Ajschylos Oresteja tłum. Jan Kasprowicz ISBN 978-83-288-5357-7 Agamemnon OSOBY DRAMATU: * Agamemnon * Klitajmestra * Ajgistos * Kasandra * Poseł * Stróż * Chór mężów rady argiwskiej * Świta Agamemnona, Klitajmestry i Ajgistosa / Ściana tylna sceny przedstawia zamek Atrydów w Argos. / / Przed zamkiem szereg ołtarzy i posągów bóstw. Na dachu przechylony ku przodowi Stróż. / STRÓŻ Ach, skończcie raz już, proszę, bogowie, tę nędzę! Przez cały rok na dachu Atrydowym pędzę Psie życie, strażujący — istny kundel dziki. Aż nadtom ci już poznał nocne gwiazd sejmiki, Wyliczyć mogę wszystkie te jasne wielmoże, Władnące w tym powietrznym nade mną przestworze; Wiem, które dają ciepło, które zimę rodzą I w jakiej wschodzą chwili, a w jakiej zachodzą. I teraz pilnie baczę z tej strażnicy mojej, Czy wieści mi nie przyjdą o zburzonej Troi, Ogniste, szybkie wieści. Bo tak mi królowa Kazała — nadoprawdy, mądra, męska głowa! Więc leżę, ni ten tułacz, przesiąknięty rosą, Wczasuję się, lecz wczasy nocne nie przyniosą Spoczynku moim kościom: w ciągłej jestem trwodze, Ażeby sen zbyteczny nie skleił niebodze Tych powiek utrudzonych. A jeśli się kiedy Świstaniem albo śpiewem chcę pozbyć tej biedy I snu natarczywego odpędzać katusze, Nad losem tego domu zalewać się muszę Gorzkimi iście łzami — bo gdzież się podziały Te dawne, dobre czasy i cnoty, i chwały? Bodajby już nareszcie błysnął ogień boski, Co zwolni mnie, nędzarza, od tej ciągłej troski! / chwila milczenia; nagle spostrzega ognie na górach / A, witajże mi, światło, ty słońca zwiastunie! Zatańczy lud argiwski w twojej szczęsnej łunie, Dziękując za tę łaskę. Oj dana! Oj dana! Co tchu ja zawiadomię żonę mego pana, By, z łoża się zerwawszy, wszystek dom zbudziła, Okrzykiem przeradosnym witając co siła Ten błogi żar pochodni. Padł gród Ilijonu — Tak wieści straż płomienna tam, u nieboskłonu! Jać sam wyskoczę pierwszy, bo straż moja czujna Sprawiła, że mi padła dziś szóstka potrójna W szczęśliwej grze mych państwa zapłatą dostatnią, Gdy rękę mego króla uściskam jak bratnią. O reszcie wolę milczeć.. Tak jest, mówię szczerze: Mam pypeć na języku… Wcale mnie nie bierze Ochota pisnąć słówko! Hej, świat by się zdumiał, Co by ten dom powiedział, gdyby mówić umiał! Cóż gadać o tym ludziom nieświadomym rzeczy? Kto wie, temu milczenie moje nie zaprzeczy. / Z boku wchodzi na scenę Chór, z piętnastu złożony starców, w świątecznych szatach, z wieńcami na głowie, z długimi laskami w ręku, z mieczami u lędźwi. W czasie gdy się ustawiają, mówi Przodownik chóru. / PRZODOWNIK CHÓRU Dziesięć upływa lat, Gdy dwaj wrogowie Priama, Których zrodziła ta sama Boska Atrydów krew, Król Menelaos i brat, Król Agamemnon, na czele Tysiącznych argiwskich okrętów Jęli przecinać topiele Morskich odmętów — Zemsty poganiał ich gniew. Z bojowym ruszyli okrzykiem — Każdy krwiożerczy jak ptak, Jak oszalały ten sokół, Co skrzydeł wiosłami naokół Z gniazda odartych, skalnych ścian Powietrza prując szlak, Krakaniem napełnia dzikiem Przestworza: Zaginął jego płód, Przepadły pisklęta, Długiego wylęgu trud. Aleć Apollon, czy Zeus, czy Pan, Władyki stromych gór, Sokoli usłyszą wrzask: Moc boża O powierzonych swej trosce pamięta! Pomsta żyje — Choć nierychliwe, Lecz sprawiedliwe Jawią się Erynije. Tak gościnności możny stróż, Zeus, rozdawca opiekuńczych łask, Atreuszowym kazał synom iść Na Aleksandra, odbić z jego rąk Najpłochszą z ziemskich cór. Długo bitewny unosił się kurz; Pod tarcz brzemieniem tłum rycerzy kląkł. Kolana zadrżały ni liść, Oszczepów kruszył się wał. Proch krew trojańską ssał I naszą, Danaów krew. Lecz jakikolwiek będzie tego kres, Tak będzie, jak każe los: Boży gniew, Boży cios Nic sobie nie robi z łez, Uderza, niepowstrzymany. Mimo ofiary wylanej; Łamie, niezwyciężony, Pomimo żertwy spalonej. Lecz myśmy tu pozostali Precz od wojennej chwały, Precz od chwalebnej wojny; Ni chłopaczkowie mali, Tarczy nie źdźwigniem zbrojnej: Kij nam do ręki daje wiek zgrzybiały. Bo jeśli w wątłej postaci chłopięcej Potężny Ares nie zamieszka, Tym więcej Stronić on musi od starości znojnej. Odartą ze świeżych liści, Żywotać ją wiedzie ścieżka, Słabą i chwiejną, W dal beznadziejną. Po życia wlecze się drogach; Trzęsąca się, o trzech nogach; W dzień biały Ni senna snuje się zjawa, Niepewnym krokiem stawa, Nikłego widma wzór. / Klitajmestra wyszła tymczasem z pałacu, otoczona służebnicami, i zajmuje się podczas wierszy następnych składaniem ofiar na ołtarzach. / Córko Tyndareowa, Cóż się to, powiedz, dzieje? Jakież nadeszły wieści, Jakież to cudo się iści, Jakież radosne przyniesiono słowa K'nam, Iże ofiarą kolejną Bogom nie skąpisz części? Niechże nam powie królowa. Niech Klitajmestra nam powie, Czemu obiata się leje. Dlaczego żertwa się pali Dla władców nizin i gór, Dla bóstw, co chronią nasz gród, Co rynków strzegą i bram? W kosztownym płoną żarze Wszystkie po mieście ołtarze; Olejów, jakie znam, Najprzedziwniejszy dym Swe kłęby ku niebu splótł; Wonności skarbiec bogaty Z królewskiej wynosisz komnaty — Jakiż to stał się cud? O dobrym wypadku czy złym, Jeżeli słuszność ci każe. Opowiedz, troskę tę zrzuć, Pod którą krok się nasz chwieje, Pod którą duch nasz zamiera. Ogni tych blask Wielkie w nas budzi nadzieje, Otwiera Nowe koleje Niespodziewanych łask. Ból nam wypędza ze serca, Co tak nam w łono się wwierca, Co tak nas cały pożera. / Klitajmestra milczy, zajęta ofiarami. / CHÓR Zaśpiewać chcę wam dzisiaj o tym, jaki znak Walecznych powiódł mężów w ten chwalebny szlak. Dźwięcznej mi pieśni nie odmówił bóg — Jak stało się, że władca napowietrznych dróg, Możny, królewski ptak, Dwuberłej kazał mocy Achajów, by młódź, Zbrojną w oszczepy i łuk, Zebrawszy, Teukrów ukróciła chuć. Wodzom okrętów zabłyśli u góry Orłowie dwaj, ten biały, a ten czarnopióry, Po stronie oszczepu siedli Na wierchu, zajęczycy rozszarpanej jedli Niedonoszony płód! O, biada! Niech jęczy lud, Niech skargi rozebrzmią ponure — Lecz dobro niech weźmie górę! Dwoistą myśl Atrydów widząc, mądry wróż W zabójcach zajęczycy ujrzał widmo burz I takieć wieszcze wnet im słowa rzekł: „Nadejdzie czas, gdy zniszczon gród Priama legł, Gdy go pokryje kurz, A Mojry wam oddadzą zdobycz, którą dom Długi gromadził wiek. Bodajby tylko pomsty bożej grom Nie strzaskał bicza, co smagać ma Troję: Niechętna jest Artemis — i o to się boję — Krwiożerczym ptakom, co siadły I, trwożną zajęczycę rozszarpawszy, jadły Niedonoszony płód”. O, biada! Niech jęczy lud, Niech skargi rozebrzmią ponure — Lecz dobro niech weźmie górę! „Nadobna pani nasza, Która o leśnej zwierzynie pamięta, Ma w swej opiece i przypierśne lwięta, Przeze mnie powiedzieć rada, Co z wieszczby onej wypada — Weseli mnie ta wróżba, ale i przestrasza. Błagać więc będę Pajana, By naw danajskich wiatr nie wstrzymał wrogi, Ażeby, zagniewana, Wyrodnej nie żądała ofiary, co w progi Domowe nieprzepartą nienawiść by wniosła. Czeka już bowiem zemsta, z krwi wyrosła — Mord dziecka krew zapłaci, haniebnie wylana!” Tak królom wróżył Kalchas, dzień blasku i chwały Z tych ptaków przepowiadał, co jadły nieźrzały Ów zajęczycy płód. Więc niechaj jęczy lud, Niech skargi rozebrzmią ponure — Lecz dobro niech weźmie górę! Zeusie! Ty ku nam się skłoń! Nie wiem, jak wzywać go mam, Jak mam przemawiać doń. To jedno tylko wiem, Że on mi ucieczką w złem. Że on w swej mocy boskiej zbawi mnie wszelkiej troski. On mi ją zrzuci sam! Ten, co tak długi czas Wszechwładzy rozkosz pił, W ludzkiej pamięci zgasł. Ale i wtóry bóg Zaginął — Zeus go zmógł! W rozumie poszedł najdalej, kto dziś Zeusa chwali, Kto czci go z wszystkich sił. Przezeń nauczon jest człek, Że mądrość li zdobył świat, Gdy wie, co znaczy ból. Zaledwieś do snu, uspokojon, legł, Już on na serce wspomnieniem ci padł — Wbrew woli naukę masz! Lecz łaska boża ma nad nami straż, Acz srogi jest wieków król. I starszy floty wódz Achajskiej zgiął się wnet Przed siłą wieszczych słów, Poddał się losom, co chciały go zmóc, Gdy wiatr przeciwny od Chalcydy szedł. Z okręty on w Aulis stał, Bacząc cierpliwie, aże morski wał Przyjazny mu będzie znów. Wichr szalał od Strymonu, Za nim szła zwłoka i głód. Wróg zwycięskiego plonu, Tak rozpętawszy się nagle, W tak dziki wydąwszy się prąd, Łamał maszty, szarpał żagle, Walił w okrętu przód; Krzepki Argiwów lud Bezczynnie wiądł. Wówczas natchniony wieszcz, Bożego słowa stróż, Poddał pod wodzów sąd Lekarstwo sroższe od burz: „Gniew Artemidy z was szydzi — To wiem! Trzeba mu zadać kres!” Straszny ich przejął dreszcz, Berła rzucili Atrydzi O ziem. Zalani strugą łez. Z starszego księcia wargi Spłynął naonczas ten głos: „Z boginią pójdę w zatargi, Gdy jej podepcę rozkazy! Lecz zbrodnia to będzie i ból, Straszne piętno krwawej zmazy, Jeśli, jak chce tego los, Ojcowskiej ręki cios Na kwiat mych pól, Na córkę sprowadzi skon. I tu jest zło, i tam”. Tak rzecze ten zbożny król — „Lecz czyż was rzucić mam? Być zdrajcą bojowych przymierzy? Niech krew Ukoi burzę fal! Niech ten dziewiczy plon Srogiego gniewu uśmierzy Dziś gniew! Tak, dobrze — i płony żal!” Przed koniecznością gdy tak zegnie kark, W duszy się jego występek zapłodni — Złowróżbny go owiał dech! Ziejący żądzą zbrodni, Z sumieniem nie wchodzi już w targ, Bo kogo raz już opanował grzech, W tym ci zuchwałość ponadmiar wyrasta. Wojnę poczęła niewiasta, A dla tej wojny I by zwycięstwo dać swej flocie, W spokojnej, Ponurej Ochocie Stał się mordercą swej córy. Ten płacz i żal jej — na cóż się on zdał? Ku rodzicowi zanoszone prośby, Ni czar dziewiczych lat Od tej straszliwej kośby Nie powstrzymały żądz bitewnych chwał. Poczęli modły, krwawy rozkaz padł — Ku miłosierdziu ojciec się nie nagnie: Gdy ją kładziono, by jagnię, W ofiarnym płótnie Wśród śmiertelnego ołtarza, Na wargi Okrutnie Sam zważa, By klątw nie rzuciły, ni skargi! Oniemiona, Gdy jej z łona Precz szafranowe pozdzierano szaty, Spojrzeń strzały, Wzrok omdlały Na swoje rzuci katy. Jak posąg, tak nadobna, przemówić by rada Onać skazanka blada, Onać śpiewaczka miła, Co ongi tak zbożnie nuciła O szczęściu ojcowskim i chwale, Gdy wspaniale Licznych gości W jego włości Huczna ściągała biesiada. Jakie drogi Los ten srogi Wybrał ci potem, nie wiem, nie mam słowa — Ale godna, Niezawodna Jest wiedza Kalchasowa. Cierpieniem Sprawiedliwość nas, śmiertelnych, ćwiczy; Przyszłości tajemniczej Wieścić me usta nieskore: Zjawi się w samą porę — Niech tylko ręka jej szczera Dobro wspiera, A bez straty Przedsię dla tej, Na którą Apia tak liczy. / Klitajmestra, skończywszy ofiary, zwraca się ku Chórowi. / PRZODOWNIK CHÓRU Z godziwym, Klitajmestro, szacunkiem przychodzę, Bo jeśli tron królewski opuścili wodze, Małżonkom ich królewski hołd się przynależy. Czy nowin masz nadzieję, czy po wieści świeżej Ofiary te dziś składasz? Pytać się nie lenię — Ze czcią odpowiedź przyjmę, ze czcią i milczenie. KLITAJMESTRA Jak głosi nam przypowieść, nowinę radosną Noc-matka śle nam z jutrznią — i tobie wyrosną Uciechy nad nadzieje, gdyć mój język powie, Że gród Priama wzięli nasi Argiwowie. PRZODOWNIK CHÓRU Co?! Możem nie dosłyszał? Powtórz, pani moja! KLITAJMESTRA Powtarzam ci wyraźnie: w naszych rękach Troja. PRZODOWNIK CHÓRU Ma radość tak jest wielka, że do łez mię wzrusza. KLITAJMESTRA Toć łzami się tłumaczy wszelka szczera dusza. PRZODOWNIK CHÓRU Prawdziwać to wiadomość? Gdzież pewności znamię? KLITAJMESTRA Nie może być inaczej, jeśli bóg nie kłamie. PRZODOWNIK CHÓRU Czy może snów pochlebczych twoja miłość słucha? KLITAJMESTRA Nie ufam nigdy marom uśpionego ducha. PRZODOWNIK CHÓRU Lub może lekkoskrzydła tak cię wieść porwała? KLITAJMESTRA Przyganiasz mi — nie jestem ja dziewczyna mała. PRZODOWNIK CHÓRU A kiedyż to — mów! — padły mury tego miasta? KLITAJMESTRA Tej nocy, z której dzień nam dzisiejszy wyrasta. PRZODOWNIK CHÓRU A gdzież tej wieści poseł tak rączy, tak chyży? KLITAJMESTRA Hefajstos, co swe ognie rozpalił na wyży Idajskiej; od ogniska spieszył do ogniska Płomienny jego goniec. Ida blask swój ciska Na Lemnos, na Hermesa opokę, a dalej Już Athos, schron Zeusa najmilszy, się pali, Ognisty znak dostawszy. Potem coraz płodniej Rozrastał się po drogach sosnowej pochodni Ogromny żar; świecący, jak promienie słońca, Po morza rozigranych falach mknął bez końca, Aż dobiegł do Makista wierchowej strażnicy; I tego sen nie zmorzył: płomienistolicy, W te tropy ze swej czujnej zerwawszy się warty, Wysłańca w dalszą drogę pchnął; ten, nieprzeparty, Z swą żagwią do Eurypu dobiegłszy wybrzeży. Dał znak Messapiosa opoczystej wieży. Ten w zamian odpowiedział: suche wrzosu pęki Żar dały niesłabnący. Łagodny i miękki, Ni światło księżycowe, szedł ten blask wysoki Równiami Asoposa, aż hen, pod opoki. Pod szczyty Cyteronu, nowe budząc straże. A oneć, rozpłonąwszy w możniejszym pożarze Niż rozkaz, wnet przeniosły przez wody Gorgony Na szczyty Ajgiplanktu znak swój rozpłoniony I tutaj, popędziwszy nieleniwe stróże, Niebawem takie światło roznieciły duże, Iż mocą niebosiężną wzbiły się ogromy Tej miotły płomienistej w górę, ponad stromy. Skalisty brzeg Zatoki Sarońskiej; a potem, Tych ogni niezagasłym opleciona złotem, Szła wić ta ku Arachny wysokim chochołom. O szczyt tu uderzywszy ostatni, z wesołą Nowiną w gród Atrydów przybiegło to płomię, Idajskich ogni wnuczę. Tak ci się widomie Sprawili moi gońce, tak ci po sto razy Podawał ten tamtemu królewskie rozkazy — Zwycięzcą jest w tym biegu pierwszy i ostatni. Ten znak ci moich wieści prawdę uwydatni, Przysłanych mi przez męża dziś spod murów Troi. PRZODOWNIK CHÓRU Nie mogęć jeszcze bogom dziękować w tej mojej Radości; pełna dziwu, słuchać jest gotowa Bez końca moja dusza, pani, twego słowa. KLITAJMESTRA Do Troi dziś wkroczyli zwycięzcy Achaje. Dwojakie słyszę krzyki — tak mi się wydaje — W tym mieście zwyciężonym. Wlej do jednej kruży I ocet, i oliwę: juścić im nie służy Ta spółka, zawszeć będą wrogami — tak losy Nierówne wprowadzają rozdźwięk między głosy Zdobywców i pobitych. Patrzaj: ci, pobledli, Przy zwłokach swych najbliższych w wielkim smutku siedli — Przy mężu tutaj żona, tam przy starcu dziecię. Najmłodsza swego rodu latorośl. Na świecie Większego nie ma bólu nad ten, gdy tak z wargi Tych dziś już niewolników krwawe płyną skargi Na dolę swych najdroższych. Tamci zaś, strudzeni Zamętem i rozgwarem walk wśród nocnych cieni, Rozbiegli się po mieście, aby znaleźć jadło. Nikt znaku się nie trzyma, idzie, jak wypadło. Jak ślepy traf przydarzył; pomny swojej nędzy, W trojańskich się pałacach rozgaszcza co prędzej: Już szron mu nie dokucza, nie ziębi go rosa, Na wartę iść nie trzeba pod gołe niebiosa, Wygodnie nockę prześpi, ciepło i bez trwogi. Jeżeli tylko uczczą opiekuńcze bogi Tej twierdzy, poszanują w tej zdobytej ziemi Przybytki bóstw — to myślę, że się już ze swemi Zwycięstwy nie rozminą. Ale tak się zdarza, Iż wojsko w chęci zysków niejedno znieważa, Co uczcić się należy. Aby wrócić potem Do domu z tej wyprawy, powtórnym zawrotem Potrzeba łaski niebios. A nuż wojsko wróci, Zgrzeszywszy, i bogowie w swojej gniewnej chuci Ponowną zbudzą zemstę z krwi umarłych? Boże! Ot, tyle wam niewiasta dziś powiedzieć może. By dobro było górą, to jedno życzenie Ze wszystkich swoich skarbów przenajwyżej cenię. PRZODOWNIK CHÓRU Niewiasto, mądrześ rzekła, od mężów niegorzej. A teraz, gdy mam dowód i pewność, niech złoży Dziękczynna się modlitwa dla bóstw, którzy krwawą Niedolę taką dzisiaj ozłocili sławą. / Klitajmestra odchodzi do pałacu. / PRZODOWNIK CHÓRU Zeusie królewski! O Nocy ty miła, Ty światów wszechmożna pani! Na Troiś warownię mgłę gęstą rzuciła, Że starce i dzieci Z zabójczej tej sieci, Z niewoli okrutnej obieży Nie uszli w twych mroków otchłani. Wargi me skore Wielbią Zeusa, stróża gości, Co łuk w prawicy swej dzierży; Dawno go trzymał napięty Przeciwko złości Aleksandrowej, Bacząc, by pocisk gotowy Nie padł w powietrzne odmęty Nie w porę… CHÓR Zeusa grom Szczodrze już poznał ich dom — Któż by mógł Między nieprawdy policzyć mój głos? Spotkał ich los, Jakiego chciał dla nich bóg. Świat ci znam, Mówiący, że boskim oczom Uchodzą ludzie, jeśli kroczą Środkiem występnych, krzywych dróg. Ale to grzech i kłam! Na cały ród Przezgubna spadnie pokuta, Jeżeli żądza, z bożej czci wyzuta, Za zbytnim łupem goni, Jeżeli w domu zbytni blask gromadzi. Więc skromnym losom bądźmy radzi, Albowiem z nieszczęścia toni Żaden ci skarb nie wyprowadzi Tego, kto prawo był zgniótł, Sprawiedliwości ołtarze W zuchwalstwa zdeptał nadmiarze. Juścić on Nie wie, gdzie znaleźć ma schron: Gładka dłoń Chytrej pokusy uwodzi go wciąż. Występny mąż Grzechem znaczoną ma skroń, Zbrodni swej Przed nikim już nie ukryje — Onać swym własnym blaskiem żyje! Fałszywy kruszcu, płoń się, płoń, Połyski złota miej — Nadejdzie czas: Sczernieje jaśń twa zdradziecka! A on podobny jest do tego dziecka, Co ściga ptaszę skrzydlate: Klęsk od swojego nie odwróci miasta — Łaska mu boża nie wyrasta! Tak ci na swoją zatratę Zła przywabiła go niewiasta — Parys nawiedził nas: Łamie gościnę, jak złodziej, Cudzą małżonkę uwodzi. Włóczni tłum, Żagli szum, Zbroi szczęk, Ludu jęk Zostawiła ziomkom swym. Zamiast wiana, Z domu pana Gdy lekkimi uszła kroki, Klątwę wniosła, sercem lekka, Gruz i dym W Ilijonu smutny gród. I zajękli wieszcze domu Nad czelnością tego sromu. Ach, to łoże! Ach, ten lud! Ach, ten wstyd głęboki, Którym miasto, którym człeka Okryła ta zdrada!