
Wyszedłszy z Luwru, D'Artagnan zasięgnął rady przyjaciół, jaki użytek powinien by zrobić z pozostałej dla niego części czterdziestu pistoli. Atos radził mu, aby wyprawił ucztę w gospodzie „Pomme de Pin”[164]; Portos, aby przyjął lokaja; Aramis zaś, aby postarał się o milutką kochankę.
720Sługa, Pieniądz, Obyczaje, RozczarowanieJeszcze tegoż dnia odbyła się uczta, a lokaj już usługiwał do stołu. Potrawy dysponował Atos, Portos nastręczył lokaja. Był nim Pikardyjczyk[165] najęty na poczekaniu przez pełnego próżności muszkietera, który zdybał[166] go na moście de la Tournelle, gdy zabawiał się robieniem kółek na wodzie, plując na jej powierzchnię. Portos utrzymywał, że takie zajęcie dowodzi umysłu zastanawiającego się, rozważnego i sprowadził go bez żadnej innej rekomendacji. Wspaniała postać szlachcica, który, jak się zdawało lokajowi, przyjął go dla siebie, mocno zachęciła Plancheta — tak się nazywał Pikardyjczyk — wszakże doznał lekkiego rozczarowania, gdy ujrzał, że miejsce przy szlachcicu było już zajęte przez innego sługusa, nazwiskiem Mousqueton, i gdy Portos dał mu do zrozumienia, że jakkolwiek swój dom prowadzi na wielką skalę, nie potrzebuje dla siebie dwóch służących, a dla niego jest służba u d'Artagnana, rad nierad tę służbę jednak przyjął. Wszelako, gdy usługiwał przy obiedzie, który wydawał jego pan, i zobaczył, jak ten przy płaceniu sypie złotem z kieszeni, uwierzył, że ma już los zapewniony i dziękował niebu, że dostał się do takiego krezusa[167]; w tym przekonaniu trwał aż do końca uczty, której resztkami wynagrodził sobie długą i przymusową wstrzemięźliwość. Gdy jednak wieczorem przyszło mu posłać łóżko dla swego pana, pierzchły złudzenia Plancheta. Jedynym sprzętem w mieszkaniu było łóżko, apartament zaś składał się z pokoju sypialnego i przedpokoju. W tym ostatnim Planchet położył się na kołdrze wyciągniętej z łóżka d'Artagnana, bez której jego biedny pan musiał się odtąd obchodzić.
721Co do Atosa, miał on pachołka, którego sam wykształcił do usług w sposób sobie właściwy, a zwał się on Grimaud.
722Atos był zwykle milczący. Żył w najściślejszej przyjaźni ze swymi kolegami, Portosem i Aramisem, a od blisko sześciu lat widzieli często uśmiech na jego ustach, lecz śmiechu nie słyszeli nigdy. Jego mowa była zwięzła i jasna, wyrażająca tylko to, co chciał powiedzieć, ale nigdy więcej, bez żadnych ubarwień, omówień ani przenośni.
723Chociaż miał zaledwie trzydzieści lat i był piękny umysłem i ciałem, nikt nigdy nie słyszał, aby miał kiedykolwiek kochankę. O kobietach nie mówił nigdy. Nie przeszkadzał gawędom o nich w swej obecności, jednak łatwo było spostrzec, że ten rodzaj rozmowy wcale mu się nie podoba i jeżeli wtrącił słówko, to pełne goryczy i zniechęcenia. Ta skrytość, dzikość i milczenie czyniły go nieledwie starcem. Ażeby też nie uchybić swoim zwyczajom, nauczył Grimauda spełniać rozkazy za jego najmniejszym gestem lub poruszeniem ust. Mówił do niego, lecz tylko w wyjątkowych okolicznościach.
724Grimaud, który bał się pana jak ognia, pomimo szczerego przywiązania do jego osoby i czci, nieraz sądząc, że jak najlepiej rozumie jego życzenia, pędził za rozkazem, spełniając go wprost przeciwnie. Wtedy Atos wzruszał ramionami i bez gniewu brał się do ćwiczenia Grimauda. W tych razach język mu się trochę rozwiązywał.
725Portos, jak można było zauważyć, miał usposobienie zupełnie odmienne i nie tylko mówił dużo, ale i głośno, a oddajmy mu tę sprawiedliwość, że nie obchodziło go wcale, czy go ktoś słucha, czy nie. Paplanie sprawiało mu samo przez się przyjemność i z upodobaniem sam siebie słuchał. Rozprawiał o wszystkim z wyjątkiem nauk, objawiając do nich zaszczepioną od dzieciństwa, jak mówił, nienawiść, którą żywił także i do uczonych. Jego powierzchowność nie dorównywała w dystynkcji Atosowi i w początkach znajomości poczucie własnej niższości często czyniło go niesprawiedliwym względem tego szlachcica, którego następnie usiłował przewyższyć świetnością ubioru. Lecz Atos, w prostym kaftanie muszkieterskim, z odrzuconą w tył głową i nogą wyciągniętą naprzód, w jednej chwili zabierał przynależne mu miejsce, usuwając na drugi plan nadętego Portosa. Pocieszał się on jednak, napełniając przedpokój pana de Tréville i koszary Luwru rozgłosem swoich miłosnych awantur, o jakich Atos nie mówił nigdy. Teraz Portos, przerzuciwszy się od mieszczanki do baronowej, już chwalił się cudzoziemską księżną, która mu jakoby okazywała bezgraniczne względy.
726Pan, SługaStare przysłowie mówi: jaki pan, taki sługa. Przejdźmy więc od pachołka Atosa do lokaja Portosa, od Grimauda do Mousquetona.
727Był to Normandczyk[168], który przez swego pana został przechrzczony z Bonifacego na Mousquetona, dla lepiej brzmiącego imienia. Przyjął on służbę u Portosa z warunkiem, że dostanie tylko mieszkanie i będzie wspaniale ubierany, zaś dla siebie żądał wyłącznie dwóch godzin dziennie, które poświęcał tajemniczemu przemysłowi mającemu służyć na jego inne potrzeby. Portos przyjął warunek, jako nader dogodny dla siebie. Kazał mu sporządzić nowe ubranie ze swoich starych kaftanów i nicowanych[169] płaszczy, a dzięki sprytnemu krawcowi, który z tych łachmanów robił nowe rzeczy i miał żonę, dla której podobno Portos pozbywał się arystokratycznych nawyknień, Mousqueton przy boku swego pana wyglądał wcale[170] pokaźnie.
728Co do Aramisa, którego charakter przedstawiliśmy dostatecznie, a z biegiem wypadków poznamy go, jak i jego kolegów, jeszcze lepiej, służący jego zwał się Bazin. Dzięki nadziei, z jaką pan jego nie rozstawał się nigdy, iż zostanie księdzem, nosił się zawsze czarno, jak przystało na domownika osoby duchownej. Był to Berryjczyk[171] trzydziestopięcioletni, łagodny, cichy, tłuściutki, spędzający wolne chwile na czytaniu ksiąg świętych, dostarczanych mu przez pana, i sumiennie zjadający dwa obiady zamiast jednego, składające się z niewielu, lecz obfitych potraw. Zresztą na wszystko ślepy, głuchy i wierności wypróbowanej.
729Gdyśmy poznali, powierzchownie przynajmniej, panów i sługi, przejdźmy do mieszkań przez nich zajmowanych.
730BrońAtos mieszkał przy ulicy Férou w pobliżu Luksemburga. Jego apartament składał się z dwóch schludnie urządzonych pokoików w umeblowanym domu, którego właścicielka, jeszcze dość młoda i piękna, nadaremnie robiła słodkie oczy do lokatora. Kilka zabytków świetnej przeszłości świeciło na ścianach tego skromnego mieszkanka; szpada, na przykład, złotem i srebrem bogato nabijana, kształtem sięgająca epoki Franciszka I, a sama rękojeść, wysadzana bogato perłami i drogimi kamieniami, mogła mieć wartość co najmniej dwustu pistoli, jednakże Atos nigdy nie chciał zastawić ani sprzedać tej broni, nawet w najkrytyczniejszych chwilach życia.
731Na szpadę tę Portos przez długi czas łykał ślinkę, marzył o posiadaniu jej, choćby kosztem dziesięciu lat życia.
732Pewnego razu, gdy miał schadzkę z jakąś księżną, zaproponował Atosowi, aby mu ją pożyczył. Ten, nie mówiąc nic, wypróżnił swe kieszenie, zebrał wszystkie kosztowności, woreczki, spinki i złote łańcuszki i ofiarował Portosowi; ale szpada, rzekł, przymocowana jest do miejsca i ruszona z niego nie będzie, dopóki jej pan nie opuści tego mieszkania. Prócz szpady był tam jeszcze wizerunek przedstawiający wielkiego pana z czasów Henryka III, wytwornie ubranego, z Orderem Świętego Ducha[172] na piersiach. Wizerunek ten miał z Atosem pewne podobieństwo rysów, podobieństwo rodzinne, które zdradzało, że ten wielki pan, kawaler orderu króla, był jego przodkiem.
733Na koniec skrzyneczka przepysznej roboty jubilerskiej, z tymi samymi herbami co szpada i portret, zdobiła środek gzymsu kominka, stanowiąc rażący kontrast z innymi ozdobami. Atos nie rozstawał się z kluczykiem od niej. Pewnego razu otworzył ją w obecności Portosa, a ten zobaczył wtedy, że owa skrzyneczka zawiera jedynie listy i dokumenty: listy miłosne i papiery familijne zapewne.
734Portos zajmował obszerny i nader wspaniale wyglądający apartament przy ulicy du Vieux-Colombier. Ile razy przechodził z przyjaciółmi pod swymi oknami, gdzie Mousqueton w liberii[173] wyglądał jednym z nich, Portos podnosił w górę głowę i rękę, mówiąc: „Oto moje mieszkanie!”.
735Lecz zastać go w domu nigdy nie było można, nikogo nie zapraszał i nikt nie miał pojęcia, ile rzeczywistych bogactw zawierała ta pozorna wspaniałość.
736Aramis zajmował małe mieszkanko, składające się z buduaru, sali jadalnej i sypialni, która, jak i inne pokoje, znajdowała się na parterze i wychodziła na ogródek świeży, zielony, cienisty i nieprzenikniony dla oczu sąsiadów.
737O d'Artagnanie wiemy już, jak mieszkał, a z jego pachołkiem, jegomościem panem Planchetem, także zawarliśmy znajomość.
738D'Artagnan był z natury bardzo ciekawski, jak wszyscy ludzie zdolni do intryg, więc dokładał wszelkich starań, by dowiedzieć się, kim są w rzeczywistości Atos, Portos i Aramis. Bowiem pod tymi pseudonimami każdy z nich ukrywał nazwisko szlacheckie, szczególnie Atos, od którego czuć było wielkiego pana; zwrócił się więc do Portosa z pytaniem o Atosa i Aramisa, Aramisa zaś zagadnął o Portosa.
739Niestety Portos nic pewnego nie wiedział o życiu milczącego towarzysza. Mówiono, że był srodze nieszczęśliwy w sprawach miłosnych i że okrutna zdrada na zawsze zatruła mu życie. Jaka była ta zdrada? Nikt o tym nie wiedział. Co do Portosa, z wyjątkiem nazwiska, które było wiadome tylko panu de Tréville, tak samo jak i dwóch pierwszych, jego życie było łatwe do poznania. Próżny i papla, jak szkło było go można przejrzeć. Badacz mógł zostać zbity z tropu tylko wtedy, gdyby wierzył wszystkim jego przechwałkom.
740Aramis znowu, wyglądający jak by nie miał nic skrytego, był — przeciwnie — chłopcem na wskroś przesiąkłym tajemnicami. Zbywał półsłówkami zapytania o innych, a wymijał te, które się do niego stosowały. Pewnego razu po długich wypytywaniach o Portosa d'Artagnan dowiedziawszy się o pogłosce obiegającej co do miłosnych awantur muszkietera z jakąś księżną, zechciał się dowiedzieć o podobnych sprawkach Aramisa.
741— A ty, drogi kolego — rzekł doń — co ty mówisz o tych baronowych, hrabinach, księżniczkach?
742— Przepraszam — przerwał mu Aramis — mówiłem, bo sam Portos to mówił, roztrąbił już te wszystkie piękne rzeczy przed wszystkimi i przede mną. Lecz wierzaj mi, drogi panie d'Artagnanie, że gdybym słyszał to z innego źródła lub choćby on sam mi się zwierzył, nie byłoby spowiednika dyskretniejszego ode mnie.
743— Nie wątpię — odparł d'Artagnan — zdaje mi się jednak ostatecznie, że sam także jesteś dość oswojony z herbami, o czym świadczy owa haftowana chusteczka, której zawdzięczam zaszczyt znajomości z tobą.
744Tym razem Aramis nie rozgniewał się, przybrał tylko jak najskromniejszą minkę:
745— Mój drogi, nie zapominaj, że mam zamiar wstąpić do stanu duchownego i że unikam wszelkiej światowości. Chusteczka, którą widziałeś, nie była mi powierzona, lecz zapomniana została u mnie przez jednego z moich przyjaciół. Zmuszony byłem zabrać ją, aby nie skompromitować jego i damy, którą kocha. Co do mnie, nie mam i nie chcę mieć kochanki, za przykładem Atosa, który postępuje tak samo jak ja.
746— Lecz cóż, u diabła! Księdzem nie jesteś, skoro jesteś muszkieterem.
747— Muszkieterem tymczasowym, mój drogi, jak mówi pan kardynał, muszkieterem wbrew mojej woli, a w sercu jestem sługą kościoła, wierzaj mi. Atos i Portos wpakowali mnie tu, aby mnie zająć, bo w chwili wyrzeczenia się ślubów miałem nieporozumienie maleńkie z… lecz ciebie to nie obchodzi wcale i czas ci tylko zabieram.
748— Bynajmniej, przeciwnie, to mnie zajmuje mocno, a na teraz nie mam nic a nic do roboty.
749— Tak, ale ja muszę odmówić modlitwy z brewiarza[174] — odrzekł Aramis — potem ułożyć kilka wierszy na żądanie pani d'Aiguillon, a następnie pójść na ulicę Saint-Honoré, aby kupić róż dla pani de Chevreuse. Widzisz więc, drogi przyjacielu, że jeżeli tobie niepilno, mnie się bardzo śpieszy.
750Uścisnął z czułością rękę przyjaciela i wyszedł.
751D'Artagnan daremnie trudził się, aby się czegoś więcej dowiedzieć o swoich trzech nowych znajomych. Postanowił zatem uwierzyć na razie w to, co o ich przeszłości mówiono, spodziewając się pewniejszych i szczegółowszych odkryć w przyszłości. Tymczasem Atosa uważał za Achillesa[175], Portos był w jego wyobraźni Ajaksem[176], Aramis zaś biblijnym Józefem.
752Młodość, Mężczyzna, Obyczaje, Pieniądz, GraZresztą życie młodzieńców płynęło wesoło: Atos grywał, lecz zawsze nieszczęśliwie, ale jednego grosza nie pożyczał od przyjaciół, choć jego kieszeń nieustannie była na ich usługi; a gdy zdarzyło mu się grać na słowo, budził swego wierzyciela o szóstej z rana, aby zapłacić mu wczorajszy dług.
753Na Portosa przychodziły burzliwe chwile; wówczas, jeżeli wygrywał, stawał się nieustraszony i wspaniały, a gdy szczęście go zawiodło, znikał bez śladu na kilka dni, po czym zjawiał się znowu z twarzą wymizerowaną i wydłużonym nosem, ale z kieszeniami pełnymi pieniędzy.
754Aramis nie grywał nigdy. Był z niego muszkieter nieszczególny i współbiesiadnik najmniej wesoły pod słońcem. Zawsze miał jakąś pracę lub zajęcie. Czasami w połowie obiadu, gdy każdy podochocony winem i podniecony rozmową liczył, że dwie lub trzy godziny zostanie jeszcze u stołu, Aramis spoglądał na zegarek, wstawał z wdzięcznym uśmiechem i żegnał towarzystwo, aby pójść, jak mówił, na naradę z pewnym kazuistą[177], z którym miał się spotkać. Innym razem znowu powracał do siebie, aby pisać rozprawę i prosił przyjaciół, by mu nie przeszkadzali.
755Atos uśmiechał się na to z czarującym wyrazem melancholii, tak przypadającym do jego szlachetnego oblicza, a Portos pociągał z kieliszka, klnąc się, że Aramis nie będzie niczym innym niż prostym plebanem wiejskim.
756Planchet, pachołek d'Artagnana, ze spokojem znosił swoje położenie. Dostawał trzydzieści su[178] dziennie i przez cały miesiąc wracał do domu wesoły jak czyżyk[179] i uległy wobec swego pana. Kiedy jednak przeciwny wiatr począł dąć na ognisko domowe przy ulicy des Fossoyeurs, czyli gdy czterdzieści pistoli króla Ludwika XIII zostały prawie zjedzone, począł tak jęczeć i skarżyć się, że Atosa przyprawił o nudności, Portosa oburzył, a u Aramisa wywołał uśmiech wzgardliwego politowania.
757Atos radził d'Artagnanowi, aby tego gbura odprawił; Portos nalegał, aby przedtem oćwiczył; Aramis dowodził, że pan od swego sługi powinien wymagać tylko uprzejmości.
758— Łatwo wam to mówić — odparł d'Artagnan — tobie, Atosie, który na migi rozumiesz się z Grimaudem, zabraniasz mu gadać, więc i złego słowa nie usłyszysz; łatwo tobie, Portosie, bo prowadzisz świetne życie i dlatego jesteś bóstwem dla swego Mousquetona; Aramis znowu, zatopiony zawsze w studiach teologicznych, natchnął głęboką czcią swego sługę Bazina, człowieka łagodnego i pobożnego. Ale ja, niemający ani stanowiska, ani środków, ja, który nie jestem ani muszkieterem, ani gwardzistą, cóż pocznę, by natchnąć przywiązaniem albo przejąć grozą lub szacunkiem mojego Plancheta?
759Sługa, Kobieta, Władza, Obyczaje— Rzecz to niemałej wagi — odpowiedzieli trzej przyjaciele — z lokajami tak samo, jak z kobietami; od razu należy postawić ich na tej stopie, na jakiej pozostać powinni. Musisz się więc zastanowić.
760Sługa, Obyczaje, Pozycja społeczna, PanD'Artagnan zastanowił się i postanowił wygrzmocić Plancheta na zapas, co zostało wykonane sumiennie, jak wszystko, co zamierzył spełnić. Wreszcie, kiedy go już należycie oćwiczył, zabronił mu opuszczać służbę bez pozwolenia.
761— Bo — dodał d'Artagnan — przyszłość nie może mnie zawieść, oczekuję niechybnie lepszych czasów dla siebie. Jeżeli więc zostaniesz przy mnie, twój los jest zapewniony, a zanadto dobrym panem jestem, abym ci miał w tym przeszkodzić, dając ci żądaną odprawę.
762Ten sposób postępowania wzbudził w muszkieterach wielki szacunek dla dyplomacji d'Artagnana. Ze swej strony i Planchet uczuł się przejęty uwielbieniem i o rozstaniu nie było już mowy.
763Relacje czterech młodzieńców stały się braterskie; d'Artagnan, jako przybysz z dalekiej prowincji, wrażliwy jak zwykle natury młode i żywe, przyswoił sobie prędko nawyknienia nowego otoczenia.
764Wstawano o godzinie ósmej w zimie, o szóstej latem i udawano się po zlecenia na bieżący dzień oraz po nowiny do pana de Tréville. Jakkolwiek d'Artagnan nie był muszkieterem, pełnił jednak służbę z gorliwością godną uznania. Zawsze był na warcie, bo nie odstępował nigdy tego z trzech przyjaciół, który ją odbywał.
765Znano go w pałacu muszkieterów i uważano za dobrego kolegę. Pan de Tréville, który go na pierwszy rzut oka ocenił, prawdziwie przywiązał się do niego i nie przestawał polecać królowi. PrzyjaźńTrzej muszkieterowie też bardzo kochali młodego towarzysza. Przyjaźń łącząca tych czterech ludzi sprawiała, że musieli widywać się trzy lub cztery razy dziennie, czy to chodziło o pojedynek, czy o inną sprawę, czy o jakąś przyjemność; dość, że widziano ich goniących siebie jak cienie i spotykano odwiedzających się ustawicznie w drodze z Luksemburga na plac Saint-Sulpice, to znowu z ulicy du Vieux-Colombier do Luksemburga. Tymczasem pan de Tréville nie zaniedbywał przyrzeczeń. Pewnego pięknego poranka król wydał rozkaz panu des Essarts przyjęcia d'Artagnana jako kadeta do swojej kompanii. Biedak wzdychając, przywdział mundur kadecki, który rad był kosztem choćby dziesięciu lat życia zamienić na kaftan muszkieterski. Pan de Tréville przyrzekł mu tę łaskę, lecz dopiero po dwóch latach nowicjatu, który mógłby być skrócony wreszcie, gdyby się nadarzyła d'Artagnanowi sposobność oddania jakiejś przysługi królowi lub spełnienia jakiegoś świetnego czynu. Wysłuchawszy tej obietnicy, oddalił się i nazajutrz rozpoczął swoją służbę.
766Odtąd Atosowi, Portosowi i Aramisowi przyszło odbywać wartę z d'Artagnanem za każdym razem, kiedy był na nią przeznaczony. W ten sposób kompania pana des Essarts zyskała czterech ludzi zamiast jednego.
Jednakże czterdzieści pistoli króla Ludwika XIII, równie jak wszystkie rzeczy tego świata mające swój początek, musiały mieć i koniec, a sprawił on, że czterej towarzysze wpadli w kłopoty. Z początku Atos podtrzymywał stowarzyszenie własnymi funduszami. Po nim nastąpił Portos i dzięki jednemu z tych zniknięć, które nie dziwiły już nikogo, starczyło na potrzeby ogólne przez blisko dwa tygodnie. Na koniec przyszła kolej na Aramisa, z której wywiązał się jak najchętniej, mówiąc, że dopomogło mu do tego sprzedanie kilku ksiąg teologicznych, za które otrzymał kilka pistoli. Po wyczerpaniu tych środków udano się jak zwykle do pana de Tréville o udzielenie zaliczki na pensję; zaliczki takie nie mogły jednak daleko zaprowadzić trzech muszkieterów, mających moc zaległych rachunków, i kadeta, który nie mógł jeszcze ich mieć wcale.
768Gdy nareszcie zaskoczyła ich zupełna pustka, ostatnim wysiłkiem zgromadzono osiem czy dziesięć pistoli na grę dla Atosa. Niestety i gra go zawiodła: przegrał, co miał, a resztę, dwadzieścia pięć pistoli, na słowo.
769Głód, JedzenieWtedy kłopot zmienił się w prawdziwą klęskę. Widziano ich zgłodniałych, uwijających się wraz z pachołkami po bulwarach i koszarach, czyhających na obiady swoich dalszych przyjaciół; bo, według Aramisa, w powodzeniu powinno się sypać ucztami na prawo i na lewo, aby choć cząstkę ich można zebrać w niedoli.
770Atos został zaproszony cztery razy i za każdym razem prowadził ze sobą przyjaciół z ich pachołkami. Portosowi trafiło się sześć podobnych okazji, z których dał korzystać również swoim towarzyszom. Aramis miał aż osiem. Był to człowiek cichy, ale będący w stanie bez hałasu dużo zrobić. D'Artagnan zaś, nie znając w stolicy nikogo, znalazł tylko jedno śniadanie, i to składające się jedynie z czekolady, u księdza — swojego współziomka, i u pewnego korneta[180], który pysznie wystąpił, ale cóż, kiedy, jak powiedział Planchet, raz się tylko je, choćby się przy tym najobficiej jadło. D'Artagnan czuł się więc nieco upokorzony, że miał tylko półtorej uczty do ofiarowania towarzyszom, boć czekoladę u księdza można było liczyć tylko za połowę. Sądził więc, że jest dla nich ciężarem, zapominając w dobrej wierze młodzieńczej, że to on właśnie żywił całe towarzystwo przez cały miesiąc. Jego skłopotany umysł począł pracować pilnie. Rozważył, że koalicja czterech ludzi młodych, walecznych, przedsiębiorczych i czynnych winna mieć inny cel prócz włóczenia się, prócz lekcji fechtunku i wybryków mniej lub więcej rozsądnych.
771Rzeczywiście, czterech ludzi takich jak oni, oddanych sobie, zacząwszy od kieszeni, a skończywszy na życiu, wspomagających się nieustannie, niecofających się nigdy przed niczym, wykonujących osobno lub razem postanowienia powzięte wspólnie; cztery ramiona grożące czterem pięściom kardynalskim — wszystko to powinno było bądź skrycie, bądź jawnie, podstępnie czy przebojem, finezją czy siłą, otworzyć sobie drogi do pożądanego celu, choćby był najbardziej daleki i najbardziej zakazany. To jedno tylko dziwiło d'Artagnana, że jego towarzysze dotąd o tym nie pomyśleli.
772Pomyślał więc sam, i to bardzo poważnie, jaki nadać kierunek tej sile, w czwórnasób[181] pomnożonej, w którą nie wątpił jak Archimedes[182] w swój lewar do poruszenia ziemi w jej posadach, gdy wtem usłyszał lekkie pukanie do drzwi. Zbudził Plancheta i rozkazał mu otworzyć, ale nie należy przypuszczać, że działo się to w nocy i do dnia było jeszcze daleko. Nie! Głód, Jedzenie, Pan, Sługa, SenBiła właśnie czwarta po południu, a dwie godziny wcześniej Planchet przyszedł do swego pana domagać się obiadu, ten zaś odpowiedział mu przysłowiem: kto śpi, ten obiaduje. Planchet zatem obiadował, śpiąc.
773Wszedł człowiek wyglądający dość pospolicie, z miną mieszczanina.
774Planchet na deser rad by był usłyszeć chociaż rozmowę, lecz mieszczanin oświadczył d'Artagnanowi, że ma mu coś ważnego do powiedzenia i pragnie pomówić z nim sam na sam.
775D'Artagnan odprawił więc Plancheta i poprosił gościa, aby usiadł.
776Nastąpiła chwila milczenia, podczas której tych dwóch ludzi patrzyło na siebie, jak gdyby chcąc poznać się na wstępie, po czym d'Artagnan skłonił się na znak, że jest gotów wysłuchać tego, z czym gość przychodzi.
777— Słyszałem o panu, d'Artagnanie, jako o dzielnym młodzieńcu — odezwał się mieszczanin — a rozgłos, jakiego pan używasz, słusznie skłania mnie do powierzenia ci pewnej tajemnicy.
778— Proszę pana — rzekł d'Artagnan, instynktownie przewąchując coś korzystnego.
779Mieszczanin znowu przerwał, następnie począł mówić dalej:
780— Mam żonę, która ma nadzór nad bielizną[183] u królowej, a nie zbywa jej ani na rozsądku, ani na piękności. Ożeniłem się z nią, będzie temu trzy lata wkrótce, choć bardzo niewiele miała, ale ją proteguje ojciec chrzestny, pan de La Porte, szatny[184] królowej.
781— Cóż dalej? — zapytał d'Artagnan.
782— Otóż! — począł znowu mieszczanin. — Otóż! Mój panie, wczoraj z rana żona moja została porwana, w chwili gdy wychodziła z pracowni.
783 784— Na pewno nie wiem, lecz podejrzewam kogoś.
785 786— Mężczyznę, który krok w krok chodzi za nią od dawna.
787 788— Ale pozwól pan sobie powiedzieć — ciągnął dalej mieszczanin — iż przekonany jestem, że w tym wszystkim mniej jest miłości niż polityki.
789— Mniej miłości niż polityki — podjął d'Artagnan z miną zamyśloną. — A co pan przypuszczasz?
790— Nie wiem, czy powinienem mówić to panu…
791— Ależ pozwól pan zwrócić sobie uwagę, że ja od ciebie nic zgoła nie żądam. Pan tu przychodzisz i pan powiedziałeś, iż chcesz mi powierzyć tajemnicę. Rób więc, jak ci się podoba, możesz się pan jeszcze cofnąć.
792— Nie, nie, wyglądasz pan na uczciwego młodzieńca i czuję do pana zaufanie. Otóż sądzę, że moja żona została porwana nie z powodu miłostek swoich, lecz z powodu miłostek większej damy niż ona.
793— Ho! Ho! Czy nie chodzi tu przypadkiem o panią de Bois-Tracy? — odezwał się d'Artagnan, chcąc przed mieszczaninem popisać się, że wtajemniczony jest w sprawy dworskie.
794 795 796 797 798 799— O!… — d'Artagnan się zatrzymał.
800— Tak, panie — odpowiedział przerażony mieszczanin, tak cicho, że zaledwie można go było dosłyszeć.
801 802— A z kimże, jeśli nie z księciem de… Tak, panie! — odparł mieszczanin, nadając głosowi swojemu jeszcze bardziej głuche brzmienie.
803— Lecz w jakiż sposób wiesz pan o tym wszystkim?
804 805— Zapewne. Tylko bez półsłówek, albo rozumiesz pan…
806 807 808— Od pana de La Porte. Nie mówiłem panu, że jest jego córką chrzestną, a pan de La Porte posiada zaufanie królowej? Umieścił ją zatem przy Jej Wysokości, aby nasza biedna królowa miała przynajmniej zwierzyć się komuś, będąc opuszczona przez króla, szpiegowana przez kardynała i zdradzana przez wszystkich.
809— O! Zaczyna się to wyjaśniać — odezwał się d'Artagnan.
810— Otóż cztery dni temu moja żona przyszła do mnie, panie. Mogła mnie odwiedzać dwa razy tygodniowo, a, jak miałem zaszczyt panu powiedzieć, ona mnie bardzo kocha. Tymczasem żona zwierzyła mi się, że królowa ma wielkie obawy w tych czasach.
811 812— Tak. Pan kardynał widocznie śledzi ją i prześladuje więcej niż kiedykolwiek. Nie może jej przebaczyć historii z sarabandą[185]. Pan zna tę historię?
813— Oczywiście, że znam! — odparł d'Artagnan, który nic zgoła nie wiedział, lecz udawał wtajemniczonego.
814— I teraz nienawiść zamieniła się w zemstę.
815 816 817 818— Że napisano w jej imieniu do księcia Buckinghama.
819 820— Tak, ażeby ściągnąć go do Paryża i uwikłać w jakieś sidła.
821— Lecz cóż, u diabła, ma z tym wspólnego pańska żona?
822— Znają jej przywiązanie do królowej i chcą od jej pani usunąć lub zmusić, aby zdradziła tajemnicę Jej Wysokości i służyła za szpiega.
823— Być może — odrzekł d'Artagnan. — Ale czy znasz pan człowieka, który ją porwał?
824— Mówiłem już panu, iż zdaje mi się, że go znam.
825 826— Nie znam jego nazwiska, wiem tylko to, że to figura zaprzedana kardynałowi.
827 828— Żona mi go pokazywała kiedyś.
829— A ma on w sobie coś szczególnego, po czym można by go poznać?
830— O! Zapewne. Jest to mężczyzna postawy wyniosłej, brunet ogorzały z oczami przenikliwymi, białymi zębami i blizną na skroni.
831— Z blizną na skroni! — krzyknął d'Artagnan. — Wszak to mój człowiek z Meung!
832 833— Tak, tak, ale to nie należy do rzeczy. E! Mylę się, to ją bardzo upraszcza, jeżeli bowiem obydwaj mamy z nim porachunki, dwie sprawy dadzą się załatwić za jednym zamachem. Gdzie można tego pana złapać?
834 835— I nie masz pan żadnych wskazówek, gdzie mieszka?
836— Żadnych. Pewnego razu, gdy odprowadzałem żonę do Luwru, wychodził stamtąd i właśnie wtedy mi go pokazała.
837— Do diabła!… — mruknął d'Artagnan. — Wszystko to bardzo niejasne!… Od kogo dowiedziałeś się pan o porwaniu żony?
838 839— Czy opowiedział panu jakieś szczegóły?
840 841— A skądinąd nic się pan nie dowiedziałeś?
842 843 844— Nie wiem doprawdy, czy nie popełniam wielkiej niedorzeczności…
845— Znowu to samo!… Pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę pańską, że teraz cofać się już za późno.
846— Ja się też nie cofam, do licha!… — zawołał mieszczanin, klnąc dla dodania sobie animuszu. — Zresztą, słowo uczciwości Bonacieux…
847— Pan się nazywasz Bonacieux? — przerwał d'Artagnan.
848— Tak, panie, to moje nazwisko.
849— Przepraszam, że przerywam, lecz zdaje mi się, że jest mi ono znane.
850— Być może, panie. Jestem właścicielem tego domu.
851— O! O! — odezwał się d'Artagnan, na wpół powstając z siedzenia i z ukłonem. — Właścicielem tego domu?
852— Tak, panie, tak… A ponieważ trzy miesiące już mieszkasz u mnie i, zatopiony pewnie w swoich ważnych zajęciach, zapomniałeś zapłacić mi komornego, a ja wcale cię o to nie niepokoiłem ani na chwilę, myślałem, że będziesz miał wzgląd na moją delikatność…
853— A jakże, drogi panie Bonacieux — odparł d'Artagnan — wierzaj mi, iż jestem przejęty wdzięcznością za podobne postępowanie i mówię, że skoro mogę ci być w czymś użyteczny…
854— Wierzę panu, wierzę i, jak powiedziałem, słowo uczciwości Bonacieux, ufam ci zupełnie.
855— Dokończ pan więc, co zacząłeś mówić.
856Mieszczanin dobył z kieszeni papier i podał d'Artagnanowi.
857 858— Który odebrałem dziś z rana.
859D'Artagnan otworzył go, a ponieważ poczynało się ściemniać, zbliżył się do okna. Mieszczanin postąpił za nim.
860— „Nie szukaj żony twojej — czytał d'Artagnan — odzyskasz ją, gdy nie będę jej już potrzebować. Jeżeli zrobisz jeden krok dla odnalezienia jej, jesteś zgubiony”. To dosyć stanowcze! — ciągnął d'Artagnan. — Lecz koniec końców jest to tylko pogróżka.
861— Tak… lecz pogróżka ta przeraża mnie. Ja, panie, nie jestem wcale rycerzem i boję się Bastylii[186].
862— Hm! — odezwał się d'Artagnan. — I mnie tyleż obchodzi Bastylia, co i pana. Gdyby tu tylko szło o machnięcie szpadą, mniejsza, ale…
863— Jednakże ja na pana bardzo liczyłem w tym razie…
864 865— Widząc cię otoczonego nieustannie muszkieterami wspaniałej powierzchowności i poznawszy, że to muszkieterowie pana de Tréville, a zatem nieprzyjaciele kardynała, myślałem, że pan i pańscy towarzysze, ujmując się za królową, będziecie zachwyceni wypłataniem figla Jego Eminencji.
866 867Pieniądz, Handel— Zresztą myślałem, że pan, będąc mi dłużny za trzymiesięczne komorne, o które się nie upominałem…
868— Tak, tak, już mi pan wspomniałeś o tym i uznaję ten powód za dostateczny.
869— Co więcej, że jeżeli uczynisz mi zaszczyt pozostania dłużej w moim domu, nigdy na przyszłość ani słówka o tym nie pisnę.
870 871— W dodatku, jeśli będzie potrzeba, gotów jestem dać panu z pięćdziesiąt pistoli, jeżeli, czego nie przypuszczam, znajdziesz się w chwilowych kłopotach.
872— Wyśmienicie, ależ pan widocznie bogaty jesteś, drogi panie Bonacieux?
873— Mam się niezgorzej[187], mój panie, mogę to powiedzieć. Zebrałem sobie coś około dwóch czy trzech tysięcy talarów dochodu na handlu drobiazgami, a nade wszystko umieściwszy trochę grosza w przedsiębiorstwie słynnego podróżnika morskiego Jeana Mocqueta[188]. W ten sposób, pojmuje pan… O! O! — wykrzyknął nagle mieszczanin.
874— Co takiego? — zapytał d'Artagnan.
875 876 877— Na ulicy, na wprost pańskich okien, we framudze tamtych drzwi… mężczyzna w płaszczu.
878— To on!… — zawołali razem d'Artagnan i mieszczanin, poznając jednocześnie człowieka, o którego chodziło obydwom.
879— O, teraz mi już nie ujdzie!… — krzyknął d'Artagnan, chwytając szpadę.
880I dobywszy ją z pochwy, wybiegł z mieszkania.
881Na schodach spotkał Atosa i Portosa, idących go odwiedzić; przemknął pomiędzy nimi jak strzała.
882— Człowiek z Meung!… — rzekł d'Artagnan i zniknął.
883D'Artagnan niejednokrotnie opowiadał przyjaciołom zajście z nieznajomym, jako też i zjawienie się pięknej podróżnej, której człowiek ten powierzył tak ważne zadanie.
884Zdaniem Atosa d'Artagnan mógł był zgubić ów list w zamieszaniu. Według niego szlachcic, jak go opisał d'Artagnan, nie mógł być zdolny do popełnienia takiej podłości jak kradzież listu. Portos zaś widział w tym jedynie schadzkę miłosną wyznaczoną przez damę kawalerowi lub też na odwrót — schadzkę, którą zakłóciła obecność d'Artagnana i żółtego konika.
885Aramis utrzymywał znowu, że skoro wypadki takie osłonięte są tajemnicą, byłoby najlepiej ich nie zgłębiać.
886Zrozumieli zatem z kilku słów d'Artagnana, o co mu chodziło, a ponieważ byli przekonani, że czy dopędzi nieznajomego, czy też go z oczu straci, ostatecznie powróci do siebie, szli więc dalej. Gdy weszli do pokoju d'Artagnana, nie zastali nikogo. Właściciel, lękając się następstw spotkania pomiędzy młodzieńcem a nieznajomym, osądził za właściwe i za najbezpieczniejsze umknąć do swego mieszkania.
Jak przewidziano, d'Artagnan po upływie pół godziny powrócił. I tym razem nieznajomy wymknął mu się jeszcze, zniknąwszy jak zaczarowany.
888Młodzieniec przebiegł sąsiednie ulice ze szpadą w ręce, lecz nie spotkał nawet nikogo podobnego do tego, którego szukał, i powrócił wreszcie tam, skąd winien był zacząć. Zastukał do drzwi, o które nieznajomy stał oparty, nadaremnie jednak uderzał w nie młotkiem, nikt nie odpowiedział, a sąsiedzi, zwabieni hałasem, wybiegłszy przed dom lub nosy do szyb przykleiwszy, zapewniali go, że ten dom, zamknięty na wszystkie strony, był zupełnie pusty przeszło od pół roku.
889W czasie poszukiwań d'Artagnana Aramis podążył za towarzyszami do mieszkania młodzieńca, tak iż tenże wróciwszy do siebie, zastał grono muszkieterskie w całym komplecie.
890— No i cóż?… — zapytali razem trzej muszkieterowie, ujrzawszy d'Artagnana ze spoconym i gniewnie wzburzonym obliczem.
891— A!… — krzyknął, rzucając szpadę na łóżko. — Ten człowiek jest chyba diabłem wcielonym, zniknął mi jak cień, jak duch, jak widmo.
892Duch, Wiara— Ty wierzysz w duchy? — zagadnął Atos Portosa.
893— Ja wierzę tylko w to, co widzę, a skoro nigdy nie widziałem duchów, nie wierzę w nie.
894— Biblia — odezwał się Aramis — każe nam wierzyć w duchy. Cień Samuela[189] ukazał się Saulowi[190] i jest to jeden z artykułów wiary, przykro byłoby mi, gdybyś go podawał w wątpliwość, Portosie.
895— W każdym razie człowiek ten czy diabeł, ciało czy cień, złudzenie czy rzeczywistość, człowiek ten urodził się na moje utrapienie, bo przez tę jego ucieczkę ominęła nas pyszna gratka, panowie, gratka, z której zyskałoby się sto, a może i więcej pistoli.
896— W jaki sposób?… — zapytali razem Portos i Aramis.
897Atos zaś, nie sprzeniewierzając się milczeniu, zadowolił się spojrzeniem.
898— Planchecie — krzyknął d'Artagnan na sługę, który wyściubił głowę przez uchylone drzwi dla przysłuchania się rozmowie — idź do mojego gospodarza, pana Bonacieux, i powiedz mu, aby nam przysłał pół tuzina butelek wina z Beaugency, które nad wszystkie inne przedkładam.
899— Cóż to, masz otwarty kredyt u swego gospodarza? — zapytał Portos.
900— Tak — odparł d'Artagnan — od dzisiaj. I bądźcie spokojni, jeżeli wino będzie nietęgie, poślemy do niego po inne.
901— Trzeba używać, a nie nadużywać — odezwał się Aramis sentencjonalnie.
902— Zawsze mówiłem, że d'Artagnan to najtęższa głowa z nas wszystkich — rzekł Atos i wygłosiwszy tę opinię, na którą d'Artagnan odpowiedział ukłonem, pogrążył się natychmiast w zwykłym milczeniu.
903— Ale koniec końców radzi byśmy wiedzieć, co to takiego? — zapytał Portos.
904— Tak — dodał Aramis — powiedz nam, przyjacielu drogi, jeżeli tylko nie jest zaplątana w to cześć jakiejś damy, bo w takim razie lepiej by było, ażebyś milczał o wszystkim.
905— Bądźcie spokojni — odparł d'Artagnan — nie ucierpi na tym niczyj honor ani cześć. — I opowiedział dosłownie przyjaciołom, co zaszło pomiędzy nim a gospodarzem, i że człowiek, który porwał żonę godnego właściciela domu, jest tym samym, z którym i on miał na pieńku.
906— Niezła sprawa — rzekł Atos, ze znawstwem próbując wina i skinieniem głowy dając poznać, że mu smakuje — można będzie wyciągnąć z poczciwca pięćdziesiąt do sześćdziesięciu pistoli. A teraz należałoby się przekonać, czy dla takiej sumki warto narażać cztery głowy.
907— Ależ zastanów się — zawołał d'Artagnan — tu chodzi o kobietę, o kobietę porwaną, której bez wątpienia grożą, zapewne torturują, za to jedynie, że jest wierna swej pani!
908— Strzeż się, d'Artagnanie, ostrożnie! — odezwał się Aramis. — Moim zdaniem zanadto bierzesz sobie do serca los pani Bonacieux. KobietaKobieta została stworzona na naszą zgubę, ona jest przyczyną naszych wszystkich nieszczęść.
909Na tę sentencję Aramisa Atos ściągnął brwi i przygryzł wargi.
910— Nie o panią Bonacieux ja się troszczę — zawołał d'Artagnan — ale o królową, zaniedbaną przez króla, prześladowaną przez kardynała, która widzi, jak jedna po drugiej spadają głowy tych, którzy jej sprzyjają.
911— A czemu kocha tych, których my najbardziej w świecie nienawidzimy?… Hiszpanów i Anglików?
912— Hiszpania jest jej ojczyzną — odrzekł d'Artagnan — rzecz prosta, że kocha Hiszpanów jako dzieci jednej z nią ziemi. Co do drugiego zarzutu, jaki jej robicie, słyszałem, że ona kocha nie Anglików, tylko jednego Anglika.
913— E!… Na honor — wtrącił Atos — trzeba przyznać, że ten Anglik godzien jest kochania. Wspanialszej od jego postawy nie widziałem nigdy.
914— Dodajmy, że ubiera się jak nikt dotąd — podchwycił Portos. — Byłem w Luwrze, gdy rozrzucał perły i, doprawdy, podniosłem dwie z nich, które, rozumie się, sprzedałem po dziesięć pistoli. Ty, Aramisie, znasz go?
915— Tak dobrze jak i wy, panowie; byłem bowiem jednym z tych, którzy przytrzymali go w ogrodzie w Amiens, gdzie wprowadził mnie pan de Putange, koniuszy królowej. Byłem wówczas w seminarium i zdarzenie to, ze względu na króla, wydało mi się okrutne.
916— Co nie przeszkodziłoby mi jednak — odezwał się d'Artagnan — gdybym wiedział, gdzie się znajduje książę Buckingham, wziąć go za rękę i zaprowadzić do królowej, choćby tylko dlatego, ażeby kardynała doprowadzić do wściekłości. Bo, panowie, naszym niezaprzeczonym, jedynym, wiekuistym nieprzyjacielem jest tylko kardynał; i gdybyśmy byli w stanie wynaleźć sposób wypłatania mu potężnego figla, przyznaję, iż chętnie bym za to oddał własną głowę.
917— I gospodarz ci mówił, d'Artagnanie — podjął Atos — że królowa przypuszcza, jakoby Buckingham został zwabiony fałszywym wezwaniem?
918 919— Czekajcie! — odezwał się Aramis.
920— Co takiego? — zapytał Portos.
921— Mówcie swoje, a ja postaram się przypomnieć sobie niektóre okoliczności.
922— Jestem przekonany — rzekł d'Artagnan — że porwanie kobiety należącej do służby królowej pozostaje w związku z wypadkami, o których mówimy, a może nawet i z obecnością pana Buckinghama w Paryżu.
923— Nasz Gaskończyk jest pełen pomysłów — rzekł z uwielbieniem Portos.
924— Bardzo lubię go słuchać — rzekł Atos.
925— Panowie!… — zaczął Aramis. — Słuchajcie!…
926— Słuchajmy, co powie!… — odezwali się trzej przyjaciele.
927— Byłem wczoraj u pewnego uczonego doktora teologii, u którego zasięgam niekiedy rad co do moich studiów…
928 929— Mieszka on w pustej dzielnicy — ciągnął dalej Aramis — jego upodobania, powołanie wymagają tego. Otóż w chwili, gdy wychodziłem od niego…
930 931— Cóż dalej? — zapytali słuchacze. — W chwili, gdy wychodziłeś od niego…
932Widocznie Aramis czynił wysiłek jak człowiek, który zapędziwszy się w kłamstwie, naraz widzi nieprzewidzianą przeszkodę. Lecz oczy trzech towarzyszy były w nim utkwione, słuch wytężony, nie mógł się już cofnąć.
933— Doktor ten ma siostrzenicę — ciągnął dalej Aramis.
934— A! Siostrzenicę!… — przerwał mu Portos.
935— Osobę wielce czcigodną — rzekł Aramis.
936Trzej przyjaciele wybuchnęli śmiechem.
937— Jeżeli będziecie się śmiać lub wątpić, nie dowiecie się niczego.
938— Jesteśmy pełni wiary jak wyznawcy Mahometa[191] i niemi jak groby — rzekł Atos.
939— Wracam zatem do rzeczy — począł Aramis. — Siostrzenica ta czasami odwiedza wuja; otóż wczoraj przypadkiem znalazła się tam jednocześnie ze mną, byłem więc zmuszony odprowadzić ją do karety.
940— A! Siostrzenica doktora ma karetę? — przerwał mu Portos, którego jedną z licznych wad była ogromna niepowściągliwość języka. — To piękna znajomość, przyjacielu.
941— Portosie — odparł Aramis — nieraz już zwracałem twoją uwagę, że brak ci zupełnie dyskrecji i to ci szkodzi u kobiet.
942— Panowie, panowie — zawołał d'Artagnan, który uważał tę sprawę za coraz ważniejszą — to rzecz nie bez znaczenia i prosiłbym nie obracać jej w żarty. Kończ, Aramisie, kończ.
943— Naraz mężczyzna wysoki, brunet, gładkiego obejścia… Wiesz co, d'Artagnanie, zupełnie w rodzaju twojego…
944— Może to ten sam… — rzekł d'Artagnan.
945— Prawdopodobnie… — kończył Aramis. — Zbliżył się do mnie, a za nim szło kilku ludzi, i głosem uprzejmym odezwał się: „Mości książę, i pani także…” — dodał, zwracając się do damy, którą prowadziłem pod rękę…
946 947— Cicho bądź, Portosie! — odezwał się Atos. — Nieznośny jesteś.
948— „Raczcie wsiąść do tej karety, bez oporu i najmniejszego hałasu”.
949— Wziął cię za Buckinghama! — wykrzyknął d'Artagnan.
950 951— A tę damę? — zapytał Portos.
952— Wziął ją za królową! — podchwycił d'Artagnan.
953— Nie inaczej — odparł Aramis.
954— To diabeł z tego Gaskończyka! — zawołał Atos. — Nic nie ujdzie jego uwadze.
955— To fakt — wtrącił Portos — że Aramis ma postawę i ułożenie pięknego księcia, lecz zdaje mi się, że ubiór muszkieterski…
956— Miałem na sobie szeroki płaszcz — rzekł Aramis.
957— W lipcu? Do diabła! — zauważył Portos. — Czy doktor nie obawia się przypadkiem, abyś nie został poznany?
958— To jeszcze rozumiem — rzekł Atos — że szpieg mógłby się zwieść postawą, lecz twarz…
959— Miałem wielki kapelusz — rzekł Aramis.
960— Boże wielki! — wykrzyknął Portos. — Co tu ostrożności dla studiowania teologii!…
961— Panowie, panowie — odezwał się d'Artagnan — nie traćmy czasu na drobnostki; rozbiegnijmy się na wszystkie strony i szukajmy żony gospodarza, w tym jest klucz całej intrygi.
962— Przecież to kobieta niskiego pochodzenia, prawda, d'Artagnanie? — odezwał się Portos, wykrzywiając wzgardliwie usta.
963— To chrześniaczka de La Porte, zaufanego sługi królowej, wszak mówiłem wam o tym, panowie? Wreszcie, może to jest przezorność Jej Wysokości, że w tym razie szuka pomocy niżej. Głowy sterczące wysoko są bardzo widoczne, a kardynał ma dobre oczy.
964— A zatem — odezwał się Portos — najpierw potarguj się ze swym gospodarzem, a targuj się dobrze.
965— To niepotrzebne — odparł d'Artagnan. — Sądzę bowiem, że jeżeli nam zapłaci, to bardzo dobrze będziemy wynagrodzeni.
966W tejże chwili odgłos szybkich kroków rozległ się na schodach, drzwi otworzyły się z trzaskiem i nieszczęsny kramarz wpadł do pokoju, gdzie odbywała się narada.
967— Panowie! — krzyknął. — Ratujcie, na imię Boskie!… Ratujcie mnie!… Czterech ludzi przyszło i chcą mnie uwięzić, ratujcie mnie, ratujcie!…
968Portos i Aramis zerwali się z miejsca.
969— Chwilkę, panowie — zawołał d'Artagnan, dając im znak, aby schowali szpady, na pół już wydobyte z pochew — chwilkę, potrzeba tutaj nie odwagi, lecz roztropności.
970— O! — zawołał Portos. — Nie pozwolimy!…
971— Pozwólcie działać d'Artagnanowi — rzekł Atos. — Raz jeszcze powtarzam, że to najtęższa z nas wszystkich głowa. Ja obowiązuję się słuchać go we wszystkim. Rób, jak chcesz, d'Artagnanie.
972Czterech ludzi ze straży policyjnej ukazało się we drzwiach pokoju, ale na widok trzech muszkieterów ze szpadami u boku, stojących pośrodku, zawahali się, czy mają się dalej posunąć.
973— Wejdźcie, panowie, wejdźcie — zawołał d'Artagnan — jesteście tutaj u mnie, a jak nas widzicie, wszyscyśmy wierni słudzy króla i pana kardynała.
974— Zatem, panowie, nic nie będziecie mieli przeciw temu, abyśmy spełnili dane nam rozkazy? — zapytał ten, który wyglądał na dowódcę wyprawy.
975— I owszem, nawet pomożemy wam, panowie, jeżeli tego będzie potrzeba.
976— Co on gada?… — mruknął Portos.
977— Cicho, gapiu! — szepnął Atos.
978— A jednak obiecaliście mi… — cichutko wybąkał kramarz.
979— Możemy cię ratować, gdy sami zostaniemy wolni — rzucił mu w ucho d'Artagnan — a jeżeli okażemy chęć bronienia cię, wezmą nas razem z tobą.
980 981— Chodźcie, panowie, chodźcie — głośno powiedział d'Artagnan — nie mam żadnego powodu bronić tego pana. Pierwszy raz w życiu widziałem go dzisiaj, a przyszedł po to, ażeby się dopominać o komorne. Wszak prawda, panie Bonacieux? Odpowiadaj!
982— Najczystsza prawda — zawołał gospodarz — lecz nie powiedział pan jeszcze…
983— Ani słowa o mnie ani o moich przyjaciołach, a o królowej nade wszystko — szepnął mu — albo zaprzepaścisz wszystkich, a siebie nie zbawisz. No!… Panowie, dalej, zabierajcie tego jegomościa.
984I d'Artagnan popchnął gospodarza ku straży, mówiąc:
985— Jesteś bezwstydnym łotrem, mój drogi… Przychodzisz upominać się o pieniądze ode mnie, muszkietera! Do więzienia z nim!… Panowie, raz jeszcze powtarzam, zabierzcie go do więzienia i trzymajcie pod kluczem, jak można najdłużej, zyskam przynajmniej na czasie, aby mu zapłacić.
986Słudzy policyjni, rozwodząc się w podziękowaniach, uprowadzili swą zdobycz.
987W chwili gdy już wychodzili, d'Artagnan uderzył po ramieniu ich przywódcę, mówiąc:
988— Może wypijemy za nasze wspólne zdrowie? — I napełnił dwa kubki winem z Beaugency, pochodzącym z hojności pana Bonacieux.
989— Będzie to dla mnie niemałym zaszczytem — odparł tenże — i z wdzięcznością przystaję.
990— Zatem do ciebie, panie… jakże się nazywasz?
991 992 993— Za twoje zdrowie, szlachetny panie. Jak pańska godność, jeżeli wolno zapytać?
994— A nade wszystko — krzyknął d'Artagnan, jakby zapałem uniesiony — za zdrowie króla i kardynała.
995Może być, iż miałby jakąś wątpliwość co do szczerości d'Artagnana, gdyby wino było liche, lecz że było wyborne, został więc przekonany zupełnie.
996Pozycja społeczna, Hańba— Co za paskudztwo zrobiłeś, u diabła? — zapytał Portos, skoro wyszedł przywódca zbirów, gdy pozostali tylko we czterech. — Fe! Czterej muszkieterowie pozwalają aresztować w swojej obecności nieszczęśliwca, który woła o pomoc. Szlachcic trąca się kieliszkiem z pachołkiem więziennym.
997— Portosie!… — odezwał się Aramis. — Atos ci dowiódł już, że jesteś gapiem, teraz i ja staję po jego stronie. D'Artagnanie, jesteś wielki, i kiedy będziesz już na miejscu pana de Tréville, zamawiam sobie protekcję u ciebie, abym dostał opactwo.
998— Doprawdy, nic nie pojmuję! — odrzekł Portos. — Wy pochwalacie to, co zrobił d'Artagnan?…
999— Ja nie tylko pochwalam, ale mu winszuję — odezwał się Atos.
1000Przysięga, Przyjaźń— A teraz, panowie — rzekł d'Artagnan, nie troszcząc się bynajmniej o wyjaśnienie swego postępowania Portosowi — wszyscy za jednego, jeden za wszystkich; to nasze hasło, nieprawdaż?
1001 1002— Ręka do góry i przysięgnij! — zawołali razem Atos i Aramis.
1003Zwyciężony przykładem, klnąc z cicha, Portos podniósł rękę i czterej towarzysze powtórzyli rotę przysięgi podyktowanej przez d'Artagnana.
1004„Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”.
1005— Tak… dobrze, a teraz każdy niech idzie do domu — rzekł d'Artagnan tonem takim, jak gdyby całe życie rozkazy tylko wydawał — i baczność, bo od tej chwili idziemy z kardynałem w zapasy.
PodstępPonieważ nasi czytelnicy nie są prawdopodobnie oswojeni z gwarą policji francuskiej, należy wytłumaczyć im, co to jest pułapka.
1007Jeżeli w jakimś domu zaaresztowano osobę podejrzaną o jakiś występek, aresztowanie pozostawało w najgłębszej tajemnicy. Kilku ludzi ukrywano w pierwszym pokoju i ktokolwiek zapukał do tego mieszkania, wpuszczano go i także aresztowano. W ten sposób w ciągu dwóch lub trzech dni wszyscy członkowie rodziny i przyjaciele obwinionego domu wpadali w ręce policji.
1008 1009Tym razem sporządzono pułapkę z mieszkania zajmowanego przez imć[192] pana Bonacieux i każdy, kto się tam ukazał, był chwytany i badany przez ludzi pana kardynała. Wejście do mieszkania d'Artagnana było oddzielne, zatem odwiedzający go byli wolni od wszelkiej kontroli.
1010Zresztą odwiedzali go tylko trzej muszkieterowie. Wszyscy oni i każdy z osobna rzucili się do poszukiwań i nic nie znaleźli, nic nie odkryli.
1011Atos zapytywał pana de Tréville, co ze względu na jego nieme usposobienie wielce zdziwiło kapitana. Pan de Tréville jednak nie wiedział nic, zauważył tylko, że gdy ostatnim razem widział kardynała, króla i królową, kardynał wyglądał na zgnębionego, król był niespokojny, a zaczerwienione powieki królowej zdradzały noce bezsenne lub łzy. Ostatnia okoliczność jednak mało go uderzyła; bowiem królowa od chwili swojego małżeństwa nigdy nie sypiała i wiele płakała.
1012Jednak na wszelki wypadek pan de Tréville polecił Atosowi gorliwą baczność względem króla, a nade wszystko względem królowej, prosząc, aby oznajmił to samo towarzyszom.
1013D'Artagnan tymczasem nie ruszył się z mieszkania. Swój pokój zamienił w czatownię. Widział z okien tych wszystkich, którzy dali się złapać; następnie, wyjąwszy deskę z posadzki, wygrzebał dół w tym miejscu tak, że tylko cienki sufit przedzielał go od pokoju na dole, gdzie odbywały się badania. Słyszał więc wszystko, co działo się między badającymi i obwinionymi.
1014Badania dokonywane na osobach aresztowanych, poprzedzone najszczegółowszymi pytaniami, były zawarte mniej więcej w tych słowach:
1015— Czy pan Bonacieux nie wręczył ci czegoś dla żony lub dla kogokolwiek?
1016— Czy jedno lub drugie z nich nie uczyniło ci jakiegoś zwierzenia?
1017„Gdyby ci badający wiedzieli choć cośkolwiek, nie wypytywaliby tak gorliwie — pomyślał d'Artagnan. — A teraz o czym oni tak pragną się dowiedzieć? Czy nie ma czasami księcia Buckinghama w Paryżu i czy widział się lub ma się widzieć z królową?”
1018D'Artagnan zatrzymał się na tym domyśle, któremu, według tego, co słyszał, nie zbywało na prawdopodobieństwie. Tymczasem pułapka nie ustawała, ale i czujność d'Artagnana także.
1019Porwanie, KobietaWieczorem następnego dnia po uwięzieniu biednego Bonacieux, gdy tylko Atos pożegnał d'Artagnana, by się udać do pana de Tréville, i zaledwie wybiła dziewiąta, a Planchet, nie posławszy jeszcze łóżka swojego pana, zabierał się do tej czynności, dało się słyszeć pukanie do drzwi od ulicy. Otwarto je i zatrzaśnięto natychmiast; znowu ktoś wpadł w pułapkę.
1020D'Artagnan rzucił się do dziury w podłodze, położył się na brzuchu i słuchał.
1021Wkrótce rozległy się krzyki, potem jęki, które widocznie usiłowano tłumić. O badaniach nie było mowy.
1022„Do diabła! — pomyślał d'Artagnan. — Zdaje mi się, że to kobieta… Rewidują ją, opiera się, używają przemocy… Nędznicy!”
1023Pomimo całej roztropności d'Artagnan o mało nie wyskoczył ze skóry, chcąc wmieszać się w scenę rozgrywającą się na dole.
1024— Mówię wam, panowie, iż jestem panią tego domu, jestem panią Bonacieux; mówię wam, że należę do królowej! — wykrzykiwała nieszczęsna kobieta.
1025— Pani Bonacieux! — wyszeptał d'Artagnan. — Byłżebym tak szczęśliwy, iż znalazłem to, czego tak szukają wszyscy?
1026— Na panią właśnie czekaliśmy — odpowiedzieli badający.
1027Głos stawał się coraz bardziej stłumiony, szamotanie rozległo się pomiędzy ścianami. Ofiara opierała się o tyle, o ile kobieta zdoła się opierać czterem mężczyznom.
1028— Łaski, panowie, łas… — szeptał głos urywanymi i niewyraźnymi dźwiękami.
1029— Zatykają jej usta i zawloką do więzienia! — krzyknął d'Artagnan, skoczywszy jak na sprężynie. — Szpady! Dobrze, mam ją u boku. Planchet!
1030 1031— Pędź co tchu po Atosa, Portosa i Aramisa. Jeden z nich na pewno musi być u siebie, a może i wszyscy trzej już powrócili. Niech wezmą broń i przychodzą, niech się śpieszą. A! Przypominam sobie, Atos jest u pana de Tréville.
1032— Lecz pan dokąd idzie?… Dokąd?…
1033— Wychodzę oknem — zawołał d'Artagnan — prędzej stanę na miejscu! A ty połóż deski, gdzie należy, zamieć podłogę, wyjdź drzwiami i pędź, gdzie ci kazałem.
1034— O! Panie, panie, zabijesz się jeszcze! — krzyczał Planchet.
1035— Milcz, durniu! — zawołał d'Artagnan. — Uchwycił się futryny okna i z pierwszego piętra, które na szczęście nie było zbyt wysokie, zsunął się bez najmniejszej szkody dla siebie. Natychmiast poszedł do drzwi zapukać, mrucząc pod nosem: — I ja także dam się wziąć w pułapkę, ale biada kotom, które się o taką myszkę obetrą.
1036BijatykaZaledwie rozległ się odgłos młotka pod ręką młodzieńca, zgiełk ustał natychmiast, było słychać zbliżające się kroki, drzwi się rozwarły i d'Artagnan ze szpadą obnażoną wpadł do mieszkania pana Bonacieux, a drzwi, będące widocznie na sprężynie, zatrzasnęły się za nim.
1037Wtedy ci, którzy mieszkali w nieszczęsnym domu Bonacieux i najbliżsi sąsiedzi, usłyszeli przeraźliwe krzyki, bieganie, szczęk stali i przeciągły łoskot łamiących się sprzętów. Nareszcie, po niedługiej chwili, ci, których hałas zwabił do okien, mogli zobaczyć otwierające się gwałtownie drzwi i czterech ludzi czarno ubranych wyszło, a raczej wyleciało przez nie jak spłoszone kruki, pozostawiając na ziemi połamane pióra u kapeluszy i strzępy swego ubrania.
1038Należy przyznać, że d'Artagnan został zwycięzcą bez wielkiego trudu, bowiem tylko jeden policjant był uzbrojony i bronił się, lecz jedynie dla formy. Trzech innych próbowało wprawdzie zasypać d'Artagnana krzesłami, taboretami i całą masą garnków i rondli, lecz parę zadraśnięć wypolerowaną szpadą Gaskończyka przeraziło ich okrutnie. Dziesięć minut wystarczyło, aby zostali pokonani i d'Artagnan został panem placu bitwy.
1039Sąsiedzi, którzy pootwierali okna, z zimną krwią, właściwą mieszkańcom Paryża w owych czasach zaburzeń i nieustanych bójek, pozamykali je, gdy tylko ujrzeli uciekających czterech ludzi ubranych na czarno. Przeczucie mówiło im, że jak na teraz, wszystko było skończone. Zresztą noc już zapadała, a onego czasu, również jak i dziś, wcześnie zabierano się do snu w dzielnicy luksemburskiej.
1040D'Artagnan pozostał sam z panią Bonacieux i stanął przed nią. Biedna kobieta leżała na fotelu na wpół zemdlona; obrzucił ją szybkim wejrzeniem.
1041Była to zachwycająca dwudziestopięcioletnia kobieta; brunetka z niebieskimi oczyma, z noskiem lekko zadartym, ząbkami prześlicznymi, z cerą zabarwioną lekkim szkarłatem, z odbłyskami opalu[193]. Tu jednak był koniec oznakom, przy których mogła uchodzić za wielką damę; ręce jej były białe, lecz za mało drobne, nogi zaś nie zdradzały kobiety wyższego pochodzenia. Na szczęście d'Artagnan nie był jeszcze wybredny, więc szczegóły te nie zajmowały go wcale.
1042Gdy się tak wpatrywał w panią Bonacieux, stojąc tuż przed nią, dostrzegł leżącą na ziemi chusteczkę batystową, którą, według zwyczaju, podniósł, a na jej rogu poznał te same wyszyte litery jak na chusteczce, która o mało nie spowodowała śmiertelnego starcia z Aramisem. Nie ufał on odtąd chusteczkom z cyframi i herbami, schował ją więc w milczeniu do kieszeni pani Bonacieux.
1043Właśnie zemdlona zaczęła powracać do zmysłów. Otworzyła oczy i z przerażeniem wiodąc nimi dokoła, ujrzała zupełnie pusty pokój i zobaczyła, że znajduje się sama ze swym wybawcą. Wyciągnęła ku niemu ręce, uśmiechając się słodko. Pani Bonacieux miała najcudniejszy uśmieszek w świecie.
1044— O!… Panie — odezwała się — tyś mnie ocalił. Pozwól, niech ci podziękuję.
1045— Pani — odrzekł d'Artagnan — spełniłem to, co każdy szlachcic na moim miejscu byłby zrobił, wcale więc nie zasługuję na podziękowanie.
1046— O! Nie mów pan tak, a ja mam nadzieję, że będę mogła dowieść, iż przysługa twoja nie trafiła na niewdzięczną… — Ale cóż ci ludzie chcieli ode mnie?… Zrazu wzięłam ich za złodziei. A! Dlaczego nie ma tutaj pana Bonacieux?…
1047— Pani, ci ludzie byli niebezpieczniejsi od złodziei, to służalcy pana kardynała. A pani męża, pana Bonacieux, nie ma, bo wczoraj go stąd zabrano i zaprowadzono do Bastylii.
1048— Mego męża do Bastylii!… — krzyknęła pani Bonacieux.— O! Mój Boże! A cóż on zrobił, biedaczysko?… On, uosobiona niewinność?…
1049I coś na kształt uśmiechu zarysowało się na wystraszonej jeszcze twarzy młodej kobiety.
1050— Co zrobił? — podchwycił d'Artagnan. — Mąż, ŻonaMnie się zdaje, że jego jedyną zbrodnią jest to, iż ma szczęście i zarazem nieszczęście być pani mężem…
1051 1052 1053— A czy pan wiesz przez kogo? O! Jeżeli wiesz, powiedz mi, proszę.
1054— Przez człowieka czterdziestokilkuletniego, bruneta o ogorzałej[194] twarzy, z blizną na lewej skroni.
1055— Tak, tak. Ale jak się nazywa?
1056 1057— A czy mój mąż wiedział coś o moim porwaniu?
1058— Dowiedział się o tym z listu, który sam napastnik do niego napisał.