… A on, tak podle zhańbiony, Z milczącej umiera tęsknoty — Snać w domu widmo jej włada Spoza dalekich mórz. Hej, jakiż po stracie żony Zajmie go jeszcze obraz złoty? Minęło wszystko już! Wzrok ci ma odtąd zakryty Na wszelki wdzięk Afrodyty. Żywot marł, Tylko czar Budził sen — Nikły len, Który prządł mu gorzki żal; Wiotkie, lotne, Bezpowrotne, Mgławe mary i widziadła, Co na wiewnych skrzydłach wioną W pustą dal. Darmo je tęskny ściga wzrok! Taka w wszystkich domach klęska, Nieodparta, przezwycięska, Trosk wodząca rojny tłok, Przy ogniskach siadła! Na tę ziemię nawiedzoną Gorzka przyszła dola: Wszak nie ma w Helladzie sioła, Skąd by orszaki zbrojne W bitewne nie poszły pola. Cierpliwość czyha u bram; Ale i żal głośno woła: Ilum słał w tę krwawą wojnę, Wiem ci to dobrze sam, A oko dziś wita moje Popioły tylko i zbroje! Ares, mieniacz ludzkich trupów! Za garść złota, on, co waży Na oszczepie życie człeka, Hen, z daleka, Spod Ilionu Zamiast łupów Śle najdroższym ku boleści Proch rycerzy, proch żeglarzy W kosztownej, zamkniętej urnie! Przedsię górnie Chwałę skonu Pieśni głoszą: Ten z rozkoszą Dla żołnierskiej zginął części, Tamten dla cudzej żony Padł, włócznią ugodzony! Zaś na Atrydów ponury, Tajemny, bólem sycony, Podstępny czyha gniew, W pierś ich waleczną mierzy. A Troi upadłe mury Zmarli obiegli bohaterzy; Wylana mężnie krew Na obcej, dalekiej ziemi Sławę ich krzewi i plemi. Przepotężny jest głos ludu, Klątwę ściąga za śmierć braci; A ja czekam, aż złowroga Przyjdzie trwoga, Córka Nocy, Z jarzmem trudu, Gdyż bogowie nie przebaczą Sprawcom rzezi. Już postaci Czarnych Erynij zjawisko Widzę blisko, Pełne mocy! W życia boju Kto bez znoju Zdobył szczęście, ten w rozpaczy Ujrzy, jak rychło zginie, Co przyszło w złej godzinie. Groźny jest honor wszystek, Gdy wzrósł na krwawej winie: Zeusowy pada grom — Haniebny koniec z weselem! Więc bogactw razi mnie zbytek, Nie chcę być grodów burzycielem, Cichy przenoszę dom I wielce mnie serce boli W cudzej umierać niewoli. Ognie świecą, Wieści lecą Po ulicach miasta! Któż odgadnie, Zali zdradnie Kłamny nie zwodzi nas bóg? Chłopięca tylko dusza Taką się złudą wzrusza: Jak to, nadzieja wyrasta W tym naszym łonie, Że gdzieś tam wśród górskich dróg Jakowyś ogień płonie, Aby gdy zgaśnie ten żar, Jeszcze nas większy smutek sparł? Niech łatwowierna niewiasta Przed czasem dzięki składa! Słowa jej grot Chyży ma lot, Lecz chyżo również pada Wieść urodzona Z płochych białogłów łona. PRZODOWNIK CHÓRU Dowiemy się niebawem, czy prawdy jest bliska Płomienna wieść, przez żarne podana ogniska, Czy może owo światło jest, ni obraz we śnie, Co przyszedł, pełen czaru, i zginął przedwcześnie. Bo oto widzę posła, jak k'nam od wybrzeża, Uwieńczon gałązkami oliwnymi, zmierza. A suchy, dżdżu spragniony kurz, co pod dostatkiem Obsypał go, brat bliźni błota, jest mi świadkiem, Że niemym posłem nie jest i że nie przez blaski I dymy watr wierchowych udzieli nam łaski Radosnej, albo… O tym ani wspomnąć nie chcę, Albowiem gdy go widzę, nadzieja mnie łechce, Że z dobrem tym niebawem dobro się połączy! A kto naszemu miastu życzyć byłby rączy Odmiennie, ten niech — mówię, a to prawda szczera — Swojego zaślepienia sam owoce zbiera! / Zjawia się Poseł. / POSEŁ Rodzinna ziemio Argos, witaj mi! Nareszcie Po latach aż dziesięciu jestem w moim mieście. Ta jedna mi się z wszystkich nadziei spełniła! A jużem prawie zwątpił, czy ta ziemia miła Dla kości mych swe wnętrze najdroższe otworzy. Witajcie, moje łany! Witaj, blasku boży Słoneczny i ty, Zeusie, stróżu tej krainie, I ty, pytyjski władco, święty Apollinie! Pociski twoje na nas już się nie powalą, A byłeś nam niechętny nad Skamandru falą. Bądź odtąd naszym zbawcą, podtrzymuj nam zdrowie! I was pozdrawiam wszystkich, o walki bogowie! A przedsię ciebie, pośle, posłów czci i chwało, Hermesie!… Spod oszczepów powracamy cało, Więc radzi nas przyjmijcie, bohaterzy zmarli, Wy, coście nas do tego bojowania parli! Witajcie mi, przysionki królewskie, ty, drogi Mój zamku, wy, ołtarze, wy, promienne bogi! Jeżeli kiedykolwiek, to już dzisiaj właśnie Niech oko waszej łaski dla niego nie gaśnie, Albowiem Agamemnon, książę władczej mocy, Przynosi wam i wszystkim światłość pośród nocy. Przyjmijcie go jak męża, co trojańskie niwy Przeorał onymć pługiem, który Zeus mściwy Powierzył jego ręce: już tam ni ołtarzy, Ni żadnych świątnic bogów wzrok nie zauważy. Do szczętu wyniszczono nasienie tej ziemi! Dziś wraca ten, co dłońmi narzucił silnemi Na Troję ciężkie jarzmo, wraca pierworodny Szczęśliwy syn Atreja, czci największej godny U ludzi… Przedsię Parys razem z miastem swojem Nie może się pochlubić czynem, by go znojem Nie spłacił słusznej kary: winien był kradzieży, Rabunku, i dziś za to sam pohańbion leży, Ojczysty dom i kraj swój podeptany widzi — Podwójnie za grzech jego cierpią Priamidzi. PRZODOWNIK CHÓRU Wysłańcze wojsk achajskich, witaj u tych progów! POSEŁ O szczęście! Nawet śmierć dziś przyjmę z ręki bogów! PRZODOWNIK CHÓRU Co — powiedz! — tak tęskniłeś do ojczystych włości? POSEŁ Że łzy mam dzisiaj w oczach z nadmiernej radości. PRZODOWNIK CHÓRU I wyście tego bolu poznali rozkosze? POSEŁ Co znaczy to? Ja nie wiem, wytłumacz mi, proszę! PRZODOWNIK CHÓRU Za waszą w trop boleścią i nasz ból się miota. POSEŁ Tęsknotę twą budziła naszych wojsk tęsknota? PRZODOWNIK CHÓRU Że nieraz jęki głuche rozdzierały duszę. POSEŁ A skądże takie w domu nadmierne katusze? PRZODOWNIK CHÓRU Milczenie już od dawna najlepszy mój lekarz. POSEŁ Któż gnębił cię w czas wojny? Na kogo narzekasz? PRZODOWNIK CHÓRU Z rozkoszą i ja dzisiaj byłbym umrzeć gotów. POSEŁ Zadowoleni bądźmy z szczęśliwych obrotów — Choć, prawda, czas tak długi zło i dobro płodzi. A o kim, oprócz bogów, powiedzieć się godzi, Że nigdy trosk nie zaznał? My zaś jakież chwile Miewali dolegliwe! Ileż trudów, ile! Ciasnota na okręcie, niewygodne leże, Co moment jakieś skargi, jakieś żale świeże. Na lądzie jeszcze gorzej. Rozbiliśmy płótna Tuż obok murów wroga: wilgoć łąk okrutna I rosa, spadająca z pochmurnych niebiosów, Moczyły nam odzienie; w czochry naszych włosów Dostało się robactwo. A któż nie pamięta Tych strasznych zim, gdy z mrozu ginęły ptaszęta, Tych śniegów, które Ida sypała bez miary? A one letnie spieki, południowe żary, Gdy morze, bez powiewu, bez najmniejszej fali W sen cichy się układa?… Dziś nikt się nie żali, Minęły wszystkie trudy — dla tych, którzy w grobie Dziś legli i zapewne już nie życzą sobie Zmartwychwstać. Ale po cóż tych, co padli w boju, Wymieniać? A zaś żywi po cóż by o znoju Pamiętać mieli dzisiaj? Żegnajcie nam, troski! Nad bólem zapanował wszakże promień boski Zwycięstwa! Onoć dzisiaj przemożną zdobyczą Dla szczątków wojsk argiwskich. Blaski słońca krzyczą, Radosne niosąc wieści przez lądy i wody: Argiwski oto naród wziął trojańskie grody I mnogie swoje łupy w wieczną cześć Helladzie Na bogów swych ołtarzach z kornym sercem kładzie! Ktokolwiek to usłyszy, winien głosić sławę I wojsk, i wodzów naszych, przedsię dzięki prawe Zeusowi trzeba złożyć: on to był w tym całem Zwycięstwie najmożniejszy. Tyle rzec wam miałem. PRZODOWNIK CHÓRU Przekonan twymi słowy, chętnie się ukorzę — I starość jeszcze czegoś nauczyć się może. Ten dom i Klitajmestra juścić do radości Największy mają powód, lecz i we mnie gości Nie mniejsze dzisiaj szczęście, uciecha najszczersza. KLITAJMESTRA / która podczas słów powyższych wyszła z pałacu, otoczona świtą / Okrzyki przeradosne wznosiłam ja pierwsza, Gdy gończy płomień ognia dotarł dziś do mojej Komnaty z nowinami o upadku Troi. Niejeden z was podrwiwał: „Jakże wierzyć można Pozorom? Myśl niewieścia zbyt jest nieostrożna, Zbyt lekka, jeśli sądzi po blasku pochodni O zgubie Ilijonu!”. Tak ci najniegodniej Przepłochą mnie nazwano. Lecz ja, na te słowa Nie bacząc, wbrew przyganie byłam ci gotowa Obiaty złożyć bogom od razu. Po mieście Okrzyki się podniosły — zwyczajnie niewieście, Pochopne wesołości — a pośród ołtarzy Ofiarny, wonny ogień kadzideł się jarzy. Lecz po cóż słów mi twoich? Za chwilę sam książę O wszystkim mi opowie. A teraz podążę, Ażeby jak najlepsze zgotować przyjęcie Mężowi, który idzie. Bo, powiadam święcie, Cóż może być milszego dla oddanej żony Ponad to, gdy z wyprawy wraca ocalony Małżonek w bramy domu? Idź, powiedz królowi, By śpieszył się! Gród cały hucznie go pozdrowi, A w domu wierna żona niecierpliwie czeka Tak, jako ją zostawił. Wszelakiej daleka Zdrożności względem niego, tylko złemu wroga, Ni pies, u domowego warowała proga. Tak! W niczym niezmieniona, precz od myśli zdradnej, Choć długie przeszły lata, pieczęci mu żadnej Nie naruszyła. Owszem, miłosne rozkosze Z kim innym tak jej obce — powiedzieć mu proszę! — Jak obcą i nieznaną jest sztuka barwienia Żelaza — i w tym, myślę, zbyt się nie przecenia Kobieta, jeśli prawda w jej słowie się mieści. / Odchodzi. / PRZODOWNIK CHÓRU Słyszałeś, co ci rzekła. Nad ten mózg niewieści Zapewne nikt ci sprawy jaśniej nie wyłoży. A teraz powiedz, pośle, czy zdrowy i hoży Powraca tutaj ku nam wraz z wojskami swemi Menelaj, luby władca tej ojczystej ziemi? POSEŁ Nie umiem kłamstwa mieszać z radością, jeżeli Nie wolno z niej obdzierać drogich przyjacieli. PRZODOWNIK CHÓRU Więc w słowie twym, co miłe, z prawdą się nie zgadza? By rozdźwięk taki ukryć, gdzie znajdzie się władza? POSEŁ Znikł mąż ten spośród wojów achajskich szeregu, Znikł razem z swym okrętem. Mówięć bez wybiegu. PRZODOWNIK CHÓRU Czy w waszych oczach ruszył spod murów Ilionu? Czy burza go odcięła, ta zwiastunka skonu? POSEŁ Ni łucznik wielce sprawny trafiasz w samo sedno: Odkryło ogrom klęski twoje słowo jedno. PRZODOWNIK CHÓRU A jakież o tym zdanie wśród innych żeglarzy? Czy uszedł zdrów? Czy uległ burz potędze wrażej? POSEŁ Nikt pewnych nie ma wieści, prócz jednego Słońca — Żywiciel ziemi, Helios, świadomy jest końca. PRZODOWNIK CHÓRU Jak było z tym orkanem, co wasze okręty Nawiedził, w gniewie bożym tak srodze poczęty? POSEŁ Czyż godzi się zakłócać dnia słoneczne blaski Złowróżbną wiadomością, tracić rozkosz łaski Niebiańskiej? Jeśli poseł ze smutkiem na skroni Do grodu rodzinnego z nowiną przygoni. O klęsce wojsk, gdy powie, jaka wspólna rana Została jego miastu biednemu zadana Na skutek ran przemnogich, które mężom, w pole Z domostwa wywołanym na wojenne bole, Ciął Ares obosiecznym, ulubionym biczem, Podwójnych nieszczęść sprawca — jeżeli z obliczem Posępnym taki poseł do swoich przybieży, Złą wieścią obładowan, czyż go nie należy Powitać straszną pieśnią Erynij? Lecz jeśli, Przybywszy, swoim ziomkom ucieszonym skreśli Szczęśliwy obrót walki, jakżeż ma on wtedy Rzecz dobrą łączyć razem z grozą krwawej biedy, Zmuszony przypominać, jaka burza sroga Spłynęła na Achajów nie bez gniewu boga? Tak, ogień razem z wodą, dwa żywioły sprzeczne, Kłócące się wzajemnie, tym razem w bezpieczne Przymierze weszły z sobą, aby wspólną mocą Nieszczęsne zgnieść Argiwy. Zguba przyszła nocą. Od Tracji zadął wicher i począł okręty Rozbijać o okręty. Orkan niepojęty. Smagając rozhukane fale biczem gradu I deszczu, porwał statek i zgubił bez śladu W pomrokach. Lecz gdy słońce zabłysło w przestworze, Egejskie myśmy wówczas zobaczyli morze, Osiane kwiatem trupów i floty szczątkami. My tylko uszli cało. Jakiś bóg nad nami Zlitował się, nie człowiek, po odmęcie wody Na tramie ocalałym uniósł nas bez szkody — Wyżebrał nas czy wykradł. Szczęście nam przy sterze Usiadło, że ni fala nasze kotwie bierze, Ni rzuca nas ze statkiem na wybrzeżne skały. Lecz choć uszliśmy z życiem, przecież dzień nas biały Radością nie napełniał, owszem, troski nowe O wojsko rozpierzchnięte obiegły nam głowę. Ktokolwiek z nich żyw jeszcze, o tym tylko baczy, Że myśmy potraceni. Możeż być inaczej? I my tak samo o nich myślimy tej chwili. Bodajby jak najlepiej bogowie zrządzili To wszystko! Ale wierzaj, że z tej gorzkiej nędzy Pierwszego Menelaja powitasz co prędzej, Jeżeli go gdziekolwiek widzi promień słońca Przy życiu i przy wzroku: rodu jego końca Nie pragnie jeszcze Zeus, jest jeszcze otucha, Że wróci… To słyszący prawdy duch twój słucha. CHÓR Któż pierwszy to imię, któż W cichy, spokojny, Zła nieświadomy puścił świat? Zgodne z posiewem burz, Snać niewidzialny wynalazł je duch, Przeczuwszy los, Który na ziemię tę padł. Miasta walący cios, Rozbijający w puch Rycerzy zastęp zbrojny I druzgocący okręty — Oto, co znaczy To imię, pełne rozpaczy! Gdy wstała z miękkiego łoża Helena, sprawczyni wojny, Gdy, na zachodzie wszczęty, Poniósł ją wicher przez morza Odmęty, Pospieszył za nią wślad Nad Simoidu brzeg. Na bujny puszcz manowiec Wszelaki odważny łowiec, Wszelaki krwi żądny człek. Ale złowróżbny ten ślub, Urodzon z winy, Co praw gościnnych kłóci mir, Miał wnet wykopać grób. Aby weń strącić Ilionu gród. Zeusa gniew Przytłumił dźwięki lir. Zdusił radosny śpiew, Którym niebaczny lud Witał te zaślubiny: Jakkolwiek nierychliwy, Groźnie przybieży I zgasi hymny dziewierzy. O miasto ty Priamowe, Smutnej dożyłoś godziny! Ogrodzie ty sędziwy, Na twoją starą głowę Od niwy, Gdzie krwi się rozpienił wir, Klątewny się wali strach! Parys — tak naród łka blady — Winien jest naszej zagłady. On wiarołomca i gach! Wychował ci pewien człek Lwie szczenię, Z pustynnych zabrane leż. Od piersi matki odjęty. Nieraz ten młody zwierz, Jak dziecko zgoła, Na łonie jego legł. Pomiędzy pacholęty I między starszymi wesoła, Przekrotochwilna zabawa: Na łapkach przed nimi stawa, Do stóp się żenie, Liże mu ręce, Gdy głodny, oczy niemowlęce Pokornie k'niemu podnosi, O strawę prosi. Ale dorósłszy, w ten czas Objawił Swoich rodziców krew. Płacąc tak za opiekę, Wpadł rozjuszony lew Pomiędzy trzodę, Mięsem się jagniąt pasł, Posoki wylał rzekę. Przestrach napełnił zagrodę, Rozpierzchły się domowniki, A zwierz wciąż szalał dziki, We krwi się pławił. Tak z woli boga Dla wszystkich straszna wstała trwoga, Gdy nieszczęść groźny wróżbita W progi zawita. Weszła ci w gród Ilionu Nadobna, hoża, Spokojna, by cichy błękit morza… Klejnot najdroższy pomiędzy klejnoty, Oczu promienny pocisk złoty, Miłości czarowny kwiat. Lecz urok szybko zbladł — Kara żyje! Ślub zapowiedzią stał się skonu Cnej Priamidów chwały. Zeus, pomstą rozgorzały Za praw gościnnych srom, Sam ci wprowadził ją w dom, Ni krwawą Eryniję! Stare powiada przysłowie: „Bogactw dostatek Bez dziedziczących nie mrze dziatek, A między kwiaty szczęścia wszak się plemi Zielsko niedoli”. Jać się z temi Słowy nie godzę, lecz wciąż Twierdzę, że grzeszny mąż Płodzi grzechy I że w pokoleń się osnowie Przebija ojców wina, Że zbożna zaś rodzina Zbożny wydaje plon: Dla świata ci będzie on Krynicą cnej pociechy. Pycha, z nieszczęściem ludzi Wciąż igrająca, pychy wielkiej Nowy, we winy bogaty Obraz na światło budzi — Aż przyjdzie chwila, gdy z zbrodni Świeży się płód zapłodni: Rodu zatraty Sprawca posępny, Niezwyciężony, niedostępny Powstanie demon, syn Aty Z obliczem swej rodzicielki. Lecz Sprawiedliwość, co rada Jasnymi blaski opromienia Chat zadymione ściany, Gdy zbożne życie w nich włada, Odwraca od domu oblicze, Gdzie ręce kryje zbrodnicze Płaszcz, złotem tkany; Bogactw potęga Nigdy do serca jej nie sięga. Ona li cnotę na łany Słoneczne wywodzi z cienia. / W płaszczu królewskim zjawia się na rydwanie Agamemnon; za nim Kasandra z oznakami prorokini: w przepaskach wełnianych we włosach i z laską wawrzynową w ręku. / PRZODOWNIK CHÓRU Witaj nam, królu, Możny zdobywco Troi, Potomku Atreuszowy! Jakimi cię słowy Dziś uczcić mam? Dusza się boi Przesadnej dziękczynień miary, Lecz wielki to byłby kłam, Gdyby uszczuplić chciała, Czego wymaga twa chwała. Ludzki to nałóg stary, Że się kochamy w pozorze, Przekraczający granice Słuszności. Niejednokrotnie dla bolu Współbolejące mamy lice, Ale nie zawsze wnika nam do duszy Kolec ich krwawych katuszy; A gdy wesołych przyjmujemy gości, W nieszczery się uśmiech stroi Nasza obłudna twarz. Przedsię dobrego pasterza, Gdy pilną ma straż Nad swego ludu trzodą, Błyski wodnistej przyjaźni, Którymi fałszywe lśnią oczy, Nigdy nie zwiodą — Ty lud swój znasz! Przyznaję najwyraźniej: Rozumnyś mi nie był wódz, Który roztropnie ku swym celom zmierza, Gdyś, nazbyt ochoczy, W sprawie Heleny Przygotowywał bój. Życie najbliższych było ci bez ceny, Ofiarą ich chciałeś zmóc Niechętliwego żołnierza, Wiodąc na straszny go znój, Na skon! Lecz dziś wśród naszych łon, Gdy trudne dzieło dobiegło już końca, Życzliwość znajdziesz radosną. A wzrok badawczy twój Rozpozna niebawem, Kto się tu rządził prawem, Kto jego był obrońcą, Kto zaś w tym mieście twem Parał się z złem, Przez kogo grzechy tu rosną. AGAMEMNON Nasamprzód memu Argos i ojczystym bogom Godziwe pozdrowienie! Przez nich widzę drogą Mą ziemię, przez nich karę słuszną Priamowy Otrzymał gród. Zaiste! Nie pustymi słowy Głoszono tu wyroki na twierdzę Ilionu: Do urny śmiercionośnej, rozstrzygając skonu Rozlicznych mężów sprawę, rzucili bogowie Swe gałki, zaś do drugiej, przynoszącej zdrowie, Nadzieja przystąpiła z próżnymi rękoma. Dotychczas jeszcze miasta pożoga widoma, Tlą jeszcze się ofiary nieszczęścia. Niedługo I ty się w nic rozwiejesz, ciemna dymu smugo, Wijąca się nad bogactw popalonych zgliszcza. Niech za to wierna dzięka bogom się uiszcza: Z ich łaski nieprzyjaciel wpadł w nasze obieże, Trojański gród argiwskie stratowało zwierzę, Gdy zbrojne, z wnętrza konia urodzone plemię Rzuciło się o Plejad zachodzie na ziemię, By, ni to lew niesyty, napić się posoki Królewskiej! Ten ci bogom nasamprzód głęboki Złożywszy hołd, ku tobie zwracam się tej pory. To wszystko, co mi rzekłeś, zawszeć jestem skory Pamiętać, gdyż z twoimi zgadzam się słowami. Niewielu przedsię znajdziesz takich między nami, Co patrzą bez zawiści na szczęśliwą dolę Swych bliźnich, chociaż zazdrość podwaja nam bole, Albowiem gdy do serca wsączy swą truciznę, Rozkrwawia jeszcze bardziej naszą krwawą bliznę: Nie dosyć, że nas brzemię troski własnej trudzi, Lecz jeszcze nas przygniata szczęście innych ludzi. Wiem o tym z doświadczenia. Zawszem najwyraźniej Ułudę tylko widział w zwierciedle przyjaźni, Na miejscu życzliwości pustem chwytał mary. Odyssej tylko jeden dotrzymał mi wiary, On jeden, choć niechętnie poszedł z mą wyprawą, Rad dzielił ciężkie jarzmo, niedolę mą krwawą. Dziś nie wiem, czy on żywie, czy spoczął już w grobie. Wszelakie inne sprawy rozważymy sobie Na wspólnej naszej radzie, pilne sprawy miasta I bogów… Niech, co dobre, mnoży się i wzrasta — To naszą będzie troską! A gdzie jest wskazane Lekarstwo, aby wyciąć czy wypalić ranę, Roztropnie tam usuniem wrzodu powód srogi. A teraz w dom swój wejdę, przywitam swe bogi, Co precz mnie stąd wysławszy, znów mnie powrócili. Niech przedsię mi zwycięstwo sprzyja każdej chwili! / Podczas ostatnich wyrazów wyszła z bramy pałacu Klitajmestra i podąża ku rydwanowi. Staje pomiędzy Agamemnonem a Chórem. Towarzyszące jej służebnice z wałkami tkanin w ręku zatrzymują się w bramie. / KLITAJMESTRA / zwrócona do Chóru / Sędziwa rado Argu, cni obywatele! Nie wstydzę ja się wyznać przed wami, jak wiele Miłości mam dla męża: i nieśmiałość bowiem Opuszcza nas z latami. Przeto wam opowiem, Nie cudzą nauczona dolą, tylko swoją, Jak wiele wycierpiałam, gdy on był pod Troją. Już w tym jest ból niemały, jeśli opuszczona Przez męża, dom samotny zamieszkuje żona, A jakżeż te katusze bez ustanku rosły, Gdy wieści coraz sroższe przynosiły posły. Bo jeśliby te wszystkie był otrzymał rany Mój mąż, o których goniec za gońcem wysłany Obwieszczał, jużcić skórę miałby jako siatka Dziurawą, a jeśliby, jak nam wieść nierzadka Głosiła, miał był polec, byłby ni trójciały Geryjon i, zabity, zająłby wspaniały, Potrójny kawał ziemi każdą z swych postaci. Zdawało mi się nieraz, że życiem opłaci Mój umysł te rozpaczne, nieustanne wieści. Toć nieraz miałam stryczek z tej wielkiej boleści Na szyi, tylko ludzie zdjęli go przemocą. / zwrócona ku rydwanowi / Dlatego mnie tu widzisz samotną, sierocą, Bez syna, Orestesa. Lecz niech się nie boi, Nie dziwi się twe serce! Ten miłości mojej I twojej luby zakład dobrą ma dziś pieczę: Fokijczyk Strofios wziął go. On mi bowiem rzecze — Tak było — o tej grozie, która czeka ciebie U murów Ilijonu, i w jakiej potrzebie Nasz ród się znaleźć może, jeśli rada miasta Ulegnie buntom tłumu, bo gdzie brak jest własta, Tam ludzkim jest zwyczajem deptać jeszcze bardziej Upadłych. Takim słowem chyba nikt nie wzgardzi: Nie chował się w nim podstęp. Co do mnie, to jużci Łez tyle wypłakałam, że w wnętrza czeluści Już wszystkie wyschły zdroje, a zaś od czuwania Blask oczu moich przygasł, mrok mi go zasłania. Zbyt długom cię czekała — czekałam daremnie, Czy ogniem twoich wieści nie rozpłoną ciemnie. Najlżejszy trzepot skrzydeł nikłej, wątłej muszki Ze snu mnie, widzisz, budził, a w sen twojej służki Spływały większą falą bole twe i smutki, Niż mógłby ją pomieścić w swej chwili tak krótkiej. To wszystko dziś przebywszy, w duszy swojej ważę. Jak witać cię, jak nazwać! Psa, owczarni strażę, Pozdrawiam dzisiaj w tobie, zbawczą linę statku, Potężny filar domu, zaporę upadku, Jedyne dziecko ojca, ląd, co wbrew nadziei Żeglarzom się ukazał, po strasznej zawiei Przecudny dzień słoneczny, źródło wśród manowców, Rzeźwiące świeżą wodą strudzonych wędrowców! Rozkoszą jest wyjść cało z niebezpieczeństw burzy, Więc takie niech ci dzisiaj pozdrowienie służy, A wszelka niechaj zawiść ucieka! Zbyt wielu Katuszy doznaliśmy. Drogi przyjacielu, Zejdź teraz z tego wozu! Tylko stopy swemi Nie wolno ci dotykać brudnych pyłów ziemi, Pogromco Ilijonu! A czemuż, służebne, Zwlekacie? Gdzież te sukna, pod nogi potrzebne? Pokrowiec purpurowy drogę mu wymości Do domu, gdzie go dzisiaj dłoń Sprawiedliwości Wprowadza niespodzianie. Zaś resztę, co trzeba, Skrzętność moja, snu wroga, zrządzi z wolą nieba. / Służebnice rozkładają sukna. / AGAMEMNON Strażniczko mego domu, luba córko Ledy! Stosownie do tej długiej rozłączenia biedy Długimi witasz słowy. Przednią rozkosz wzbudza Pochwała, gdy ją warga podaje nam cudza. Białogłów obyczajem nie wypada tobie Rozpieszczać swego męża, ani też w sposobie Pozdrawiać barbarzyńskim, wlokąc się po ziemi. Daj spokój tej purpurze! Z bóstwy potężnemi Nie myślę iść w zawody: takiej czci li bogi Są godne. Człek śmiertelny, kroczyć ja bez trwogi Nie umiem po kobiercach. Czcij mnie jak człowieka, A nie zaś jako boga! Sława ma nie czeka Barwnego podścieliska, ni wzorzystej szaty, A w łaskę bóstw niebiańskich ten tylko bogaty, Kto umiał zbyć się pychy. Szczęśliwym zwać można Li tego, kto szczęśliwie skończył żywot. Zbożna Uciecha spłynie na mnie, gdy będę gotowy Tak czynić, jako tymi wypowiadam słowy. KLITAJMESTRA Oporu niech nie budzi w tobie me życzenie! AGAMEMNON Nie! Ja życzenia swego — wiedz o tym! — nie zmienię. KLITAJMESTRA Czyś z strachu przed bogami takie złożył śluby? AGAMEMNON Wiem lepiej, jak rozumne są moje rachuby. KLITAJMESTRA A Priam gdyby takie spełnił czyny duże? AGAMEMNON Zapewne, że w zwycięskiej chodziłby purpurze. KLITAJMESTRA Niech ludzkiej się przygany serce twe nie boi! AGAMEMNON Głos ludu moc i wagę posiadł w duszy mojej. KLITAJMESTRA Niegodzien jest zazdrości, komu nie zazdroszczą. AGAMEMNON Niedobrze, gdy kobiety swarzą się i złoszczą. KLITAJMESTRA Przystoi szczęśliwemu ulec choć na chwilę. AGAMEMNON Zwycięstwo swe czyż tyle sobie ważysz, tyle? KLITAJMESTRA Zwycięzcą tyś, lecz proszę, ustąp, jakoć mówię! AGAMEMNON Jeżeli tego pragniesz… Hej, zdjąć mi obuwie, / jedna z służebnic odwiązuje mu sandały / Strzegące mojej stopy! Nie chcę, aby z góry Padł na mnie gniewny pocisk bóstw, co tej purpury Zawiścić łatwo mogą. Jać z pokorą w sercu Chcę kroczyć po tym srebrem dzierganym kobiercu. Dość o tym! / wskazując na Kasandrę / Ty życzliwie przyjmij w nasze progi Tę obcą: na łagodnych władców wielkie bogi Przychylnym patrzą okiem — nikt też rad nie zgina Pod jarzmo swojej szyi. Ta piękna dziewczyna, Ten skarb, ten z wszystkich ozdób kwiat najnadobniejszy, Podarek wojsk, w czas ze mną przybyła dzisiejszy. A teraz niechaj zadość twej woli się stanie: Do domu swego wkroczę po kraśnym dywanie. KLITAJMESTRA Jest morze — a któż morze to wyczerpie do dna? W purpury sok przemnogi głębia jego płodna, W kosztowny płyn, stworzony, by barwił nam szaty. Dziękować bogu, dom nasz, w dobytek bogaty, Nie zaznał, królu, nigdy, co znaczy ubóstwo — Nie jedną, ale tkanek zdeptałabym mnóstwo Za cenę twego życia, gdyby mi tak wróże Uczynić rozkazali. Drzew liściwia duże Z zdrowego wyrastają korzenia i tonią Swych mroków dom od spieki Syriuszowej bronią. Po zimie ty nam wiosnę przynosisz, w ogniska Naszego stając progach. Gdy Zeus wyciska Sok winny z cierpkich jagód, słoneczne upały Miłemu ustępują chłodowi — wspaniały, Zwycięski bohaterze, tyś dla nas tym chłodem! / Agamemnon przekracza progi pałacu, za nim Klitajmestra, mówiąca / KLITAJMESTRA Zeusie, o Zeusie, nie daj się z zawodem Mym chęciom spotkać dzisiaj! Coś zamierzył, boże, Niech dzisiaj się wypełni w tym królewskim dworze! / Wychodzi. / / Scena się opróżnia: pozostaje tylko Kasandra stojąca na rydwanie i Chór starców. / CHÓR Czemu precz się już nie ruszy Ten widziadeł straszny tłok, Co lękliwej mojej duszy Niepokoi wzrok? Nieproszone słowa wieszcze Czemu ciągle jeszcze Nie przestają brzmieć? Są ni ta wiewna sieć Snów-majaków, co dokoła Oblegają nas — Czemu, czemu w żadnej mierze Serce rozwiać ich nie zdoła? Długi minął czas, Gdy okrętów zbrojnych las, Na Ilion wiozących rycerze, Piaszczyste opuścił wybrzeże. Teraz wszyscy już wrócili, Świadkiem tego jestem sam — Moim oczom któż tej chwili Zadać może kłam? Przecież coraz smutniej Drży w mej piersi, acz bez lutni, Śpiew Erynij! Ach! Bezlitośny strach Wygnał mi nadzieję z łona! Serce, pełne trwóg, Wielką klęskę dziś nam wieści. Dusza moja zrozpaczona Błaga, iżby bóg Wbrew przeczuciom zło to zmógł, Ażeby zapowiedź boleści Zamienił w dzień chwały i cześci! Komu zbyt bujne kwitnie zdrowie, Ten w samą porę się dowie, Jak rychłe są zdrowia ostatki: Ręka choroby-sąsiadki Pod jego wkopuje się wał! Pomyślność zbyt prosto płynąca Łatwo swe czółno roztrąca O skryte krawędzie skał. A kto się odważy z swej łodzi Zbyteczny bogactw ładunek Wyrzucić, Ten może dom swój zasmucić, Ale frasunek Statkowi jego nie szkodzi, Owszem, wybawić go może — Resztę dobytku ocala. Gdzie plenne wyrosło zboże Z Zeusa łaski przehojnej, Tam lud ma żywot spokojny Od chorób głodowych z dala. Ale z mrącego gdy człeka Krwi czarnej popłynie rzeka, Gdy ziemia się krwi tej napije, Czyjeż zaklęcia, czyje Znów go wywiodą na świat? Ów jeden jedyny, co życie W mogilne znów wnosił ukrycie, Z ręki Zeusa padł. Ach, gdyby nie bogów tych wola, Która mi dzisiaj me wargi Zamyka, Czyżbym poskąpił języka Na ból i skargi? Taką już moja dziś dola: Serce w swych ciemniach kołacze. Ni w ogniach, dusza ma pała. Straszne ją szarpią rozpacze, Czy przyjdzie zbawienia chwila — Tak się daremnie wysila, Tak miota, tak rzuca się cała! / Z pałacu wychodzi Klitajmestra. / KLITAJMESTRA I ty, Kasandro, wnijdźże, wnijdź w te nasze progi! Użyczył Zeus ci łaski, że ci wolno w mnogiej Służebnic moich świcie stanąć u ołtarzy I patrzeć, jak się ogień ofiarniczy jarzy. Zejdź z wozu! Nie bądź dumna! Toć, jak wieści niosą, Sam nawet syn Alkmeny, ulegając losom, Niewoli dźwigał jarzmo. Kto swobodę straci, Niech będzie rad, jeżeli z pradziadów bogaci Zajęli się nim państwo, gdyż dorobkiewicze, Wiadomo, srogie mają dla służby oblicze: Zda im się, że w ten sposób pańskość swą podnoszą. Wiesz teraz, co cię czeka — wnijdźże, gdy cię proszą. / Kasandra milczy. / PRZODOWNIK CHÓRU / do Kasandry / Ku tobie wszak się zwraca z wyraźnymi słowy; Jeżeli cię już więżą nieszczęsne okowy, Więc słuchaj… albo… Słuchać nie masz li ochoty? / Kasandra milczy. / KLITAJMESTRA Zna język nieco inny niżeli świergoty Jaskółcze barbarzyńców; juścić jej do ucha Wniknęły moje prośby, pewnieć ich posłucha. PRZODOWNIK CHÓRU Posłuchaj, z tego wozu zejdź, jej bowiem rada Dzisiejszej twojej doli słusznie odpowiada. KLITAJMESTRA Nie myślę tu się dłużej kłaniać byle komu, Czas tracić pode drzwiami; tam, we wnętrzu domu Czekają u ołtarza ofiarne jagnięta, Albowiem niespodzianie onać chwila święta W me progi zawitała… Jeżeliś gotowa Posłuchać, o, nie zwlekaj! A jeśli me słowa Twym uszom nieprzystępne, daj mi znak swą dłonią! / Kasandra milczy. / PRZODOWNIK CHÓRU Podobna do zwierzyny, ściganej pogonią — Snać bardzo dokładnego trzeba jej tłumacza. KLITAJMESTRA Szalona! Z drogi pychy bynajmniej nie zbacza, Nie myśli zgiąć pod jarzmo karku swojej buty, Choć właśnie opuściła gród niewolą skuty; Aż krwią się cały spieni, tak się wnet przełamie Jej upór nieprzeparty! Ale ja w tej bramie Nie będę stała dłużej na szyderstwo ludzi! / Wychodzi. / PRZODOWNIK CHÓRU Nie gniew, tylko współczucie ta nieszczęsna budzi. Zejdź z wozu, uświęć los swój niewolny, sierocy, Te ciężkie przyjmij pęta, uległa przemocy! KASANDRA Ratunku! Świat w oczach mi ginie! Apollinie! Apollinie! CHÓR Dlaczego do pomocy wzywasz Loksyjasza? A wszak ci nie dociera doń ta boleść nasza. KASANDRA Ratunku! Świat w oczach mi ginie! Apollinie! Apollinie! CHÓR I znowu nadaremnie wzywa tutaj boga, Któremu obojętna wszelka ludzka trwoga! KASANDRA Apollinie! Apollinie! Ty, polowaczu pośród śmierci pól, Polujesz na mój ból! Twój pocisk raz mnie wtóry tak ugodził ninie! CHÓR Zapewne treścią wróżb jej własna będzie dola, Bożego bowiem ducha nie zniszczy niewola. KASANDRA Apollinie! Apollinie! Ty, polowaczu pośród śmierci pól, Polujesz na mój ból! Ach, w jakież ty mnie progi zapędziłeś ninie?! CHÓR W Atrydów dom! Gdy nie wiesz, mój ci język powie! Przekonasz się, że fałszu nie ma w moim słowie. KASANDRA Od bogów przeklęty dom! Ha! Wiem ci! Krwawa rzeźnia, hańba, grzech i srom! Zabójców nikczemne hordy, Stryczki, topory, mordy! CHÓR Gończego węch ma ostry ta obca niewiasta, Wywęszy, czego szuka: mord spod stóp wyrasta. KASANDRA Ha! Widzę świadków! Znam! Ubite pacholęta gotują! On sam, On, rodzic, ich mięso zjada! Straszna, ohydna biesiada! CHÓR Twej wieszczej myśmy sławy wszyscy tu świadomi, Lecz dziś nas twe proroctwo wcale nie złakomi. KASANDRA Jakiż to ona w tej chwili Krwawy gotuje los? O, biada! Biada! Ten potwór człeczy Na zbrodnie się nowe sili. Nowy cios Gdy ranę dzisiaj zada, Żadna jej moc nie wyleczy. CHÓR Co znaczy to proroctwo, rozum mój nie zgadnie… O tamtym mówią wszyscy, znam ci je dokładnie. KASANDRA Co czynisz, nieszczęsna żono? Twój ci to mąż i pan! O, biada! Biada! Wyrzec nie mogę! Ku łaźni go zaproszono — Koniec znasz? Ręce do mordu składa — Mord szybką wybrał drogę. CHÓR Nic dotąd nie rozumiem z tego, co nam wieści: Nie zdołam zagadkowej wytłumaczyć treści. KASANDRA Ojej! Ojej! Cóż to me widzą oczy? Piekieł to godna sieć! Przędza, wspólniczka zbrodni, Patrzajcie, krwią już broczy! Radosne hymny piej, Wielkie wesele wznieć, Ty, domu straszny demonie! Nowa ofiara ci płonie! CHÓR Jakąż to wzywasz Erynię? Jacyż duchowie, krwi głodni, Mają radością napełnić ten dom? Nie cieszy mnie język twój: Trwożnie mi serce bije. Dreszcz mnie przenika srogi, Ni grom, Krwi mi się ścina zdrój. Jestem ni człek, Co od oszczepu legł — Nieszczęście szybkie ma nogi. KASANDRA Ojej! Ojej! Cóż to me widzą oczy? Niech sobie pójdzie byk! Trzymać go z dala od krowy! Płaszcz go fałdami otoczy — Miejże baczenie, miej, Na róg cię wdzieje!… Krzyk Zali słyszycie? Przyjaźnie Krwawą gotuje mu łaźnię. CHÓR Chełpić się znawstwem jej wróżby Wcale nie jestem gotowy, Przecież to widzę, że tych wieszczeń treść Nowy oznacza trud. Celem proroczej służby, Cóż być innego może, Jak nieść Same nieszczęścia w lud? Słów wieszczych moc, A w każdym groźna noc, Lęk w każdym ma swoje łoże. KASANDRA Ojej! Ojej! Jakiż to straszny wiódł mnie los! Nędzę ci moją opowiadam w głos! Do tych zbójeckich kniej Po cóż mnie przygnał on? Chyba na wspólny skon, Bo na cóż by innego? CHÓR Prorocki porywa cię szał — O swojej własnej doli Nieśpiewny nucisz śpiew! Ach! Jak on boli! Jak boli! Tak szary słowik wśród drzew „Itysie! Itysie!” wciąż woła. Smutniejszy on żywot miał — Rozkoszy chwila wesoła Odbiegła nieszczęsnego… KASANDRA Ojej! Ojej! Gdzież ze słowiczym równać mój Nieporównany, niezmożony znój? O losie spokojnym piej, W pierze cię stroi bóg — Mnie, biedną, oszczep zmógł, Miecz obosieczny siecze. CHÓR Ach, skądże cię naszedł ten lęk? Skądże te dary wieszcze, Co takie w sercu mem Rozpaczne budzą dreszcze? Nadludzkim porwana tchem, Szaloną szalejesz pieśnią! Skąd ten złowróżbny jęk, Te sny, co ludziom się nie śnią, Natchnienie to nieczłecze? KASANDRA Ojej! Ojej! Parysie, twe śluby, twe śluby Stały się źródłem zguby Najdroższej braci twej! Ojej! Skamandrze, ma rzeko, Tam, nad twym brzegiem, daleko Młodość ci moja wyrosła! A teraz we mnie masz nieszczęścia posła, Teraz w cierpieniu niesytem Wieszczyć już będę nad Kocytem, Nad Acherontu wodami. CHÓR Tak już wyraźnie przemawiasz tu do mnie, Że każde dziecko zrozumie twe słowa. Straszna w nich rozpacz się chowa! Jakby ukąsił mnie wąż, Tak ci mnie boli ogromnie, Tak ci mnie szarpie wciąż Twój ból! Żałość swą tul, O, miejże litość nad nami! KASANDRA Ojej! Ojej! O grodzie zburzony, zburzony! Daremny trud obrony! Czyż mi nie będzie lżej? Ojej! Daremne ofiary, Na które ojciec mój stary Poświęcał hojnie swe stada, Iżby na miasto nie przyszła zagłada, Która się nad nim dziś sroży; I mnie wnet pocisk boży Na wieki o ziem powali. CHÓR Zgadza się słowo twoje z poprzedniemi, Lecz cóż za demon dziś opętał ciebie, Że w tak rozpacznem się grzebie. Słów rozpasaniu twój duch? Nie szedł ci nigdy po ziemi Równie straszliwy słuch! Twój czas Snać ci już zgasł! Ach! Cóż się stanie dalej? KASANDRA Nie będzie me proroctwo jak oblubienica, Co w ślubne otuliła zasłony swe lica — Zaszumi ni poranny wiatr na morskiej toni I, kłęby mgieł rozwiawszy, by falę wyłoni Nieszczęście, stokroć większe, niż wszystkie na ziemi Nieszczęścia! Tak! Nie będę już zagadkowemi Wieściła wam słowami! A was tu na świadki Przyzywam, iże węch mój niezwykły, węch rzadki Wyśledził krwawe drogi najdawniejszych zbrodni. Nie wyjdzie z tej siedziby chór, co jak najzgodniej Niezgodne nuci hymny, pieśni klątw i kary — Przeciwnie: krwią upojon, wylaną bez miary, Szaleje tłum Erynij, nie myślący wcale Opuszczać tego domu. W swym złowróżbnym szale O pierwszej śpiewa winie straszny śpiew, klątwami Rzucając i na zdrajcę, co małżeńską plami Łożnicę swego brata. Strzały mojej siła Czyż chybia — czy też dobrzem w środek wyceliła? Szachrajskaż ze mnie wróżka, żebrząca po mieście? Przysięgnij, że poświadczysz, jako mnie, niewieście, Stojącej tu przed tobą tej gorzkiej godziny, Nietajne są pradawne rodu tego winy! PRZODOWNIK CHÓRU I cóż, choćbym ci złożył przysięgę-rękojmię? Lecz tego moja dusza zdumiona nie pojmie, Że, wzrosła gdzieś za morzem, prawisz o tej rzeczy Jak człek, co się źrenicą własną ubezpieczy. KASANDRA Za łaską Apollina duch ten we mnie gości. CHÓR Użyczył ci jej wiedzion pragnieniem miłości? KASANDRA Tak — dawniej wstyd mnie było wyznać to przed światem. CHÓR Wszak prawda: zakochany zbyt czułym jest kwiatem. KASANDRA O względy me walczyło jego serce boże. CHÓR Odpowiedz: podzieliłaś z nim małżeńskie łoże? KASANDRA Przyrzekłam, ale potem zwiodłam Loksyjasza. CHÓR Już wówczas moc wieszczenia miała wróżka nasza? KASANDRA Z ust moich o swej doli słyszały me ziomki. CHÓR A jakżeż? Gniew Fojbosa nie ścigał cię gromki? KASANDRA Od chwili tej nikt nie chciał wierzyć słów mych treści. CHÓR Ja mniemam, że się prawda w twoich wróżbach mieści. KASANDRA Ojej! Ojej! I znowu mnie opętał groźny duch! W swe służby Porywa mnie szał wieszczeń. O, nieszczęsne wróżby! Patrzajcie! W bramie domu, ni senne widziadła, Gromadka niewiniątek zabitych usiadła — Przez własnych swoich krewnych zarzezane dzieci! W ich rękach — patrzcie, patrzcie! — kawał mięsa świeci — To nerki ich i trzewia! Ojciec ich rodzony Spożywał karm tę straszną. Gdzież