1059— I podejrzewa przyczynę tego wypadku? — pytała pani Bonacieux z pewnym zakłopotaniem.
1060— Zdaje mi się, iż przypisuje go powodom politycznym.
1061— Wiesz pan, i ja teraz tak myślę jak pan… A więc kochany Bonacieux nie posądzał mnie ani na chwilę.
1062— A! O sto mil był od takiej myśli!… On szczyci się pani zacnością, a nade wszystko miłością.
1063Drugi uśmieszek, niedostrzegalny prawie, przemknął po szkarłatnych usteczkach pięknej kobietki.
1064— Ale — kończył d'Artagnan — w jaki sposób zdołałaś pani uciec?
1065— Skorzystałam z chwili, w której pozostawiono mnie samą, a ponieważ od razu wiedziałam, co mam myśleć o moim porwaniu, za pomocą prześcieradeł zsunęłam się z okna; wtenczas, w przekonaniu, iż zastanę tu męża, podążyłam do niego.
1066 1067— O! Nie, wiem, że nie jest do tego zdolny, biedaczysko drogi, ale mógłby nam być przydatny do czegoś innego, chciałam go więc uprzedzić.
1068 1069— O! Tajemnica nie do mnie należy, nie mogę więc mówić o niej z panem.
1070— Zresztą — zauważył d'Artagnan — przepraszam panią, że, jakkolwiek młodszy od niej wiekiem, przypominam jej potrzebę ostrożności. Poza tym zdaje mi się, iż nie miejsce tutaj na zwierzenia. Ludzie, wygnani przeze mnie, powrócą niedługo w większej liczbie; jeżeli nas tu zastaną, jesteśmy zgubieni. Kazałem wprawdzie zawiadomić moich trzech przyjaciół, lecz kto wie, czy zastano ich w domu.
1071— Tak, tak… masz pan słuszność — wykrzyknęła pani Bonacieux z przerażeniem — uciekajmy, skryjmy się czym prędzej.
1072To mówiąc, wsunęła rączkę pod ramię d'Artagnana, pociągając go za sobą.
1073— Lecz dokąd uciekać? — pytał d'Artagnan. — Gdzie się schronić?
1074— Przede wszystkim oddalmy się z tego domu, a potem zobaczymy.
1075I oboje, nie zadając sobie nawet trudu, aby zamknąć za sobą drzwi, szybko przebiegli ulicę des Fossoyeurs, zboczyli w ulicę des Fossés-Monsieur-le-Prince i zatrzymali się dopiero na placu Saint-Sulpice.
1076— A teraz… co poczniemy z sobą? — zagadnął d'Artagnan. — Dokąd mam panią zaprowadzić?
1077— Przyznaję, iż nie wiem sama, co mam panu odpowiedzieć — odrzekła pani Bonacieux. — Miałam zamiar przez męża zawiadomić pana de La Porte, aby mógł powiedzieć nam dokładnie, co zaszło w ciągu trzech ostatnich dni w Luwrze i czy przyjście moje nie grozi tam niebezpieczeństwem.
1078— To ja mogę zawiadomić pana de La Porte — rzekł d'Artagnan.
1079— Zapewne, ale na nieszczęście w Luwrze znają pana Bonacieux i jego by z łatwością wpuszczono, gdy pana nie znają wcale i drzwi przed panem zamkną.
1080— E! — odparł d'Artagnan. — Musisz pani mieć w Luwrze przychylnego odźwiernego, a dzięki umówionemu hasłu…
1081Pani Bonacieux bystro spojrzała na młodzieńca.
1082— A gdybym panu powiedziała to hasło?… — rzekła. — Czy zapomniałbyś je natychmiast potem?
1083— Słowo honoru! Słowo szlacheckie! — odrzekł d'Artagnan z taką szczerością w głosie, że niepodobna mu było nie ufać…
1084— Wierzę panu. Wyglądasz na uczciwego młodzieńca, zresztą, może w przyszłości spotka cię nagroda za dzisiejsze poświęcenie.
1085— I bez tych obietnic sumiennie spełnię wszystko, ażeby usłużyć królowi i stać się użytecznym królowej — rzekł d'Artagnan. — Rozporządzaj mną pani jak przyjacielem.
1086— A gdzie mnie pan przez ten czas podziejesz?
1087— Czy nie masz pani nikogo, skąd by cię mógł zabrać pan de La Porte?
1088— Nie, nikomu nie chcę się zwierzać.
1089— Zaraz — rzekł d'Artagnan — wszak jesteśmy przed drzwiami Atosa… Tak, nie mylę się.
1090 1091 1092— A jeżeli jest w domu i mnie zobaczy?
1093— Nie ma go, a gdy wprowadzę panią do jego mieszkania, zabiorę klucz ze sobą.
1094 1095— Nie powróci. Wreszcie, powiem mu, że przyprowadziłem kobietę i że ta kobieta znajduje się u niego.
1096— Ależ to mnie może straszliwie skompromitować!
1097— Cóż to panią obchodzi?… Nikt pani nie zna; zresztą znajdujemy się w takim położeniu, iż nie zważa się na żadne konwenanse.
1098— Chodźmy więc do pańskiego przyjaciela. Gdzież on mieszka?
1099— Przy ulicy Férou, parę kroków stąd.
1100 1101I puścili się w drogę. Jak przewidział d'Artagnan, Atosa nie było w domu; wziął więc klucz, który dawano mu zwykle jako przyjacielowi domu, wszedł na piętro i wprowadził panią Bonacieux do mieszkanka, znanego nam już z opisu.
1102— Jesteś pani jak u siebie — powiedział jej. — Zamknij drzwi od wewnątrz i nie otwieraj nikomu, dopóki nie usłyszysz trzykrotnego pukania w ten sposób: uważaj pani. — I zapukał trzy razy: dwa razy szybko i dość mocno, a trzeci raz po niejakiej przerwie i znacznie lżej.
1103— Dobrze — rzekła pani Bonacieux — teraz kolej na mnie, aby dać panu wskazówki.
1104 1105— Stań pan przy furtce prowadzącej do Luwru od strony ulicy de l'Échelle i zapytaj o Germaina.
1106 1107— Będzie on wypytywał pana Bóg wie o co, a ty mu odpowiesz na to wszystko tylko dwoma słowami: Tours[195] i Bruksela. Wtedy będzie już na twe rozkazy.
1108 1109— Każesz mu pan iść do pana de La Porte, pokojowca królowej.
1110— A jak pan de La Porte przyjdzie?
1111 1112— Dobrze, ale gdzież i jak się znowu z panią zobaczę?
1113— Czy bardzo panu o to chodzi?
1114 1115— To już mnie pan pozostaw i bądź spokojny.
1116 1117 1118D'Artagnan pożegnał panią Bonacieux, rzucając jej najczulsze spojrzenie, jakim mógł objąć jej zachwycającą osóbkę, a kiedy schodził na dół, usłyszał, jak zamknęła za nim drzwi na dwa spusty. W paru podskokach przybył do Luwru. Gdy przystąpił do furtki od ulicy de l'Échelle, biła godzina dziesiąta.
1119Przebieg wypadków, które opisaliśmy, trwał zaledwie pół godziny. Wszystko stało się tak, jak powiedziała pani Bonacieux.
1120Na umówione hasło Germain skłonił się nisko. Dziesięć minut później pan de La Porte był już w stróżówce; w paru słowach d'Artagnan objaśnił go o stanie rzeczy i wskazał, gdzie pani Bonacieux się znajduje. De La Porte upewnił się po dwakroć o dokładności adresu i podążył tam pędem. Zaledwie jednak uszedł dziesięć kroków, zawrócił.
1121— Młodzieńcze — rzekł do d'Artagnana — dam ci jedną radę.
1122 1123— Mógłbyś być niepokojony za to wszystko, co zaszło.
1124 1125— Tak. Czy masz jakiegoś przyjaciela, u którego zegar się spóźnia?
1126 1127— Udaj się do niego, aby mógł zaświadczyć, że odwiedziłeś go o godzinie wpół do dziesiątej. Według prawa to się nazywa alibi.
1128D'Artagnan uznał tę radę za roztropną; wziął nogi za pas i wkrótce znalazł się u pana de Tréville. Zamiast jednak wejść do salonu, gdzie byli wszyscy zebrani, prosił, aby go wpuszczono do gabinetu. Ponieważ d'Artagnan był tam codziennym gościem, bez trudności spełniono jego żądanie i dano znać panu de Tréville, że jego młody ziomek, mając coś ważnego do powiedzenia, prosi o posłuchanie na osobności.
1129W pięć minut potem pan de Tréville zapytywał młodzieńca, czym mógłby mu służyć i czemu zawdzięcza odwiedziny o tak późnej porze.
1130— Przepraszam pana — rzekł d'Artagnan, który skorzystał z chwili, gdy pozostał sam, by cofnąć wskazówkę o trzy kwadranse — myślałem, że skoro jest dopiero dwadzieścia pięć minut po dziewiątej, to jeszcze czas przedstawić się panu.
1131— Dwadzieścia pięć minut po dziewiątej! — zawołał pan de Tréville, spoglądając na zegar. — Ależ to niepodobieństwo!
1132— Zechciej się pan przekonać, zdaje mi się, że zegar nie zwodzi.
1133— Tak — rzekł pan de Tréville — sądziłem, że już znacznie później. No cóż tam, czego sobie życzysz?
1134Wtedy d'Artagnan opowiedział szczegółowo panu de Tréville historię dotyczącą królowej. Przedstawił mu obawy, jakie powziął ze względu na Jej Królewską Wysokość; opowiedział mu, co zasłyszał o zamiarach kardynała względem Buckinghama, a wszystko to mówił z takim spokojem i pewnością siebie, że pan de Tréville słuchał go z tym większym zajęciem, bo sam, jak wspomnieliśmy, dostrzegł coś nowego pomiędzy kardynałem, królem i królową.
1135Biła godzina dziesiąta, gdy d'Artagnan pożegnał pana de Tréville, który dziękował mu za wskazówki i polecił służyć serdecznie królowi i królowej, po czym wrócił do salonu. Lecz d'Artagnan, gdy był już na dole, przypomniał sobie, iż zostawił laskę; wbiegł więc szybko na górę, wpadł do gabinetu i palcem zwrócił wskazówkę na właściwą godzinę, aby nazajutrz nie dostrzeżono, że była cofnięta, i pewny już, że ma świadka, który w potrzebie dowiódłby jego alibi, zbiegł ze schodów i znalazł się wkrótce na ulicy.
Po wyjściu od pana de Tréville zamyślony d'Artagnan powracał do domu możliwie najdalszą drogą.
1137O czym mógł myśleć, że tak zbaczał z drogi, spoglądając na gwiazdy to z westchnieniem, to z uśmiechem na przemian!
1138Myślał o pani Bonacieux. Dla aspirującego muszkietera młoda kobieta była niemal ideałem miłości, a ta była ładna, tajemnicza i dopuszczona do prawie wszystkich sekretów dworskich, które taką uroczą powagą odbijały się na jej powabnych rysach, a dawały do myślenia, że nie jest dlań nieczuła, co zawsze stanowiło nieprzeparty powab dla niewytrawnych kochanków; dla d'Artagnana zaś było to tym bardziej obiecujące, że wybawił ją przecież z rąk szatanów kardynalskich.
1139Marzenie, WyobraźniaSzybkim lotem pędzą marzenia na skrzydłach wyobraźni. D'Artagnanowi zdawało się już, że go dogania wysłaniec młodej kobiety i oddaje mu jakiś bilecik, wyznaczający schadzkę, czy też wręcza mu łańcuch złoty, a może brylant. Rycerz, Kobieta, BogactwoMówiliśmy już, iż młodzi rycerze bez obrazy przyjmowali datki królewskie, dodajmy jeszcze, że w owych czasach łatwej moralności nie wstydzili się też brać ich od swoich kochanek, które często obdarzały ich cennymi i trwałymi pamiątkami, jak gdyby chciały zwalczać nietrwałość ich uczuć mocą podarunków.
1140Torowano sobie drogi przez kobiety, nie ukrywając się z tym bynajmniej. Te, które prócz piękności nie miały nic więcej, oddawały swoją urodę. Bogate znowu dawały część swoich pieniędzy i można by wymienić spory zastęp bohaterów z tej miłej epoki, którzy nie dostąpiliby nigdy naprzód ostróg ani nie wygrywaliby następnie bitew, gdyby nie woreczek mniej lub więcej napełniony, który wielbicielki przyczepiałyby do ich siodeł.
1141D'Artagnan nie posiadał nic zgoła; nieśmiałość młodzieńcza, ta barwa mglista, kwiat krótkotrwały, ten puszek brzoskwini, ulotniła się od podmuchu rad, niezbyt zgodnych z przepisami moralności, jakich trzej muszkieterowie udzielali przyjacielowi. Idąc za ówczesnym dzikim zwyczajem, d'Artagnan czuł się w Paryżu mniej więcej jak na wojnie, jak gdyby to było we Flandrii[196] — tam Hiszpan, a tu kobieta. I tu, i tam wróg był do zwyciężenia i kontrybucje[197] do ściągnięcia. Nadmienić nam wypada, że, jak na teraz, nastrój uczuć d'Artagnana był szlachetniejszy i bezinteresowny. Bogactwo, Kobieta, Młodość, Piękno, Miłość, StrójGospodarz wyznał mu, że jest bogaty, więc łatwo było odgadnąć, iż przy tak ograniczonym mężu żona trzymała klucz od kasy, jednak nie to wpłynęło na uczucie wywołane widokiem pani Bonacieux, a iskra miłości nie miała prawie nic wspólnego z rachubą. Mówimy: prawie nic, gdyż świadomość, że kobieta młoda, piękna i rozumna jest zarazem bogata, nie osłabia miłości, przeciwnie, jeszcze ją potęguje.
1142W dostatkach bywa moc nawyknień i wybryków arystokratycznych, które dodają uroku piękności. Cieniutka jedwabna pończoszka, suknia ozdobna, zarzutka[198] z cennych koronek, piękny trzewiczek, świeża wstążka we włosach nie upiększą kobiety brzydkiej, lecz podnoszą urodę pięknej.
1143Zresztą nie ukrywaliśmy przed naszymi czytelnikami stanu majątkowego d'Artagnana. Nie był on milionerem bynajmniej. Wprawdzie nie brakło mu nadziei zostania nim w przyszłości, lecz czas, który oznaczył sobie na tę szczęśliwą przemianę, dość był jeszcze daleki. Kobieta, Kochanek, Mąż, Zdrada, PieniądzA co za rozpacz widzieć ukochaną kobietę pragnącą tysiąca drobnostek składających się na jej szczęście i nie mieć możności ich dostarczenia. Przeciwnie, gdy kochanka jest bogata, to choć kochanek jej ubogi i ofiarować nic nie może, sama sobie starczy na wszystko — zazwyczaj z pieniędzy mężowskich, za co wprawdzie wdzięczność przypada w udziale bynajmniej nie mężowi.
1144Ale d'Artagnan, usposobiony na jak najtkliwszego kochanka, nie przestał być wiernym przyjacielem. Wśród zamiarów miłosnych względem żony gospodarza nie zapomniał o swoich widokach.
1145Można było poszczycić się tą śliczną kobietką nie tylko na przechadzkach w Saint-Denis lub też w Saint-Germain na jarmarku, ale też i w towarzystwie Atosa, Portosa i Aramisa, którym z dumą pokazać by mógł taką zdobycz. Że zaś po dłuższej przechadzce przychodzi głód, co miał sposobność zauważyć szczególniej od pewnego czasu, spożywano by milutkie obiadki, w czasie których on miałby po jednej stronie rękę przyjaciela, po drugiej nóżkę kochanki. Wreszcie w wypadkach kłopotliwych, w ciężkich chwilach mógłby być zbawieniem dla przyjaciół.
1146A cóż się działo z panem Bonacieux, którego d'Artagnan oddał w ręce zbirów, wyparłszy się go głośno, a którego po cichu obiecał wybawić? Musimy przyznać, że przez myśl mu nawet nie przeszedł, a jeżeli wspomniał o nim, to tylko po to, aby sobie powiedzieć, że dobrze mu tam, gdzie jest, gdziekolwiek by się znajdował. Samolubstwo, MiłośćNajbardziej samolubną namiętnością jest miłość.
1147Wszelako niechaj nasi czytelnicy będą wolni od obawy. Jeżeli d'Artagnan udawał tylko czy rzeczywiście zapomniał o swoim gospodarzu pod pozorem, że nie wiedział, dokąd go wzięto, my nie zapomnimy o nim, a wiemy, gdzie się znajduje. Jednak na chwilę idźmy za przykładem rozkochanego Gaskończyka.
1148D'Artagnan, zamyślony o swej przyszłej miłości, przemawiając do ciemności nocnych, uśmiechając się do gwiazd, szedł prosto ulicą Cherche-Midi. A ponieważ była to dzielnica, w której mieszkał Aramis, przyszła mu myśl odwiedzić przyjaciela, aby mu wyjaśnić, dlaczego przysłał Plancheta z wezwaniem, aby niezwłocznie stawił się w pułapce.
1149Alarm ten zasługiwał na wyjaśnienie, tak przynajmniej sądził d'Artagnan.
1150W duchu zaś dodawał jeszcze, że jest to dla niego sposobność pomówienia o ładniutkiej pani Bonacieux, która, jeżeli nie jego serce, to umysł przepełniała bezmiernie.
1151Miłość, RadośćNie można wymagać od pierwszej miłości, aby była dyskretna.
1152Pierwszemu takiemu uczuciu towarzyszy tak bezbrzeżna radość, że gdyby nie pozwolić jej ujść na zewnątrz, zdławiłaby swoim ogromem.
1153Już od dwóch godzin światła pogasły w Paryżu, na ulicach robiło się pusto. Wszystkie zegary przedmieścia Saint-Germain wydzwoniły jedenastą; pogoda była łagodna i cicha. D'Artagnan postępował zaułkiem, gdzie dziś ulica d'Assas, i oddychał przyniesioną powiewem wiatru od strony ulicy de Vaugirard wonią, którą słały ogrody odświeżone wieczorną rosą i chłodem cichej nocy letniej.
1154Z daleka brzmiały przygłuszone szczelnie zamkniętymi okiennicami śpiewy pijaków zapóźnionych w różnych szynkowniach[199]. Doszedłszy do końca zaułka, d'Artagnan zawrócił na lewo. Dom, w którym mieszkał Aramis, znajdował się pomiędzy ulicą Cassette a ulicą Sarvandoni. Minął ulicę Cassette i drzwi domu przyjaciela rysowały się już przed nim w ciemności, otulone gąszczem bluszczu i klonów, gdy dostrzegł coś na kształt cienia, wysuwającego się z ulicy Sarvandoni.
1155To coś było osłonięte płaszczem tak, że zrazu d'Artagnan sądził, iż jest to mężczyzna; lecz mały wzrost, niepewny chód i lękliwe ruchy wkrótce dały mu poznać, że była to kobieta. Co więcej, owa kobieta, jak gdyby nie wiedząc, gdzie znajduje się dom, do którego dąży, oglądała się dokoła, stawała, zawracała i szła znowu dalej.
1156D'Artagnan zapałał ciekawością.
1157„A gdybym jej ofiarował swe usługi? — pomyślał. — Z ruchów znać, że jest młoda, a może i ładna. O! Z pewnością! Kobieta przebiegająca o tej porze ulicę wychodzi jedynie po to, aby spotkać się z kochankiem. E! Do licha! Gdybym przeszkodził schadzce, wybrałbym nieosobliwe drzwi do wejścia w przyjazne stosunki”.
1158Kobieta ciągle postępowała dalej, licząc domy i okna. Nietrudna to zresztą i niedługa była historia. W tej części ulicy znajdowały się tylko trzy domy mieszkalne. Dwoje okien wychodziło na nią: jedno w pawilonie, równoległym do zamieszkanego przez Aramisa, drugie z jego własnego mieszkania.
1159— Do kaduka — mruknął d'Artagnan, któremu przyszła na myśl siostrzenica teologa — a to byłoby zabawne, gdyby ta zapóźniona gołąbka szukała domu naszego przyjaciela. Na honor, jakoś bardzo mi na to wygląda. Kochany Aramisie… teraz już nie chcę mieć żadnej wątpliwości.
1160I kuląc się, jak mógł najbardziej, przyparł do muru obok kamiennej ławki, w głębi framugi.
1161Młoda kobieta wciąż szła, a lekki chód znamionował jej młodość. Od czasu do czasu pokaszliwała leciutko, zdradzając przy tej sposobności dźwięczny i świeży głosik. D'Artagnanowi przyszło na myśl, że ten kaszel może być umówionym hasłem.
1162Czy odpowiedziano na ten umówiony znak innym odpowiednim znakiem, który rozproszył niepewność nocnego gościa, czy też bez cudzej pomocy poznała, że stoi u celu wycieczki, dość, że śmiało przystąpiła do okiennicy Aramisa i zapukała w trzech równych przerwach zgiętym paluszkiem.
1163— Ani chybi, że to do niego — mruknął d'Artagnan. — A! Panie hipokryto!… Mam cię, kochanku, jak nad teologią pracujesz!…
1164Zaledwie dało się słyszeć pukanie, otworzyło się okno wewnętrzne i przez szpary okiennicy pokazało się światło.
1165— Ho! Ho! — szepnął z cicha podsłuchujący nie pod drzwiami, lecz pod oknami. — O! Wizyta była oczekiwana. A teraz okiennica się otworzy i damulka wdrapie się przez okno. Wybornie!
1166Lecz, ku jego wielkiemu zdziwieniu, okiennica pozostała zamknięta. Co więcej — światło, które zabłysło na chwilę, zniknęło i wszystko pogrążyło się w ciemnościach.
1167D'Artagnan pewny, że to nie potrwa długo, wytrzeszczał oczy i wytężał pilnie słuch.
1168Miał słuszność, w zaledwie kilka sekund dwa urywane uderzenia rozległy się wewnątrz.
1169Kobieta z ulicy odpowiedziała jednym i okiennica się otworzyła.
1170Łatwo pojąć, jak d'Artagnan patrzył i słuchał z chciwością. Na nieszczęście, światło przeniesiono do innego pokoju! Ale oczy młodzieńca oswoiły się z ciemnością. Zwłaszcza że oczy Gaskończyków, jak mówią, mają własność taką, jak oczy kocie: wybornie widzą wśród nocy.
1171D'Artagnan zobaczył więc, że młoda kobieta dobyła z kieszeni jakiś biały przedmiot, który, gdy go rozłożyła, przybrał kształt chusteczki. Rozłożywszy ją, pokazała rożek osobie będącej w mieszkaniu.
1172Co, u diabła, miała znaczyć ta chusteczka?
1173Z miejsca, gdzie d'Artagnan stał, nie mógł widzieć twarzy Aramisa, ale ani nawet na chwilę nie wątpił, że to jego przyjaciel prowadzi rozmowę od wewnątrz z damą stojącą na zewnątrz. Ciekawość jednak przemogła rozsądek. Korzystając więc z zajęcia, w jakim widok chusteczki zdawał się pogrążać dwie osoby wchodzące w grę, wyszedł ze swej kryjówki i szybki jak błyskawica, tłumiąc odgłos kroków, przypadł do rogu muru, skąd jego wzrok jak najlepiej mógł się zagłębić do wnętrza mieszkania Aramisa.
1174Stanąwszy tam, o mało nie wydał okrzyku zdumienia. To nie Aramis prowadził rozmowę z damą pod oknem, lecz kobieta; d'Artagnan widział na tyle w ciemnościach, że mógł rozróżnić ubranie, nie widział jednak tyle, aby mógł zobaczyć rysy.
1175Prawie jednocześnie ta, która stała w pokoju, wyjęła z kieszeni drugą chusteczkę, zamieniając na tę, którą jej pokazano. Następnie obie kobiety powiedziały do siebie kilka słów. Nareszcie okiennica zamknęła się; kobieta stojąca pod oknem zawróciła i przeszła o parę kroków od d'Artagnana, zakrywając się kapturkiem płaszcza. Ostrożność ta jednak została przedsięwzięta za późno, bo przedtem już d'Artagnan poznał panią Bonacieux.
1176Pani Bonacieux! Podejrzewał on już, że to była ona, gdy zobaczył chusteczkę wyjętą z kieszeni; nie przypuszczał jednak, aby pani Bonacieux, która posłała po pana de La Porte, by ją odprowadził do Luwru, uganiała się sama jedna po ulicach Paryża o wpół do dwunastej w nocy, narażając się na powtórne porwanie. Musiał być nader ważny powód. A jakiż może on być dla kobiety dwudziestopięcioletniej? Miłość. Ale, czy to na rachunek własny, czy na cudzy, wystawiała się na nocne przygody? Pytanie to dręczyło młodzieńca, któremu szatan zazdrości pożerał serce, ni mniej, ni więcej, jak gdyby był już uprawnionym kochankiem.
1177Ażeby przekonać się, dokąd pójdzie pani Bonacieux, pozostawał mu jedyny sposób: iść za nią. D'Artagnan instynktownie użył go. Lecz na widok mężczyzny, który oderwał się od muru jak posąg od framugi, i na odgłos kroków rozlegających się poza nią, pani Bonacieux wydała lekki okrzyk i poczęła uciekać.
1178D'Artagnan pogonił. Nietrudną było rzeczą dopędzić kobietę, której płaszcz krępował ruchy. Wkrótce też znalazł się tuż przy niej. Nieszczęsna, wyczerpana była nie zmęczeniem, lecz przerażeniem, i gdy d'Artagnan położył rękę na jej ramieniu, przyklękła na jedno kolano, wołając zdławionym głosem:
1179— Zabij mnie, ale nic się nie dowiesz!
1180D'Artagnan podniósł ją, obejmując wpół. Lecz czując po ciężarze, że jest bliska zemdlenia, zaczął uspakajać ją najczulszymi słowami. Słowa te nie wpłynęły na uspokojenie pani Bonacieux, tak samo odzywać się mógł ktoś mający jak najgorsze zamiary w świecie; lecz tu stanowił o wszystkim głos. Jego brzmienie wydało się jej znajome. Uchyliła powieki i szybkim wejrzeniem ogarnęła tego, który tak strasznie ją przeraził, a poznawszy d'Artagnana, wykrzyknęła radośnie.
1181— O! To pan! To ty!… Dziękuję ci, Boże!
1182— Tak, to ja — odrzekł d'Artagnan — ja, zesłany przez Boga, abym czuwał nad panią.
1183— Czy i w tym zamiarze śledził mnie pan? — spytała z zalotnym uśmiechem młoda kobieta, której drwiące usposobienie poczynało się objawiać, bo znikły jej wszelkie obawy z chwilą, kiedy poznała przyjaciela w tym, którego uważała za wroga.
1184— Nie — odrzekł d'Artagnan — przyznaję, że nie. Wypadek postawił mnie na drodze pani. Widząc kobietę, pukającą do okna jednego z moich przyjaciół…
1185— Jednego z pańskich przyjaciół? — przerwała pani Bonacieux.
1186— Bez wątpienia, Aramis jest moim najlepszym przyjacielem.
1187 1188— Cóż znowu?… Chcesz pani powiedzieć może, iż nie znasz Aramisa?
1189— Pierwszy raz w życiu słyszę to nazwisko.
1190— Więc to po raz pierwszy przychodzisz pani do tego domu?
1191 1192— I nie wiedziałaś pani, że w nim mieszka człowiek młody?
1193 1194 1195 1196— Więc pani nie do niego przyszłaś?
1197— Wcale nie. Wreszcie widziałeś pan dobrze, że osoba, z którą rozmawiałam, jest kobietą.
1198— Prawda, lecz ta kobieta jest jedną z przyjaciółek Aramisa.
1199 1200 1201 1202 1203 1204Tajemnica, Kobieta— Droga pani Bonacieux, jesteś czarującą, ale zarazem strasznie tajemniczą kobietą…
1205 1206— Nie, przeciwnie, jesteś godna ubóstwienia.
1207— Kiedy tak, podaj mi pan ramię.
1208 1209 1210 1211 1212 1213— Zobaczysz pan, ponieważ opuścisz mnie u drzwi.
1214— Czy będzie można poczekać na panią?
1215 1216 1217 1218— Ale któż pani będzie towarzyszyć, mężczyzna czy kobieta?
1219 1220 1221 1222— Poczekam, ażeby zobaczyć, jak pani będzie wychodziła.
1223 1224 1225 1226 1227— Pomocy szlachcica, a nie dozoru szpiega.
1228 1229— A jak nazywają tych, którzy śledzą ludzi wbrew ich woli?
1230 1231 1232— Cóż robić, widzę, że trzeba tak chcieć, jak pani chce.
1233— Czemuż ująłeś pan sobie zasługi, nie czyniąc tego od razu?
1234— Czyż nie ma ludzi bez winy i żalu?
1235— Żałujesz więc pan prawdziwie i szczerze?
1236— Sam nie wiem, doprawdy. To tylko wiem, że przyrzekam spełnić wszystkie pani rozkazy, jeżeli pozwolisz mi towarzyszyć tam, dokąd idziesz.
1237— I zostawisz mnie pan potem samą?
1238 1239— I nie będziesz śledził mnie, gdy będę wychodzić?
1240 1241 1242 1243— Więc daj mi pan rękę i chodźmy.
1244D'Artagnan podał jej ramię, na którym oparła się na wpół roześmiana, na wpół drżąca, i udali się oboje w górę ulicy de la Harpe.
1245Doszedłszy tam, młoda kobieta zawahała się widocznie, tak samo jak na ulicy Vaugirard. Musiała poznawać bramy domów po jakichś znakach, podchodząc ku nim.
1246— Teraz, panie — rzekła — tutaj właśnie mam czynność do załatwienia. Tysiączne dzięki za twoje zacne towarzystwo, które uchroniło mnie od wszelkich niebezpieczeństw, na jakie, idąc sama, byłabym wystawiona. Nadeszła chwila dotrzymania danego mi słowa, przyszłam na miejsce przeznaczenia.
1247— I nie będziesz pani miała żadnej obawy, powracając?
1248— Mogę się obawiać tylko złodziei.
1249 1250— Cóż by mogli mi zabrać? Szeląga[200] przy sobie nie mam.
1251— Zapominasz pani o chusteczce z herbami haftowanymi.
1252 1253— O tej, którą u nóg twoich znalazłem i do kieszeni jej włożyłem.
1254— Milcz! Milcz! Nieszczęsny! — krzyknęła kobieta. — Czy chcesz mnie zgubić?
1255— Widzisz więc pani, że ci jeszcze grozi niebezpieczeństwo, bo przyznajesz, że gdyby to słowo zostało usłyszane, byłabyś zgubiona. O pani, wysłuchaj mnie — zawołał d'Artagnan, ujmując jej rękę i obejmując ją płomiennym wejrzeniem — wysłuchaj! Bądź łaskawsza dla mnie i zaufaj mi. Czyż nie wyczytałaś z mych oczu, iż serce moje jest przepełnione poświęceniem i sympatią dla ciebie?!
1256— Wierzę — odrzekła pani Bonacieux. — TajemnicaZażądaj pan tajemnic moich, a powiem ci je wszystkie, lecz nic domagaj się tych, które nie należą do mnie.
1257— Dobrze — odrzekł d'Artagnan — więc sam je odkryję. Skoro tajemnice te mają mieć wpływ na pani życie, muszę je poznać.
1258— Strzeż się pan — zawołała młoda kobieta z powagą, która przejęła d'Artagnana mimowolnym dreszczem. — O! Nie mieszaj się do tego, co do mnie należy, nie usiłuj dopomagać mi w tym, co spełniam sama. Żądam tego w imię sympatii, jaką budzę w panu, w imię przysługi, którą mi wyświadczyłeś, a której, póki żyję, nie zapomnę. Chciej uwierzyć raczej w to, co mówię. Nie zajmuj się pan mną więcej, niech nie istnieję dla ciebie, niechaj tak będzie, jak gdybyś mnie nigdy w życiu nie widział.
1259— Czy i Aramis winien uczynić tak samo jak ja? — zapytał do żywego dotknięty d'Artagnan.
1260— Pan już dwa czy trzy razy powtórzył to imię, a mówiłam ci, że go wcale nie znam.
1261— Nie znasz pani człowieka, do którego okiennicy pukałaś przed chwilą? Pani masz mnie za zbyt naiwnego!
1262— Przyznaj pan, że układasz całą historię, aby wyciągnąć mnie na słówka, i tego Aramisa wymyśliłeś po prostu.
1263— Nic nie wymyśliłem ani nic nie układam, mówię tylko najszczerszą prawdę.
1264— Utrzymujesz więc, iż jeden z twoich przyjaciół mieszka w tym domu?
1265— Powiedziałem i po raz trzeci powtarzam, iż dom ten zamieszkany jest przez mego przyjaciela, a jest nim Aramis.
1266— Wszystko to wyjaśni się później — szepnęła kobieta — a teraz milcz, błagam pana.
1267— Gdybyś pani była w stanie zajrzeć w moje serce — odezwał się d'Artagnan — wyczytałabyś w nim tyle ciekawości, iż litość byś dla mnie uczuła, a miłości tyle, iż zaspokoiłabyś natychmiast moją ciekawość. Miłość, StrachNie powinniśmy się obawiać tych, którzy nas kochają.
1268— Za prędko prawisz o miłości, mój panie! — odezwała się młoda kobieta, potrząsając głową.
1269— Bo miłość ta przyszła na mnie nagle i to po raz pierwszy; nie mam jeszcze dwudziestu lat.
1270Kobieta spojrzała na niego ukradkiem.
1271— Posłuchaj mnie, pani, już wpadłem na ślady — rzekł d'Artagnan. — Trzy miesiące temu o mało nie doszło do pojedynku z Aramisem o chustkę podobną do tej, którą pokazywałaś damie przebywającej u niego, o chusteczkę znaczoną w ten sam sposób. Jestem tego pewny.
1272— Panie — odpowiedziała młoda kobieta — przysięgam ci, iż męczysz mnie okrutnie tym badaniem.
1273— Ale ty, pani, tak przezorna, pomyśl, że gdybyś została uwięziona z chusteczką tą, gdyby ci ją pochwycono, nie byłażbyś skompromitowana?
1274— Z jakiej racji? Wszak litery moje są: K. B., Konstancja Bonacieux.
1275— Albo też Kamila de Bois-Tracy.
1276— Cicho, panie, cicho! Jeżeli nie powstrzymuje cię myśl o moim niebezpieczeństwie, pomyśl o tym, na które sam się narażasz!
1277 1278— Tak, dla ciebie niebezpieczeństwo więzienia, dla mnie niebezpieczeństwo śmierci!
1279 1280— Panie — odezwała się, błagalnie składając ręce — panie, na imię Boskie, na honor żołnierski, w imię uczciwości szlacheckiej, oddal się. Słuchaj, północ już bije, to godzina, o której na mnie czekają.
1281— Pani — rzekł młodzieniec z ukłonem — nie jestem w stanie odmówić, gdy mnie ktoś prosi w ten sposób; bądź zadowolona, odchodzę.
1282— I nie będziesz pan szedł za mną, nie będziesz mnie śledził?
1283— Wracam natychmiast do siebie.
1284— O! Wiedziałam to od razu, że zacnym młodzieńcem jesteś! — zawołała pani Bonacieux, podając mu rękę, a drugą biorąc za młotek u maleńkich drzwi ukrytych w murze.
1285D'Artagnan pochwycił podaną sobie rękę i wycisnął na niej gorący pocałunek.
1286— O! Wolałbym, gdybyśmy się nigdy nie spotkali — zawołał z tą naiwną prostotą, która więcej ujmuje kobiety niż gładkie słówka grzeczności; odsłania ona bowiem głąb myśli i dowodzi, że uczucie bierze nad rozumem górę.
1287— Kiedy tak… — odrzekła pani Bonacieux głosem pieszczotliwym nieledwie, ściskając rękę d'Artagnana, który przytrzymywał jej rączkę — to kto wie, czy wtedy, gdy już będę zwolniona z przysięgi, nie uczynię zadość pańskiej ciekawości?…
1288— A czy obiecujesz mi to samo dla mojej miłości? — zawołał d'Artagnan w radosnym uniesieniu.
1289— O! Co do tego, nie chcę się zobowiązywać, będzie to zależeć od uczuć, jakie potrafisz wzbudzić.
1290 1291— Dziś, panie, mam dla ciebie jedynie wdzięczność.
1292— O! Jesteś pani zachwycająca nad wyraz — rzekł ze smutkiem d'Artagnan — i nadużywasz mojej miłości.
1293— Nie, korzystam tylko z pańskiej szlachetności, ot i wszystko. Wierzaj mi jednak szczerze, iż są ludzie, u których nic się nigdy nie traci.
1294— O! Pani, najszczęśliwszym z ludzi mnie czynisz. Nie zapomnij wieczoru dzisiejszego, nie zapomnij swojej obietnicy.
1295— Bądź pan spokojny, w przyjaznej chwili przypomnę sobie o wszystkim. A teraz odejdź pan, na imię Boskie! Spóźniłam się już, oczekiwano mnie o samej północy.
1296Czas, Miłość— Upłynęło zaledwie pięć minut.
1297— Tak, lecz w niektórych razach pięć minut staje się pięcioma wiekami.
1298 1299— A któż panu mówi, że nie mam do czynienia z zakochanym?
1300— Więc to mężczyzna oczekuje na panią? — wykrzyknął d'Artagnan. — Mężczyzna!
1301— O! Znów zaczyna się rozprawa — zauważyła pani Bonacieux, na wpół z uśmiechem, na wpół ze zniecierpliwieniem.
1302— Nie, nie, odchodzę już, uciekam. Wierzę w ciebie, pani, bo pragnę mieć zasługę w moim poświęceniu dla ciebie, choćby nawet miało być ono głupotą. Żegnaj mi, pani, żegnaj!
1303I jak gdyby nie czuł się na siłach, aby oderwać się od ręki, którą trzymał w dłoniach, zrobił gwałtowny ruch i oddalił się pędem, gdy pani Bonacieux po trzykroć zapukała uderzeniem powolnym i miarowym, tak samo jak do okiennicy. Dobiegłszy do rogu ulicy, obejrzał się, drzwiczki się otwarły i zamknęły i piękna żona kupca zniknęła za nimi.
1304D'Artagnan szedł dalej. Dał słowo, że nie będzie szpiegował pani Bonacieux i gdyby nawet życie jego zależało od tego, dokąd się uda, lub od osoby, która miała jej towarzyszyć, wróciłby do siebie, bo powiedział, że wróci.
1305Pięć minut później był już na ulicy des Fossoyeurs.
1306— Biedny Atos — mówił sam do siebie — nic nie będzie wiedział, co to wszystko znaczy. Może zasnął, czekając na mnie, lub może powrócił do siebie i dowiedział się, że kobieta znajduje się w jego mieszkaniu. Kobieta u Atosa! No, przecież była tam jakaś u Aramisa. To wszystko jest niesłychanie dziwne i jestem mocno ciekawy, jak się skończy.
1307— Źle, panie, źle — odpowiedział mu głos, po którym d'Artagnan poznał Plancheta, gdyż rozmawiając z sobą głośno, jak zwykle ludzie roztargnieni, wszedł do sieni, z której schody prowadziły do jego mieszkania.
1308— Jak to źle? Co ty pleciesz, durniu? — zapytał d'Artagnan. — Co się takiego stało?
1309 1310 1311— Najpierw, pan Atos uwięziony.
1312 1313— Zastano go u pana i za pana go wzięto.
1314 1315— Straż przyprowadzona przez ludzi w czerni, których pan zmusił do ucieczki.
1316— Czemuż nie powiedział, jak się nazywa? Czemu nie powiedział, że do tej sprawy wcale nie należy?
1317— Tego się właśnie wystrzegał najbardziej. Zbliżył się do mnie, mówiąc: „ Twój pan nade wszystko winien teraz pozostać wolny, a nie ja, ponieważ on wie o wszystkim, ja o niczym. Będą myśleli, że go mają, przez co zyska na czasie; za trzy dni powiem im, kim jestem, i muszą mnie wypuścić”.
1318— Brawo!… Atos!… Szlachetne serce!… — mruknął d'Artagnan. — Poznaję go po tym! A co zrobili zbiry?
1319— Czterech poprowadziło go, nie wiem dokąd, do Bastylii czy też do For-l'Évêque; dwóch zaś pozostało z ludźmi w czerni, którzy przetrząsnąwszy wszystkie zakątki, zabrali papiery, jakie tylko były. Dwóch wreszcie w ciągu tej czynności stało u drzwi na straży. Potem, gdy wszystko już się skończyło, odeszli, zostawiając pusty i otwarty dom.
1320 1321— Nie zastałem ich, więc nie przyszli.
1322— Mogą jednak przyjść lada chwila, bo powiedziałeś im przecie, iż czekam na nich?
1323 1324— Zatem nie rusz się stąd ani na krok. Jeżeli przyjdą, powiedz im, co się zdarzyło, niech poczekają na mnie w oberży „Pomme de Pin”, tutaj mogłoby być niebezpiecznie, dom może być strzeżony. Ja śpieszę do pana de Tréville, by mu o wszystkim oznajmić, i sam do nich przyjdę.
1325 1326— Ale ty zostaniesz i nie będziesz się bał! — rzekł d'Artagnan, powracając jeszcze, aby zalecić odwagę służącemu.
1327— Niech pan będzie spokojny — rzekł Planchet. — O! OdwagaPan mnie jeszcze nie zna; jak sobie powiem, to jestem odważny, muszę tylko sobie powiedzieć. Zresztą jestem Pikardyjczykiem.
1328— Więc zrozumiałeś już: dasz się raczej zabić, a nie opuścisz tego domu.
1329— Tak, panie, o! Nie ma rzeczy, której bym nie uczynił, by panu dowieść mego przywiązania.
1330— Dobrze — rzekł d'Artagnan do siebie — widocznie metoda, której użyłem względem tego chłopca, była bardzo trafna, przy sposobności będę ją nadal stosował.
1331I na ile mu na to pozwoliły nogi, bo już czuł się zmęczony bieganiną, popędził na ulicę du Vieux-Colombier.
1332Nie zastał pana de Tréville w domu. Jego oddział był w Luwrze na służbie, a on razem ze swym oddziałem. Trzeba było koniecznie dotrzeć do niego i zawiadomić o tym, co się dzieje. D'Artagnan postanowił więc wcisnąć się do Luwru.
1333Mundur straży pana des Essarts winien mu był utorować drogę. Zszedł więc na ulicę Petits-Augustins i zawrócił na bulwar, aby przejść przez Pont Neuf[201]. Powziął na chwilę zamiar przeprawienia się promem przez rzekę, lecz stanąwszy już nad brzegiem, wsunął machinalnie rękę do kieszeni i przekonał się, że nie ma czym zapłacić przewoźnikowi.
1334Gdy podążył już w górę ulicy Guénégaud, dostrzegł dwie osoby wychodzące z ulicy Dauphine, a ich powierzchowność mocno go uderzyła: byli to kobieta i mężczyzna.
1335Pierwsza przypominała panią Bonacieux, drugi podobny był do Aramisa.
1336Nadto kobieta była okryta takim samym płaszczem, jaki zarysował mu się na tle okiennicy przy ulicy Vaugirard i na drzwiczkach ulicy de la Harpe.
1337Co więcej, mężczyzna miał na sobie mundur muszkieterski.
1338Kobieta szła z opuszczonym kapturkiem, mężczyzna trzymał przy twarzy chusteczkę. Ostrożność ta wskazywała, że jak jej, tak i jemu zależało na tym, aby ich nie poznano.
1339 1340Tą drogą miał iść i d'Artagnan do Luwru; poszedł więc za nimi.
1341Nie zrobił jeszcze dwudziestu kroków, gdy upewnił się w podejrzeniu, że kobietą jest pani Bonacieux, a mężczyzną Aramis.
1342Wszystkie podejrzenia zazdrości wstrząsnęły mu serce.
1343Pani Bonacieux przysięgała mu, że nie zna Aramisa, a kwadrans po tych zaklęciach spotyka ją oto przy jego boku!
1344Nie zastanowił się tylko, że znał piękną żonę kupca zaledwie od trzech godzin, że nic mu nie była winna prócz nieco wdzięczności za wyrwanie z rąk ludzi w czerni, którzy chcieli ją porwać, i że nie dała mu żadnych obietnic. Wszakże miał się za kochanka zhańbionego, zdradzonego, sponiewieranego. Zakipiał gniewem, krew mu uderzyła do skroni, postanowił wszystko wyjaśnić.
1345Dwoje młodych ludzi spostrzegło, iż są śledzeni, podwoili więc kroku.
1346D'Artagnan pośpieszył, wyminął ich, następnie zawrócił i poszedł ku nim w chwili, gdy przechodzili pod latarnią, która rzucała światło na całą tę część mostu.
1347Zatrzymał się przed nimi i oni też stanęli.
1348— Czego pan sobie życzy? — zapytał muszkieter akcentem cudzoziemskim, jakby chciał dowieść d'Artagnanowi, iż myli się co do swych przypuszczeń.
1349— To nie Aramis! — wykrzyknął.
1350— Nie, panie, wcale nie Aramis. A po wykrzyknieniu tym widzę, że za kogoś innego mnie wziąłeś, przebaczam więc panu.
1351— Przebaczasz mi pan? — zawołał d'Artagnan.
1352— Tak — odrzekł nieznajomy — ustąp pan więc z drogi, skoro nie do mnie masz interes.
1353— Bardzo słusznie, mój panie! — odparł d'Artagnan. — Nie do pana, lecz do pani mam interes…
1354— Do pani?… Wcale jej nie znasz!… — rzekł nieznajomy.
1355 1356— O! — odezwała się pani Bonacieux z wymówką. — O, panie! Dałeś mi słowo szlacheckie; spodziewam się, iż mogę na nie liczyć.
1357— A mnie — odezwał się w zakłopotaniu d'Artagnan — mnie pani przyrzekłaś…
1358— Weź mnie pani pod rękę — rzekł cudzoziemiec — i chodźmy dalej.
1359D'Artagnan, oszołomiony, zdrętwiały tym wszystkim, co go spotkało, stał jak wryty z rękami skrzyżowanymi na piersiach przed muszkieterem i panią Bonacieux.
1360Muszkieter zrobił dwa kroki i ręką odsunął na bok d'Artagnana.
1361Ten rzucił się w tył i dobył szpady.
1362Jednocześnie, z błyskawiczną szybkością, nieznajomy uczynił to samo.
1363— Milordzie, na Boga! — krzyknęła pani Bonacieux, rzucając się pomiędzy walczących i rękami chwytając za ostrza.
1364— Milord!… — zawołał d'Artagnan, myślą nagłą oświecony. — Milord!… Wybacz panie, byłżebyś…
1365— Milord, książę Buckingham — odezwała się półgłosem pani Bonacieux. — A teraz możesz nas wszystkich zgubić.
1366— Milordzie, pani, przebaczenia! Po tysiąc razy przebaczenia!… Ale ja kochałem ją i byłem zazdrosny, a wiesz przecie, milordzie, co to kochać. Przebacz mi i powiedz, w jaki sposób życie za ciebie oddać.
1367— Dzielny z ciebie młodzieniec — rzekł Buckingham, podając mu rękę, którą tenże uścisnął z szacunkiem. — Ofiarujesz mi swoje usługi, przyjmuję. Idź za nami o dwadzieścia kroków aż do Luwru; gdyby nas ktoś śledził, zabij go!
1368D'Artagnan wziął pod pachę obnażoną szpadę, pozwolił pani Bonacieux i Buckinghamowi wyprzedzić się o dwadzieścia kroków i postępował za nimi, gotów spełnić co do litery zlecenia świetnego ministra Karola I[202].
1369Na szczęście jednak młodzieniec nie miał najmniejszej okazji, aby dowieść wierności, i młoda kobieta z pięknym muszkieterem dostali się do Luwru przez furtkę od ulicy de l'Échelle bez najmniejszej przeszkody.
1370D'Artagnan zaś udał się niezwłocznie do oberży „Pomme de Pin”, gdzie zastał oczekujących na niego Portosa i Aramisa.
1371Nie tłumacząc się ze sprawionego im niepokoju, oświadczył tylko, iż sam zakończył sprawę, do której chwilowo odwołał się o ich współudział.
1372A teraz, idąc za biegiem naszego opowiadania, zostawiwszy trzech przyjaciół wracających do domu, zapuśćmy się w zaułki Luwru, za księciem Buckinghamem i jego przewodniczką.
Pani Bonacieux i książę bez żadnych trudności weszli do Luwru; pierwsza jako należąca do służby królowej, książę zaś dzięki mundurowi muszkieterów pana de Tréville, którzy, jak wiadomo, byli tego wieczora na służbie. Wreszcie Germain sprzyjał królowej, a w najgorszym wypadku tylko pani Bonacieux byłaby obwiniona o wprowadzenie swego kochanka do Luwru. Całą winę brała ona na siebie.
1374Dostawszy się na dziedziniec, oboje postępowali pod murem ze dwadzieścia pięć kroków. Potem pani Bonacieux nacisnęła klamkę drzwiczek służbowych, w dzień otwartych, lecz w nocy zwykle zamkniętych.
1375Wszedłszy tam, znaleźli się w ciemnościach.
1376Lecz pani Bonacieux znała wszelkie zaułki w tej części Luwru, która była przeznaczona dla służby.
1377Zamknęła drzwi za sobą, wzięła księcia za rękę, przeszła kilka kroków po omacku, uchwyciła za poręcz, postawiła na stopniu nogę i zaczęła wchodzić na górę — książę naliczył dwa piętra.
1378Wtedy zawróciła na prawo, minęła długi korytarz, zeszła w dół jedno piętro, jeszcze kilka kroków i klucz włożyła w zamek.
1379Drzwi się otworzyły, a książę został wpuszczony do komnaty oświetlonej tylko jedną lampą nocną.
1380 1381— Zaczekaj tu, milordzie, wkrótce nadejdzie.
1382Wyszła tymi samymi drzwiami, zamykając je na klucz, tak że książę literalnie[203] był uwięziony.
1383Jakkolwiek tak osamotniony, książę ani na chwilę nie doznał obawy.
1384Jedną z najwybitniejszych cech jego charakteru było uganianie się za przygodami i zamiłowanie do romantycznych zdarzeń.
1385Odważny, zuchwały i przedsiębiorczy, nie po raz pierwszy narażał życie dla podobnych zachcianek.
1386Dowiedział się już, iż rzekome wezwanie Anny Austriackiej[204], na które przybył do Paryża, było po prostu zasadzką. Zamiast powrócić do Anglii, skorzystał ze sposobności, jaką mu nastręczono, i oznajmił królowej, że nie odjedzie, dopóki się z nią nie zobaczy.
1387Zrazu królowa odmówiła stanowczo, później zdjął ją strach, aby zrozpaczony książę nie popełnił jakiegoś szaleństwa. Była już gotowa przyjąć go i błagać, aby natychmiast odjechał, kiedy tego wieczora, gdy przychyliła się do jego próśb, pani Bonacieux, mająca polecenie pójść po księcia i przyprowadzić go do Luwru, została porwana. W ciągu dwóch dni nie wiedziano wcale, co się z nią dzieje, i wszystko zostało w zawieszeniu. Skoro się jednak uwolniła i porozumiała z de La Porte, rzeczy przybrały swój bieg na nowo i pani Bonacieux spełniła to niebezpieczne zadanie, które, gdyby nie jej uwięzienie, doszłoby do skutku trzy dni wcześniej.
1388Buckingham, pozostawszy sam, stanął przed lustrem. Ślicznie wyglądał w ubraniu muszkieterskim.
1389W trzydziestym piątym roku życia słusznie uchodził za najpiękniejszego mężczyznę i najwytworniejszego kawalera zarówno we Francji, jak w Anglii. Ulubieniec dwóch królów, milioner, wszechwładny w królestwie, gdzie sprawiał przewroty według fantazji i poskramiał według zachcianek, Jerzy Villiers, książę Buckingham, wiódł życie w sposób tak bajeczny, że z biegiem wieków pozostawić mogło podziw u potomności.
1390Pewny siebie, przeświadczony o swojej władzy, spokojny, iż prawa rządzące innymi jego nie mogą dosięgnąć, szedł prosto do zamierzonego celu, choćby był on tak wysoki i olśniewający, że dla innego szaleństwem byłoby nawet o nim pomyśleć.
1391Dzięki temu dostąpił już kilkakrotnie zbliżenia do pięknej i dumnej Anny Austriackiej i oczarowawszy ją, zmusił do kochania.
1392Stanął teraz przed lustrem, jak powiedzieliśmy, przywrócił pięknym jasnym włosom ich falistość, która zniknęła pod ciężarem kapelusza, podkręcił wąsa i z sercem wezbranym radością, szczęśliwy i dumny z dostąpienia chwili, której tak pragnął od dawna, uśmiechał się do siebie, przejęty nadzieją i dumą.
1393Naraz otworzyły się drzwiczki, ukryte w obiciu, i ukazała się kobieta.
1394 1395Kobieta, Piękno, UrodaAnna Austriacka miała wtedy dwadzieścia pięć do dwudziestu siedmiu lat i była w całym blasku piękności.
1396Jej chód był chodem królowej i bogini zarazem, oczy z odbłyskiem szmaragdu wprawiały w niewypowiedziany zachwyt, ich spojrzenie tchnęło słodyczą i majestatem. Usteczka małe i pąsowe[205], a jakkolwiek warga dolna, jak u wszystkich książąt domu austriackiego, wystawała bardziej niż górna, uśmiech roztaczał urok niepomierny.
1397Umiała też jednak nadać ustom wyraz okrutnie wzgardliwy, gdy chciała wyrazić nienawiść.
1398Jej płeć[206] słynęła z miękkości i puszystości, ręce i ramiona zadziwiały pięknością i wszyscy ówcześni poeci opiewali je jako niezrównane.
1399Wreszcie włosy, jasne w pierwszej młodości, a teraz ciemniejsze, upudrowane, okalały cudownie jej twarz, od której najostrzejszy krytyk mógłby tylko wymagać nieco mniej różu, a najwybredniejszy rzeźbiarz trochę delikatniejszych linii nosa.
1400 1401Nigdy tak piękna mu się nie wydała, ani na balach, uroczystościach, ani na turniejach, jak obecnie, w skromnej sukni z białego atłasu[207], mając przy boku donnę[208] Estefanię, jedyną z dam hiszpańskich, która nie została wygnana przez zazdrość króla ani przez prześladowanie Richelieu.
1402Anna Austriacka postąpiła parę kroków.
1403Buckingham rzucił się jej do kolan i zanim zdołała mu przeszkodzić, ucałował brzeg jej sukni.
1404— Książę, wiesz już, że to nie ja pisałam do ciebie.
1405— O! Tak, pani. O! Tak, królowo! — wykrzyknął książę. — Wiem, iż byłem nierozumnym szaleńcem, sądząc, iż lód się ożywi, marmur ogrzeje; lecz co począć, gdy kochamy, łatwo w miłość wierzymy. Wreszcie nic na tej podróży nie straciłem, skoro cię oglądam.
1406— Tak — odrzekła Anna — lecz pan wiesz, dlaczego i w jakim celu widzę się z tobą, bo, nieczuły na wszystkie moje udręczenia, uparłeś się pozostawać w mieście, gdzie narażasz swoje życie, a moją cześć. Przyszłam, ażeby powiedzieć panu, iż wszystko nas przedziela, głębokość morza, nieprzyjaźń rządów i świętość przysięgi. Świętokradztwem jest walczyć przeciw takim siłom, milordzie. Wreszcie, widzę się z tobą, aby ci jeszcze powiedzieć, że więcej nie możemy się widywać.
1407— Mów pani, mów królowo — rzekł Buckingham — słodycz głosu twego łagodzi gorycz twych słów. O świętokradztwie mówisz! RozstanieAleż świętokradztwem jest rozłąka dwojga serc, które Bóg stworzył jedno dla drugiego.
1408Miłość niespełniona, Wspomnienia, Strój— Milordzie!… — zawołała. — Zapominasz, iż nigdy nie powiedziałam, że cię kocham!…
1409— Lecz nigdy mi nie powiedziałaś także, że nie kochasz mnie pani wcale. I doprawdy wyrzec takie słowa byłoby zbyt wielką niewdzięcznością ze strony Waszej Królewskiej Mości. Bo powiedz mi, gdzie znajdziesz miłość podobną do mojej, miłość, której ani czas, ani oddalenie, ani rozpacz nie mogą ugasić; miłość, która zadowala się zgubioną wstążką, przelotnym wejrzeniem, nieobliczonym słówkiem. Trzy lata temu, pani, po raz pierwszy cię ujrzałem i odtąd w ten sposób cię kocham. Czy chcesz, abym ci powiedział, jak byłaś ubrana, gdym po raz pierwszy cię ujrzał? Chcesz, abym opisał szczegółowo każdą ozdobę twojego ubioru? Racz słuchać, królowo, widzę cię jeszcze: siedziałaś na ziemi, według obyczaju hiszpańskiego, miałaś suknię z zielonego atłasu, złotem i srebrem haftowaną, rękawy rozwarte i diamentami podpięte na pięknych ramionach, na tych ramionach cudownych; pod szyją miałaś kryzę[209], maleńki birecik[210] na głowie tegoż koloru, co suknia, a na nim wspaniałe pióro czaple. O! Słuchaj, zamykam oczy i widzę cię taką, jaką byłaś wtenczas; otwieram je i widzę cię taką, jaką jesteś teraz, czyli jeszcze stokroć piękniejszą!
1410— Co za szaleństwo!… — szepnęła Anna Austriacka, nie mając odwagi gniewać się na księcia, że tak wiernie zachował w swym sercu jej obraz. — Co za szaleństwo karmić daremną namiętność takimi wspomnieniami!…
1411— A czymże mogę żyć? Nic nie posiadam prócz moich wspomnień. To moje szczęście, mój skarb, moja nadzieja. Za każdym razem, gdy widzę ciebie, jeden diament przybywa do skarbca mojego serca. Ten jest czwartym, który mi rzucasz, a ja go podnoszę skwapliwie; bo w ciągu trzech lat, pani, widziałem cię tylko cztery razy: pierwszy, jak już wspomniałem, drugi u pani de Chevreuse, a trzeci w ogrodach w Amiens.
1412— Książę — rzekła królowa, rumieniąc się — nie wspominaj tego wieczoru.
1413— O! Pani, przeciwnie, wspominajmy, mówmy o nim: to promienny i najszczęśliwszy wieczór w moim życiu. Czy przypominasz sobie tę przecudną noc? Jak ciepłe i wonne było powietrze, niebo błękitne, gwiazdami usiane! O! Ten raz jeden, pani, przez chwilę mogłem sam pozostać z tobą; gotowa byłaś wtedy wypowiedzieć mi wszystko: osamotnienie twego życia, twoje serdeczne smutki. Byłaś wsparta na moim ramieniu, o, patrz, na tym właśnie. Czułem, skłaniając ku tobie głowę, włosy piękne, muskające mi twarz, a za każdym takim dotknięciem drżenie przenikało całą moją istotę. O! Królowo, królowo! O! Ty wiesz, ile niebiańskiego szczęścia, rozkoszy, raju podobne chwile zawierają w sobie. Pani! Mój majątek, sławę, lata, które mi pozostają do przeżycia, wszystko bym oddał za taką chwilę, za podobną noc! Bo nocy tej, przysięgam, kochałaś mnie pani szczerze.
1414— Być może, milordzie, że tak było; wpływ otoczenia, urok pięknego krajobrazu, potęga twego wzroku, wreszcie tysiące okoliczności, które się zbiegają, aby zgubić kobietę, obiegły mnie tego nieszczęsnego wieczoru. Widziałeś jednak, milordzie, jak królowa przyszła z pomocą słabnącej kobiecie. Za pierwszym słowem, które poważyłeś się wyrzec, za zuchwalstwem, któremu winna byłam odmówić, wezwałam pomoc.
1415— O! Tak, to prawda, i każda inna, a nie moja, miłość nie zniosłaby takiej próby; lecz moja wyszła z niej tym gorętsza, tym bardziej nieskończona… Sądziłaś, że wracając do Paryża, uciekniesz przede mną, że nie poważę się opuścić skarbu, nad którym mój pan polecił mi czuwać. O! Cóż mnie obchodzić mogą wszystkie skarby świata, wszyscy ziemscy królowie! W tydzień później już byłem z powrotem, pani. Tym razem nic mi nie miałaś do zarzucenia. Zlekceważyłem moje stanowisko, życie, aby ujrzeć cię na sekundę; nawet twej ręki nie dotknąłem, a wtedy, widząc mnie tak uległego i skruszonego, przebaczyłaś mi pani.
1416— Tak, lecz oszczerstwo pochwyciło te wszystkie szaleństwa, w których nie brałam udziału, wiesz dobrze o tym, milordzie. Król, podżegany przez kardynała, wybuchnął straszliwym gniewem, pani de Vernet została wypędzona, Putange skazany na wygnanie, pani de Chevreuse wpadła w niełaskę, i kiedy chciałeś powrócić do Francji jako ambasador, sam król, pamiętasz to dobrze, milordzie, król sam oparł się temu.
1417Szaleństwo, Szaleniec, Miłość niespełniona— Tak, i Francja zapłaci wojną za odmowę swojego władcy. Nie mogę cię już widywać, pani; chcę zatem, byś nieustannie słyszała mówiących o mnie! Jaki cel, myślisz pani, miała wyprawa na Ré[211] i związek z protestantami z La Rochelle, który projektuję? O! Tylko rozkosz widywania ciebie, królowo! Nie mam, co prawda, nadziei dotrzeć z bronią w ręku do samego Paryża, lecz wojna może sprowadzić pokój i w takim razie niezbędny będzie pełnomocnik do układów, a pełnomocnikiem tym będę ja. Wtenczas nie poważą się odmówić mi, powrócę do Paryża, ujrzę cię znowu i chociaż przez chwilę stanę się szczęśliwy. Wprawdzie tysiące ludzi przypłacą życiem moje szczęście, lecz cóż mnie to obchodzi, bylebym ciebie mógł znowu zobaczyć. Wszystko to może jest szalone i nierozumne, lecz powiesz mi, królowo, która kobieta miała kochanka więcej rozmiłowanego, jaka władczyni gorliwszego sługę?
1418— Milordzie, na swoją obronę wywołujesz rzeczy, które cię tylko potępiają, wszystkie dowody miłości, jakie zamyślasz mi dać, są nieledwie zbrodnią.
1419— Bo nie kochasz mnie, pani, wcale, bo gdybyś mnie kochała, inaczej zapatrywałabyś się na to; bo gdybyś mnie kochała, o, gdybyś mnie kochała… byłby to nadmiar szczęścia, oszalałbym chyba!… Pani de Chevreuse, o której wspomniałaś przed chwilą, była okrutna mniej niż ty, pani. Holland ją kochał i odwzajemniała mu się miłością.
1420— Pani de Chevreuse nie była królową — szepnęła Anna Austriacka, pomimo woli zwyciężona wyrazem tak głębokiej miłości.
1421— Więc kochałabyś mnie, pani? Gdybyś nie była królową, kochałabyś mnie zatem? Mogę więc wierzyć, że jedynie godność twego stanowiska czyni cię dla mnie okrutną; mogę myśleć, iż gdybyś była panią de Chevreuse, biedny Buckingham mógłby mieć nadzieję? Dzięki ci za te słodkie słowa, piękna królowo moja, stokrotne dzięki.
1422— A! Milordzie, przesłyszałeś się i źle zrozumiałeś; nie chciałam powiedzieć…
1423— Cicho! Cicho! — odezwał się książę. — SzczęścieJeżelim szczęśliwy z pomyłki, nie popełniaj pani okrucieństwa, uwalniając mnie od niej. Sama to powiedziałaś, iż w sidła mnie wciągnięto, położę w nich moje życie może, bo słuchaj, to dziwne, od jakiegoś czasu mam przeczucie, że umrę niedługo.
1424I uśmiechnął się smutnie, a zarazem czarująco.
1425— O! Mój Boże! — zawołała Anna Austriacka z przerażeniem, które dowodziło, iż książę obchodził ją bardziej niż chciała wyznać.
1426— Nie dlatego bynajmniej to mówię, aby cię, pani, przerazić, o nie. To nawet śmieszne, że o tym wspomniałem, i wierzaj mi, że podobne rojenia nie zajmują mnie wcale. Lecz to słowo, które wyrzekłaś, nadzieja, którą mi dałaś nieledwie, starczą za wszystko, nawet za całe życie.
1427— O! Książę, i ja mam przeczucia, sny jakieś okropne. Śniłam, iż widzę cię broczącego we krwi, rannego okrutnie.
1428— W serce, wszak tak, i to nożem ugodzonego? — przerwał jej Buckingham.
1429— O! Tak, milordzie, tak samo, z lewego boku nożem. Kto ci mógł sen mój opowiedzieć? Bogu jednemu zwierzyłam się tylko w moich modlitwach.
1430— Niczego więcej nie żądam, kochasz mnie pani, to dosyć.
1431Miłość, Sen, Przeczucie— Ja pana kocham?
1432— Tak, pani, czyżby Bóg zsyłał ci te same sny, gdybyś mnie nie kochała? Mogliżbyśmy mieć jedne przeczucia, gdyby nasze istnienia nie łączyły się sercem? Kochasz mnie, królowo, i będziesz mnie opłakiwać!
1433— O! Boże, mój Boże! — zawołała Anna Austriacka. — To już ponad moje siły. Słuchaj, książę, zaklinam cię na Boga, oddal się, odjeżdżaj. Ja nie wiem, czy kocham cię, czy nie, to tylko wiem, że nigdy nie złamię przysięgi. Ulituj się więc nade mną i odejdź. O! Jeżeli we Francji nieszczęście spadnie na ciebie, jeżeli tu życie położysz, o! Jeżelibym musiała przypuszczać, że miłość dla mnie stała się przyczyną twej śmierci, byłabym niepocieszona, oszalałabym z pewnością. Odjeżdżaj zatem, odjeżdżaj, błagam cię o to!
1434— O! Jakaś ty piękna! Jakże ja cię kocham!… Moja królowo!… — mówił Buckingham wzruszony.
1435— Oddal się, oddal! Błagam cię raz jeszcze. A później powracaj; powracaj jako ambasador, jako minister otoczony strażą, która będzie cię bronić, służbą, która nie przestanie czuwać. Wtedy nie będę drżała o twoje życie i sprawisz mi szczęście swoim widokiem.
1436— O! Prawdą jest to, co mi pani mówisz?
1437 1438— Daj mi więc zakład przebaczenia twego, jakąś rzecz należącą do ciebie, która by mi przypominała, że to nie było snem; coś, co nosiłaś na sobie, co także mógłbym nosić: pierścień, naszyjnik lub łańcuch.
1439— A czy odjedziesz, gdy dam ci to, czego żądasz ode mnie?
1440 1441 1442 1443— Opuścisz Francję, powrócisz do Anglii?