szukać obrony? Tchórz w skórze lwiej, zająwszy legowisko cudze, Na moim mści się panu — przystoi mnie, słudze, Zwać panem tego wodza, co zburzywszy Troję, Powrócił i nie przeczuł na nieszczęście swoje Języka zdradnej suki! Ni podstępna Ate, Tak łasi się, tak słowa w pochlebstwa bogate Do nóg mu, skomląc, rzuca, a zgubę mu knuje! Niewiasta morderczynią! Poszła między zbóje! Jak nazwać ją? Z czym stwora tego zrównać można? Gadzina pełzająca, nie, Scylla bezbożna, Co z statków precz porywa niebacznych żeglarzy! Szalona matka Hadu, spór niecąca wraży Pomiędzy najbliższymi! O, jakżeż radośnie Krzyczała ni to w bitwie, gdy zwycięstwo rośnie, Szczęśliwa, że ocalon powraca do domu, Ty wierz mi albo nie wierz! Nie chcęć ja nikomu Narzucać swojej prawdy — ale przyszłość bliska, Że z płaczem nie odmówisz mi wieszczki nazwiska. CHÓR Pojmuję Tyestesa okrutną biesiadę Z rodzonych jego dzieci i trwogi mnie blade Nachodzą na tę prawdę, szczerą, bez pozoru — Lecz to, co teraz słyszę, wytrąca mnie z toru. KASANDRA Powiadam ci, że ujrzysz mord Agamemnona. CHÓR Niech słowo to nieszczęsne na uściech twych skona! KASANDRA Nieszczęsne będzie każde me słowo w tej porze. CHÓR Gdy spełni się — lecz nigdy spełnić się nie może! KASANDRA Tak pragniesz, a tam mord się gotuje niegodnie. CHÓR A jakiż to mąż chciałby wykonać tę zbrodnię? KASANDRA Nie dajesz sobie rady z treścią wróżby mojej. CHÓR Kto mord ten ma wykonać, na tym sprawa stoi. KASANDRA Językiem wszak helleńskim mówi duch przeze mnie. CHÓR I pytia po helleńsku obwieszcza swe ciemnie. KASANDRA O rety! O rety! O, jakiejż znów płomiennej doznaję podniety! Licejski Apollinie! Biada mi, o biada! O, widzę, jaką śmierć mnie, nieszczęśliwej, zada Dwunożna owa lwica, co się z wilkiem sprzęga Od czasu, kiedy lwa jej szlachetna potęga Odbiegnąć ją musiała! Truciznę dlań warzy I jeszcze się przechwala, że w ten napój wraży Domiesza i dopłatę za mnie; sztylet ostrzy Na męża i powiada, że to jest najprostszy Podarek dla człowieka, co mnie wiódł tu z sobą. Lecz po cóż ja to noszę? Precz! Precz z tą ozdobą, Z tym wieńcem wokół skroni, z tym wieszczym kosturem! Roztrzaskam cię, nim sama w tym moim ponurem Utonę przeznaczeniu. Precz z wami! To wasza Nagroda! Niech w tym stroju inna świat przestrasza Wróżbitka! Sam Apollo płaszcz ten ze mnie zdziera, Boć widział, jak niejeden szyderczy przechera Wydrwiwał mnie, ubraną w te kapłańskie szaty. Czy druh, czy nieprzyjaciel — wszyscy mnie za katy Błaźnicą przezywali. Byłam ni włóczęga, Żebraczka, tłuk uliczny, co po płacę sięga Za wróżby. Jam to zniosła! Teraz wieszcz ten święty, Co wieszczką mnie uczynił, w takie mnie odmęty Strasznego przeznaczenia bezlitośnie wtrąca! Nie ołtarz ci ojcowski ja zobaczę: wrząca Krew moja pień czerwoną zleje dzisiaj strugą! A jednak nie pomrzemy bez cześci! Niedługą Jest chwila, gdy powstanie mściciel, co ukarze Swą matkę, za śmierć ojca śmierć jej niosąc w darze. Przybędzie z obcej ziemi, wygnaniec tułaczy, I zbrodni swego rodu dopełni: rozpaczy Ojcowskiej jęk go przyzwie, bo taką bogowie Związali się przysięgą! Lecz po cóż w mym słowie Ten żal, ta gorzka boleść? Czylim nie widziała, Jak w gruzy Ilijonu rozpadła się chwała, Jak władców mego grodu karał wyrok nieba? To wszystko jeślim zniosła, czyliż mi się trzeba Obawiać własnej śmierci? Tak! Pójdę i zginę! Hadesuć to są wrótnie ta brama! Jedyne Mam tylko dziś życzenie: niech od razu we mnie Uderzy cios morderczy, niech śmiertelne ciemnie Ogarną mi źrenicę z pierwszym krwi potokiem, Bez kurczów niechaj zasnę ze spokojnym okiem! CHÓR O wielce nieszczęśliwa, lecz i wielce mądra Niewiasto, tak świadoma swoich losów jądra, Przecz spieszysz do ołtarza, ni ofiarne zwierzę Pędzone ręką boga? Jakiż szał cię bierze? KASANDRA Ratunku nie ma dla mnie, drodzy przyjaciele! CHÓR I jedna chwila zwłoki daje szczęścia wiele. KASANDRA Nadeszła już ma chwila, nic tu nie poradzę. CHÓR Że zguba czyha na cię, przypisz swej odwadze! KASANDRA Odważna śmierć największą człowieka rozkoszą. CHÓR Szczęśliwi ludzie myśli takiej nie wygłoszą. KASANDRA O biada! Biadać, ojcze, razem z dziećmi twymi! CHÓR Cóż dzieje się? Przecz usty wołasz tak trwożnymi? KASANDRA O biada! CHÓR Cóż biadasz? Skąd twym sercem taki lęk owłada? KASANDRA Ach, dom ten cuchnie mordem, krwią wylaną zionie! CHÓR Cóż może być? Ofiara na ołtarzu płonie. KASANDRA Mogilny czuję zaduch! O, lęki! O, strachy! CHÓR Tak, juścić to nie słodkie syryjskie zapachy. KASANDRA O drodzy! Odejdę! Nie utrzymam tam, w domu na wodzy Swych łez nad moim losem i Agamemnona. Nie płaczę bez powodu, jak w krzewach strwożona Ptaszyna. Skoro umrę, wy mi poświadczycie, Jak życiem ta niewiasta zapłaci za życie Niewiasty, jak za męża padnie mąż. Odchodzę… W gościnę śmierci idę w tej ostatniej drodze. CHÓR Ach, żal mi! Los ten sama wywróżyłaś sobie. KASANDRA Raz jeszcze się odezwę — czyż to przy mym grobie Żałobną ma być pieśnią? Nie! Nie! Na ten słońca Ostatni blask zaklinam, ażeby obrońca Ojcowskiej czci, gdy mścić go na mordercach będzie, I moją, niewolnicy, cześć miał też na względzie! O, dziwne życie ludzkie! Lada cień je zmoże, Jeżeli jest szczęśliwe, a jeśli, nieboże, Nieszczęsne, tak je gąbka, jak litery, zmaże — I na to ja się więcej niż na los swój skarżę. / Wchodzi do pałacu. / CHÓR Nikt ze śmiertelnych nie ma szczęścia dość: Gdy nowe szczęście zapuka do bram, Gdzie władnie dobytek sam, Zasób bogactwa przemnogi, Złoto przydane złotu, Nikt mu palcami nie pokaże drogi Powrotu, Nikt mu nie powie: „Niepotrzebnyś gość!”. Patrzcie! Zburzywszy Priamowy gród, Boży ściągnąwszy nań gniew, Niebiańskiej chwały zagarnąwszy plon, Wrócił pomiędzy swój lud — I oto teraz dawnych przodków krew Krwią własną płaci, Swym własnym skonem płaci innych skon. Słyszący o tym, któż by z naszych braci Chełpić się mógł, Że mściwy nie sięgnie go bóg? GŁOS AGAMEMNONA / z wewnątrz / O biada! Cios śmiertelny godzi we mnie! Biada! PIERWSZY Z CHÓRU Cyt! Ciosem ktoś uderzon śmiertelnym upada. GŁOS AGAMEMNONA / jak wyżej / O biada! Po raz wtóry ugodzono we mnie! DRUGI Z CHÓRU To króla jęk! Nie wątpić! Zabity nikczemnie! TRZECI Z CHÓRU Potrzeba się naradzić, towarzysze mili, Co czynić nam się godzi w tej rozpacznej chwili. CZWARTY Z CHÓRU Ja powiem wam, co myślę: co tchu iść należy Do miasta, niechaj zaraz wszystek lud przybieży! PIĄTY Z CHÓRU Ja mniemam, że źle będzie, jeśli sprawę zwleczem: Wszystkiego my z dobytym wywiedzmy się mieczem! SZÓSTY Z CHÓRU I ja tego samego, mówię, jestem zdania: Niech nikt z nas się nie waha, działać się nie wzbrania! SIÓDMY Z CHÓRU Wiadoma rzecz: przygrywka to, co w mury miasta Wprowadzi nam tyranię; przewrót z niej wyrasta. ÓSMY Z CHÓRU Tracimy czas, a przecież zabójczą jest zwłoka Dla tych, co swej przyszłości nie chcą spuścić z oka. DZIEWIĄTY Z CHÓRU Bezradny tutaj stoję, lecz to wam wyłożę: Kto działać chce, ten łatwo na radę się zmoże. DZIESIĄTY Z CHÓRU I ja tak samo myślę, boć nie ma sposobu, By kto pustymi słowy wskrzesił zmarłych z grobu. JEDENASTY Z CHÓRU Więc cóż? Za cenę życia ma li nasze serce Uznawać hańbiciela domu, czcić mordercę? DWUNASTY Z CHÓRU Nie! Tego mi zanadto! Raczej umrzeć radzę! Najgorszy los znieść łatwiej niż tyranii władzę. TRZYNASTY Z CHÓRU Słuchajcie! Gdzież jest dowód? Czy te z wnętrza jęki To znak już całkiem pewny, że zginął z ich ręki? CZTERNASTY Z CHÓRU Przedwcześnie naszych gniewów płomienie rozbłysły. Boć inna sprawa pewność, a inna domysły. PIĘTNASTY Z CHÓRU Tak wszystkim ta się rada wielce słuszną wyda: Wpierw trzeba się dowiedzieć, czy zginął Atryda. / Rozsuwa się ściana tylna sceny: widać łaźnię, w której zamordowano Agamemnona. Zwłoki jego, wielką okryte tkaniną, spoczywają w wannie; obok nich leży trup Kasandry; Klitajmestra z siekierą w ręku zastępuje drogę mężom rady, pragnącym wkroczyć do wnętrza. / KLITAJMESTRA / z czołem obryzganym krwią / Wbrew wszystkim dawnym słowom, które tak, jak pora Żądała, wygłosiłam, jestem oto skora Przemawiać wręcz przeciwnie i tego się zgoła Nie wstydzę. Bo gdzież człowiek, co inak wydoła Na wrogów, udających przyjaciół, tak śmiało Zarzucić swoje sieci, by się nie udało Wyskoczyć z nich i umknąć? Z dawnej ja zawiści To wszystko obmyśliłam, dziś się plan mój iści, Czas nadszedł ostateczny. Po skończonym dziele Widzicie mnie przed sobą, drodzy przyjaciele! Spełniłam i otwarcie wyznać to wam mogę, Iż wszystką do ucieczki zamknęłam mu drogę: Ogromna ci to przędza, niby sieć rybacka, Tkań zguby przeolbrzymia, łowiąca znienacka. Dwukrotnym cios zadała, dwukrotne westchnienie Dobyło mu się z piersi, gdy o ziem go żenie Mój topór. Potem jeszcze, gdy już legł zabity, Raz trzeci uderzyłam — w cześć Zeusa, wśród świty Umarłych władnącego w podziemnej krainie. Padając, tak wyzionął swego ducha ninie! A strumień krwi, trysnąwszy aż po moje włosy, Obryzgał mi to czoło kroplą czarnej rosy, Radując mnie, jak pola cieszy deszcz wiosenne, Gdy padłszy z nieba, kiełki z ziarn dobywa plenne. Tak rzecz się ma, widzicie! Cieszcie się, panowie Argiwscy, jeśli wolę macie po mym słowie Radować się, jak ja się raduję! A gdyby Przy zmarłym można czaszę wznieść bez żadnej chyby. Godziłoby się tutaj, tak jak rzecz jest godna, Że on swój kielich zbrodni wypił dzisiaj do dna. PRZODOWNIK CHÓRU Truchleję na twój język! Niewiasto bezbożna! Przy zwłokach swego męża czyż tak mówić można? KLITAJMESTRA Pragniecie wmówić we mnie szał i obłąkanie! Odważnam białogłowa! Niech, co chce, się stanie, Wy gańcie mnie lub chwalcie — mówię bez obsłonek — To dla mnie obojętne. Oto mój małżonek, Patrzajcie! Agamemnon! Serce się nie boi: Śmierć jego to mistrzowskie dzieło ręki mojej! CHÓR O, jakich trujących ziół Wyrosłych z ziemi łona Najadłaś się dzisiaj, szalona Niewiasto? Z głębin mórz Jakiegoś się jadu napiła, Że taka w tobie wre zbrodnicza siła? Klątw nie okiełzać ci już: Pogardy czeka cię dół, Za bramy wyświęci cię miasto. KLITAJMESTRA Skazujesz mnie tej chwili na sromne wygnanie. Pogardą ludu grozisz! Niewczesne łajanie! Bo powiedz, czemuś wówczas nie obwiniał męża, Gdy powziął myśl haniebną, że miłość zwycięża Ojcowską, i, ni jagnię z swojej licznej trzody, Poświęcił własną córkę, mego łona młody, Uroczy kwiat, by trackie uspokoić burze? Dlaczegoście go wówczas, srodzy prawa stróże, Za zbrodni tych ohydę, nędznego mordercę, Z tej ziemi nie wygnali, gdy tak moje serce Skwapliwie dziś karzecie? Ale to — słyszycie? — Powiadam wam: deptajcie do woli me życie. Jak ja podepcę wasze, gdy chwila zagości, Że bóg was nieco innej nauczy mądrości. CHÓR Wyniosły jest umysł twój, Aleć się chełpić nie radzę: Duszy opętał ci władzę Siew zbrodni; Mordu ślad Jeszczeć na twojej skroni Krwią niezatartą dotychczas się płoni — Ale opuści cię świat, Znojem zapłacisz za znój, Zemstę twa wina zapłodni. KLITAJMESTRA Nie będzie mi, powiadam, żadna trwoga bliska, Dopóki mąż, Ajgistos, strzeże mi ogniska, Oddany, jako dotąd. On ci jest nam zbroją, On tarczą, co osłoni tę odwagę moją. Przysięgam — ty posłuchaj tej świętej przysięgi! — Na Atę i Erynis, na owe potęgi, Mścicielki mojej córki, klnę się — tak, na Dikę, Co z rąk mych tę ofiarę przyjęła! Podwikę Niejedną miał tam w Troi, podeptawszy prawa Swej żony. Jak wesoła kwitła tam zabawa Z dziewkami chryzejskimi! A ona, kochanka, Co razem z nim przybyła tutaj do nas — branka. Wróżbitka, prorokini, na statku pomoście Rozkosze z nim dzieląca! Drodzy, słodcy goście Statecznie ukarani!… Miejcie to na względzie: On zginął, jakom rzekła, a ona, łabędzie Swe treny wyśpiewawszy, uśmiercona leży Przy boku miłośnika! W progi moich dżwierzy Wspólniczkę zdradzonego łoża wwiódł niebaczny, Na stypie tej pogrzebnej kąsek wielce smaczny. CHÓR O Mojro! Ześlij mi skon — W sen wieczny, w sen nieprzespany Bez długiej konania męki Oczy mi stul! Albowiem on, Który miał pieczę nad naszymi łany, Mój stróż, mój król, Co dla niewiasty taki poniósł ból, Z niewiasty zginął ręki! Ojej! Ojej! Heleno, niewiasto szalona, Coś tyle, ach, tyle dusz Na śmierć skazała pod Troją! Na wieki wieków już Nie skona Wspomnienie winy twej, Skąpane w świeżej posoce! Klątwy straszliwe moce, W swych ręku mające wciąż Ten dom, Nowy na głowę moją Ściągnęły grom: Przez nie dziś zginął ten mąż! KLITAJMESTRA W przystępie tego bolu Nie tęsknij do mogiły, Ani nie złorzecz Helenie, Że ręce jej pobiły Tysiączne Danaów siły, Że je na krwawym polu Podały na zniszczenie, Że przez nią na naszej ziemi Taki się smutek plemi! CHÓR Demonie, którego dłoń Wciąż rzuca i rzuca klęski Na obu potomków Tantala, Straszny tyś bóg! Piekielną broń Dałeś niewieście, że hymn dziś zwycięski Kracze, jak kruk: Przy zwłokach męża, wstrętny jego wróg, Swą zbrodnią się przechwala. Ojej! Ojej! Heleno, niewiasto szalona, Coś tyle, ach, tyle dusz Na śmierć skazała pod Troją! Na wieki wieków już Nie skona Wspomnienie winy twej, Skąpane w świeżej posoce! Klątwy straszliwe moce, W swych ręku mające wciąż Ten dom, Nowy na głowę moją Ściągnęły grom: Przez nie dziś zginął ten mąż! KLITAJMESTRA Prostujesz swoje słowa, Mówiący o demonie, Zabójcy naszego rodu, Co żądzą pomsty płonie! Już w macierzystym łonie Zaród się klątwy chowa! Starego ci jeszcze wrzodu Nie zasklepiła się rana, A świeża już przezeń zadana! CHÓR Groźnego wspominasz ducha, Waszego domu niszczyciela. Który — ojej, ojej, Przegorzkie to wspomnienie! — Ciągłymi ofiary zaściela Krwawy ślad dróg Niesytej pomsty swej. Ale on boga li słucha, Bo wszystkim kieruje bóg! Bez niego nic się nie dzieje, On na dni naszych koleje I dzisiaj smutek ten żenie! Ojej! Ojej! O królu mój, królu! Jak opłakiwać cię mam? Jak żegnać w godzinie tej, Gdy dusza ma pełna jest bólu, Gdy się w rozpaczy błąka? Podstępny cię zabił kłam. Bezbożny grzech! Uwikłan w sieci pająka, Ostatni wydałeś dech! O biada! O biada! Powiązanego zabiła cię zdrada! Daremny opór: Ciął obosieczny cię topór. KLITAJMESTRA Mym zwiesz to dzieło? Mary! To nie Agamemnona Małżonkę masz przed sobą! Upioremć jest ta żona, Ku zemście wyznaczona, Odwiecznym duchem kary, Co dom ten okrywa żałobą. Co chłonie obiatę nową Za ucztę Atreuszową. CHÓR Któż świadkiem ci tu będzie, Że mord nie spełnion jest przez ciebie, Ach, któż? Ojej! Ojej! Duch, mściciel winy twej, On, co w nieszczęściach grzebie Z dawna wasz ród, Tylko podżegnął cię k'niej! Posępny Ares, w rozpędzie Szalonym kroczący w bród Krwi bratniej, coraz to więcej Wylewa posoki dziecięcej — W swej drodze on nie ustoi! Ojej! Ojej! O królu mój, królu, Jak opłakiwać cię mam? Jak żegnać w godzinie tej. Gdy dusza ma pełna jest bólu, Gdy się w rozpaczy błąka? Podstępny cię zabił kłam, Bezbożny grzech! Uwikłan w sieci pająka, Ostatni wydałeś dech! O biada! O biada! Powiązanego zabiła cię zdrada! Daremny opór: Ciął obosieczny cię topór. KLITAJMESTRA Niegodnyż jego był ten skon? Azali zdrady i sromu Do swego nie wniósł domu? Nic nie uczynił on? Nic! Tylko córkę, Ifigenię, Nieopłakane moje mienie, Pozbawił życia, ach! Jeżeli zabić miał prawo, To cierpieć jego jest prawem! W Hadesie, tonący w łzach, Niech w rozżaleniu się krwawem Nie skarży, że zginął krwawo! On, sprawca wszystkich zdrad, Od miecza zdradnego padł. CHÓR Zbawiona zmysłów, nie wie Dusza, co począć już, Gdzie zwrócić na tor się najprostszy! Patrzący na domu ruinę, Snać na wiek wieków ginę Bez rady! Widzę, zbliżają się grady, Nie w kroplach deszczu, lecz w krwawej ulewie Nadciąga ciężar burz! Na nowym brusie Sprawiedliwość ostrzy Do nowej pomsty swój nóż. Ojej! Ojej! O ziemio, ziemio najświętsza, Czemuś do swego nie wzięła mnie wnętrza? Czemuś mi patrzeć kazała, Jak padła jego chwała W srebrzystej wannie tej? Któż mu wykopie grób? Któż po nim płakać będzie? Czy ty, zwaliwszy go do swoich stóp, W dół go zepchnąwszy ciemny, Zechcesz żałobne ogłaszać orędzie? Lej łzy obłudne, lej! Czelnie nad zmarłym tym biadaj, Hołd jego duszy składaj Nikczemny! W bożego męża cześć Któż hymn żałosny może wznieść? Na jego grobie Któż w szczerej zapłacze żałobie? KLITAJMESTRA Nie tobie składać taki dług! Z mej ręki padła ta głowa, Moja go ręka pochowa — Nie trzeba żadnych sług! Córce przystoi czcić rodzica: Ifigenia bladolica Wyjdzie nad rzeki brzeg. Ku ciężkiej wyjdzie toni, Jękiem nabrzmiałej i skargą Po nieskończony wiek, Ust jego dotknie się wargą, Czule się k'niemu nakłoni, W uścisk go zamknie swój, Nad śmierci powiedzie zdrój. CHÓR Zarzut ścigają zarzuty — Któż by rozstrzygać śmiał? Od miecza ten zginął, kto mieczem Wojuje; kto zbroił, od doli Smutnej się nie wyzwoli! Odwieczne Takie jest prawo bezsprzeczne I póki w niebie bóg, ten zakon luty Na zawsze będzie trwał. Chcieć gałąź odciąć, z przekleństwem człowieczem Zrosłą, daremny to szał! Ojej! Ojej! O ziemio, ziemio najświętsza, Czemuś do swego nie wzięła mnie wnętrza? Czemuś mi patrzeć kazała, Jak padła jego chwała W srebrzystej wannie tej? Któż mu wykopie grób? Któż po nim płakać będzie? Czy ty, zwaliwszy go do swoich stóp, W dół go zepchnąwszy ciemny, Zechcesz żałobne ogłaszać orędzie? Lej łzy obłudne, lej! Czelnie nad zmarłym tym biadaj, Hołd jego duszy składaj Nikczemny! W bożego męża cześć Któż hymn żałosny może wznieść? Na jego grobie Któż w szczerej zapłacze żałobie? KLITAJMESTRA Prawdę wyrzekły twe słowa. Jam ci też przysiąc gotowa Plejstenidów demonowi, Że zniosę już sama ten srom, Jeżeli tylko opuści nasz dom, Jeżeli inny złowi Ród, W któryby wwiódł Ten grozy ciężar wszytek! Najmniejszy mi starczy dobytek, Jeżeli mściwych pozbędziem się hord, Wzajemny mord Nasze opuści progi. / Na scenę z prawej strony wchodzi Ajgistos w płaszczu królewskim, zbrojną otoczony świtą. / AJGISTOS O dniu sprawiedliwości, dniu jasny i błogi! Dziś wierzę, iż na ludzkie spoglądają drogi Bogowie i że karzą wszystkie grzechy ziemi. Rozkoszy! Oto w płaszczu Erynij mściwemi Rękami uprzędzonym leży tej godziny Przede mną człek płacący stare ojców winy! Boć — aby wam przypomnieć bieg wypadków krwawy — Atreusz, ojciec tego, władca tej dzierżawy, Tyesta, mego ojca, a swojego brata, O władzę spór z nim wiodąc, wypędził na lata I z domu, i z ojczyzny. Po niejakim czasie Tyestes, powróciwszy, ufający, zda się Na łaskę i niełaskę u jego ogniska I tyle uzyskuje, że posoka śliska — Przynajmniej jego własna — nie pocieknie strugą Po ziemi rodzicielskiej. Za chwilę niedługą Atreusz, tego ojciec bezbożny, z nie lada Zapałem dla rodzica mojego układa Przyjęcie przyjacielskie: na ucztę go prosi I ciała jego dzieci upieczone wnosi. Nikczemnie swe zamiary ukrywając lisie, Pochował pod pieczyste w tej ohydnej misie Od rąk i nóg odcięte ich palce. Nieświadom Mój ojciec — któż był takim obecny biesiadom? — Spożywa karm zdradziecką; jakie stąd wypadło Nieszczęście, wszak widzicie! Rozpoznawszy jadło, Zajęczał, wypluł mięso i runął na ziemię, Rozpacznie przeklinając Pelopidów plemię — Na wieki aby zginął ród Plejstenesowy, Tak w bólu swoim życzył zdławionymi słowy — I oto wskutek czego ten tu ubit leży. Jam sprawcą jest zabójstwa! Niech każdy uwierzy W postępku sprawiedliwość! Dziecko byłem trzecie, I tamten mnie wypędził wraz z ojcem, mnie, dziecię Zaledwie w powijakach, niemowlę. Lecz potem, Gdym wyrósł, tak mnie Pomsta przywiodła z powrotem W te strony. Nie przestałem knować do ostatka Przeciwko moim wrogom; przeze mnie ta siatka Dla tego tu sprzędzona! Teraz, gdy on w mojej Legł matni, i me serce umrzeć się nie boi. PRZODOWNIK CHÓRU Niegodnie jest się chełpić zbrodnią, Ajgistosie! Powiadasz, żeś o jego wyrokował losie Sam jeden, że przez ciebie mord ten był uknuty — Bądź pewien, wyrok ludu nie minie cię luty: Ukamienować zbójcę, utłuc cię gotowi. AJGISTOS Z ostatniej śmiesz urągać burty sternikowi, Co dzierży na okręcie niepodzielną władzę? O, juści ja starości twojej nie poradzę, By była rozumniejszą, lecz rzec się odważę, Iż głód i kaźń najlepsi ponoć są lekarze, Co z pychy nawet starców wyleczyć umieją! Nie widzisz tego okiem widzącym? Nadzieją Pocieszam się, że wierzgać nie zechcesz, mój luby, Przeciwko ościeniowi, gdyż nie ujdziesz zguby! PRZODOWNIK CHÓRU Więc śmiałeś, niewieściuchu, na wzgardę rycerzy, Co właśnie powrócili z tej wyprawy świeżej — Tak, śmiałeś, pohańbiwszy wprzód małżeńskie łoże, Wodzowi i mężowi uknuć śmierć? O boże! AJGISTOS I to ci łzy przyniesie! Twa warga zuchwała Odwrotnie niźli język Orfeusza działa: On słodkim swoim śpiewem wszystkie więził twory, Ty zasię gniew obudzasz; szczek twój nazbyt skory Do kaźni cię zawiedzie, tam ci zamkną usta! PRZODOWNIK CHÓRU Ty królem chcesz być w Argos? O nadziejo pusta! Umiałeś uknuć spisek, ale podnieść dłoni Na niego, mord wykonać — tchórzostwo ci broni! AJGISTOS Kobiety rzeczą podstęp, ja zaś podejrzenie Budziłem, wróg dziedziczny — przyznać się nie lenię. Lecz dzisiaj, gdym już posiadł te jego bogactwa, Spróbuję silnie ściągać cugle mego władztwa! Okiełzam ja przekornych! Owsem nie przepaszę Rumaka, by miał wierzgać, krnąbrne stadko wasze I głodem, i ciemnicą zacnie obłaskawię — W zaprzęgu chodzić będzie spokojnie i prawie. PRZODOWNIK CHÓRU Z tchórzostwaś go nie zgładził — ona go zabiła, Ohyda naszej ziemi i bogów, przemiła Małżonka jego własna! Lecz na obcej niwie Orestes jeszcze patrzy w blask słońca! Szczęśliwie Powróci kiedyś do nas i z boską pomocą Wszak pomści na obojgu swą dolę sierocą. AJGISTOS Za te słowa, za te czyny Już twa czelność płacę wzięła. Drodzy moi kopijnicy, Cni żołnierze, hej, do dzieła! PRZODOWNIK CHÓRU Hej, wyciągnąć miecze z pochew! Już gotowe szranki moje! AJGISTOS I ja jestem również gotów, I umierać się nie boję! PRZODOWNIK CHÓRU Mówisz, śmierci się nie lękasz? Więc spróbujmy jak najgodniej! KLITAJMESTRA O, przenigdy, mężu drogi! Nie spełniajmy nowej zbrodni! Cośmy dotąd już sprzątnęli, Złym sypnęło dla nas ziarnem. Dość już cierpień, dość przelewu Krwi na polu tym ofiarnem! Wróćcie do dom, zacni starce, Nim doznacie męki świeżej, Lub spełnicie czyn niegodny: Co się stało, znieść należy. Oby tylko padać na nas Nie zechciały nowe klęski! Wszak nas ciężką przygniótł stopą Demon pomsty przezwycięski. Posłuchajcie dobrej rady, Choć przemawia li niewiasta! AJGISTOS Co? Mam słuchać, jak ich język W coraz większą czelność wzrasta? Mam im dzisiaj puścić płazem, Że liczący na poparcie Ducha pomsty, tak nikczemnie Lżą mnie, pana, tak zażarcie? PRZODOWNIK CHÓRU U Argiwów jużcić łaski Człek nie znajdzie lada jaki. AJGISTOS Oho! Przyjdzie jeszcze chwila, Kiedy dam ci się we znaki! PRZODOWNIK CHÓRU Tak, Orestes gdy powróci — A powróci w swoim czasie! AJGISTOS Wiem, że rad się nadziejami Wszelki człek wygnany pasie. PRZODOWNIK CHÓRU Lżyj, używaj, deptaj prawa — Wszak to godne twego ducha! AJGISTOS Jeszczeć ja ci to zapłacę, Jeszcze szał twój mnie posłucha! PRZODOWNIK CHÓRU Tak się sierdzi, tak się puszy, Ni to kogut przy kokoszy. KLITAJMESTRA Ty się nie trwóż! My tu pany! Nikt nas stąd już nie wypłoszy! / Klitajmestra i Ajgistos giną we wnętrzu pałacu. Drzwi zamykają się za nimi. Z jednej strony rozchodzi się Chór, z drugiej świta Ajgistosa. / Ofiarnice OSOBY DRAMATU: * Klitajmestra * Ajgistos * Elektra * Orestes * Pylades * Cylissa, niańka Orestesa * Odźwierny domu Atrydów * Sługa domu Atrydów * Chór służebnic. Lud. Świta Klitajmestry. / W głębi królewski pałac Atrydów w Argos. / / Na okrągłym placu przed pałacem znajduje się w pobliżu jednego z dwóch wejść mogiła Agamemnona. / / Orestes, młodzieniec osiemnastoletni, w ubraniu podróżnym, z mieczem u boku, stoi na grobie; obok niego Pylades, młodzieniec cokolwiek starszy, w stroju podobnym, z dwoma oszczepami w ręku. / ORESTES Hermesie, panie włości podziemnych, rodzica Mojego dzisiaj królu, zwróć ku mnie swe lica. Pomocnym bądź mi zbawcą! Przybyłem z daleka Do ziemi swej rodzinnej, lecz nikt mnie nie czeka — Nie witan przez nikogo syn Agamemnona, Orestes! Dusza jego bólem przepełniona, Gdyż ojca krwawy podstęp zabrał mu i przeczy Puścizny jego dziadów! W Strofijosa pieczy Nad brzegiem cudzoziemskim parnaskiego zdroja Chowała się i rosła biedna młodość moja; A ty, dni mych najpierwszych towarzyszu miły, Pyladzie, tyś sam jeden podpierał me siły Na drodze, którą muszę — Apollo mi świadkiem, Bo on to mnie powołał — spieszyć tak ukradkiem… Lecz dziś, gdy ojciec zasnął, ty sam jeden z bogów Przebiegasz ciemne mroki śmiertelnych rozłogów, Hermesie! Korne modły zasyłam ku tobie: Twój głos, wysłańcze niebios, niech zabrzmi na grobie Ojcowskim, niech mu wnętrze przeniknie aż do dna, By prośba moja była wysłuchania godna, Przyjęcia ma ofiara! Znad mej skroni młodej Uciąłem pierwszy pukiel, gdy Inacha wody Oblały moje stopy z ojczystym szelestem. Niech przyjmie go praojciec, wdzięczny bowiem jestem, Że władca życiodajny tak mi róść szczęśliwie Pozwolił i rozkwitnąć choć na obcej niwie. Ten drugi tobie składam w pogrzebnej ofierze, Ty, ojcze mój wspaniały! Gdy ostatnie leże Twym zwłokom gotowano, nie mogłem ci, panie, Ni słowa na synowskie szepnąć pożegnanie, Nie mogłem w hołdzie podnieść tej ręki. Przepłony Wygnańca dar, lecz jeśli mocą twej obrony Królewskie zyszczę berło, synowskiej obiaty Na grób twój spłynie, ojcze, strumień przebogaty: Wśród cieniów kroczyć będziesz we czci i honorze, Jakiego żaden z zmarłych dostąpić nie może. / Schodząc z mogiły, spostrzega orszak, który, zakryty jeszcze przed okiem widzów, zbliża się z przeciwległego wejścia ku scenie. / Co widzę? Orszak kobiet, odzianych w głębokiej Żałoby czarne płaszcze, kieruje swe kroki W tę stronę. Cóż się dzieje? Cóż ten pochód znaczy? Czy może dom nasz w świeżej pogrążon rozpaczy? Czy może z ofiarami na grób ojca spieszą, By jego gniew przebłagać? Tak jest! Między rzeszą Tych niewiast i Elektrę widzę. Na jej skroni Zbyt wielki cień żałości, bym nie poznał po niej Mej siostry! Zeusie, błagam, niech mnie dłoń twa wspiera! Śmierć ojca pragnę pomścić, ojca-bohatera. / Chowają się w jednym z dwóch wejść. Z drugiego wychodzi Elektra, dziewica starsza od Orestesa, z obciętymi krótko włosami, w czarnej sukni żałobnej, bez najmniejszej odznaki, która by ją odróżniała od towarzyszących jej dworek. Piętnaście tych kobiet, stanowiących Chór, występuje w roli płaczek. Jedne z nich mają dzbanki ofiarne, inne, stosownie do ceremoniału, biją się w piersi itd. / CHÓR Ofiaryć ja niosę na grób — Wysłał mnie dom. Rączymi — patrz! — pięściami Biję się w pierś. Krew mi lica plami — Paznokci to mych Dotkliwy łup. Niehamowany żal Pospiesza w krok za nami. Co tylko chcesz. To czyń, to rób, A nie wypędzisz — nie! — Rozpaczy z łona! Zdarta na szmat, Na łachman postrzępiona, Opada nam suknia do stóp. Komnatę dziś naszą, ach, Rozbudził krzyk. Zerwały się na nogi Groza i lęk. Bladych widziadeł trwogi Przepełny był dom. Śmiertelny strach Dziko najeżył włos, Gdy wieścił sen złowrogi, Co naszedł dziś Królewski gmach. Wróżbitów orzekł głos, Że w zmarłych grobie Drży żądza krwi: Zemsty nie stłumią w sobie — Że mord się objawił w tych snach. I tu mnie ona śle, Bogów przeklęta nać: Pochlebstwem pragnie dziś Przebłagać zabitych gniew Ta najpodlejsza z żon… Słów mi się własnych bać! Bo gdzież ta wielka moc, By zmyć wylaną krew? Pohańbion dziś Królewski gród, Zamieszkał w nim Ponury ból, W głęboki mrok, Nieznany wprzód, Pogrążył się jasny dom Z chwilą, gdy umarł król. Tak, ongi, za dawnych lat — Gdzież jest ten błogi czas? Z miłością słuchał tłum Tego, co władca mu rzekł. Inak czynimy dziś: Strach li popędza nas. Korzyść to ludzi bóg, Za nią podąża człek, Lecz pomsty dzień Rozbłysnął już, Przyspieszył swój Niechybny krok, A kto by chciał Do skonu zórz Godzinę sądu zwlec, Tego pochłonie mrok. Krwi rodzicielka-ziemia Napiła się do syta I mord o pomstę woła Z przesiąkłej krwią głębiny. Niedługo czeka odwet, Wnet krzywda będzie zmyta — Krzywdziciel dopełnił swej winy. Gdy pękł już pas dziewiczy, Przerwanyć on na wieki! Chociażby wszystkie zdroje Spłynęły jedną drogą — Daremnie! Rąk mordercy Wody tej wielkiej rzeki Oczyścić już nigdy nie mogą. Ale, o biada, ciężkie brzemię sług Gniecie nam barki — Narzucił je bóg. Ni się poskarżyć, ni pożalić komu! W niewolniczego posłuszeństwie sromu Trzeba nam wszystko znieść, Hańbę uważać za cześć, Sercu zadawać gwałt I tylko po kryjomu Wylewać gorzkie łzy Nad losem tego domu! ELEKTRA O dziewki, służebnice w naszych progach skrzętne, I wierne towarzyszki w tej drodze, pamiętne Boleści mojej krwawej! Niech mnie wasza rada Wspomoże: co powiedzieć ma córka, gdy składa Ofiarę na grób ojca? Ma li rzec: te datki Powierzam twej mogile, przysłana od matki — Wiernemu małżonkowi niesie wierna żona? Nie mogę! Na mych uściech słowo takie skona, Gdy stanę z obiatami przy ojca mogile! Daremnie się na wyraz powitania silę… Czy może go zawezwać przyjętym zwyczajem, Ażeby za podarek odpłacił się wzajem Podarkiem, krzywdę krzywdą nagrodził? Czy godniej Umilknąć? Padł mój rodzic od haniebnej zbrodni — Na znak więc strasznej hańby płyn ofiarny z błotem Pomieszam, wzrok odwrócę i odejdę potem Ze wzrokiem odwróconym! Tak ci domu ściany Obmywszy, wylewamy kał niepożądany! Poradźcie przez tę wspólną nienawiść do wroga, Nie tajcie nic! Niech wnętrza nie szarpie wam trwoga: My dzieci jednej Doli, słudzy czy panowie, Niech zatem serce wasze, co myśli, wypowie! PRZODOWNICA CHÓRU W nie mniejszej czci mam ojca grób niźli ołtarze — Wyjawię ci, posłuszna, co mi serce każe. ELEKTRA Tak, jak ci cześć dla grobu mego ojca radzi. PRZODOWNICA CHÓRU O szczęście módl się dzisiaj dla wiernej czeladzi! ELEKTRA Gdzież ona? Gdzież ta dusza, tak wiernie służbista? PRZODOWNICA CHÓRU Ty pierwsza i nienawiść kto ma dla Ajgista. ELEKTRA Więc za was i za siebie wznoszę dzisiaj modły. PRZODOWNICA CHÓRU Powinnaś wiedzieć sama, kto cny, a kto podły. ELEKTRA Któż jeszcze poza nami tutaj się ostoi? PRZODOWNICA CHÓRU Orestes na obczyźnie wart modlitwy twojej. ELEKTRA Tak, prawda. Twa nauka w dobrej przyszła chwili. PRZODOWNICA CHÓRU I o tych nie zapomnij, którzy mord spełnili! ELEKTRA Cóż na to rzec? Me serce twej porady czeka. PRZODOWNICA CHÓRU By przeciw nim obudzić boga lub człowieka. ELEKTRA Jak myśleć mam, odpowiedz: mściciela czy sędzię? PRZODOWNICA CHÓRU Kto śmiercią ich ukarze, ten pożądan będzie. ELEKTRA Nie grzech to? Czyż się na to godzą wielkie nieba? PRZODOWNICA CHÓRU Jakożby nie? Krzywdzącym płacić krzywdą trzeba! ELEKTRA Skargami żyć nam dzisiaj, a nie zemstą srogą. PRZODOWNICA CHÓRU Zaufajże podziemnym, litościwym bogom! ELEKTRA Głos ludzki nie dociera do głębiny ziemi. PRZODOWNICA CHÓRU Lecz Hermes ci przychylny, dotrze z prośby twemi. ELEKTRA Posłucham. Gdy się modlić u grobu przestanę, Podacie mi obiaty, drużki me kochane! PRZODOWNICA CHÓRU Tak, módl się, jak się modlić płód królewski może! My czekać będziem znaku w milczącej pokorze. ELEKTRA Wszechmocny nieb wysłańcze i umarłych świata, Ku tobie dziś, Hermesie, prośba moja wzlata: O, spraw, by pomni mordu podziemni bogowie Raczyli mnie wysłuchać! A przedsię w tym słowie O łaskę Ziemi proszę, tej wielkiej macierzy, Do której wszystko wraca, by na żywot świeży Wypuścić nowe kiełki… Skrapiając mogiłę Rodzica, tak się modlę: Ojcze! Światło miłe Oresta niechaj w naszym zajaśnieje domu, Bo straszni my nędzarze, żywiący się sromu Potrawą, precz wygnani przez matkę dla męża, Ajgista, współwinnego twej śmierci!… Zwycięża Naokół ręka zbrodni. Jam dziewką, a w cudzej Dziedzinie brat, ci zasię, głodnych chuci słudzy, Na trudów twych dobytku bez miary się pasą. Z młodzieńczą Orestesa pozwól zejść się krasą W ojczyźnie — o to dzisiaj do ciebie się modlę! Mnie dłoń zachowaj czystą, iżbym nie tak podle Czyniła jako matka! Rozum daj i serce Poczciwe!… Tyle za nas… A twoje morderce Niech ściga krwawy mściciel! Ci, co cię zabili, Niech padną, luby ojcze, zabici! Ni chwili Nie waham się tej klątwy ściągać na twe wrogi, Zaś na nas oby spłynął strumień łaski błogi Z dostojnych rąk mieszkańców podziemnej krainy, Z rąk bóstw, a zwłaszcza Ziemi i karzącej winy Sprawiedliwości… Ojcze, to rzekłszy, ofiary Poświęcam twej mogile… A wy, jak wam stary Obyczaj nakazuje, w czci mający groby, Uczcijcie umarłego pieniami żałoby. CHÓR / śpiewa; podczas tego Elektra zajęta ofiarami na grobie ojca / Niech spłynie na ziemię Łez tych hojny zdrój, Na grób, gdzie on drzemie, Pan i władca mój! Przynosim obiaty, Racz wysłuchać nas: Wybaw od zatraty, Daj spokojny czas! O biada! Biada! Biada! Gdzież ten oszczep w dłoni. Gdzie scytyjski łuk, Co od klęsk obroni Nasz rodzinny próg? Gdzie te męża siły, Gdzie ten miecza grom, Co by wyzwoliły Od klątwy nasz dom? Zbyt krwawo ona włada… ELEKTRA / schodzi z mogiły, trzymając pukiel włosów w ręku / Ofiarę ojciec przyjął wylaną, lecz nowa Na serce spada troska — chcę waszego słowa. PRZODOWNICA CHÓRU Mów! Pełne my, czekając, bojaźni i lęku. ELEKTRA Na grobie był ten pukiel, który trzymam w ręku. PRZODOWNICA CHÓRU Mężczyzny to czy dziewki ten pęk włosów gładki? ELEKTRA Nie trudnoć chyba będzie pojąć treść zagadki. PRZODOWNICA CHÓRU Ja stara, niechaj młodość pouczyć mnie raczy! ELEKTRA Któż inny mógł to złożyć, prócz mnie? Nie inaczej! PRZODOWNICA CHÓRU Od wroga juścić dar ten nie wyszedł żałobny. ELEKTRA A przecież — patrzcie tylko! — jak on jest podobny. PRZODOWNICA CHÓRU Do czyich, mówisz, włosów? Chcę to wiedzieć właśnie. ELEKTRA Przy włosach z mojej głowy pukiel ten nie gaśnie. PRZODOWNICA CHÓRU Tajemnaż to ofiara Orestesa? Boże! ELEKTRA Zapewne; niczyj inny zwój ten być nie może. PRZODOWNICA CHÓRU Czyż śmiałby on powrócić w rodzicielskie strony? ELEKTRA Nie… Przysłał ojcu w darze pukiel poświęcony. PRZODOWNICA CHÓRU Twe słowa żal mi świeży rozbudzają w łonie, Że stopą na ojczystym nie spoczął zagonie. ELEKTRA I mnie się serce kraje z tak strasznej boleści, Jak gdyby nóż kto wraził! Snać już nie pomieści Powieka łez nadmiaru, w których kąpać muszę Tę dreszczem zimnej trwogi przepełnioną duszę, Patrząca na ten pukiel… Bo czyż mi się godzi Spodziewać, że kto inny na grób tu przychodzi, Właściciel tego włosa?… Toć nie moja matka, Ohydna morderczyni, w której do ostatka Nie zgasła k'własnym dzieciom nienawiść bezbożna! A jednak zbyt na pewno powiedzieć nie można, Iż skarb to najdroższego dla mnie spośród ludzi Oresta!… Przecież w wnętrzu nadzieja się budzi! Ach! O, gdybyś ty miał język i wyznał mi, zwoju, Czyj jesteś, by me serce wyrwać z niepokoju, Wiedziałabym ja dobrze, gdzie cię rzucić, jeśli Wrogowie cię tu, z głowy uciąwszy, przynieśli! Lecz słysząc, żeś mi krewny, tobym razem z tobą Zawodzić rozpoczęła zawodną żałobą W cześć ojca!