1444 1445 1446Rozstanie, Dar, PrzysięgaAnna Austriacka wróciła do pokoju i wyszła z niego za chwilę, niosąc szkatułkę z drzewa różanego z jej cyfrą, złotem nabijaną.
1447— Weź to, milordzie — rzekła — i zachowaj po mnie na pamiątkę.
1448Buckingham wziął szkatułkę i po raz drugi padł na kolana.
1449— Obiecałeś mi pan, że odjedziesz — wyrzekła królowa.
1450— Dotrzymam słowa. Podaj mi rękę, królowo, odjeżdżam.
1451Podała mu rękę, zamykając oczy i opierając się drugą na ramieniu donny Estefanii, czuła bowiem, że ją opuszczają siły.
1452Buckingham przylgnął namiętnie ustami do tej pięknej ręki i powstając, rzekł:
1453— Za sześć miesięcy, jeżeli nie umrę, ujrzę cię znowu, pani, choćbym miał całym światem wstrząsnąć!
1454I wierny przyrzeczeniu, wybiegł z pokoju.
1455W korytarzu spotkał oczekującą nań panią Bonacieux, która równie ostrożnie i szczęśliwie wyprowadziła go z Luwru.
W tych wszystkich wypadkach brała też udział pewna osobistość, którą, z przyczyny jej podrzędnego stanowiska, zajmowano się miernie — pan Bonacieux, czcigodna ofiara intryg politycznych i miłosnych, tak splątanych ze sobą w owej epoce rycerskiej i kochliwej zarazem.
1457Czytelnicy przypominają sobie, a może i nie przypominają, że przyrzekliśmy nie stracić go z oczu.
1458Żandarmi, którzy go aresztowali, zaprowadzili go wprost do Bastylii, gdzie drżącemu ze strachu kazali przejść obok gromadki żołnierzy nabijających muszkiety.
1459Stamtąd, wprowadzony do niskiej galerii podziemnej, stał się dla tych, co go przywiedli, przedmiotem najboleśniejszych pośmiewisk i najdzikszego obejścia.
1460Widząc, że nie ze szlachcicem mają do czynienia, traktowali go jak ostatniego włóczęgę.
1461Po upływie blisko pół godziny woźny położył koniec jego męczarniom, lecz nie uspokoił go bynajmniej, wygłaszając rozkaz, aby zaprowadzono pana Bonacieux do sali badań. Badano zwykle więźniów na miejscu, lecz z panem Bonacieux nie robiono zachodów.
1462Dwóch stróżów pochwyciło kramarza, przeprowadziło przez dziedziniec i kazało mu wejść do korytarza, w którym trzech żołnierzy stało na warcie.
1463Otworzono drzwi i wepchnięto go do niskiego pokoju, którego umeblowanie stanowiły stół i krzesło. Zastępca sędziego siedział na krześle i był zajęty pisaniem przy stole.
1464Stróże przywiedli więźnia przed stół i na znak zastępcy sędziego oddalili się, aby nie słyszeć badania.
1465Zastępca sędziego, trzymający dotąd nos w papierach, podniósł głowę, aby zobaczyć, z kim ma do czynienia.
1466Był to człowiek o obliczu odpychającym, z nosem spiczastym, żółtymi i wydętymi policzkami, o oczach małych, lecz badawczych i żywych. Fizjonomia jego stanowiła coś pośredniego pomiędzy kuną a lisem. Głowa, osadzona na szyi długiej i ruchliwej, wydobywała się z czarnej sukni, kołysząc się na kształt głowy żółwia wyzierającego ze swojej twardej skorupy.
1467Rozpoczął badanie, zapytując pana Bonacieux o imię, nazwisko, wiek, stan i miejsce zamieszkania.
1468Oskarżony odpowiedział, że nazywa się Jakub Michał Bonacieux, że ma pięćdziesiąt jeden lat, że zwinął handel i mieszka przy ulicy des Fossoyeurs, numer 11.
1469Wtedy zastępca, zamiast prowadzić dalsze badanie, wypalił mówkę o niebezpieczeństwie mieszania się w sprawy publiczne takiemu jak on pachołkowi.
1470Naukę tę pogmatwał z wykazaniem władzy i czynów pana kardynała, ministra niezrównanego, zwycięzcy dawnych ministrów, będącego wzorem dla przyszłych. Czynom jego i władzy nikt bezkarnie nie może stanąć na przeszkodzie.
1471Skończywszy drugą część przemowy, przeszył jastrzębim wzrokiem biednego Bonacieux i wezwał go do zastanowienia się, co ma myśleć o ważności obecnego położenia. Kramarz już się zastanowił, co ma myśleć, i do wszystkich diabłów odsyłał chwilę, kiedy panu de La Porte przyszło do głowy żenić go ze swoją chrześniaczką, a nade wszystko tę, kiedy żona została przyjęta na dozorczynię bielizny królowej.
1472Podstawą charakteru imć pana Bonacieux był głęboko zakorzeniony egoizm w połączeniu z brudnym skąpstwem, a wszystko to zaprawione wyskokiem tchórzostwa. Miłość, jaką wzbudziła w nim młoda żona, była uczuciem drugorzędnym, niemogącym walczyć z wrodzonymi uczuciami, które wyliczyliśmy przed chwilą.
1473Bonacieux zastanowił się nareszcie i nad tym, co mu powiedziano przed chwilą.
1474— Ależ, panie sędzio — odezwał się z zimną krwią — wierzaj mi, iż więcej niż ktokolwiek znam i oceniam niezrównane zasługi Eminencji, przez którego mamy zaszczyt być rządzeni.
1475— Doprawdy? — spytał urzędnik z powątpiewaniem. — Gdyby to było prawdą, w jaki sposób znalazłbyś się w Bastylii?
1476— W jaki sposób, a raczej dlaczego tu jestem — odrzekł pan Bonacieux — tego właśnie nie mogę w żaden sposób panu wytłumaczyć, bo sam nic a nic nie rozumiem, lecz tylko tego jestem pewny, że w niczym nie obraziłem pana kardynała, przynajmniej, o ile mi wiadomo.
1477— Musiałeś się jednak dopuścić ciężkiej zbrodni, skoro jesteś obwiniony o najwyższą zdradę.
1478— O zdradę? — wykrzyknął przerażony Bonacieux. — O zdradę najwyższą? Skądże skromny kramarz, brzydzący się hugenotami i nienawidzący Hiszpanów, może być o nią obwiniony? Zastanów się, panie, to niemożliwe.
1479— Panie Bonacieux — odezwał się zastępca sędziego, świdrując go małymi oczkami, jak gdyby rzeczywiście miały dar czytania w najskrytszych tajnikach ludzkich serc — pan masz żonę, panie Bonacieux?
1480— Tak, panie — odpowiedział kramarz z drżeniem, czując, że tutaj właśnie sprawa może się wikłać — to jest, miałem ją, panie.
1481— Jak to?… Miałeś ją? A cóżeś z nią zrobił, jeśli już jej nie masz?
1482 1483 1484Wykrzyknik ten dał kramarzowi do myślenia, że sprawa plącze się coraz więcej.
1485— Porwano ci ją? — ciągnął dalej. — A czy wiesz, kto popełnił ten gwałt?
1486 1487 1488— O! Proszę pana, ja na pewno nie twierdzę, ale tylko podejrzewam.
1489— Kogóż mianowicie? No, odpowiadaj otwarcie.
1490Pan Bonacieux znalazł się w opałach; miałże przeczyć wszystkiemu czy mówić? Przecząc, ściągnąć mógł na siebie podejrzenie, iż za wiele wiedział, a nic nie chciał wyznać; mówiąc zaś, dawał dowody dobrych chęci.
1491 1492— Posądzam — rzekł — wysokiego bruneta, o dumnej postawie, wyglądającego na wielkiego pana. Śledził nas kilkakrotnie, jak mi się zdawało, gdy chodziłem na spotkanie żony do furtki Luwru, aby ją zaprowadzić do domu.
1493Urzędnik okazał pewne zaniepokojenie.
1494— Jakże się nazywa? — zapytał.
1495— O! Tego wcale a wcale nie wiem. Gdybym go jednak spotkał, poznałbym natychmiast, zaręczam, choćby wśród tysiąca ludzi.
1496Czoło urzędnika zachmurzyło się.
1497— Poznałbyś go wśród tysiąca, powiadasz? — ciągnął dalej.
1498— To jest — podchwycił Bonacieux, czując, że się zanadto pośpieszył — chciałem powiedzieć…
1499— Mówiłeś, że poznałbyś go — rzekł zastępca sędziego — dosyć zatem na dzisiaj. Zanim pójdziemy dalej, musi ktoś być zawiadomiony, iż znasz tego, który ci porwał żonę.
1500— Ależ ja nie mówiłem, że go znam! — zawołał zrozpaczony Bonacieux. — Powiedziałem przeciwnie…
1501— Wyprowadzić więźnia — rzekł urzędnik do stróża.
1502 1503 1504 1505— O! Do pierwszego lepszego, byle dobrze zamknąć — odrzekł zastępca sędziego z obojętnością, która zgrozą przejęła biednego Bonacieux.
1506„O! Biada nieszczęsnej mej głowie!… — mówił sobie w duchu. — Moja żona widocznie przeskrobała coś straszliwego; myślą, że jestem jej wspólnikiem i razem z nią będą mnie karać. Wygada się, przyzna, że zwierzyła mi się ze wszystkiego; kobieta to zawsze kiepska głowa! Do pierwszego lepszego lochu!… Tak! Noc tylko mignie, a jutro pod koło lub na szubienicę! O! Boże mój, Boże! Ulituj się nade mną!”
1507Nie zważając bynajmniej na lamentacje[212] imć pana Bonacieux, z którymi zresztą byli oswojeni, dwaj stróże ujęli więźnia pod pachy i odprowadzili, gdy tymczasem komisarz pisał naprędce list, na który czekał woźny. Bonacieux ani oka nie zmrużył, nie dlatego, ażeby więzienie było zbyt nieprzyjemne, ale że dręczył go straszliwy niepokój.
1508Całą noc przesiedział na stołku, drżąc za najmniejszym szelestem, a gdy pierwsze promienie słońca wdarły się do więzienia, wydało mu się, jakoby poranek przywdział barwy żałobne.
1509Naraz wzdrygnął się cały, usłyszał bowiem odsuwanie rygli. Pewien był, iż przychodzą, aby go na rusztowanie poprowadzić; kiedy więc zamiast kata, którego się spodziewał, ujrzał po prostu znanego mu zastępcę sędziego i woźnego, gotów był rzucić się im na szyję.
1510— Twoja sprawa, mój poczciwcze, zawikłała się okrutnie od wczorajszego wieczora — rzekł doń urzędnik — i radzę ci wyznać całą prawdę, bo tylko twoja skrucha może zażegnać gniew kardynała.
1511— Ależ gotów jestem wszystko powiedzieć… przynajmniej wszystko, co wiem. Pytaj mnie pan, proszę.
1512— Najpierw, gdzie jest twoja żona?
1513— Powiedziałem przecie panu, iż mi ją porwano.
1514— Tak, lecz wczoraj o piątej po południu uciekła dzięki twojej pomocy.
1515— Moja żona uciekła!… — krzyknął Bonacieux. — O! Nieszczęsna! Panie, jeżeli tak się stało, to nie z mojej winy, przysięgam!
1516— Cóż więc robiłeś u pana d'Artagnana, swojego sąsiada, z którym w ciągu dnia miałeś długą naradę?
1517— A! Tak, panie sędzio, to prawda, przyznaję, iż zawiniłem. Byłem u niego.
1518— Jaki był cel tych odwiedzin?
1519— Prośba, aby mi dopomógł w odnalezieniu żony. Sądziłem, iż mam prawo upominać się o nią; byłem widocznie w błędzie, błagam więc pana o przebaczenie.
1520 1521— Przyobiecał mi pomoc, spostrzegłem jednak wkrótce, że mnie zdradza.
1522— Zeznajesz to w obliczu sprawiedliwości. Pan d'Artagnan zawiązał z tobą przymierze, na mocy którego zmusił do ucieczki służbę policyjną, która przyaresztowała twoją żonę, i ukrył ją przed wszelkim poszukiwaniem.
1523— Pan d'Artagnan wykradł moją żonę? Co pan mówisz?
1524— Na szczęście mamy go już w ręku i będziesz z nim skonfrontowany.
1525— A! I owszem — zawołał Bonacieux — bardzo mi będzie przyjemnie twarz znajomą zobaczyć.
1526— Wprowadzić tu pana d'Artagnana — rzekł komisarz do stróżów.
1527 1528— Panie d'Artagnan — rzekł do niego urzędnik — zeznaj, co zaszło pomiędzy tobą a tym oto panem.
1529— Ależ to nie pan d'Artagnan! — zawołał Bonacieux.
1530— Jak to? Nie pan d'Artagnan? — wykrzyknął zastępca sędziego.
1531— Nie!… Ależ nigdy w świecie!… — odrzekł Bonacieux.
1532— Więc jak się ten pan nazywa? — zapytał urzędnik.
1533— Nie mogę panu powiedzieć, bo go nie znam.
1534 1535 1536 1537— I owszem, ale nie wiem, jak się nazywa.
1538— Pańskie nazwisko? — zapytał urzędnik.
1539— Atos — odpowiedział muszkieter.
1540— Ależ to nazwisko nie człowieka, tylko góry![213] — zawołał badacz, tracąc poniekąd głowę.
1541— To jest moje nazwisko — odrzekł spokojnie Atos.
1542— Powiedziałeś jednak, że nazywasz się d'Artagnan.
1543 1544 1545— Właściwie to mnie powiedziano: „Jesteś panem d'Artagnanem?”. Odpowiedziałem: „Czy tak?”. Wasi stróże zakrzyczeli mnie, że są tego pewni. Nie chciałem im przeczyć. Zresztą mogłem się mylić.
1546— Panie, ubliżasz pan majestatowi sprawiedliwości.
1547— Bynajmniej — odparł spokojnie Atos.
1548 1549— Widzisz pan, że sam mówisz to jeszcze.
1550— Ależ… powiadam panu sędziemu — zawołał z kolei Bonacieux — iż nie ma najmniejszej wątpliwości. Pan d'Artagnan jest moim lokatorem, a że nie płaci mi komornego, tym bardziej muszę go przecie znać. Pan d'Artagnan to młodzieniec najwyżej dwudziestoletni, a ten pan ma co najmniej trzydzieści lat. Pan d'Artagnan służy w pułku pana des Essarts, a ten pan jest z kompanii muszkieterów pana de Tréville. Przypatrz się, panie sędzio, mundurowi.
1551— To prawda — mruknął urzędnik — prawda, do licha!…
1552W tej chwili drzwi otwarto z pośpiechem i posłaniec, wprowadzony przez jednego z odźwiernych Bastylii, doręczył urzędnikowi list.
1553— O! Nieszczęsna!… — wykrzyknął zastępca sędziego.
1554— Co takiego?… O kim pan mówisz?… Spodziewam się, że nie o mojej żonie?…
1555— Przeciwnie, o niej… Słuchaj, nietęga twoja sprawa.
1556— Masz tobie!… — wykrzyknął zrozpaczony kramarz. — Racz mi pan powiedzieć, czy sprawa moja pogorszyć się może przez to, co zrobiła żona podczas pobytu mojego w więzieniu?
1557— Z pewnością, gdyż to, co zrobiła, jest następstwem planu ułożonego między wami, piekielnego planu.
1558— Przysięgam ci, panie sędzio, że mylisz się najokrutniej. Ja nic a nic w świecie nie wiem o tym, co ona miała zrobić, i wszystko, co zrobiła, jest mi zupełnie obce, a jeżeli popełniła jakieś głupstwo, wyrzekam się jej, wypieram, wyklinam raz na zawsze!
1559— Koniec końców — rzekł Atos do urzędnika — jeżeli już jestem tu niepotrzebny, wypraw mnie gdziekolwiek, strasznie nudny jest ten twój pan Bonacieux.
1560— Odprowadź więźniów do ich cel — rzekł zastępca sędziego, wskazując Atosa i Bonacieux — i strzeż ich pilniej niż dotąd.
1561— A jednak — odezwał się Atos z właściwym sobie spokojem — jeżeli pan masz do czynienia z d'Artagnanem, nie rozumiem, w czym ja go tu mogę zastąpić.
1562— Zrobić tak, jak mówiłem — krzyknął urzędnik — i pilnować najściślej! Rozumiecie?!
1563Atos wzruszył ramionami, poszedł za strażnikami, a narzekania pana Bonacieux zmiękczyć by mogły nawet serce tygrysie.
1564Wprowadzono kramarza do tej samej celki, w której przepędził noc, i pozostawiono go tam przez cały dzień.
1565Wieczorem, około dziewiątej, gdy był już zdecydowany położyć się do łóżka, usłyszał na korytarzu kroki, które zatrzymały się przed drzwiami jego więzienia.
1566 1567— Proszę za mną — rzekł oficer służbowy postępujący za strażą.
1568— Za panem!… — wykrzyknął Bonacieux. — Za panem!… I dokądże to, mój Boże?…
1569— Tam, dokąd mamy rozkaz pana zaprowadzić.
1570 1571 1572— A! Boże mój! Boże!… — szepnął biedny kramarz. — Teraz już po wszystkim!…
1573I powlókł się bezmyślnie, bez najmniejszego oporu za strażą, która po niego przyszła.
1574Prowadzono go tą samą drogą, którą już przebywał; u bramy wjazdowej nareszcie zastał karetę otoczoną przez czterech konnych strażników. Kazano mu wsiąść do powozu, oficer zajął miejsce obok niego, drzwiczki zamknięto na klucz i znaleźli się obydwaj w więzieniu na kołach.
1575Powóz potoczył się z wolna jak wóz pogrzebowy. Więzień widział przez zamknięte kraty domy, bruk i nic więcej nad to, lecz jako prawdziwy paryżanin poznawał każdą ulicę po szyldach, słupach i latarniach.
1576W chwili kiedy powóz zbliżył się do Saint-Paul, miejsca, gdzie tracono skazanych z Bastylii, Bonacieux o mało nie zemdlał i przeżegnał się dwa razy, myśląc, że tu się zatrzyma, ale pojazd toczył się dalej.
1577Później ogarnął go jeszcze większy strach, gdy mijali cmentarz św. Jana, gdzie chowano przestępców stanu. Pocieszała go tylko jedna myśl, a mianowicie, że zanim ich grzebano, ucinano im głowy, a jego głowa siedziała jeszcze mocno na karku. Ale kiedy powóz zawrócił w kierunku placu de la Grève, kiedy zobaczył spiczaste dachy ratusza i powóz podjechał pod arkady, myślał, że wszystko się dla niego skończyło i chciał się wyspowiadać oficerowi. Gdy ten odmówił, zaczął krzyczeć tak niemiłosiernie, że zagrożono mu zakneblowaniem gęby. Groźba ta pocieszyła trochę biednego Bonacieux, bo i na cóż mieliby go kneblować, gdyby miał być stracony.
1578Minęli też fatalny plac, nie zatrzymując się wcale.
1579Teraz można było obawiać się tylko la Croix-du-Trahoir, a powóz potoczył się właśnie w tym kierunku.
1580Nie było już wątpliwości, w la Croix-du-Trahoir miał zakończyć i podróż swoją, i żywot!
1581Nie mógł jeszcze dojrzeć tego strasznego krzyża, ale czuł go już blisko.
1582Kiedy oddzielała go już tylko odległość nie większa niż na dwadzieścia kroków, usłyszał jakiś gwar i powóz się zatrzymał.
1583Tego już było zanadto dla biednego Bonacieux. Zgnębiony wzruszeniami, które przechodził, jęknął słabo jękiem, jaki można było wziąć za ostatnie westchnienie umierającego, i zemdlał.
Hałaśliwy tłum, na jaki natrafiono, zebrał się nie w oczekiwaniu na powieszenie człowieka, lecz dla przyjrzenia się już powieszonemu.
1585Powóz, zatrzymany na chwilę, puścił się w dalszą drogę i przebijając się przez tłuszczę, przeciął ulicę Saint-Honoré, zawrócił na ulicę des Bons-Enfants i stanął przed niepozorną furtką.
1586Drzwiczki karety otwarto, dwóch ze straży pochwyciło w swoje objęcia pana Bonacieux podtrzymywanego przez oficera; wepchnięto go do sieni, później na schody i wprowadzono do przedpokoju.
1587Wszystko to odbyło się bez jego wiedzy.
1588Szedł tak, jakby znajdował się we śnie. Wszystkie przedmioty przesłaniała mu mgła, słuch chwytał dźwięki, nie rozumiejąc ich wcale. Dałby się był zaprowadzić na rusztowanie i położyłby głowę na pniu, nie kiwnąwszy nawet palcem dla obrony, i aniby nawet pisnął błaganiem o litość.
1589Pozostał tak, jak go posadzono na ławeczce — plecami oparty o ścianę, z rękami zwieszonymi i przymkniętymi oczyma.
1590Gdy ośmielił się otworzyć powieki, nie zobaczył dokoła żadnego groźnego przedmiotu mogącego wskazywać mu niebezpieczeństwo.
1591Ławeczka była wygodnie wysłana, ściany pokryte piękną skórą kordobańską[214], z okien zwisały wielkie firanki z czerwonej materii, podtrzymywane złotymi przepaskami.
1592Zrozumiał, że jego przestrach był przesadzony i począł kręcić głową to w prawo, to w lewo, to na dół, to do góry.
1593Ponieważ nikt nic nie miał przeciw tym poruszeniom, nabrał trochę odwagi i spróbował wysunąć najpierw jedną, a potem drugą nogę; nareszcie, podparłszy się na rękach, podniósł się z ławeczki i stanął.
1594W tejże chwili oficer o pięknej powierzchowności uchylił portiery, kończąc jeszcze rozmowę z osobą będącą w przyległym pokoju, i zwróciwszy się do więźnia, rzekł:
1595— To pan nazywasz się Bonacieux?
1596— Tak, panie oficerze, do pańskich usług — wybełkotał na wpół żywy kramarz.
1597— Proszę wejść — rzekł oficer.
1598I usunął się na bok, aby przepuścić kramarza, który ślepo usłuchał i wszedł do pokoju, gdzie go widocznie oczekiwano.
1599Był to obszerny gabinet o ścianach przybranych bronią zaczepną i obronną, wysłany dywanami i zaciszny, a w kominku, pomimo końca września zaledwie, płonął suty ogień.
1600Czworokątny stół, pokryty książkami i papierami, pomiędzy którymi był rozłożony olbrzymi plan miasta La Rochelle, zajmował środek pokoju.
1601Przed kominkiem stał mężczyzna średniego wzrostu, postawy wyniosłej i dumnej, z oczami przenikliwymi, twarzą wychudłą, którą wydłużała jeszcze spiczasta bródka, a ponad nią wznosiły się cienkie wąsiki.
1602Jakkolwiek mężczyzna ten miał zaledwie trzydzieści siedem lat, włosy, wąsy i bródka poczynały mu już siwieć. Gdyby nie brak szpady, wygląd miałby rycerski; buty ze skóry bawolej, jeszcze lekko pokryte pyłem, świadczyły, że w ciągu dnia musiał dosiadać konia.
1603Był to Armand-Jean du Plessis, kardynał de Richelieu, ale nie taki, jak go nam przedstawiają — starzec złamany wiekiem, cierpiący jak męczennik, z bezsilnym ciałem, zagasłym głosem, pogrążony w fotelu jak w przedwczesnym grobie, żyjący tylko siłą swego geniuszu i wytrzymujący walkę z Europą przez nieustanny wysiłek myśli.
1604Był on taki, jak rzeczywiście wyglądał w owej epoce. Zręczny kawaler światowy, słaby ciałem, lecz podtrzymywany władzą ducha, która czyniła z niego jedną z najwybitniejszych postaci w świecie; przygotowujący się teraz po osadzeniu księcia de Nevers[215] w księstwie Mantui[216], po wzięciu Nimes[217], Castres i Uzès[218], do wypędzenia Anglików z wyspy Rè i do oblężenia La Rochelle.
1605Na pierwszy rzut oka nic w nim nie zdradzało kardynała i tym, którzy nie znali go z twarzy, trudno było odgadnąć, kogo mają przed sobą.
1606Biedny kramarz stał przy drzwiach, kiedy oczy opisanej przez nas osobistości były w nim utkwione, i jakby się goniąc, sięgały do głębi jego duszy.
1607— Więc to ów Bonacieux? — zapytał po chwili milczenia.
1608— Tak, monsiniorze[219] — odrzekł oficer.
1609— Dobrze, podaj mi te papiery i zostaw nas samych.
1610Oficer wziął ze stołu wskazane papiery, podał je żądającemu, skłonił się do ziemi i wyszedł.
1611Bonacieux rozpoznał w tych papierach swój protokół z Bastylii.
1612Od czasu do czasu mężczyzna stojący przed kominkiem odrywał oczy od pisma i zatapiał je jak sztylety w serce biednego gospodarza.
1613Po dziesięciominutowym czytaniu i chwili badania wzrokiem zdanie kardynała zostało ustalone.
1614— Głowa ta nie spiskowała nigdy — wyszeptał — lecz mniejsza o to, przekonajmy się sami.
1615— Jesteś obwiniony o zdradę — rzekł przeciągle kardynał.
1616— Powiedziano mi to właśnie, monsiniorze — zawołał Bonacieux, używając tytułu, jaki słyszał od oficera — lecz przysięgam, iż nic o tym nie wiem.
1617 1618— Spiskowałeś ze swoją żoną, z panią de Chevreuse i księciem Buckinghamem.
1619— Rzeczywiście, monsiniorze — odparł gospodarz — słyszałem, jak wymawiała te wszystkie nazwiska.
1620 1621— Mówiła ona, iż kardynał de Richelieu ściągnął do Paryża księcia Buckinghama, aby go razem z królową zgubić.
1622— Ona to mówiła? — zawołał kardynał gwałtownie.
1623— Tak, monsiniorze. Powiedziałem jej, iż źle robi, plotąc podobne rzeczy, i że Jego Eminencja nie byłby zdolny…
1624— Milcz, jesteś głupiec — przerwał mu kardynał.
1625— Zupełnie to samo powiedziała mi żona, monsiniorze.
1626— Czy wiesz, kto porwał twoją żonę?
1627 1628— Masz jednak jakieś podejrzenia?
1629— Tak, lecz one nie w smak były panu sędziemu, więc już ich nie mam wcale.
1630— Twoja żona wydostała się na wolność. Wiedziałeś o tym?
1631— Nie, monsiniorze. Dowiedziałem się dopiero w więzieniu, i to z ust pana sędziego, wielce miłego człowieka!
1632Uśmiech znów się ukazał na ustach kardynała.
1633— Nie wiesz zatem, co się stało z twoją żoną po ucieczce?
1634— Nic zgoła nie wiem, monsiniorze, musiała pewnie powrócić do Luwru.
1635— O pierwszej w nocy jeszcze jej tam nie było.
1636— A! Mój Boże! Cóż się więc z nią stało?…
1637— To się wyda, bądź spokojny; nic się przed kardynałem nie ukryje, kardynał wie o wszystkim.
1638— W takim razie, monsiniorze, czy sądzisz, iż kardynał zgodzi się powiedzieć mi, co się stało z moją żoną?
1639— Być może, ale najpierw musisz wyznać wszystko, co wiesz o stosunkach twojej żony z panią de Chevreuse.
1640— Kiedy ja nie wiem o niczym, monsiniorze; nigdy jej nie widziałem.
1641— Gdy chodziłeś po nią do Luwru, czy wracała prosto do domu?
1642— Prawie nigdy. Miała interesy do sklepów z płótnem, dokąd ją też odprowadzałem.
1643 1644 1645 1646— Jeden przy ulicy Vaugirard, drugi przy ulicy de la Harpe.
1647— Czy wchodziłeś z nią do nich?
1648— Nigdy, monsiniorze; czekałem przed drzwiami.
1649— A czym się tłumaczyła, że wchodzi sama?
1650— Nie tłumaczyła się nigdy; kazała mi czekać i czekałem.
1651— Wygodny z ciebie małżonek, mój drogi panie Bonacieux! — rzekł kardynał.
1652„On mnie nazywa swoim drogim panem! — rzekł sobie w duchu kramarz. — Nieźle już rzeczy stoją!”
1653 1654 1655 1656 1657 1658— Numer 25 przy ulicy Vaugirard, numer 75 — ulica de la Harpe.
1659 1660To mówiąc, zadzwonił; wszedł oficer.
1661— Idź po Rocheforta — rzekł doń półgłosem — niech przyjdzie tu natychmiast, jeżeli już powrócił.
1662— Hrabia jest już tutaj — odrzekł oficer — i pragnie usilnie mówić z Waszą Eminencją!
1663— Niech przyjdzie, niech przyjdzie! — rzekł porywczo kardynał.
1664Oficer wybiegł z pokoju z pośpiechem właściwym tym wszystkim, którzy służyli kardynałowi.
1665— Z Waszą Eminencją! — mruczał Bonacieux, tocząc błędnym wzrokiem.
1666Zaledwie kilka minut po wyjściu oficera drzwi się otworzyły i weszła nowa figura.
1667— To on! — wykrzyknął Bonacieux.
1668— Co za on? — zapytał kardynał.
1669 1670Kardynał znowu zadzwonił. Oficer wszedł.
1671— Oddaj tego człowieka w ręce stróżów i niechaj czeka, aż go wezwę do siebie.
1672— Nie, monsiniorze! Nie, to nie on! — wołał Bonacieux. — Nie, ja się pomyliłem. To ktoś inny, wcale do niego niepodobny! Ten pan jest człowiekiem uczciwym.
1673— Precz z tym durniem! — zawołał kardynał.
1674Oficer wziął kramarza pod pachę i wyprowadził do przedpokoju, gdzie oczekiwali jego dwaj dozorcy.
1675Nowo przybyły powiódł niecierpliwym wzrokiem za wychodzącym Bonacieux, a gdy drzwi zamknęły się za nim, rzekł:
1676 1677 1678 1679 1680 1681 1682 1683 1684 1685 1686— Pani de Lannoy, która, jak Waszej Eminencji wiadomo, jest mi zupełnie oddana.
1687— Czemuż wcześniej tego nie powiedziała?
1688— Bo przypadkowo, a może też przez nieufność, królowa rozkazała pani de Surgis spać w swoim pokoju i cały dzień nie puściła jej od siebie.
1689— Ha! Jesteśmy pobici. Postarajmy się o odwet.
1690— Bądź spokojny, monsiniorze, pomogę ci z całej duszy.
1691 1692— O godzinie wpół do pierwszej w nocy królowa była w otoczeniu swoich dam…
1693 1694 1695 1696— Gdy wtem wręczono jej chusteczkę przyniesioną przez dozorczynię bielizny…
1697 1698— Królową ogarnęło nagłe wzruszenie i pomimo różu, którym miała pokrytą twarz, zbladła.
1699 1700— Podniosła się jednakże i niepewnym głosem powiedziała: „Moje panie, za dziesięć minut powrócę, poczekajcie na mnie”. Otworzyła drzwi alkowy[220] i wyszła.
1701— Dlaczego pani de Lannoy nie dała ci o tym znać natychmiast?
1702— Nic jeszcze nie było pewnego; zresztą królowa powiedziała: „Moje panie, poczekajcie na mnie”; nie śmiała więc sprzeciwić się rozkazowi królowej.
1703— Jak długo nie było królowej w jej pokoju?
1704 1705— Czy żadna z dam nie poszła razem z nią?
1706 1707 1708— Tak, aby zabrać szkatułkę z drzewa różanego ze swoją cyfrą, i znowu wyszła.
1709— A jak wróciła wreszcie, czy przyniosła szkatułkę?
1710 1711— Czy pani de Lannoy wiedziała, co zawiera szkatułka?
1712— Tak, zapinki diamentowe, które król ofiarował królowej.
1713— Zatem wróciła bez szkatułki?
1714 1715— Zdaniem pani de Lannoy oddała ją Buckinghamowi?
1716 1717 1718— Gdyż pani de Lannoy jako dama usługująca królowej przy toalecie szukała brylantów wszędzie w ciągu dnia, udając wielkie zaniepokojenie, a nie znalazłszy, zapytała królowej, co się z nimi mogło stać.
1719 1720— Zaczerwieniła się okropnie i odpowiedziała, iż uszkodziwszy wczoraj jedną z zapinek, posłała ją swemu jubilerowi do naprawy.
1721— Trzeba udać się do niego i przekonać, czy to prawda, czy nie.
1722 1723 1724 1725— Dobrze! Słuchaj, Rocheforcie, nie wszystko jest stracone, a może… dobrze się nawet stało!…
1726— O! Nie wątpię, że geniusz Waszej Eminencji…
1727— …naprawi głupstwa swego agenta, wszak tak?
1728— To właśnie miałem powiedzieć, gdyby Wasza Eminencja była mi dozwoliła dokończyć zdanie.
1729— A teraz, czy wiesz, gdzie się ukrywali księżna de Chevreuse i książę Buckingham?
1730— Nie, monsiniorze, moi ludzie nie mogli mi nic pewnego powiedzieć.
1731 1732 1733— Tak, a przynajmniej przypuszczam. Obrali sobie siedzibę, jedną przy ulicy Vaugirard numer 25, drugą przy ulicy la Harpe numer 75.
1734— Czy Wasza Eminencja życzy sobie, ażebym kazał ich aresztować?
1735— Za późno, już ich tam nie znajdą.
1736— Bądź co bądź można się przekonać.
1737— Weź ze sobą dziesięciu z moich przybocznych i przetrząśnijcie obydwa domy.
1738 1739 1740Kardynał, pozostawszy sam, wpadł w chwilową zadumę, następnie zadzwonił po raz trzeci.
1741 1742— Wpuść tu więźnia — odezwał się kardynał.
1743Bonacieux znowu został wprowadzony, oficer zaś wyszedł na znak kardynała.
1744— Oszukałeś mnie!… — rzekł kardynał surowo.
1745— Ja?… — wykrzyknął Bonacieux. — Ja miałbym oszukać Waszą Eminencję?…
1746— Twoja żona idąc na ulicę Vaugirard i de la Harpe, wcale nie do kupców płótna wstępowała.
1747— Boże sprawiedliwy! A gdzież chodzić by mogła?…
1748— Do księżnej de Chevreuse i księcia Buckinghama.
1749— Tak — rzekł Bonacieux, przypomniawszy sobie wszystko — tak, Wasza Eminencja ma słuszność. Nieraz ja jej mówiłem, że to dziwnie, aby kupcy płótna w takich domach mieszkali, gdzie żadnych nie ma szyldów, a ona wtedy się śmiała. O!… Monsiniorze — wołał Bonacieux, rzucając się do nóg eminencji. — O! Prawdziwie wielkim kardynałem jesteś, człowiekiem geniuszu, którego cały świat uwielbia!…
1750Jakkolwiek drobny był triumf odniesiony nad istotą tak pospolitą jak Bonacieux, ucieszył on jednak kardynała na chwilę. Naraz nowa myśl widocznie zaświeciła w jego umyśle, uśmiech przebiegł mu po ustach i podając rękę kramarzowi, wyrzekł:
1751— Powstań, przyjacielu, dobry z ciebie człowiek.
1752— Kardynał dotknął mojej ręki! Ja dotknąłem ręki wielkiego człowieka! — zawołał Bonacieux. — Przyjacielem swoim mnie nazwał!
1753— Tak, przyjacielem, tak! — rzekł kardynał tonem ojcowskim, jaki niekiedy potrafił przybierać, wprowadzając tym jednak w błąd tylko tych, którzy go nie znali. — A ponieważ posądzono cię niesłusznie, słuchaj, należy ci się wynagrodzenie. Patrz, weź tę sakiewkę ze stoma pistolami i nie gniewaj się na mnie.
1754— Ja mam się gniewać na pana, monsiniorze? — rzekł Bonacieux, wahając się, czy ma przyjąć sakiewkę, obawiał się bowiem, aby ten dar proponowany nie był tylko żartem. — Wolno ci było, Eminencjo, kazać mnie uwięzić, wolno ci teraz brać mnie na tortury, powiesić, jesteś panem życia i śmierci, a mnie nie godzi się słówka nawet wypuścić z ust. I ja mam się na pana gniewać? Żartujesz chyba, Eminencjo?…
1755— O! Mój drogi panie Bonacieux, widzę, żeś szlachetny, i dziękuję ci za to. Weźmiesz więc sakiewkę i odejdziesz, nie mając do mnie urazy?
1756— Odchodzę zachwycony Waszą Ekscelencją.
1757— Żegnam cię więc, a raczej mówię do widzenia, bo mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze!…
1758I pożegnał go ręką, na co Bonacieux odpowiedział niskim ukłonem aż do ziemi; wyszedł, cofając się, a gdy już był w przedpokoju, kardynał usłyszał, jak uniesiony zapałem wrzeszczał na cale gardło:
1759— Niech żyje monsinior! Niech żyje Jego Eminencja! Niech żyje wielki kardynał!
1760Kardynał z uśmiechem przysłuchiwał się tym hałaśliwym objawom uczuć zapalającego się pana Bonacieux.
1761Gdy wreszcie krzyki te rozpłynęły się w oddali, rzekł sam do siebie:
1762— Znowu jeden, który da się zabić za mnie.
1763I z największą uwagą przyglądał się już mapie La Rochelle, znacząc ołówkiem linię, gdzie miała być przeprowadzona sławna tama, która w osiemnaście miesięcy później zamykała port oblężonego miasta.
1764Gdy tak pogrążył się w rozmyślaniach strategicznych, drzwi się uchyliły i stanął w nich Rochefort.
1765— I cóż? — zapytał kardynał gwałtownie, zrywając się szybko od stołu, co świadczyło, jak go ta sprawa obchodzi.
1766— Tak — odrzekł tenże — młoda kobieta, mająca około dwudziestu sześciu lat, i trzydziestopięcioletni mężczyzna przebywali rzeczywiście, ona cztery, on pięć dni, w domach wskazanych przez Waszą Eminencję; ale kobieta wyjechała tej nocy, a mężczyzna dziś z rana.
1767— To oni! — zawołał kardynał, patrząc na zegar. — A teraz — mówił — za późno już puszczać się za nimi w pogoń. Księżna jest w Tours, a książę w Boulogne. Dogonić ich należy w Londynie.
1768— Jakie są rozkazy Waszej Eminencji?
1769— Ani słówka o tym, co zaszło. Królowa niech będzie zupełnie spokojna, niech nie przypuszcza, iż znamy jej tajemnicę, niech myśli, że szukamy dopiero jakiegoś spisku. Przyślij mi tu wielkiego kanclerza Séguiera[221].
1770— A co Wasza Eminencja zrobiła z tym człowiekiem?
1771— Z jakim? — zapytał kardynał.
1772 1773— Zrobiłem, co się dało. Szpiega jego własnej żony.
1774Hrabia de Rochefort skłonił się, jakby uznając widocznie wyższość swego mistrza, i wyszedł.
1775Kardynał, znalazłszy się sam, usiadł przy biurku, napisał list i zapieczętowawszy osobistą pieczęcią, zadzwonił.
1776 1777— Posłać mi po Vitraya — rzekł — i powiedzieć mu, aby przygotował się do podróży.
1778W chwilę potem człowiek, którego sobie życzył, stał przed nim w podróżnych butach z ostrogami.
1779— Vitrayu — rzekł — puścisz się pędem do Londynu. Ani na chwilę nie zatrzymasz się w drodze. Oddasz ten list milady. Oto kwit na dwieście pistoli, udaj się do mojego skarbnika i każ sobie wypłacić. Dostaniesz drugie tyle, jeżeli za sześć dni będziesz z powrotem i dobrze spełnisz zlecenie.
1780Wysłaniec skłonił się bez słowa odpowiedzi, zabrał list i kwit i wyszedł.
1781Bądź na pierwszym balu, na którym będzie znajdować się książę de Buckingham. Będzie on miał przy swoim ubraniu dwanaście zapinek, zbliż się do niego i obetnij mu dwie mu z nich.
Nazajutrz po wypadkach wyżej opowiedzianych, gdy Atos nie pokazywał się, d'Artagnan i Portos zawiadomili o jego zniknięciu pana de Tréville. Aramis zaś, zażądawszy pięciodniowego urlopu, wyjechał do Rouen, gdzie, jak mówiono, miał do załatwienia interesy familijne.
1783Pan de Tréville był ojcem dla swoich podwładnych.
1784Najpodrzędniejszy z nich, skoro tylko nosił mundur oddziału, pewien był jego pomocy i poparcia jak u rodzonego brata.
1785Tréville, dowiedziawszy się o wypadku z Atosem, udał się natychmiast do urzędnika mającego kontrolę nad sprawami kryminalnymi. Sprowadzono oficera dowodzącego wartą w więzieniu Croix-Rouge i z jego objaśnień dowiedziano się, że Atos osadzony był czasowo w For-l'Évêque.
1786Atos przeszedł wszystkie takie same przykrości, jakie znieść musiał Bonacieux.
1787Byliśmy obecni przy konfrontacji dwóch więźniów.
1788Atos, który dotąd milczał z obawy, aby d'Artagnanowi nie brakło potrzebnego czasu, oświadczył teraz stanowczo, że nazywa się Atos, a nie d'Artagnan.
1789Dodał, iż nie zna ani pani, ani pana Bonacieux; że nie mówił z nimi nigdy; że przyszedł odwiedzić d'Artagnana około dziewiątej wieczorem, a przedtem był u pana de Tréville, u którego obiadował; dodał i to również, iż dwudziestu świadków może stwierdzić ten fakt i wymienił kilkanaście osób wysoko postawionych, a pomiędzy innymi księcia de la Trémouille.
1790Drugi zastępca sędziego, również jak i pierwszy, uczuł się oszołomiony tym jasnym i stanowczym zeznaniem muszkietera, któremu rad byłby pokazać swą wyższość, jako urzędnik cywilny człowiekowi noszącemu szpadę; lecz nazwisko pana de Tréville i księcia de la Trémouille zwróciło jego uwagę.
1791Atosa odesłano do kardynała, lecz na nieszczęście był on wtedy w Luwrze u króla.
1792Była to właśnie pora, w której pan de Tréville, wyszedłszy od urzędnika rozpatrującego sprawy kryminalne i od naczelnika For-l'Évêque, nie znalazł Atosa i przybył do Jego Królewskiej Mości. Jako dowódca muszkieterów pan de Tréville miał wstęp do króla o każdej godzinie.
1793Wiadomo, jakie były uprzedzenia króla względem królowej, uprzedzenia zręcznie podsycane przez kardynała, który pod względem intryg nieskończenie więcej nie dowierzał kobietom aniżeli mężczyznom.
1794Jedną z najgłówniejszych przyczyn tego uprzedzenia była przyjaźń Anny Austriackiej dla pani de Chevreuse.
1795Te dwie kobiety sprawiały mu więcej niepokoju niż wojna z Hiszpanią, zatargi z Anglią i kłopoty finansowe.
1796W jego przekonaniu pani de Chevreuse przewyższała królową nie tylko w intrygach politycznych, ale, co go dręczyło znacznie bardziej, i w intrygach miłosnych.
1797Kiedy więc kardynał powiedział królowi, że pani de Chevreuse, która za karę była zesłana do Tours, przyjechała do Paryża, przebywała tu pięć dni, zmyliła tropy policji, król wpadł w straszny gniew.
1798Ironia, Król, HistoriaKapryśny i niestały, chciał, aby go nazywano: Ludwikiem Sprawiedliwym i Ludwikiem Skromnym.
1799Potomność z trudnością zrozumie ten charakter, który historia wyjaśnia faktami, a nigdy rozumowaniem.
1800Gdy zaś kardynał dodał, że pani de Chevreuse nie tylko przyjechała do Paryża, ale królowa zawiązała z nią jeszcze na nowo tajemniczą korespondencję, gdy zapewnił, że miał już w rękach nitkę tej zawiłej intrygi, a byłby nawet całą rzecz pochwycił na gorącym uczynku, lecz pewien muszkieter, wysłaniec królowej, poważył się z bronią w ręku napaść na czcigodnych sądowników badających bezstronnie tę sprawę, Ludwik XIII, nie będąc w stanie zapanować nad sobą, podążył ku apartamentom królowej z bladą twarzą, z niemą pogardą i oburzeniem, które, gdy wybuchnęło, doprowadzało do najchłodniejszego okrucieństwa.
1801A jednak w tym, co mówił kardynał, nie było jeszcze ani wzmianki o Buckinghamie.
1802Wtedy właśnie wszedł pan de Tréville, zimny, grzeczny i ubrany bez zarzutu.
1803Obecność kardynała i widok zmienionego oblicza króla ostrzegły go, co zaszło pomiędzy nimi, i poczuł się silny jak Samson[222] wobec Filistynów[223].
1804Ludwik XIII brał już za klamkę u drzwi.
1805Na szmer, sprawiony przez wchodzącego pana de Tréville, obejrzał się.
1806— O! W porę pan przychodzisz — odezwał się król, który wpadłszy już w pasję, nie był w stanie jej powściągnąć. — Pięknych rzeczy dowiaduję się o pańskich muszkieterach.
1807— A ja — rzekł z zimną krwią de Tréville — piękne rzeczy mam donieść Waszej Królewskiej Mości o jego cywilnych urzędnikach.
1808— Co takiego? — zapytał wyniośle król.
1809— Mam zaszczyt oznajmić Waszej Królewskiej Mości — mówił dalej Tréville tym samym tonem — iż pewni prokuratorzy, komisarze i niżsi urzędnicy policji, ludzie wielce szanowni, lecz, jak widać, mocno zaciekli przeciw mundurowi wojskowemu, pozwolili sobie aresztować w domu i wrzucić do więzienia jednego z moich, a raczej z twoich, muszkieterów, Najjaśniejszy Panie, człowieka bez zarzutu, nieledwie znakomitego, którego Wasza Królewska Mość zna z dobrej strony, bo jest nim pan Atos.
1810— Atos — powtórzył król machinalnie — tak, w istocie znam to nazwisko.
1811— Racz przypomnieć sobie, Najjaśniejszy Panie — mówił dalej Tréville — iż pan Atos jest tym muszkieterem, który w owym smutnej pamięci pojedynku zranił tak niebezpiecznie pana de Cahusac. Ale, monsiniorze — ciągnął dalej Tréville, zwracając się do kardynała — spodziewam się, iż pan de Cahusac przyszedł już zupełnie do zdrowia?
1812— Dziękuję!… — odparł kardynał, przygryzając ze złości wargi.
1813— Otóż pan Atos poszedł odwiedzić jednego ze swoich przyjaciół, którego nie zastał, młodego Bearneńczyka, kadeta z gwardii Jego Królewskiej Mości, z oddziału des Essarts, zaledwie jednak zdążył usiąść i wziąć książkę do ręki, aby skrócić oczekiwanie na przyjaciela, gdy chmara pachołków i żołnierzy otoczyła dom i kilkoro drzwi wyłamała…
1814Kardynał uczynił królowi znak porozumienia, jakby chciał wypowiedzieć: „To właśnie ta sprawa, o której mówiłem”.
1815— Znane nam jest to wszystko — odpowiedział król — a stało się to dla naszego dobra.
1816— Więc — rzekł de Tréville — dla dobra Waszej Królewskiej Mości także pochwycono jednego z moich niewinnych muszkieterów, osadzono w więzieniu jak złoczyńcę i wśród urągających tłumów prowadzono tego zacnego rycerza, który po dziesięćkroć przelewał swoją krew w usługach Waszej Królewskiej Mości i gotów powtórzyć to zawsze.
1817— Ba! — odezwał się król z pewnym wahaniem. — To się tak rzeczy miały?
1818— Pan de Tréville przemilczał — podchwycił z najwyższą flegmą kardynał — iż ten niewinny muszkieter, ten zacny rycerz, na godzinę przedtem, z bronią w ręku napadł na czterech urzędników sądowych wydelegowanych przeze mnie dla wyświetlenia sprawy jak najdrażliwszej.
1819— Wzywam Waszą Eminencję, aby tego dowiódł — wykrzyknął de Tréville z prawdziwie gaskońską otwartością i z czysto żołnierską szorstkością — bowiem na godzinę przedtem pan Atos, który, jak muszę się zwierzyć Waszej Królewskiej Mości, jest człowiekiem wielce znakomitego rodu, zaszczycał nas po skończonym obiedzie rozmową w moim salonie z księciem de la Trémouille i z hrabią de Châlus, którzy również z nim byli.
1820 1821— Protokół zaświadcza — odezwał się kardynał w odpowiedzi na nieme pytanie króla — że ludzie pobici zeznali to, co miałem zaszczyt przedstawić Waszej Królewskiej Mości.
1822— Protokół urzędników cywilnych nie jest wart słowa honoru żołnierskiego — z dumą odparł Tréville.
1823— No, no, Tréville, cicho bądź — rzekł król.
1824— Jeżeli Jego Eminencja ma jakieś podejrzenia względem któregoś z moich muszkieterów — odezwał się de Tréville — sprawiedliwość pana kardynała jest dość znana, abym sam zażądał śledztwa.
1825— W domu, gdzie śledztwo sądowe było zarządzone — kończył obojętnie kardynał — mieszka, zdaje mi się, pewien Bearneńczyk, przyjaciel muszkieterów.
1826— Wasza Eminencja chce mówić o panu d'Artagnanie?
1827— Chcę mówić o młodzieńcu, którego protegujesz, panie de Tréville.
1828 1829— Czy nie przypuszczasz pan, iż młodzieniec ów namawiał do złego…
1830— Pana Atosa, człowieka dwa razy odeń starszego? — przerwał mu de Tréville. — Nie, monsiniorze. Zresztą pan d'Artagnan przepędził ten wieczór u mnie.
1831— Masz tobie! — rzekł kardynał. — Wszyscy więc spędzili wieczór u pana?
1832— Miałażby Wasza Eminencja nie wierzyć mojemu słowu? — rzekł de Tréville z rumieńcem gniewu na czole.
1833— Nie, Boże uchowaj! — odrzekł kardynał. — Ale o której godzinie był u pana?
1834— O! Mogę to na pewno powiedzieć Waszej Eminencji, ponieważ kiedy wszedł do mnie, zauważyłem, iż było wpół do dziesiątej, chociaż sądziłem, że już znacznie później.
1835 1836— O wpół do jedenastej, w godzinę po wypadku.
1837— Ależ koniec końców — odrzekł kardynał, który ani na chwilę nie wątpił o prawości de Tréville, a czuł wymykające mu się zwycięstwo — Atos został aresztowany w domu przy ulicy des Fossoyeurs.
1838— Czyż nie wolno przyjacielowi odwiedzić przyjaciela?… Muszkieterowi z mojego oddziału bratać się z kadetem z oddziału pana des Essarts?
1839— Zapewne, ale dom, w którym on się brata ze swoim przyjacielem, jest bardzo podejrzany.
1840— Tak, ten dom jest podejrzany. De Tréville — odezwał się król — może sam o tym nie wiedziałeś?
1841— W istocie, Najjaśniejszy Panie, nie wiedziałem. W każdym razie dom może być podejrzany wszędzie prócz części zamieszkanej przez pana d'Artagnana; bo, jeżeli mi wolno zaręczyć, Najjaśniejszy Panie, i wierzyć słowom jego, nie znajdzie się przywiązańszy poddany Waszej Królewskiej Mości i większy wielbiciel pana kardynała.
1842— Czy to nie ten d'Artagnan, który ranił kiedyś Jussaca w nieszczęsnym spotkaniu przy klasztorze karmelitów bosych? — zapytał król, spoglądając na kardynała, który zaczerwienił się ze złości.
1843— A nazajutrz potem ranił Bernajoux. Tak, Najjaśniejszy Panie, tak, ten sam; dobrą pamięć ma Wasza Królewska Mość.
1844— A zatem, co postanowimy? — zagadnął król.
1845Sąd, Sędzia, Sprawiedliwość— To dotyczy bardziej Waszej Królewskiej Mości aniżeli mnie — odpowiedział kardynał. — Ja uznałbym czyn za karygodny.
1846— A ja go nie uznaję — rzekł Tréville. — Lecz Jego Królewska Mość ma sędziów; ich rzeczą jest sądzić, niech sądzą.
1847— Tak, tak — podchwycił król — odeślijmy sprawę do sądu. Rzeczą sędziów jest sądzić, niech więc sądzą.
1848Kondycja ludzka— Ale — ciągnął dalej de Tréville — smutne to, iż w naszych nieszczęsnych czasach życie bez skazy, niezaprzeczona cnota nie uwalnia człowieka od potwarzy i prześladowania. Wojsko też będzie niezbyt zadowolone, mogę ręczyć, będąc narażone na srogie obejście się z powodu spraw policyjnych.
1849Słowa te były niebaczne; lecz pan de Tréville rzucił je ze świadomością skutku.
1850Pragnął wybuchu, gdyż mina, zapalając się płomieniem, rozświeca.
1851— Sprawy policyjne! — wykrzyknął król, powtarzając słowa pana de Tréville. — Sprawy policyjne! Co tobie, mój panie, do tego? ŻołnierzPatrz na swych muszkieterów i nie zawracaj mi głowy. Słysząc cię, można by myśleć, że gdy nieszczęściem zaaresztują muszkietera, już cała Francja przepadnie. Patrzcie, co tu hałasu o jednego muszkietera! Rozkażę aresztować dziesięciu, do licha starego! Stu, cały oddział! I nie pozwolę odezwać się nawet słowa.
1852— Z chwilą, gdy są podejrzani przez Waszą Królewską Mość, muszkieterowie stają się winnymi; jak widzisz zatem, Najjaśniejszy Panie, gotów jestem oddać ci moją szpadę, gdyż nie wątpię, iż pan kardynał, obwiniwszy żołnierzy moich, skończy na oskarżeniu i mnie samego. Pójdę lepiej do więzienia z panem Atosem, który już się tam znajduje, i z panem d'Artagnanem, którego zaaresztują na pewno.
1853— Skończysz ty raz, gaskońska głowo? — rzekł król.
1854— Najjaśniejszy Panie — odezwał się de Tréville, bynajmniej głosu nie zniżając — rozkaż, by mi oddano mojego muszkietera albo niechaj go sądzą.
1855 1856— Tym lepiej! Gdyż w takim razie żądać będę pozwolenia od Jego Królewskiej Mości, abym mógł bronić jego sprawy.
1857 1858— Jeżeli Jego Eminencja — rzekł — nie ma względów osobistych.
1859Kardynał, widząc zwrot do siebie, wystąpił pierwszy:
1860Przysięga, Król— Przepraszam — rzekł — lecz odkąd Wasza Królewska Mość widzi we mnie sędziego niesprawiedliwego, usuwam się.
1861— Słuchaj — powiedział król — czy przysięgasz mi na pamięć mojego ojca, że pan Atos znajdował się u ciebie podczas wypadku i że nie miał w nim udziału?
1862— Na pamięć pełnego chwały ojca twojego i na ciebie, Najjaśniejszy Panie, który jesteś tym, którego kocham i czczę nad wszystko na świecie, przysięgam!
1863— Racz się zastanowić, Najjaśniejszy Panie — odezwał się kardynał — jeżeli w ten sposób uwolnimy więźnia, trudno będzie dojść prawdy.
1864— Pan Atos zawsze będzie gotowy odpowiadać, kiedy spodoba się urzędnikom cywilnym wezwać go na badanie. On nie ucieknie, panie kardynale; bądź spokojny, ja za niego ręczę.
1865— Rzeczywiście, on nie ucieknie — powtórzył król — znajdą go zawsze, jak mówi pan de Tréville. Zresztą — dodał, zniżając głos i błagalnie patrząc na Eminencję — dajmy im bezpieczeństwo, to będzie politycznie.
1866Polityka Ludwika XIII wywołała uśmiech na usta Richelieu.
1867— Rozkazuj, Najjaśniejszy Panie — rzekł — masz prawo ułaskawiania.
1868— Prawo ułaskawiania stosuje się tylko do winowajców — odezwał się de Tréville, chcąc mieć ostatnie słowo — mój muszkieter jest niewinny, nie dasz więc, Najjaśniejszy Panie, ułaskawienia, ale wymierzysz sprawiedliwość.
1869— On jest w For-l'Évêque? — zapytał król.
1870— Tak, Najjaśniejszy Panie, w celi więziennej, pod zamknięciem, jak najstraszniejszy zbrodniarz.
1871— Tam do diabła! — mruknął król. — Co tu począć?
1872— Podpisać rozkaz uwolnienia i na tym koniec — odparł kardynał — ja również, jak Wasza Królewska Mość, sądzę, iż poświadczenie pana de Tréville jest aż nadto wystarczające.
1873De Tréville skłonił się nisko z radością, która nie była jednak wolna od obawy; przekładałby najtwardszy upór kardynała nad to nagłe ustępstwo.
1874Król podpisał rozkaz uwalniający i de Tréville zabrał go natychmiast.
1875Gdy miał wychodzić, kardynał uśmiechnął mu się przyjaźnie, mówiąc do króla:
1876— Porozumienie i przykładna harmonia panują między wodzami a żołnierzami w twoich muszkieterach, Najjaśniejszy Panie. Jest to bardzo korzystne dla służby i zaszczytne dla wszystkich.
1877„Wypłata mi on figla — rzekł do siebie w duchu de Tréville. — Z takim człowiekiem nigdy nie można mieć ostatniego słowa. Śpieszmy jednak, bo król może zmienić zdanie natychmiast”.
1878Pan de Tréville odbył triumfalne wejście do For-l'Évêque, skąd wyswobodził muszkietera, którego nie opuściła bynajmniej pełna spokoju obojętność.
1879Następnie, pierwszy raz po tym widząc d'Artagnana, rzekł mu:
1880— Dobrze ci się udaje; już ci zapłacono za cięcie szpadą Jussaca. Pozostaje ci jeszcze Bernajoux, nie trzeba jednak szczęściu zbytecznie ufać.
1881Pan de Tréville miał zupełną słuszność, iż nie dowierzał kardynałowi, zaledwie bowiem drzwi się za nim zamknęły, Eminencja przemówił do króla w te słowa:
1882— Teraz, gdyśmy pozostali we dwóch, porozmawiamy poważnie, jeżeli łaska Waszej Królewskiej Mości. Najjaśniejszy Panie, książę Buckingham przebywał w Paryżu od pięciu dni i dopiero dziś rano go opuścił.
Niepodobna przedstawić wrażenia, jakie wywarły te słowa na Ludwiku XIII.
1884 1885Kardynał zrozumiał, iż za jednym zamachem odzyskał stracone stanowisko.
1886— Buckingham w Paryżu! — wykrzyknął. — Co on tutaj robił?
1887— Spiskował bez wątpienia z wrogami Waszej Królewskiej Mości, z hugenotami i Hiszpanami.
1888— Dość tego, na Boga! Spiskował przeciw czci mojej z panią de Chevreuse, panią de Longueville i Kondeuszami[224]!
1889— O! Najjaśniejszy Panie, co za myśl! Królowa zanadto jest cnotliwa, a nade wszystko przywiązana do Waszej Królewskiej Mości.
1890— Słaba jest kobieta, panie kardynale — rzekł król — a o przywiązaniu jej do mnie, o jej miłości wiem dobrze, co myśleć.
1891— Bądź co bądź utrzymuję — rzekł kardynał — iż książę Buckingham przyjechał do Paryża w celach czysto politycznych.
1892— A ja jestem pewny, że zupełnie po co innego, panie kardynale. Lecz jeżeli winna jest królowa, biada jej!
1893— Ostatecznie, jakkolwiek wzdrygam się na myśl o podobnej zdradzie, Wasza Królewska Mość daje mi do myślenia. Pani de Lannoy, którą z rozkazu Waszej Królewskiej Mości pytałem kilkakrotnie, mówiła mi dziś rano, iż poprzedniej nocy królowa długo czuwała, dziś bardzo płakała i prawie cały dzień pisała.
1894— Do niego, z pewnością do niego — podchwycił król. — Kardynale, ja muszę mieć jej listy.
1895— Ale jakże je dostać, Najjaśniejszy Panie? Zdaje mi się, iż ani ja, ani Wasza Królewska Mość nie możemy się podjąć tej sprawy.
1896— A jakże poradzono sobie z marszałkową d'Ancre[225]? — krzyknął król w najwyższym uniesieniu. — Zrewidowano wszystkie jej szafy, a wreszcie i ją samą.
1897— Bo ona była tylko marszałkową d'Ancre, awanturnicą florencką, i nic więcej, gdy dostojna małżonka Waszej Królewskiej Mości jest Anną Austriacką, królową Francji, czyli najpierwszą monarchinią w świecie.
1898— Pomimo to jest występna, panie kardynale! Pozycja społeczna, UpadekIm więcej zapomniała o swoim wysokim stanowisku, tym niżej upadła. Wreszcie postanowiłem już od dawna położyć kres tym politycznym i miłosnym intrygom. Ma ona także za sobą niejakiego La Porte'a…
1899— Którego ja uważam za główną sprężynę w tym wszystkim — podchwycił kardynał.
1900— Zgadzasz się więc ze mną, że ona mnie zwodzi? — zagadnął król.
1901— Przypuszczam tylko i powtarzam Waszej Królewskiej Mości, że królowa spiskuje przeciw potędze swojego króla, lecz nie mówię, iż przeciw jego czci.
1902— A ja ci mówię, panie kardynale, że czyni jedno i drugie; mówię ci, że królowa nie kocha mnie; że kocha tego bezecnika[226] Buckinghama. Czemu nie kazałeś go uwięzić, kiedy był w Paryżu?
1903— Uwięzić księcia! Pierwszego ministra Karola I! Niepodobna!… Taki rozgłos! A gdyby wreszcie podejrzenia Waszej Królewskiej Mości, które pragnę uważać za mylne, miały jakąś podstawę, co za skandal straszliwy! Przygnębiający!
1904— Lecz jeśli narażał się jak włóczęga, jak złodziej, trzeba było…
1905Ludwik XIII zaciął się, przerażony własnymi słowami, a Richelieu nadstawił ucha, daremnie wyczekując słowa, które zamarło na ustach królewskich.
1906 1907— Nic, nic — rzekł król. — Lecz czy w ciągu pobytu jego w Paryżu, nie straciłeś go z oczu?
1908 1909 1910— Przy ulicy de La Harpe numer 75.
1911 1912 1913— I jesteś pewny, że królowa nie widziała się z nim?
1914— Sądzę, iż królowa nazbyt ceni swoje obowiązki, Najjaśniejszy Panie.
1915— Lecz porozumiewali się piśmiennie, panie kardynale. To do niego cały dzień pisała królowa. Kardynale, ja muszę mieć te listy!
1916— A jednak, Najjaśniejszy Panie…
1917— Mości książę, niech się stanie, co chce, żądam ich.
1918— Pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę Waszej Królewskiej Mości…
1919— Czyż i ty nie zdradzasz mnie także, panie kardynale, sprzeciwiając się woli mojej? Czyż i ty także trzymasz z Hiszpanami, Anglikami, z panią de Chevreuse i królową?
1920— Najjaśniejszy Panie — odezwał się kardynał z westchnieniem — sądziłem, że mogę być wolny od podobnego podejrzenia.
1921— Panie kardynale, rozumiesz mnie; ja chcę tych listów.
1922— Byłby na to tylko jeden sposób.
1923 1924— Powierzyć to zadanie wielkiemu kanclerzowi, panu Séguier. Rzecz ta najzupełniej wchodzi w jego obowiązki.
1925— Niech poślą po niego natychmiast!
1926— Musi on być u mnie w tej chwili; kazałem go prosić do siebie, a wyjeżdżając do Luwru, zostawiłem rozkaz, jeżeli się stawi, by zaczekał.
1927— Niech pójdą po niego bez zwłoki.
1928— Według rozkazu Waszej Królewskiej Mości, lecz…
1929 1930— Lecz może królowa odmówi posłuszeństwa.
1931 1932— Tak, jeżeli nie będzie wiedziała, że pochodzą od króla.
1933— Ha! To aby nie miała wątpliwości, sam ją o tym uprzedzę.
1934— Wasza Królewska Mość niechaj nie zapomina, że czyniłem wszystko, co mogłem, aby zażegnać burzę.
1935— Tak, mój książę, wiem, iż jesteś nader względny dla królowej, może nawet aż nazbyt, i uprzedzam cię, że będziemy mieli do pomówienia o tym jeszcze później.
1936— Kiedy się Waszej Królewskiej Mości podoba. Zawsze jednak będę szczęśliwy i dumny, poświęcając się dla zgody, którą pragnę utrzymać pomiędzy Waszą Królewską Mością i królową Francji.
1937— Dobrze, kardynale, dobrze. Lecz tymczasem poślij po wielkiego kanclerza, ja zaś idę do królowej.
1938I otworzywszy drzwi prowadzące na korytarz, udał się do apartamentów Anny Austriackiej.
1939DwórKrólową otaczały damy dworu: pani de Guitaut, pani de Sable, pani de Montbazon i pani de Guéménée. W rogu pokoju siedziała pokojówka, Hiszpanka, donna Estefania, która przybyła z nią z Madrytu. Pani de Guéménée czytała głośno; słuchano jej z uwagą, z wyjątkiem tylko królowej, która umyślnie prosiła o czytanie, aby udając, że słucha, mogła swobodniej puścić wodze swoim własnym myślom.
1940Myśli te, choć ozłocone ostatnim odbłyskiem miłości, były niemniej smutne.
1941Anna Austriacka była pozbawiona zaufania męża i prześladowana nienawiścią kardynała niemogącego jej przebaczyć odtrącenia jego najsłodszych uczuć. Widziała ona dokoła siebie upadających najbardziej oddanych jej ludzi, najzaufańszych powierników, swoich najdroższych ulubieńców.
1942Zdawać by się mogło, że posiada opłakany dar przynoszenia niedoli wszystkiemu, czego się tylko dotknęła. Jej przyjaźń dla kogoś była hasłem do prześladowań.
1943Panie de Chevreuse i de Vernet zostały skazane na wygnanie; La Porte na koniec nie taił przed swoją władczynią, że lada chwila spodziewa się uwięzienia.
1944Kiedy właśnie była najbardziej pogrążona w swoich ponurych i ciężkich myślach, drzwi się otworzyły i wszedł król.
1945W tej chwili lektorka umilkła, damy powstały i zapanowało głębokie milczenie.
1946Król zaś bez najmniejszej oznaki grzeczności rzekł wzburzonym głosem, zatrzymując się przed królową:
1947— Pani, będziesz tu miała wizytę pana kanclerza, obarczonego przeze mnie sprawami, które ci opowie.
1948Nieszczęśliwa królowa, której nieustannie grożono rozwodem, wygnaniem, a nawet sądem, zbladła pod powłoką różu, nie mogąc się powstrzymać od zapytania:
1949— Lecz po co ta wizyta, Najjaśniejszy Panie? Co pan kanclerz powiedzieć mi może, czego by Wasza Królewska Mość sam oznajmić mi nie mógł?