… Ale bogom wiadoma jest burza, Co lichą naszą łódkę wśród odmętów nurza — Lecz jeśli nam ratunek przeznaczą litośnie, Wnet z ziarnka najmniejszego wielki pień wyrośnie. / kładąc z powrotem pukiel na grobie, spostrzega ślady stóp / Tu oto nowe ślady: jakichś stóp odbicie; Podobne są do moich — patrzcie! — całkowicie Zgadzają się z moimi; tak, każda z osobna I razem — jedna w drugą do moich podobna! Ta stopa — o, zmierzyłam, patrzcie! — i ta pięta… Tak, miara jest ta sama, jakby z mojej wzięta! Ten obrys, ta odległość — serce mi się ściska! Utraty wszystkich zmysłów snać jestem już bliska. ORESTES / zjawia się z Pyladesem / O, módl się, by tak zawsze spełniły ci nieba, Jak dzisiaj, szczęsnym trafem, to, czego ci trzeba! ELEKTRA A w czymże dotąd prośbie sfolgowały mojej? ORESTES Człek dawno upragniony dziś przed tobą stoi. ELEKTRA Jakiegoż to — odpowiedz! — pragnę ja człowieka? ORESTES Na losy Orestesa warga twa narzeka. ELEKTRA Dlaczegóż się więc dzisiaj modły me spełniły? ORESTES Oresta masz przed sobą: jam ci brat twój miły. ELEKTRA A jeśli, cudzoziemcze, zwodzi mnie twa zdrada? ORESTES Na siebie bym samego kręcił bicz nie lada. ELEKTRA Podrwiwasz zbyt skwapliwie z mej ciężkiej niedoli. ORESTES Nie mniej me serce krwawi to, co ciebie boli. ELEKTRA Witająż Orestesa me siostrzane słowa? ORESTES Widząca na swe oczy, poznać niegotowa! A jakąż ci tęsknotą spłonęła źrenica, Gdy pukiel ten znalazłaś na grobie rodzica, Gdy mierząc stóp mych ślady wyciśnięte w ziemi, Ujrzałaś, że się godzą z stopami twojemi! Ten pukiel — czyż mi czoło inny włos oplata? A płaszcz ten? Czyjeż ręce tkały go dla brata? Nie twojąż to dziergane igłą te zwierzęta? / Elektra rzuca mu się na szyję. / Powściągnij zbytnią radość! Niech się opamięta! Najbliżsi wszak na naszą uwzięli się zgubę. ELEKTRA Najbliższym ty mi jesteś; twoje oczy lube Ślozami trwogi płaczą, ale i rozkoszy, Iż moc twa krzywdzicieli z ojcowskiej wypłoszy Dziedziny, dom odzyszcze! O lica słodkości, Poczwórna dzisiaj miłość w moim sercu gości! Jak ojca witam ciebie; wszystko przywiązanie Do matki na cię spada — jej niech pozostanie Nienawiść zasłużona! Srogo poświęcili Mą siostrę; tyś mi został, ty, jeden w tej chwili, O wierny, drogi bracie! Tylko niech nas szczera I moc, i sprawiedliwość w naszych troskach wspiera, I Zeus, najpotężniejszy w bóstw potężnych kole! ORESTES O Zeusie, Zeusie, spojrzyj na tę naszą dolę, Na orła spojrzyj dziatwę, bezdomną, sierocą — Tak, orła, który zginął, oplątany mocą Pierścieńców zdradnej żmii. Głód nas w swoje kleszcze Pochwycił i zabija, bo dotąd my jeszcze Zbyt wątli, byśmy mogli zgromadzić w pieleszy Zdobycze, które złowił nasz rodzic. Pocieszy Twa łaska nas, o Zeusie?! Spojrzyj, oto stoję Przed tobą — ja z Elektrą, bez ojca oboje, Sromotnie wypędzeni poza domu wrótnie! Gdy zniszczysz plemię władcy, co cię tak rozrzutnie Zbożnymi czcił obiaty, gdzież dłoń się pokaże, By z równą mu hojnością darzyć twe ołtarze? Gdy z orlim zginie płodem głosiciel twej chwały Wśród ludzi, szczep królewski, powiędły, zniszczały, W dni twoje uroczyste żadnej ci nie złoży Ofiary! Przeto bądź nam litościw, ty, boży Monarcho! Dom nasz podnieś, silnymi wiązadły Tak ongi umocowan, a dziś w gruz rozpadły! PRZODOWNICA CHÓRU O dzieci, ojczystego ogniska podpory I zbawcy, umilknijcie! Jakiś język skory Zbyt łatwo ponieść może dzisiejsze nowiny Do uszu naszych panów… Czekam tej godziny, Gdy trupy ich płomienny żar rozgryzać pocznie. ORESTES Potężne Loksyjasza nie zdradzą wyrocznie: Toć on mnie na tę drogę pchnął swymi rozkazy, Krew w żyłach mi ścinając, gdy po kilka razy Pogroził groźbą zemsty, jeśli nie uśmiercę Zabójców rodziciela, bo — mord na morderce! „Twa dusza — tak powiedział — sczeźnie, zginie marnie; Jak wołu ryczącego, będą cię męczarnie Na drogach twych ścigały!”. Oto jego słowa, Wieszczące, jaki gniew się w łonie zmarłych chowa I jakie spustoszenia rozsiewa ponure: Że straszna mnie choroba połamie, że skórę Ostrymi będzie szarpać zębami na sztuki, Spoczwarzy dawne kształty. Nie koniec nauki: Opadną mnie — tak wróżył — widma, Erynije, Z wylanej krwi ojcowskiej wrzący płód ożyje I sen mi wszelki wydrze, albowiem me oczy Zobaczą błysk ich paszczęk w najgęstszej pomroczy; Wyprawia je spod ziemi niepomszczony bliski, Ażeby nas skrytymi ścigały pociski, By szczuły nas majaków rozpętaną sforą, Do szału przywodziły mózg nasz trwogą chorą; Że z miasta mnie głos ludu na nędzę wywoła! A takim wywołańcom nie wolno jest zgoła Kielicha tknąć — w ofiarnym gdy zechce obrzędzie Wziąć udział, tejże chwili odepchnięty będzie: Gniew ojca niewidzialny odtrąca zbrodniarza! Przytułku nikt mu nie da; dola jego wraża, Samotna, bez przyjaciół, wszelkiej czci daleka, I śmierć go pełna hańby i samotna czeka, Acz umarł, będąc żywym… Oto wyrok nieba! Tym wróżbom Loksyjasza uwierzyć mi trzeba, A choćbym i nie wierzył, dzieło spełnić muszę. Zbyt dużo dzisiaj przyczyn nagli moją duszę: Od boga dany rozkaz i ten srom ojcowski, Ohydny, i to jarzmo nieuchronnej troski. Dopuścić wszak nie mogę, by ziomkowie moi, Ci sławą przepojeni rycerze spod Troi, Służyli dwom niewiastom — że i on niewieście Jest rówien, w krótkim czasie pokaże się wreszcie. PRZODOWNICA CHÓRU O wielkie Mojry, błagamy, niech bóg W swej mocy obrończej Zwycięstwem prawa tę walkę zakończy! „Jeśli cię język nienawistny zmógł, Niech twój go język nienawistny zmoże!” — Takie jest dawne przykazanie boże. A zaś: „Od mordu niechaj ginie wróg, Który mordował!” — taka od stuleci Niezaprzeczona ludziom prawda świeci. ORESTES Ojcze, nieszczęsny ty mój! Jakimiż cię dzisiaj ofiary, Jakimiż cię modły, ach, wyzwolić z więzów mogiły? Światłości nie znosi mrok. Lecz nam — Atreusza my stary Ród, który zginąć już ma — hymn żalu, o, jakże jest miły! CHÓR Synu! Płomieni żrących ostry ząb Nie niszczy duszy człowieka: Gniew zmarłych żyje wciąż! Oto mogilna wzdycha głąb I wraz powstaje mściciel — mąż. Zabity twój ojciec czeka, Czy zemsta już niedaleka: Ku zemście, o synu mój, dąż! ELEKTRA Ojcze, wysłuchaj i mnie! Skargę ci niosę żałosną: Oboje my, dzieci, twój grób łzami zlewamy gorzkiemi. Biedny, tułaczy nasz los! Cierpienia po drodze nam rosną. Co złe jest, co dobre, kto wie? Czy klątwa nie zniknie nam z ziemi? PRZODOWNICA CHÓRU A jednak jeszcze sprawić może bóg, Że pieśń tryumfu spłynie z waszych warg. Dziś przy tym grobie pełno łez i skarg, Jutro weselnie zamku tego próg Powita męża, co złu zdeptał kark. ORESTES Czemużeś, ojcze mój, Nie padł chwalebnie pod Troją, Licyjskim powalon oszczepem? Sławy promienny byłby spłynął zdrój Na głowy twych dzieci, co w hańbie tu stoją. Nad morzem, pod niebios tych sklepem Przegodny miałbyś kurhan, cnym sypany wojom. CHÓR Druh swoim druhom, wśród podziemnych pól W monarszej panuje chwale; Z książęty mrocznych niw Zasiada razem władny król, Tak, jako wówczas, kiedy żyw Złociste berło wspaniale Nad lądy dzierżył i fale, Dla świata poszana i dziw. ELEKTRA Nie ojcu było tam lec, Na polach Troi, w żołnierzy Walczących rozlicznym szeregu! Morderca jego precz od naszych miedz Powinien był zginąć u krwawych rubieży, U Skamandrowego tam brzegu! Na życiu twym, nie śmierci, ojcze, nam zależy. PRZODOWNICA CHÓRU Droższe nad złoto wypowiadasz słowa, O dziecię moje, słodsze niźli błonie Hyperborejskie! Lecz gdy straszny bicz Smaga, coć powiem: ziemia dawno chowa Tych, których ręka była nam gotowa Pomóc, a we krwi pomazane dłonie Władców dzisiejszych. Nienawiść w nich płonie Większa ku dzieciom niż ojcu! Tak licz! ORESTES Jak pocisk, tak mi serce Przenika treść twych słów. O Zeusie! Ty na morderce Mściwy spod ziemi wywiedź huf: Gdy padną spokoju odzierce, Umarli spokój swój odzyszczą znów. CHÓR Obym radosny mogła nucić śpiew, Radosnym patrząca okiem, Jak się z niewiasty leje krew, Jak zdradny pada mąż! O tak, w głębokiem Wnętrzu mej duszy rozszalał się gniew! Nienawiść mnie straszna prze, dzikim się zrywa potokiem. ELEKTRA Karzącą jeszcze rękę Wznosi wszechmocny bóg. Tak! Tak! Krwi godną podziękę Otrzyma jeszcze rychło krwawy wróg. O Ziemio! O Piekło! Wy mękę Pomścijcie naszą, spłaćcie zbrodni dług! PRZODOWNICA CHÓRU Takie jest prawo: męka wstaje z mąk, Krew z krwi się rodzi. Nieuchronny los — Mściwy po świecie brzmi Erynij głos, Jako z morderczych, strasznych padnie rąk, Kto śmiał morderczy, straszny zadać cios. ELEKTRA O biada! Biada! O wszechwładne moce Dzierżaw podziemnych, o klątwy, w głębinie Mogił ukryte, patrzcie na sieroce Plemię Atrydów, jak ninie Bez czci, bez domu, bez pomocy ginie! CHÓR O, jaki serce me ogarnia strach, Gdy słyszę te skargi twoje! Jak mi się walą me nadzieje! Ach! Ale choć w wnętrzu mym wrą niepokoje, Jeszcze mi radość przebłyskuje w łzach: Patrząca na jasną twą moc, chmur żadnych już się nie boję. ELEKTRA Od czego zacząć? Wyliczać katusze, Któreśmy zniosły od matki? Czyż ziści Przez to się żądza ukojeń? Mą duszę Szarpie zły wilk nienawiści, Gniew ją rozpala nad ogień ogniściej. CHÓR A my, jak płaczek kissjańskich tłum, Ze żarem skarg wśród łona, Dźwiękom żałobnych folgujący dum, Podnosiłyśmy dłoń, bijąc się w pierś i skroń. Za razem pada raz — tak ból opętał nas, Że oddech snać już wszystek we wnętrzu naszym skona. ELEKTRA O biada! Cóżeś zrobiła, Nieszczęsna matko? Jakiż pogrzeb miał Ten książę, ten wódz, godzien chwał? Samotna go w mrok swój mogiła Bez jęku ludu, bez pieśni spowiła! CHÓR Okaleczyli — słyszysz? — jego ciało, Bezecnie potem schowali pod ziemię… A tobie cóż zostało? Bólu i łez niemało, Hańby ojcowskiej niepomszczone brzemię! ELEKTRA O losie ojca słyszę z twoich warg, A ja, trapiona znojem, W ohydnym jarzmie uginałam kark. Skuta jak wściekły pies, wśród bezowocnych łez Trawiłam dzień za dniem! Śmiać się w więzieniu tem? Nie! Raczej wyć mi bez miary! Zapisz to w sercu swojem! CHÓR Niech ci do wnętrza przez uszy Wniknie to wszystko, co na uściech mam! Jak było, słyszałeś. Wiesz sam, Co czynić ci trzeba. Niech duszy Żadna ci litość w tym boju nie wzruszy! ORESTES O, jaka hańba kryje się w twym słowie! Za hańbę ojca ona w tej godzinie Straszliwie mi odpowie! Tak, tego chcą bogowie. Tak chcą me ręce. Cóż, chociaż i zginę? PRZODOWNICA CHÓRU O wy, pomsty ukryte potęgi, Przeradosną zbierzcie się gromadą Na ten wielki, na ten święty czas! Ojcze, syna wysłuchaj przysięgi! Już się mroki zwyciężone kładą. Idzie wolność wśród słonecznych kras. ORESTES Więc, ojcze mój, Niechaj będzie złemu kres! ELEKTRA I córka twa Wzywa ciebie pośród łez. CHÓR O, wszyscy my Towarzyszym prośbom tym! ORESTES, ELEKTRA, CHÓR Przeciwko wrogom zbudź się złym, Na światłość wyjdź z mogiły! ORESTES Tak, krew za krew! Tak, morderstwo pomści mord! ELEKTRA Wszechmocny bóg Niech ma w pieczy swej nasz kord! CHÓR Chwyta mnie lęk Na tych krwawych przysiąg głos. ORESTES, ELEKTRA, CHÓR Długie już lata czeka Los, Oby się wypełniły! / Podczas wierszy następnych Orestes i Elektra wstępują na grób ojca. / CHÓR Dziedziczny grzechu nasz! Klątwa — to twoja straż! O ty, najkrwawsza z ran, Komu wytchnienie dasz, Któż twego bólu pan? Tylko Atrydów płód Rozetnie dawny wrzód: Dziedzicu, dom swój lecz! Bogów ci wzywam wprzód, By twój nie chybił miecz! PRZODOWNICA CHÓRU O mieszkańcy tych podziemnych stref! Jeśli dotarł do was przysiąg zew, Dajcie dzieciom pomścić ojca krew! ORESTES / klęczący na grobie, uderza ręką o ziemię / Mój ojcze, któryś skonał niekrólewskim skonem, Ramieniem pozwól zdobyć tron niezwyciężonem! ELEKTRA I ja mam, ojcze, prośbę: niech twa moc zwycięża — Przemógłszy Ajgistosa, daj mi dom i męża! ORESTES Przehojne ci obiaty wówczas lud mój złoży. Lecz jeśli nie wysłuchasz, w dzień umarłych boży Darami naszej ziemi nie będziesz uczczony! ELEKTRA I ja ci z ojczystego domu zniosę plony Bogate w dzień zaślubin i we czci najszczerszej Ze wszystkich grobów rodu twój przystroję pierwszy. ORESTES O Ziemio! Wróć nam ojca! Niech na bój nasz patrzy! ELEKTRA Daj moc, o Persefasso, w tej walce najrzadszej! ORESTES O, pomnij, ojcze, krwawej, morderczej kąpieli! ELEKTRA Bacz sieci, w którą chytrze spowić cię umieli! ORESTES W żelazne ni kajdany tak cię podle skuli. ELEKTRA O zdradnej, drogi ojcze, pamiętaj koszuli! ORESTES Ta hańba czyż cię z głębi grobu nie wywoła? ELEKTRA Ku dzieciom swym najdroższym nie podniesiesz czoła? ORESTES Na pomoc sprawiedliwość ześlij swej rodzinie Lub niech od równej broni wróg twój dzisiaj zginie, Jeżeli chcesz zwycięsko wyjść z tej sromnej matni! ELEKTRA Wysłuchaj, luby ojcze, mej prośby ostatniej! Przy grobie twym stoimy — schroń ci to jedyna: Nad córką swą się zmiłuj, ulituj się syna. Od nieszczęść ostatecznych ratuj swoje plemię, Byś żył, chociaż twe ciało zagrzebano w ziemię! ORESTES Wysłuchaj, wszak ci głos nasz wznosi się dla ciebie! Te prośby nasze spełnisz ku własnej potrzebie, Albowiem człek umarły żyje w dzieciach dalej: Są one ni to korek, co płynąc po fali, Na sieć wskazuje w morskiej zanurzoną toni. PRZODOWNICA CHÓRU Dość skarg już, choć wam żalu serce me nie broni! Cześć godną oddaliście zhańbionej mogile, Lecz jeśliś postanowił pofolgować sile I działać, to idź, próbuj, co ci zdarzą bogi! ORESTES Już idę… Tylko jedno jeszcze słowo — z drogi Nie zwiedzie nas pytanie — po cóż te obiaty? Czyż śle je, by zmyć winę przebolesnej straty, Co nigdy zmyć się nie da? Czyż oddać zamierza Spóźniony hołd pamięci zmarłego rycerza? Nie! Okup to zbyt mały — nie zmaże jej zbrodni. Daremne wszelkie trudy: za krew, najniegodniej Wylaną, choćbyś wszystko poświęcił — daremnie!… Odpowiedz, jeśli możesz, zrzuć tę troskę ze mnie! PRZODOWNICA CHÓRU Odpowiem, byłam przy tym… Senne ją opadły Majaki; przebudzona groźnymi widziadły, Posyła dziś te dary niewiasta bezbożna. ORESTES A snu tego osnowa? Czyż posłyszeć można? PRZODOWNICA CHÓRU Powiada, iże smok się narodził z jej łona. ORESTES Cóż dalej? Co poczęła matka przerażona? PRZODOWNICA CHÓRU Jak dziecko, tak potwora złożyła w kolebce. ORESTES A czymże gad ten żywie? Czyje mleko chłepce? PRZODOWNICA CHÓRU Zdawało się jej we śnie, że karmi go sama. ORESTES Na piersi nie zostałaż jadowita plama? PRZODOWNICA CHÓRU Wraz z mlekiem wytrysnęły czarne krwi potoki. ORESTES Zaprawdę, sen niezwykły, sen to jest głęboki. PRZODOWNICA CHÓRU Zerwała się ze krzykiem, trwoga siadła na niej; Niejedną zapalono pochodnię dla pani, Od dawna zgasłą w mrokach. I oto, nadzieję Żywiąca, iż odwróci nieszczęścia koleje, Zleciła nam te dary położyć na grobie. ORESTES Na ziemię, na grób ojca zapowiadam tobie, Że straszne twe widzenie sprawdzi się przeze mnie! Odgadłem ci ja sen twój, widne mi są ciemnie: Bo jeślić z tego łona, co mnie dało życie, Narodził się ów potwór, jeżeli okrycie W kolebce mojej znalazł, jeżeli ta żmija To samo mleko z piersi mej matki wypija, Jeżeli razem z mlekiem czarna krew wycieka, Aż matka z wielkim krzykiem zrywa się — daleka Nie może być jej chwila! Ona to zrodziła Potwora, więc i umrze od niego! Mogiła Gotowa — ja tym smokiem! Ja mordercą matki! Tak sen mi ten rozkazał. A was tu na świadki Przyzywam, snu krwawego moich współtłumaczy. PRZODOWNICA CHÓRU Niech stanie się! A teraz twój rozum wyznaczy, Co czynić i jak czynić mają przyjaciele. ORESTES To łatwo. Jużem wszystko obliczył w tym dziele. Ty, siostro, wrócisz do dom. Lecz nasze zamysły Okrywaj w tajemnicy, ażeby nie prysły! Podstępem dostojnego uśmiercili męża, Więc niechaj sieć podstępu dziś i ich zwycięża! Tę śmierć im sam Loksyjasz w swej mocy wywróżył, Apollo, wieszcz, co nigdy kłamowi nie służył. Wędrownik, w wędrownika odzieniu się zjawię U bram naszego domu; pomocnym w tej sprawie Pylades, druh mój wierny od pierwszego czasu. Używać będziem obaj mowy spod Parnasu, Języka, jakim mówi lud w krainie Foków. Odźwierny nie otworzy, wstrzyman naszych kroków Odgłosem: w domu zbrodni wszak tchórzostwo władnie. Będziemy więc czekali, aż nas kto zagadnie: „Ajgistos drzwi zamyka? Jak to? Czy nie słyszy Przytułku żądających, strudzonych przybyszy? Czy wyszedł? Czy otworzyć bram już nie ma komu?”. A skoro już przekroczę progi mego domu, Na tronie gdy ojcowskim zobaczę Ajgista, Gdy przyjdzie zawezwany, stanie, oczywista, Przede mną — przed mym okiem gdy, wstydem okryta, Pojawi się ta postać, wierzcie, nim zapyta: „A skądże, mój ty gościu?” — położę go trupem! Erynie wraz się zerwą nad mej stali łupem, Niesyte krwi, napiją się krwi po raz trzeci. A zatem, bacz mi, siostro, by tych planów sieci Nie stargał nikt przed czasem! Skrzętną bądź i czujną! Wy także swym językom nakażcie podwójną Roztropność: gdzie potrzeba, milczcie, gdzie wypada, Tam mówcie! Co do reszty, niech mieczem mym włada Ów władca nieuchronny, który kroki moje Skierował na te pomsty godziwe przeboje! / Pylades i Orestes ustępują na bok; Elektra znika w drzwiach ściany tylnej. / CHÓR Ludziom wrogie stada mnogie żywi ziemia; W głębi wód straszny płód czujnie, bujnie się rozplemia; Nieb przestwory Niepokoją meteory, A o burzy, co się chmurzy, Co ci w dom ciska grom, co przebiega niebios szlak, Powieć zwierz i lotny ptak. Ale męża cóż zwycięża? Cóż tu łamie Jego dłoń, gdy ma w broń hardą, twardą zbrojne ramię, W wolę duszy, Której żaden wzgląd nie ruszy? A niewiasta? Cóż wyrasta Ponad chuć? Walkę rzuć! Tam, gdzie żądzy płomień biegł, Padło zwierzę, zginął człek. A kto ducha swego skupił, ten posłucha, Jakiś były dziwy, Z jakiej zdrady Testiady — o krwawiące czyny! — Syn jej padł, bujny kwiat, bohater jedyny! Padł niegodnie przez pochodnię: w narodzin godzinie Żagwię oną rozpłonioną dały mu boginie — Matka miła ją zgasiła, zgasł syn nieszczęśliwy! Gdzież się zmieści tyle wstrętu, co w powieści O morderczej Skylli? Tak się darzy: z ręki wrażej bierze łańcuch złoty — Córkę zwiódł lśnisty cud kreteńskiej roboty — Pukiel z głowy przez namowy chytrego Minosa We śnie zdradnie ojcu kradnie. Pozbawiony włosa, Nisos kona — duszę z łona wziął Hermes tej chwili. A gdy sobie tak przypomnę te ogromne Zbrodnie, winy — jakimże dziś prawem Płyną skargi z mojej wargi? Czyż się brzydzę, czyż się wstydzę, stojąca nad krwawem Tego ślubu złem, co — boże! — Rzucił srom na ten dom, nad tą żoną, która śmiała Męża zmóc? Zginął wódz! Zgasła ziemi chwała — Ja znoszę to w pokorze. Teraz język mój opowie, że w przysłowie Wszedł mord straszny popełnion na Lemnie. I tę zbrodnię nazwać godnie Niesłychanym owym mianem. Nie ściga daremnie Klątwa boża. Ród ten zginie, Hańby on sprzątnie plon! Toć odarty z ludzkiej cześci, Komu wróg wielki bóg. Nie prawdaż się mieści W tym, co rzekłem ninie? Duszę lecz: krwawy ją rani miecz! Prawo zbaw, kto ma poszanę dla praw! Jeśli człek z drogi zbiegł, którą nakreślił Zeus swą dłonią, Jeśli znieść pragnie cześć dla tych, co bożych ustaw bronią, Przyjdzie wraz cnego wymiaru czas, Ajsa już ostrzy swój straszny nóż. Idzie czyn! Posiew win w zhańbionym domu wnet ożyje; Zbrodnię płać, głowę kładź, wstały już mściwe Erynije! / Orestes z Pyladesem wchodzą na scenę w ubraniu podróżnym; Orestes puka do drzwi pałacu. / ORESTES Chłopaczku, hej, chłopaczku! Czy słyszysz pukanie? Co, nie ma tam nikogo? Czy nikt tam nie wstanie Otworzyć? Hej, chłopaczku! Spełnij swą powinność, Jeżeli dom Ajgista wie, co jest gościnność. ODŹWIERNY / otwiera i mówi we drzwiach / Dyć słyszę. Skądże droga? Otworzyć mam? Komu? ORESTES Zapowiedz mnie, chłopaczku, państwu tego domu, Boć do nich z nowinami ważnymi przychodzę. Noc swemu zaprzęgowi rozpuściła wodze. Już czas, ażeby w porcie strudzony wędrowiec Zarzucił swą kotwicę! Biegajże i powiedz, / za odchodzącym Odźwiernym / Ażeby tu się zjawił ktoś świadomy sprawy, Najlepiej pani domu lub sam pan łaskawy, Bo juścić nie chcę słów swych owijać w bawełnę Z oględnej przezorności: otwarte i pełne Są tylko z mężczyznami wzajemne rozmowy. KLITAJMESTRA / wychodzi przed bramę, otoczona świtą sług i służebnic / Witajcie! Na przyjęcie dom nasz jest gotowy, Wnet wszystko, czego trzeba, z radością wam poda. I ciepła czeka kąpiel, i trudów nagroda: Wygodne, miękkie łóżko — gospodarze radzi. Lecz jeśli jaka sprawa ważniejsza prowadzi, Uprzedzę o tym męża — niech się mąż w tym wyzna! ORESTES Z krainy Foków jestem, Daulis ma ojczyzna. Wybrałem się w te strony, przynaglon własnemi Potrzeby, kiedy w drodze do argiwskiej ziemi Nieznany człek się do mnie przyłączył; w rozmowie Wymienił swe nazwisko: „Jestem Strofios — powie — Fokijczyk” i poznawszy cel mojej podróży, Polecił mi rzecz taką: „Niechżeć mi usłuży Twa dobroć — zauważył — i o Orestesie Rodzicom jego w Argos wiadomość poniesie, Że umarł. Dobrze również — tak powiedział dalej — Zapytać, czy by szczątki jego pochowali U siebie, czy też w obcej mają lec mogile Na wieki — o tym wszystkim dasz mi znać; w tą chwilę Popioły nieboszczyka, pogrzebane w cześci, Miedziana kryje urna”. Takiem słyszał wieści I takie wam powtarzam. Nie wiem, czyście krewni I jego przynależni — ojciec mnie upewni. KLITAJMESTRA O biada mi! Z rozpaczy serce moje kona! O ty, naszego rodu klątwo niezmożona, Wnikliwą masz źrenicę! Żadna się potęga Przed tobą nie uchroni! Pocisk twój dosięga I wali o ziem wszystko! Najdroższe istoty Zabierasz nam znienacka! Tak dzisiaj mój złoty Orestes! Od krwawego w domu tym bagniska Szczęśliwą uszedł stopą; mniemałam, że bliska Jest chwila wyzwolenia, a oto twa strzała Ostatniej mi nadziei pociechę zabrała!