1950Król, nic nie odpowiedziawszy, wykręcił się na pięcie, a w tejże chwili kapitan straży, pan de Guitaut, oznajmił wizytę kanclerza.
1951Gdy ten się ukazał, król zniknął już za drugimi drzwiami.
1952Wszedł kanclerz, na pół uśmiechnięty, na pół wstydliwie zarumieniony.
1953Ponieważ spotkamy się z nim jeszcze w ciągu naszej opowieści, nie zawadzi przeto, aby czytelnicy zawarli z nim znajomość.
1954Kanclerz ów był uciesznym[227] człowiekiem. Kanonik katedralny, nazwiskiem Des Roches le Masle, który był poprzednio pokojowcem kardynała, nastręczył go Eminencji jako człowieka pewnego. Richelieu mu zaufał i dobrze mu z tym było. Opowiadano o nim przeróżne historie, a między innymi następującą:
1955Duch, Diabeł, Samotnik, Ucieczka, DźwiękSpędziwszy burzliwie młodość, schronił się do klasztoru, aby przynajmniej jakiś czas pokutować za wybryki młodzieńczych lat. Lecz wchodząc w to święte miejsce, biedny pokutnik nie mógł tak szybko zatrzasnąć drzwi za sobą, aby namiętności, przed którymi zmykał, nie wdarły się tam razem z nim. Nagabywany też był przez nie ustawicznie, a przełożony, któremu zwierzył się ze swego stanu, chcąc ustrzec go, o ile to było w jego mocy, polecił mu dla odpędzenia czarta[228] kusiciela szukać ucieczki w sznurze od dzwonu, chwytać za niego i dzwonić co sił na trwogę. Na odgłos dzwonu zwiastującego, że pokusy zaczynały oblegać jednego z braciszków, mnisi uprzedzeni o przyczynie alarmu winni byli całym zastępem udawać się na modlitwę.
1956Ta rada spodobała się przyszłemu kanclerzowi. Począł więc odpędzać złego ducha nawałem mnisich modłów; lecz diabeł niełatwo da się usunąć z miejsca, które zajął, i w miarę podwajania egzorcyzmów potęgował swoje nagabywania tak, że dzwon bił na trwogę i we dnie, i w nocy, oznajmiając ciągłe pokusy, jakim podlegał pokutnik.
1957Mnisi zostali pozbawieni spoczynku. We dnie nie robili nic innego, tylko biegali do kaplicy w górę i na dół z powrotem po schodach; w nocy zaś, prócz ostatniej godziny kanonicznej i jutrzni[229], musieli zrywać się z łóżek jeszcze dwadzieścia razy, bijąc zawzięcie czołem o kamienne tafle celi klasztornej.
1958Nie wiadomo, czy diabeł opuścił stanowisko, czy też mnisi się zmęczyli; dość, że po upływie trzech miesięcy pokutnik na nowo ukazał się w świecie z reputacją najstraszliwszego opętańca, jaki był kiedyś na ziemi.
1959Wyszedłszy z klasztoru, został urzędnikiem, otrzymał prezydenturę z biretem. Po śmierci wuja przyłączył się do partii kardynalskiej, co było dowodem niepośledniej przenikliwości, i został nareszcie kanclerzem, służąc gorliwie Jego Eminencji w jego nienawiści przeciw królowej matce i zemście przeciw Annie Austriackiej, podżegając sędziów w sprawie de Chalais, nareszcie, obdarzony zupełnym zaufaniem kardynała, na które należycie zasługiwał, dostąpił niezwykłego polecenia i aby je spełnić, stawił się u królowej. Anna Austriacka jeszcze stała, gdy wszedł, lecz zaledwie go ujrzała, usiadła znowu na fotelu, dając znak damom, aby zajęły swoje miejsca na taboretach i poduszkach, i tonem wyniosłym zapytała:
1960— Czego żądasz, mój panie, i w jakim celu tutaj przychodzisz?
1961— W imieniu króla, bez urazy Waszej Wysokości, przychodzę odbyć szczegółową rewizję w pani papierach.
1962— Jak to?!… Rewizję w moich papierach… do mnie należących? Ależ to niegodne!
1963— Zechciej mi pani wybaczyć, lecz w tym razie jestem tylko narzędziem, którym posługuje się król. Wszak był tu przed chwilą i czyż nie oznajmił pani, abyś była przygotowana do tych odwiedzin?
1964— Rewiduj pan więc, widocznie jestem zbrodniarką. Estefanio, daj klucze od moich stolików i biurek.
1965Kanclerz przejrzał sprzęty jedynie dla formy, bo dobrze wiedział o tym, że nie tam królowa ukryła list pisany tego dnia.
1966Gdy po dwadzieścia razy otwierał i zamykał szufladki biurka, trzebaż było nareszcie, pomimo doznawanego wahania, raz już przystąpić do zakończenia tej sprawy, czyli do zrewidowania samej królowej.
1967Zbliżył się więc kanclerz do królowej i tonem mocno niepewnym, z wyrazem wielkiego zakłopotania, rzekł:
1968— A teraz pozostaje mi do spełnienia rewizja najgłówniejsza.
1969— Jaka? — zapytała królowa, nie rozumiejąc, a raczej nie chcąc rozumieć.
1970— Jego Królewska Mość jest pewny, że list był przez panią pisany dzisiejszego dnia. Wie o tym, iż nie został wysłany według adresu. Listu tego nie ma ani w stoliku, ani w szufladkach biurka, a jednakże musi gdzieś być.
1971— Śmiałbyś podnieść rękę na swoją królową? — odezwała się Anna Austriacka, wyprostowawszy się dumnie, mierząc kanclerza oczami nieledwie groźnymi.
1972— Pani, jestem wiernym poddanym króla i spełniam wszystko, co on mi rozkaże.
1973— A! Więc tak! Szpiegi pana kardynała sprawiły się dobrze. Prawda, pisałam dziś list, który nie został wysłany. List ten znajduje się tutaj. — I przyłożyła piękną rękę do stanika.
1974— A zatem oddaj mi pani ten list — rzekł kanclerz.
1975— Oddam go tylko królowi — odparła Anna.
1976— Pani, gdyby król był chciał, aby list został wręczony jemu, sam by go zażądał. Ale powtarzam, iż mnie polecił upomnieć się o list, a gdybyś mi go pani nie oddała…
1977 1978 1979— Jak to, co pan chcesz przez to powiedzieć?
1980— Że dane mi rozkazy sięgają daleko i że upoważniony zostałem do szukania podejrzanych papierów przy własnej osobie Waszej Wysokości.
1981— Co za ohyda! — zawołała królowa.
1982— Zechciej więc pani postępować zgodniej.
1983— Ten postępek jest nikczemnym gwałtem. Czy wiesz o tym, mój panie?
1984— Wybacz mi pani, tutaj tylko król rozkazuje.
1985— Ja tego nie zniosę! Nie, nie, umrę raczej, a nie zezwolę na to! — krzyknęła królowa, w której zawrzała krew hiszpańska i austriacka.
1986Kanclerz skłonił się głęboko i z widocznym zamiarem spełnienia poleconej mu czynności, z miną pachołka katowskiego podszedł do Anny Austriackiej, z której oczu trysnęły łzy wściekłego bólu.
1987Królowa była, jak powiedzieliśmy, niepospolicie piękna.
1988Zlecenie dane kanclerzowi było nader delikatnej natury, lecz król, z niesłychanej zazdrości o Buckinghama, doszedł już do takiego zaślepienia, że o nikogo więcej nie był zazdrosny.
1989Bez wątpienia, iż Séguier szukał w tej chwili oczami sznura od owego pamiętnego dzwonu; nie mogąc go jednak znaleźć, pogodził się z losem i wyciągnął rękę w kierunku tym, gdzie, jak mówiła królowa, znajdował się list.
1990Anna Austriacka skoczyła w tył tak blada, jak gdyby śmierć zajrzała jej w oczy, i aby nie upaść, wsparła się lewą ręką na stojącym za nią stole, prawą zaś wydobyła zza gorsu[230] list i podała go kanclerzowi.
1991— Oto list, weź go pan — zawołała urywanym i drżącym głosem — zabierz go i uwolnij mnie od swojej wstrętnej osoby.
1992Kanclerz, drżąc ze wzruszenia łatwego do pojęcia, wziął list, skłonił się do ziemi i wyszedł.
1993Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, na pół zemdlona królowa upadła na ręce otaczających ją kobiet.
1994Kanclerz zaniósł list królowi, nie przeczytawszy z niego ani słówka. Król drżącą ręką go pochwycił, daremnie dopatrując adresu, zbladł okropnie, otworzył go z wolna i poznawszy z pierwszych wyrazów, że pisany jest do króla hiszpańskiego, przeczytał go skwapliwie.
1995Zawierał on plan przeciw kardynałowi. Królowa namawiała brata swego oraz cesarza austriackiego, aby pod pozorem urazy ku Richelieu za jego politykę, której wiekuistą dążnością było poniżenie domu austriackiego, wypowiedzieli Francji wojnę i postawili za warunek pokoju — odprawę kardynała.
1996Lecz w liście tym o miłości nie było nawet wzmianki.
1997Król, uradowany, kazał się dowiedzieć, czy kardynał znajduje się jeszcze w Luwrze. Odpowiedziano mu, że w gabinecie do pracy oczekuje na rozkazy Jego Królewskiej Mości.
1998Król udał się do niego niezwłocznie.
1999— Słuchaj, książę — rzekł doń — miałeś słuszność, a ja byłem w błędzie; cała intryga opiera się na polityce, a o miłości w liście tym mowy nie ma wcale. Chodzi tu natomiast o ciebie.
2000Kardynał wziął list i czytał z wielką uwagą, a skończywszy go, powtórnie jeszcze przebiegł.
2001— A co — odezwał się — widzisz teraz, Najjaśniejszy Panie, do czego są zdolni moi nieprzyjaciele. Grożą ci dwiema wojnami, jeżeli mnie nie usuniesz. Doprawdy, Najjaśniejszy Panie, będąc na twoim miejscu, ustąpiłbym tak potężnym naleganiom, a ja czułbym się wielce szczęśliwy, usuwając się od spraw publicznych.
2002 2003— Mówię, Najjaśniejszy Panie, iż tracę zdrowie w tych uciążliwych walkach i wiekuistej pracy. Wojna, KapłanMówię, iż prawdopodobnie nie będę mógł znieść trudów przy oblężeniu La Rochelle i że lepiej byłoby mianować na moje miejsce pana Kondeusza lub pana de Bassompierre, lub wreszcie jakiegoś dzielnego człowieka, któremu z zawodu wypada prowadzić wojnę, a nie mnie, człowieka duchownego, którego nieustannie odrywają od mego powołania ku rzeczom, do których nie mam żadnej zdolności. Będziesz przy tym szczęśliwszy, Najjaśniejszy Panie, w swoich wewnętrznych stosunkach, i nie wątpię, iż niemniej wielki pozostaniesz dla obcych.
2004— Mości książę — rzekł król — rozumiem, bądź spokojny. Wszyscy wymienieni w tym liście będą ukarani, jak na to zasługują, nawet sama królowa.
2005— Co mówisz, Najjaśniejszy Panie? Boże uchowaj, aby z mojej przyczyny królowa miała doznać najmniejszej choćby przykrości! Zawsze mnie poczytywała za swego nieprzyjaciela, Najjaśniejszy Panie, chociaż Wasza Królewska Mość zaświadczyć by mogła, jak wytrwale stawałem w jej obronie, nawet przeciw tobie, panie. O! Gdyby cię, Najjaśniejszy Panie, zdradzała pod względem czci, to coś innego zupełnie, pierwszy bym wtedy powiedział: „Królu, bądź bez litości, bądź nieubłagany dla występnej!”. Na szczęście, nie ma tego wypadku, jak nowe zdobyłeś dowody, Najjaśniejszy Panie.
2006— To prawda — rzekł król — i jak zawsze, tak i tym razem miałeś słuszność, panie kardynale; lecz królowa niemniej na mój gniew zasługuje.
2007— To ty, Najjaśniejszy Panie, jej gniew ściągnąłeś na siebie i nie dziwiłbym się doprawdy, gdyby poważną urazę żywiła do Waszej Królewskiej Mości. Najjaśniejszy Panie, postąpiłeś z nią tak surowo!…
2008— Zawsze będę tak postępować z moimi i twoimi, książę, wrogami, choćby zajmowali najwyższe stanowisko i choćby mi przez to groziło największe niebezpieczeństwo.
2009— Królowa jest moją, lecz nie twoją nieprzyjaciółką, Najjaśniejszy Panie; przeciwnie, jest przywiązaną małżonką, uległą i bez zarzutu; pozwól mi więc, Najjaśniejszy Panie, wstawić się za nią do Waszej Królewskiej Mości.
2010— Niechaj się upokorzy i pierwsza do mnie przyjdzie.
2011— Przeciwnie, Najjaśniejszy Panie, od ciebie powinien wyjść przykład; pierwszy zawiniłeś, gdyż sam posądziłeś królową.
2012— Ja pierwszy mam tam zrobić krok? Nigdy!
2013— Najjaśniejszy Panie, błagam cię.
2014— Zresztą, jak się do tego wziąć?
2015— Sprawiając jej, Najjaśniejszy Panie, jakąś przyjemność.
2016 2017— Dać bal, na przykład; wiesz przecie, Najjaśniejszy Panie, jak królowa lubi taniec; zaręczam ci, iż uraza jej nie wytrzyma tej próby.
2018— Panie kardynale, wiesz przecie, iż nie jestem za uciechami światowymi.
2019— Tym więcej królowa będzie ci wdzięczna, znając twój wstręt do zabaw, Najjaśniejszy Panie. Zresztą, będzie to dla niej sposobność włożenia tych pięknych diamentowych zapinek, niedawno jej przez Waszą Królewską Mość w dzień imienin ofiarowanych, w które ustroić się nie miała dotąd sposobności.
2020— Zobaczymy, panie kardynale, zobaczymy — odrzekł król, który z radości, iż znalazł królową winną występku, o który niewiele się troszczył, a niewinną grzechu, którego mocno się obawiał, gotów był się z nią pogodzić — zobaczymy, ale, na honor, jesteś nadto pobłażliwy, panie kardynale.
2021Król— Najjaśniejszy panie — odezwał się kardynał — surowość pozostaw ministrom, pobłażliwość zaś jest cnotą królewską; posługuj się nią, a zobaczysz, iż dobrze ci z tym będzie.
2022To rzekłszy, kardynał słysząc zegar wydzwaniający godzinę jedenastą, złożył głęboki ukłon, prosząc króla o pozwolenie oddalenia się i błagając go, aby się pojednał z królową.
2023Anna Austriacka, która po przejęciu tego listu spodziewała się wymówek, była mocno zdziwiona, widząc nazajutrz króla usiłującego się z nią pojednać.
2024Jej pierwsze uczucie było odpychające; duma kobiety i godność królowej tak okrutnie były w niej obrażone, iż zrazu nie mogła do siebie przyjść, lecz pokonana radami swych dam przybocznych, zgodziła się na koniec, aby chociaż pozornie puścić to wszystko w niepamięć.
2025Król skorzystał ze sposobnej chwili, aby jej oznajmić, że nosi się z myślą wydania wielkiego balu.
2026Wszelka rozrywka była tak niezwykłą rzeczą dla biednej Anny Austriackiej, iż na zapowiedź tę, jak nie mylił się kardynał, zniknął ostatni cień urazy, jeżeli nie w sercu, to przynajmniej na jej pięknym obliczu.
2027Zapytała o dzień, na jaki była oznaczona uroczystość, lecz król jej odpowiedział, że należało mu wpierw porozumieć się pod tym względem z kardynałem.
2028W istocie, król zapytywał codziennie kardynała, kiedy będzie ów bal, i zawsze zwlekał pod różnymi pozorami z oznaczeniem tego dnia. Upłynęło tak dziesięć dni.
2029Tydzień po opowiedzianym przez nas zajściu kardynał otrzymał list opatrzony znaczkiem z Londynu, zawierający kilka wierszy następującej treści:
2030Mam je, lecz nie mogę ruszyć się z Londynu z powodu braku pieniędzy; proszę przysłać mi pięćset pistoli — w cztery lub pięć dni po ich odbiorze stanę w Paryżu.
W dniu, kiedy kardynał odebrał ten list, król powtórzył znów zwykłe pytanie.
2031Richelieu policzył na palcach i rzekł sobie w duchu:
2032„Przybędzie tu w cztery lub pięć dni po odbiorze pieniędzy, a że pieniądze tyleż czasu idą, wszystko zatem wyniesie dziesięć dni. Przypuśćmy jeszcze przeciwny wiatr, nieprzewidziane wypadki, kobiece dolegliwości, a może się to przeciągnąć do dwunastu dni”.
2033— I cóż? Mości książę! — odezwał się król. — Czy już obliczyłeś?
2034— Już, Najjaśniejszy Panie. Dziś mamy 20 września, urzędnicy miejscy wydadzą ucztę 3 października. Więc składa się najwyborniej, nie będzie to wyglądało, że pragniesz powrócić do królowej, Najjaśniejszy Panie.
2035 2036— Ale, Najjaśniejszy Panie, zechciej nie zapomnieć i powiedzieć królowej z powodu balu, iż pragniesz zobaczyć, czy jej do twarzy w owych diamentowych zapinkach.
Kardynał po raz drugi wspominał przy królu o diamentowych zapinkach, widocznie uczynił to nie bez ukrytego celu.
2038Król czuł się tym niejednokrotnie poniżony, że kardynał, przy pomocy swej tajnej policji, bywał powiadomiony lepiej niż on o jego wszystkich sprawach domowych.
2039Ludwik XIII miał mieć nadzieję, iż porozmawiawszy z Anną Austriacką, sam wszystko wyświetli i poszczyci się przed Eminencją tajemnicą znaną kardynałowi lub nieznaną, co w każdym razie podniesie go nieskończenie w oczach jego ministra.
2040Poszedł więc do królowej i według zwyczaju wystąpił z nowymi groźbami przeciw tym, którzy ją otaczali.
2041Anna Austriacka opuściła głowę, dozwalając spłynąć potokowi bez słówka odpowiedzi w nadziei, że król wyczerpie swe groźby, ale co innego zamierzał Ludwik XIII; pragnął on starcia zdań, z którego wynikłoby światło.
2042Na koniec doszedł do pożądanego rezultatu, obstając przy najrozmaitszych oskarżeniach.
2043Anna Austriacka, zmęczona czczymi napaściami, zawołała:
2044— Ależ, Najjaśniejszy Panie, czemu nie wypowiesz tego, co masz na sercu? Cóżem uczyniła? Powiedz, jakiej dopuściłam się zbrodni? Niepodobna, aby Wasza Królewska Mość tak się srożył o jeden list pisany do mego brata.
2045Król, zaskoczony tym pytaniem, nie wiedział, co odpowiedzieć; sądził więc, że najwłaściwiej będzie, gdy się odezwie z zaleceniem, które winien był uczynić w przeddzień balu.
2046— Pani — rzekł wyniośle — niebawem dany będzie bal w ratuszu; moim zdaniem, aby uczcić naszych zacnych urzędników, winnaś pani wystąpić w stroju uroczystym, a nade wszystko w tych zapinkach diamentowych, które ci dałem w dzień twoich imienin. Oto moja odpowiedź.
2047Odpowiedź ta była przerażająca.
2048Anna Austriacka sądziła, iż Ludwik XIII wie o wszystkim i że kardynał zobowiązał go do kilkudniowego milczenia, które wreszcie leżało w charakterze króla.
2049Zbladła straszliwie, oparłszy na konsoli cudnej piękności rękę, która stała się przezroczysta jak z wosku.
2050Patrzyła na króla wystraszonymi oczami, nie odpowiedziawszy ani słowa.
2051— Czy rozumiesz, pani — rzekł król, rozkoszując się w całej pełni tym niepokojem, choć nie odgadywał jego przyczyny — rozumiesz pani?
2052— Rozumiem, Najjaśniejszy Panie — wyjąkała królowa.
2053 2054 2055 2056 2057Bladość królowej stałaby się silniejsza, gdyby to jeszcze było możliwe. Król zauważył to i tym bardziej lubował się zimnym okrucieństwem, stanowiącym ujemną stronę jego charakteru.
2058— Dobrze — odezwał się król — to wszystko, co miałem pani do powiedzenia.
2059— A na kiedy oznaczony jest ten bal? — spytała Anna Austriacka.
2060Ludwik XIII czuł instynktownie, iż nie powinien odpowiadać na to pytanie, które królowa zadała głosem nieledwie konającym.
2061— Ależ bardzo niedługo — rzekł — jednak dnia dokładnie sobie nie przypominam, zapytam o to kardynała.
2062— A! Więc to kardynał oznajmił ci, Najjaśniejszy Panie, o tej uroczystości? — zawołała królowa.
2063— Tak, pani — odparł zdziwiony król — czemu mnie o to pytasz?
2064— Więc to za jego radą poleciłeś mi ubrać się w te zapinki?
2065 2066— Więc to on, Najjaśniejszy Panie, to on?…
2067— No tak, lecz cóż cię to obchodzi, czy on, czy też ja? Alboż polecenie takie jest zbrodnią?
2068 2069— Zatem będziesz pani na balu?
2070 2071— To dobrze — rzekł król, odchodząc — dobrze!… Liczę na to z pewnością.
2072Królowa złożyła ukłon, nie tyle nawet przez etykietę, ale iż kolana uginały się pod nią.
2073 2074— Jestem zgubiona — wyszeptała królowa — jestem zgubiona, bo kardynał wie o wszystkim. To on kieruje królem, który nie wie jeszcze o niczym, lecz wkrótce się o wszystkim dowie. Jestem zgubiona! Mój Boże! Mój Boże! Mój Boże!…
2075Padła na kolana i poczęła się modlić, ująwszy głowę drżącymi rękami.
2076W istocie położenie było straszne.
2077Buckingham powrócił do Londynu, pani de Chevreuse była w Tours. Królowa, więcej niż kiedykolwiek strzeżona, przeczuwała instynktownie, iż zdradza ją jedna z jej dam, lecz która, nie wiedziała na pewno.
2078La Porte nie mógł wydalać się z Luwru; nie było żywej duszy, której mogłaby się zwierzyć.
2079Wobec grożącego nieszczęścia i swojego opuszczenia wybuchnęła płaczem.
2080— Czy nie mogłabym przysłużyć się czymś Waszej Królewskiej Mości? — odezwał się naraz głos pełen słodyczy i współczucia.
2081Królowa obejrzała się szybko, trudno bowiem było się omylić, brzmienie tego głosu zwiastowało, że tylko przyjaciółka może tak przemawiać.
2082I istotnie, we drzwiach prowadzących do pokoju królowej ukazała się ładniutka pani Bonacieux. Była ona zajęta układaniem sukien i bielizny w przyległym gabinecie wówczas, gdy wszedł król; nie mogła się oddalić i słyszała wszystko.
2083Królowa widząc, że została podpatrzona, krzyknęła przeraźliwie, gdyż w pomieszaniu nie poznała od razu młodej kobiety, danej jej przez pana de La Porte.
2084— O! Nie lękaj się pani niczego — rzekła pani Bonacieux, składając ręce i płacząc sama nad ciężkim strapieniem królowej — oddana ci jestem duszą i ciałem, Najjaśniejsza Pani, i jakkolwiek daleka i tak nisko postawiona przy Waszej Królewskiej Mości, sądzę, iż znalazłam sposób wybawienia jej z kłopotu.
2085— Ty? O nieba! Ty?… — wykrzyknęła królowa. — Lecz słuchaj, spojrzyj mi w oczy. Ze wszystkich stron jestem zdradzana; czyż tobie mogę zaufać?…
2086— O! Pani! — zawołała młoda kobieta, padając na kolana. — Klnę się na zbawienie duszy, iż gotowa jestem umrzeć dla Waszej Królewskiej Mości.
2087Wykrzyknik ten pochodził z głębi serca i również, jak pierwszy, wzbudził zaufanie.
2088— Tak — ciągnęła dalej pani Bonacieux — tak, pełno tu zdrajców dokoła; lecz przysięgam na święte imię Marii Dziewicy, że nikt nie jest tak oddany Waszej Królewskiej Mości jak ja. Zapinki te, o które dopomina się król, dałaś, pani, księciu Buckinghamowi, nieprawdaż? Były one w owej szkatułce z różanego drzewa, którą niósł w ręku? Może się mylę? Może nie o to chodzi?
2089— O Boże! Mój Boże!… — wyszeptała królowa, której zęby szczękały z przerażenia.
2090— Te zapinki należy odzyskać — mówiła pani Bonacieux.
2091— Tak, bez wątpienia, potrzeba koniecznie! — zawołała królowa. — Lecz co począć, jak temu zaradzić?…
2092— Trzeba posłać kogoś do księcia.
2093— Lecz kogo?… Kogo?… Kogo?… Komuż mogę zaufać?…
2094— Mnie, Najjaśniejsza Pani, zaufaj; uczyń mi ten zaszczyt, a ja znajdę posłańca!
2095 2096— O, tak. To nieodzowne. Dwa słowa ręką Waszej Królewskiej Mości z pieczęcią osobistą.
2097— Lecz te dwa słowa to moje potępienie, to rozwód, wygnanie!
2098— Tak, jeżeli wpadną w niegodne ręce. Lecz zaręczam, iż dojdą pod właściwy adres.
2099— O! Mój Boże!… Trzeba więc, abym w twoje ręce powierzyła moje życie, cześć i dobre imię!…
2100— Tak, Najjaśniejsza Pani, trzeba, a ja wszystko ocalę.
2101— Ale w jaki sposób? Powiedz mi to przynajmniej.
2102— Mój mąż parę dni temu został wypuszczony na wolność. Nie miałam jeszcze czasu go odwiedzić. Jest to poczciwe człowieczysko, nieżywiący dla nikogo ani nienawiści, ani miłości. Wszystko, czego zażądam, uczyni. Na mój rozkaz pójdzie i odda list Waszej Królewskiej Mości pod wskazany adres, nie wiedząc nawet, co mieści.
2103Królowa w namiętnym uniesieniu ujęła obie ręce młodej kobiety, wpatrzyła się w nią, jak by chciała przeniknąć do głębi serca, a widząc najczystszą szczerość w jej oczach, czule ją uściskała.
2104— Uczyń to! — zawołała. — A ocalisz mi życie, cześć moją ocalisz!…
2105— O! Najjaśniejsza Pani, nie przeceniaj przysługi, jaką mam szczęście ci oddać. Nie ma nic, czego bym nie uczyniła dla Waszej Królewskiej Mości, która jesteś jedynie ofiarą przewrotnych intryg.
2106— To prawda, moje dziecię — odparła królowa — masz zupełną słuszność.
2107— Daj mi, Najjaśniejsza Pani, ten list, bo czas nagli.
2108Królowa pobiegła do stolika, na którym znajdowały się atrament, papier i pióra, napisała dwa wiersze, zapieczętowała je własną pieczęcią i oddała pani Bonacieux.
2109Pieniądz, Klejnot— A teraz… — odezwała się królowa — zapominamy o potrzebnej rzeczy.
2110 2111 2112Pani Bonacieux zarumieniła się.
2113— To prawda — odrzekła — a wyznać muszę Waszej Królewskiej Mości, iż mąż mój…
2114— Iż mąż twój ich nie ma, to chciałaś powiedzieć.
2115— I owszem, ma je, lecz jest okrutnie skąpy i to jego jedyna wada. Wszelako niechaj Wasza Królewska Mość nie troszczy się, znajdziemy sposób…
2116— Właśnie, że i ja także ich nie mam — odezwała się królowa; tych, którzy będą czytać pamiętniki pani de Motteville[231], ta odpowiedź nie zadziwi — ale poczekaj…
2117Królowa pobiegła do kasetki z klejnotami.
2118— Masz — powiedziała — oto pierścień drogocenny, jak mówią wszyscy. Pochodzi on od mojego brata, króla Hiszpanii, należy do mnie i mogę nim rozporządzać. Weź ten pierścień, zamień na pieniądze i niechaj twój mąż jedzie.
2119— Rozkazy twe, Najjaśniejsza Pani, spełnione będą za godzinę.
2120— Czy widzisz adres? — dodała królowa zaledwie dosłyszalnym głosem. — Do milorda księcia Buckinghama w Londynie.
2121— List zostanie doręczony jemu samemu.
2122— Szlachetne dziecię! — zawołała Anna Austriacka.
2123Pani Bonacieux ucałowała ręce królowej, ukryła list za stanikiem i zniknęła lekka jak ptaszek.
2124Dziesięć minut później była już u siebie.
2125Od czasu uwolnienia męża nie widziała go jeszcze, nie wiedziała o zmianie, jaka w nim zaszła co do kardynała, o zmianie wywołanej paru wizytami hrabiego de Rochefort, który stał się najlepszym przyjacielem pana Bonacieux, co prawda bez wielkich trudów natchnąwszy go wiarą, że żadne występne uczucie nie spowodowało porwania jego żony, lecz jedynie przezorność polityczna.
2126Zastała go samego. Biedaczysko przyprowadzał swój dom z wielkim mozołem do ładu. Zastał pogruchotane sprzęty i opróżnione szafy, sprawiedliwość bowiem nie należała wówczas do tych trzech rzeczy, które król Salomon wymienia jako niepozostawiające śladu po swoich stopach. Służąca zaś, z chwilą uwięzienia pana, uciekła. Biedna dziewczyna, przejęta strachem, umknęła z Paryża i dotarła do Burgundii[232], swojego rodzinnego miejsca.
2127Ujrzawszy małżonkę, czcigodny kramarz nie omieszkał jej opowiedzieć o swoim szczęśliwym powrocie. Żona zaś odpowiedziała, winszując mu, że skorzystała z pierwszej chwili, kiedy mogła się zwolnić od swych obowiązków i przybywa teraz, ażeby cała poświęcić się jemu.
2128Chwila ta wprawdzie dała czekać na siebie całe pięć dni, co w każdej innej okoliczności wydać by się mogło panu Bonacieux nieco za długo, lecz z powodu swej wizyty u kardynała i odwiedzin Rocheforta miał dużo do myślenia, a wiadomo, że nic tak nie skraca czasu jak dumanie.
2129Nade wszystko zaś, iż dumanie to miało barwę różową.
2130Rochefort nazywał go swoim przyjacielem, drogim Bonacieux, i nieustannie kładł mu w uszy, iż kardynał ceni go wielce.
2131Kramarz widział się już na drodze do zaszczytów i majątku.
2132Pani Bonacieux także rozmyślała, lecz treścią jej rozmyślań nie była żądza wyniesienia.
2133Jej myśli mimowolnie obracały się nieustannie koło tego pięknego młodzieńca, tak dzielnego i tak widocznie w niej srodze zakochanego.
2134W osiemnastym roku życia wydana za mąż za pana Bonacieux, żyjąc jedynie w kółku przyjaciół mężowskich, niezdolnych natchnąć najmniejszym uczuciem młodej kobiety, której serce było wznioślejsze niż stanowisko, jakie zajmowała, pani Bonacieux pozostała nieczuła na pospolite pokusy. Lecz w owej epoce nade wszystko tytuł szlachecki wywierał wielki wpływ na mieszczaństwo, a d'Artagnan był szlachcicem; co więcej, nosił mundur gwardii, który po muszkieterskim był najbardziej ceniony przez niewiasty.
2135Był on, powtarzamy, piękny, młody i odważny; mówił o miłości jak człowiek rozkochany i spragniony kochania. Było to więcej niż potrzeba, żeby zawrócić dwudziestotrzyletnią główkę, a pani Bonacieux znajdowała się właśnie w tym szczęśliwym okresie życia.
2136Jakkolwiek małżonkowie nie widzieli się ze sobą już od przeszło tygodnia, a w ciągu tego czasu ważne wypadki stanęły pomiędzy nimi, powitali się wszelako z pewnym roztargnieniem. Niemniej jednak pan Bonacieux okazał niekłamaną radość i przyjął żonę z otwartymi rękami. Pani Bonacieux podała mu do pocałowania czoło.
2137— Pomówmy trochę — rzekła ona.
2138— O czym?… — zapytał zdziwiony Bonacieux.
2139— Tak… Mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego.
2140— Co prawda, i ja też mam zadać ci kilka poważnych pytań. Wytłumacz mi, proszę, swoje porwanie.
2141— Nie o to idzie… jak na teraz przynajmniej — odparła pani Bonacieux.
2142— A o cóż chodzi? O moje uwięzienie?
2143— Dowiedziałam się o nim od razu; lecz ponieważ nie byłeś winny żadnego występku ani też żadnej intrygi i nie wiedziałeś o niczym, co by mogło ciebie lub kogokolwiek skompromitować, więc też nie przywiązywałam większej wagi do tego wypadku, niżby na to zasługiwał.
2144— Łatwo ci tak mówić, moja pani! — odparł Bonacieux, urażony tym brakiem współczucia. — A czy wiesz, że siedziałem jeden dzień i noc w podziemnym więzieniu w Bastylii?
2145— Ten dzień i noc przemknęły ci jak nic. Dajmy więc spokój twojemu uwięzieniu, a powróćmy do tego, co mnie tu sprowadza.
2146— Jak to! Co cię do mnie sprowadza? Czyż to nie pragnienie ujrzenia męża, z którym rozłączona byłaś od tygodnia przeszło? — zagadnął kramarz, dotknięty do żywego.
2147— Najpierw to, a potem co innego.
2148 2149— Rzecz wielkiej wagi, od której w przyszłości może zależeć nasze szczęście.
2150— Nasze losy zmieniły swoją postać, moja pani, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, i byłbym zdziwiony, gdyby od dziś za kilka miesięcy moje położenie nie obudziło w wielu ludziach zazdrości.
2151— Zapewne, zwłaszcza jeżeli postąpisz według wskazówek, które otrzymasz ode mnie.
2152 2153— Tak, ty. Jest do spełnienia dobry i święty uczynek, mój panie, a przy tym zarobić na tym możesz dużo pieniędzy.
2154Pani Bonacieux dobrze wiedziała, iż mówiąc mężowi o pieniądzach, trafiała w jego słabą stronę.
2155Lecz nie wiedziała o tym, że człowiek ten stał się inny, odkąd przez dziesięć minut rozmawiał z kardynałem.
2156— Dużo pieniędzy do zarobienia?… — powtórzył Bonacieux, wydłużając wargi.
2157 2158 2159 2160— A czy to bardzo ważne, czego chcesz żądać ode mnie?
2161 2162 2163— Pojedziesz natychmiast. Ja ci powierzę list, którego nie dasz sobie odebrać w żaden sposób i oddasz go do rąk własnych.
2164 2165 2166— Ja? Do Londynu?… Cóż znowu, kpisz sobie chyba, ja nie mam żadnego interesu w Londynie.
2167— Lecz inni potrzebują, ażebyś się tam udał.
2168— Co za inni?… Uprzedzam cię, iż nie myślę dłużej postępować na ślepo i chcę wiedzieć nie tylko, na co się narażam, ale i dla kogo.
2169— Osoba bardzo wysoko postawiona posyła cię, a druga również dostojna oczekuje na ciebie. Nagroda przewyższy twoje żądania. Oto wszystko, co ci mogę przyobiecać.
2170— Znowu intrygi! Zawsze intrygi!… Dziękuję, będę się teraz miał na ostrożności, pan kardynał już mnie objaśnił w tym względzie.
2171— Kardynał?… — wykrzyknęła pani Bonacieux. — Widziałeś się z kardynałem?
2172— Wezwał mnie do siebie!… — odparł dumnie kramarz.
2173— I poszedłeś na to wezwanie, niebaczny?…
2174— Muszę wyznać, że nie miałem do wyboru iść albo nie iść, bo znajdowałem się pomiędzy dwoma stróżami. Prawdę powiedziawszy, ponieważ nie znałem wtedy Jego Eminencji, więc gdybym był mógł się uwolnić od tej wizyty, z przyjemnością byłbym to uczynił.
2175— Więc źle się z tobą obszedł? Groził ci?
2176— Podał mi rękę i nazwał mnie swoim przyjacielem, przyjacielem! Rozumiesz, moja pani? Jestem przyjacielem wielkiego kardynała!
2177 2178— Jak to, czyżbyś przeczyła temu tytułowi, moja pani?
2179— Nie zaprzeczam mu niczego, lecz mówię ci, że łaska ministra prędko przemija i że trzeba być szalonym, aby przywiązywać się do niego. Są władze wyższe od tej, które spoczywają na kaprysach ludzkich lub chwilowych wypadkach, z tymi należy się łączyć.
2180— Bardzo mi przykro, moja pani, lecz nie znam wyższej władzy niż wielkiego człowieka, któremu mam zaszczyt służyć.
2181 2182— Tak, pani. I jako jego wierny sługa nie pozwolę, abyś mieszała się do spisków przeciw rządowi i abyś służyła intrygom kobiety, która nie jest Francuzką, a serce ma hiszpańskie. Na szczęście jest wielki kardynał, a jego czujne oko strzeże i przenika aż do głębi serca.
2183Bonacieux powtarzał słowo w słowo frazes zasłyszany od hrabiego de Rochefort, lecz biedna kobieta, która liczyła na swego męża i w tej nadziei zaręczyła za niego królowej, zadrżała na myśl o niebezpieczeństwie, w jakie o mało co nie wpadła.
2184Znając jednak słabość, a nade wszystko chciwość swego małżonka, nie traciła jednak nadziei, że trafi z nim do ładu.
2185— A! Jesteś kardynalistą, mój panie? — zawołała. — To tak? Służysz stronnictwu, które poniewiera twoją żonę i lży twoją królową.
2186Interes, Państwo— Interesy prywatne są niczym wobec interesów ogółu. Trzymam z tymi, którzy zbawiają państwo — odparł z przesadą Bonacieux.
2187Był to inny frazes hrabiego de Rochefort, który to frazes Bonacieux zapamiętał i teraz zużytkował go przy sposobności.
2188— A czy wiesz, co to jest państwo, o którym rozprawiasz? — odezwała się pani Bonacieux, wzruszając ramionami. — Ciesz się, że jesteś zakutym mieszczaninem i zwróć się w tę stronę, skąd cię większą korzyścią obdarzą.
2189— E! E!… — rzekł Bonacieux, uderzając się po zaokrąglonym trzosie[233], który wydał metaliczny dźwięk. — A cóż ty na to, pani kaznodziejko?
2190 2191 2192 2193— Od niego i od mego przyjaciela, hrabiego de Rochefort.
2194— Hrabiego de Rochefort?… Ależ to on mnie porwał.
2195 2196— I ty przyjmujesz pieniądze od tego człowieka?
2197— A czyś mi nie powiedziała, że twoje porwanie było czysto polityczne?
2198— Nie przeczę, lecz miało ono na celu zmusić mnie do zdradzenia mojej pani, za pomocą tortur wydrzeć mi zeznania, które mogłyby narazić cześć, a może i życie mojej dostojnej władczyni.
2199— Moja pani — odparł Bonacieux — twoja dostojna władczyni jest przewrotną Hiszpanką, a co kardynał robi, to dobrze robi!
2200— Mój panie — rzekła młoda kobieta — znałam cię jako tchórza, skąpca i głupca, lecz nie wiedziałam, że jesteś nikczemny!
2201— Pani! — rzekł Bonacieux, który nigdy nie widział żony tak rozzłoszczonej, a unikał kłótni małżeńskiej.— Pani!… Co ty mówisz?
2202— Mówię, że jesteś nędznikiem! — ciągnęła pani Bonacieux, widząc, że bierze przewagę nad mężem. — A!… Więc ty się zajmujesz polityką, ty! I do tego kardynalską. A! Sprzedajesz się czartowi za pieniądze, z duszą i ciałem?…
2203— Wcale nie czartowi, bo kardynałowi.
2204— To wszystko jedno! — krzyknęła młoda kobieta. — Richelieu to szatan!…
2205— Cicho bądź, pani, milcz! Mógłby cię jeszcze ktoś usłyszeć.
2206— Tak, masz słuszność. I musiałabym się wstydzić za twoje tchórzostwo.
2207— Czegóż więc ode mnie żądasz? Zobaczymy!
2208— Mówiłam ci już, abyś natychmiast pojechał i uczciwie spełnił zlecenie, którym raczę cię obarczyć, a pod tym warunkiem zapomnę i przebaczę ci wszystko; co więcej — wyciągnęła rękę do niego — zwrócę ci moją przyjaźń.
2209Bonacieux był tchórzem i skąpcem, lecz kochał swoją żonę, rozczulił się.
2210Mąż, MężczyznaPięćdziesięcioletni mężczyzna nie może długo chować urazy do dwudziestoletniej żony. Pani Bonacieux dostrzegła to wahanie.
2211— I cóż, namyśliłeś się? — zapytała.
2212— Ależ, moja droga, zastanów się, czego żądasz ode mnie. Londyn jest bardzo daleko od Paryża, a kto wie, czy ze zleceniem, jakie mi powierzasz, nie łączy się niebezpieczeństwo!
2213— Mniejsza o to, jeżeli go unikniesz.
2214— Słuchaj, pani Bonacieux, słuchaj, ja stanowczo odmawiam; przerażają mnie intrygi. Ja widziałem Bastylię. Brrrrr! Straszna ta Bastylia! Dość o niej pomyśleć, a dostaję gęsiej skórki. Torturą mi grożono. Czy ty wiesz, co to są tortury? Kliny drewniane, które ci między nogi wbijają, dopóki nie potrzaskają kości! Nie, nie pojadę stanowczo. A czemuż, do licha, sama tam nie pojedziesz? Bo, doprawdy, zdaje mi się, że myliłem się co do twojej płci! Ty jesteś mężczyzną, i to najzapamiętalszym!
2215— A ty jesteś babą, babą nikczemną, głupią i zbestwioną[234]. A! Tchórzysz! Więc dobrze, jeżeli nie jedziesz natychmiast, każę cię z rozkazu królowej aresztować i wpakować do Bastylii, której się tak lękasz.
2216Bonacieux pogrążył się w głębokim zamyśleniu, a w swym umyśle wziął na szalę te dwa gniewy, kardynała i królowej; pierwszy ogromnie przeważał.
2217— Każ mnie aresztować w imieniu królowej — rzekł — a ja powołam się na Jego Eminencję.
2218Przerażona pani Bonacieux spostrzegła od razu, że zanadto się zagalopowała.
2219Ze strachem wpatrzyła się przez chwilę w to głupie oblicze, pełne stanowczości niezwalczonej, jak zwykle u ludzi ograniczonych, którzy się boją.
2220— Ha! Niech i tak będzie — rzekła. — Wreszcie może masz słuszność; mężczyzna zawsze więcej niż kobieta zna się na polityce, a ty, panie Bonacieux, szczególniej, ty, który rozmawiałeś z kardynałem… A jednak — dodała — bardzo to bolesne, iż mąż mój, na którego przywiązanie liczyłam, tak mało uprzejmości ma dla mnie i nigdy nie chce zadowolić moich życzeń.
2221— Bo te życzenia mogą zaprowadzić zbyt daleko — odrzekł Bonacieux triumfująco — więc im nie dowierzam.
2222— Ha! To zrzekam się ich — rzekła z uśmiechem. — Dobrze, nie mówmy już o tym.
2223— Gdybyś mi powiedziała przynajmniej, co ja tam będę robić w Londynie — odezwał się Bonacieux, który przypomniał sobie, lecz trochę za późno, iż Rochefort zalecił mu podchwytywać tajemnice żony.
2224— Ta wiadomość jest ci teraz niepotrzebna — rzekła młoda kobieta, którą instynktowna nieufność zaczęła powstrzymywać. — Chodziło tu o rzecz małej wagi, jak zwykle, o zachcianki kobiece, o pewien sprawunek, na którym można by grubo zarobić.
2225Jednak im więcej stawała się skryta, tym bardziej dawała mu do myślenia, że kryła przed nim ważną tajemnicę.
2226Postanowił więc udać się natychmiast do hrabiego de Rochefort, aby mu powiedzieć, iż królowa poszukuje posłańca do Londynu.
2227— Wybacz, że cię zostawiam, droga pani — rzekł — lecz nie wiedząc, że do mnie przyjdziesz, umówiłem się z jednym z moich przyjaciół. Powrócę za chwilkę i jeżeli zechcesz poczekać na mnie pół minutki, to gdy tylko się tam załatwię, przyjdę, ażeby odprowadzić cię do Luwru, gdyż już zaczyna się ściemniać.
2228— Dziękuję panu — odparła pani Bonacieux. — Nie jesteś dość odważny, abyś był mi przydatny, i sama potrafię powrócić do Luwru.
2229— Jak się pani podoba — odpowiedział jej kramarz. — Kiedyż cię znowu ujrzę?
2230— Niedługo. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będę wolniejsza od służby, skorzystam więc z tego, aby przyjść i zaprowadzić ład w naszym gospodarstwie, które musi być nieco nadwyrężone.
2231— To dobrze, będę cię oczekiwać. Czy nie masz do mnie urazy?
2232 2233 2234 2235Bonacieux pocałował żonę w rękę i popędził jak strzała.
2236— No, tylko tego brakowało, aby ten błazen został kardynalistą! — powiedziała do siebie pani Bonacieux, gdy drzwi zamknęły się za jej mężem. — A ja zaręczyłam królowej, obiecałam mojej pani… A! Boże mój, Boże! Weźmie mnie za jedną z tych nędznic, od których roi się w pałacu, a które umieszczono przy niej, aby ją szpiegowały! Ha! Mój panie Bonacieux!… Nie kochałam cię nigdy zbytnio, a teraz nienawidzę! I daję słowo, że mi za to zapłacisz!
2237W chwili gdy to mówiła, pukanie w suficie zmusiło ją do spojrzenia w górę, a głos znad sufitu odezwał się do niej:
2238— Droga pani Bonacieux, otwórz mi drzwiczki od schodów, abym mógł do ciebie przyjść.
— A! Pani — rzekł d'Artagnan, wchodząc drzwiami, które mu otworzyła młodziutka kobieta — pozwól powiedzieć sobie, iż nieosobliwego masz męża.
2240— Więc pan słyszałeś naszą rozmowę? — spytała żywo pani Bonacieux, patrząc z niepokojem na d'Artagnana.
2241 2242— Ale w jakiż sposób, mój Boże?
2243— Za pomocą środka mnie tylko znanego, dzięki któremu słyszałem wprzód rozmowę daleko bardziej ożywioną, jaką pani miałaś z kardynalskimi zbirami.
2244— A cóżeś pan sobie pomyślał o tym, co mówiliśmy?
2245— Różne rzeczy. Najpierw, że mąż pani jest, na szczęście, ciemięgą[235] i głupcem, następnie, że pani jesteś w kłopocie, z czego mocno się cieszę, bo mi to daje sposobność oddania się na twoje usługi, a Bogu wiadomo, czy nie jestem gotów rzucić się w ogień dla ciebie; na koniec, że królowa potrzebuje człowieka odważnego, przytomnego i oddanego sobie, który by odbył podróż do Londynu. Z tych trzech żądanych rzeczy posiadam co najmniej dwie i czekam na rozkazy.
2246Pani Bonacieux nic nie odpowiedziała, lecz jej serce biło z radości i ukryta nadzieja zabłysła w jej oczach.
2247— A jaką dasz mi pan pewność — rzekła — gdybym przystała na powierzenie ci tego posłannictwa?
2248— Miłość moją dla pani! Dalej, mów, rozkazuj: cóż należy czynić?
2249— Boże mój! Boże!… — szepnęła młoda kobieta. — Czyż mogę powierzyć panu taką tajemnicę? Jesteś prawie dzieckiem!
2250— Ha, widocznie potrzeba pani kogoś, żeby za mnie zaręczył.
2251— Przyznaję, iż bardzo by mnie to upewniło.
2252 2253 2254 2255 2256 2257 2258 2259— A czy znasz pani pana de Tréville, ich kapitana?
2260—O! Tak, tego znam, nie osobiście, lecz ze słyszenia, i nieraz mówiono o nim królowej jako o dzielnym i zacnym szlachcicu.
2261— I nie obawiasz się, pani, aby on cię dla kardynała zdradził, wszak prawda?
2262 2263— To daj mu pani poznać swoje tajemnice i zapytaj go, czy choćby była najważniejsza i najstraszniejsza, może mi być powierzona.
2264— Ależ tajemnica nie do mnie należy i nie mogę mu jej odkrywać.
2265— A o mało co nie zwierzyłaś się panu Bonacieux — odezwał się d'Artagnan ze złością.
2266— Tak, jak się powierza list wydrążeniu w drzewie, skrzydłu gołębia lub psiej obroży.
2267— A jednak, wiesz pani doskonale, że cię kocham.
2268— Tak pan mówisz przynajmniej.
2269 2270 2271 2272 2273— Zatem wystaw mnie pani na próbę.
2274Pani Bonacieux spojrzała na młodzieńca, powstrzymywana resztą lękliwego wahania.
2275Lecz tyle zapału było w jego oczach, głos był tak przekonujący, że nabrała odwagi, aby zupełnie mu zaufać.
2276Wreszcie znajdowała się w takich okolicznościach, w jakich stawka równa się wygranej.
2277Królowa mogła być zgubiona tak dobrze przez zbytnią ostrożność, jak i wskutek zbytniego zaufania.
2278Przyznajmy też, iż mimowolne uczucie, którego doznawała dla tego opiekuńczego młodzieńca, skłoniło ją na koniec do omówienia.
2279Przysięga— Posłuchaj pan — rzekła — powierzam się pańskiemu honorowi, twoje zapewnienia skłaniają mnie do tego. Lecz przysięgam przed Bogiem, który nas słyszy, że jeżeli zdradzisz mnie, a moi nieprzyjaciele zostawią mnie przy życiu, zabiję się, a ciebie obwinię o moją śmierć.
2280— A ja przysięgam przed Bogiem — rzekł d'Artagnan — że jeśli zostanę ujęty, spełniając twoje rozkazy, umrę wpierw, zanim zrobię lub powiem coś, co by kogokolwiek mogło narazić.
2281Wtedy młoda kobieta powierzyła mu straszliwą tajemnicę, której cząstkę odkrył mu przypadek na moście, przy latarni Samarytanki.
2282Było to dla nich wspólnym wyznaniem miłości.
2283Miłość, Tajemnica, KobietaD'Artagnan promieniał radością i dumą.
2284Posiadana tajemnica i kobieta ukochana przez niego, jednym słowem zaufanie i miłość, czyniły go olbrzymem.
2285— Jadę — rzekł — jadę natychmiast!…
2286— Jak to? Jedziesz pan? — zawołała pani Bonacieux. — A twój pułk, a dowódca?…
2287— Na honor, o wszystkim przez ciebie zapomniałem, ukochana Konstancjo. Tak! Masz słuszność, muszę mieć urlop.
2288— Jeszcze jedna przeszkoda — wyszeptała z goryczą pani Bonacieux.
2289— O! Co do tej — rzekł po chwilowym namyśle d'Artagnan — bądź spokojna, usunę ją.
2290 2291— Jeszcze dziś wieczorem pójdę do pana de Tréville i zobowiążę go, aby wyjednał dla mnie tę łaskę od swojego szwagra, pana des Essarts.
2292— A teraz jeszcze druga rzecz.
2293— Jaka? — zagadnął d'Artagnan, widząc, że pani Bonacieux waha się z wypowiedzeniem swej myśli.
2294 2295— Nie mylisz się pani — rzekł, uśmiechając się, d'Artagnan.
2296— Otóż — odparła pani Bonacieux, wyjmując z szafy trzos, który przed półgodziną jej mąż z taką miłością pieścił — weź to.
2297— Pieniądze kardynalskie — zawołał d'Artagnan, wybuchając śmiechem, wiemy bowiem, iż dzięki dziurze w posadzce ani słówka nie stracił z rozmowy kramarza z żoną.
2298— Kardynalskie — odparła pani Bonacieux. — Widzisz przecie, że trzos ten przedstawia się dość przyzwoicie.
2299— Jak mi Bóg miły! — wykrzyknął d'Artagnan. — To będzie ucieszna historia, pieniędzmi Jego Eminencji ocalę królową!
2300— Miły i zachwycający z ciebie chłopiec — rzekła pani Bonacieux. — Wierzaj mi, iż Jej Królewska Mość nie okaże się dla ciebie niewdzięczna.
2301— O! Jestem już wynagrodzony wspaniale — zawołał d'Artagnan. — Miłość, SzczęściePozwalasz mi powiedzieć, że cię kocham. To większe szczęście, niż mogłem się spodziewać.
2302— Cicho! — odezwała się pani Bonacieux, zadrżawszy.
2303 2304 2305 2306 2307D'Artagnan rzucił się do drzwi i zasunął rygiel.
2308— Nie wejdzie, dopóki ja stąd nie wyjdę — rzekł. — Otworzysz mu, kiedy mnie już nie będzie.
2309— Lecz i ja tu nie powinnam być. Jeżeli zostanę, jak usprawiedliwię zniknięcie pieniędzy?
2310 2311 2312 2313— A! Mówisz to takim tonem, że mnie przerażasz — zawołała pani Bonacieux.
2314Słowa te wyrzekła ze łzami w oczach.
2315D'Artagnan dostrzegł je i pomieszany, zmiękczony rzucił się jej do kolan.
2316— U mnie — rzekł — będziesz bezpieczna jak w świątyni, ręczę ci słowem szlacheckim.
2317— Idźmy — rzekła — ufam ci, mój drogi.
2318D'Artagnan odsunął ostrożnie rygiel i oboje, jak dwa lekkie cienie, przesunęli się przez drzwi wewnętrzne do korytarza, bez szelestu przebyli schody i weszli do pokoju d'Artagnana.
2319Znalazłszy się u siebie, młodzieniec dla wszelkiego bezpieczeństwa zabarykadował drzwi.
2320Podeszli tu do okna i przez szparę w okiennicy ujrzeli pana Bonacieux rozmawiającego z mężczyzną w płaszczu.
2321Na widok tego ostatniego d'Artagnan skoczył jak oparzony i chwytając rękojeść szpady, rzucił się ku drzwiom.
2322 2323— Co zamyślasz robić? — krzyknęła pani Bonacieux. — Chcesz nas zgubić!
2324— Ależ przysiągłem sobie zabić tego człowieka — odparł d'Artagnan.
2325— Twoje życie należy teraz nie do ciebie. Zabraniam ci w imieniu królowej narażać się na niebezpieczeństwa niemające związku z twoją podróżą.
2326— A w swoim imieniu czy nic mi nie rozkazujesz?
2327— W moim — odrzekła z żywym wzruszeniem pani Bonacieux — w moim imieniu proszę cię o to. Lecz posłuchajmy, zdaje mi się, iż mówią o mnie.
2328D'Artagnan zbliżył się do okna i nadstawił ucha.
2329Pan Bonacieux otworzył drzwi i widząc, że mieszkanie jest puste, powrócił do mężczyzny w płaszczu, którego pozostawił na chwilę samego.
2330— Wyszła — rzekł — musiała powrócić do Luwru.
2331— Zatem jesteś pewny — odparł obcy mężczyzna — że nie przypuszcza, w jakich zamiarach wyszedłeś?
2332— Nie — odrzekł zarozumiale Bonacieux — ona w ogóle mało myśli, to kiepska głowa kobieca!…
2333— A ten kadet z gwardii jest w domu?
2334— Chyba że nie, bo, jak pan widzisz, okiennica u niego zamknięta i żadnego światła nie widać przez szpary.
2335— To nic, należałoby się przekonać.
2336 2337 2338 2339Bonacieux wszedł do mieszkania, przeszedł drzwiami, którymi umknęli zbiegowie, stanął w sieni d'Artagnana i zapukał.
2340Nikt się nie odezwał. Portos, dla większej parady u siebie, pożyczył na ten wieczór Plancheta. D'Artagnan zaś nie myślał dawać znaku życia.
2341W chwili gdy palec pana Bonacieux odbił się o drzwi, dwojgu młodym ludziom o mało serca nie wyskoczyły z piersi.
2342— Nie ma nikogo — rzekł Bonacieux.
2343— Mniejsza o to, wejdźmy w każdym razie do pana, będziemy bezpieczniejsi niźli tu, na progu.
2344— A! Mój Boże! — szepnęła pani Bonacieux. — Nic już nie usłyszymy.
2345— Przeciwnie — odparł d'Artagnan — i to daleko lepiej.
2346Odkrył dziurę w posadzce, która tworzyła z jego pokoju coś na kształt ucha Dionizjosa[236], rozpostarł na ziemi dywan, ukląkł na nim, dając znak pani Bonacieux, aby również, jak on, pochyliła się nad otworem.
2347— Jesteś przekonany, że nie ma tam nikogo? — zapytał obcy mężczyzna.
2348— Ręczę za to — odrzekł Bonacieux.
2349 2350 2351— Nie widząc się z nikim prócz z tobą?
2352 2353 2354— O!… Rozumiem, że nowina, którą powiedziałem panu, jest ważna…
2355— Nadzwyczajnie, mój drogi Bonacieux, nie taję tego bynajmniej.
2356— Więc kardynał będzie ze mnie zadowolony?
2357 2358 2359— Czy jesteś pewny, że żona w rozmowie z tobą nie wymieniła żadnego nazwiska?
2360 2361— Nie wymieniała ani pani de Chevreuse, ani pana de Buckingham, ani pani de Vernet?
2362— Nie, powiedziała tylko, że wyprawiłaby mnie do Londynu dla załatwienia sprawy jakiejś znakomitej osobistości.
2363— Zdrajca!… — szepnęła pani Bonacieux.
2364— Cicho! — rzekł d'Artagnan, ujmując jej rączkę, którą mu bezwiednie oddała.
2365— W każdym razie — ciągnął mężczyzna w płaszczu — jesteś niedołęgą, bo trzeba ci było udać, iż przyjmujesz zlecenie, byłbyś już teraz w posiadaniu listu; rząd, któremu grożą, byłby ocalony, a ty…
2366 2367— Ha!… A tobie kardynał dałby dyplom szlachecki…
2368 2369— Rozumie się, iż chciał ci sprawić tę niespodziankę.
2370— Bądź pan spokojny — odrzekł Bonacieux — moja żona ubóstwia mnie, jeszcze czas.
2371— Dureń! — szepnęła pani Bonacieux.
2372— Cicho! — rzekł d'Artagnan, ściskając mocniej jej rękę.
2373— Jak to?… Jeszcze czas? — zapytał mężczyzna w płaszczu.
2374— Pędzę do Luwru, wywołuję panią Bonacieux, powiem jej, że się namyśliłem, dostaję list i lecę z nim do kardynała.
2375— To śpiesz się! Ja tu powrócę wkrótce, aby się dowiedzieć, coś uczynił.
2376 2377— Podły! — rzekła pani Bonacieux, stosując jeszcze i to określenie na swojego męża.
2378— Cicho!… — odezwał się d'Artagnan, coraz mocniej ściskając jej rączkę.
2379Naraz straszny ryk przerwał uwagę dwojga młodych ludzi.
2380Był to głos małżonka pani Konstancji, który dostrzegłszy zniknięcie trzosa, darł się na całe gardło, że go okradziono.
2381— O! Boże!… — zawołała pani Bonacieux. — Gotów poruszyć całą dzielnicę.
2382Bonacieux krzyczał długo, lecz podobne hałasy, dlatego że często się wówczas powtarzały, nikogo już nie zwabiały na ulicę des Fossoyeurs, a przy tym dom kramarza miał nietęgą reputację.
2383Widząc więc, że nikt nie przybywa, wybiegł z domu, krzycząc nieustannie, i było już tylko słychać jego głos, oddalający się w kierunku ulicy du Bac.
2384— A teraz, kiedy już poszedł sobie, na pana kolej, abyś wyszedł — rzekła pani Bonacieux. — Odwagi, a przede wszystkim roztropności. Pamiętaj, że teraz należysz do królowej.
2385— Do niej i do ciebie! — zawołał d'Artagnan. — Bądź spokojna, piękna Konstancjo, stanę się godny jej wdzięczności; lecz czy powrócę godny twojej miłości?
2386Młoda kobieta odpowiedziała mu na to żywym rumieńcem, który okrasił jej lica.
2387W kilka chwil potem d'Artagnan wyszedł osłonięty szerokim płaszczem.
2388Pani Bonacieux powiodła za nim rozkochanymi oczyma, lecz skoro zniknął przy zakręcie ulicy, padła na kolana i złożyła ręce.
2389— O! Boże!… — zawołała. — Weź w swoją opiekę królową i nie opuszczaj mnie!
D'Artagnan udał się wprost do pana de Tréville. Rozważył, iż za chwilę kardynał uprzedzony zostanie przez tego potępieńca, który widocznie był jego agentem, i słusznie sądził, iż nie ma czasu do stracenia. Serce młodzieńca radością było wezbrane.
2391Zdarzała mu się sposobność, w której były jednocześnie sława i pieniądze do zdobycia, a na domiar czynniki te, jak gdyby na zachętę, zbliżały go do kobiety, którą ubóstwiał. Wypadek więcej czynił dla niego, niżby śmiał żądać od Opatrzności.
2392Pan de Tréville znajdował się w salonie, jak zwykle otoczony szlachtą.
2393D'Artagnan, którego znano jako dobrze widzianego, udał się prosto do gabinetu i polecił, aby dano znać, iż czeka w sprawie nader ważnej.
2394Po upływie pięciu minut wszedł pan de Tréville.
2395Na pierwszy rzut oka zacny kapitan poznał z oblicza, na którym malowała się radość, że rzeczywiście zaszło coś niezwykłego.
2396Przez całą drogę d'Artagnan stawiał sobie pytanie: czy wypadało zwierzyć się panu de Tréville, czy też żądać tylko udzielenia odeń pozwolenia na zupełnie swobodne działanie w tajemnej sprawie? Lecz pan de Tréville tak nieskończenie dobry był dla niego, a sam tak oddany królowi i królowej, tak serdecznie przy tym nienawidził kardynała, że młodzieniec postanowił opowiedzieć mu wszystko.
2397— Żądałeś widzenia mnie, mój młody przyjacielu? — odezwał się pan de Tréville.
2398— Tak, panie — rzekł d'Artagnan. — I mam nadzieję, iż pan mi przebaczy, że go trudzę, gdy się dowiesz, o co tu chodzi.
2399 2400— Chodzi tu ni mniej, ni więcej — rzekł d'Artagnan, zniżając głos — o cześć, a może nawet i o życie królowej.
2401— Co mówisz?… — zagadnął pan de Tréville, potoczywszy wzrokiem dokoła, dla upewnienia się, czy są sami, i skupiając badawcze spojrzenie na d'Artagnanie.
2402— Mówię panu, iż wypadek uczynił mnie panem tajemnicy…
2403— Którą spodziewam się, młodzieńcze, iż zachowasz kosztem twojego życia.
2404— Ale winienem powierzyć ją panu, bo jedynie ty możesz mi dopomóc w spełnieniu zlecenia, które otrzymałem od Jej Królewskiej Mości.
2405— Czy tajemnica ta do ciebie należy?
2406— Nie, panie, lecz do królowej.
2407— A czyś upoważniony do powierzenia mi jej?
2408— Nie, panie, zlecono mi najgłębszą tajemnicę.
2409— Dlaczegóż więc chcesz ją zdradzić przede mną?…
2410— Ponieważ, mówię, bez pana nie mogę nic zrobić, a lękam się, byś nie odmówił mi łaski, której przychodzę żądać, jeżeli nie będziesz wiedział, w jakim celu o nią proszę.
2411— Zachowaj tę tajemnicę, młodzieńcze, i mów, czego pragniesz.
2412— Pragnę, abyś pan otrzymał dla mnie od pana des Essarts dwutygodniowy urlop.
2413 2414 2415 2416 2417— Czy możesz mi powiedzieć dokąd?
2418 2419— Czy komuś zależy na tym, abyś się tam nie dostał?
2420— Sądzę, iż kardynał dałby wszystko na świecie, aby mi w tym przeszkodzić.
2421 2422 2423— W takim razie nie dojedziesz nawet do Bondy[237]. Ja ci to mówię, słowo de Tréville.
2424 2425 2426— Umrę, spełniając swój obowiązek.
2427— Lecz posłannictwo twoje nie będzie spełnione.
2428— To prawda — zauważył d'Artagnan.
2429— Wierzaj mi — ciągnął dalej de Tréville — w przedsięwzięciach tego rodzaju tylko jeden na czterech może dotrzeć do miejsca.
2430— A! Masz pan słuszność — rzekł d'Artagnan — lecz znasz przecie Atosa, Portosa i Aramisa i wiesz, czy mogę nimi rozporządzać.
2431— Ale nie powierzaj im tajemnicy, której i ja nie chcę znać.
2432— Raz na zawsze przysięgliśmy sobie ślepe zaufanie i wierność bez granic; wreszcie pan może im powiedzieć, iż ufasz mi zupełnie, a tak samo jak pan i oni mi zawierzą.
2433— Mogę każdemu z nich posłać dwutygodniowy urlop, nic więcej; Atosowi, któremu dolega rana, aby udał się do wód w Forges[238]; zaś Portosowi i Aramisowi, aby towarzyszyli przyjacielowi, który potrzebuje ich pomocy w chorobie. Doręczenie urlopu będzie dowodem, że upoważniam ich do podróży.
2434— Dzięki, panie, jesteś nieskończenie dobry.
2435— Idź więc do nich natychmiast i niech wszystko będzie tej nocy gotowe. A!… Napiszże mi zaraz prośbę do pana des Essarts. Być może, iż miałeś szpiega za piętami, a w takim razie odwiedziny twoje znane są już kardynałowi, będą tym przynajmniej uprawnione.
2436D'Artagnan napisał prośbę, a pan de Tréville, biorąc ją do ręki, zaręczył, że przed drugą po północy cztery urlopy zostaną przesłane do własnych mieszkań muszkieterów.
2437— Zechciej pan odesłać mój do Atosa — rzekł d'Artagnan. — Przy powrocie do siebie lękam się jakiego zdradzieckiego spotkania.
2438— Bądź spokojny. Bywaj zdrów i szczęśliwej drogi! Ale! Ale! — rzekł de Tréville, przywołując go z powrotem.
2439 2440 2441D'Artagnan zabrzęczał trzosem w kieszeni.
2442— Ale czy dosyć? — zapytał de Tréville.
2443 2444— To dobrze, można z tym na koniec świata zajechać; ruszaj więc.
2445D'Artagnan pożegnał pana de Tréville, który podał mu rękę, młodzieniec uścisnął ją z szacunkiem i wdzięcznością.
2446Odkąd przybył do Paryża, mógł tylko poszczycić się tym niezrównanym człowiekiem, którego w każdym wypadku znajdował zawsze zacnym, prawym i wielkim.
2447Najpierw udał się do Aramisa, a nie był u niego od owego pamiętnego wieczoru, kiedy śledził panią Bonacieux.
2448Co więcej, ile razy go odtąd widział, spostrzegał głęboki smutek rozlany na jego obliczu.
2449Tego wieczora również Aramis siedział chmurny i zamyślony.