… ORESTES Tak, juścić ja bym wolał zawitać tu w gości, Nie smutne, lecz radosne niosąc wiadomości. Gościnną bym ci przyjaźń szczęsnych gospodarzy Uzyskał — a ponad to cóż tu więcej waży Dla gościa? Aleć takie dałem przyrzeczenie: Za serca idąc głosem, wyznać się nie lenię, Najdroższym Orestesa kłamać ja nie mogę. KLITAJMESTRA Nie mniej nam jesteś miły. Za daleką drogę Otrzymasz, coć się godzi w naszym domu — przecie Kto inny byłby przyniósł te wieści. Będziecie Spoczynek mieć po trudach, miłe goście moje! Czas wytchnąć wam największy. / do sługi / Prowadź na pokoje Tych panów! Nie odstępuj, bądź im na usługi! Przygotuj, co potrzeba, iżby po tej długiej Podróży miały członki ich wszelką wygodę. Za wszystko mi odpowiesz, jeśli się zawiodę Na tobie. / do Orestesa / Teraz pójdę. Me usta zaniosą Wiadomość panu domu. Przyjacielskim głosom Powierzyć trzeba sprawę — niechaj, jak wypada, Pomocną nam dziś będzie ich przeświatła rada! / Klitajmestra znika ze służebnicami w drugich drzwiach, Sługa z gośćmi wychodzi drzwiami głównymi. / PRZODOWNICA CHÓRU My, wierne dziewki, wznieśmy modły, By się zamiary powiodły, By zmógł Orestes ród ten podły! CHÓR Święta ziemio i ty, grobie święty! Król w twym wnętrzu spoczywa głębokiem, Wódz, co wodził potężne okręty — Słuchaj próśb tych, bądź podporą nam! Niech Pejto swą radą zwycięża, Niechaj Hermes, władnący nad mrokiem Państw podziemnych, użyczy oręża, By w tej walce legł morderczy kłam! / Z pokojów kobiecych wychodzi Cylissa, staruszka w zwyczajnym ubraniu nianiek. / PRZODOWNICA CHÓRU Niedobrze snać się sprawił w zamku nasz wędrowiec: Spłakaną widzę niańkę Orestesa. Powiedz, Cylisso, dokąd biegniesz? Wyszłaś poza wrótnie I łza ci towarzyszy. Czemu ci tak smutnie? CYLISSA O boże! Po Ajgista śle mnie nasza pani, By mąż od mężów powziął wieści, które dla niej Przynieśli ci dwaj goście. Prawda, wobec służby W posępnym tai radość spojrzeniu, bo cóż by Innego miała czynić? Lecz to znać, jak wiele Sprawili jej uciechy przybysze. Wesele Największe ma z największej tego domu klęski. A on? Jakiż mu uśmiech zaigra zwycięski Na ustach, gdy posłyszy tę straszną nowinę! O biednaż ci ja, biedna! Tyle lat już ginę Z żałoby w tym nieszczęsnym domu Atreusza! Z niejednej krwawej troski marła moja dusza, Lecz dotąd nigdym równej nie zaznała doli. Bez szemrań zniosłam wszystko, co targa i boli — A dzisiaj!… Mój Orestes! Jakem ja go strzegła, Tę rozkosz mego serca! Moja ręka biegła Od chwili, kiedy wyszedł z matczynego łona, Służyła mu cierpliwie, nigdy niezmęczona. Na krzyk najcichszy w nocy zrywałam się z łóżka, Trud wszelki lekceważąc, wierna jego stróżka… I wszystko to na próżno!… Juścić jest głupiutki, Jak zwierzę, taki dzieciak; trzeba znosić skutki — Nieprawda? — i za niego myśleć o wszelakiej Godzinie. Jeść mu dawać i pić, w powijaki Owijać, zważać na to, czy go czasem trocha Nie boli żołądeczek. Doglądaj pieszczocha, A jednak nie doglądniesz: wówczas do pieluszek Zabieraj się, naprawiaj, co zawinił brzuszek. Tak, praczką juścić byłam i niańką. Podwójne Zajęcie miałam, wiecie, gdy me oko czujne Oresta pilnowało, tej dumy ojcowskiej… I dzisiaj on nie żyje! A ja, pełna troski, Zmuszona jestem wzywać domu przeniewiercę I patrzeć, jak się cieszyć będzie jego serce. PRZODOWNICA CHÓRU A jakżeż on ma przybyć w tej gorzkiej potrzebie? CYLISSA Co znaczy to? Wytłumacz! Nie rozumiem ciebie. PRZODOWNICA CHÓRU Czy z świtą, czy samemu pojawić się każe? CYLISSA Z nim razem mają przybyć kopijników straże. PRZODOWNICA CHÓRU O, tego mu nie gadaj! Niech nasz wróg przybędzie Sam jeden na rozmowę — takie masz orędzie. Co tchu mu donieś o tym! I ciesz się! Rzecz posła, Ażeby myśl tajemna w jawny czyn wyrosła. CYLISSA Czyś jeszcze jest przy zmysłach? Po tej wiadomości? PRZODOWNICA CHÓRU A jeśli Zeus to wszystko zmieni i wyprości? CYLISSA Nie może być! Z Orestem zmarły i nadzieje. PRZODOWNICA CHÓRU Złym wróżem, kto tak patrzy na losów koleje. CYLISSA Co mówisz?! Czyżby inne doszły cię wywiady? PRZODOWNICA CHÓRU Nie pytaj się! Idź prędzej! Posłuchaj mej rady! Od boga to zależy. W głębi swego łona Co bóg tam postanowił, tegoć i dokona. CYLISSA Już idę. Tak, jak każesz, język mój wypowie. Niech wszystkim by najlepiej kierują bogowie! / Odchodzi. / CHÓR O Zeusie, królujący na niebieskim łanie, Teraz ty przy nas z swą pomocą stój! Niech po manowcach pan nie błądzi mój, Wszak ci o prawo rozstrzyga się bój — Prawa ty strzeż, o panie! Daj, by przez niego ród zaginął wraży, A on cię u twoich ołtarzy Podwójną i potrójną ofiarą obdarzy. Po raz się pierwszy dziś do wozu ciężkiego zaprzęga Ten po rodzicu kochanym sierota. Ty w ręku swych dzierż jego wodze, Niechaj się w biegu miarkuje potęga, Aby zmęczona nie zgasła ochota W tej twardej, chwalebnej drodze! Daj, by przez niego ród zaginął wraży, A on cię u twoich ołtarzy Podwójną i potrójną ofiarą obdarzy! Wy, bogactw królewskich skrzynie Mający w opiece swojej, Domu bogowie przyjaźni, Niech krew się dawna w nowej krwi rozpłynie, Niech wasza ręka stary mord rozbroi, Wyzwólcie nas z tej kaźni! A gdy się to stanie, nasz władca, nasz król Na gród swój niech spojrzy z pomroków mogiły, Niech widzi, jak zniknął ból, Nad łanem ojczystych pól Jakie się blaski swobody rozlśniły! I ty pomóż, synu Mai! Największyś ty z wszystkich bogów Śmiałego przyjaciel kroku. Cóż się przed tobą utai? Odsłaniasz skryte plany wrogów, Lecz sam ty wolisz kroczyć wśród nocy rozłogów, Dnia niewidzialny oku. A gdy się to stanie, nasz władca, nasz król, Na gród swój niech spojrzy z pomroków mogiły. Niech widzi, jak zniknął ból, Nad łanem ojczystych pól Jakie się blaski swobody rozlśniły! Na miejscu żalów, skarg Popłynie zbawcza wieść Z naszych niewieścich warg, Przy dźwięku lutni przeradosny glos. O cześć ci, grodzie, cześć! Twoich najdroższych szczęsny spotkał los, Odparty klątwy cios. A kiedy nadszedł już dzień, Choć rzeknie ci: „Synu, o, stój!” — Łam winę bez lęku i drżeń! Niech wtedy przez ciebie ojciec mówi twój! Perseuszową zbudź Odwagę w sercu swem, Umarłym sławę wróć, Pomściwszy śmierć ich! Twoja zbrojna dłoń Niech się zboryka z złem! Niechaj morderców — litości się chroń! — Równa rozgromi broń! Tak, kiedy nadszedł już dzień, Choć rzeknie ci: „Synu, o, stój!” — Łam winę bez lęku i drżeń! Niech wtedy przez ciebie ojciec mówi twój! / Od strony, ku której udała się była Cylissa, zjawia się Ajgistos. / AJGISTOS Przychodzę zawezwany, nie z swej własnej chęci. Podobnoć jacyś obcy, w gościnę przyjęci, Wiadomość mają dla mnie — ach, niepożądaną! — O śmierci Orestesa. Zbyt bolesną raną Dotknęłoby to dom nasz, który do tej pory Nie zdołał jeszcze powstać, tak śmiertelnie chory Z dawnego krwi upływu… Prawdaż się w tym mieści? Jak sądzić?… Czy też tylko spłodził lęk niewieści Majaki niepochwytne? Wiadomo co komu? PRZODOWNICA CHÓRU Tak, myśmy to słyszały. Ale wejdź do domu, Zapytaj się przybyszów! Świadczenie jest niczem, Gdy mąż sam może stanąć przed męża obliczem. AJGISTOS Zobaczyć chcę posłańca. Rzeczą gospodarza Wybadać go, czy widział śmierć tę, czy powtarza Niepewne, błędne słuchy, słyszane od ludzi; Ma dusza widzi jasno: niełatwo ją złudzi. / Ajgistos wychodzi. / CHÓR Jakich zaklęć, Zeusie, użyć mam? W jakim dzisiaj pomodlić się słowie? Wszystko próżny kłam: Wrzenia swego serca nie wypowie. Teraz czyn się ogromny dokona, Teraz miecz się w pierś zdradziecką wparł: Albo zniszczy dom Agamemnona Lub swobody jasny wznieci żar. Złote berło, co waliło miasta, Władnąć będzie, jak za dobrych lat — Orestesa gromka moc wyrasta Przeciw sprawcom pogromu i zdrad. Idzie pan nasz w bitewnym rynsztunku — Niech zwycięstwo da mu wielki bóg! GŁOS Z WEWNĄTRZ Ratunku, ach, ratunku! CHÓR Hej! Czy już go zmógł?! Cóż się tam dzieje w pałacu? Słyszycie?! PRZODOWNICA CHÓRU Wypełnia czyn się krwawy. Ustąpmy w ukrycie, By nikt nas nie posądził o wspólnictwo w winie. Zapewne już ta walka rozstrzygła się ninie. / Chór znika w jednej z bram; scena pusta; noc. Z drzwi środkowych wybiega jeden z sług i puka do pokoju Klitajmestry. / SŁUGA O biada! Pan mój zabit! Zabiła go zdrada! Raz jeszcze wołam: biada! I po trzykroć biada! Już nie ma Ajgistosa!… Otworzyć! Hej! Prędzej! Niezbędna wszelka pomoc w tej straszliwej nędzy! Otworzyć i niewieście pokoje! Lecz, boże, Zmarłemu na co zda się?!… Nic już nie pomoże! Hej! Hej! Pogłuchły czy posnęły?… Daremne wołanie… Gdzie jesteś, Klitajmestro?! Czy nikt tam nie wstanie?! Co robić? Ach, nieszczęście będziem mieli nowe! Miecz pomsty, zda się, spadnie i na pani głowę! KLITAJMESTRA / wychodzi z izby / Co znaczą te hałasy?… Co trapisz kobiety? SŁUGA Umarli, mówię, żywych mordują! O rety! KLITAJMESTRA Rozumiem już zagadkę!… Boże!… Łotry! Zbóje! My zdradą mordowali, zdrada nas morduje! Podajcie mi siekierę! Gdzie mordu narzędzie?! Zobaczę, kto tu padnie, kto zwycięzcą będzie! / Sługa biegnie na pokoje kobiece; Orestes wychodzi z drzwi głównych, za nim Pylades; podczas następnych wierszy drzwi pozostają otwarte; widać przez nie zwłoki Ajgistosa. / ORESTES Ha, jesteś! Ciebie szukam! Tamten ma za swoje! KLITAJMESTRA Zabity mój Ajgistos!.. Jak ja się ukoję? ORESTES Miłujesz go… I owszem: jedna wam mogiła, Ażebyś go po śmierci podle nie zdradziła. / Dobywa miecza. / KLITAJMESTRA / odsłania piersi / Powstrzymaj miecz ten, dziecię! Nie sprowadzaj zguby Na pierś tę! Tyleś razy, o mój synku luby, Pił mleko z niej! Sumienia wzbudź w sobie ostatki! ORESTES / opuszcza miecz, do Pyladesa / Co czynić, Pyladesie? Nie zabijać matki? PYLADES Zapomnieć chcesz przykazań świętych Loksyjasza, Pytyjskich wieszczb? Przysięga czy cię nie przestrasza Złamana? Czy się druh mój bogom sprzeniewierzy? ORESTES Twe słowo zwyciężyło… Radzisz jak najszczerzej. / do Klitajmestry / Ty — chodź!… Niźli mój ojciec droższym on był tobie Za życia — przy nim zginiesz, w jego legniesz grobie. Kochałaś go, dla człeka nienawiść mająca, Któremu należała twa miłość gorąca. KLITAJMESTRA Chowałam cię — starości mojej bądź pociechą! ORESTES Co? Z ojca morderczynią żyć pod jedną strzechą? KLITAJMESTRA Współwinna była Dola we wszystkim, me dziecię! ORESTES Więc Dola dziś i ciebie z tego świata zmiecie! KLITAJMESTRA Nie lękasz się, mój synu, klątwy matki? Powiedz! ORESTES Tej, co mnie wypędziła na nędzy manowiec? KLITAJMESTRA W przyjaznym żyłeś domu, wysłany przeze mnie. ORESTES Wolnego ojca dziecko sprzedałaś nikczemnie! KLITAJMESTRA A gdzież jest ta zapłata, co tak myśl ci tłoczy? ORESTES Nie wstydzę się twej hańby wyjawić ci w oczy. KLITAJMESTRA I ojca rozważ winy — kto co winien komu! ORESTES Na bojach miewał trudy, a ty wczasy w domu. KLITAJMESTRA Niedobrze jest niewieście, kiedy mąż nie wraca. ORESTES Siedzącą przy kominku żywi męża praca. KLITAJMESTRA Cóż, synu? Chcesz mordować swoją matkę własną? ORESTES Ty sama się mordujesz! Niech oczy twe zgasną! KLITAJMESTRA Pamiętaj, sfora matki jak cię ścigać może. ORESTES A ujdęż, poniechawszy, tej ojcowskiej sforze? KLITAJMESTRA Więc płaczę nadaremnie, żywa, a już w grobie? ORESTES Śmierć ojca — oto wyrok, przeznaczon i tobie. KLITAJMESTRA O, biada mi! O biada! Ta ci jest ma żmija! ORESTES Nie płona snów twych wróżba! Grzech dziś grzech zabija. / Prowadzi ją ku bramie głównej. Pylades idzie za nim. Chór zjawia się znowu. Podczas gdy się szykuje, mówi Przodownica chóru. / PRZODOWNICA CHÓRU Nad śmiercią tych obojga niemało boleję, Lecz jeśli już Orestes spełnił swe nadzieje Przelewem krwi — ostatnim, módlmy się głęboko, Ażeby nam nie zgasło domu tego oko. CHÓR Czas nieuchronnych spłat Na ród Priama padł, Zemsty rozpłonął gniew. Krwawy nawiedził srom Agamemnona dom — Dwojaki zbój, Dwojaki lew. Ale powrócił zbieg W zhańbiony zamek swój. Sam bóg go tu przywiódł, Co go tak czujnie strzegł. Radosny wznieśmy głos: Szczęsny zawitał los! Rycerny, możny pan Dom nasz wyleczył z ran, Hańbę już zmył. Będzie nam żył Płodny dobytku łan! Duch nieuchronnych spłat Odział się płaszczem zdrad — Możeż płaszcz inny mieć Ta, którą jedną z cór Zeusa, władcy chmur, Nazywa lud? W podstępu sieć Odział się pomsty kształt: Gniew ją płomienny wiódł Na wroga, by zginął wśród jej zabójczych fałd. Radosny wznieśmy głos: Szczęsny zawitał los! Rycerny, możny pan Dom nasz wyleczył z ran, Hańbę już zmył. Będzie nam żył, Płodny dobytku łan! Oto Loksyjasz, on, Co ma w Parnasie schron, We mgły spowity żleb, Wywróżył pomście, że zdradę ten zmógł, Kto, krew chcąc pomścić, z zdradnych nie zszedł dróg; Nie zbrodnia to, gdy pomoc śle nam władca nieb, Czyn to godziwy, sam go spełnia bóg. Wokrąg rozbłysły już Złote płomienie zórz. Tyle rozkoszy, tyle — Zwycięstwa słodka dań! Prastary domie, wstań, Za długo leżałeś w pyle! Spokoju święty czas Rychło nawiedzi nas, Wkroczy w twych ojców gmach, Boś zmył z swych progów dawnej hańby kał. Oby co prędzej głos tryumfu brzmiał: Wygnany rój złych duchów, które siały strach, Wyzwalających blasków idzie zwał. Wokrąg rozbłysły już Złote płomienie zórz. Tyle rozkoszy, tyle — Zwycięstwa słodka dań! Prastary domie, wstań, Za długo leżałeś w pyle! / Ściana tylna się rozsuwa; na marach widać zwłoki Ajgistosa i Klitajmestry, obok nich Orestes. Służba trzyma płaszcz, w którym zamordowano Agamemnona. Przed zamkiem gromadzi się lud. / ORESTES Patrzajcie! Oto dwoje tyranów ojczyzny, Co ojca mi zabili i dom mój, tak żyzny W dobytek, okradali! Z jakim dumnym czołem Siedzieli wraz na tronie, a i teraz społem Miłością połączeni! Zaprzysięgli razem Śmierć ojca i pod jednym chcieli spocząć głazem — To wszystko dziś się spełnia. A wy, naszej nędzy Świadkowie tu obecni, przyjrzyjcie się przędzy Zdradliwej, którą ojcu biednemu na nogi I ręce zarzucono. / do służby / Rozwińcie złowrogi Ten płaszcz i między lud go zebrany ponieście! Niech zdrady to narzędzie zobaczy nareszcie I ojciec — nie mój ojciec, lecz wszechwidne słońce — Niech ujrzy dzieło matki! Pragnę mieć obrońcę W dzień sądu, iżem mord ten spełnił według prawa, Na matce mord. Ajgistos — jego dola krwawa Jest słuszna, o nim mówić nie warto. Lecz o tej, Co takiej dokonała na mężu sromoty, Na ojcu swych, tak dzisiaj nienawistnych dziatek — Nosiła mnie w swym wnętrzu, miała podostatek Miłości, a dziś wroga ma we mnie — tak, o niej Powiedzcie, co myślicie? Nikt się nie obroni Przed takim, jak ta, gadem. Jadowita żmija Już samym swym dotknięciem na wieki zabija, Nie ukąsiwszy wcale. Taki potwór siedział W jej duszy! / służba wraca z płaszczem / A jak o tym, iżbym nie powiedział Zbyt srogo, mam się tutaj wyrazić? Na zwierza Dzikiego to samołów? Całunna odzieża Dla zmarłych? Nie! To sidła, które zbój nastawia, Z rabunku li żyjący, z mordu i bezprawia! Ach, jakąż czuje rozkosz, jeśli do tej sieci Przechodniów nieopatrznych jak najwięcej wleci. / odwraca się znów ku zwłokom matki / Mieć taką żonę?! Boże, raczej wytęp do cna Me plemię! Niechaj padnę, gałąź bezowocna! CHÓR Ojej! Ojej! Strach takich czynów, strach! Okropną śmiercią zginął on! Ach, ach! Ale i boleść bujny wyda plon. ORESTES Jest winna czy niewinna? Płaszcz ci ten nie przeczy Jej zbrodni. Oto patrzcie! Ślady krwawej cieczy! Tak, patrzcie! Zblakła plama, co zżarła purpurę, Na wskroś jest zgodna z czasem, gdy dzieło ponure Spełniono. Nic cim wówczas ja nie wiedział o tem, Wygnany z mego domu. Ale dziś, z powrotem Przyszedłszy, widzę jasno, gorzkie łzy dziś leję, Mający to przed sobą. Rodu mego dzieje, Cierpienia jego wszystkie stają mi przed oczy I serce mi ten straszny jad zwycięstwa tłoczy. CHÓR Któż w życiu tym spokojny miewał dach? Któż się uchronił win i plam? Ach, ach! Dzień każdy nowy ból gotuje nam. ORESTES Jak skończy się to wszystko, czy wiecie? Ja nie wiem. Wyskoczył z toru zaprząg mej duszy, zarzewiem Pędzony gdzieś na oślep. Cugle mi wypadły Z rąk. W sercu przeraźliwą nuci strach pobladły Melodię, serce w dziki pogania mi taniec. Słuchajcie, przyjaciele! Nim jeszcze skazaniec Utraci wszystkie zmysły, powiedzieć wam pragnie, Że mord na matce spełnił według praw — na bagnie, Na bogów — tej ohydzie, na ojca przeklętej, Nikczemnej morderczyni! Sam Loksyjasz, święty Wróżbita, pchnął mnie k'temu. Wzywam go na sędzię. W wyroczni rzekł mi swojej, że nikt mnie nie będzie Obwiniał, gdy to spełnię. Lecz jeśliby miała Zawahać się ma ręka, ludzkich myśli strzała, Chociażby najostrzejsza, nie wniknie do sedna Tych kar, które ma znosić moja dusza biedna. A teraz — czy widzicie ten pokutny wieniec I różdżkę tę oliwną? Idę, potępieniec, O łaskę błagający, tam, do pępka ziemi, Do schronu Loksyjasza, gdzie iskry wiecznemi Wybucha ogień boży. Od mej krwawej winy Uciekam w jego progi, bo tam mi jedyny Wyznaczył on przytułek! A was, Argiwowie, Upraszam, byście, pomni naszych klęsk, w swym słowie Świadczyli mi, gdy wróci Menelaos. Dola Tułacza z ojczystego wypędza mnie pola, Rodzoną matkę dłoń ma wszak zabiła krwawa: I w życiu, i po śmierci taka moja sława. PRZODOWNICA CHÓRU Nie bluźnij swemu dziełu! Własnymi wargami Nieszczęścia nie sprowadzaj na siebie! Nie plami Twój czyn: wyswobodziłeś gród Argiwów cały, Gdy głowy tych potworów stopy twe zdeptały. ORESTES Ha! Ha! Niewiasty straszne widzę… Podobne Gorgonom, Odziane w czarne płaszcze, z skronią oplecioną Wężami… Nie! Pozostać dłużej tu nie mogę! PRZODOWNICA CHÓRU Ach! Cóż za płone strachy budząć taką trwogę? Ty, z synów najwierniejszy, zwycięzcą z tej wojny Wyszedłeś, więc bądź silny, zwycięzco dostojny! ORESTES Nie strachy oneć widma, nie majaki chore: Wyraźnie widzę matki rozjuszoną sforę. PRZODOWNICA CHÓRU Twa dłoń od krwi przelanej dotychczas nie sucha I stąd to jest ów obłęd, co gasi ci ducha. ORESTES Wszechwładny Apollinie! Rój się nowy tłoczy… Kroplami krwi te groźne pobłyskują oczy! PRZODOWNICA CHÓRU Potrzebać odkupienia. Niech cię tylko ręką Loksyjasz dotknie świętą, a koniec twym mękom. ORESTES Ach, wy ich nie widzicie! Lecz ja patrzę na nie. O, precz stąd, precz!