2450D'Artagnan zagadnął go o tę ponurą melancholię, lecz Aramis zwalał wszystko na komentarze nad osiemnastym rozdziałem świętego Augustyna, które był zmuszony napisać na następny tydzień i to, jak mówił, tak go wielce zajmowało.
2451Gdy rozmawiali już jakiś czas, wszedł służący pana de Tréville, niosąc zapieczętowane papiery.
2452— Cóż to takiego? — zapytał Aramis.
2453— Urlop, żądany przez pana — odrzekł lokaj.
2454— Przeze mnie? Ja wcale nie żądałem urlopu.
2455— Nic nie mów, tylko bierz — odezwał się d'Artagnan. — Ty, przyjacielu, masz pół pistola za fatygę; podziękuj bardzo panu de Tréville od pana Aramisa. Ruszaj.
2456Służący skłonił się nisko i wyszedł.
2457— Cóż to znaczy? — zapytał Aramis.
2458— Wybieraj się w dwutygodniową podróż i chodź ze mną.
2459— Ależ ja teraz właśnie nie mogę wyjechać z Paryża, nie wiedząc…
2460 2461— Co się z nią stało, nieprawdaż? — dokończył d'Artagnan.
2462 2463— Z damą, która tu była, z damą o haftowanej chusteczce.
2464— Kto ci o tym powiedział? — zawołał Aramis, blednąc jak chusta.
2465 2466 2467 2468— Słuchaj — rzekł Aramis — skoro tyle rzeczy już ci wiadomo, może wiesz także, co się z nią stało?
2469— Sądzę, iż powróciła do Tours.
2470— Do Tours? A tak, więc znasz ją widocznie. Lecz jak mogła tam powrócić, nie powiedziawszy mi o tym ani słowa?
2471— Obawiała się, aby jej nie aresztowano.
2472 2473— Bo lękała się skompromitować tym ciebie.
2474— D'Artagnanie, życie mi zwracasz! — zawołał Aramis. — Sądziłem już, że mną wzgardzono, że mnie zdradzono. Tak szczęśliwy się czułem, ujrzawszy ją znowu! Nie mogłem uwierzyć, aby narażała swoją wolność dla mnie; a jednak jaka przyczyna sprowadzić ją mogła do Paryża?
2475— Przyczyna, dla której dziś wyruszamy do Londynu.
2476— A cóż to za przyczyna? — zapytał Aramis.
2477— Dowiesz się o niej kiedyś, Aramisie; na teraz chcę naśladować powściągliwość w mowie siostrzenicy doktora.
2478Aramis uśmiechnął się, przypomniał sobie bowiem bajkę opowiedzianą przyjaciołom.
2479— Dobrze! Skoro więc wyjechała z Paryża, a ty pewny tego jesteś, d'Artagnanie, nic mnie już nie zatrzymuje i gotów jestem z tobą pojechać… Dokądże teraz idziesz?
2480— Do Atosa, ale proszę cię, śpiesz się, bo dużo czasu już straciliśmy. Zawołaj Bazina.
2481 2482— Może. W każdym razie byłoby dobrze, ażeby z nami poszedł do Atosa.
2483Aramis przywołał Bazina i rozkazał mu podążyć za nimi do Atosa.
2484— Chodźmy — rzekł, biorąc płaszcz, szpadę i trzy pistolety i otwierając wszystkie szufladki, aby przekonać się, czy nie znajdzie w nich choć kilku zabłąkanych pistoli.
2485Przekonawszy się ostatecznie, że poszukiwania te są zbyteczne, ruszył za d'Artagnanem, rozmyślając, w jaki sposób młody kadet z gwardii tak dobrze jak i on wiedział, kim była ta dama, której udzielił gościnności u siebie, i że wiedział jeszcze lepiej od niego, co się z nią stało.
2486Wychodząc, Aramis położył rękę na ramieniu d'Artagnana i wpatrzywszy się w niego badawczo, rzekł:
2487 2488 2489— Ani Atosowi, ani Portosowi nawet?
2490 2491 2492Aramis, już zupełnie spokojny, szedł obok d'Artagnana, wkrótce obydwaj przybyli do Atosa.
2493Zastali go z urlopem w jednej i listem od pana de Tréville w drugiej ręce.
2494— Czy nie moglibyście mnie objaśnić, co znaczy ten urlop i ten list, który odebrałem? — zapytał ich zdziwiony.
2495Mój drogi Atosie, i ja chciałbym, skoro twoje zdrowie koniecznie tego wymaga, abyś mógł odpocząć przez parę tygodni. Wybierz się więc do wód w Forges lub dokąd ci się podoba, i powróć należycie do zdrowia.
— List ten i urlop znaczą, Atosie, że trzeba jechać ze mną.
2496 2497 2498 2499— Króla i królowej, bo czyż nie jesteśmy sługami Ich Królewskich Mości?
2500 2501— Co, u licha — rzekł — dziwne rzeczy się dzieją. Odkądże to w muszkieterach udzielają ludziom urlopów, gdy o nie wcale nie proszą?
2502— Odtąd, odkąd mają przyjaciół, którzy żądają tego w ich imieniu — rzekł d'Artagnan.
2503— A! A! — zawołał Portos. — Widocznie coś tu nowego się święci?
2504— Tak — rzekł Aramis — jedziemy.
2505 2506— Na honor, nie mam pojęcia — odezwał się Atos — zapytaj d'Artagnana.
2507— Do Londynu, panowie — odrzekł tenże.
2508— Do Londynu! — wykrzyknął Portos. — A cóż my tam będziemy robili?
2509— Tego właśnie nie mogę wam powiedzieć, trzeba mi zaufać.
2510— Ależ na taką podróż potrzeba pieniędzy — dodał Portos — a ja ich nie mam wcale.
2511— Ani ja — odezwał się Aramis.
2512 2513— Ja mam — odparł d'Artagnan, wyciągając swój skarb z kieszeni i kładąc go na stole. — Trzos ten zawiera trzysta pistoli; każdy z nas weźmie po siedemdziesiąt pięć. To wystarczy, aby zajechać do Londynu i powrócić stamtąd. Zresztą, bądźcie spokojni, nie wszyscy my tam dojedziemy.
2514 2515— Bo według wszelkiego prawdopodobieństwa niektórzy z nas pozostaną w drodze.
2516— Czyż to jakaś wyprawa wojenna?
2517— I to najniebezpieczniejsza, oznajmiam wam, moi panowie.
2518— Masz tobie! Lecz jeżeli mamy iść na śmierć, chciałbym przynajmniej wiedzieć, dlaczego — rzekł Portos.
2519— O! Dużo na tym skorzystasz — odezwał się Atos.
2520— Jednakże i ja jestem tego zdania co Portos — rzekł Aramis.
2521— A czy słyszeliście kiedyś, aby król nam zdawał sprawę? Nie; mówi wam ot po prostu: „Panowie, biją się w Gaskonii czy też we Flandrii; idźcie tam bić się!”… I idziecie. Dlaczego? Wszak to was nie obchodzi bynajmniej.
2522— Słusznie powiada d'Artagnan — przemówił Atos. — Mamy trzy urlopy od pana de Tréville i mamy trzysta pistoli, nie wiem od kogo. Idźmy więc dać się zabić tam, dokąd nas posyłają. Czyż życie warte jest tylu rozpraw? D'Artagnanie, gotów jestem z tobą iść.
2523 2524— I ja też — dodał Aramis. — Zwłaszcza że chętnie opuszczę Paryż. Potrzebuję rozrywki.
2525— Tym lepiej! Będziecie jej mieć niemało, moi panowie, bądźcie tego pewni! — podchwycił d'Artagnan.
2526— No, a teraz, kiedyż jedziemy? — zagadnął Atos.
2527— Natychmiast — odparł d'Artagnan — nie mamy do stracenia ani chwili.
2528— Hola! Grimaud, Planchet, Mousqueton, Bazin! — krzyknęli czterej młodzieńcy, przywołując swoich pachołków. — Czyścić nam buty i sprowadzić konie ze stajni pałacowej.
2529Każdy muszkieter trzymał w stajni ogólnych koszar konia swego i swego pachołka. Wszyscy czterej służący popędzili cwałem.
2530— A teraz ułóżmy plan wyprawy — odezwał się Portos. — Dokąd jedziemy najpierw?
2531— Do Calais[239] — odparł d'Artagnan — jest to najprostsza droga do Londynu.
2532— Niech i tak będzie! — rzekł Portos. — Ale ja bym coś powiedział…
2533 2534— Czterej mężczyźni podróżujący razem zawsze wyglądają podejrzanie: D'Artagnan da każdemu z nas zlecenie. Ja najprzód wyruszę drogą do Boulogne; we dwie godziny po mnie Atos wypuści się w stronę Amiens; Aramis podąży za nami drogą do Noyon; d'Artagnan zaś pojedzie, którędy mu się spodoba, w ubraniu Plancheta, gdy tymczasem Planchet uda się za nami, przebrany za d'Artagnana w mundurze gwardzistów.
2535— Panowie — odezwał się Atos — moim zdaniem nie należy wtajemniczać pachołków w sprawy tego rodzaju. Szlachcic, Sługa, TajemnicaSzlachta nieraz zdradza podobne tajemnice, służba sprzedaje je zawsze.
2536— Plan Portosa wydaje mi się niepraktyczny z tego względu, iż ja sam nie wiem, jakie zlecenia mogę mu dać. Jestem oddawcą listu, nic więcej. Nie mam i nie mogę stworzyć trzech kopii tego pisma, ponieważ jest zapieczętowane; więc moim zdaniem wypada nam podróżować wspólnie. List ten tu się znajduje, w tej oto kieszeni.
2537I wskazał, gdzie ma ukryty list.
2538— Jeżeli zostanę zabity, jeden z was go weźmie i pojedzie dalej. Gdy padnie ten drugi, przyjdzie kolej na innego, i tak dalej. Chodzi przecie o to, aby choć jeden dotarł do miejsca.
2539— Brawo, d'Artagnanie! Zgadzam się z tobą zupełnie — rzekł Atos. — Nade wszystko należy być konsekwentnym; ja mam się leczyć kąpielami, wy mi będziecie towarzyszyć; jestem wolny. Jeżeli zechcą nas aresztować, pokażę list pana de Tréville, a wy wasze urlopy; jeżeli będą was napastować, będziemy się razem bronić; jeżeli będą nas sądzić, będziemy utrzymywać do ostatniego, że nie mieliśmy innego zamiaru prócz kąpania się w morzu; pojedynczo nietrudno byłoby nam poradzić, gdy tymczasem czterech mężczyzn razem tworzy już zastęp pokaźny. Uzbroimy czterech pachołków w pistolety i muszkiety; gdyby nawet armię przeciw nam wysłano, stawimy jej czoło, a ten, który przeżyje, jak mówi d'Artagnan, doręczy list.
2540— Dobrze powiedział — zawołał Aramis — nieczęsto mówisz, Atosie, lecz gdy się odezwiesz, to już jak święty Jan Złotousty[240]. Ja przyjmuję plan Atosa. A ty, Portosie?
2541— Ja także — odrzekł tenże — jeżeli tylko podoba się d'Artagnanowi. On, jako oddawca listu, jest z natury rzeczy wodzem wyprawy; niech postanowi, a my wykonamy.
2542— A więc! — odezwał się d'Artagnan. — Postanawiam, iż przyjmujemy plan Atosa i że za pół godziny wyruszymy w drogę.
2543I każdy z nich sięgnąwszy ręką do trzosa, wziął siedemdziesiąt pięć pistoli i przygotowywał się do wyjazdu o umówionej godzinie.
O drugiej nad ranem nasi czterej ochotnicy wyjechali z Paryża przez rogatkę Saint-Denis.
2545Noc usposabiała ich do milczenia; mimo woli ulegli wpływowi ciemności i wszędzie podejrzewali zasadzki.
2546Pierwszy brzask dzienny rozwiązał im języki. Radość, SłońceWesołość powraca ze słońcem.
2547Jak gdyby w przeddzień potyczki serca im biły, oczy się świeciły, czuli, że życie, które może im przyjdzie pożegnać, jest bądź co bądź skarbem drogocennym.
2548Zastęp ich wyglądał nader groźnie.
2549Kare konie muszkieterów, ich wojenna postawa, miarowy z nawyknienia chód aż nadto wyraźnie zdradzały ich sekretne incognito.
2550Za nimi jechali pachołkowie, zbrojni od stóp do głów.
2551Wszystko szło jak najlepiej aż do Chantilly, dokąd przybyli około godziny ósmej z rana. Należało spożyć śniadanie. Zatrzymali się przed oberżą, którą zalecał znak przedstawiający świętego Marcina oddającego ubogiemu połowę swojego płaszcza.
2552Przykazano pachołkom nie rozsiodływać koni i być w pogotowiu do niezwłocznego wyjazdu.
2553Weszli do sali ogólnej i zasiedli do stołu.
2554Jakiś szlachcic, przybyły drogą od Dammartin, jadł śniadanie przy tym samym stole. Wdał się z nimi w rozmowę o pogodzie i deszczu; podróżni nasi odpowiadali mu; wypił za ich zdrowie, ci znów odwzajemnili się mu grzecznością za grzeczność.
2555Jednak w chwili, gdy Mousqueton oznajmił, że konie gotowe, i zaczęto wstawać od stołu, nieznajomy zaproponował Portosowi wypicie za zdrowie kardynała. Portos zgodził się na to chętnie pod warunkiem, że szlachcic wypije też za zdrowie króla. Nieznajomy odparł mu ostro, że nie zna innego króla prócz Jego Eminencji. Wtedy Portos nawymyślał mu od pijaków, a tamten pochwycił za szpadę.
2556— Głupstwo zrobiłeś — rzekł Atos. — Trudna rada, nie ma teraz sposobu wycofania się, zabij tego człowieka i dopędź nas, jak możesz najprędzej.
2557I wszyscy trzej dosiedli koni i puścili się cwałem, a Portos obiecywał swojemu przeciwnikowi, że przedziurawi go wszystkimi pchnięciami znanymi w szermierce.
2558— Już nas o jednego mniej — rzekł Atos, odjechawszy pięćset kroków.
2559Przywódca— Dlaczego ten człowiek przyczepił się do Portosa, a nie do któregoś z nas? — zapytał Aramis.
2560— Bo Portos krzyczy najgłośniej z nas wszystkich, więc wziął go za przywódcę — odrzekł d'Artagnan.
2561— Zawsze mówiłem, że ten kadet gaskoński jest studnią mądrości — mruknął pod nosem Atos.
2562 2563W Beauvais zatrzymali się przez dwie godziny dla wytchnienia koni i chcąc zaczekać na Portosa. Jednak po upływie tego czasu, ponieważ ani jego, ani wieści o nim nie było, ruszyli w dalszą drogę.
2564O milę za Beauvais, w miejscu, gdzie droga wiła się wąwozem pomiędzy wzgórzami, napotkali ośmiu czy dziesięciu ludzi, którzy nie wiadomo po co kopali tu ziemię i w miękkim gruncie tworzyli błotniste kałuże.
2565Aramis, bojąc się powalania bucików w tych sztucznych trzęsawiskach, zgromił ich ostro.
2566Atos chciał go powstrzymać, lecz było już za późno.
2567Robotnicy odpowiedzieli drwinkami.
2568Wobec takiego zuchwalstwa nawet chłodny Atos stracił głowę i na jednego z nich najechał koniem.
2569Wtedy ludzie ci cofnęli się do przydrożnego rowu i pochwycili ukryte muszkiety.
2570Wycelowali do naszych siedmiu podróżnych.
2571Aramisowi kula przebiła ramię, inna utkwiła Mousquetonowi w mięśniu będącym przedłużeniem niższej części krzyża.
2572Mousqueton spadł z konia, wprawdzie nie dlatego, że jego rana była niebezpieczna, lecz że jej nie mógł obejrzeć i sądził zapewne, że jest groźniejsza.
2573— To zasadzka — odezwał się d'Artagnan — nie dajmy się wziąć na wędkę! Dalej, w drogę!…
2574Aramis, choć ranny, chwycił się grzywy konia, który uniósł go za innymi.
2575Wierzchowiec Mousquetona także ich dognał i galopował w szeregu bez jeźdźca.
2576— Będziemy mieli konia zapasowego — rzekł Atos.
2577— Wolałbym kapelusz — odezwał się d'Artagnan — mój zdmuchnęła mi kula. Całe szczęście, na honor, że list się w nim nie znajdował.
2578— Otóż masz! Gotowi zabić biednego Portosa, jak będzie tamtędy przejeżdżał — zauważył Aramis.
2579— E!… Gdyby był na nogach, dopędziłby nas już dotąd — rzekł Atos. — Wszystko mi się zdaje, że ten pijak był już trzeźwy przy pojedynku.
2580I pędzili jeszcze galopem przez parę godzin, choć konie były tak zmęczone, że obawiano się, aby wkrótce nie odmówiły posługi.
2581Podróżni jechali na przełaj w nadziei, że tym sposobem unikną zaczepki, lecz w Crèvecoeur Aramis oświadczył, że dalej nie może jechać.
2582W istocie trzeba było jego wielkiej odwagi, ukrytej pod elegancką powierzchownością i gładkim obejściem, aby wytrwać aż dotąd.
2583Co chwila bladł straszliwie i musiano go podtrzymywać na koniu; zsadzono go przed bramą oberży, pozostawiono z nim Bazina, który więcej zawadzał, niż pomagał w utarczce, i puszczono się w drogę w nadziei, że noc będzie można przepędzić w Amiens.
2584— Do diabła! — zaklął Atos, gdy znów ruszyli w drogę, w składzie zmniejszonym do dwóch panów i tyluż pachołków. — Do diabła! Już więcej nie dam się złapać i przyrzekam, że nie otworzę gęby ani szpady nie dotknę aż do samego Calais. Przysięgam…
2585— Nie przysięgajmy!… — odezwał się d'Artagnan. — Pędźmy co tchu, jeżeli tylko przystaną na to nasze konie.
2586I spinając ostrogami boki wierzchowców, podniecali słabnące w nich siły.
2587O północy stanęli w Amiens i zatrzymali się w oberży „Pod Złotą Lilią”.
2588Oberżysta wyglądał na człowieka najuczciwszego pod słońcem, przyjął podróżnych ze świecą w jednej, a szlafmycą[241] w drugiej ręce; ofiarowywał każdemu z nich osobny śliczny pokoik.
2589Na nieszczęście dwa te pokoje położone były na przeciwnych krańcach oberży.
2590D'Artagnan i Atos odmówili. Gospodarz odpowiedział, że nie rozporządzał innymi pokojami godnymi tak wielkich panów; ci zaś oświadczyli, że gotowi są przespać się w izbie ogólnej, choćby na materacu rzuconym na ziemię.
2591Oberżysta nalegał, oni nie ustąpili; trzeba było nareszcie zrobić tak, jak chcieli.
2592Ale tylko co przyrządzili sobie posłanie i zatarasowali drzwi od wewnątrz, gdy ktoś zapukał do okiennicy od podwórza.
2593Spytali: „kto tam?”, a poznawszy głosy swoich pachołków, otworzyli.
2594Rzeczywiście byli to Planchet i Grimaud.
2595— Grimaud sam dopilnuje koni… — odezwał się Planchet — a ja, jeżeli panowie zechcą pozwolić, położę się pod ich drzwiami i będzie pewność, że nikt tutaj nie wejdzie.
2596— A na czym się położysz? — zapytał d'Artagnan.
2597— Mam posłanie — odparł Planchet, wskazując na wiązkę słomy.
2598— A to chodź — rzekł d'Artagnan — może nawet i masz słuszność; twarz tego oberżysty nie bardzo mi się podoba, jest zanadto uprzejmy.
2599— I mnie także niekoniecznie — odezwał się Atos.
2600Planchet wdrapał się oknem i położył się w poprzek drzwi, a Grimaud zamknął się w stajni, zaręczając, iż o piątej z rana wraz z końmi będzie gotowy.
2601Noc upłynęła dość spokojnie, jednakże około drugiej nad ranem ktoś próbował otworzyć drzwi; ponieważ jednak Planchet obudziwszy się, nagle zawołał: „kto tam?”, ten ktoś odpowiedział, że się pomylił, i odszedł.
2602O czwartej posłyszano okrutny hałas w stajni.
2603Grimaud chciał zbudzić parobków, a ci zaczęli go bić.
2604Otworzywszy okno, śpiący w oberży ujrzeli biedaka bez przytomności, z głową rozciętą trzonkiem od wideł.
2605Planchet wyskoczył na podwórze, chcąc siodłać konie, lecz były ochwacone[242]. Jeden tylko wierzchowiec Mousquetona, który przez kilka godzin odbywał podróż bez jeźdźca, mógł służyć do dalszej jazdy, jednak przez pomyłkę, trudną do pojęcia, weterynarz, po którego posłano, jak się okazało, aby puścił krew koniowi oberżysty, uczynił to z koniem Mousquetona.
2606To wszystko stawało się niepokojące, bo ubiegłe przygody mogły być wprawdzie zrządzeniem losu, lecz również wynikiem uknutego z góry planu.
2607Atos i d'Artagnan pozostali, Planchet tymczasem poszedł się dowiedzieć, czy nie ma gdzieś w pobliżu trzech koni do nabycia.
2608Przed bramą stały założone dwa konie osiodłane do drogi, wypoczęte i silne. Dobrze się to zdarzyło.
2609Planchet zapytał, gdzie są ich właściciele. Odpowiedziano mu, że nocowali w oberży i w tej chwili rozliczają się z gospodarzem.
2610Atos także udał się, aby uregulować rachunek, zaś d'Artagnan i Planchet pozostali w bramie.
2611Oberżysta siedział w pokoju odległym, na dole, poproszono więc Atosa, aby się tam udał.
2612Atos, nie podejrzewając nic, przystąpił do oberżysty i wyjął z kieszeni dwa pistole. Oberżysta siedział przy biurku, którego jedna z szufladek była otwarta.
2613Wziął od Atosa pieniądze i począł je oglądać na wszystkie strony, po czym krzyknął, że są fałszywe, oświadczając, że każe aresztować jego i towarzysza jako podrabiaczy pieniędzy.
2614— Hultaju — syknął Atos, podchodząc do niego — uszy ci poobcinam.
2615W tej chwili czterech zbrojnych ludzi wpadło bocznymi drzwiami i rzuciło się na Atosa.
2616— Schwytano mnie! — krzyknął Atos na całe gardło. — D'Artagnanie, uciekaj! — I strzelił po dwakroć z pistoletu.
2617D'Artagnan i Planchet, nie w ciemię bici, nie czekając na powtórny rozkaz, odwiązali konie, które stały przed bramą, skoczyli na nie, spięli ostrogami i popędzili cwałem.
2618— Czy ty wiesz, co się stało z Atosem? — zagadnął w pędzie d'Artagnan Plancheta.
2619— A! Panie mój! — odparł Planchet. — Widziałem, jak dwa te strzały położyły dwóch ludzi i zdaje mi się, że widziałem także przez szyby, jak rąbał się z innymi.
2620— Dzielny Atos! — szepnął d'Artagnan. — Ciężko pomyśleć, że muszę go opuścić! Zresztą, kto wie, co nas tu niedługo czeka. Naprzód Planchet, naprzód! Zuch z ciebie, mój chłopcze.
2621— Ja panu mówiłem — odrzekł tenże — że Pikardyjczycy to taki naród, co go w potrzebie poznaje się dopiero, a teraz na swojej ziemi jestem, to mi ducha dodaje.
2622I obydwaj sadząc, co koń wyskoczy, przybyli jednym tchem do Saint-Omer.
2623Tam, zarzuciwszy cugle na ramię, dali wytchnąć koniom, sami przekąsili naprędce, stojąc na ulicy, i dalej pocwałowali.
2624O sto kroków od bram Calais koń d'Artagnana padł; z nozdrzy i oczu rzuciła mu się krew i nie było sposobu ratować. Był jeszcze wierzchowiec Plancheta, lecz i ten się rozparł i niepodobna było zmusić go do dalszej drogi.
2625Na szczęście mieli już blisko do miasta, porzuciwszy więc swoje wierzchowce na środku drogi, pośpieszyli do portu.
2626Planchet zwrócił uwagę swego pana na jakiegoś szlachcica idącego ze służącym o jakieś pięćdziesiąt kroków przed nim.
2627Zrównali się z nim czym prędzej. Wyglądał na mocno zajętego, obuwie miał pokryte pyłem i dopytywał, czy nie mógłby się natychmiast przeprawić na brzeg angielski.
2628— Nic łatwiejszego — odpowiedział właściciel statku gotowego do odpłynięcia — lecz dziś z rana przyszedł rozkaz, aby nie przewozić nikogo bez szczególnego pozwolenia kardynała.
2629— Ja też je posiadam — rzekł szlachcic, wyjmując papier z kieszeni — oto jest.
2630— Każ je pan poświadczyć przez naczelnika przystani — rzekł właściciel statku.
2631 2632 2633 2634— O ćwierć mili od miasta, nawet widać stąd dom, ten dach, pokryty dachówką, pod wzgórzem.
2635— Bardzo dobrze! — rzekł młody szlachcic.
2636I skinąwszy na swego służącego, poszedł w tamtą stronę.
2637D'Artagnan i Planchet udali się za nim w odległości pięciuset kroków.
2638Wydostawszy się z miasta, d'Artagnan przyśpieszył kroku i zrównał się ze szlachcicem przed samym laskiem.
2639— Panu, jak mi się zdaje, bardzo pilno? — zagadnął go d'Artagnan.
2640 2641— Bardzo mi przykro — rzekł d'Artagnan — lecz i mnie pilno niezmiernie, chciałem więc prosić pana o wyświadczenie mi przysługi.
2642 2643— Ażebym ja był pierwej od pana.
2644— Niepodobna — odparł młody szlachcic — przebyłem sześćdziesiąt mil w ciągu czterdziestu czterech godzin, a jutro w południe muszę być w Londynie.
2645— Tę samą drogę i ja przebyłem w ciągu czterdziestu godzin, a jutro o dziesiątej rano muszę być w Londynie.
2646— Mocno mnie to boli, lecz ja przybyłem pierwszy i nie pozwolę się wyprzedzić.
2647— I mnie bardzo przykro, lecz przybyłem później, a pierwszy tam stanę.
2648— Sprawa królewska!… — odezwał się szlachcic.
2649— A moja sprawa osobista!… — odparł d'Artagnan.
2650— Ależ, o ile mi się zdaje, szukasz pan ze mną zaczepki?
2651— A cóż pan chcesz, żeby to było, u licha!…
2652— Czego więc pan żądasz ode mnie?
2653 2654 2655— Otóż żądam rozkazu, który pan masz przy sobie, bo ja go nie posiadam, a jest mi bardzo potrzebny.
2656 2657 2658Bijatyka— Ustąp mi pan z drogi!…
2659 2660— Mój ty zuchu, chcesz, abym ci łeb roztrzaskał?… Hola! Lubin! Podaj pistolety.
2661— Planchecie — odezwał się d'Artagnan — zabierz się do sługi, ja biorę na siebie pana.
2662Ośmielony poprzedniem powodzeniem Planchet rzucił się na Lubina, a ponieważ był krzepki, przewrócił go na wznak i ukląkł mu na piersiach.
2663— Rób pan, co do pana należy — rzekł Planchet — ja zrobiłem już swoje.
2664Szlachcic, widząc to, dobył szpady i uderzył na d'Artagnana, lecz trafił na silnego przeciwnika.
2665W ciągu trzech sekund d'Artagnan zadał mu trzy pchnięcia, mówiąc za każdym:
2666— To za Atosa, to za Aramisa, a to za Portosa.
2667Za trzecim pchnięciem szlachcic padł jak kłoda.
2668D'Artagnan sądził, że umarł, a co najmniej zemdlony. Schylił się, aby zabrać mu rozkaz kardynalski, lecz w chwili gdy sięgnął ręką, aby go zrewidować, ranny, który nie wypuścił z ręki szpady, pchnął go w same piersi, mówiąc:
2669 2670— To dla mnie?… Zobaczymy, czyje na wierzchu!… — krzyknął wściekły d'Artagnan, przybijając go do ziemi czwartym pchnięciem w brzuch.
2671Teraz już szlachcic zamknął oczy i zemdlał.
2672D'Artagnan poszukał w jego kieszeniach i zabrał rozkaz wolnego przejazdu wypisany na imię hrabiego de Wardes.
2673Kondycja ludzkaNastępnie, spojrzawszy po raz ostatni na pięknego młodzieńca liczącego zaledwie dwadzieścia pięć lat, którego miał zostawić leżącego bez czucia, a może i bez życia, westchnął nad dziwnym przeznaczeniem doprowadzającym ludzi do wzajemnego tępienia się na rzecz tych, którzy są im zupełnie obcy, a często nie wiedzą nawet o ich istnieniu.
2674Lecz z tej zadumy wyrwał go Lubin, który wydawał chrapliwe krzyki, wzywające o pomoc.
2675Planchet ściskał go z całych sił za gardło.
2676— Panie — rzekł tenże — jak ja go tak trzymam, to nie krzyczy, ale niech no go popuszczę, zaczyna na nowo. Widzę, że to Normandczyk, a to naród uparty.
2677— Zaczekaj! — odezwał się d'Artagnan i wziąwszy chustkę, zatkał Lubinowi usta.
2678— A teraz — rzekł Planchet — przywiążmy go do drzewa.
2679Skrępowali go sumiennie, hrabiego de Wardes złożyli przy nim, a ponieważ i pan, i sługa leżeli w głębi lasku, a dzień miał się ku schyłkowi, nie ulegało wątpliwości, iż pozostaną tak do następnego dnia.
2680— A teraz — odezwał się d'Artagnan — do naczelnika.
2681— Ale pan jest ranny, o ile mi się zdaje? — rzekł Planchet.
2682— To nic, zajmijmy się tym, co ważniejsze; później pomyślimy o mojej ranie, która zresztą nie wydaje mi się zbyt niebezpieczna.
2683I puścili się wyciągniętym krokiem w kierunku siedziby urzędnika.
2684Oznajmiono mu hrabiego de Wardes.
2685 2686— Pan masz rozkaz z podpisem kardynała? — zapytał naczelnik.
2687— Tak, panie, oto jest — odrzekł tenże.
2688— A! Tak, jest w zupełnym porządku — rzekł naczelnik.
2689— Rzecz prosta — odrzekł d'Artagnan — należę do jego najwierniejszych.
2690— Jego Eminencja widocznie chce komuś przeszkodzić w wyjeździe do Anglii.
2691— Tak, niejakiemu d'Artagnanowi, szlachcicowi bearneńskiemu, który wyjechał z Paryża do Londynu wraz ze swymi trzema przyjaciółmi.
2692— Znasz go pan osobiście? — zapytał naczelnik.
2693 2694 2695 2696— Proszę zatem o jego rysopis.
2697 2698I d'Artagnan podał co do joty rysopis hrabiego de Wardes.
2699 2700 2701— O! Będziemy ich pilnowali, jeżeli tylko wpadną w nasze ręce. Jego Eminencja może być spokojny, odstawimy ich do Paryża pod dobrą eskortą.
2702— O! Panie naczelniku, dobrze się zasłużysz kardynałowi.
2703— Czy pan zobaczysz się z nim po powrocie?
2704— Bez najmniejszej wątpliwości.
2705— Powiedz mu, proszę, że jestem jego wiernym sługą.
2706 2707Uradowany tym zapewnieniem naczelnik poświadczył rozkaz wolnego przejazdu i zwrócił go d'Artagnanowi.
2708Ten zaś, nie tracąc czasu na zbyteczne grzeczności, pożegnał naczelnika, dziękując mu, i odszedł.
2709Wydostawszy się stamtąd, obydwaj z Planchetem puścili się pędem, nakładając drogi dla ominięcia lasku, i powrócili inną bramą.
2710Statek stał jeszcze gotowy do drogi, właściciel zaś oczekiwał w porcie.
2711— I cóż?… — zagadnął, ujrzawszy d'Artagnana.
2712— Oto moja poświadczona karta — rzekł tenże.
2713 2714— Nie popłynie dzisiaj, lecz proszę być spokojnym, zapłacę za nas obydwóch.
2715— To ruszajmy — rzekł kapitan.
2716— Ruszajmy — powtórzył d'Artagnan.
2717I razem z Planchetem wskoczył do łodzi, a w pięć minut potem stał na pokładzie.
2718Było to w sam czas, gdyż upłynęli zaledwie pół mili od brzegu, a d'Artagnan ujrzał błysk, a następnie strzał obił się o jego uszy.
2719Strzelano z armaty na znak zamknięcia portu.
2720Teraz należało pomyśleć o ranie.
2721D'Artagnan nie mylił się, na szczęście bynajmniej nie była ona groźna. Ostry koniec szpady natrafił na żebro i ześlizgnął się wzdłuż niego, co więcej, koszula przywarła do rany, z której wydobyło się zaledwie kilka kropel krwi.
2722Czuł się tylko okrutnie strudzony, na pokładzie położono mu materac, padł na niego i zasnął.
2723Nazajutrz, skoro świt, znalazł się najwyżej o cztery mile od brzegów Anglii; w nocy był słaby wiatr i płynęli wolno.
2724O dziesiątej z rana statek zarzucił kotwicę w porcie Dover[243].
2725O wpół do jedenastej d'Artagnan stanął na ziemi angielskiej, mówiąc:
2726 2727Nie koniec na tym; trzeba było dostać się do Londynu.
2728W Anglii poczta była dobra. D'Artagnan z Planchetem wzięli po podjezdku, pocztylion[244] popędził przed nimi; w cztery godziny stanęli u bram stolicy.
2729Nasz Gaskończyk nie znał ani miasta, ani języka. Napisał wszakże na kawałku papieru nazwisko Buckinghama, a każdy mógł wskazać drogę do pałacu księcia.
2730Książę był w Windsorze[245] na polowaniu z królem.
2731D'Artagnan zażądał widzenia się z zaufanym pokojowcem księcia, który podróżując ze swoim panem, wybornie mówił po francusku; powiedział mu, że przybywa z Paryża w sprawie, w której idzie o życie lub śmierć, i że jest zmuszony natychmiast mówić z jego panem.
2732Stanowczość, z jaką wyrażał się d'Artagnan, przekonała Patryka — takie było imię tego pokojowca.
2733Kazał osiodłać dwa konie i podjął się przewodniczyć młodemu gwardziście. Plancheta zaś zsadzono z siodła, zesztywniałego jak kij.
2734Biedny chłopak gonił już ostatkami sił; d'Artagnan wydawał się być z żelaza.
2735Przybywszy do zamku, rozpytywano się; król i Buckingham polowali z sokołami o milę stamtąd. W pół godziny niespełna znaleźli się w miejscu oznaczonym.
2736Patryk usłyszał głos swego pana, przywołujący sokoła.
2737— Kogo mam oznajmić Jego Książęcej Mości? — zapytał d'Artagnana.
2738— Młodego człowieka, który pewnego wieczora szukał z nim zaczepki na Pont Neuf przy latarni Samarytanki.
2739 2740— Przekonasz się pan, że taka dobra, jak każda inna.
2741Patryk puścił konia galopem, dotarł do księcia i oznajmił mu w powyższych słowach, że oczekuje go jakiś wysłaniec.
2742Buckingham poznał d'Artagnana od razu i domyślając się, że we Francji zaszło coś, o czym chcą mu dać wiadomość, zapytał tylko, gdzie jest ten, który przynosi nowiny, a ujrzawszy z daleka mundur gwardii królewskiej, spiął konia ostrogami i popędził prosto do niego.
2743Dyskretny Patryk pozostał na uboczu.
2744— Czy nie zdarzyło się królowej jakieś nieszczęście? — zawołał Buckingham, całą myśl i uczucie swoje przelewając to w pytanie.
2745— Nie sądzę. Przypuszczam jednak, iż znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie, z którego jedynie Wasza Miłość może ją wybawić.
2746— Ja?… — zawołał Buckingham. — Byłżebym tyle szczęśliwy, abym mógł stać się jej przydatny w czymkolwiek! Mów! Mów! Proszę!
2747— Oto list — rzekł d'Artagnan.
2748 2749— Od Jej Królewskiej Mości, jak mi się zdaje.
2750— Od królowej — rzekł Buckingham, blednąc tak straszliwie, że d'Artagnan sądził, iż mdleje.
2751 2752— Co znaczy to przetarte miejsce? — zapytał, pokazując d'Artagnanowi dziurę na wylot w liście.
2753— A! A! — odparł tenże. — Nie widziałem tego. To szpada hrabiego de Wardes przedziurawiła list przy pchnięciu mnie w piersi.
2754— Jesteś pan raniony? — zapytał Buckingham, zrywając pieczęć.
2755— O! Nic to — rzekł d'Artagnan — lekkie draśnięcie.
2756— Boże sprawiedliwy! O czym ja się dowiaduję! — wykrzyknął książę. — Patryk! Pozostań tutaj, a raczej towarzysz królowi wszędzie i powiedz, że błagam go pokornie, aby mi wybaczył, lecz sprawa wielkiej wagi powołuje mnie do Londynu. Jedźmy, panie, jedźmy!
2757I puścili się obaj galopem drogą do stolicy.
Przez drogę książę kazał opowiadać sobie wszystko, o czym wiedział d'Artagnan.
2759Porównując to, co słyszał z ust młodzieńca, ze wspomnieniami własnymi, mógł sobie wytworzyć dokładne pojęcie o ważności położenia, którego wreszcie list królowej, jakkolwiek krótki i niejasny, dawał niemylną miarę.
2760Lecz to go dziwiło najmocniej, że kardynałowi, pomimo wszelkich zabiegów, nie udało się zatrzymać młodzieńca w drodze. Gdy objawił swoje zdziwienie, wtedy d'Artagnan opowiedział mu o przedsięwziętych ostrożnościach i jak dzięki poświęceniu trzech przyjaciół, których pozostawił skrwawionych po drodze, dostał się nareszcie do Anglii kosztem pchnięcia szpadą, które przebiło list królowej, a które oddał panu de Wardes z lichwiarskim procentem.
2761Słuchając tego opowiadania pełnego prostoty, książę ze zdziwieniem spoglądał na młodzieńca, jak gdyby nie mógł pojąć, aby tyle roztropności, odwagi i poświęcenia mogło się łączyć z twarzą mającą najwyżej dwadzieścia lat.
2762Konie pędziły jak wicher, tak że w kilka minut jeźdźcy stanęli u bram Londynu.
2763D'Artagnan myślał, że wjeżdżając do miasta, książę zwolni biegu swego wierzchowca, lecz on pędził co koń wyskoczy, nie troszcząc się o tych, których znalazłszy na drodze, niemiłosiernie tratował.
2764W istocie, kiedy przejeżdżali przez starą część miasta, zdarzyło się parę takich wypadków; Buckingham jednak nie obejrzał się nawet za tymi, których roztratował w przejeździe. D'Artagnan podążał za nim wśród krzyków, bardzo podobnych do złorzeczeń.
2765Wjechawszy w dziedziniec pałacowy, Buckingham zeskoczył z siodła i nie troszcząc się o konia, zarzucił mu cugle na szyję i pędem wbiegł na ganek.
2766D'Artagnan poszedł za jego przykładem, jednak z pewnym niepokojem o te szlachetne zwierzęta, których wartość miał już sposobność ocenić. Uspokoił się przecie, zobaczywszy, że z kuchni i stajni wypadło kilku służących, aby natychmiast zaopiekować się końmi.
2767Książę biegł tak szybko, że d'Artagnan z trudnością mógł za nim zdążyć.
2768Przebył kilka salonów tak wspaniałych, o jakich panowie francuscy pojęcia nawet nie mieli, i dostał się na koniec do sypialni będącej wytworem najwyższego gustu i bogactwa.
2769We framudze tego pokoju znajdowały się drzwi przybrane draperią, które książę otworzył złotym kluczem zawieszonym u szyi na złotym łańcuszku.
2770D'Artagnan przez dyskrecję pozostał w tyle, Buckingham zaś w chwili gdy miał przestąpić próg, odwrócił się i widząc wahanie młodzieńca, rzekł doń:
2771— Pójdź, a skoro będziesz miał szczęście stanąć przed królową, opowiedz jej, co tu widziałeś.
2772D'Artagnan, ośmielony wezwaniem, poszedł za księciem, który zamknął za nim drzwi.
2773Znaleźli się w kapliczce wybitej perską materią, haftowaną złotem, i oświetlonej cudownie gorejącymi świecami.
2774Powyżej pewnego rodzaju ołtarza, pod baldachimem z błękitnego aksamitu, przybranym w białe i czerwone pióra, był umieszczony naturalnej wielkości portret przedstawiający Annę Austriacką, tak zadziwiająco podobny, że zjawisko to wyrwało okrzyk z piersi d'Artagnana.
2775Na ołtarzu, poniżej portretu, stała skrzyneczka z zapinkami diamentowymi.
2776Kradzież, Klejnot, ZemstaKsiążę przystąpił do ołtarza, przyklęknął, następnie otworzył skrzyneczkę.
2777— Patrz pan — rzekł doń, wyjmując z niej wielką kokardę z błękitnej wstążki, iskrzącą się brylantami. — Patrz pan, oto są te nieocenione zapinki, z którymi, przysiągłem sobie, będę pochowany. Królowa dała mi je, królowa mi je odbiera; wola jej, jak boska, niech będzie spełniona we wszystkim.
2778I całował jedną po drugiej zapinki, z którymi miał się rozłączyć.
2779 2780— Co się stało? — zapytał niespokojny d'Artagnan. — Co ci się stało, milordzie?
2781— Wszystko stracone — zawołał Buckingham, blednąc jak trup — brakuje dwóch zapinek, zostało ich tylko dziesięć.
2782— Milordzie, miałżebyś je zgubić, a może przypuszczasz, że ci je skradziono?
2783— Skradziono mi je — odparł książę — a cios ten od kardynała pochodzi. Patrzaj pan, wstążki, na których były przymocowane, zostały nożyczkami ucięte.
2784— Może milord się domyśla, kto dokonał kradzieży?… Kto wie, czy nie znajdują się one jeszcze w jego ręku.
2785— Zaczekaj! Zaczekaj! — zawołał książę. — Raz tylko miałem na sobie te zapinki, a było to tydzień temu w Windsorze na balu u króla. Hrabina de Winter, z którą się poróżniłem dawniej, pogodziła się ze mną tego wieczora. Zbliżenie to było zemstą kobiety zazdrosnej. Nie widziałem jej odtąd. Ona jest agentką kardynała.
2786— Miałżeby kardynał mieć agentów we wszystkich stronach świata! — zawołał d'Artagnan.
2787— O! Tak, tak — rzekł Buckingham, zgrzytając zębami ze złości — tak!… Straszny z niego przeciwnik. A na kiedy ten bal jest oznaczony?
2788 2789— Na przyszły poniedziałek!… To więcej czasu, niż nam potrzeba. Patryk! — zawołał książę, otwierając drzwi od kapliczki. — Patryk!
2790Zaufany pokojowiec stawił się natychmiast.
2791— Mojego jubilera i sekretarza!
2792Sługa, PanPokojowiec zniknął szybko i w milczeniu, które znamionowało nawyknienie do ślepego posłuszeństwa, bez żadnych uwag.
2793Chociaż jubiler pierwszy był wezwany, sekretarz zjawił się wprzód od niego. Rzecz prosta, mieszkał w pałacu.
2794Zastał on Buckinghama w sypialnym pokoju przy stole, piszącego własnoręcznie rozkazy.
2795— Panie Jackson — rzekł doń — udasz się natychmiast do lorda-kanclerza i powiesz, że polecam mu wykonać te rozkazy. Żądam, aby zaraz zostały ogłoszone.
2796— Ale, Jaśnie Panie, jeżeli lord-kanclerz zapyta o powody, jakie mogły skłonić Waszą Miłość do tak niezwykłych środków, cóż ja jemu odpowiem?
2797— Że tak mi się podoba, że nie jestem obowiązany z zachceń swoich zdawać komukolwiek sprawę.
2798— Więc kanclerz odpowiedź taką ma udzielić i Jego Królewskiej Mości — odparł sekretarz z uśmiechem — a gdyby przypadkiem przyszła królowi ciekawość dowiedzieć się, dlaczego żaden statek nie może wypłynąć z portów Wielkiej Brytanii?
2799— Masz słuszność — odrzekł Buckingham — mógłby pomyśleć, że zamierzam wypowiedzieć wojnę i że to pierwszy nieprzyjacielski krok przeciw Francji.
2800Sekretarz skłonił się i wyszedł.
2801— Z tej strony jesteśmy już zapewnieni — rzekł Buckingham, zwracając się do d'Artagnana. — Jeżeli zapinki wysłane miały być do Francji, przybędą tam później niż pan.
2802 2803— Każę nie wypuszczać statków znajdujących się obecnie w portach Jego Królewskiej Mości i bez szczególnego pozwolenia żaden z nich nie poważy się podnieść kotwicy.
2804Miłość, Szaleństwo, Władza, Zdrada, NaródD'Artagnan patrzył z osłupieniem na człowieka, który nieograniczoną władzą, daną mu w zaufaniu przez króla, posługiwał się dla zaspokojenia fantazji miłosnych.
2805Buckingham odgadnął z wyrazu twarzy młodzieńca, co działo się w jego myśli, i uśmiechnął się.
2806— Tak — ciągnął dalej — tak, gdyż Anna Austriacka jest moją rzeczywistą królową; na jej jedno słowo gotów jestem zdradzić swój kraj, króla, mojego Boga bym zdradził. Chciała, abym nie posyłał protestantom w La Rochelle obiecanej im przeze mnie pomocy, i uczyniłem tak. Nie dotrzymam słowa, to mniejsza, lecz pozostałem posłuszny jej życzeniom. Czyż nie byłem wspaniale wynagrodzony za moje posłuszeństwo, powiedz sam… Widzisz, temu to zawdzięczam ten portret.
2807D'Artagnan nie mógł wyjść z podziwu na jakiej to nikłej i niewidzialnej nitce zawieszone zostają losy całego narodu i życie tylu ludzi.
2808Gdy stał tak zadumany głęboko, wszedł jubiler.
2809Był to Irlandczyk, bardzo biegły w swej sztuce, który sam przyznawał, że zarabiał na księciu de Buckingham sto tysięcy liwrów rocznie.
2810— Panie O'Reilly — rzekł książę, prowadząc go do kaplicy — obejrzyj te diamentowe zapinki i powiedz mi, ile każda z nich jest warta.
2811Jubiler jednym rzutem oka ocenił ich niepospolitą oprawę, obliczył wartość diamentów i odparł bez zająknienia:
2812— Tysiąc pięćset pistoli sztuka, milordzie.
2813— Ile dni potrzeba na zrobienie dwóch takich zapinek? Widzisz, że ich tu brakuje.
2814 2815— Zapłacę trzy tysiące pistoli za sztukę, a muszę je mieć pojutrze.
2816 2817— Nieoceniony z ciebie człowiek, panie O'Reilly, lecz tego nie dosyć; zapinki nie mogą być powierzone nikomu, trzeba, aby zostały zrobione w tym pałacu.
2818— Niepodobieństwo, milordzie, ja mogę je tylko wykonać tak, iż nie będzie różnicy między nowymi a dawniejszymi.
2819— Dobrze, kochany panie O'Reilly, ale dlatego też jesteś moim więźniem i teraz już choćbyś chciał wyjść z mego pałacu, nie możesz; poddaj się więc losowi. Powiedz mi nazwiska swoich pomocników, których będziesz potrzebował, i wskaż mi narzędzia, jakie mają ci przynieść.
2820Jubiler znał księcia, wiedział, iż wszelkie uwagi byłyby daremne, zdecydował się więc od razu.
2821— Czy będzie mi wolno zawiadomić moją żonę? — zapytał.
2822— O! Możesz się nawet z nią widzieć, kochany panie O'Reilly. Uspokój się, twoja niewola będzie przyjemna, a ponieważ każdy trud wymaga nagrody, oto kwit na tysiąc pistoli, niezależnie od tego, ile mają kosztować dwie zapinki, abyś puścił w niepamięć przykrość, jaką ci wyrządzam.
2823D'Artagnan przechodził z podziwu w podziw wobec tego ministra, który pełnymi garściami przerzucał ludźmi i milionami.
2824Jubiler napisał do żony, dołączając do listu kwit na tysiąc pistoli i zobowiązując, aby w zamian przysłała mu najzręczniejszego ucznia, garnitur[246] diamentów z oznaczeniem wagi i wartości oraz potrzebne mu narzędzia według dołączonego wykazu.
2825Buckingham poprowadził jubilera do przeznaczonego mu pokoju, który w ciągu pół godziny został przeistoczony w pracownię.
2826Następnie rozstawił warty przy wszystkich drzwiach z rozkazem, aby nikomu nie było wolno przestąpić progu, z wyjątkiem pokojowca Patryka.
2827Zbytecznym byłoby dodawać, że O'Reilly'emu i jego pomocnikowi zabroniono się oddalać z jakiegokolwiek powodu.
2828Załatwiwszy się z tym, książę odezwał się do d'Artagnana:
2829— A teraz, mój młody przyjacielu — rzekł — Anglia należy tylko do nas dwóch. Czegóż żądasz, czego pragniesz?
2830— Łóżka — odparł gwardzista — przyznaję, że jak teraz jest ono jedyną rzeczą, której potrzebuję najwięcej.
2831Buckingham dał mu gabinet przyległy do jego pokoju.
2832Chciał mieć go pod ręką nie dlatego, bo mu nie dowierzał, lecz pragnął mieć kogoś, z kim mógłby bezustannie mówić o królowej.
2833Godzinę później w Londynie został ogłoszony rozkaz niewypuszczania z portów żadnego statku do Francji ani nawet statku pocztowego przewożącego listy.
2834W oczach wszystkich było to wypowiedzeniem wojny pomiędzy dwoma królestwami.
2835Trzeciego dnia o jedenastej rano dwie diamentowe zapinki były już gotowe i tak doskonale naśladowane, tak podobne, że sam Buckingham nie był w stanie odróżnić nowych od dawniejszych i nawet najbieglejsi znawcy równie jak on mogliby być oszukani.
2836Zaraz więc kazał wezwać d'Artagnana.
2837— Słuchaj pan — rzekł — oto zapinki diamentowe, po które przyjechałeś, a bądźże mi świadkiem, że spełniłem wszystko, co tylko było w ludzkiej mocy.
2838— Bądź spokojny, milordzie, opowiem, co widziałem. Lecz książę, oddajesz mi zapinki bez szkatułki?
2839— Ona by ci tylko zawadzała, a dla mnie tym droższą jest, skoro sama mi tylko pozostaje. Powiesz, żem ją zachował.
2840— Dosłownie zlecenie wasze spełnię, milordzie.
2841— A teraz — odezwał się Buckingham, patrząc bystro na młodzieńca — czym ci się zdołam uiścić z długu?
2842D'Artagnan zaczerwienił się aż po białka oczu.
2843Zrozumiał, że książę szuka sposobu zmuszenia go do przyjęcia czegoś, a myśl, że krew towarzyszy i jego własna miałaby być zapłacona złotem angielskim, obudziła w nim wstręt.
2844— Porozumiejmy się, milordzie — odrzekł — a najpierw rozważmy fakty należycie, aby uniknąć pomyłki. Jestem w służbie króla i królowej Francji i należę do oddziału gwardii pana des Essarts, który, zarówno jak jego szwagier, pan de Tréville, jest nade wszystko przywiązany do tronu. Wszystko, co spełniłem, to jedynie dla królowej, a nie dla Waszej Miłości. Co więcej, może byłbym niczego nie dokonał, gdyby mi nie szło o przypodobanie się damie mego serca, która jest dla mnie tym, czym dla was królowa.
2845— Zapewne — odrzekł książę z uśmiechem — i zdaje mi się nawet, że znam tę osóbkę, jest to…
2846— Milordzie, nie wymówiłem jej imienia — przerwał z żywością młodzieniec.
2847— Słusznie — podchwycił książę — jej więc winienem wdzięczność za twoje poświęcenie.
2848— Nie przeczę, milordzie, bo właśnie w tym czasie, gdy się zanosi na wojnę, przyznaję, że widzę w Waszej Miłości tylko Anglika, a więc wroga, którego wolałbym spotkać na polu bitwy aniżeli w parku windsorskim lub korytarzach Luwru; nie przeszkodzi mi to wszelako wykonać sumiennie zlecenia i, jeżeli zajdzie potrzeba, dać się zabić, byle je wiernie spełnić.
2849— U nas jest przysłowie: „Hardy jak Szkot” — mruknął Buckingham.
2850— A u nas: „Hardy jak Gaskończyk” — odrzekł d'Artagnan. — Gaskończycy są Szkotami Francji.
2851Z tymi słowami skłonił się księciu i zabierał się do odwrotu.
2852— Cóż znowu?… Idziesz już sobie?… Którędy?… W jaki sposób?…
2853 2854— Panie, odpuść! Ci Francuzi zawsze są pewni siebie!
2855— Zapomniałem, że Anglia jest wyspą, a wy królem na niej, milordzie.
2856— Udaj się do portu, zapytaj o dwumasztowiec „Sund” i doręcz ten list kapitanowi; on cię zaprowadzi do małej przystani, gdzie na pewno nie spodziewają się ciebie, a dokąd zwykle przybijają tylko statki rybackie.
2857— Jak się nazywa ta przystań?…
2858— Saint-Valery. Ale czekaj, gdy tam przybędziesz, idź do nędznej oberży bez nazwy i znaku, prawdziwej nory dla majtków; trudno ci się będzie omylić, jest tam tylko jedna.
2859 2860— Zapytasz tam o gospodarza i powiesz mu: „Forward[247]”.
2861 2862— Naprzód! Jest to hasło. On ci da konia osiodłanego i wskaże drogę, na której znajdziesz następne cztery przeprzęgi[248]. Jeżeli chcesz, zostaw każdemu z nich swój adres w Paryżu, a te cztery konie podążą za tobą; dwa z nich już znasz. Wierz mi, reszta nie będzie od nich gorsza. Te cztery konie są przybrane jak na wojnę. Choćbyś był najdumniejszy, nie odmówisz przyjęcia jednego z nich, a do przyjęcia innych nakłonisz swoich trzech towarzyszy, choćby się na nich później mieli bić z nami. Dla Anglika cel uświęca środki, tak przynajmniej utrzymujecie wy, Francuzi, wszak prawda?
2863— Dobrze, milordzie, przyjmuję — rzekł d'Artagnan — i, da Bóg, dobry użytek uczynimy z waszego podarku.
2864— A teraz podaj mi rękę, młodzieńcze. Niedługo może spotkamy się na polu bitwy, lecz tuszę sobie, że zanim to nastąpi, rozstajemy się jak przyjaciele.
2865— Tak, milordzie, lecz z nadzieją, iż wkrótce zostaniemy wrogami.
2866— Bądź spokojny, przyrzekam ci.
2867— Liczę na wasze słowo, milordzie.
2868D'Artagnan pożegnał nareszcie księcia i udał się z pośpiechem do portu.
2869Na wprost Tower of London[249] zastał wskazany statek; oddał kapitanowi list, ten kazał go poświadczyć przez naczelnika przystani i rozwinął żagle natychmiast.
2870Oczekiwało tam pięćdziesiąt statków gotowych do drogi.
2871Przepływając obok jednego z nich, d'Artagnanowi zdawało się, że poznaje kobietę widzianą w Meung — tę, którą ów nieznany szlachcic nazywał milady, a która tak piękną wydała się d'Artagnanowi, ale skutkiem wartkiego prądu rzeki i silnego powiewu wiatru jego okręt tak szybko pruł wody, iż za chwilę stracili się z oczu.
2872Nazajutrz o dziewiątej z rana wylądowano w Saint-Valery.
2873D'Artagnan udał się prosto do wskazanej oberży, poznał ją od razu po krzykach wydobywających się z jej wnętrza.
2874Rozprawiano o wojnie między Anglią i Francją jako o rzeczy bliskiej i niewątpliwej, a weseli majtkowie hulaszczo się bawili.
2875D'Artagnan przecisnął się przez ciżbę, dotarł do gospodarza i wymówił umówione „Forward”.
2876Gospodarz w tej chwili skinął, aby szedł za nim, i zaprowadził go do stajni, gdzie koń w pełnym rynsztunku czekał na niego, i zapytał d'Artagnana, czy nie potrzebuje jeszcze czegoś więcej.
2877— Potrzebuję dowiedzieć się, którędy mam jechać — odparł tenże.
2878— Udaj się pan stąd do Blangy, a z Blangy do Neufchâtel. Tam zajedź do oberży „Pod Złotą Broną”, daj hasło oberżyście, a znajdziesz także konia gotowego do podróży.
2879— Co się należy? — zapytał d'Artagnan.
2880— Wszystko już sowicie zapłacone. W drogę, mój panie, i niech cię Bóg prowadzi!
2881— Amen! — dokończył młodzieniec, puszczając się galopem.
2882Cztery godziny później był już w Neufchâtel.
2883Pilnował się ściśle danych mu zleceń; tutaj, jak w Saint-Valery, zastał oczekującego wierzchowca; chciał zabrać pistolety z poprzedniego siodła, lecz w olstrach[250] u konia znalazł inne.
2884— Jaki jest pański adres w Paryżu?
2885— Pałac gwardii oddziału pana des Essarts.
2886 2887— Którędy mam jechać? — zapytał z kolei d'Artagnan.
2888— Drogą do Rouen, lecz miasto należy zostawić na prawo. W wiosce d’Écouis zatrzymasz się pan przed jedyną oberżą „Pod Talarem Francuskim”. Niech pana nie zraża jej powierzchowność, w stajni znajdzie się koń nie gorszy od tego.
2889 2890 2891 2892— Szczęśliwej drogi, dostojny panie. Może czegoś potrzebujesz?
2893D'Artagnan przecząco potrząsnął głową i spiąwszy konia ostrogą, ruszył z kopyta.
2894W d’Écouis powtórzyło się to samo.
2895Zastał gospodarza również uprzejmego, konia rączego[251] i wypoczętego; zostawił tam swój adres i popędził do Pontoise.
2896Tam zmienił wierzchowca po raz ostatni, a o dziesiątej wpadł jak wicher na dziedziniec pałacu pana de Tréville.
2897W ciągu dwunastu godzin przebył sześćdziesiąt mil francuskich.
2898Pan de Tréville przyjął go, jak gdyby rozstali się dopiero z rana, ale ściskając rękę mocniej niż zazwyczaj, oznajmił mu, że oddział pana des Essarts jest na służbie w Luwrze i że może udać się na swoje stanowisko.
Następnego dnia w całym Paryżu mówiono tylko o balu, który panowie urzędnicy miejscy wydali na cześć króla i królowej, a w którym Ich Królewskie Moście mieli tańczyć balet Merlaison, będący ulubionym tańcem króla.
2900Od tygodnia wszystko w ratuszu przygotowywano do tego uroczystego wieczoru.
2901Stolarze miejscy ustawiali trybuny, na których miały zająć miejsca zaproszone damy; kupcy korzenni przyozdobili salony dwustu świecami z białego wosku, co w owych czasach było niesłychanym zbytkiem; wreszcie zamówiono dwudziestu skrzypków za cenę podwójną, z racji, jak świadczy kronika, że mieli rzępolić całą noc.
2902O dziesiątej z rana niejaki pan de La Coste, chorąży gwardii królewskiej, po nim dwóch oficerów i kilku łuczników zażądali od pisarza miejskiego, nazwiskiem Clément, kluczy od wszystkich drzwi pokoi i sal ratusza.
2903Klucze te wręczone im zostały natychmiast. Przy każdym z nich była karta z oznaczeniem, jakie drzwi otwierał, a od tej chwili pan de La Coste miał poleconą straż nad wszystkimi wejściami i przejściami pałacu.
2904O jedenastej nadszedł znowu Duhallier, kapitan gwardii, prowadząc za sobą pięćdziesięciu łuczników, których porozstawiał w ratuszu pod wyznaczonymi im drzwiami
2905O trzeciej przybyły dwa oddziały straży — jedna francuska, druga szwajcarska. Oddział francuski składał się w połowie z podkomendnych pana Duhalliera, a w połowie z podkomendnych pana des Essarts.
2906O szóstej wieczorem zaczęli zjeżdżać się zaproszeni. W miarę jak przybywali, rozmieszczano ich w wielkiej sali na przygotowanych wzniesieniach.
2907O dziewiątej zjawiła się pani prezydentowa miasta. Jako osoba zajmująca pierwsze po królowej miejsce w uroczystości powitana została przez dostojników miasta i zasiadła w loży naprzeciw tej, którą miała zająć królowa.
2908O dziesiątej w małej sali od strony kościoła świętego Jana, przed srebrnym bufetem strzeżonym przez czterech łuczników, zastawiono kolację dla króla, składającą się z konfitur.
2909O północy rozległy się niezliczone okrzyki na cześć króla, który zbliżał się ulicami prowadzącymi z Luwru do ratusza, teraz uiluminowanymi latarniami w przeróżnych kolorach.
2910Panowie urzędnicy miejscy, przybrani w płócienne szaty, poprzedzani przez sześciu policjantów z pochodniami, wyruszyli co tchu naprzeciw królowi i spotkali go na schodach, gdzie starszy cechu kupieckiego składał mu hołd i dzięki za przybycie, na co Jego Królewska Mość odpowiedział, zwalając swoje opóźnienie na kardynała, z którego winy dopiero teraz przybywa, gdyż zatrzymał go do godziny jedenastej roztrząsaniem spraw państwowych.
2911Jego Królewska Mość w stroju balowym znajdował się w towarzystwie hrabiego de Soissons[252], wielkiego jałmużnika, księcia de Longueville, księcia d'Elbeuf[253], hrabiego d'Harcourt[254], hrabiego de La Roche-Guyon, pana de Liancourt, pana de Baradas, hrabiego de Cramail i kawalera de Souveray.
2912Wszyscy zauważyli, że jakaś troska osiadła na czole królewskim.
2913Osobny gabinet przygotowany był dla króla, a osobny dla brata królewskiego. W każdym z nich gotowe były ubrania.
2914Tak samo przysposobiono wszystko dla królowej i dla pani prezydentowej.
2915Panowie i panie, należący do świty królewskiej, mieli się ubierać po dwie osoby razem w pokojach przeznaczonych na ten cel.
2916Król, zanim wszedł do gabinetu, wydał rozkaz, ażeby go zawiadomiono o przybyciu kardynała.
2917W pół godziny po ukazaniu się króla nowe okrzyki oznajmiły przybycie królowej.
2918Panowie urzędnicy wyruszyli znów na spotkanie dostojnego gościa.
2919Królowa weszła do sali. Zauważono, iż również jak król miała wygląd smutny, a nade wszystko znużony.
2920W chwili gdy wchodziła, opuszczone dotąd firanki małej loży rozchyliły się, a spoza nich wyjrzało blade oblicze kardynała przybranego w strój hiszpański.
2921Utkwił wzrok w oczach królowej, a szatański uśmiech okolił jego usta. Nie miała na sobie diamentowych zapinek.
2922Królowa zatrzymała się chwilę, aby przyjąć powitania panów miejskich i odpowiedzieć na ukłony dam.
2923Naraz w drzwiach sali zjawił się król, a za nim kardynał. Ten mówił coś z cicha do niego, a król był śmiertelnie blady.
2924Bez maski, mając na sobie zaledwie narzucony kaftan z niezawiązanymi wstążkami, król przebił się przez tłumy, stanął przed królową i odezwał się zmienionym głosem:
2925— Pani, dlaczego nie masz na sobie zapinek diamentowych, skoro wiesz przecie, że przyjemnie byłoby mi je widzieć?
2926Królowa potoczyła wzrokiem dokoła i ujrzała za sobą kardynała z piekielnym uśmiechem na ustach.
2927— Najjaśniejszy Panie — rzekła niepewnym głosem — nie wzięłam ich, gdyż lękałam się, ażeby w takim tłoku nie uległy jakiemuś wypadkowi.
2928— Źle zrobiłaś, pani. Jeżeli ci je dałem, to abyś się w nie ubierała. Mówię ci, że źle zrobiłaś…
2929Głos króla drżał z gniewu; wszyscy ze zdziwieniem patrzyli i słuchali, nie pojmując, co to miało znaczyć.
2930— Najjaśniejszy Panie — odezwała się królowa — mogę posłać po nie do Luwru, gdzie się znajdują, i życzenia Waszej królewskiej Mości zostaną spełnione.
2931— Zrób tak, pani, i to jak można najprędzej, gdyż za godzinę zaczną się tańce.
2932Królowa skłoniła głowę z uległością i poszła za damami, które miały zaprowadzić ją do gabinetu przygotowanego dla niej.
2933Król zaś udał się do swego gabinetu. W sali nastąpiło chwilowe zamieszanie i niepokój.
2934Wszyscy zdołali spostrzec, że coś zaszło pomiędzy królewską parą; lecz tak cicho mówili oboje, a przez uszanowanie każdy się usunął, nikt zatem nic nie słyszał.
2935Skrzypki rzępoliły co sił, lecz nikt na nie nie zważał.
2936Pierwszy wyszedł król ze swego gabinetu.
2937Miał na sobie wytworny strój myśliwski, a brat królewski i inni panowie byli ubrani podobnie. Królowi ten strój najbardziej pasował, wyglądał w nim rzeczywiście jak najpierwszy dostojnik swego królestwa.
2938Kardynał podszedł do króla i oddał mu pudełeczko. Król otworzył je, znalazł dwie zapinki diamentowe.
2939— Co to ma znaczyć? — zapytał kardynała.
2940— Nic — odrzekł tenże — ale jeżeli królowa ukaże się w zapinkach, o czym pozwalam sobie wątpić, przelicz je, Najjaśniejszy Panie, a jeżeli będzie ich tylko dziesięć, zapytaj Jej Królewską Mość, kto mógł jej te dwie wykraść.
2941Król badawczo spojrzał na kardynała, lecz nie miał czasu na pytanie. Z ust obecnych wyrwał się okrzyk uwielbienia.
2942Dwór, Strój, UrodaJeżeli król był najpiękniejszym mężczyzną w królestwie, królowa niezaprzeczenie była najpiękniejszą kobietą we Francji.
2943W istocie, strój łowiecki przecudnie podkreślił jej urodę. Miała pilśniowy[255] kapelusik z błękitnymi piórami, obcisły surducik z perłowego aksamitu, spięty diamentowymi guzikami, błękitną atłasową spódniczkę, haftowaną srebrem. Na lewym ramieniu iskrzyły się zapinki podtrzymywane węzłem tego koloru, co pióra i spódniczka.
2944Król zadrżał z radości, a kardynał zatrząsł się z gniewu. Ponieważ jednak stali z daleka od królowej, nie mogli żadną miarą policzyć zapinek.
2945Królowa je miała, lecz czy było ich dziesięć czy dwanaście?…
2946TaniecW tej chwili skrzypki dały znak do rozpoczęcia baletu. Król podszedł do pani prezydentowej, z którą miał tańczyć, a brat królewski do królowej.
2947Stanęli we właściwych miejscach i rozpoczęto taniec z figurami.
2948Król tańczył naprzeciw królowej, a za każdym razym, gdy się z nią mijał, pożerał oczami zapinki, nie mogąc się ich doliczyć.
2949Czoło kardynała oblewał zimny pot.
2950Balet ciągnął się całą godzinę, składał się on z szesnastu figur.
2951Skończył się nareszcie wśród ogólnych zachwytów i oklasków. Każdy z tańczących odprowadził swoją damę na miejsce; król zaś, skorzystawszy z przywileju opuszczenia damy tam, gdzie stanęli, czym prędzej zbliżył się do królowej.
2952— Dzięki ci, pani — rzekł — za względy, jakie okazałaś dla moich życzeń, lecz zdaje mi się, iż brakuje ci dwóch zapinek, i oto je pani odnoszę.
2953Z tymi słowami podał królowej dwie zapinki oddane mu przez kardynała.
2954— Jak to? Najjaśniejszy Panie — zawołała królowa, udając najwyższe zdziwienie — dodajesz mi jeszcze dwie zapinki, to będę ich miała już czternaście.
2955Rzeczywiście król naliczył dwanaście brylantów na ramieniu królowej.
2956 2957— Cóż to ma znaczyć, panie kardynale? — zapytał go król surowo.
2958— To znaczy, Najjaśniejszy Panie — odparł tenże — iż pragnąłem, aby królowa przyjęła ode mnie te zapinki, a nie śmiąc ofiarować ich sam, uciekłem się do tego sposobu.
2959— Tym bardziej jestem wdzięczna Waszej Eminencji — odrzekła królowa z uśmiechem dowodzącym, że nie dała się złapać na tę tak mądrze obmyślaną grzeczność kardynała — a przekonana jestem, iż te dwie zapinki więcej cię kosztują, niż kosztowały tamte dwanaście Jego Królewską Mość.
2960Pożegnawszy następnie króla i kardynała, skierowała się w stronę pokoju, w którym się ubierała i gdzie miała się rozebrać.
2961Cała uwaga, jaką przy zaczęciu tego rozdziału zmuszeni byliśmy zwrócić na dostojne osobistości przez nas wprowadzone, oddaliła nas na chwilę od tego, któremu Anna Austriacka zawdzięczała swój niesłychany triumf, jaki odniosła nad kardynałem.
2962Człowiek ten, zapomniany, nieznany, zagubiony w tłumie zalegającym jedno z wejść do sali, przypatrywał się stamtąd scenie zrozumiałej jedynie dla czterech osób: króla, królowej, Jego Eminencji i dla niego.
2963Królowa powróciła do swego pokoju, d'Artagnan zaś gotował się do odejścia, gdy uczuł na ramieniu lekkie dotknięcie.
2964Obejrzał się i spostrzegł młodą kobietę dającą mu znak, aby szedł za nią.
2965Jej twarz była ukryta pod czarną, aksamitną maską, lecz pomimo tej ostrożności, przedsięwziętej raczej dla innych niż dla niego, poznał od razu swoją zwykłą przewodniczkę, zręczną i dowcipną panią Bonacieux.
2966W przeddzień mogli zaledwie na siebie spojrzeć w loży szwajcara[256] Germaina, dokąd d'Artagnan kazał ją wezwać.
2967Jej zaś tak śpieszno było zanieść królowej dobrą nowinę o szczęśliwym powrocie wysłańca, że kochankowie zdołali zamienić ze sobą zaledwie parę słów.
2968Udał się więc d'Artagnan za panią Bonacieux, podniecony dwoistym uczuciem — miłości i ciekawości.
2969Miłość niespełnionaPrzez całą drogę, w miarę jak korytarze stawały się coraz bezludniejsze, d'Artagnan chciał ją pochwycić, zatrzymać, bodaj chwilę na nią popatrzyć; lecz ona, jak lekka ptaszyna, wymykała mu się z rąk, a gdy chciał do niej przemówić, z wyrazem rozkazującym, a pełnym wdzięku kładła mu na usta paluszek, co przypominało, że jest pod panowaniem tej, której winien ślepe posłuszeństwo, a która nie pozwalała ani trochę się zbliżyć.
2970Nareszcie, po paru minutach kołowania, otworzyła drzwi i wprowadziła młodzieńca do zupełnie ciemnego gabinetu. Dając mu nowy znak milczenia, otworzyła ukryte za draperią drugie drzwi, przez które wpadło światło jaskrawe, i zniknęła.
2971D'Artagnan stał nieruchomy przez chwilę, zadając sobie pytanie, gdzie się znajduje, lecz wkrótce promyk światła wpadający do pokoju, a z nim ciepłe i wonne powietrze, które go owiało, rozmowa kilku kobiet odzywających się z szacunkiem i elegancją zarazem, po kilkakroć powtórzone słowo „Królewska Mość”, dowiodły mu jasno, iż znajduje się w gabinecie przytykającym do pokoju królowej.
2972 2973Królowa była widocznie wesoła i uszczęśliwiona, co zdawało się mocno dziwić otaczające je osoby, które przywykły widzieć ją z wiekuistą troską na czole.
2974To radosne uczucie składała na karb pięknej uroczystości i przyjemności, jaką sprawił jej balet, a ponieważ nie wolno przeczyć królowej, czy się uśmiecha, czy płacze, unoszono się ogólnie nad uprzejmością panów urzędników miasta Paryża.
2975WładzaD'Artagnan, chociaż wcale nie znał królowej, odróżnił jednak jej głos pomiędzy innymi, najpierw po lekkim cudzoziemskim akcencie, nareszcie po mimowolnej wyniosłości, z jaką wyrażają się zwykle ludzie piastujący najwyższą władzę.
2976Słyszał, jak zbliżała i oddalała się od otwartych drzwi, parę razy nawet widział cień jej postaci przesłaniający światło.
2977Nareszcie spoza draperii wysunęła się ręka przecudnych kształtów i białości; zrozumiał, że to jest nagroda dla niego. Padł na kolana, ujął tę rękę i złożył na niej pełen uszanowania pocałunek.
2978Ręka usunęła się następnie, pozostawiając mu przedmiot, w którym rozpoznał pierścień.
2979W tej chwili drzwi się zamknęły i znalazł się pogrążony w ciemności.
2980D'Artagnan włożył na palec pierścionek i znowu czekał.
2981Widoczne było, że nie wszystko jeszcze skończone.
2982Po nagrodzie za wierność nadchodziła nagroda za jego miłość.
2983Zresztą balet był skończony, lecz zabawa zaledwie rozpoczęta.
2984Kolacja miała być o trzeciej, a zegar na wieży św. Jana wydzwonił przed chwilą trzy kwadranse do drugiej.
2985W istocie głosy zaczęły cichnąć w sąsiednim pokoju, nareszcie oddaliły się zupełnie.
2986Na koniec drzwi pokoju, w którym stał d'Artagnan, otworzyły się znowu i ukazała się w nich pani Bonacieux.
2987— A! Jesteś nareszcie! — zawołał d'Artagnan.
2988— Cicho — rzekła młoda kobieta, kładąc swą rączkę na ustach młodzieńca. — Cicho! I wychodź, którędy przyszedłeś.
2989— Lecz gdzie i kiedy znowu cię ujrzę? — zagadnął d'Artagnan gorączkowo.
2990— Powie ci to bilecik, który wróciwszy, zastaniesz u siebie. Odejdź już, odejdź!
2991To mówiąc, otworzyła drzwi prowadzące na korytarz i wypchnęła go z gabinetu.
2992MiłośćBył posłuszny jak dziecko, bez najmniejszego oporu i trudności, co dowodzi, że naprawdę był zakochany.
D'Artagnan pędem powrócił do siebie, a chociaż była już trzecia w nocy i miał do przebycia najgorsze dzielnice Paryża, nie wydarzyło mu się jednak nic złego.
2994Miłość, PijaństwoWiadomo, iż jest jakiś bożek strzegący pijaków i zakochanych.
2995Zastał uchylone drzwi wejściowe, wszedł na schody i zapukał leciutko w sposób umówiony między nim a służącym.
2996Planchet, którego odprawił z ratusza przed dwiema godzinami z zaleceniem, aby na niego czekał, otworzył drzwi.
2997— Czy przyniesiono list do mnie? — zapytał żywo.
2998— Nikt nie przynosił listu — odpowiedział Planchet — lecz jest tu taki, który nie wiadomo skąd sam się wziął.
2999— Co przez to rozumiesz, błaźnie?
3000— Chcę powiedzieć, że wróciwszy, zastałem w pana pokoju na stole list, chociaż klucz od mieszkania miałem ciągle w kieszeni i na chwilę nie wyjmowałem go stamtąd.
3001 3002— Zostawiłem go tam, gdzie leżał. To coś nadprzyrodzonego, żeby listy w ten sposób przychodziły do ludzi. Gdyby chociaż okno było otwarte lub uchylone, to nie mówię; lecz gdzie tam, wszystko szczelnie było zamknięte. Panie, strzeż się, w tym jest jakaś nieczysta siła.
3003W trakcie tej rozmowy młodzieniec wskoczył do pokoju i rozerwał list.
3004Był on od pani Bonacieux i zawierał te słowa:
3005Gorące podziękowania czekają na ciebie. Bądź dziś wieczorem o godzinie dziesiątej w Saint-Cloud przed pawilonem, który się wznosi na rogu domu pana d'Estrées.
D'Artagnan czytając, uczuł w sercu taki skurcz rozkoszy, jaki dręczy i uszczęśliwia zarazem serca kochanków.
3006Był to pierwszy w życiu bilecik i pierwsza schadzka, jaką mu wyznaczono.
3007Miłość, RajJego serce, wezbrane upajającą rozkoszą, zdawało się zamierać pod nawałem szczęścia, na wstępie do tego raju ziemskiego, który zwie się miłością.
3008— A co?… Panie — odezwał się Planchet, widząc go płonącego i blednącego kolejno — a co? Wszak zgadłem, że to jakaś sprawa nieczysta?
3009— Mylisz się, Planchetku, a na dowód masz talara i wypij za moje zdrowie.
3010— Dziękuję panu za talara i przyrzekam spełnić święcie jego rozkazy, lecz to nie dowód, żeby listy, które dostają się do zamkniętych domów…
3011— Spadają z nieba, mój drogi; z nieba prościuteńko.
3012— Więc jest pan bardzo zadowolony?
3013— Drogi Planchetku, jestem najszczęśliwszym z ludzi!
3014— Mogę więc skorzystać z pańskiego szczęścia i położyć się spać?
3015 3016— Oby wszystkie błogosławieństwa nieba spadły na pana, lecz Bogiem a prawdą, że ten list…
3017I Planchet oddalił się, potrząsając głową z powątpiewaniem, którego szczodrość d'Artagnana nie była w stanie rozproszyć.
3018Pozostawszy sam, D'Artagnan znowu zaczął odczytywać bilecik, obcałował każdą literkę skreśloną ręką swojej ślicznej kochanki.
3019Położył się nareszcie i zasnął, snując sny złote.
3020O siódmej z rana zerwał się na równe nogi i zawołał Plancheta, który na powtórne wezwanie otworzył drzwi i zjawił się z twarzą, na której zalegała jeszcze chmura wczorajszych niepokojów.
3021— Planchecie — rzekł doń d'Artagnan — wychodzę prawdopodobnie na cały dzień, więc jesteś wolny do siódmej wieczorem; lecz o tej godzinie bądź w pogotowiu i miej dwa konie.
3022— Masz tobie! Znowu nam mają podziurawić skórę!
3023— Zabierzesz ze sobą muszkiet i pistolety.
3024— A co? Nie mówiłem? — wykrzyknął Planchet. — Byłem tego pewny! Przeklęty list!
3025— Nie bój się, głupcze, idzie tu po prostu o przejażdżkę dla przyjemności.
3026— Zapewne! Tak jak tamta, gdzie kule gradem padały, a pułapki wyrastały spod ziemi!…
3027— Zresztą, jeżeli tchórzysz, panie Planchecie — przerwał mu d'Artagnan — obejdę się bez ciebie; wolę podróżować sam aniżeli mieć towarzysza, który trzęsie się ze strachu.
3028— Pan mi ubliża — rzekł Planchet — a o ile mi się zdaje, widział mnie pan w gorących wypadkach.
3029— Widziałem, lecz sądziłem, iż za jednym razem wyszafowałeś całą swoją odwagę.
3030— Zobaczy pan, że znajdzie się ona jeszcze w potrzebie; ale proszę pana, nie trwoń jej zbytecznie, jeżeli pan chce, aby wystarczyła na dłużej.
3031— A jak myślisz, czy masz jej jakikolwiek zapasik na dzisiejszy wieczór?
3032 3033 3034— Będę gotów o oznaczonej godzinie, lecz ja myślałem, że pan miał tylko jednego konia w stajni gwardyjskiej.
3035— Być może, iż w tej chwili jest tylko jeden, lecz wieczorem będzie ich cztery — rzekł d'Artagnan i skinąwszy Planchetowi głową, wyszedł.
3036Pan Bonacieux stał w drzwiach swego mieszkania. D'Artagnan chciał go ominąć, nie mówiąc nic do niego, lecz małżonek Konstancji tak mu się słodko i dobrodusznie ukłonił, że w ten sposób zniewolił swego lokatora nie tylko do odwzajemnienia się, lecz i do zawiązania rozmowy.
3037ZdradaJakże tu wreszcie nie mieć choć odrobiny pobłażania dla męża, którego żona wyznaczyła schadzkę.
3038Zbliżył się więc do niego z miną jak najbardziej uprzejmą.
3039Rzecz prosta, iż rozmowa zeszła na uwięzienie biedaka.
3040Bonacieux nie wiedząc, że d'Artagnan wysłuchał jego rozmowę z nieznajomym z Meung, opowiedział młodemu lokatorowi o prześladowaniach tego potwora, pana de Laffemas, którego nie przestawał tytułować katem kardynalskim, przy czym rozwodził się obszernie o Bastylii, ryglach, zasuwkach, okienkach, kratach i przyrządach torturowych.
3041D'Artagnan słuchał z przykładną uwagą, nareszcie, gdy właściciel domu skończył mówić, odezwał się:
3042— A czy wiesz pan już, kto porwał panią Bonacieux? Nie zapomniałem bowiem, iż tej właśnie przykrej okoliczności zawdzięczam szczęście poznania pana.
3043— O!… — odrzekł Bonacieux. — Mieli się oni dobrze na baczności i nie powiedzieli mi tego, a żona przysięga na wszystkie świętości, że nic o tym nie wie. Ale cóż to się działo z panem podczas ubiegłych dni? — ciągnął dalej Bonacieux z miną najdobroduszniejszą. — Nie widywałem ani pana, ani przyjaciół pańskich, a sądzę, iż nie na bruku paryskim zebrałeś ten kurz, który wczoraj wieczorem Planchet z butów pańskich omiatał.
3044— Masz słuszność, drogi panie Bonacieux, moi przyjaciele i ja odbyliśmy maleńką podróż.
3045 3046— O! Mój Boże! Zaledwie czterdzieści mil, odprowadziliśmy pana Atosa do wód w Forges, gdzie moi przyjaciele zostali.
3047— A pan powróciłeś, nieprawdaż? — mówił dalej Bonacieux, przybierając najzłośliwszy wyraz twarzy, jaki mógł. — Uroda, KochanekTaki piękny chłopiec jak pan nie dostaje długiego urlopu od kochanki. Z wielką niecierpliwością byliśmy oczekiwani w Paryżu, nieprawdaż?
3048— Słowo daję, nie przeczę — odparł młodzieniec ze śmiechem — a mówię to tym bardziej, bo widzę, że nic się przed panem nie ukryje. Tak, byłem oczekiwany i bardzo niecierpliwie, zaręczam.
3049Lekka chmurka przemknęła po czole kramarza, lecz tak lekka, że d'Artagnan jej nie dostrzegł.
3050— I zostaniemy sowicie wynagrodzeni za pośpiech? — ciągnął kramarz z lekkim wzruszeniem w głosie, wzruszeniem, którego także nie zauważył d'Artagnan, jak i poprzedniej chmury, która zaciemniła oblicze godnego człowieka.
3051— A!… Bodajbyś pan był dobrym prorokiem! — zawołał d'Artagnan wesoło.
3052— E!… Ja pytam tylko dlatego, aby wiedzieć, czy późno pan wrócisz?
3053— A na co ci to pytanie, gospodarzu drogi? — podchwycił d'Artagnan. — Czy chcesz czekać na mnie?
3054— Nie, ale od czasu mojego uwięzienia i kradzieży dokonanej w mym domu, gdy ktoś otworzy drzwi, strach mnie przejmuje, a szczególniej w nocy. Cóż chcesz, u licha! Nie jestem żołnierzem!
3055— Nie przejmuj się pan więc, jeżeli wrócę o pierwszej, drugiej lub trzeciej nad ranem. A jeżeli wcale się nie zjawię, także się nie przerażaj.
3056Zapowiedź ta przyprawiła pana Bonacieux o taką bladość, że d'Artagnan nie mógł już jej nie spostrzec i spytał o przyczynę.
3057— Nic, nic — odrzekł Bonacieux. — Widzisz pan, ja od czasu moich nieszczęść ulegam nagłym osłabieniom, a w tej chwili właśnie uczułem dreszcze. Nie zważaj pan na to i zajmij się raczej swoim szczęściem.
3058— Nie brak mi tego zajęcia, bo jestem szczęśliwy.
3059— Jeszcze nie, zaczekaj trochę, sam przecież mówiłeś, że to dopiero wieczorem.
3060— Da Bóg, wieczór ten nadejdzie, może i pan oczekujesz go z równą niecierpliwością. Może pani Bonacieux ma odwiedzić gniazdo małżeńskie?
3061— Pani Bonacieux będzie dzisiejszego wieczora zajęta — odparł małżonek z powagą — zatrzymuje ją w Luwrze jej obowiązek.
3062— Tym gorzej dla ciebie, drogi gospodarzu, tym gorzej. Ja, gdy jestem szczęśliwy, chciałbym cały świat takim widzieć, ha! Widocznie to niemożliwe.
3063I śmiejąc się na całe gardło z żartu, który, jak sądził, sam tylko rozumie, pożegnał kramarza.
3064— Przyjemnej zabawy! — odezwał się głosem grobowym Bonacieux.
3065D'Artagnan był za daleko, aby mógł usłyszeć, a choćby nawet i usłyszał, nie zwróciłby na te słowa uwagi, tak miał rozpromieniony umysł na myśl o tym, co go czekało.
3066Poszedł prosto do pałacu pana de Tréville. Przypominamy sobie, że wczorajsze odwiedziny trwały krótko i nie dały żadnego wyjaśnienia.
3067Zastał pana de Tréville wielce rozradowanego.
3068Na balu król i królowa byli dla niego uprzejmi nad wyraz. Zaś kardynał był okrutnie kwaśny.
3069Richelieu, pod pozorem niedyspozycji, wymknął się z balu o pierwszej. Ich Królewskie Moście bawili się do szóstej z rana.
3070— A teraz — odezwał się pan de Tréville zniżonym głosem i rozglądając się po wszystkich kątach pokoju dla przekonania się, czy są zupełnie sami — a teraz o tobie pomówmy, mój drogi. Jasne jest, iż twój szczęśliwy powrót przyczynił się do rozradowania króla, triumfu królowej i pognębienia kardynała. Otóż musisz się mieć na baczności.
3071— A czegóż mam się lękać — odparł d'Artagnan — dopóki będę miał szczęście cieszyć się łaską Ich Królewskich Mości?
3072— Wszystkiego, wierzaj mi. Kardynał nie jest człowiekiem, który by zapomniał, że wywiedziono go w pole, i nie omieszka załatwić rachunków z winowajcą, a zdaje mi się, że jest nim pewien znajomy mój, Gaskończyk.
3073— Czy pan sądzisz, że kardynał również wie tyle, co i pan, że wiadomo mu o mojej bytności w Londynie?
3074Dar, Klejnot, Wróg— Do diabła!… Byłeś w Londynie? Czyż to stamtąd wywiozłeś ten piękny diament błyszczący na twoim palcu? Strzeż się, drogi d'Artagnanie, dar nieprzyjaciela to niedobra rzecz; opiewają to pewne wiersze łacińskie… Poczekaj no…
3075— Tak, niezawodnie — odparł d'Artagnan, który nie był nigdy w stanie wpakować sobie do głowy najpierwszych zasad łaciny, czym do rozpaczy przywodził swego nauczyciela — tak, zapewne, muszą być jakieś wiersze, które się do tego stosują.
3076— Z pewnością, że są — odparł pan de Tréville, który miał pociąg do literatury — cytował mi je niedawno pan de Benserade[257]… Zaraz, zaraz… poczekaj… A! Wiem już:
3077…Timeo Danaos et dona ferentes[258].
Co ma znaczyć: „Nie dowierzaj nieprzyjacielowi, nawet gdy cię obdarza”.
3078— Diament ten nie od nieprzyjaciela, lecz od królowej pochodzi — rzekł na to d'Artagnan.
3079— Od królowej! O! O!… — odezwał się de Tréville. — W istocie to klejnot prawdziwie królewski, wart tysiąc pistoli jak jeden grosz. Przez kogóż kazała ci go doręczyć?
3080 3081 3082— W gabinecie przyległym do pokoju, w którym zmieniała ubranie.
3083 3084— Podając mi rękę do pocałowania.
3085— Pocałowałeś w rękę królową!… — wykrzyknął de Tréville, wpatrując się w d'Artagnana.
3086— Jej Królewska Mość zrobiła mi zaszczyt, wyświadczając mi tę łaskę.
3087— I to przy świadkach? Niebaczna!… Po trzykroć niebaczna!…
3088— Uspokój się, panie, nikt tego nie widział — rzekł d'Artagnan.
3089I opowiedział, jak to się stało.
3090— O, kobiety! O, kobiety!… — zawołał stary żołnierz. — Tajemnica, WyobraźniaZnam ja waszą wyobraźnię romantyczną; wszystko, co na tajemnicę zakrawa, zachwyca was. A zatem nie widziałeś nic więcej prócz ramienia i mógłbyś, spotkawszy królową, nie poznać jej, a ona także zobaczywszy ciebie, nie wiedziałaby, kim jesteś?
3091— Zapewne, lecz dzięki temu klejnotowi… — podjął młodzieniec.
3092— Słuchaj — rzekł pan de Tréville — czy chcesz, abym ci dał radę, dobrą radę przyjacielską?
3093— Zaszczyt mi pan zrobi — odpowiedział d'Artagnan.
3094— Słuchaj więc: idź do pierwszego lepszego jubilera i sprzedaj ten diament za cenę, jaką ci ofiaruje, a choćby był nawet Żydem, dostaniesz zawsze osiemset pistoli za niego. Pieniądze są bez nazwy, a pierścień ten posiada ją, i to straszną, która może zdradzić tego, co go nosi.
3095— Sprzedać go? Pierścień od mojej monarchini? Nigdy! — zawołał d'Artagnan.
3096— Obróć go więc kamieniem pod spód, biedny szaleńcze, wiadomo bowiem, iż kadet gaskoński nie znajduje podobnych klejnotów w skarbcu swojej matki.
3097Niebezpieczeństwo— Myślisz więc, panie, iż mam się czego obawiać?… — zagadnął d'Artagnan.
3098— Można by powiedzieć, młodzieńcze, że ten, co zasypia na minie, której lont jest zapalony, w porównaniu z tobą może uważać się za bezpieczniejszego.
3099— Do diabła! — rzekł d'Artagnan, którego przekonująca mowa pana de Tréville zaczęła niepokoić. — Do diabła! Co tu począć?
3100— Przede wszystkim mieć się bez ustanku na baczności. Kardynał ma pamięć zawziętą, a rękę sięgającą daleko; wierzaj mi, że on ci wypłata figla.
3101 3102— E, czy ja wiem!… Posiada on wszystkie sztuczki diabelskie, którymi się posługuje! Co najmniej może cię spotkać to, że cię uwiężą.
3103— Jak to?! Poważono by się uwięzić człowieka zostającego w służbie Jego Królewskiej Mości?
3104— O! Przecież z Atosem nie robiono ceremonii. W każdym razie wierzaj człowiekowi, który trzydzieści lat spędził na dworze; nie zasypiaj spokojny, albo jesteś zgubiony. Przeciwnie, ja ci to mówię, wszędzie upatruj wroga. Gdy będzie szukał z tobą zaczepki, unikaj go, choćby to było dziesięcioletnie dziecko; jeżeli zostaniesz napadnięty czy w nocy, czy w dzień, bez żadnego wstydu rejteruj[259]; gdy będziesz przechodzić przez most, pilnuj desek, aby się pod tobą nie zapadły; gdy będziesz iść koło budującego się domu, patrz w górę, aby cegła nie spadła ci na głowę; jeśli będziesz późno powracał, każ iść za sobą służącemu i uzbrój go, jeżeli jesteś go pewny. Nie ufaj nikomu: przyjacielowi, bratu, kochance, a nade wszystko tej ostatniej.
3105 3106— Kochance! — powtórzył machinalnie. — A czemuż jej więcej niż komu innemu?
3107— Bo kochanka jest jednym z najulubieńszych środków kardynała, jednym z najskuteczniejszych. Kobieta sprzeda się za osiem pistoli, dowodem Dalila[260]. Znasz pewnie Stary Testament, co?
3108D'Artagnan pomyślał o dzisiejszym spotkaniu z panią Bonacieux; lecz na pochwałę naszego bohatera musimy przyznać, że złe wyobrażenie pana de Tréville o kobietach w ogólności nie natchnęło go najmniejszym podejrzeniem co do jego pięknej gosposi.
3109— Ale, ale — mówił dalej pan de Tréville — a co się stało z twoimi trzema towarzyszami?
3110— Chciałem właśnie zapytać pana, czy nie ma o nich jakiejś wiadomości?
3111 3112— Ja zostawiłem ich po drodze: Portosa w Chantilly z pojedynkiem na karku; Aramisa w Crèvecoeur z kulą w ramieniu; Atosa na koniec w Amiens, pod ciężarem zarzutu o fałszerstwo pieniędzy.
3113— A widzisz! — odezwał się pan de Tréville. — A jakżeś ty tego uniknął?
3114— Cudem, muszę to przyznać, za pomocą pchnięcia szpadą w piersi i przygwożdżenia na drodze do Calais, jak motyla do ściany, hrabiego de Wardes.
3115— A co, jeszcze jeden dowód! De Wardes to stronnik kardynała, a krewny Rocheforta. Słuchaj, mój drogi, przychodzi mi pewna myśl.
3116 3117— Będąc na twoim miejscu, zrobiłbym jedną rzecz.
3118 3119— Skoro Jego Eminencja każe cię szukać w Paryżu, ja po cichu wróciłbym do Pikardii i postarałbym się dostać języka o moich trzech przyjaciołach. Cóż, u diabła! Przecie zasługują na ten dowód troskliwości z twej strony.
3120— Dobra pańska rada, jadę jutro.
3121 3122— Dzisiaj zatrzymuje mnie nader ważna sprawa.
3123— A! Młokosie! Młokosie! Pewno jakieś miłostki? Powtarzam ci, strzeż się! KobietaKobieta zgubiła nas wszystkich, co do jednego, i gubi nas jeszcze tak samo. Wierzaj mi, jedź dzisiaj.
3124 3125 3126 3127— Ha! To już trudno; lecz przyrzeknij mi, że jeżeli nie zostaniesz zabity tej nocy, jutro wyjedziesz.
3128 3129 3130— Chyba że nie, mam pięćdziesiąt pistoli. Tyle, ile mi właśnie potrzeba.
3131 3132— Myślę, że im także nie zbywa. Każdy z nas wyjeżdżając z Paryża, miał w kieszeni po siedemdziesiąt pięć pistoli.
3133— Czy zobaczę cię jeszcze przed wyjazdem?
3134— Pewnie już nie, chybaby zaszło coś nowego…
3135 3136 3137I pożegnał pana de Tréville więcej wzruszony niż kiedykolwiek jego prawdziwie ojcowską pieczołowitością dla muszkieterów.
3138Zaszedł jeszcze do Atosa, Portosa i Aramisa. Żaden z nich nie powrócił. Służących także nie było i nic nie wiedziano ani o jednych, ani o drugich.
3139Mógłby wprawdzie dowiedzieć się czegoś od ich kochanek, lecz nie znał damy Portosa, a tym bardziej Aramisa; Atos zaś nie miał jej wcale.
3140Mijając koszary gwardyjskie, zajrzał do stajni — trzy konie były już na miejscu.
3141Planchet, osłupiały, czyścił je zgrzebłem[261].
3142— A! Panie — odezwał się Planchet, zobaczywszy d'Artagnana — jakże się cieszę, żem pana zobaczył!
3143— A to dlaczego, Planchetku?… — zagadnął młodzieniec.
3144— Czy pan dowierza naszemu gospodarzowi, panu Bonacieux?
3145 3146 3147 3148— Skąd? Że kiedy pan z nim rozmawiał, ja się przypatrywałem, nie podsłuchując, broń Boże. O! Panie, twarz mu się mieniła okropnie…
3149 3150— Pan był zajęty odebranym listem i nie zwrócił na to uwagi, lecz ja, któremu dziwne przedostanie się tego listu do nas dało do myślenia, ja nie straciłem ani jednej z jego min.
3151 3152 3153 3154— Co więcej, skoro tylko pan się z nim pożegnał i zniknął na zakręcie ulicy, on także porwał kapelusz, zamknął drzwi na klucz i popędził w przeciwną stronę.
3155— Masz słuszność, Planchecie, to bardzo podejrzanie wygląda, ale nie lękaj się, nie zapłacimy komornego, dopóki wszystko nie wyjaśni się należycie.
3156— Pan żartuje teraz, a zobaczy pan…
3157Los— Cóż ty chcesz; to, co zapisano tam w górze, musi się spełnić!
3158— Więc pan nie zrzeka się dzisiejszej przejażdżki wieczornej?
3159— Przeciwnie, im więcej mam na pieńku z panem Bonacieux, tym usilniej pragnę stawić się na schadzce, jaką mi oznaczył list, który cię o taki niepokój przyprawił.
3160 3161— Nieodwołalnie, mój miły, bądź zatem tutaj w pogotowiu; o dziesiątej zajdę po ciebie.
3162Widząc, że nie ma sposobu powstrzymać pana od zamierzonego projektu, Planchet westchnął głęboko i zaczął z całych sił skrobać zgrzebłem trzeciego konia.
3163D'Artagnan zaś, jako chłopiec nader przezorny, udał się na obiad do owego księdza gaskońskiego, który onego czasu, kiedy trzej przyjaciele przechodzili ciężkie chwile, pożywił ich na śniadanie czekoladą.
O dziewiątej d'Artagnan był już w koszarach gwardii; Plancheta zastał gotowego. Czwarty koń już przybył.
3165Planchet był uzbrojony w muszkiet i pistolet.
3166D'Artagnan miał szpadę i dwa pistolety zatknięte za pas.
3167Każdy dosiadł konia i wymknęli się po cichu.
3168Noc już zapadła, nikt ich wyjeżdżających nie widział.
3169Planchet pozostał z tyłu i o dziesięć kroków podążał za panem.
3170Przebyli w poprzek bulwary i przez bramę de la Conférence wydostali się na drogę prowadzącą do Saint-Cloud, o wiele piękniejszą niż dzisiaj.
3171Las, StrachW mieście Planchet trzymał się w przyzwoitej odległości, którą sobie nakazał; lecz w miarę, jak droga zaczynała być pusta i głucha, pomaleńku zaczął się zbliżać, tak że gdy wjechali do Lasku Bulońskiego[262], znalazł się przy boku swego pana.
3172Trudno nam zataić, co prawda, iż kołysanie się drzew olbrzymich, łamanie się światła księżycowego w gęstych i ciemnych zaroślach wprawiało go w niemały niepokój.
3173D'Artagnan spostrzegł to, że coś dziwnego dzieje się z jego pachołkiem.
3174— A co?… Mości Planchecie — zapytał — co się dzieje z tobą?
3175— Czy pan nie uważa, iż te drzewa podobne są do ogromnych kościołów?
3176 3177— Bo pod ich sklepieniem, jak i w kościele, człowiek nie ma śmiałości odezwać się głośno.
3178— Czy dlatego, że strach cię przejmuje, Planchecie?
3179— Tak, panie, strach, aby ktoś nie usłyszał.
3180— Czemu? Rozmowa nasza jest przecie pobożna, drogi Planchecie, nikt by jej nie mógł nic zarzucić.
3181— A! Panie! — odrzekł Planchet, powracając do swej myśli zasadniczej. — Ten Bonacieux ma coś ponurego w oczach i wstrętnego w poruszeniu ust!
3182— Co cię zmusza, u diabła, myśleć o panu Bonacieux?
3183Kondycja ludzka— Panie, człowiek nie myśli o tym, o czym chce, ale o tym, o czym musi!
3184Tchórzostwo, Cnota— E! Tchórz z ciebie, Planchetku.
3185— Panie, nie trzeba mieszać przezorności z tchórzostwem; przezorność jest cnotą.
3186— A ty cnotliwy jesteś, wszak tak, Planchecie?
3187— O! Panie, czy to nie lufa muszkietu błysnęła tam w dali? Może byśmy głowy schylili?
3188— Doprawdy… — mruknął d'Artagnan, przypominając sobie przestrogi pana de Tréville — doprawdy, to bydlę i mnie w końcu nabawi strachu.
3189 3190Planchet uczynił to samo i jak cień swego pana kłusował tuż przy nim.
3191— Czy całą noc będziemy tak jechać? — zapytał.
3192— Nie, Planchecie, bo ty już jesteś na miejscu.
3193 3194— Ja pójdę jeszcze kilka kroków dalej.
3195— I pan zostawi mnie samego zupełnie?
3196 3197— Nie, lecz zwracam pańską uwagę, że zanosi się na bardzo zimną noc. Sługa, Pan, ChorobaChłody nabawiają reumatyzmu, a służący, który cierpi na tę chorobę, jest do niczego, zwłaszcza dla tak prędkiego pana.
3198— Dobrze!… Jeżeli ci zimno, zajedziesz do jednej z tych karczem, które tam widzisz, i jutro o szóstej rano czekaj na mnie przed bramą.
3199— Proszę pana, przepiłem i przejadłem uczciwie talara, którego mi dziś rano dałeś; nie mam więc nawet podłego su na wypadek zziębnięcia.
3200— Masz tu pół pistola. Bywaj zdrów, do jutra.
3201I zeskoczył z konia, cugle rzucił Planchetowi i owinąwszy się płaszczem, szybko się oddalił.
3202— Boże, jakże mi zimno! — zawołał Planchet, skoro tylko stracił z oczu swego pana; a ponieważ pilno mu było się rozgrzać, zapukał czym prędzej do drzwi domu zdobnego we wszelkie pozory podmiejskiej karczmy.
3203D'Artagnan, który skierował się poprzeczną ścieżką, szedł dopóty, dopóki nie dotarł do Saint-Cloud.
3204Zamiast jednak trzymać się głównego traktu, zaszedł od tyłu pałacu, zapuścił się w bardzo ustronny zaułek i znalazł się wkrótce wprost oznaczonego pawilonu.
3205Było to miejsce zupełnie puste. Wielki mur, w którego rogu stał pawilon, stanowił jeden bok uliczki, a z drugiego boku żywopłot dzielił ją od ogródka, w którego głębi stała mizerna chałupka.
3206D'Artagnan stawił się na schadzkę, ponieważ jednak nie wskazano mu umówionego znaku, którym oznajmiłby swoją obecność, więc czekał.
3207Cisza panowała wokoło, sądzić mógł, iż go sto mil przedziela od stolicy.
3208Oparł się o płot plecami, bacznie wpierw obejrzawszy się poza siebie.
3209Za płotem, ogrodem i chałupką szare i nieprzejrzane mgły otaczały swymi zwojami tę bezmierną przestrzeń, w której zasypiał Paryż, tę otchłań rozwartą, bezbrzeżną, gdzie połyskiwało kilka światełek jak gwiazdy.
3210W oczach d'Artagnana jednak wszystko przybierało kształty rozkoszne, każda myśl śmiała się do niego, ciemności nieprzebite stawały się przezroczyste.
3211DźwiękIstotnie, po upływie kilku chwil na wieży Saint-Cloud odwieczny dzwon wyrzucił ze swej ryczącej paszczy dziesięć powolnych uderzeń.
3212Głos spiżu[263] zabrzmiał grobowym jękiem, który się rozpłynął w ciemnościach nocy.
3213Każde z tych uderzeń jednakże, tworząc godzinę tak upragnioną, cudowną harmonią dźwięczało w sercu młodzieńca.
3214Oczy miał utkwione w stojący w narożniku muru pawilonik, którego wszystkie okna były przysłonięte okiennicami, z wyjątkiem jednego na pierwszym piętrze.
3215Z okna tego dobywało się łagodne światło srebrzące korony kilku razem stojących lip.
3216Z pewnością poza tymi szybami, tak mile jaśniejącymi, oczekuje go piękna pani Bonacieux.
3217Kołysany tą myślą pełną słodyczy, z całą cierpliwością czekał jeszcze pół godziny z wzrokiem utkwionym w to rozkoszne mieszkanko, gdzie dostrzegał część sufitu o listewkach złoconych, znamionujących elegancję, i reszty pokoju.
3218Dzwon zegara wieżowego wybił wpół do jedenastej.
3219Tym razem odgłos ten nie wiadomo dlaczego przejął go zimnym dreszczem. Może przenikał go chłód i wrażenie czysto fizyczne przypisał uczuciom moralnym.
3220Potem zaczął przypuszczać, iż może źle przeczytał, że schadzka może była oznaczona na jedenastą. Podszedł do okna, stanął w promieniu światła, dobył list z kieszeni i jeszcze raz przebiegł go oczami.
3221Nie omylił się bynajmniej — oznaczona była godzina dziesiąta. Powrócił na stanowisko poprzednie; milczenie to i samotność poczynały go niepokoić.
3222 3223Strach go przejął nie na żarty, czy pani Bonacieux nie wydarzyło się coś złego.
3224Klasnął po trzykroć w dłonie, jak zwykle dają sobie znaki zakochani, lecz nikt mu nie odpowiedział.
3225 3226Wtedy pomyślał ze złością, że może młoda kobieta, oczekując na niego, usnęła.
3227Podszedł do muru i usiłował się nań wdrapać, lecz tynk był świeży i gładki.
3228Daremnie połamał sobie paznokcie.
3229Naraz zwrócił uwagę na drzewa, wciąż srebrzone światłem, a ponieważ jedno z nich wyciągało ku drodze konary, pomyślał, że spośród nich mógłby łatwo zapuścić wzrok do wnętrza pawilonu.
3230Drzewo było do tego podatne. Zresztą d'Artagnan miał lat dwadzieścia zaledwie, nie zapomniał więc jeszcze ćwiczeń szkolnych.
3231W mgnieniu oka znalazł się pośród gałęzi i przez przejrzyste szyby zagłębił wzrok do wnętrza pokoju.
3232Zgroza przejęła go dreszczem od stóp do głowy.
3233Łagodne światło z przyćmionej lampy oświetlało scenę przerażającego nieładu.
3234Jedna z szyb była stłuczona, drzwi pokoju wysadzone i na pół złamane wisiały na zawiasie; stół, który widocznie był zastawiony wytworną kolacją, leżał na ziemi; karafki w kawałkach, zdeptane owoce zalegały posadzkę; wszystko w tym pokoju świadczyło o gwałtownej i rozpaczliwej walce.
3235Zdało mu się nawet, że w tym dziwnym nieładzie odróżnia strzępy ubrania i krwawe plamy na obrusie i firankach.
3236Z pośpiechem zsunął się na ziemię ze strasznie bijącym sercem, chcąc się przekonać, czy nie znajdzie jeszcze innych śladów niecnego gwałtu.
3237A w ciszy nocnej wciąż błyszczało spokojne i łagodne światło.
3238Wtedy d'Artagnan spostrzegł, czego nie zauważył poprzednio, że ziemia, wydeptana i miejscami rozrzucona, miała na sobie ślady ludzkich stóp i kopyt końskich. Koła powozu, przybyłego widocznie od strony Paryża, wyżłobiły na pulchnej ziemi głęboką bruzdę równolegle z pawilonem, zataczając ją z powrotem ku miastu.
3239Szukając dalej, znalazł przy murze podartą rękawiczkę kobiecą.
3240Była to jedna z tych wonnych rękawiczek, za jakimi przepadają kochankowie, gdy mogą je zerwać z pięknej, ukochanej rączki.
3241Zimny pot kroplisty oblewał mu czoło, boleść okrutna ściskała serce, oddech stawał się szybki; a jednak dla własnego uspokojenia powtarzał sobie, iż ten pawilon niekoniecznie musi mieć łączność z panią Bonacieux, że ona oznaczyła mu schadzkę przed pawilonem, a nie w pawilonie, i służba, a prawdopodobnie zazdrość małżonka, zatrzymały ją w Paryżu.
3242RozpaczJednak te wszystkie rozumowania zostały zdruzgotane, zniweczone uczuciem niewytłumaczonego bólu, który w pewnych chwilach życia opanowuje całą naszą istotę i woła nam w duszy, i tętni w uszach ponurym głosem, że wielkie nieszczęście nad nami krąży.
3243Wtedy ogarnęło go szaleństwo. Pobiegł drogą, skąd przybył, i dotarłszy do promu, wypytał przewoźnika.
3244Ten mu powiedział, że około siódmej wieczorem przeprawił przez rzekę kobietę zakrytą czarnym płaszczem tak, jak gdyby zależało jej na tym niezmiernie, aby nie była poznana; i właśnie z powodu tych ostrożności tym większą zwracał na nią uwagę i przekonał się, że jest młoda i piękna.
3245W owych czasach dużo młodych i ładnych kobiet, starając się nie być poznanymi, przybywało do Saint-Cloud, jednakże d'Artagnan nie wątpił ani na chwilę, że to była pani Bonacieux.
3246Korzystając ze światła lampki migocącej w chatce przewoźnika, raz jeszcze odczytał bilecik pięknej Konstancji, aby upewnić się, że nie jest w błędzie, że w Saint-Cloud, a nie gdzie indziej oznaczona była schadzka, przed pawilonem pana d'Estrées, a nie na żadnej innej ulicy.
3247Wszystko tak się składało, aby mu dowieść, że przeczucia jego nie były mylne.
3248Co tchu w piersiach wrócił do zamku. Zdawało mu się, że pod jego nieobecność coś nowego mogło zajść w pawilonie i że nastąpi jakieś wyjaśnienie.
3249W uliczce ta sama pustka, to samo łagodne i spokojne światło rozlewało się z jedynego okna.
3250Wtedy przyszło mu na myśl, że ta niema rudera widziała coś niezawodnie, a może powiedzieć by także była w stanie.
3251Drzwi ogrodzenia były zamknięte, przesadził więc płot i pomimo ujadania psa na łańcuchu zbliżył się do chaty.
3252Zrazu nikt nie odpowiedział na pukanie. Milczenie grobowe panowało w chatce, jak i w pawilonie; lecz gdy zaczął się do niej dobijać, posłyszał lekki szelest wewnątrz, tak lękliwy, jakby obawiał się zdradzić.
3253Przestał się więc dobijać, prosił z wyrazem takiego niepokoju, przerażenia i zarazem pieszczoty w głosie, że był w stanie natchnąć ufnością nawet największego tchórza.
3254Nareszcie uchyliła się stara, spróchniała okiennica i zamknęła natychmiast, gdy tylko światło dymiącej lampki palącej się w kącie oświeciło szarfę, rękojeść szpady i kolby pistoletów d'Artagnana.
3255Jakkolwiek stało się to nader szybko, miał jednak czas dostrzec siwą głowę starca.
3256— Na imię boskie! Zaklinam was — zawołał — wysłuchajcie mnie! Czekałem tu na kogoś i doczekać się nie mogę, umieram z niepokoju. Miałożby się tu wydarzyć jakieś nieszczęście? Powiedzcie.
3257Okno otworzyło się powoli i znowu ta sama twarz się ukazała; lecz bledsza jeszcze niż za pierwszym razem.
3258D'Artagnan prostodusznie, nieledwie z imienia, opowiedział swoją historię; jak przed tym pawilonem miał schadzkę z młodą kobietą i jak nie mogąc się jej doczekać, wdrapał się na lipę, a stamtąd przy świetle lampy ujrzał poprzewracane sprzęty w pokoju.
3259Starzec wysłuchał go z uwagą, potakując, a gdy d'Artagnan skończył, potrząsnął głową z miną złowróżbną.
3260— Cóż to ma znaczyć? — zawołał d'Artagnan. — Na Boga, błagam cię, tłumacz się jaśniej.
3261— O! Panie — odezwał się starzec — o nic mnie nie pytaj; bo gdybym opowiedział ci, co widziałem, nie wyszłoby mi na dobre z pewnością.
3262— Więc widziałeś? — podchwycił d'Artagnan. — W takim razie zaklinam cię! — ciągnął dalej, kładąc mu pistola. — Powiedz mi, powiedz, coś widział, a słowo szlacheckie ci daję, że ani słówka jednego nie uronię z mojego serca.
3263Tyle szczerości i bólu wyryło się na twarzy d'Artagnana, że starzec skinął na znak, iż zacznie mówić, i odezwał się cichym głosem:
3264— Blisko dziewiątej było, gdy usłyszałem turkot na ulicy, a pragnąc dowiedzieć się, co by to mogło być, podszedłem do moich drzwi i poznałem, że ktoś usiłuje wejść. Ponieważ jestem ubogi i nie lękam się złodziei, otworzyłem drzwi do chaty i ujrzałem trzech mężczyzn stojących w pobliżu. Za nimi tuż w cieniu stała dwukonna kareta i konie wierzchowe. Należały one niechybnie do trzech mężczyzn, którzy przyjechali wierzchem.
3265— A! Łaskawi panowie — zawołałem — czego żądacie?
3266— Musisz mieć drabinę? — odezwał się do mnie ten, który wyglądał na przywódcę eskorty.
3267— Mam, panie, do zbierania owoców.
3268— Daj ją nam i wracaj do siebie, masz za fatygę talara; pamiętaj tylko, że jeśli słówko choć piśniesz, co będziesz widział i słyszał, gdyż jestem pewny, że będziesz patrzeć i słuchać pomimo naszych gróźb, zginiesz niechybnie.
3269To mówiąc, rzucił mi talara i zabrał drabinę.
3270Rozumie się, że zamknąwszy za nim furtkę, udałem, iż wracam do domu. Wyszedłem jednak tylnymi drzwiami i przemknąwszy w ciemnościach, dostałem się do tej gęstwiny bzów, spośród której niewidziany mogłem się wszystkiemu należycie przypatrzyć.
3271PorwanieTrzej panowie rozkazali powozowi podjechać cichutko, wywlekli z niego małego, grubego, kusego, siwawego człowieka, ciemno i nędznie odzianego, który z ostrożnością wszedł na drabinę, ponurym wejrzeniem ogarnął wnętrze pokoju, zeszedł powoli i mruknął stłumionym głosem:
3272 3273Po czym ten, który przemawiał do mnie, otworzył drzwi pawilonu kluczem, zamknął je za sobą i zniknął; jednocześnie dwóch innych weszło na drabinę.
3274Gruby staruszek stanął przy drzwiczkach karety, stangret[264] trzymał lejce, a lokaj konie za uzdy.
3275Naraz przeraźliwy krzyk rozległ się w pawilonie.
3276Jakaś kobieta przyskoczyła do okna, otworzyła je, jak gdyby chciała rzucić się z niego. Lecz gdy spostrzegła dwóch mężczyzn, odskoczyła w tył; ci rzucili się za nią do pokoju.
3277Wtedy nic już nie widziałem, lecz słyszałem trzask łamanych sprzętów. Kobieta krzyczała i wołała ratunku. Lecz wkrótce wszystko ucichło; trzej mężczyźni zbliżyli się do okna, unosząc na rękach kobietę; dwóch z nich zeszło po drabinie. Umieścili kobietę w karecie, a przy niej siadł staruszek; ten, który wprzód pozostał w pawilonie, zamknął okno i po chwili wyszedł drzwiami, i z uwagą popatrzył, czy rzeczywiście kobieta znajduje się w karecie. Jego dwaj towarzysze czekali nań, siedząc już na koniach, i on też zaraz wskoczył na siodło. Służący usadowił się przy woźnicy. Kareta, eskortowana przez trzech jezdnych, popędziła cwałem i wszystko się skończyło. Od tej chwili nic już nie widziałem ani nie słyszałem.
3278Zgnębiony tą straszną nowiną d'Artagnan oniemiał i zdrętwiał, a całe piekło gniewu i zazdrości targało mu serce.
3279— Lecz, wielmożny panie — ciągnął dalej starzec, na którym ta niema rozpacz sprawiła większe wrażenie niż krzyki i płacze — nie martw się tak bardzo, nie zabili ci jej, to najważniejsze.
3280— Nie wiesz, kto był przywódcą tej piekielnej wyprawy?
3281 3282— Lecz mogłeś mu się przyjrzeć, skoro mówił do ciebie.
3283— A! To pan chce wiedzieć, jak wyglądał z twarzy?
3284 3285— Wysoki, suchy, opalony, wąsy czarne, oczy czarne, postawa pańska.
3286— To on! I znowu on!… — wykrzyknął d'Artagnan. — To zły duch mój, widocznie! A ten drugi?
3287 3288 3289— O! To, ręczyć mogę, nie żaden pan. Nie miał nawet szpady, a tamci traktowali go per noga[265].
3290— Jakiś lokaj — mruknął d'Artagnan. — A! Biedna, nieszczęśliwa kobieta! Co oni z nią zrobili?
3291Szlachcic, Tajemnica— Przyrzekł mi pan zachować tajemnicę — odezwał się staruszek.
3292— Bądź spokojny, przyrzekam ci raz jeszcze, jestem szlachcicem, słowo szlacheckie nad wszystko waży, a ja ci je daję.
3293D'Artagnan ze zranioną duszą powlókł się do promu.
3294Chwilami nie chciał wierzyć, aby to była pani Bonacieux, i nadzieja wstępowała mu w serce, że jutro w Luwrze odnajdzie ją.
3295To znowu przerażająca myśl go gnębiła, czy to nie intryga miłosna, czy nie zazdrośnik jakiś zaszedłszy ją, kazał porwać.
3296Błąkał się w domysłach, dręczył, rozpaczał.
3297— O! Gdyby byli moi przyjaciele! — zawołał z głębi duszy. — Miałbym chociaż nadzieję odnalezienia jej. Lecz kto wie, co tu z nimi się dzieje?
3298Północ już się zbliżała; trzeba było odnaleźć Plancheta.
3299Zaglądał kolejno do wszystkich karczem, w jakich się świeciło, ale w żadnej go nie zastał.
3300Gdy zaszedł do szóstej, przyszło mu na myśl, iż poszukiwania te mogą być bez skutku, gdyż kazał mu czekać na siebie o szóstej z rana dopiero, a teraz miał wszelkie prawo znajdować się, gdzie chciał.
3301Zresztą i to mu przyszło do głowy, że jeśli pozostanie bliżej miejsca porwania, prędzej pochwyci nitkę tego tajemniczego węzła.
3302Karczma, AlkoholOtóż w szóstej karczmie, jak mówiliśmy, d'Artagnan zatrzymał się, zażądał butelki wina przedniego gatunku, wsparł się na łokciach w najciemniejszym kącie stołu i postanowił przeczekać do dnia.
3303Lecz i tym razem jego nadzieje okazały się płonne.
3304Chociaż słuch wytężał pilnie wśród przekleństw, rozpustnych piosenek i wymysłów, jakimi obsypywali się robotnicy, pachołkowie i furmani[266] tworzący to zaszczytne towarzystwo, do którego i on należał mimowolnie, nie usłyszał nic takiego, co by mogło go naprowadzić na ślad ukochanej kobiety.
3305Wysączywszy z nudów butelkę, aby nie obudzić podejrzeń, rad nierad umieścił się, jak mógł, w swym kącie, aby jako tako się przespać.
3306Nie zapominajmy, iż d'Artagnan liczył lat dwadzieścia i że w tym wieku sen ma swoje niezwalczone prawa, których domaga się gwałtownie nawet od serc najbardziej zrozpaczonych.
3307Nad ranem około szóstej przebudził się znużony, co zwykle bywa po źle spędzonej nocy. Niewiele czasu zabrało mu ubranie.
3308Pomacał kieszenie, żeby sprawdzić, czy nie skorzystano z jego snu, aby go okraść, a znalazłszy trzos na miejscu i pistolety za pasem, wstał, zapłacił za wino i wyszedł w nadziei, że z rana uda mu się prędzej odnaleźć pachołka.
3309Rzeczywiście, najpierwszą osobą, która mu wpadła w oczy przez szarawe mgły poranka, był czcigodny Planchet, czekający nań przed bramą małej, pochyłej karczemki, którą d'Artagnan pominął w nocnych poszukiwaniach.
3310Planchet trzymał za uzdę dwa konie.
D'Artagnan, zamiast powrócić wprost do siebie, zsiadł z konia przed bramą pana de Tréville i wbiegł szybko na schody.
3312Tym razem postanowił opowiedzieć o wszystkim, co zaszło.
3313Pan de Tréville bez wątpienia nie poskąpi mu dobrych rad w tej sprawie, a widując się codziennie z królową, może będzie mógł zasięgnąć od niej wiadomości o nieszczęśliwej kobiecie, której z pewnością kazano drogo zapłacić za przywiązanie do jej pani.
3314Pan de Tréville wysłuchał opowiadania młodzieńca z powagą świadczącą, iż w całej tej sprawie widział coś więcej niż samą przygodę miłosną, a gdy d'Artagnan skończył nareszcie, wyrzekł:
3315— Hm!… Wszystko to o milę czuć Jego Eminencją.
3316— Lecz co tu robić? — zapytał d'Artagnan.
3317— Nic, nic zgoła, jak na teraz tylko opuścić Paryż, jak ci to już mówiłem, i to jak można najprędzej. Zobaczę się z królową, opowiem jej szczegóły zniknięcia tej biednej kobiety, które posłużą za wskazówkę, a za twoim powrotem może będę miał dla ciebie lepszą nowinę. Zaufaj mi.
3318D'Artagnan wiedział, że pan de Tréville, choć był Gaskończykiem, nie czynił próżnych obietnic, a zawsze więcej robił, aniżeli przyrzekał.
3319Więc pełen wdzięczności za przeszłą i przyszłą opiekę, d'Artagnan pożegnał go, a zacny dowódca, który czuł żywą sympatię dla odważnego i śmiałego młodzieńca, serdecznie uścisnął mu rękę, życząc szczęśliwej podróży.
3320Gotów wprowadzić w czyn rady pana de Tréville, poszedł od razu do swego mieszkania, aby spakować tłomoczek[267] podróżny.
3321W pobliżu domu spostrzegł pana Bonacieux stojącego w ubraniu rannym na progu swego domostwa.
3322Przyszło mu na myśl wszystko, co przezorny Planchet mówił mu o złowrogich minach gospodarza, i począł mu się przypatrywać z większą niż dotąd uwagą.
3323W istocie, pominąwszy żółtawą i chorobliwą bladość dowodzącą ulania żółci, co mogło być wreszcie przypadkowe, d'Artagnan dostrzegł coś ponuro-przewrotnego w zmarszczkach jego oblicza.
3324Kłamstwo, Łzy, Fałsz, MaskaOszust nie tak się śmieje jak człowiek uczciwy, innymi łzami płacze obłudnik, a innymi człowiek dobrej wiary. Każdy fałsz jest maską i choćby najbardziej artystycznie była zrobiona, zawsze można ją odróżnić od szczerej twarzy.
3325D'Artagnanowi zdało się więc, że pan Bonacieux nosi maskę, i to jedną z najwstrętniejszych pod słońcem.
3326Wskutek tych spostrzeżeń, przejęty odrazą dla tego człowieka, chciał przejść, nawet nie odezwawszy się do niego, gdy Bonacieux, tak samo jak poprzedniego dnia, zaczepił go pierwszy.
3327— Cóż to! Młodzieńcze — przemówił doń — widocznie hulamy sobie po nocy? Siódma godzina rano!… A pan, widzę, zmieniasz porządek rzeczy, powracasz wtedy, gdy inni wychodzą.
3328— Pan nie zasługujesz na taką wymówkę, mości Bonacieux — odrzekł d'Artagnan — jesteś wzorem porządnych ludzi. Żona, Uroda, SzczęścieCo prawda, gdy się ma ładną żonkę, nie potrzeba uganiać się za szczęściem, ono samo przychodzi; wszak prawda, panie Bonacieux?
3329Ten zbladł jak śmierć i wykrzywił usta uśmiechem.
3330— O! O!… — odezwał się Bonacieux. — Dowcipniś z pana. Lecz gdzież to, u diabła, włóczyłeś się tak po nocy, mój młody panie? Widocznie manowce[268] były niezbyt wygodne.
3331D'Artagnan spojrzał na swoje strasznie zabłocone buty, lecz jednocześnie przeniósł wzrok na trzewiki i pończochy kramarza. Rzec by można, że je ktoś w tej samej kałuży unurzał; jedne i drugie nosiły na sobie ten sam kolor błota.
3332Nagła myśl strzeliła do głowy d'Artagnana.
3333Ów mały, gruby, siwiejący człowiek, tak jakby lokaj, ciemno ubrany, lekceważony przez ludzi noszących szpady, to musiał być Bonacieux we własnej osobie. Mąż przewodniczył porwaniu małżonki.
3334Szalona ochota wzięła d'Artagnana, aby porwać kramarza za gardło i zdusić go na miejscu, lecz, mówiliśmy już, był on chłopcem nader roztropnym, więc się powstrzymał.
3335Jednakże twarz tak mu się dziwnie zmieniła, że Bonacieux przeraził się wielce i chciał się chyłkiem od niego wymknąć; ponieważ wszakże stał na wprost połowy drzwi, która była zamknięta, rad nierad musiał pozostać na miejscu.
3336— A!… Mój łaskawco, żarty ze mnie stroisz — rzekł d'Artagnan — ale zdaje mi się, że jeżeli moje buty potrzebują gąbki, tym bardziej twoje trzewiki i pończochy aż proszą o oczyszczenie. Miałżebyś i pan także, mości Bonacieux, szastać[269] się po nocy?… Do licha!… Byłoby to nie do darowania człowiekowi w twym wieku, tym bardziej tobie, co masz ładną i młodą żonkę.
3337— O!… Uchowaj mnie Boże — odparł Bonacieux — ale wczoraj byłem aż w Saint-Mandé, aby się wywiedzieć o służącą, bez której nie mogę się obejść, a ponieważ miałem złą drogę, zabłociłem się tak okropnie i nie miałem jeszcze czasu oczyścić ubrania.
3338Wspomniane przez Bonacieux miejsce wycieczki stało się nowym dowodem popierającym podejrzenia d'Artagnana.
3339Powiedział, że był w Saint-Mandé, dlatego tylko, że znajdowało się ono w stronie wprost przeciwnej niż Saint-Cloud.
3340Przypuszczenie to było pierwszą pociechą w tym razie. Jeżeli Bonacieux wiedział, gdzie jest jego żona, można było, używszy nadzwyczajnych środków, zmusić kramarza do rozwiązania języka, można było wyrwać z niego tajemnicę. Należało tylko przypuszczenie to zamienić w pewność.
3341— Wybacz mi, drogi panie Bonacieux, że pozwalam sobie być z tobą bez ceremonii, lecz nic tak nie pobudza pragnienia jak bezsenność, szalenie chce mi się pić. Pozwól mi napić się u siebie wody, wszak to sąsiadowi uchodzi.
3342I nie czekając na przyzwolenie, wpadł do pokoju gospodarza i spojrzał nieznacznie na łóżko.
3343Stało nietknięte. Bonacieux nie kładł się tej nocy.
3344Wrócił więc do domu niedawno. Towarzyszył zatem żonie do miejsca, dokąd ją miano zawieźć, lub przynajmniej do pierwszej stacji.
3345— Dzięki, mości Bonacieux — rzekł d'Artagnan, wychylając szklankę wody — to wszystko, czego żądałem od ciebie. Teraz idę do siebie, każę Planchetowi oczyścić buty, a gdy się z nimi załatwi, przyślę go tutaj, jeżeli zechcesz, aby wyszczotkował i twoje trzewiki.
3346I zostawił kramarza osłupiałego tym pożegnaniem i zadającego sobie pytanie, czy wypadkiem nie pokpił sam własnej sprawy.
3347Na schodach d'Artagnan spotkał Plancheta bardzo pomieszanego.
3348— O! Panie!… — zawołał, ujrzawszy d'Artagnana. — Nie mogłem doczekać się pana, znów coś nowego mamy!…
3349— Cóż tam znowu?… — pytał d'Artagnan.
3350— O, założyłbym się o sto tysięcy, że pan nie zgadnie, jaką miałem wizytę podczas pańskiej nieobecności.
3351 3352— Pół godziny temu, kiedy pan był u pana de Tréville.
3353— I któż to był taki?… Mówże!…
3354 3355 3356 3357— Dowódca gwardii Jego Eminencji?
3358 3359 3360— Ja tak samo przypuszczam, proszę pana, pomimo że miał układną[270] minę.
3361 3362 3363 3364— Powiedział, że przychodzi od Jego Eminencji, który bardzo panu sprzyja, i chce zabrać pana ze sobą do Palais-Royal[271].
3365 3366— Że to niepodobna, bo pana nie ma w domu, jak sam to mógł widzieć.
3367 3368— Mówił, żeby pan nie omieszkał dziś jeszcze zajść do niego, a potem dodał cichutko: „Powiedz twemu panu, że Jego Eminencja jest dobrze usposobiony do niego i że prawdopodobnie jego los zależy od widzenia się z kardynałem”.
3369— Jak na kardynała, to niezbyt zręczne sidła… — odrzekł młodzieniec z uśmiechem.
3370— Ja też, widząc w tym zasadzkę, odpowiedziałem, że pan będzie niepocieszony po swoim powrocie.
3371— Dokądże pojechał? — zapytał pan de Cavois.
3372— Do Troyes w Szampanii[272] — odrzekłem.
3373 3374 3375— Planchetku mój miły — przerwał mu d'Artagnan — prawdziwie nieoceniony z ciebie człowiek.
3376— Pojmuje pan, pomyślałem sobie, że w razie gdyby pan chciał widzieć się z panem de Cavois, mam zawsze czas odwołać swoje słowa i powiedzieć, że pan nie wyjeżdżał; w takim razie kłamcą byłbym ja, a ponieważ nie jestem szlachcicem, wolno mi zatem kłamać.
3377— Uspokój się, nie stracisz opinii człowieka prawdomównego, za kwadrans wyjeżdżamy.
3378— I ja to chciałem panu poradzić. A dokąd jedziemy, jeżeli wolno zapytać?
3379— W stronę przeciwną tej, którą wymieniłeś. Czy ci zresztą nie pilno dowiedzieć się czegoś o Grimaudzie, Mousquetonie i Bazinie, tak jak mnie o Atosie, Portosie i Aramisie?
3380— Zapewne, proszę pana, i pojadę, dokąd mi rozkażesz; powietrze na prowincji, jak mi się zdaje, będzie dla nas zdrowsze niż powietrze paryskie.
3381— Więc spakuj rzeczy i jedźmy. Ja wyruszam naprzód z rękami w kieszeniach, żeby nie domyślano się niczego. Ty podążysz za mną do koszar gwardyjskich. Ale, Planchecie, miałeś rację co do naszego gospodarza, to straszny szubrawiec[273].
3382— O! Panie, skoro ja mówię, to niech mi pan wierzy; ja się znam na ludziach!… Ho! Ho!
3383Zgodnie z projektem d'Artagnan wyruszył pierwszy i aby nie mieć sobie nic do zarzucenia, zaszedł jeszcze po raz ostatni do mieszkania swoich trzech przyjaciół.
3384Nie było żadnej wiadomości. Jedynie dla Aramisa zastał list przesycony wonnościami, a pisany drobniutkim i wytwornym charakterem. Zabrał go ze sobą.
3385W dziesięć minut zjawił się Planchet w stajniach koszar gwardyjskich. Aby nie tracić czasu, d'Artagnan sam już konia swego osiodłał.
3386— Tak, dobrze — odezwał się do Plancheta, gdy przytroczył mu tłomoczek do siodła. — Teraz siodłaj tamte trzy konie i ruszajmy w drogę.
3387— Czy dlatego, panie, abyśmy prędzej jechali, chcesz, by każdy z nas miał dwa konie? — zauważył Planchet z przebiegłą miną.
3388— Niepotrzebne żarty, Planchetku — odrzekł d'Artagnan. — Przy pomocy tych czterech koni będziemy mogli przywieźć naszych trzech przyjaciół, jeżeli odnajdziemy ich jeszcze żywych.
3389— Doprawdy szczególniejsze byłoby to szczęście — odpowiedział Planchet — a zresztą nie trzeba nigdy tracić nadziei w miłosierdzie Boskie.
3390— Amen!… — zakończył d'Artagnan, dosiadając konia.
3391I wyjechali z koszar gwardyjskich, każdy w inną stronę, jeden z nich bowiem przez rogatki de la Villette[274], a drugi przez Montmartre[275], zjechać się zaś mieli za Saint-Denis.
3392Ten strategiczny wybieg, wykonany z wszelką ścisłością, został uwieńczony pożądanym skutkiem. Obydwaj wjechali razem do Pierrefitte.
3393Trzeba przyznać, że Planchet był o wiele odważniejszy we dnie niż w nocy. Pomimo to wrodzona przezorność nie opuszczała go na chwilę; nie zapomniał najmniejszej okoliczności ubocznej z poprzedniej podróży i kogo tylko spotkał, uważał za wroga.
3394Z tego wynikło, że nieustannie chwytał za kapelusz, czym ściągał na siebie surową naganę ze strony d'Artagnana, który się lękał, aby dzięki tej zbytecznej grzeczności nie wzięto go za chudopacholskiego[276] sługę.
3395Czy przejezdnych wzruszała owa uprzejmość Plancheta, czy też nie było czatów rozstawionych na ich drodze, dość że nasi podróżni dostali się bez najmniejszego wypadku do Chantilly i zatrzymali się w hotelu Grand-Saint-Martin, tam gdzie gościli podczas pierwszej podróży.
3396Oberżysta, zobaczywszy młodzieńca z pachołkiem prowadzącym dwa luźne konie, wyszedł pełen szacunku na spotkanie.
3397D'Artagnan, ujechawszy od razu kilkanaście mil, uznał za stosowne wypocząć i dowiedzieć się, czy znajdzie tu jeszcze Portosa.
3398Zresztą niezbyt roztropnie byłoby pytać od razu, co się stało z muszkieterem. Po namyśle d'Artagnan, o nic nie pytając, zsiadł z konia i polecił go swemu służącemu; wszedł do niewielkiego pokoju przeznaczonego dla tych, co sami być chcieli, i zażądał butelki najlepszego wina oraz śniadania jak można najwykwintniejszego, co spotęgowało jeszcze bardziej dobre pojęcie gospodarza o podróżnym, powzięte z pierwszego wejrzenia.
3399Obsłużono go z cudowną szybkością.
3400Do pułku gwardii zaciągano najpierwszą szlachtę z królestwa, d'Artagnan więc, mający przy sobie służącego i cztery przepyszne konie, nie mógł, pomimo skromnego munduru, nie wywrzeć wrażenia.
3401Oberżysta sam pragnął mu usłużyć, co d'Artagnan widząc, rozkazał podać dwa kieliszki i rozpoczął następującą rozmowę:
3402— Na honor, mój drogi gospodarzu — rzekł, napełniając kieliszki — zażądałem najlepszego wina, jakie masz, a jeżeli mnie oszukałeś, sam będziesz ukarany tym, czym zgrzeszyłeś, bo nie cierpię pić sam i musisz mi dotrzymać kompanii. Pijmy zatem! No, dalej! Za czyje zdrowie będziemy pić, aby nie zranić niczyjej miłości własnej? Niechaj będzie za pomyślność twojego zakładu.
3403— Wasza dostojność czyni mi zaszczyt — odrzekł oberżysta — serdecznie dziękuję za pańskie dobre życzenia.
3404— Lecz nie chcę wprowadzić cię w błąd i z góry wyznaję, iż więcej w tym jest egoizmu, niż przypuszczasz. Jedynie te zakłady mają powodzenie, w których goście są dobrze przyjmowani. W hotelach, gdzie wszystko bezładnie idzie, podróżny pada ofiarą wad i niedostatków gospodarza. Ja, co dużo podróżuję, szczególnie tą drogą, chciałbym, ażeby wszyscy oberżyści robili majątki.
3405— Istotnie, zdaje mi się, że nie po raz pierwszy mam szczęście pana oglądać.
3406— Ba! Przejeżdżałem tędy do Chantilly co najmniej dziesięć razy, a trzy lub cztery zatrzymałem się u pana. Zaraz… byłem tu dziesięć czy dwanaście dni temu, odprowadzałem przyjaciół muszkieterów, a właśnie jeden z nich pokłócił się z jakimś nieznajomym człowiekiem, który, nie wiadomo dlaczego, szukał zaczepki.
3407— A tak! Prawda, przypominam sobie. Czy nie o panu Portosie Wasza Dostojność chce mówić?
3408— Tak właśnie nazywa się mój towarzysz podróży. Boże! Drogi gospodarzu, powiedz mi, miałożby spotkać go jakie nieszczęście?
3409— Wasza Dostojność pamięta zapewne, że nie mógł się puścić w dalszą drogę.
3410— Rzeczywiście, przyrzekł podążyć za nami i nie widzieliśmy go więcej.
3411— Zaszczycił nas, pozostając tutaj.
3412— Jak to? Zrobił wam ten zaszczyt?
3413— Tak, panie, w tym oto zajeździe; i nawet jesteśmy mocno zaniepokojeni pod pewnymi względami.
3414 3415— Pod względem porobionych kosztów.
3416— Cóż znowu! On je wszystkie zapłaci…
3417— A! Panie, balsam pociechy wlewasz mi w serce! Dużo już dotąd daliśmy naprzód, a jeszcze dzisiaj felczer[277] nam oznajmił, że ponieważ pan Portos nie płaci, będzie poszukiwał należności od nas, bo to ja po niego posyłałem.
3418 3419— Nie wiem, jak mam powiedzieć.
3420Szantaż, Strach— Jak to, nie wiesz pan?… Powinieneś lepiej wiedzieć o tym niż ktokolwiek.
3421— Zapewne, lecz w naszym stanie nie można rozpowiadać wszystkiego, o czym się wie, nade wszystko, gdy nam zastrzeżono, że nasze uszy będą odpowiadać za język.
3422— A czy ja mogę widzieć się z Portosem?
3423— I owszem, wejdź pan na piętro, zapukaj do numeru jeden. Proszę tylko oznajmić, że to pan.
3424 3425— Bo mogłoby pana spotkać nieszczęście.
3426 3427— Pan Portos mógłby przypuszczać, że to ktoś z domowników, i w przystępie złości przeszyłby pana szpadą lub w łeb palnął, broń Boże!
3428 3429 3430— A! Do licha, rozumiem; żądanie podobne on bardzo źle widzi, gdy nie jest przy pieniądzach, lecz o ile wiem, powinien je mieć.
3431— Takie i nasze było zdanie. A ponieważ w naszym domu panuje porządek i rachunki zamykamy co tydzień, przedstawiliśmy mu spis wydatków, lecz widocznie trafiliśmy na złą chwilę, gdyż za pierwszym słowem odesłał nas do wszystkich diabłów. Co prawda, grał poprzedniego dnia.
3432 3433— A! Mój Boże, a bo ja wiem?… Z jakimś panem przejezdnym, któremu zaproponował partię lancknechta[278].
3434— A! Biedak, musiał wszystko przegrać.
3435— Wszystko, i konia nawet, bo gdy tamten miał się już ku odjazdowi, przekonaliśmy się, że jego lokaj siodłał konia pana Portosa. Zrobiliśmy mu wtedy uwagę, lecz odpowiedział nam, że mieszamy się nie do swoich rzeczy, że nam nic do tego, ponieważ ten koń jest jego własnością. Natychmiast daliśmy znać panu Portosowi o tym, co się dzieje, a on kazał nam odpowiedzieć, że trzeba być błaznami, aby wątpić w słowo szlacheckie, i że skoro tamten szlachcic mówi, że koń należy do niego, to tak musi być i basta.
3436— Zawsze ten sam — mruknął d'Artagnan.
3437— Wtedy — mówił dalej gospodarz — kazałem mu powiedzieć, że skoro nie możemy się porozumieć co do zapłaty, nie tracę nadziei, że zechce przynajmniej wyświadczyć łaskę mojemu koledze spod „Złotego Orła” i jemu także da coś zarobić. Ale pan Portos odpowiedział mi, że moja oberża jest najlepsza i życzy sobie w niej pozostać. Odpowiedź ta była dla mnie zbyt pochlebna, więc nie mogłem nalegać, ażeby się wyniósł; poprzestałem tylko na prośbie, aby ustąpił mi swego pokoju, który jest najładniejszy ze wszystkich, a zadowolił się milutkim gabinecikiem na trzecim piętrze. Na to pan Portos odpowiedział mi, że oczekuje lada chwila przybycia swojej kochanki, jednej z najznakomitszych dam dworu, więc powinienem zrozumieć, że pokój zaszczycony jego pobytem jest aż nadto mierny dla takiej osoby. Pomimo całkowitego uznania dla prawdziwości jego słów czułem się w obowiązku obstawać przy swoim. Ale nie mogło być o tym ani mowy. Położył pistolet przy łóżku, oświadczając, iż za pierwszym słowem o jakichkolwiek przenosinach palnie w łeb temu, kto poważy się wtrącać. I odtąd już nikt nie postał u niego, prócz jego pachołka.
3438 3439— Jest, panie… w pięć dni po wyjeździe powrócił mocno skwaszony, widocznie i on miał w podróży nieprzyjemności. Na nieszczęście żwawszy jest od swego pana i dla niego to wszystko do góry nogami przewraca, a przypuszczając, że gdyby prosił, mógłby doznać odmowy, więc bez proszenia bierze, co mu się podoba.
3440— Tak, ja zawsze widziałem w Mousquetonie wierność i przebiegłość niepospolitą — odpowiedział d'Artagnan.
3441— Być może, ale jeżeli z taką wiernością i przebiegłością będę miał cztery razy do roku do czynienia, sam pójdę z torbami.
3442— Bynajmniej, przecie Portos zapłaci.
3443— Hm!… — mruknął z powątpiewaniem oberżysta.
3444— Jest on ulubieńcem wielkiej pani, która nie pozostawi go w kłopocie o taką drobnostkę, jaką jest panu dłużny.
3445— Gdybym śmiał powiedzieć, co myślę o tym wszystkim…
3446 3447 3448 3449 3450 3451— Powiedziałbym, że znam tę wielką panią.
3452 3453 3454 3455— O!… Panie, gdybym mógł zaufać pańskiej dyskrecji.
3456— Mów pan, a słowem szlacheckim ci ręczę, że nie będziesz żałował zaufania.
3457Strach— Pojmuje pan, że niepokój do wielu rzeczy popycha.
3458 3459— O!… Najpierw nic takiego nie zrobiłem, do czego nie miałby prawa wierzyciel.
3460 3461— Pan Portos dał nam list do owej księżnej i kazał wrzucić go do skrzynki pocztowej. Pachołka jego jeszcze nie było. Ponieważ nie wychodził z pokoju, zmuszony był obarczać nas swoimi zleceniami.
3462 3463— Zamiast wrzucić ów list do skrzynki, co niezbyt pewne bywa, skorzystałem z tego, że jeden z moich posługaczy jechał do Paryża i rozkazałem wręczyć bilecik samej księżnej. Było to spełnieniem życzeń pana Portosa, który nam list ten tak polecał. Nieprawdaż?
3464 3465— I czy wie pan, kto jest owa wielka dama?
3466— Nie, słyszałem o niej tylko od Portosa.
3467— Wie pan, kto jest ta niby księżna?
3468— Mówiłem przecie, że nie znam jej wcale.
3469— To stara prokuratorowa, niejaka pani Coquenard, mająca lat pięćdziesiąt co najmniej, a udaje jeszcze zazdrosną. Ja od razu się dziwiłem, że jakaś księżniczka mieszka przy ulicy aux Ours.
3470 3471— Bo gdy odebrała list, wpadła w okrutny gniew, wykrzykując, że pan Portos jest wietrznikiem[279] i że pewnie o jakąś kobietę bił się i został raniony.
3472 3473 3474— Powiedziałeś pan, że Portos jest ranny?
3475— Tak, ale srodze zabronił mi o tym mówić!
3476 3477— Ha!… Bo się przechwalał, że nadzieje na rożen tego jegomościa, z którym go pan w kłótni zostawił, a pomimo całej jego junakierii[280], jegomość ów od razu go z nóg zwalił. Pan Portos więc, człowiek pełen pychy, tylko swoją księżną chciał rozczulić opowieścią o przygodzie, ale przed nikim nie chce się przyznać, że został pokłuty rapierem.
3478— Więc to rany przykuły go do łóżka?
3479— Mistrzowskie pchnięcie, zaręczam panu. Rogatą duszę ma pański przyjaciel.
3480 3481— O!… PojedynekWszystko to trwało zaledwie chwilę, może mi pan wierzyć. Stanęli naprzeciw siebie. Nieznajomy szybko się zwinął i natarł tak niespodzianie, że zanim pan Portos zdołał odbić, żelazo przeciwnika utkwiło mu w piersi na trzy cale. Upadł na wznak. Korzystając z tego, nieznajomy oparł mu na gardle koniec rapiera; pan Portos, widząc się na łasce przeciwnika, uznał się za pokonanego. Wtedy nieznajomy spytał go o nazwisko, a dowiedziawszy się, że ma z Portosem, a nie z d'Artagnanem do czynienia, pomógł mu dźwignąć się, odprowadził do oberży, sam wsiadł na konia i odjechał.
3482— To on miał do d'Artagnana urazę?
3483 3484— A czy wiesz, co się z nim stało?
3485— Nie… widziałem go po raz pierwszy i odtąd nie pokazał się więcej.
3486— Wybornie… wiem już, co wiedzieć chciałem. Mówiłeś pan, że pokój Portosa znajduje się na pierwszym piętrze, numer jeden?
3487— Tak, panie, najpiękniejszy w całej oberży; pokój, który miałbym sposobność dziesięć razy wynająć.
3488— Ba!… Nie kłopocz się pan — odezwał się z uśmiechem d'Artagnan — Portos uiści zapłatę pieniędzmi księżnej Coquenard.
3489— O!… Panie, prokuratorowa czy księżna, byle tylko rozluźniła supły swego worka, wszystko to dla mnie jedno; ale ona dała tu odpowiedź stanowczą, że dosyć już ma tych wymagań i wiarołomstwa pana Portosa i że mu złamanego szeląga nie przyśle.
3490— A czy powtórzyłeś tę odpowiedź swemu gościowi?
3491— Boże uchowaj!… Byłby się dowiedział, w jaki sposób wywiązaliśmy się z jego zlecenia.
3492— Więc on ciągle jeszcze czeka na pieniądze?
3493— Tak!… Wczoraj jeszcze pisał, ale tym razem służący oddał list na pocztę.
3494— Powiadasz pan, że prokuratorowa jest brzydka i stara?
3495— Co najmniej pięćdziesięcioletnia i wcale nie piękna, jak mówił mi Pathaud.
3496— W takim razie możesz być spokojny, da się ona zmiękczyć; a zresztą, niewielkie rzeczy musi ci być Portos dłużny.
3497— Jak to, niewielkie! Dwadzieścia pistoli, jak dotąd, nie licząc doktora. On sobie niczego nie żałuje, widać, że przyzwyczajony do wygód.
3498— To chociaż go ona opuści, znajdą się jeszcze przyjaciele, zaręczam. Pozbądź się wszelkich obaw, gospodarzu drogi, i nie ustawaj w pieczołowitości, jakiej jego stan wymaga.
3499— Obiecał mi pan pary z ust nie wypuścić o prokuratorowej i o ranie.
3500 3501— Bo widzi pan, on gotów, by mnie zabić!
3502— Nie lękaj się; nie taki on straszny, jak się wydaje.
3503To powiedziawszy, d'Artagnan poszedł na górę, pozostawiając gospodarza uspokojonego pod dwoma względami, o które najmocniej mu chodziło — o dług i swoje życie.
3504Zapukał do drzwi najpokaźniej się przedstawiających, a oznaczonych wielkim, czarnym numerem.
3505 3506JedzeniePortos, leżąc na łóżku, grał z Mousquetonem w lancknechta, aby nie wychodzić z wprawy, a przed ogniem obracał się rożen obładowany kuropatwami, zaś po dwóch rogach wielkiego komina, na rozżarzonych węglach, wrzały dwa tygle[281], z których wydobywała się łechcąca powonienie para potrawy z ryb i królika.
3507Prócz tego stół do pisania i komoda zastawione były wypróżnionymi butelkami.
3508Na widok przyjaciela Portos krzyknął radośnie, a Mousqueton, powstawszy z uszanowaniem, ustąpił miejsca i poszedł zajrzeć do tygli, nad którymi zdawał się mieć osobliwszy nadzór.
3509— A! Na Boga! To ty?… — zawołał Portos do d'Artagnana. — Witaj mi i wybacz, że nie wstaję na twoje spotkanie. Ale nie wiem, czy wiesz, co mi się przytrafiło? — dodał niespokojnie, patrząc na d'Artagnana.
3510 3511 3512— Zapytałem go o ciebie i prosto przychodzę.
3513 3514— A cóż ci się przytrafiło, drogi Portosie? — kończył d'Artagnan.
3515— Nacierałem na przeciwnika, któremu już trzy pchnięcia rapierem zadałem i chciałem czwartym z nim skończyć, gdy wtem nastąpiłem na kamień i zwichnąłem nogę w kolanie.
3516 3517— Słowo honoru! Szczęście tego łajdaka, bo byłbym go ubił na miejscu.
3518 3519— Alboż ja wiem?… Miał już dosyć, nie czekając reszty, odjechał… Lecz co się stało z tobą, drogi d'Artagnanie?
3520— Zatem zwichnięcie nogi zatrzymuje cię w łóżku, drogi Portosie? — ciągnął dalej d'Artagnan.
3521— A! Boże mój, to niewielkie rzeczy, za kilka dni już wstanę.
3522— Czemuż nie kazałeś przenieść się do Paryża? Tutaj musi ci być okrutnie nudno.
3523— Miałem ten zamiar, lecz muszę ci coś wyznać, drogi kolego.
3524 3525— Widzisz, jak ci mówiłem, nudziłem się straszliwie, a w kieszeni miałem owe siedemdziesiąt pięć pistoli, które przypadły mi z podziału, więc dla rozrywki kazałem poprosić do siebie przejezdnego szlachcica i zaproponowałem mu partyjkę gry w kości. Nie wzdragał się, a siedemdziesiąt pięć pistoli powędrowało z mojej do jego kieszeni, nie licząc konia, którego zabrał na przykładkę[282]. Lecz co się dzieje z tobą, mój drogi d'Artagnanie?
3526Miłość, Gra— Cóż chcesz, kochany Portosie, niepodobna mieć wszystkiego, znasz przecie przysłowie: „Nieszczęśliwy w grze, szczęśliwy w miłości”. Jesteś zbyt kochany, aby fortuna nie mściła się za to. Ale co cię obchodzi jej niełaska, czyż nie masz, szczęśliwy człowieku, swojej księżniczki, która niechybnie pośpieszy ci z pomocą?
3527— Widzisz, mój drogi, ponieważ gram nieszczęśliwie — mówił Portos z najswobodniejszą miną — pisałem do niej, aby mi przysłała kilkadziesiąt ludwików[283], których mi bardzo potrzeba ze względu na położenie, w jakim się znajduję…
3528 3529— Musiała wyjechać do swoich dóbr, bo mi nie odpowiada.
3530 3531— Ani słówka. Wczoraj wyprawiłem drugą odezwę, gorętszą jeszcze od poprzedniej. Lecz, skoro cię widzę, najdroższy, pomówmy o tobie. Przyznaję, iż zaczynałem niepokoić się o ciebie.
3532— Ale twój gospodarz dobrze się z tobą obchodzi widocznie — mówił d'Artagnan, wskazując pełne rondle i próżne butelki.
3533— Ujdzie od biedy! Ujdzie!… — odparł Portos. — Kilka dni temu przyniósł mi gbur rachunek, ale go razem z nim za drzwi wyrzuciłem, w ten sposób jestem tu jakby na prawach zwycięzcy albo zdobywcy. Widzisz też, że bojąc się zostać wyparty ze stanowiska, trzymam się ciągle pod bronią.
3534— Jednakże — śmiejąc się, zauważył d'Artagnan — zdaje mi się, że od czasu do czasu robisz wycieczki.
3535I wskazał palcem na rondle i butelki.
3536— Niestety! To nie ja!… Nędzne zwichnięcie trzyma mnie w łóżku; Mousqueton się tylko wymyka i znosi żywność. Mousquetonie, mój miły — mówił Portos, zwracając się do pachołka — widzisz przecie, że przybyły nam posiłki, trzeba przysporzyć prowiantów.
3537— Mousquetonie — odezwał się d'Artagnan — musisz mi wyświadczyć przysługę.
3538 3539— Udziel Planchetowi swoich wiadomości i przepisów, bo mogę i ja kiedyś znaleźć się oblężony, a nie gniewałbym się wcale, gdybym wtedy używał wygód, jakimi otaczasz swojego pana.
3540— O! Boże, nic łatwiejszego, proszę pana. Potrzeba do tego tylko trochę sprytu i wprawy. Wychowałem się na wsi, a ojciec mój w chwilach wolnych od zajęć polował na cudzych gruntach.
3541 3542— Panie, trudnił się rzemiosłem bardzo przyjemnym, według mego zdania.
3543 3544Religia, Podstęp, Ojciec, Wiara— Ponieważ były to czasy wojen katolików z hugenotami i widział, że jedni tępią drugich, a czynią to w imię religii, wytworzył sobie wiarę pośrednią, która mu dozwalała być raz katolikiem, to znowu hugenotem. Przechadzał się zwykle ze strzelbą na ramieniu za płotami przy drogach, a gdy zobaczył katolika nadchodzącego pojedynczo, wtedy religia protestancka brała górę w jego umyśle. Kierował lufę w stronę wędrowca, a gdy przypuścił go na dziesięć kroków, rozpoczynał przemowę kończącą się zazwyczaj zrzeczeniem się trzosa ze strony przechodnia pragnącego zachować życie. Rozumie się, że gdy hugenota znowu spotkał, taka wysoka gorliwość katolicka go przejmowała, że nie mógł pojąć, jak przed kwadransem odważył się wątpić o wyższości naszej świętej wiary. Ja, panie, jestem katolikiem, ale mój ojciec, wierny swoim zasadom, starszego brata zrobił hugenotem.
3545— Jakże skończył ten pełen zacności człowiek? — zapytał d'Artagnan.
3546Morderstwo, Zemsta— O!… Najnieszczęśliwiej jak tylko być może, proszę pana. Pewnego razu na drodze zaklęsłej[284] wpadł między hugenota i katolika, z którymi miał już raz do czynienia. Spiknęli się na biedaka i powiesili go na przydrożnym drzewie, po czym jeszcze przyszli do karczmy, w której piliśmy z bratem, i przechwalali się tym, co zrobili.
3547— A cóż wy na to? — zagadnął d'Artagnan.
3548— Pozwoliliśmy się im wygadać — odparł Mousqueton. — Potem, gdy wyszli z karczmy i każdy z nich udał się w swoją stronę, brat mój zaczaił się w drodze na katolika, a ja na protestanta, i załatwiliśmy się z nimi przejęci uwielbieniem dla przenikliwości naszego biednego ojca, który był tyle przezorny, że wychował nas każdego w innej religii.
3549— O!… Z tego, co mówisz, Mousquetonie, widzę rzeczywiście, że to był nie lada dziarski człowiek. Zatem, jak powiadasz, poczciwiec ten zajmował się w chwilach wolnych polowaniem na cudzych gruntach?
3550— Tak, panie… on mnie nauczył robić sieci na zające i króliki i zastawiać wędki. Dlatego też widząc, że ten kapcan[285] oberżysta pasie nas prostym mięsiskiem jak jakie włóczęgi, co mogłoby zaszkodzić i tak osłabionym żołądkom naszym, spróbowałem dawnego rzemiosła. Spaceruję od niechcenia po lasach książęcych, zastawiam na przesmykach siatki; czasami spoczywam nad stawami Jego Książęcej Mości i leżąc spokojnie, zapuszczam wędkę na ryby. Teraz, dziękować Bogu, nie brak nam, jak pan widzi, kuropatw i królików, karpi i węgorzy, co wszystko jest posiłkiem strawnym i zdrowym, jak chorym przystoi.
3551— Lecz kto wam dostarcza wina, czyżby gospodarz?
3552 3553 3554— On go co prawda dostarcza, jednakże nie wie o tym spotykającym go zaszczycie.
3555— Wytłumacz się jaśniej, Mousquetonie, twoje opowiadanie jest pełne pouczających rzeczy.
3556— Otóż tak, proszę pana. Przypadek zrządził, że w jednej z moich wędrówek spotkałem pewnego Hiszpana, który dużo zwiedził świata, a między innymi i drugą półkulę.
3557— Jaki może być związek antypodów[286] z butelkami stojącymi na stole i komodzie?
3558— Cierpliwości, panie, na każdą rzecz przyjdzie kolej.
3559— Słusznie, polegam więc na tobie, Mousquetonie, i słucham.
3560— Ów Hiszpan miał służącego, który towarzyszył mu w podróży do Meksyku. Służący był moim ziomkiem, przystaliśmy więc od razu do siebie, zwłaszcza że nasze usposobienia zgadzały się najzupełniej. Polowanie, KradzieżNade wszystko lubiliśmy polować, on mi więc opowiadał, jak to w pampasach[287] krajowcy polują na tygrysy i bawoły z pętlicami[288] po prostu, które zarzucają na karki tych zwierząt. Nie mogłem zrazu uwierzyć, jak można dojść do takiej wprawy, aby z odległości dwudziestu lub trzydziestu kroków trafić końcem liny tam, gdzie się chce, lecz wobec dowodów trzeba było dać się przekonać prawdziwości opowiadania. Mój przyjaciel stawiał z dala od siebie butelkę i za każdym zamachem chwytał ją pętlicą za szyjkę. Oddałem się więc i ja tym ćwiczeniom, a ponieważ natura nie poskąpiła mi pewnych zdolności, zarzucam dziś lasso tak dobrze, jak gdybym był człowiekiem z nowego świata. Otóż, pojmuje pan? Nasz gospodarz posiada dobrze zaopatrzoną piwnicę, a klucz od niej trzyma przy sobie, ale z tej piwnicy wychodzi okienko. Tamtędy więc zarzucam sznur, a ponieważ doszedłem, gdzie jest najlepszy kącik, więc z niego wyciągam. Pojmuje pan teraz, jaki związek mają rozstawione tu butelki z antypodami. Zechciej pan teraz spróbować naszego wina i powiedz nam bez uprzedzenia, co o nim myślisz.
3561— Dziękuję ci, mój drogi, tylko co jadłem śniadanie.
3562— A zatem — odezwał się Portos — podaj jedzenie na stół, Mousquetonie, a gdy my będziemy jedli, d'Artagnan opowie, co się z nim działo w ciągu dziesięciu dni, odkąd nas opuścił.
3563— Najchętniej — rzekł d'Artagnan, a gdy Portos i Mousqueton zajadali z łapczywością rekonwalescentów i serdecznym braterstwem, jakie wytwarza wspólność nieszczęścia, opowiedział, jak raniony Aramis musiał pozostać w Crèvecoeur, jak w Amiens zostawił Atosa w opałach z czterema ludźmi posądzającymi go o fałszerstwo pieniędzy, i jak on, d'Artagnan, zmuszony był naszpikować szpadą hrabiego de Wardes, aby się przedostać do Anglii.
3564Na tym zakończył zwierzenia, dodając jedynie, że za powrotem z Wielkiej Brytanii przyprowadził cztery przepyszne konie, z których jeden był dla niego, a reszta dla jego przyjaciół, i że przeznaczony dla Portosa stoi w stajni hotelowej.
3565Na to wszedł Planchet i oznajmił, że konie wypoczęły dostatecznie i mogą zajść na nocleg do Clermont.
3566Ponieważ d'Artagnan uspokoił się o Portosa, a pilno mu było dowiedzieć się o innych, uścisnął choremu rękę, oznajmiając, że puszcza się w dalszą drogę na poszukiwania. A zresztą będzie tędy powracał za jakiś tydzień, jeżeli więc zastanie jeszcze Portosa w hotelu Grand-Saint-Martin, zabierze go wtedy z sobą.
3567Portos odpowiedział, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zwichnięcie nogi nie pozwoli mu wyruszyć w ciągu tego czasu. A przy tym musi pozostać w Chantilly, aby doczekać się odpowiedzi od swojej księżnej.
3568D'Artagnan złożył mu życzenia, ażeby odpowiedź była pomyślna i nie dała na siebie długo czekać; i jeszcze raz poleciwszy Mousquetonowi Portosa, zapłacił swój rachunek i wyruszył w dalszą drogę z Planchetem, który uwolnił się od jednego z prowadzonych luzem koni.
D'Artagnan nie wspominał Portosowi ani o jego ranie, ani tym bardziej o prokuratorowej.
3570Tajemnica, PrzyjaźńBył to bowiem młody, lecz bardzo mądry chłopiec. Udawał, że święcie wierzy we wszystko, co mu opowiadał chełpliwy muszkieter, bo rozumiał, że nie ma przyjaźni, która by wytrzymała próbę podchwyconej tajemnicy, zwłaszcza gdy tajemnica taka może zranić miłość własną człowieka. Zresztą, zawsze się zdobywa moralną wyższość nad tymi, których się zna na wylot. D'Artagnan, zdecydowany dla przyszłych celów zrobić z przyjaciół narzędzia swojej fortuny, nie odrzucał sposobności pochwycenia niewidzialnych nici, przy pomocy których mógłby nimi kierować.
3571A jednak przez całą drogę głęboki smutek ściskał mu serce — myślał nieustannie o ładnej pani Bonacieux mającej go nagrodzić za poświęcenie; dodajmy wszelako, że jego smutek nie tyle pochodził z żalu za utratą szczęścia, ile z obawy, czy nie spotkało jej nieszczęście.
3572Nie wątpił ani na chwilę, iż padła ofiarą zemsty kardynała, a wiadomo, że Eminencja mścił się okrutnie.
3573Jak się to stało, że on sam znalazł łaskę w oczach ministra, nie miał o tym pojęcia.
3574Czas, Kondycja ludzka, WspomnieniaNic tak nie skraca czasu i drogi jak myśl, która pochłania wszelkie władze umysłowe zamyślonego.
3575Byt zewnętrzny człowieka podobny jest wtedy do uśpienia, w którym myśl owa staje się sennym widziadłem. Pod jej wpływem czas traci miarę, przestrzeń granice, człowiek wyrusza wtedy z jednego miejsca, przybywa na inne i nic więcej. Z przebytej odległości nie pozostaje w pamięci nic prócz mglistych zmąconych obrazów, drzew, gór i widoków.
3576D'Artagnan, opanowany taką stałą myślą, puścił wodze koniowi i tak przebył przestrzeń kilkumilową, dzielącą Crèvecoeur od Chantilly, nie zdając sobie sprawy z niczego, co spotykał po drodze.
3577Opamiętał się na miejscu zaledwie i otrząsnął się z zadumy, dostrzegłszy oberżę, w której zostawił Aramisa.
3578 3579Tym razem nie oberżysta, lecz jego żona wyszła na spotkanie. D'Artagnan, jako fizjonomista[289], objął od jednego spojrzenia pogodne oblicze pani domu i przeczuł, że nie będzie potrzebował nic ukrywać przed nią, że może zaufać tej twarzy pełnej słodyczy.
3580— Moja dobra pani — zagadnął — czy nie mogłabyś mi powiedzieć, co się stało z jednym z moich przyjaciół, którego byliśmy zmuszeni zostawić tutaj przed dwunastoma dniami?
3581— Z pięknym młodzieńcem około dwudziestu trzech lat, łagodnym, miłym, przystojnym?
3582— Tak, tak, a co więcej, rannym w ramię.
3583— A! Nie ruszył się stąd, proszę pana.
3584— A! Kochana pani, na Boga! — zawołał d'Artagnan, zsiadając z konia i rzucając cugle Planchetowi. — Powracasz mi życie. Gdzież jest drogi Aramis? Niech go uściskam. Pilno mi go zobaczyć.
3585— Wybacz pan, lecz wątpię, aby mógł przyjąć cię w tej chwili.
3586— Dlaczego? Miałżeby jaką damę u siebie?
3587— Jezu Nazareński!… Co też pan mówi!… Biedny chłopczyna!… Żadnej damy nie ma u niego.
3588 3589— Proboszcz z Montdidier i przełożony jezuitów z Amiens.
3590— Boże mój!… — zawołał d'Artagnan. — Miałożby mu się tak pogorszyć?
3591— Wcale nie, mój panie, ale wskutek choroby spłynęła nań łaska i postanowił wstąpić do stanu duchownego.
3592— Prawda — odparł d'Artagnan — zapomniałem, że on jest muszkieterem tylko tymczasowo.
3593— Czy pan chce koniecznie się z nim zobaczyć?
3594 3595— Niechże pan wejdzie na podwórze, potem na schody na prawo; drugie piętro, numer pięć.
3596D'Artagnan pobiegł co tchu we wskazanym kierunku.
3597Lecz nie tak łatwo było dostać się do przyszłego kapłana — podwoje Aramisa niemniej były strzeżone od ogrodów Armidy[290]; Bazin stał w korytarzu na straży i zagrodził mu przejście z tym więcej nieustraszoną odwagą, iż po długoletnich próbach widział się nareszcie bliskim celów, do których dążył niezachwianie.
3598Bowiem jego marzeniem było służyć duchownemu i czekał z niecierpliwością chwili, uśmiechającej mu się w przyszłości, kiedy Aramis zrzuci mundur, a przywdzieje sutannę.
3599Ta obietnica, powtarzana codziennie, zatrzymała go jedynie w służbie u muszkietera, która, jak mówił, przyprawić by go mogła niechybnie o utratę zbawienia.
3600Bazin więc znajdował się u szczytu szczęścia. Tym razem już, według wszelkiego prawdopodobieństwa, jego pan nie cofnie się przed powołaniem.
3601Nagromadzone cierpienia moralne i fizyczne wywarły skutek tak długo oczekiwany. Aramis, złamany dolegliwością ciała i ducha, szukał dla swej myśli ucieczki w religii, uważając za przestrogę niebios podwójny cios, jaki weń ugodził — zniknięcie kochanki i otrzymanie rany.
3602Łatwo pojąć, jak nieprzyjemne w takich warunkach musiało być dla Bazina zjawienie się d'Artagnana, mogące znów rzucić Aramisa w wir rzeczy światowych, jakim się oddawał dotychczas.
3603Bazin postanowił więc mężnie bronić przystępu do swego pana, a że zdradzony przez właścicielkę oberży nie mógł mówić o nieobecności Aramisa w domu, usiłował dowieść przybyłemu, że najwyższą niedyskrecją byłoby zamącać jego panu pobożne rozprawy trwające od rana, a mogące się skończyć zaledwie wieczorem.
3604D'Artagnan jednak mało sobie robił z wymowy pana Bazina, a nie chcąc się wdawać w sprzeczkę z pachołkiem swego kolegi, jedną ręką odsunął go na bok, a drugą nacisnął klamkę numer pięć.
3605Drzwi ustąpiły i stanął w pokoju.
3606Aramis w czarnym surducie, z głową przybraną w okrągłą i płaską czapeczkę, mocno przypominającą krymkę[291], siedział przy stole zawalonym papierami i wielkimi foliałami[292].
3607Po prawej ręce miał przełożonego jezuitów, po lewej proboszcza z Montdidier.
3608Firanki zapuszczone u okien rzucały tajemniczy cień, pobudzający do bogobojnych rozmyślań.
3609Wszystkie przedmioty mogące na pierwszy rzut oka zdradzić mieszkanie młodzieńca, a nade wszystko muszkietera, znikły jak zaczarowane.
3610Bazin, nie chcąc widocznie budzić w swym panu światowych myśli, schował szpadę, pistolety, kapelusz z piórami, hafty, koronki i tym podobne przybory.
3611Natomiast, jak się zdawało d'Artagnanowi, w najciemniejszym kąciku wisiała na ścianie dyscyplina.
3612Na szelest, jaki sprawiło otwarcie drzwi, Aramis podniósł głowę i poznał od razu przyjaciela.
3613Lecz, ku wielkiemu zdziwieniu d'Artagnana, zjawienie się jego nie wywarło na muszkieterze wielkiego wrażenia, tak dalece umysł jego oderwany był od rzeczy tego świata.
3614— Dzień dobry, drogi d'Artagnanie; wierzaj mi, iż cię widzę z przyjemnością.
3615— I ja tak samo — odparł d'Artagnan — lecz dotąd jeszcze nie jestem pewny, czy to Aramisa mam przed oczami.
3616— On we własnej swojej osobie, mój kochany. I cóż ci mogło nasunąć tę wątpliwość?
3617— Obawiałem się, czy nie zabłądziłem przypadkiem, wchodząc do pokoju jakiegoś duchownego; później znów, zobaczywszy cię w towarzystwie tych dwóch panów, sądziłem, że jesteś niebezpiecznie chory.
3618Dwaj czarno ubrani panowie zrozumiawszy przymówkę d'Artagnana, objęli go groźnym spojrzeniem, co nie przeraziło go wcale.
3619— Przeszkadzam ci może, drogi Aramisie — ciągnął dalej d'Artagnan — bo zapewne spowiadasz się przed tymi panami?
3620 3621— Ty miałbyś mi przeszkadzać? Wcale nie, mój drogi, słowo najświętsze ci daję; a najlepszy dowód, iż czuję się szczęśliwy, widząc cię całego i zdrowego.
3622„Nareszcie — pomyślał d'Artagnan — jeszcze nic nie jest stracone”.
3623— Bo ten pan, który jest moim przyjacielem — kończył Aramis z namaszczeniem, wskazując księżom d'Artagnana — uniknął wielkiego niebezpieczeństwa.
3624— Wielbij Boga, panie — odpowiedzili tamci, równocześnie chyląc głowy.
3625— I ja Go wielbię, przewielebni ojcowie — odpowiedział młodzieniec, kiwając głową.
3626— Przychodzisz w porę, drogi d'Artagnanie — odezwał się Aramis — gdyż możesz w naszych rozprawach wyjaśnić niejedną rzecz swoimi światłymi poglądami. Pan rektor z Amiens, szanowny proboszcz z Montididier i ja rozprawialiśmy nad pewnymi kwestiami teologicznymi, których znaczenie pochłania nasze umysły od dawna; rad bym usłyszeć też twoje zdanie.
3627— Zdanie wojskowego jest pozbawione znaczenia — odrzekł d'Artagnan, doznając niepokoju z takiego obrotu rzeczy — i wierzaj mi, że możesz polegać w zupełności na wiedzy tych panów.
3628Ci znowu skłonili się równocześnie.
3629— Przeciwnie — odparł Aramis — i twój sąd będzie dla nas cenny. Rzecz ma się tak: pan rektor jest zdania, że moja rozprawa winna być nade wszystko dogmatyczna i dydaktyczna.
3630— Rozprawa twoja!… Ty piszesz teraz rozprawę?…
3631— Tak — odpowiedział jezuita — rozprawa jest niezbędna do egzaminu poprzedzającego wyświęcenie.
3632— Wyświęcenie!… — wykrzyknął d'Artagnan, który nie dawał wiary temu, co mówili Bazin i oberżystka. — Wyświęcenie!…
3633I powiódł osłupiałym wzrokiem po trzech osobach, które miał przed sobą.
3634— Zatem — ciągnął Aramis, z wdziękiem rozpierając się w fotelu i przypatrując się z upodobaniem swojej rączce białej i pulchnej jak u kobiety (a podnosił ją do góry, aby krew z niej zbiegła) — jak już słyszałeś, zatem, d'Artagnanie, pan rektor chciałby, aby moja rozprawa była dogmatyczna, a ja znowu chcę, ażeby była utworem myśli mojej, to jest idealna. Dlatego wielebny przełożony zaproponował mi przedmiot, nieopracowany dotąd, w którym znajdę materiał do wspaniałej rozprawy:
3635„Utraque manus in benedicendo clericis inferioribus necessaria est”[293].
D'Artagnan, którego erudycję znamy, ani się zmarszczył na ten cytat, równie jak onego czasu, gdy pan de Tréville wyjechał z podobnym z powodu podarku, którego podejrzewał, że pochodzi od Buckinghama.
3636— To ma znaczyć — ciągnął Aramis, chcąc mu ułatwić zrozumienie: „Kapłanom niższym obydwie ręce są niezbędne, gdy dają błogosławieństwo”.
3637— Przedmiot zachwycający! — zawołał jezuita.
3638— Zachwycający i dogmatyczny! — powtórzył proboszcz, który, prawie tak samo silny w łacinie jak d'Artagnan, przyglądał się bacznie jezuicie, by słowo w słowo za nim powtarzać wszystko jakby jego echo.
3639Pośród tych zachwytów ludzi w sutannach d'Artagnan pozostał najzupełniej obojętny.
3640— Godny podziwu! Prorsus admirabile! — ciągnął dalej Aramis. — Lecz wymaga głębokich studiów nad Ojcami Kościoła[294] i Biblią. Z całą pokorą wyznałem tym uczonym eklezjastom[295], że bezsenne noce w kordegardzie[296] i służba królewska zmusiły mnie poniekąd do zaniedbania nauki. Łatwiej więc poszłoby mi, facilius natans, z przedmiotem według własnego wyboru, z przedmiotem, który wobec ciężkich zagadnień teologicznych byłby tym, czym moralność jest w metafizyce i filozofii.
3641D'Artagnan nudził się okrutnie, jak również i proboszcz.
3642— Pyszne exordium![297] — zawołał jezuita.
3643— Exordium! — powtórzył proboszcz, aby coś powiedzieć.
3644— Quemadmodum inter caeteris…[298]
3645Aramis rzucił okiem na d'Artagnana i zobaczył go ziewającego tak, że o mało mu nie wyskoczyły szczęki ze stawów.
3646— Mówmy po francusku, mój ojcze — rzekł do jezuity. — Pan d'Artagnan więcej zasmakuje w naszych słowach.
3647— Tak, jestem znużony drogą — powiedział d'Artagnan — więc nie mogę pochwycić tej łaciny.
3648Ksiądz, Religia, Błogosławieństwo, Władza— Zgoda — rzekł jezuita, gdy proboszcz w uniesieniu radości zwrócił na d'Artagnana wejrzenie wyrażające najwyższą wdzięczność. — Otóż słuchajcie, jaki z tej glossy[299] można wyciągnąć wniosek: Mojżesz, sługa Boży… on jest tylko sługą, rozumiecie panowie!… Mojżesz błogosławi obydwiema rękami; każe sobie podtrzymywać dwie ręce, gdy Hebrajczycy biją swoich nieprzyjaciół — błogosławi zatem obydwiema rękami… Zresztą, co mówi Ewangelia: imponit manus, a nie manum. Kładzie ręce, a nie rękę.
3649— Kładzie ręce — powtórzył z gestem proboszcz.
3650— A święty Piotr, którego następcami są papieże, przeciwnie: porrige digitos. Wystawiajcie palce. Pojąłeś pan teraz?
3651— Zapewne — odrzekł, rozkoszując się Aramis — lecz jest to nader subtelne.
3652— Palce! — począł znowu jezuita. — Święty Piotr błogosławi palcami. Ilomaż palcami błogosławi? Trzema: jednym dla Ojca, drugim dla Syna, trzecim dla Ducha Świętego.
3653Wszyscy się przeżegnali. D'Artagnan czuł się obowiązany pójść za ich przykładem.
3654— Papież jest następcą świętego Piotra i przedstawia trzy boskie władze. Reszta hierarchii duchownej, ordines inferiores[300], błogosławi w imieniu świętych archaniołów i aniołów. Najniżsi klerycy, jak to diakoni i zakrystiani, błogosławią kropidłem, które przedstawia nieskończoną ilość palców błogosławiących. Oto uproszczenie przedmiotu, argumentum omni denudatum ornamento[301]. Zrobiłbym z tego — kończył jezuita — dwa tomy tej objętości.
3655I porwany zapałem uderzył w świętego Chryzostoma in folio[302], pod którego ciężarem stół się uginał.
3656 3657— Zapewne — odezwał się Aramis — oddaję sprawiedliwość wszelkim pięknościom tego tematu, lecz jednocześnie uważam go za zbyt trudny. Co do mnie, wybrałem tekst następujący: Non inutile est desiderium in oblatione albo, co lepiej będzie: Trochę żalu nie zawadzi w ofierze Panu.
3658— Stój, ani słowa! — zakrzyczał jezuita. — Bo teza ta trąci herezją; zdanie podobne znajduje się w Augustinusie heretyka Janseniusza[303], którego księga prędzej czy później zostanie spalona rękami kata. Miej się na baczności, młody przyjacielu; dążysz do zasad fałszywych, zgubisz się, młodzieńcze!
3659— Zgubisz się — powtórzył proboszcz, smutnie kiwając głową.
3660— Poruszasz tę sławną sprawę wolnej woli będącą śmiertelnym szkopułem. Dajesz ucho podszeptom pelagian[304] i półpelagian.
3661— Ależ, Ojcze Wielebny… — bąknął Aramis, ogłuszony nieco gradem argumentów spadających mu na głowę.
3662— Jakże mi dowiedziesz — przerwał jezuita — że kto się Bogu oddaje, powinien żałować świata? Posłuchaj przecie tego ze wszech stron niezbitego rozumowania: Bóg, DiabełBóg jest Bogiem, a świat jest diabłem. Żałować świata, znaczy żałować diabła, taki stąd wniosek wypływa.
3663— I ja mówię to samo — przywtórzył proboszcz.
3664— Ależ, zmiłujcie się!… — począł znowu Aramis.
3665—Desideras diabolum[305], nieszczęsny! — zakrzyczał jezuita.
3666— On diabła żałuje! A! Młodzieńcze! — odezwał się proboszcz z jękiem. — Nie żałuj diabła, błagam cię.
3667D'Artagnan czuł, że głupieje; zdawało mu się, że jest w domu wariatów i że sam zwariuje jak ci, na których patrzył.
3668Ale zmuszony był milczeć, nie rozumiejąc języka, którym wobec niego mówiono.
3669— Proszę mnie jednak wysłuchać — odezwał się Aramis grzecznie, z pewnym przecie zniecierpliwieniem — ja nie mówię, abym żałował; nie, nigdy bym nie wygłosił zdania niezgadzającego się z powszechną wiarą.
3670Jezuita wzniósł ręce ku niebu, proboszcz wyciągnął je jeszcze wyżej.
3671— Więc nie, ale przynajmniej na to się zgódźcie, że nie przystoi ofiarowywać Panu tego, do czego jesteśmy najzupełniej zniechęceni. Czy mam słuszność, d'Artagnanie?
3672— Ja myślę, że masz, do diabła starego! — zawołał tenże.
3673Proboszcz z jezuitą podskoczyli na krzesłach.
3674— Oto mój punkt wyjścia i oto mój wniosek: świat nie jest bez powabu, porzucam go, zatem spełniam ofiarę; Pismo zaś twierdzi stanowczo: czyńcie ofiary Panu.
3675— To prawda — odezwali się przeciwnicy jak jeden.
3676Poeta, Tęsknota— A zresztą — mówił dalej Aramis, szczypiąc się w ucho, aby zróżowiało, jak trząsł rękami, ażeby zbielały — a zresztą, na ten temat ułożyłem wiersz, który w zeszłym roku przedstawiłem panu Voiture[306], a podobał mu się nieskończenie.
3677— Wiersze! — wyrzekł jezuita z pogardą.
3678— Wiersze! — powtórzył proboszcz bezmyślnie.
3679— Powiedzże je, powiedz — zawołał d'Artagnan — to nas cokolwiek rozerwie.
3680— O nie, bo one są w duchu religijnym — odparł Aramis — jest to wierszowana teologia.
3681— Tam do diabła — mruknął d'Artagnan.
3682— Posłuchajcie — rzekł Aramis ze skromną minką, nie bez cechy pewnej obłudy.
3683
D'Artagnanowi i proboszczowi wiersz podobał się widocznie.
3684Jezuita obstawał przy swoim zdaniu.
3685— Strzeż się światowości w stylu teologicznym. Święty Augustyn o tym mówi: Severus sit clericorum sermo[307].
3686— Tak, ażeby kazanie było jasne — powtórzył proboszcz.
3687— Otóż — przerwał z pośpiechem jezuita, widząc, że jego akolita[308] zaczyna się błąkać — otóż twoja teza podoba się damom i nic więcej. Będzie ona miała powodzenie tylko takie, jak obrona praw pana Patru[309].
3688— Dałby Bóg!… — zawołał z uniesieniem Aramis.
3689— A widzisz! — zakrzyczał jezuita. — Świat wielkim głosem mówi do ciebie, altissima voce. Dążysz do świata, mój przyjacielu, i drżę o ciebie, aby łaska nie pozostała bez skutku.
3690— Uspokój się, ojcze wielebny, ja za siebie odpowiadam.
3691 3692— Ja siebie znam, mój ojcze, moje postanowienie jest nieodwołalne.
3693— Obstajesz więc przy rozwinięciu swojej tezy?…
3694— Czuję się powołany do tej, a nie do innej; będę ją dalej prowadził i mam nadzieję, że jutro będziesz, ojcze wielebny, zadowolony z poprawek, jakie według twoich wskazówek w niej poczynię.
3695— Pracuj powoli — odezwał się proboszcz — pozostawiamy cię w wyśmienitym usposobieniu.
3696— Tak, tak, grunt posiany dobrze — rzekł jezuita — nie ma obawy, aby część tego ziarna padła na skałę i aby ptaki niebieskie wybrały, co zostanie, aves coelitcomederunt illam.
3697— Niech cię zaraza pochłonie razem z twoją łaciną! — mruknął d'Artagnan, tracąc cierpliwość.
3698— Z Bogiem, mój synu — rzekł proboszcz — do widzenia jutro.
3699— Do jutra, zuchwalcze młody — odezwał się jezuita — obiecujesz być jedną ze światłości kościoła; daj Boże, by światłość ta nie zamieniła się w ogień trawiący!
3700D'Artagnan, który w ciągu tej godziny gryzł sobie paznokcie z niecierpliwością, teraz już napoczynał ciało.
3701Dwie sutanny powstały, pożegnały Aramisa i d'Artagnana i skierowały się ku drzwiom.
3702Bazin, który tam stał i słuchał tego sporu z pobożną radością, poskoczył ku nim, wziął brewiarz proboszcza i mszał[310] jezuity i szedł przed nimi w postawie pełnej szacunku, torując im drogę.
3703Aramis sprowadził ich aż na dół i powrócił natychmiast do d'Artagnana, którego zastał jeszcze zamyślonego.
3704Znalazłszy się sam na sam, dwaj przyjaciele milczeli pomieszani; jeden z nich musiał jednak przerwać to milczenie, a d'Artagnan jakby zostawiał przyjacielowi ten zaszczyt:
3705— Widzisz — odezwał się Aramis — zastajesz mnie nawróconego do pojęć stanowiących moje podstawowe zasady.
3706— Tak, zostałeś dotknięty łaską skuteczną, jak mówił przed chwilą ten pan.
3707— O!… Od dawna już postanowiłem sobie usunąć się od świata; musiałeś mnie słyszeć, jak mówiłem o tym, nieprawdaż, mój drogi?…
3708— Nie przeczę, ale muszę wyznać, brałem to za żarty.
3709— Ja miałbym z takich rzeczy żartować!… O!… D'Artagnanie!…
3710Śmierć, Żart— Ba!… Przecież i ze śmierci można pożartować.
3711— To źle, d'Artagnanie, gdyż śmierć jest bramą prowadzącą do zguby lub do zbawienia.
3712— Zgoda, lecz nie rozprawiajmy o teologii, jeżeli łaska, Aramisie; pewnie ci jej wystarczy na dzisiaj. Co do mnie, zapomniałem nawet tej odrobiny łaciny, której nie umiałem nigdy; zresztą, muszę ci wyznać, że dziś od rana nic w ustach nie miałem i głodny jestem jak wszyscy diabli.
3713Jedzenie, Religia, Obyczaje— Usiądziemy natychmiast do obiadu, mój drogi, tylko pamiętaj, że to dzisiaj piątek. W takim dniu nie powinienem ani jeść mięsa, ani patrzeć na nie. Jeżeli zechcesz poprzestać na moim obiedzie, składa się on z warzyw i owoców…
3714— Co rozumiesz przez te warzywa? — zapytał z niepokojem d'Artagnan.
3715— Szpinak — odparł Aramis — dla ciebie jednak dodam jaj, chociaż to ważne wykroczenie przeciw regule, bo jaja są mięsem, skoro powstają z nich kurczęta.
3716— Uczta niezbyt smakowita, lecz mniejsza o to. Aby z tobą pozostać, zniosę i ją chętnie.
3717Korzyść, Ciało, Dusza— Jestem ci wdzięczny za poświęcenie — odparł Aramis — lecz jeśli nie będziesz miał korzyści dla ciała, bądź przekonany, że twój duch wielce się umocni.
3718— Więc ty, Aramisie, stanowczo wstępujesz do stanu duchownego? Co powiedzą przyjaciele nasi, co pan de Tréville na to powie? Osądzą cię i mieć będą za zbiega, uprzedzam cię.
3719— Ależ ja nie wstępuję, tylko powracam do stanu duchownego. Właściwie zbiegłem z kościoła dla świata, wiesz przecie, że przymus najcięższy zadałem sobie, wdziewając kaftan muszkieterski.
3720 3721— Nie wiesz, w jaki sposób opuściłem seminarium?
3722— Nie, ale to nic a nic nie szkodzi.
3723— Oto moja historia; zresztą Pismo Święte mówi: „Spowiadajcie się jedni przed drugimi[311]”; a ja tobie się spowiadam, d'Artagnanie.
3724— Ja zaś daję ci rozgrzeszenie z góry; widzisz, że dobry ze mnie człowieczyna.
3725— Nie żartuj z rzeczy świętych, mój drogi.
3726 3727— Byłem w seminarium od dziewiątego roku mego życia. Trzech dni brakowało mi do dwudziestu, miałem zostać księdzem i już miało być po wszystkim. Pewnego wieczora udałem się, według zwyczaju, do jednego domu, który odwiedzałem z przyjemnością; co chcesz, jest się młodym i słabym. Wtem pewien oficer, który patrzył na mnie okiem zawistnym, gdy czytywałem Żywoty Świętych pani tego domu, wszedł nagle, nie opowiedziawszy się wcale. Właśnie tego wieczora tłumaczyłem jej ustęp o Judycie[312] i wykładałem wiersz po wierszu tej damie prawiącej mi najróżniejsze komplementy. Pochylona nad moim ramieniem, czytała razem ze mną. Postawa jej, zbyt swobodna, przyznaję, obraziła oficera; nie wyrzekł słowa, lecz gdy wyszedłem, pobiegł za mną, a dopędziwszy mnie, powiedział:
3728— Mości księżulku, a lubisz ty kije?
3729— Nie mogę tego powiedzeć, mój panie — odrzekłem — ponieważ dotąd nikt nie poważył się częstować mnie nimi.
3730— Słuchaj więc!… Mości księżulku, jeżeli noga twoja postanie w domu, w którym zastałem cię tego wieczora, ja, ja ci je zaproponuję!
3731Zbladłem okropnie i nogi pode mną drżały, szukałem odpowiedzi, nie znalazłem jej, zamilkłem.
3732Oficer na nią czekał, a widząc, że nic nie mówię, począł się śmiać; obrócił się do mnie plecami i wszedł do domu.
3733Jestem szlachcicem i krew mam burzliwą, jak to mogłeś zauważyć, drogi d'Artagnanie; obelga była straszna, jakkolwiek nieznana światu, i czułem, jak rozdzierała mi serce w kawały. Oświadczyłem moim przełożonym, że nie czuję się godnie przygotowany do przyjęcia święcenia i na moje żądanie odłożono ceremonię na rok. Udałem się do najlepszego fechmistrza w Paryżu, zrobiłem z nim umowę o codzienne lekcje fechtunku i przez cały rok je brałem. Potem, w rocznicę dnia, kiedy zostałem znieważony, zawiesiłem na kołku sutannę, ubrałem się i jak skończony kawaler udałem się na bal, który wydawała jedna z przyjaznych mi dam, gdzie wiedziałem, że zastanę mojego jegomościa. Było to przy ulicy Francs-Bourgeois, tuż przy La Force. Rzeczywiście, mój oficerek tam był. Podszedłem ku niemu, gdy śpiewał żałośliwie miłosną pieśń, czule spoglądając na jedną z kobiet, i przerwałem mu w samym środku drugiej strofki.
3734— Mój panie — rzekłem — czy zabronisz mi jeszcze powrócić do pewnego domu przy ulicy Payenne i czy obiłbyś mnie kijem, gdyby mi przyszła fantazja nie być ci posłusznym?
3735Oficer spojrzał na mnie zdziwiony, a potem rzekł:
3736— Czego pan chcesz ode mnie, nie znam cię wcale.
3737— Jestem księżulkiem, który czytuje Żywoty Świętych i tłumaczy Judytę rymami.
3738— A! A!… Przypominam sobie — rzekł drwiąco oficer. — Czego chcesz ode mnie, mój panie?
3739— Chcę, byś znalazł swobodną chwilkę na niewielką przechadzkę.
3740— Jutro z rana i to z całą przyjemnością, jeżeli żądasz.
3741— Nie jutro rano, lecz natychmiast, jeżeli łaska.
3742 3743 3744— To chodźmy!… A wam, łaskawe panie — przemówił oficer — niech to wcale nie przeszkadza. Za chwilę tego pana wyprawię na tamten świat i powrócę dokończyć ostatnią strofkę.
3745 3746— Zaprowadziłem go na ulicę Payenne, w to miejsce, gdzie przed rokiem o tej samej godzinie powiedział mi grzeczne słówko, które ci powtórzyłem. Księżyc świecił przecudnie. Ujęliśmy za szpady i po pierwszym posunięciu lewej nogi przed prawą położyłem go trupem.
3747— Do diabła!… — mruknął d'Artagnan.
3748— Potem — ciągnął dalej Aramis — ponieważ damy nie mogły doczekać się śpiewaka, a znaleziono go na ulicy Payenne przebitego na wylot, domyślono się, że to ja go tak urządziłem, i wynikł z tego skandal. Byłem zmuszony zrzec się sutanny na pewien czas. Atos, którego poznałem w tej epoce, i Portos, który poza lekcjami fechtunku nauczył mnie kilku znakomitych pchnięć, skłonili mnie do postarania się o kaftan muszkieterski. Król bardzo kochał mojego ojca, zabitego podczas oblężenia Arras[313], udzielono mi więc łaski. Otóż pojmujesz, że teraz przyszła chwila mojego powrotu na łono kościoła.
3749— A czemuż to teraz bardziej niż wczoraj lub jutro? Cóż ci się przytrafiło takiego dzisiaj, że ci podobne myśli ponure przychodzą do głowy?
3750— Rana ta, drogi d'Artagnanie, stała się dla mnie przestrogą niebios.
3751— Rana? Ba! Wszak zagoiła się już nieledwie i przekonany jestem, że dzisiaj nie ona jest sprawczynią twojego cierpienia.
3752— A cóż by innego być mogło?… — zapytał Aramis, czerwieniąc się.
3753— Ty, Aramisie, masz ranę, lecz w sercu; jest ona dotkliwsza i krwawiąca, a zadała ci ją kobieta.
3754W oczach Aramisa błysnęły ognie.
3755— A!… — odezwał się, pokrywając lekceważeniem wzruszenie. — Nie wspominaj mi o takich rzeczach. Ja miałbym o tym myśleć?! Cierpieć z miłości?! Vanitas vanitatum![314] Miałżebym, jak przypuszczasz, zawrócić sobie głowę? I dla kogo? Dla jakiejś tam gryzetki[315], pokojówki, której nadskakiwałem, stojąc na kwaterze? Pfe!
3756— Wybacz, drogi Aramisie, lecz zdawało mi się, iż mierzyłeś wyżej.
3757— Wyżej. A czymże jestem, abym się miał o to kusić? Biednym muszkieterem, nędznym, nieznanym i zbytecznym na świecie?
3758— Aramisie, Aramisie — zawołał d'Artagnan, patrząc z powątpiewaniem na przyjaciela.
3759Życie jako wędrówka, Cierpienie, Milczenie— Z prochu powstałem i w proch się obracam. Życie jest pełne poniżeń i bólu — mówił dalej, chmurząc się — wszystkie nici łączące je ze szczęściem rwą się jedna po drugiej w ręku człowieka, a najsłabsze są nici złote. O! Mój drogi — prawił Aramis z odcieniem goryczy — wierzaj mi, ukrywaj rany, jeśli będziesz je kiedykolwiek mieć. Milczenie jest ostatnią rozkoszą nieszczęśliwych. Strzeż się, aby ktokolwiek miał wpaść na ślad twoich cierpień, ciekawi wyciągają na zewnątrz nasze łzy, jak muchy wysysają krew z ranionego łosia.
3760— Niestety!… Drogi mój! — rzekł d'Artagnan, wzdychając głęboko. — To, o czym mówisz, jest moją historią.
3761 3762— Tak. Kobietę kochaną, uwielbianą przeze mnie, porwano mi przemocą. Nie wiem, gdzie się znajduje, dokąd ją zabrano; może uwięziono, może już nie żyje.
3763— Ale masz przynajmniej tę pociechę, iż możesz powiedzieć, że nie porzuciła cię dobrowolnie. Jeśli nie daje znaku życia, zapewne dlatego jedynie, że wszelkie porozumiewanie się z tobą jest jej wzbronione, gdy tymczasem…
3764 3765 3766— A więc wyrzekasz się świata na zawsze; twoje postanowienie jest nieodwołalne?
3767— Na zawsze. Dziś jesteś mi druhem; jutro cieniem tylko będziesz dla mnie, a nawet przestaniesz istnieć zupełnie. Świat to grób, nic więcej.
3768— Do diabła! To, co mi prawisz, jest wcale niewesołe.
3769— Cóż chcesz, powołanie pociąga mnie, porywa.
3770D'Artagnan uśmiechnął się i milczał.
3771 3772— A jednak, dopóki wiąże mnie jeszcze coś z ziemią, chciałbym pomówić o tobie, o naszych przyjaciołach.
3773— A ja — rzekł d'Artagnan — wolałbym pomówić o tobie, lecz widzę cię oderwanego od wszystkiego. Miłość ci obrzydła, przyjaźń cieniem się stała, a świat w grób się zamienił.
3774— Niestety! I ty tak będziesz myślał — rzekł z westchnieniem Aramis.
3775— Nie mówmy więc o tym i spalmy ten list, który na pewno oznajmia ci nowe wiarołomstwo jakiejś tam gryzetki czy pokojówki.
3776— Jaki list? — żywo zapytał Aramis.
3777— List, który przysłano dla ciebie podczas twojej nieobecności i oddano mi go, abym ci przekazał.
3778 3779— A!… Pewnie od jakiej zrozpaczonej pokojówki lub gryzetki nieszczęsnej; może to służebna pani de Chevreuse, która musiała z panią do Tours powrócić i dla zadania szyku użyła papieru wyperfumowanego i zapieczętowała list koroną książęcą.
3780 3781— Masz tobie! Musiałem go zgubić — rzekł żartobliwie młodzieniec, udając, że szuka. — Grób, MiłośćTo całe szczęście, że świat jest grobem, ludzie, a rozumie się i kobiety, tylko cieniem, a miłość uczuciem, które budzi tylko wstręt.
3782— O! D'Artagnanie, d'Artagnanie! — zawołał Aramis. — Zabijasz mnie!…
3783— A! Jest, nareszcie! — wykrzyknął d'Artagnan i wyjął list z kieszeni.
3784Aramis skoczył, porwał, przeczytał, pochłonął go raczej; twarz mu jaśniała szczęściem.
3785— Piękny styl ma widocznie służebna — zauważył od niechcenia oddawca.
3786— Dziękuję ci, d'Artagnanie! — zawołał oszalały z radości Aramis. — Ona musiała do Tours powrócić; nie jest mi niewierna, kocha mnie niezmiennie. Chodź, niech cię uściskam, przyjacielu, szczęście mnie przygniata!
3787I poczęli tańczyć obydwaj wokół świętego Chryzostoma, tratując kartki rozprawy, które pospadały na podłogę.
3788W tej chwili wszedł Bazin ze szpinakiem i jajecznicą.
3789— Wynoś się, pókiś cały — krzyknął Aramis, ciskając w niego swoją okrągłą czapeczką — wracaj, skąd przyszedłeś, zabieraj te obrzydliwe jarzyny! Każ podać zająca szpikowanego, kapłona[316] tłustego, pieczeń baranią z czosnkiem i cztery butelki starego burgunda[317].
3790Bazin, nie rozumiejąc, co to ma znaczyć, tak się zagapił na swego pana, że w tym jego ponurym zdziwieniu jajecznica zsunęła mu się na szpinak, a następnie wszystko razem na podłogę.
3791— Nadszedł właśnie czas, abyś poświęcił swoją istność[318] królowi królów — odezwał się d'Artagnan — jeżeli chcesz zrobić mi grzeczność: Non inutile desiderium in oblatione.
3792— Idź do diabła z twoją łaciną! Mój drogi d'Artagnanie, pijmy zdrowo, pijmy, co się zmieści, i opowiadaj mi, co tam słychać u naszych.
— Teraz pozostaje nam tylko dowiedzieć się czegoś o Atosie — odezwał się d'Artagnan do skaczącego z radości Aramisa, gdy mu opowiedział, co zaszło w stolicy od czasu ich wyjazdu, bo po sutym obiedzie zapomnieli jeden o rozprawie, drugi o przebytych trudach.
3794— Czy sądzisz, że go spotkało jakieś nieszczęście? — zapytał Aramis. — Atos jest rozważny, dzielny i zręcznie włada szpadą.
3795— Tak, i nikt tak jak ja nie może ocenić jego odwagi i zręczności, lecz ja wolę iść ze szpadą na lance[319] aniżeli na kije i obawiam się, aby Atos nie został zbity przez gawiedź. Ten motłoch wali mocno i nieprędko przestaje. Dlatego właśnie chciałbym jak najprędzej wyruszyć w dalszą drogę.
3796— Ja rad bym ci towarzyszyć — rzekł Aramis — chociaż nie czuję się na siłach, aby dosiąść konia. Próbowałem się biczować wczoraj dyscypliną, którą tu widzisz na ścianie, ale srogi ból przeszkodził mi w tym pobożnym ćwiczeniu.
3797— Bo też, mój drogi, kto widział leczyć postrzał uderzeniami rzemienia; ale ty chory byłeś, a choroba osłabia umysł, dlatego uniewinniam cię, mój drogi.
3798 3799— Jutro, skoro świt; odpocznij sobie tej nocy, a jutro, jeżeli będziesz w stanie, pojedziemy razem.
3800— Dobranoc więc — rzekł Aramis — bo jakkolwiek żelazne masz siły, czujesz zapewne potrzebę spoczynku.
3801Nazajutrz, gdy d'Artagnan wszedł do pokoju Aramisa, zastał go wyglądającego oknem.
3802— Czemu się tak przypatrujesz? — zapytał go d'Artagnan.
3803— Na honor! Podziwiam te trzy wspaniałe konie, które chłopcy stajenni trzymają za cugle; wszak to rozkosz królewska podróżować na takich wierzchowcach.
3804— Będziesz używał tej rozkoszy, drogi Aramisie. Jeden z tych koni należy do ciebie.
3805 3806— Którego sobie wybierzesz: żadnemu z nich nie daję pierwszeństwa.
3807— A ten bogaty czaprak[320] na nim czy także mój?
3808 3809— Żartujesz chyba, d'Artagnanie.
3810— Przestałem żartować, odkąd mówisz po francusku.
3811— Więc to moje te strzemiona złocone, czaprak aksamitny, to siodło wykładane srebrem?
3812— Twoje własne, jak ten koń, który grzebie ziemię, jest mój, a ten, który się wspina, należy do Atosa.
3813— Niech cię diabli!… Wspaniałe bestyjki!…
3814— Rad jestem, że ci się podobały.
3815— Czy to od króla ten dar pochodzi?
3816— Pewno, że nie od kardynała; lecz co masz się głowić, od kogo pochodzą, dość, że jeden z nich należy do ciebie.
3817— Biorę tego, którego trzyma rudy parobek.
3818 3819— Boże wielki!… — wykrzyknął Aramis. — Z radości nie czuję bólu; wsiadłbym na tego konia choćby z kulami za skórą. A! Co za strzemiona!… Hola! Bazin, chodź tu natychmiast!
3820Milczący i ponury Bazin stanął na progu.
3821— Moją szpadę wpakować do pochwy, wyprostować kapelusz, płaszcz oczyścić, nabić pistolety! — zawołał Aramis.
3822— Ostatnie rozporządzenie zbyteczne — przerwał mu d'Artagnan — w olstrach są pistolety nabite.
3823 3824— Cóż tam, mości Bazinie, uspokój się — rzekł d'Artagnan — w rozmaitych warunkach zdobywa się królestwo niebieskie.
3825— Mój pan był już takim dobrym teologiem!… — wyszlochał Bazin. — Byłby został biskupem, a może kardynałem!…
3826— Słuchaj, mój biedny Bazinie, zastanów się troszeczkę! Na co się zdało być księdzem, proszę? Wojny się przez to nie unika; widzisz przecież, że kardynał ma odbyć pierwszą kampanię z szyszakiem[321] na głowie i halabardą w ręku; pan de Nogaret de La Valette[322] jest także kardynałem, a zapytaj jego lokaja, ile razy skubał dlań szarpie[323].
3827— Niestety! — westchnął Bazin. — Wiem ja, panie, o tym; wszystko na świecie przewróciło się do góry nogami.
3828Tak rozmawiając, wszyscy trzej zeszli na dziedziniec.
3829— Potrzymaj mi strzemię, Bazinie — zawołał Aramis.
3830I wskoczył lekko na siodło z właściwą sobie zręcznością, lecz gdy szlachetne zwierzę wspięło się kilka razy i zmieniło krok, odnowił się nieznośny ból Aramisa, muszkieter zbladł i począł się chwiać.
3831D'Artagnan, który to przewidywał, nie tracił go z oczu, skoczył doń, pochwycił w ramiona i zaprowadził do pokoju.
3832— Tak musi być, drogi Aramisie, trzeba, abyś nabrał sił, odpocznij — rzekł — sam pojadę szukać Atosa.
3833— Tyś człowiek ze spiżu — rzekł doń Aramis.
3834— Wcale nie, szczęście mi tylko sprzyja; lecz co tu będziesz robił, czekając na mnie? Spodziewam się, że nie glossy o palcach i błogosławieństwach, co?…
3835 3836— Będę pisał wiersze — odparł.
3837— Zapewne wierszyki wyperfumowane zapachem, jaki miał liścik służebnej pani de Chevreuse. Naucz Bazina prozodii[324], to go pocieszy. A co do konia, jeźdź na nim po troszę, to się przyzwyczaisz.
3838— O! Nie troszcz się, zastaniesz mnie gotowego do drogi.
3839Rozstali się, a w dziesięć minut potem d'Artagnan, poleciwszy Bazinowi i oberżystce przyjaciela, kłusował w kierunku Amiens.
3840Co się tam dzieje z Atosem? Może nie znajdzie go wcale?…
3841Pozostawił go w okolicznościach bardzo krytycznych. Atos mógł być zwyciężony.
3842Myśl ta czoło mu zachmurzyła; d'Artagnanowi z piersi dobywało się westchnienie, a chęć zemsty opanowywała mu serce.
3843Atos był najstarszym z jego przyjaciół i dlatego na pozór najmniej zbliżony do niego upodobaniami i dążeniami.
3844Pomimo to przedkładał go stanowczo nad innych.
3845Jego szlachetna i wyróżniająca się postawa, te błyski wielkości tryskające od czasu do czasu z cienia, w którym tak chętnie się ukrywał, ta niezrównana łatwość w obejściu czyniąca go towarzyszem najmilszym pod słońcem, rozum i uszczypliwa wesołość, odwaga, którą można było poczytać za ślepą, gdyby nie była wynikiem najwyższej zimnej krwi, tyle przymiotów wywoływało więcej niż szacunek, więcej niż przyjaźń ze strony d'Artagnana, budziły one w nim najwyższe uwielbienie.
3846Istotnie, w zestawieniu nawet z panem de Tréville, pełnym elegancji i szlachetności dworzaninem, Atos w swoich szczęśliwszych chwilach porównanie z nim mógł korzystnie wytrzymać.
3847Był on wzrostu średniego, lecz tak kształtny i pięknie zbudowany, że gdy nieraz szedł w zapasy z Portosem olbrzym ten, którego siła weszła w przysłowie pomiędzy muszkieterami, zmuszony był ugiąć się przed nim.
3848Głowa jego o przenikliwym wejrzeniu, nos prosty i broda zarysowana jak u Brutusa[325] posiadały wyraz wzniosły i słodki zarazem; ręce, o które nie dbał bynajmniej, wprawiały w rozpacz Aramisa, który pielęgnował swoje, posiłkując się niezliczoną ilością maści migdałowej i wonnych olejków; głos jego brzmiał przejmująco i zarazem dźwięcznie.
3849Przy tym było w nim coś nieokreślonego, co oznaczało głęboką znajomość wyższego świata, świetną ogładę towarzyską; ta natura rodowa, która pomimo jego wiedzy przebijała się w każdym postępku.
3850Gdy chodziło o ucztę, Atos urządzał ją lepiej niż każdy inny światowiec, rozmieszczając zaproszonych według zasad odziedziczonych po przodkach albo według tych, jakie zawdzięczali sami sobie.
3851Gdy szło o heraldykę[326], Atos znał wszystkie rodziny szlacheckie w królestwie, ich genealogie, związki, herby oraz ich pochodzenie. Były mu też znane najdrobniejsze szczegóły etykiety; wiedział, jakie przywileje przysługiwały wielkim właścicielom ziemskim, był tak biegły w sztuce łowieckiej i sokolnictwie, że pewnego razu w rozmowie wielce zadziwił Ludwika XIII, który w tym był nie lada mistrzem.
3852Jak wszyscy wielcy panowie z owej epoki był z niego niezrównany jeździec i szermierz. Nadto takie miał wykształcenie umysłowe nawet pod względem nauk scholastycznych[327], że cytaty łacińskie Aramisa wywoływały uśmiech na jego ustach, gdy Portos tylko udawał, że je rozumie. Parę też razy, ku wielkiemu zdziwieniu towarzyszy, poprawił Aramisa w języku łacińskim.
3853Prawość jego była niewzruszona w tym wieku, kiedy ludzie trudniący się wojennym rzemiosłem wchodzili w układy ze swoim sumieniem i wiarą, a ubodzy z siódmym przykazaniem boskim.
3854Ten Atos był to zaiste człowiek niepowszedni.
3855A jednak bywało, iż ta wybrana natura, ten piękny twór boski, ten wykwit doskonałości skłaniał się nieznacznie ku materializmowi jak starcy ku zniedołężnieniu ciała i ducha.
3856Atos w chwilach upadku moralnego, co się przytrafiało nierzadko, zaćmiewał w sobie świetlane strony, które zapadały wtedy jakby w ciemnościach nocnych.
3857Wtedy znikał półbożek, a pozostawał zaledwie człowiek. Głowa opadała mu na piersi, blask oczu przygasał, słowa trudno było z niego wydobyć, całymi godzinami wpatrywał się w butelkę i kielich albo w Grimauda, który, przyzwyczajony rozumieć jego rozkazy na migi, czytał w zamarłym spojrzeniu pana najmniejsze jego życzenie, spełniając je natychmiast.
3858W takich razach, choćby był w towarzystwie swoich przyjaciół, zaledwie jednym słowem, i to z wysiłkiem, mieszał się do ogólnej rozmowy.
3859Natomiast pił za czterech, a jedynym objawem tych libacji było silniejsze ściągnięcie brwi i bardziej ponury smutek.
3860D'Artagnan, którego znamy z umysłu badawczego i przenikliwego, daremnie usiłował odgadnąć przyczynę takiego upadku ducha ani nie mógł poznać okoliczności, które stan ten sprowadzały. Atos nie odbierał żadnych listów, a każdy jego postępek był znany przyjaciołom.
3861Smutek, AlkoholTrudno przypuścić, aby wino mogło sprowadzać ten smutek, bo pił właśnie wtedy, gdy chciał go przemóc, lecz to lekarstwo czyniło go jeszcze bardziej ponurym.
3862Nie można było również przypisywać grze tych napadów czarnej melancholii, bo przeciwnie, gdy Portos śpiewał lub klął siarczyście zależnie od szczęścia, Atos przy wygranej lub przegranej pozostawał jednakowo niewzruszony.
3863Widziano, jak w klubie muszkieterskim wygrał pewnego wieczora tysiąc pistoli, a następnie przegrał wszystko aż do pasa haftowanego złotem, w który stroił się na wielkie uroczystości, później odegrał się na nowo, a nawet zyskał jeszcze sto pistoli, a jednak jego piękne brwi nie drgnęły ani na chwilę, ręce nie straciły perłowej białości i nie przestał rozmawiać nader przyjemnie i spokojnie.
3864Melancholii jego nie można było też przypisać wpływom atmosferycznym, jak to bywa z Anglikami, gdyż smutek ten stawał się cięższy zwykle przy nadchodzącej najpiękniejszej porze roku. Czerwiec i sierpień były najstraszniejszymi miesiącami dla Atosa.
3865O chwilę obecną nie troszczył się wcale, wzruszał ramionami, gdy mówiono o przyszłości; zatem jego tajemnica tkwiła w przeszłości, jak to mówiono ogólnikowo d'Artagnanowi.
3866Ten odcień tajemnicy otaczał całą jego osobę i czynił go jeszcze bardziej zajmującym człowiekiem, bo ani jego oczy, ani usta nic nigdy nie zdradziły nawet w najwyższym upojeniu trunkiem, choćby go zarzucano najzręczniejszymi pytaniami.
3867— Tak… — rozmyślał d'Artagnan — biedny Atos może już nie żyje w tej chwili, i to z mojej winy, bo ja wciągnąłem go w tę sprawę, której nawet nie znał z początku.
3868— A my, panie — odpowiedział Planchet — prawdopodobnie zawdzięczamy mu życie. Pamięta pan, jak krzyczał: „Uciekaj, d'Artagnanie, jestem schwytany!”. I wystrzeliwszy z dwóch pistoletów, jak okrutnie łomotał szpadą! Mógłby kto myśleć, że dwudziestu ludzi tam było, a raczej dwudziestu zażartych diabłów.
3869Słowa te zdwoiły zapał d'Artagnana, popędzał konia, który nie potrzebując bynajmniej zachęty, unosił jeźdźca galopem.
3870Około jedenastej z rana pokazały się wieże Amiens; o wpół do dwunastej stanęli przed bramą przeklętej oberży.
3871D'Artagnan rozmyślał już nieraz nad zemstą na przewrotnym oberżyście. Wszedł do oberży w kapeluszu naciśniętym na oczy, z lewą dłonią na rękojeści szpady, a prawą śmigając w powietrzu szpicrutą[328].
3872— Poznajesz mnie pan? — odezwał się do gospodarza, podchodzącego ku niemu z powitaniem.
3873— Nie mam tego zaszczytu, jaśnie panie — odparł tenże, olśniony świetnymi końmi d'Artagnana.
3874— A! Więc nie znasz mnie wcale?
3875 3876— No, no, dwa słowa przywrócą ci pamięć. Co zrobiłeś z tym szlachetnym panem, któremu przed dwoma tygodniami miałeś tyle czelności zarzucić fałszowanie pieniędzy?
3877Oberżysta zbladł, bo d'Artagnan przybrał postawę najgroźniejszą, jaką mógł, Planchet zaś naśladował swego pana.
3878— O! Jaśnie panie, nie wspominaj mi o tym — zawołał gospodarz płaczliwym głosem. — Boże wielki! Jakże ja błąd mój okupiłem drogo. O! Ja nieszczęsny!…
3879— Czy powiesz mi, czy nie? Co się z nim stało?
3880— Jaśnie panie, zechciej mnie wysłuchać i zmiłuj się nade mną. Racz usiąść, jeżeli łaska!
3881D'Artagnan, niemy z gniewu i niepokoju, zasiadł groźny jak sędzia. Planchet wsparł się na poręczy fotela, przybierając postawę wyniosłą.
3882— Rzecz tak się miała, jaśnie panie — począł oberżysta, trzęsąc się ze strachu — bo teraz poznaję pana. Pan odjechałeś wtedy, gdy miałem ten nieszczęsny zatarg ze szlachcicem, o którym mowa.
3883— Tak, to ja. Widzisz więc, że nie możesz spodziewać się przebaczenia, jeżeli nie powiesz mi całej prawdy.
3884— Racz mnie wysłuchać, panie, a dowiesz się o wszystkim.
3885 3886— Zostałem uprzedzony przez władze, że wytrawny fałszerz pieniędzy przybędzie do mojej oberży z kilkoma towarzyszami, a wszyscy przebrani będą za gwardzistów albo za muszkieterów. Konie, służba, nawet osoby jaśnie panów podane mi zostały w rysopisie.
3887— Cóż dalej? — rzekł d'Artagnan, domyślając się, skąd pochodził dokładny rysopis.
3888— Zgodnie więc z rozporządzeniem władzy, która przysłała mi posiłki w liczbie sześciu ludzi, przedsięwziąłem środki, jakie uważałem za konieczne dla zabezpieczenia się przeciw fałszerzom pieniędzy.
3889— Jeszcze?… — krzyknął d'Artagnan, któremu słowo „fałszerz” strasznie słuch drażniło.
3890— Wybacz, jaśnie panie, że wymawiam to brzydkie słowo, lecz ono właśnie służy mi za usprawiedliwienie. Władza napędziła mi strachu, a wiadomo, że mizerny oberżysta dbać winien o jej względy.
3891— Czy dowiem się już raz, czy nie, gdzie jest ten szlachcic, co się z nim stało? Umarł? Czy żyje?
3892— Cierpliwości, jaśnie panie, zaraz skończę. Stała się więc rzecz panu wiadoma — dodał obłudnie gospodarz, co nie uszło uwagi d'Artagnana i zdawało się usprawiedliwiać podejrzenie. — Przyjaciel pana bronił się rozpaczliwie. Pachołek jego, który nieszczęściem nieprzewidzianym zaczepił wysłańców władzy, bo to oni przebrani byli za chłopców stajennych…
3893— A! Łajdaki!… — krzyknął d'Artagnan. — Zmówiliście się wszyscy! Dziwna rzecz, żem dotąd nie wytępił was co do nogi.
3894— Nie, jaśnie panie, nie było między nami żadnej zmowy, jak się pan wkrótce przekona. Przyjaciel pański (przepraszam, iż nie tytułuję go czcigodnym imieniem, jakie nosi, lecz jest mi ono nieznane), przyjaciel pański, uczyniwszy niezdolnymi do walki dwóch ludzi dwoma strzałami pistoletu, począł się cofać, broniąc się szpadą, którą okaleczył jeszcze jednego z moich ludzi, a mnie ogłuszył płazem[329].
3895— Ty kacie przeklęty, skończysz już raz? — krzyknął d'Artagnan. — Gdzież Atos, co się z Atosem stało?
3896— Cofając się, jak rzekłem jaśnie panu, trafił na schody do piwnicy, gdzie drzwi były otwarte, porwał klucz z zamka i zatarasował się wewnątrz. Ponieważ stamtąd nie ma innego wyjścia, pozostawiono go w spokoju.
3897— Tak, nie szło im o zabicie, chciano go tylko uwięzić.
3898— Boże sprawiedliwy! Uwięzić, jaśnie panie? Ależ on sam się uwięził, przysięgam. Najpierw spisał się nie lada, jednego zabił na miejscu, a dwóch ciężko poranił. Trupa i rannych zabrali ich towarzysze. Odtąd oczy moje ich nie widziały ani uszy o nich nie słyszały. Ja sam, skoro odzyskałem zmysły, poszedłem do gubernatora i opowiedziałem mu wszystko, pytając, co z więźniem mam począć. Gubernator wyglądał, jakby spadł z księżyca; powiedział mi, że pierwszy raz o tym słyszy, że dane mi rozkazy nie wyszły od niego i że gdybym się poważył wspomnieć o tym komu, że starcie to z jego wiedzą nastąpiło, każe mnie po prostu powiesić. Pomyliłem się widocznie, uwięziłem niewinnego, a winowajca umknął szczęśliwie.
3899— Ale cóż Atos? — zakrzyczał znowu d'Artagnan, którego zniecierpliwienie potęgowało zaniedbanie tej sprawy przez władzę. — Co się stało z Atosem?
3900— Ponieważ pilno mi było oczyścić się z winy przed więźniem — ciągnął dalej oberżysta — wybrałem się do piwnicy, aby go uwolnić. A! Panie, to chyba nie człowiek, to diabeł wcielony. Gdym zaproponował, że go wypuszczę na wolność, oświadczył, iż widzi w tym zastawione sidła i że zanim wyjdzie, musi postawić swe warunki. Odpowiedziałem mu z pokorą, nie mogłem bowiem ukrywać przed sobą, że wdałem się w nietęgą sprawę, podnosząc rękę na muszkietera Jego Królewskiej Mości, powiedziałem mu więc, że poddaję się warunkom w zupełności. „Najpierw — rzekł on — żądam, aby powrócono mi mojego pachołka w pełnym uzbrojeniu”. Rozkaz ten spełniliśmy z pośpiechem, bo, pojmuje pan, gotowi byliśmy na wszelkie rozkazy pańskiego przyjaciela. Pan Grimaud (ten powiedział nam swoje nazwisko, chociaż mówi tak mało), pan Grimaud został wpuszczony do piwnicy, choć był mocno ranny, i znowu zatarasowali drzwi, wyprawiając nas z rozkazem, ażebyśmy siedzieli w sklepie.
3901— Lecz gdzież jest Atos nareszcie?
3902 3903— Jak to, nieszczęsny, dotąd jeszcze w piwnicy go trzymasz?
3904— Wielki Boże! Nie, panie! My mielibyśmy go trzymać! Pan nie wie, co on tam narobił. O! Gdyby pan mógł wywabić go stamtąd, byłbym mu wdzięczny dozgonnie i czcił jak swego patrona.
3905— Więc ja go zastanę w piwnicy?…
3906— Rozumie się, proszę pana, uparł się i nie wychodzi. Codziennie podają mu przez okienko na widłach chleb i mięso na żądanie. Ale, niestety! On czego innego spożywa więcej. Pewnego razu spróbowałem tam wejść z dwoma chłopcami moimi, lecz uniósł się wściekłością okrutną. Posłyszałem odgłos pistoletów nabijanych i muszkietu, który ładował jego służący. A na zapytanie nasze, jakie mają zamiary, pan odpowiedział, że we dwóch ze swoim służącym rozporządzają czterdziestoma strzałami i że wypalą je do ostatniego, zanim dozwolą, aby czyja bądź noga postała w piwnicy. Wtedy, panie, zaniosłem skargę do gubernatora, a ten odpowiedział, że dobrze mi tak i że będę miał na drugi raz naukę, jak to niebezpiecznie ubliżać wielkim panom, którzy raczą u mnie popasać.
3907— W ten sposób od tego czasu?… — przerwał d'Artagnan, dusząc się od śmiechu z płaczliwej miny gospodarza.
3908— W ten sposób od tego czasu, panie, pędzimy najsmutniejsze życie pod słońcem. Bo trzeba panu wiedzieć, iż wszystkie nasze zapasy są w piwnicy; jest tam wino w butelkach i w beczkach, oliwa, korzenie, słonina i salcesony, a ponieważ wstęp jest nam wzbroniony, zmuszeni jesteśmy odmawiać podróżnym naszym napitku i jedzenia, i w ten sposób zajazd nasz z każdym dniem chyli się do upadku. Tydzień jeszcze z tym dobrodziejem w piwnicy, a przepadniemy z kretesem.
3909— I dobrze ci tak, hultaju!… Łatwo ci było poznać, że jesteśmy ludźmi znakomitymi, a nie żadnymi fałszerzami, nieprawdaż?
3910— Tak, panie, to prawda — rzekł oberżysta. — O! O!… Słyszy pan?… Znowu wpada w wściekłość!
3911— Musiano go zaniepokoić — zauważył d'Artagnan.
3912— Ależ nie mogło być inaczej! — wykrzyknął oberżysta. — Przybyło do nas właśnie dwóch panów angielskich.
3913 3914— Anglicy lubią dobre wino, jak panu wiadomo. Ci zażądali najlepszego. Moja żona pewnie zaniosła prośbę do pana Atosa o pozwolenie wejścia do piwnicy dla zadośćuczynienia żądaniu tych panów, a on, jak zwykle, odmówił. A! Na miłosierdzie boskie!… Słyszy pan, jaka wrzawa?
3915D'Artagnan usłyszał istotnie straszny rumor od strony piwnicy.
3916Powstał i poprzedzany przez gospodarza załamującego ręce i mając za sobą Plancheta z odwiedzionym kurkiem u muszkietu, podszedł do miejsca, gdzie rozgrywała się scena.
3917Dwaj Anglicy byli w rozpaczy, zrobili kawał drogi i umierali z głodu i pragnienia.
3918— Ależ to tyrania oczywista!… — mówili płynnie po francusku, z lekkim tylko odcieniem cudzoziemskim. — Ażeby ten skończony wariat nie dał porządnym ludziom wina skosztować. Nuże[330], wyważmy drzwi, a jak się wścieknie, ha!… W łeb mu palniemy!
3919— Z wolna, panowie, z wolna!… — odezwał się d'Artagnan, wyjmując pistolety zza pasa. — Na to ja nie pozwolę.
3920— Dobrze, dobrze — odezwał się zza drzwi spokojny głos Atosa — niech mi się tu pokażą ci zjadacze niewiniątek, zobaczymy, co z tego będzie.
3921Anglicy, jakkolwiek nie wyglądali na tchórzów, spojrzeli po sobie z wahaniem, jakby w piwnicy tej siedział ludożerca zgłodniały, bohater-olbrzym z bajek ludowych, do którego pieczary nikt przystąpić nie mógł bezkarnie.
3922Nastąpiła chwila milczenia; nareszcie wstyd im się było cofać i większy z nich junak zszedł kilka stopni na dół i tak silnie kopnął nogą w drzwi, że ustąpiłby nawet mur.
3923— Planchecie — krzyknął d'Artagnan, odwodząc kurki u pistoletów — ja biorę na siebie tego u góry, a ty weź tego na dole. Chcecie bitwy, panowie! Niech będzie bitwa!
3924— Boże mój!… — zawołał Atos basowym głosem. — Słyszę d'Artagnana, jak mi się zdaje.
3925— Nie mylisz się — odrzekł d'Artagnan, podnosząc głos — ja sam, drogi kolego.
3926— Pysznie! — rzekł Atos. — Zabierzemy się do tych wywalaczy drzwi.
3927Anglicy pochwycili szpady, lecz byli wzięci we dwa ognie.
3928Zawahali się jeszcze; jednakże, jak poprzednio, duma zwyciężyła i pod powtórnym kopnięciem drzwi rozpękły się na dwoje.
3929— Usuń się, d'Artagnanie, usuń się — wołał Atos. — Usuń się, bo strzelę!
3930— Panowie! — odezwał się d'Artagnan, którego nigdy nie odstępowała rozwaga. — Panowie! Zastanówcie się!… Cierpliwości, Atosie! W złą sprawę wdajecie się, panowie, możecie się zasypać. Ja z moim pachołkiem damy do was trzy strzały, z piwnicy dostaniecie tyleż, a jeszcze pozostają nam szpady, którymi ja i mój przyjaciel władamy niezgorzej. Mnie przypada załatwienie naszej wspólnej sprawy. Słowem moim wam ręczę, że niedługo będziecie mieli czym ugasić pragnienie.
3931— Jeżeli się coś znajdzie — mruknął drwiąco Atos.
3932Oberżyście zimny pot wystąpił na plecy.
3933— Jak to, jeżeli się coś znajdzie? — wyszeptał.
3934— Co, u diabła! Przecież coś musi jeszcze być — odparł d'Artagnan. — Uspokój się, we dwóch nie wypili chyba całej piwnicy. Szpady do pochwy, panowie!
3935 3936 3937I d'Artagnan dał przykład. Zwrócił się następnie do Plancheta z rozkazem opuszczenia kurka u muszkietu.
3938Anglicy dali się przekonać i mrucząc, schowali szpady. Opowiedziano im historię uwięzienia Atosa. A ponieważ pochodzili z dobrej szlachty, całą winę zrzucili na oberżystę.
3939— A teraz, panowie — zakończył d'Artagnan — wracajcie do siebie, a ja zaręczam, że za dziesięć minut przyniosą wam, czego dusza zapragnie.
3940Anglicy skłonili się i wyszli.
3941— No, mój drogi Atosie, otwórz mi, proszę, skoro sam pozostałem.
3942— Zaraz, zaraz, natychmiast!… — odparł Atos.
3943Wtedy rozległ się odgłos odrzucanych kolejno klepek i bali, które upadały z jękiem; była to barykada Atosa, którą oblężony własnoręcznie niweczył.
3944Po chwili drzwi wypadły i ukazała się blada twarz Atosa, który szybkim rzutem oka zbadał otoczenie.
3945D'Artagnan rzucił mu się w objęcia i ściskał serdecznie; na koniec miał go wyciągnąć z tej jamy wilgotnej.
3946Wtedy dopiero spostrzegł, że Atos chwieje się na nogach.
3947 3948— Ja? Uchowaj Boże!… Pijany jestem jak bela, nic więcej, a nie ma człowieka pod słońcem, który by na to usilniej pracował. Jak Bóg żywy! Gospodarzu mój! Wypiłem na siebie samego sto pięćdziesiąt butelek chyba.
3949— Litości!… Jeżeli choć połowę tego wypił pachołek, jestem zrujnowany.
3950— Grimaud jest sługą dobrego domu i nie poważyłby się przejmować moich zwyczajów. Pił prosto z beczki; patrz, zdaje mi się, że zapomniał wsadzić szpont[331]? Słyszycie? Leje się!…
3951D'Artagnan parsknął śmiechem, który dreszcze oberżysty zamienił w gorączkę.
3952Jednocześnie Grimaud wyłonił się z cienia poza plecami pana swego, z muszkietem na ramieniu; głowa mu się trzęsła, wyglądał jak pijany satyr z obrazu Rubensa[332].
3953Polany był z przodu i z tyłu tłustym płynem, w którym gospodarz poznał swoją najlepszą oliwę.
3954Pochód przeciągnął przez główną salę i rozgospodarował się w najlepszym pokoju z całej oberży, zajętym przez d'Artagnana na mocy pierwszeństwa.
3955Tymczasem oberżysta z żoną wpadli z lampkami w rękach do piwnicy, nieprzystępnej im od tak dawna, a widok przerażający przedstawił się ich oczom.
3956Poza fortyfikacją, w której Atos uczynił wyłom, aby się przedostać, złożoną z klepek, desek i próżnych antałków[333], nagromadzonych według wszelkich zasad strategii, tarzały się po ziemi w kałużach oliwy i wina poogryzane kości od szynek, stos potłuczonych butelek zalegał lewy kąt piwnicy, a beczka, której kran pozostał otwarty, traciła tym otworem ostatnie krople krwi.
3957Obraz zniszczenia i śmierci, według słów starożytnego poety, roztoczył się na polu bitwy.
3958Z pięćdziesięciu salcesonów, zawieszonych u pułapu[334], zostało zaledwie dziesięć.
3959Wtedy ryki rozpaczy oberżysty i jego małżonki przebiły sklepienia piwnicy i sam d'Artagnan czuł się nimi wzruszony. Atos nawet się nie obejrzał.
3960Wreszcie rozpacz zamieniła się w wściekłość. Uzbroiwszy się w rożen, oszalały oberżysta wpadł do pokoju dwóch przyjaciół.
3961— Wina!… — odezwał się Atos, ujrzawszy go.
3962— Wina?! — wykrzyknął gospodarz osłupiały. — Wina?!… Ależ wypiłeś go pan przeszło za sto pistoli; jestem człowiekiem zrujnowanym, zgubionym!…
3963— Ba! — rzekł Atos. — Mieliśmy ciągłe pragnienie.
3964— Gdybyście chociaż na tym poprzestali, ale potłukliście wszystkie butelki.
3965— Popchnęliście mnie na nie i potłukły się. Twoja wina.
3966 3967— Oliwa to cudowny balsam na rany, biedny Grimaud musiał opatrywać te, które mu zadałeś.
3968 3969— Zatrzęsienie szczurów w tej piwnicy.
3970— Pan mi za to zapłacisz!… — krzyczał oberżysta zrozpaczony.
3971— Błaźnie!… — krzyknął Atos, powstając, lecz opadł zaraz na krzesło; dał miarę swoich sił.
3972D'Artagnan przyszedł mu na pomoc, wznosząc szpicrutę do góry.
3973Oberżysta cofnął się, zalany łzami.
3974— To cię nauczy — rzekł d'Artagnan — obchodzić się grzeczniej z gośćmi, których ci Pan Bóg zsyła.
3975 3976— Mój drogi — zaczął d'Artagnan — jeżeli nam będziesz skrzeczał nad głową, zamkniemy się w piwnicy we czterech i zobaczymy sami, czy naprawdę spustoszenie jest tak wielkie, jak mówisz.
3977— Wyznaję, panowie! GrzechZawiniłem, lecz dla każdego grzesznika jest zmiłowanie. Jesteście jaśnie panami, a ja mizernym oberżystą, będziecie mieli litość nade mną.
3978— A! Skoro tak będziesz mówił — odezwał się Atos — serce mi się krajać gotowe, a łzy potoczą się z oczu jak wino z twoich antałków. Nie taki diabeł straszny, jak go malują, zbliż się tu i porozmawiajmy.
3979Oberżysta postąpił niespokojny.
3980— Chodź, kiedy ci mówię, nie bój się — kończył Atos. — Pamiętasz, gdy miałem ci płacić, położyłem na stole sakiewkę?
3981 3982— Sakiewka ta zawierała sześćdziesiąt pistoli… Gdzież ona jest?
3983— Znajduje się w kancelarii sądowej, jaśnie panie, powiedziano, że to fałszywa moneta.
3984— Każ więc sobie ją oddać i weź te sześćdziesiąt pistoli.
3985— Jaśnie pan wie przecież, że co do kancelarii sądowej wpadnie, to i przepadnie. Gdybyż to były pieniądze fałszywe, byłaby jeszcze nadzieja, lecz skoro są dobre…
3986— Ułóżcie się tam, mój zuchu, to już mnie nie obchodzi, tym bardziej że nie mam ani grosza więcej.
3987— Czekajcie!… — odezwał się d'Artagnan. — Gdzie jest koń Atosa?
3988 3989 3990— Pięćdziesiąt pistoli najwyżej.
3991— Wart osiemdziesiąt?… Weź go i koniec.
3992— Co znowu?… Konia mojego sprzedajesz, mojego Bajazeta[335]?… A na czym ja na wojnę pojadę, czy na Grimaudzie?
3993— Przyprowadziłem ci innego — rzekł d'Artagnan.
3994 3995— I to wspaniałego — zawołał gospodarz.
3996— Skoro jest inny, piękniejszy i młodszy, zabierz starego, a dawaj pić.
3997— Ale jakiego wina? — zapytał gospodarz całkiem rozpogodzony.
3998— Tego, co stoi w głębi przy krokwiach[336]; będzie tam jeszcze dwadzieścia pięć butelek, reszta się potłukła, gdy upadłem. Przynieś mi sześć.
3999— To piorun, nie człowiek — szepnął na stronie oberżysta — jeżeli posiedzi tu dwa tygodnie, a będzie płacił, co wypije, stanę na nogi, jak się należy.
4000— A nie zapomnij — dodał d'Artagnan — zanieść cztery butelki tego samego wina dwom panom angielskim.
4001— Tymczasem — rzekł Atos — zanim przyniosą nam wina, d'Artagnanie, opowiedz mi, co słychać z naszymi, jestem bardzo ciekawy.
4002D'Artagnan opowiedział mu, jak zastał Portosa w łóżku ze zwichniętą nogą, Aramisa zaś za stołem pomiędzy dwoma teologami.
4003Przy końcu opowiadania wszedł gospodarz z żądanymi butelkami i szynką, która na szczęście znajdowała się poza obrębem piwnicy.
4004— Dobrze — rzekł Atos, napełniając dwa kieliszki — ten za zdrowie Portosa… a ten za Aramisa. Lecz co tobie, przyjacielu? Masz taką grobową minę…
4005— Niestety! — westchnął d'Artagnan. — Ponieważ jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!
4006— Ty, nieszczęśliwy?… Ciekawy jestem, co to za nieszczęście? Powiedz!…
4007 4008— A to czemu? AlkoholMoże myślisz, żem pijany, d'Artagnanie? Zapamiętaj to sobie, moja myśl nigdy nie jest tak jasna, jak przy winie. Mów… słucham cię obydwoma uszami.
4009D'Artagnan opowiedział swoją przygodę z panią Bonacieux.
4010Atos wysłuchał go z całym spokojem, a gdy skończył, powiedział:
4011 4012 4013— Ty wszystko nazywasz nędzą, mój drogi!… — przerwał d'Artagnan. — Nie przystoi ci tak mówić, tobie, który nie kochałeś nigdy.
4014Przygasłe oczy Atosa zapłonęły nagle, lecz ogień ten przemknął jak błyskawica; przesłoniła je zwykła pomroka smutku.
4015— Prawda — rzekł spokojnie — ja nigdy nie kochałem.
4016— Widzisz więc, ty masz serce z kamienia i źle robisz, będąc tak surowy dla nas, co mamy czułe serca.
4017— Czułe, strzałą przeszyte serca!… — zadeklamował Atos.
4018 4019Miłość, Gra— Mówię, że miłość jest loterią, na której wygrywający zdobywa śmierć! Twoje szczęście, żeś przegrał, wierzaj mi, mój drogi. A jeśli chcesz posłuchać mojej rady, przegrywaj zawsze.
4020— Zdawało się, że ona mnie tak kocha!
4021 4022 4023— Dziecko! Nie ma mężczyzny, który by w to nie wierzył, i nie ma takiego, który by się nie zawiódł.
4024— Z wyjątkiem ciebie, boś nie miał nigdy kochanki.
4025— To prawda — odparł Atos po chwili milczenia. — Ja… ja nie miałem jej nigdy. Pijmy!
4026— Skoro taki filozof z ciebie, naucz mnie!… Wspomóż!… Potrzebuję nauki i pociechy.
4027 4028 4029— Śmiech bierze na twoje nieszczęście — rzekł Atos, wzruszając ramionami. — Ciekawy jestem, co byś powiedział, gdybym ci opowiedział pewną przygodę miłosną.
4030 4031— Lub któregoś z moich przyjaciół, mniejsza o to.
4032Alkohol— Powiedz mi, powiedz!…
4033 4034 4035— Ha! Dobrze — rzekł Atos, wychylając i napełniając kieliszek — te dwie rzeczy nieźle chodzą w parze.
4036 4037Atos zamyślił się; im dłużej to trwało, bladł coraz mocniej. Znajdował się on w tym stadium odurzenia, w którym pospolici pijacy padają znużeni snem. On nie spał, marzył tylko głośno. To pijackie junactwo miało w sobie coś przerażającego.
4038— Koniecznie chcesz? — zapytał.
4039— Proszę… — odrzekł d'Artagnan.
4040— Niech się stanie, czego żądasz.
4041— Jeden z moich przyjaciół… rozumiesz, nie ja — rzekł, przerywając sobie z ponurym śmiechem — pewien hrabia z mojej prowincji, czyli z Berry, szlachetnie urodzony jak jaki Dandolo lub Montmorency, rozkochał się, mając dwadzieścia pięć lat, w szesnastoletniej dziewczynie, pięknej jak anioł. Spoza niewinności dziecięcej przebijał umysł żywy, umysł niekobiecy, poetyczny; mało powiedzieć, że podobała się… upajała. Żyła ona w małym miasteczku, przy bracie, który był proboszczem.
4042W tych stronach oboje byli nowymi przybyszami. Skąd? Nikt nie wiedział. Lecz że była piękna, a jej brat świątobliwy, nikomu na myśl nie przyszło pytać, skąd się wzięli.
4043Zresztą krążyły pogłoski, jakoby byli dobrego pochodzenia. Mój przyjaciel, który był panem na całą okolicę, mógł uwieść ją lub wziąć przemocą, zależało to od jego woli, wolno mu było!… Któż by się był ujął za cudzoziemcami, za nieznanymi?… Na nieszczęście był to człowiek uczciwy, poślubił ją. Głupiec, dureń, niedołęga!…
4044— Dlaczego? Skoro ją kochał? — zapytał d'Artagnan.
4045— Zaczekaj — mówił Atos. — Wprowadził ją do swojego zamku i uczynił z niej najpierwszą damę w okolicy. A trzeba jej przyznać, że umiała utrzymać się na stanowisku.
4046— Co dalej? — pytał d'Artagnan.
4047— Otóż! Gdy była na polowaniu z małżonkiem — ciągnął Atos głosem przytłumionym, mówiąc coraz szybciej — spadła z konia i zemdlała. Hrabia rzucił się jej na ratunek, a ponieważ cisnęły ją suknie, przeciął je sztyletem i odsłonił ramiona. Zgadnij, co na jednym z nich było, d'Artagnanie? — rzekł Atos, wybuchając strasznym śmiechem.
4048 4049— Kwiat lilii! — powiedział Atos. — Była napiętnowana.
4050I duszkiem wychylił kielich trzymany w ręku.
4051— To zgroza!… — wykrzyknął d'Artagnan. — Co ty mówisz?
4052— Prawdę!… Anioł był szatanem. Nieszczęsna dziewczyna była złodziejką.
4053 4054— Był wielkim panem, miał w dobrach swoich prawo życia i śmierci, podarł do reszty suknie hrabiny, związał jej ręce na plecach i powiesił na drzewie.
4055— O nieba!… Atosie!… Morderstwo!… — krzyknął d'Artagnan.
4056— Tak, morderstwo, nic więcej… — rzekł Atos blady jak śmierć. — Ale wina nam braknie, jak mi się zdaje.
4057I porwał ostatnią butelkę za szyjkę, przyłożył do ust, wychylił duszkiem jakby zwyczajny kieliszek.
4058Potem opuścił głowę na dłonie; d'Artagnan stał przed nim przejęty grozą.
4059— Wyleczyło mnie to z kobiet pięknych, poetycznych i rozkochanych — rzekł, powstając, zaniechawszy w dalszym ciągu apologii[337] hrabiego. — Daj ci Boże to samo! Pijmy!
4060— Umarła więc?… — wyjąkał d'Artagnan.
4061— Do licha!… — przerwał mu Atos. — Dawajże kieliszek. Szynki, chamie! — krzyknął Atos. — Nie możemy już pić!
4062— Co się stało z jej bratem? — począł lękliwie d'Artagnan.
4063 4064 4065— O! Dowiadywałem się o niego, aby go także pochwycić; ale uprzedził mnie, o dzień wcześniej opuścił probostwo…
4066— Czy przynajmniej dowiedziano się, kim był ten nędznik?
4067— Bez wątpienia!… Był to pierwszy kochanek i wspólnik dziewczyny, zacna osobistość udająca proboszcza, dlatego może, aby wydać za mąż swoją kochankę i w ten sposób los jej zabezpieczyć. Spodziewam się, że został poćwiartowany.
4068— O! Boże mój!… Boże!… — odezwał się d'Artagnan, oszołomiony tą straszną opowieścią.
4069— Spróbujże tej szynki, d'Artagnanie, wyśmienita — rzekł Atos, krojąc olbrzymi kawał i kładąc mu na talerz. — Szkoda, że chociaż czterech takich nie było w piwnicy! Wypiłbym o pięćdziesiąt butelek więcej.
4070D'Artagnan nie mógł dłużej znieść tej rozmowy, czuł, że przyprawiłaby go o szaleństwo.
4071Oparł głowę na rękach, udając, że zasypia.
4072— Teraz młodzież nie umie pić!… — rzekł Atos, patrząc na niego z politowaniem. — A jednak lepszy ten jest od wielu innych…
urodził się dnia 24 lipca 1803 r. — Aleksander Dumas urodził się 24 lipca, ale w roku 1802. [przypis edytorski]
San Domingo (fr. Saint-Domingue) — dawna francuska kolonia (1659–1804) w zach. części karaibskiej wyspy Hispaniola; obecnie terytorium Republiki Haiti. [przypis edytorski]
fechmistrz — mistrz fechtunku, czyli sztuki walki bronią białą (szablą, szpadą, floretem); mistrz szermierki. [przypis edytorski]
książę Orleanu — chodzi o Ludwika Filipa (1773–1850): ostatniego króla Francji z dynastii Burbonów, który panował w latach 1830–1848. [przypis edytorski]
Szekspir, William, właśc. Shakespeare, William (1564–1616) — angielski poeta, dramaturg i aktor, jeden z najwybitniejszych pisarzy literatury angielskiej oraz reformatorów teatru. [przypis edytorski]
Schiller, Friedrich (1759–1805) — niemiecki poeta, filozof, historyk i dramaturg, autor Ody do radości. [przypis edytorski]
Henryk IV i jego dwór — prawidłowa nazwa tej sztuki to: Henryk III i jego dwór. [przypis edytorski]
Hugo, Wiktor (1802–1885) — francuski pisarz, poeta, dramaturg i polityk, czołowy prozaik francuskiego romantyzmu, autor m.in. Nędzników. [przypis edytorski]
herkulesowy — taki jak u Herkulesa, mitycznego starożytnego bohatera słynącego z nadludzkiej siły i dokonania wielu niezwykłych czynów. [przypis edytorski]
hugenoci a. hugonoci — protestanci francuscy, wyznawcy kalwinizmu. Po okresie domowych wojen religijnych na mocy edyktu nantejskiego (1598) mieli zapewnioną swobodę wyznania. Za panowania Ludwika XIV, od 1681, zaczęto ich brutalnie prześladować w celu zmuszenia do przejścia na katolicyzm (dragonady), co spowodowało emigrację wielu hugenotów jeszcze przed oficjalnym odwołaniem w 1685 edyktu nantejskiego. Swobodę wyznania i prawa cywilne odzyskali dopiero w 1787, zaś rewolucja roku 1789 przyniosła im pełne równouprawnienie z katolikami. [przypis edytorski]
La Rochelle — miasto w zach. Francji nad Zatoką Biskajską, od XII w. także port morski; od połowy XVI w. przez kilkadziesiąt lat polityczny i militarny ośrodek hugenotów. [przypis edytorski]
oberża (daw.) — zajazd przy głównym trakcie, oferujący podróżnym posiłek i nocleg. [przypis edytorski]
Richelieu, Armand-Jean du Plessis de (1585–1642) — francuski książę, kardynał, od 1624 pierwszy minister Francji; faktycznie kierował polityką państwa; w latach 1625–1628 prowadził wojnę z hugenotami. [przypis edytorski]
Don Kichot — tytułowy bohater powieści Miguela de Cervantesa; szlachcic, który motywowany wzniosłymi ideami postanawia ruszyć w świat i wcielać w życie średniowieczny ideał rycerski, jest jednak pozbawiony poczucia rzeczywistości, przez co często naraża się na śmieszność (zasłynął m.in. walką z wiatrakiem, który wydawał mu się olbrzymem). [przypis edytorski]
pochodzenia gaskońskiego — z Gaskonii: krainy historycznej w płd.-zach. Francji. [przypis edytorski]
podjezdek (daw.) — niewielki koń wierzchowy używany przez służbę obozową i posłańców. [przypis edytorski]
bearneński — przym. od Béarn: historyczna prowincja w płd.-zach. Francji, która z czasem weszła w skład Gaskonii. [przypis edytorski]
narzecze — odmiana języka mówionego charakterystyczna dla określonej grupy społecznej, używana na pewnym terytorium. [przypis edytorski]
Henryk IV (1553–1610) — król Nawarry (od 1572), następnie król Francji (od 1589), pierwszy z dynastii Burbonów. [przypis edytorski]
pan de Tréville — pierwowzorem tego bohatera była postać francuskiego oficera, hrabiego de Troisville (1598–1672). [przypis edytorski]
Ludwik XIII, zw. Sprawiedliwym (1601–1643)— król Francji (od 1610), syn Henryka IV z dynastii Burbonów; do czasu jego pełnoletności realne rządy sprawowała jego matka, Maria Medycejska, potem kardynał Richelieu, który stał się twórcą systemu rządów absolutnych. [przypis edytorski]
muszkieter — żołnierz oddziałów specjalnych francuskiej gwardii królewskiej w XVII- i XVIII-wiecznej Francji. [przypis edytorski]
legion — podstawowa i największa jednostka taktyczna armii rzymskiej, licząca 5000–6000 żołnierzy. [przypis edytorski]
cezar — jeden z tytułów władców państwa rzymskiego, pierwotnie rodowe miano Gajusza Juliusza Cezara oraz Oktawiana, jego adoptowanego syna i pierwszego cesarza rzymskiego. [przypis edytorski]
Cervantes, Miguel de (1547–1616) — hiszpański pisarz renesansowy, autor Don Kichota. [przypis edytorski]
paroksyzm — nagłe wystąpienie lub zaostrzenie się objawów chorobowych; atak, napad; w odniesieniu do uczuć: krótki, gwałtowny i silny przejaw jakichś przeżyć. [przypis edytorski]
klinga — część broni siecznej, od rękojeści w dół, służąca do kłucia lub cięcia. [przypis edytorski]
Ojciec Józef a. François Joseph Le Clerc du Tremblay (1577–1638) — francuski duchowny, kapucyn, poeta, bliski doradca kardynała Richelieu. [przypis edytorski]
szara eminencja — osoba mająca wpływ na ważne decyzje lub kierująca czymś z ukrycia. [przypis edytorski]
Luksemburg — tu: Ogród Luksemburski w Paryżu, park miejski przy pałacu księcia de Luxemburg. [przypis edytorski]
Luwr — dawny pałac królewski w Paryżu, obecnie jedno z największych muzeów sztuki na świecie. [przypis edytorski]
perigordzki — przym. od Périgord: kraina historyczna w płd.-zach. Francji, w płn. Akwitanii. [przypis edytorski]
Liga Święta — antyfrancuska i antyturecka koalicja państw europejskich organizowana przez papieży w Europie w okresie od końca XV do początku XVIII w. [przypis edytorski]
Henryk III (1551–1589) — pierwszy elekcyjny król Polski w latach 1573–1574, od 1574 do śmierci król Francji jako Henryk III (ostatni władca Francji z dynastii Walezjuszów). [przypis edytorski]
ostroga — element metalowy przypinany do butów jeźdźca, służący do ponaglania konia, ułatwiający jeźdźcowi prowadzenie wierzchowca. [przypis edytorski]
buduarowy (daw.) — przym. od buduar: kobiecy pokój przeznaczony do odpoczynku. [przypis edytorski]
Bassompierre, François de (1579–1646) — francuski wódz i dyplomata; faworyt Henryka IV, służył także Ludwikowi XIII; mianowany marszałkiem Francji za zasługi w wojnie z hugenotami; brał udział w oblężeniu La Rochelle. [przypis edytorski]
Ludwik XIV (1638–1715) — król Francji (od 1643), zwany „Królem Słońce”, panujący w okresie szczytowego rozwoju francuskiej monarchii absolutnej. [przypis edytorski]
pluribus impar (łac.) — nawiązanie do dewizy Ludwika XIV: „nec pluribus impar” (pol. żadnego innego podobnego). [przypis edytorski]
rapier — broń biała, dłuższa od szabli, o prostej, obusiecznej klindze, z osłoną dłoni (koszem). [przypis edytorski]
fechtować się — uprawiać szermierkę, walczyć na broń białą, np. szpady, szable. [przypis edytorski]
Guliwer — bohater powieści Jonathana Swifta Podróże Guliwera; jedną z podróży bohater odbywa do krainy Brobdingnag, w której mieszkają olbrzymy. [przypis edytorski]
pałąkowaty — (o nogach) wykrzywiony; częsta przypadłość ludzi spędzających dużo czasu na koniu. [przypis edytorski]
żupan — męska suknia z długimi rękawami w żywym kolorze, zapinana na rząd guzików. [przypis edytorski]
pan de Chalais, właśc. Henri de Talleyrand-Périgor (1599–1626) — faworyt Ludwika XIII; oskarżony o spisek przeciwko kardynałowi Richelieu i skazany na śmierć przez dekapitację. [przypis edytorski]
Buckingham, właśc. George Villiers (1592–1628) — angielski arystokrata, faworyt królów Anglii Jakuba I i Karola I; wysłał angielską flotę na pomoc Francuzom oblegających hugenotów w La Rochelle. [przypis edytorski]
pani de Chevreuse, właśc. Marie de Rohan (1600–1679) — francuska arystokratka i awanturnica. [przypis edytorski]
Jowisz a. Jupiter (mit. rzym.) — najwyższy bóg, bóstwo światłości, piorunów i błyskawic, odpowiednik greckiego Zeusa. [przypis edytorski]
Pompejusz, właśc. Gnaeus Pompeius Magnus (106–48 p.n.e.) — wybitny rzymski polityk i wódz; w 60 p.n.e. razem z Juliuszem Cezarem i Markiem Krassusem zawiązał tzw. I triumwirat, tajne, nieoficjalne przymierze polityczne, którego celem było wspólne sprawowanie rządów w republice rzymskiej; po rozpadzie triumwiratu konflikt między nim i Cezarem przerodził się w otwartą wojnę domową, zakończoną bitwą pod Farsalos, w której Pompejusz odniósł druzgocącą klęskę. [przypis edytorski]
bitwa pod Pawią — stoczona 24 lutego 1525, decydująca bitwa wojny włoskiej 1521–1526, w której oblegające Pawię siły francuskie Franciszka I Walezjusza zostały pokonane przez przybyłą z odsieczą cesarską armię Karola V Habsburga. W zaciekłym starciu w obronie króla Francji poniosło śmierć wielu wysokiej rangi oficerów, sam król po utracie konia walczył pieszo; otoczony, został wzięty do niewoli. [przypis edytorski]
portiera — zasłona u drzwi lub okna z grubego, ciężkiego materiału, chroniąca przed przeciągami. [przypis edytorski]
nie znalazł się był — konstrukcja dawnego czasu zaprzeszłego, tj. wyrażająca czynność wcześniejszą od tej wyrażonej zwykłym czasem przeszłym; znaczenie: nie znalazł się wcześniej, uprzednio. [przypis edytorski]
wiatyk — w chrześcijaństwie (zwł. w katolicyzmie) komunia podawana choremu na łożu śmierci. [przypis edytorski]
karmelici bosi — pełna nazwa: Zakon Braci Karmelitów Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel; odłam męskiego zakonu karmelitów o surowszej regule. [przypis edytorski]
Pałac Luksemburski — pałac w Ogrodzie Luksemburskim w Paryżu, zaprojektowany przez Salomona de Brosse dla Marii Medycejskiej, małżonki Henryka IV; budowany w latach 1610–1630. [przypis edytorski]
sąd Salomona — nawiązanie do decyzji Salomona, słynnego z mądrości króla Izraela. Gdy przyszły do niego dwie kobiety z dzieckiem kłócące się o to, do której z nich ono należy, Salomon rozkazał przeciąć malca na pół i dać część każdej z kobiet; prawdziwa matka zaprotestowała z płaczem, aby ocalić swe dziecko, i król w ten sposób poznał, która z kobiet jest oszustką. [przypis edytorski]
Cezar, Gajusz Juliusz (100–44 p.n.e.) — rzymski dowódca wojskowy, polityk, dyktator i pisarz; zdobywca Galii; odegrał kluczową rolę w wydarzeniach, które doprowadziły do upadku republiki i początku cesarstwa w państwie rzymskim. [przypis edytorski]
jak Cezar zalecał żołnierzom zrobić z Pompejuszem — nawiązanie do wojny domowej o władzę w starożytnym Rzymie toczącej się w latach 49–45 p.n.e. pomiędzy Gajuszem Juliuszem Cezarem, prokonsulem i zdobywcą Galii, a Gnejuszem Pompejuszem Wielkim, konsulem rzymskim. [przypis edytorski]
błonie a. błoń (daw.) — łąka, pastwisko; rozległa przestrzeń porosła trawą. [przypis edytorski]
samarytanka (przen.) — miłosierna kobieta, śpiesząca z pomocą rannym, chorym i słabym. [przypis edytorski]
Karol Wielki (ok. 742/747–814) — król Franków i Longobardów, stworzył pierwsze europejskie imperium od czasu upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego, koronował się na cesarza rzymskiego w Rzymie w 800. [przypis edytorski]
Kochinchina — dawna nazwa położonej najbardziej na południe części Wietnamu, stanowiącej część francuskiej kolonii Indochin. [przypis edytorski]
Augustyn z Hippony (354–430) — filozof i teolog chrześcijański, autor licznych traktatów, m.in. Państwo Boże, oraz autobiograficznych Wyznań; jeden z tzw. ojców i doktorów Kościoła. [przypis edytorski]
pókiś — przykład konstrukcji z czasownikiem „być” skróconym do końcówki fleksyjnej dodanej do spójnika; znaczenie: póki jesteś. [przypis edytorski]
Nawarra — kraina historyczna w zach. części Pirenejów, na pograniczu Hiszpanii i Francji. [przypis edytorski]
rzekł, parodiując ustęp bibljiny — nawiązanie do ustępu biblijnego: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie” (1 Krl 19, 10). [przypis edytorski]
La Vieuville, Charles de (1582–1653) — francuski szlachcic, urzędnik odpowiedzialny za finanse Francji w latach 1623–1624 oraz 1651–1653, doradca Ludwika XIII. [przypis edytorski]
luidor (z fr. Louis d'or: złoty Ludwik) — złota moneta francuska z podobizną króla, bita w latach 1640–1791. [przypis edytorski]
harapnik (przestarz.) — harap, bicz z krótką rękojeścią i długim plecionym rzemieniem. [przypis edytorski]
kawaler orderu — tytuł członków zakonów rycerskich oraz odznaczonych orderem. [przypis edytorski]
sokolnik — treser ptaków drapieżnych używanych do polowania na mniejsze zwierzęta. [przypis edytorski]
czemużeś tego nie uczynił — konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że; znaczenie: czemu tego nie uczyniłeś? [przypis edytorski]
Pikardyjczyk — mieszkaniec Pikardii: krainy historycznej położonej w północnej części Francji, nad kanałem La Manche. [przypis edytorski]
Normandczyk — mieszkaniec Normandii: krainy we Francji, położonej nad kanałem La Manche. [przypis edytorski]
nicowany — poddawany poprawkom krawieckim polegającym na odwracaniu materiału spodnią, nieużywaną stroną do wierzchu i ponownym przeszywaniu. [przypis edytorski]
Order Świętego Ducha — najwyższy order Francji, ustanowiony 31 grudnia 1578 przez Henryka III Walezego. [przypis edytorski]
brewiarz — książka zawierająca modlitwy i czytania dla duchownych na każdy dzień tygodnia. [przypis edytorski]
Achilles (mit. gr.) — legendarny bohater grecki, syn Peleusa, króla Ftyi, i Tetydy, boginki morskiej, najdzielniejszy z Greków walczących w wojnie trojańskiej; był odporny na wszelkie ciosy, a jego jedynym słabym punktem była pięta; zginął trafiony w nią strzałą Parysa. [przypis edytorski]
Ajaks a. Ajas (mit. gr.) — uczestnik wojny trojańskiej, najdzielniejszy po Achillesie wojownik achajski. [przypis edytorski]
kazuista — człowiek stosujący kazuistykę: drobiazgowe rozważanie szczegółowych problemów, najczęściej moralnych lub prawnych, poprzez podciąganie ich pod zasady ogólne, pot.: pokrętne argumentowanie w celu uzasadnienia założonej z góry tezy. [przypis edytorski]
kornet (hist.) — dawny stopień wojskowy w kawalerii, odpowiadający randze chorążego piechoty. [przypis edytorski]
Archimedes (ok. 287–212 p.n.e.) — największy matematyk, fizyk, inżynier i wynalazca starożytności; twórca podstaw statyki i hydrauliki; odkrywca zasady dźwigni, znany z powiedzenia „Daj mi punkt oparcia (poza Ziemią), na którym mógłbym stanąć, a poruszę Ziemię”. [przypis edytorski]
bielizna — wyroby z tkaniny, zazwyczaj białej, używane w gospodarstwie domowym. [przypis edytorski]
Mocquet, Jean (1576–ok. 1617) — francuski podróżnik i aptekarz królewski; odbył sześć długich podróży morskich i podjął próbę opłynięcia Ziemi, najprawdopodobniej w celu zebrania okazów roślin i zwierząt dla króla Henryka IV. [przypis edytorski]
Saul — postać biblijna, pierwszy król Izraela, powołany przez proroka Samuela. [przypis edytorski]
imć (daw.) — wyrażenie grzecznościowe przeważnie przed nazwiskiem lub tytułem; skrót od: jego miłość. [przypis edytorski]
Flandria — kraina historyczna, obecnie na terenie Francji, Belgii i Holandii. [przypis edytorski]
Pont Neuf — XVII-wieczny most nad Sekwaną w Paryżu, jego budowę zarządził w 1577 król Henryk III, ukończony w 1607 za panowania Henryka IV; najstarszy istniejący most w mieście. [przypis edytorski]
Karol I Stuart (1600–1649) — król Anglii i Szkocji (od 1625), następca Jakuba I Stuarta. [przypis edytorski]
Anna Austriacka (1601–1666) — królowa Francji i Nawarry od 1615 jako żona Ludwika XIII, a następnie wdowa po nim. [przypis edytorski]
biret — rodzaj sztywnej, dekoracyjnej czapki, używanej przy oficjalnych okazjach. [przypis edytorski]
Ré, właśc. Île de Ré — wyspa przy zach. wybrzeżu Francji w pobliżu La Rochelle; w 1627 zaatakowana przez Anglików pod wodzą George'a Villiersa w ramach oblężenia La Rochelle. [przypis edytorski]
Ależ to nazwisko nie człowieka, tylko góry! — chodzi o górę Athos: położoną w płd. części półwyspu Athos, w Grecji, zamieszkiwaną wyłącznie przez mnichów prawosławnych. [przypis edytorski]
Karol I Gonzaga de Nevers (1580–1637) — książę Nevers i Rethel, od 1627 roku Mantui i Montferratu. [przypis edytorski]
Mantua — miasto i gmina we Włoszech, w Lombardii; przez wiele wieków stanowiła ośrodek niezależnego margrabstwa (a następnie księstwa) rządzonego przez ród Gonzagów. [przypis edytorski]
Nimes — miasto w płd. Francji, w regionie Oksytania; w czasie wojen religijnych w XVI w. opanowane przez hugenotów. [przypis edytorski]
alkowa — mały pokoik bez okien, przylegający do większego pokoju, przeznaczony na sypialnię. [przypis edytorski]
Samson — postać biblijna, legendarny bohater wojen Izraelitów z Filistynami; obdarzony nadludzką siłą, którą stracił po ścięciu mu włosów przez kochankę, Dalilę. [przypis edytorski]
Filistyni — starożytny lud, który zamieszkiwał południowe wybrzeża Kanaanu; wielokrotnie wspominani w Biblii wrogowie Izraelitów. [przypis edytorski]
Kondeusze — francuski ród arystokratyczny, będący boczną linią dynastii Burbonów, odgrywający znaczącą rolę we Francji w XVI i XVII w. [przypis edytorski]
marszałkowa d'Ancre, właśc. Leonora Dori (1571–1617) — faworyta Marii Medycejskiej w okresie jej regencji na tronie Francji; żona Concino Conciniego, również faworyta królowej, który odegrał znaczącą rolę polityczną w okresie małoletności króla Ludwika XIII; oskarżona o praktyki magiczne zginęła poprzez ścięcie. [przypis edytorski]
Motteville, Françoise de (ok. 1620–1689) — francuska pamiętnikarka, pokojówka Anny Austriaczki. [przypis edytorski]
ucho Dionizjosa — nawiązanie do podejrzliwości i lęku o własne życie, z których słynął Dionizjos I: tyran greckiego miasta Syrakuzy, położonego na Sycylii; przen. urządzenie podsłuchowe. [przypis edytorski]
Forges-les-Eaux — gmina w regionie Normandia w płn. Francji; znana z występowania na jej terenie leczniczych wód termalnych. [przypis edytorski]
Jan Złotousty a. Jan Chryzostom (ok. 350–407) — biskup Konstantynopola, pisarz i słynny kaznodzieja, teolog; święty prawosławny i katolicki. [przypis edytorski]
Dover — miasto portowe w płd.-wsch. Anglii, w hrabstwie Kent; położone naprzeciw wybrzeża Francji w najwęższej części kanału La Manche, oddalone o 33 km od kontynentu. [przypis edytorski]
Windsor — angielskie miasto na zachód od Londynu; słynne z Zamku Windsor, rezydencji królów Wielkiej Brytanii. [przypis edytorski]
garnitur — tu: zestaw przedmiotów służących do jednego celu i stanowiących pewną całość. [przypis edytorski]
Tower of London (ang.: wieża londyńska) — budowla wzniesiona jako twierdza obronna i siedziba monarchów Anglii; słynęła przez wieki jako pilnie strzeżone więzienie (i skarbiec), do którego dostęp był jedynie od strony rzeki. [przypis edytorski]
hrabia de Soissons, właśc. Ludwik de Bourbon (1604–1641) — jedyny syn Karola de Bourbon, hrabiego Soissons; kuzyn króla Ludwika XIII. [przypis edytorski]
książę d'Elbeuf, właśc. Charles II (1596–1657) — francuski szlachcic, lojalny sługa króla Ludwika XIII. [przypis edytorski]
hrabia d'Harcourt, właśc. Henri de Lorraine (1601–1666) — francuski szlachcic, brał udział w oblężeniu La Rochelle. [przypis edytorski]
pilśniowy — zrobiony z pilśni: gęstego, zbitego materiału otrzymywanego z wełny lub sierści króliczej, zajęczej itp. [przypis edytorski]
szwajcar (daw.) — odźwierny, człowiek pełniący służbę przy wejściu do budynku. [przypis edytorski]
Timeo Danaos et dona ferentes (łac.) — obawiam się Greków, nawet gdy niosą dary; łacińska sentencja, fragment Eneidy Wergiliusza (II, 49); nawiązanie do zdradzieckiego „daru”, jakim był koń trojański. [przypis edytorski]
Dalila — kochanka biblijnego Samsona, która, przekupiona przez wrogów, podstępem obcięła mu włosy, a tym samym pozbawiła siły. [przypis edytorski]
Lasek Buloński — park położony w 16. dzielnicy Paryża, dawniej słynny z pojedynków. [przypis edytorski]
Palais-Royal — pałac w centrum Paryża, 150 m na północ od Luwru, wybudowany XVII w. dla kardynała Richelieu; niekiedy nazywany także Palais-Cardinal. [przypis edytorski]
Szampania — historyczna prowincja w płn.-wsch. Francji, słynna z produkcji win musujących, nazywanych od nazwy tej krainy. [przypis edytorski]
brama de la Villette — jedna z bram Paryża, położona w obszarze La Villette, w 19. dzielnicy; miejsce pozwalające przekroczyć granicę administracyjne miasta. [przypis edytorski]
Montmartre — historyczna dzielnica w płn. części Paryża, położona na wzgórzu o tej samej nazwie w 18. dzielnicy miasta. [przypis edytorski]
Armida — postać z poematu Torquata Tassa Jerozolima wyzwolona; czarodziejka o wyjątkowej urodzie, która wykorzystywała swoje magiczne zdolności przeciwko rycerzom krucjaty, a zjawiała się, wychodząc z drzewa. [przypis edytorski]
Utraque manus in benedicendo clericis inferioribus necessaria est (łac.) — duchowni z niższymi święceniami powinni używać dwóch rąk do udzielania błogosławieństw. [przypis edytorski]
Ojciec Kościoła — pisarz wczesnochrześcijański ważny dla ukształtowania się doktryny, uznany przez Kościół katolicki autorytet w sprawach wiary. [przypis edytorski]
argumentum omni denudatum ornamento (łac.) — argument ten pozbawiony jest wszelkich ozdobników. [przypis edytorski]
in folio (łac.) — o książce: w formacie złożonego na pół arkusza drukarskiego; ogólnie: wielkich rozmiarów. [przypis edytorski]
w Augustinusie heretyka Janseniusza — chodzi o główne dzieło Janseniusza (1585–1638), flamandzkiego teologa katolickiego, wydane w 1640, traktujące o łasce w ujęciu Augustyna, które zostało potępione przez Kościół. [przypis edytorski]
pelagianin — wyznawca pelagianizmu: nurtu teologicznego wczesnego chrześcijaństwa, którego pierwszym propagatorem był Pelagiusz (ok. 360–ok. 435), głoszącego, że grzech Adama i Ewy nie wpłynął na ich potomków, nie skaził natury ludzkiej i że człowiek, jako stworzony przez Boga i mający wolną wolę, jest zdolny sam z siebie przezwyciężyć grzech. [przypis edytorski]
Voiture, Vincent (1597–1648) — francuski poeta, związany z dworem Ludwika XIII. [przypis edytorski]
Severus sit clericorum sermo (łac.) — niech słowa duchowieństwa będą surowe. [przypis edytorski]
mszał — podstawowa księga liturgiczna w Kościele katolickim, według której odprawiana jest msza. [przypis edytorski]
Judyta — bohaterka biblijnej Księgi Judyty, ocaliła rodzinne miasto przed Asyryjczykami: udała się do obozu wrogów, żeby uwodzić ich wodza Holofernesa, a kiedy podczas wspólnej uczty upił się i zasnął, zabiła go. [przypis edytorski]
Arras — miasto w płn. Francji; od końca XV w. stanowiło część należących do Hiszpanii Niderlandów; w 1640 miało miejsce oblężenia Arras przez wojska francuskie, które zakończyło się zdobyciem miasta i trwałym włączeniem do Francji. [przypis edytorski]
gryzetka (daw., z fr. gris: szary; grisette: tania, szara tkanina ubraniowa) — we Francji: młoda dziewczyna pracująca jako szwaczka, ekspedientka, modystka; nazwa od koloru odzieży noszonej z konieczności przez takie osoby. [przypis edytorski]
Nogaret d’Épernon de La Valette, Louis de (1593–1639) — francuski kardynał; jałmużnik na dworze Ludwika XIII. [przypis edytorski]
Lucjusz Juniusz Brutus (ok. 540–509 p.n.e.) — rzymski polityk, pierwszy konsul Rzymu. [przypis edytorski]
scholastyczny — odnoszący się do scholastyki: średniowiecznej filozofii, która starała się wywieść prawdy dotyczące świata z dogmatów religijnych. [przypis edytorski]
szpicruta — elastyczny pręt pokryty skórą lub pleciony z rzemienia, używany do poganiania konia. [przypis edytorski]
pijany satyr z obrazu Rubensa — chodzi o obraz Bachanalia autorstwa flamandzkiego malarza Petera Paula Rubensa (1577–1640); przedstawia pijanego Sylena i satyrów, kompanów boga Bachusa podczas bachanalii. [przypis edytorski]
Bajazet, dziś: Bajazyd (1354–1403) — sułtan osmański, nosił przydomek Błyskawica. [przypis edytorski]
apologia — obrona (a zazwyczaj jednocześnie pochwała) jakiejś osoby lub poglądu. [przypis edytorski]