… Ma stopa już tu nie zostanie. / Wybiega. / PRZODOWNICA CHÓRU Więc żegnaj! Niechaj bóg cię prowadzi i w nędzy Twej strasznej niech pomocyć udzieli co prędzej! CHÓR Oto się burzy nad królewskim domem Dziki rozszalał ból, Trzykrotnym uderzył weń gromem. Zginął Tyestes — i to był początek — Z rozpaczy nad śmiercią dzieciątek. Potem zaś władcę naszego ubili: W łaźni, w zdradzieckiej chwili, Skończył Achajów król. A teraz trzeci. Kto on? Odkupiciel? Czy też mordercą on? Ach! Kiedyż raz już spocznie klątwa-mściciel, Kiedyż powstrzyma swój gon? Eumenidy OSOBY DRAMATU: * Prorokini, kapłanka delficka * Apollo * Orestes * Klitajmestra * Hermes * Chór Erynii (Eumenid) * Lud. Sędziowie. Kapłani. / W głębi front świątyni Apollina w Delfach. / / Drzwi zamknięte, obok nich stara Prorokini w sukni kapłanki, z wielkim kluczem przewieszonym przez ramię; we włosach gałązki oliwne. / PROROKINI Ze wszystkich najpierw bogów modlitwa ma idzie Ku Ziemi, ku prawieszczce. Potem cześć Temidzie Oddaję, co, jak głoszą dzieje, na urzędzie Proroczym nastąpiła po matce. Niech będzie Poświęcon trzeci pokłon również córce Ziemi, Tytanów latorośli, Fojbie: szła za niemi, Nie siłą, tylko zgodą w tej świętej ustroni Osiadłszy. Zaś dziedzictwo i nazwisko po niej Wziął Fojbos. Od jeziora, co wśród opok leży Delijskich, do Pallady przypłynął wybrzeży, A stamtąd k'nam zawitał, w dzierżawy Parnasu. W pochodzie uroczystym, pośród gęstwi lasu Bezpieczne wycinając mu drogi, szli przed nim Synowie Hefajstosa, hymnem niepoślednim Wielbiący swego pana. Tej pamiętnej chwili Mieszkańcy i król Delfów szumnie ugościli Przybysza. Siłę bożą wlał mu Zeus do wnętrza, By objął jako czwarty tron Wieszczów. Najświętsza Potęga Loksyjasza wieści od tej pory Rozkazy rodzicowe. Takie to mój skory Czci język władne bóstwa. Obok nich Palladę, Mędrczynię, w swoich modłach przepokornych kładę I nimfy, w korycyjskich skałach skryte władztwo Mające, gdzie się gnieżdżą demoni i ptactwo Wszelakie szuka schronu. Bromiosa pomnę, Co stał się tego miejsca panem, gdy niezłomne Swe siły zwrócił gniewnie przeciw Pentejowi: Bachantki swe nań puścił, wiedząc, że go złowi Ich sfora i zaszczuje na śmierć ni zająca. Niech będzie też wspomniana krynica szemrząca Plejstosa — wraz z potężną mową Posejdona, A w końcu Zeusa wzywa warga rozmodlona, Ze wszystkich najwyższego. Teraz, wieszczb mistrzyni, Na tronie swym zasiędę. Niech się łaska czyni Nade mną większa dzisiaj niźli w innym czasie. Zebrani Hellenowie mogą wejść, a zasię W porządku, jaki los im wyznaczył i droga Zwyczaju. Głosić będę świętą wolę boga. / Otwiera drzwi świątyni i wchodzi do wnętrza. Po chwili wraca przerażona. Drzwi się za nią zamykają. / Strach mówić, strach jest patrzeć! Z domu Loksyjasza Precz widok mnie wypędził, co tak mnie przestrasza, Że w głowie mi się mąci, biegają me ręce, Lecz stopy się nie ruszą: stopy niemowlęce Ma z trwogi moja starość! Odbiegł duch mnie wszytek! W wieńcami obwieszony wstępuję przybytek I oto widzę męża, jako głaz ołtarza, O łaskę błagający, haniebnie znieważa: Dłoń jeszcze krwią ocieka na tym miejscu świętem, Miecz nagi trzyma w dłoni wraz z oliwnym prętem, W wełnianą, białą wstęgę owitym troskliwie — Spostrzegłam to wyraźnie. A przy nim — o dziwie! Na krzesłach pełno kobiet uśpionych dokoła; Nie kobiet, raczej Gorgon straszliwe zebranie — Czyż język mój tę grozę opisać wydoła? — A przecież i nie Gorgon: patrzałam ci na nie W obrazie, jak ich ciżba wszelką strawę kradła Ze stołu Fineusa. Te zasię widziadła Bez skrzydeł są, acz równie ohydne i czarne Od stóp do głów na ciele. Wstrętu nie ogarnę Oddechów ich chrapliwych! Z oczu jad im ciecze, A strój ich jest ci taki, że ni w progi człecze Zawitać w nim, ni stanąć przed oblicze boże. Podobnych nie widziałam na całym przestworze, I nie ma ludu w świecie, co by, takie plemię Żywiący, nie żałował: zbyt to ciężkie brzemię! Lecz wszystkoć ja to zdaję na pana świątyni: Wszechmocny niech Loksyjasz, jak zechce, tak czyni! Na wszystko on ma leki w swym świętym rozumie I każdą z cudzych domów winę zmywać umie. / Otwierają się drzwi do świątyni: widać jej wnętrze, w środku pępek ziemi: z głazu wykuty stożek, owinięty wełnianymi paskami. Przy nim na krześle siedzi Orestes z mieczem w jednej, z gałązką oliwną, owiniętą wełnianym pasem, w drugiej ręce. Naokoło niego śpią Erynie, straszne, czarniawe postacie niewieście, z ciemnozielonymi, ociekającymi oczami. Przy Orestesie staje Apollo o jasnych kędziorach, w długiej, ze wszystkich stron zapiętej, fałdzistej szacie. U boku ma kołczan, w ręku łuk. / APOLLO Przenigdy nie odmówię ci możnej opieki; Twym stróżem zawsze będę, bliski czy daleki, I wrogom przeciw tobie cugli nie popuszczę. O, popatrz na tę straszną, oszalałą tłuszczę, W tej chwili snem zmorzoną, patrz na te dziewczęta, Na starcze dzieci Nocy! Czerń ci to przeklęta: Ni bóg, ni człek, ni żadne zwierzę się nie spara Z tym rodem. Zła to gońce, spłodziła je Kara, A gniazdo mają w mrokach podziemnego Piekła: Niebiosa odtrąciły, ziemia się wyrzekła Tych gadzin. Lecz ty musisz uciekać przed niemi, Bez końca, bez wytchnienia. Po obszarach ziemi Trop w trop cię gonić będą, gdziekolwiek się ruszy Twa stopa; i na morzu nie ujdziesz katuszy, Wśród miast, oblanych falą. Nie spoczniesz, biegunie, Aż zajdziesz w gród Pallady. Tam do stóp jej runie Twa postać, tam jej posąg obejmą twe dłonie, Tam ja cię wobec sędziów surowych obronię; Przeze mnie już na zawsze odbiegną cię znoje, Bo matkę wszak zabiłeś na rozkazy moje! ORESTES / wychodzi z świątyni, rózgę oliwną zostawił, miecz schował do pochew / O władco Apollinie! Sprawiedliwe słowa Wymawiasz — niech też będzie do czynu gotowa Twa ręka! Obiecałeś, tak mnie zbaw z tej matni! APOLLO Miej wiarę! Zbądź się trwogi! O ty, płodzie bratni Ojcowskiej krwi, Hermesie! Weź go w swoją strażę, Boć słusznie zwiesz się stróżem, po świata obszarze Ty czujny wędrowniku! Tobie ja go zlecę: Do ludzi gdy zapuka, oddan twej opiece, Zeus uczci prośby twoje, i otworzą ludzie. / Hermes, zjawiwszy się na wezwanie Apollina, odprowadził Orestesa na bok. Apollo znika. Po chwili wstaje spod ziemi cień Klitajmestry. / KLITAJMESTRA / do Erynii / Co, śpicie? Czyż się godzi, gdy ja w takim trudzie? W obliczu wszystkich zmarłych przez was opuszczona, Wstyd znoszę nieustanny, morderczyni-żona! Umarli wstyd mój znają! Samotnieć ja chodzę, Wyklęta z ich szeregu. To wam mówię: srodze Ma wina mnie przygniata. Lecz ja, któram w sposób Tak straszny ucierpiała od najdroższych osób, Nie widzę, by ktoś z bogów bronił mego prawa, By dłonie matkobójcze zmogła pomsta krwawa. O, popatrz na tę ranę! Zobaczysz, boć przednie Są oczy twego ducha, gdy drzemiesz; zaś we dnie Leniwie ścigasz Doli ofiarę. Bogatą Niejedną jam was godnie żywiła obiatą, Bez wina, czystą, hojną; niejedną wam kładę, Bywało, karm po nocy; sowitą biesiadę Przy moim gotowałam ognisku, na którą Bóstw innych nie prosimy — za wszystko ponurą Niewdzięczność tylko sprzątam, a on, niby sarna, Z rąk waszych się wymyka. Sieć to była marna: Wyskoczył z niej, ucieka, drwi z waszej gonitwy. Dla dobra mojej duszy słuchajcie modlitwy, Zerwijcie się, wy groźne podziemi boginie — To widmo Klitajmestry rozbudza was ninie. CHÓR / wzdycha / KLITAJMESTRA Ty wzdychasz, a on uciekł, wymknął się co prędzej, Bo tylko mnie przychylnych zabrakło w tej nędzy. CHÓR / wzdycha / KLITAJMESTRA Sen twardy masz, nie czujesz mej boleści rzadkiej: Orestes, matkobójca, uciekł pomście matki! CHÓR / jęczy / KLITAJMESTRA Co, jęczysz? Jęczysz we śnie? Zerwij się na nogi! Bo któż ma, jeśli nie ty, spełnić czyn złowrogi!? CHÓR / jęczy / KLITAJMESTRA I sen, i trud, to dwóch jest sprzymierzeńców: siły Potwora straszliwego do głębi wypiły. CHÓR / wśród zdwojonych jęków i wzdychań / Goń! Chwytaj! Łapaj zbiega! KLITAJMESTRA Zwierzynę szczujesz we śnie! Sen ci twój dolega! Zdobyczy nie chcesz puścić, jako psy, tak szczekasz — Na darmo! Zbudź się! Zbudź się! Dlaczego tak zwlekasz? Niech trud cię nie zleniwia! Odpędź to zwodnicze Znużenie! Wstań! Wyrzuty niech cię jako bicze Smagają! Na rozumnych bodźcem są wyrzuty. Hej! Huzia! Niech go ściga twój oddech zatruty, Niech za nim wnętrze twoje krwawym ogniem płonie! Na śmierć go zamęcz, zaszczuj w tym powtórnym gonie! / Znika. / / Przodownica chóru budzi się pierwsza, za nią inne, budząc się wzajemnie. Podczas śpiewu Chór ustawia się w szeregu, pozostając jeszcze w świątyni. / PRZODOWNICA CHÓRU Wstań! Zbudź się! Budź sąsiadkę! Wstań! Ja ciebie budzę! Hej! Rusz się! Co, śpisz jeszcze? Nie wiem, czy się łudzę: Jakowyś głos słyszałam. O piekła! O nieba! Otrząśnijże się ze snu! Przekonać się trzeba! CHÓR O, biada, siostry, o! Jakiż to ból mnie zmógł?! PRZODOWNICA CHÓRU I ja ci — niedaremnie! — pełna jestem trwóg! CHÓR Czyż kiedy był na święcie ból straszniejszy znan? Najkrwawsza z krwawych ran: Toć zdobycz nam dziś uszła precz od naszych leż! PRZODOWNICA CHÓRU Sen mnie ogarnął i czmychnął mi zwierz! CHÓR Zeusa synu ty, złodziejski jesteś ród! PRZODOWNICA CHÓRU Nas stare, młody boże, takeś czelnie zwiódł! CHÓR Czcisz zbiegów, niegodnemu dajesz pewny schron: Mordercą matki on! Chcesz bogiem być, a otoś matkobójcę skradł! PRZODOWNICA CHÓRU Zali to słusznym nazwać może świat? CHÓR Straszliwą dzisiaj hańbę zgotował mi sen: Zesmagał gnuśne! — Blizny wszystkie licz, Które mi ciął jego bicz! Groźny zbój, harap swój Tak ćwiczył na mej skórze męczarń sprawca ten, Że dreszcz mi w kości wlał i krew głęboką. Tak czynią nowe bogi w ten dzisiejszy czas! Na krwawym tronie siedzą, w ciemną noc Spychają prawa moc. Zguba zgub: krew u stóp I we krwi pępek ziemi, cny ołtarny głaz Skalan bezbożnie obrzydłą posoką. Stolicę wieszczą swoją obryzgał on sam; Mordercy udzieliwszy schronu i opieki, Ustawom wielkich bogów czelny zadał kłam, Prastare Mojry pohańbił na wieki. I mnieś napełnił wstrętem, lecz szkoda twych sił: Choć skryłby się pod ziemię, nie zbawisz go, panie! Skazaniec, jeszczeć będzie pod mieczem się wił — Taki sam zbójca przeciw niemu wstanie! / Apollo zjawia się znowu, z łukiem naciągniętym, z strzałą na cięciwie. / APOLLO Uciekaj! Rozkazujęć! Domu mego ściany, Stolicę moją wieszczą rzuć, płodzie skalany! Precz, mówię, bo inaczej na twą czarną tłuszczę Z cięciwy tej złocistej lotną żmiję puszczę, Aż z bólu się poskręcasz, tak cię kąsać będzie, Aż wszystką krew wyrzygasz, której w chutnym pędzie Morderczym twój się język nachłeptał zdradliwy! Nie twoje tutaj miejsce! Na nieszczęsne niwy, Na place szubieniczne, tam, gdzie we krwi broczy Straceniec, tam, gdzie ludziom wyłupiają oczy, Gdzie trzebią niemowlęta, niweczą nasienie, Tam niech cię twego losu przekleństwo pożenie! Gdzie jęczą na pal wbici i kamienowani, Gdzie piersi wyrzynają — do takiej przystani Uciekać ci się godzi… O, słuchasz z lubością, Nieprawda? Rozkosz wlewa twym ohydnym kościom, Co bogom dech zapiera! Tak mówi twa postać. W jaskinię lwów krwiożerczych raczej wam się dostać, Niżeli, wstrętne cielska, przebywać w świątyni I kalać moje progi. Precz! Tak pasterz czyni, Swą trzodę wyganiając. Ale tyś jest trzodą Bez stróża, żadni ciebie bogowie nie wiodą. / Wypędza Chór z wnętrza świątyni na scenę. / PRZODOWNICA CHÓRU I nam przemówić pozwól, władny Apollinie! Nie tylko wziąłeś udział w tej naocznej winie, Lecz głównym jesteś sprawcą — tyś stworzył tę dolę. APOLLO Jakożby? Mów! Do tyla mówić ci pozwolę. PRZODOWNICA CHÓRU Przez ciebie stał się winien matkobójczej zmazy. APOLLO Tak, ojca swego pomścił na moje rozkazy. PRZODOWNICA CHÓRU Opiekiś mu udzielił po tej zbrodni świeżej. APOLLO W swój dom ci go przyjąłem — to mu się należy. PRZODOWNICA CHÓRU A myśmy z nim przybyły — komu lżyć nas, komu? APOLLO Nie dla was ci jest miejsce w moim świętym domu. PRZODOWNICA CHÓRU Swój urząd my spełniamy i zawsze, i wszędy. APOLLO Pochwalcie się przede mną: cóż to za urzędy? PRZODOWNICA CHÓRU Wypędzać matkobójców za progi domowe. APOLLO Co mówisz! Mord na męża sprowadziła głowę! PRZODOWNICA CHÓRU Nie mord to, gdy nie spełnion jest na krwi rodzonej. APOLLO Więc Zeusa z Herą związek masz w pogardzie? Żony I męża święte śluby? A więc i Cypryda, Co ludzi uszczęśliwia, niegodnąć się wyda? Ta miłość, która z sobą dwoje istot sprzęga, Mężczyznę i kobietę, droższa niż przysięga! Gdy karać nie chcesz winnych, którzy w tym sposobie Mordować mieli czelność, zapowiadam tobie, Że ścigać Orestesa nie masz dzisiaj prawa. Odstąpić, widzę, nie chce twoja zemsta krwawa Od niego, a zaś tamtych gonić się nie waży: Niech rzecz się u Pallady rozstrzyga ołtarzy! PRZODOWNICA CHÓRU Przenigdy ja od niego odstąpić nie mogę. APOLLO Więc goń go! Więc przedłużaj swoją twardą drogę! PRZODOWNICA CHÓRU Niech nawet słowo twoje czci mojej nie kala! APOLLO Od czci twej — nie wiem, jakiej! — trzymałbym się z dala. PRZODOWNICA CHÓRU Tak, możny pono jesteś przed tronem Zeusza, Lecz matki krew wylana do zemsty mnie zmusza — Jać nigdy nie przestanę ścigać tego człeka. APOLLO A ja go chronić będę. Wierna ma opieka — Gniew bogów na się ściągnie i ludzi, jeżeli Ktoś swego powierzeńca zdradzić się ośmieli. / Chór rozpierzcha się. Apollo znika. Drzwi świątyni zamykają się. Podczas przerwy zmieniają dekorację. / / *ZMIANA* / / W głębi front świątyni Pallady w Atenach. / / Opodal starożytny posąg Ateny, przy nim ołtarz. / ORESTES / wchodzi z boku, siada u stóp posągu, obejmuje go rękami / Ateno! Wiódł mnie tutaj rozkaz Loksyjasza — O łaskę i opiekę wygnaniec uprasza. Z rękami już czystymi do ciebie przychodzę: W niejednym ci je domu, na niejednej drodze Obtarłem o dłoń ludzi. Toć świata manowiec Nadarzył mi ich sporo, gdym, chyży wędrowiec, Przebiegał jego łany, przez lądy i morza, Posłuszny świętej wróżbie, k'tobie, pani boża, Pędzący. W twoim domu i przy twym obrazie Niech sądy się rozstrzygną: połóż kres mej zmazie! CHÓR / podąża szeregiem za Orestesem / Tu wejdźmy! Tu widoczne kroków jego ślady. Ufajmy oto znakom tej milczącej rady! Ni charta goniącego za ranną zwierzyną, Tak wiodą krwi nas krople i potu: jedyną To dla nas jest wskazówką. A już wytchnąć pora, Bo ledwie oddychamy; nasza pierś jest chora Z znużenia: każdy kącik ziemi przetrząśnięty, Bezskrzydły bieg nasz lotne prześcigał okręty. Lecz teraz on przykucnął gdzieś tu, pełen strachu: Jać węszę go po wonnym ludzkiej krwi zapachu. Bacz, pilnuj, waruj, strzeż, By nam nie czmychnął zwierz, Gdyż matkobójca nasz Omylić może straż! Obraz bogini wiecznej on Rękami objął i błaga o schron, O ostateczny sąd. Ale nie ujdzie stąd! Wylana matki krew — Przesiąkł nią ziemski kurz, Czyj ma ją pomścić gniew? O, czas twój nadszedł już: Z żywego ciała czerwony ci płyn Wyssam, pochłonę tę wstrętną posokę I cień twój żywy na sądy zawlokę. Byś odpowiadał za czyn, Za matkobójstwa złość. Tam się przekonasz, że wszelaki człek, Gdy z prawych zeszedł dróg. Niepomny, co jest bóg, Rodzic lub gość, Pokaran będzie po wieczysty wiek. Hadesu sprawiedliwej nie ujdziesz potędze: Mają podziemia sędzię, Co winnych karać będzie, Co wszystko w swojej zapisuje księdze. ORESTES Niedolą nauczony, poznałem ci drogę Oczyszczeń. Wiem ci również, gdzie przemawiać mogę, Gdzie milczeć. W tej zaś sprawie głos mądrego mistrza Polecił rzec mi słowo. Ręka ma już czystsza, Krew na niej wyschła, znikła, matkobójcze piętna Zatarte. W domu Fojba żertwa moja skrzętna Zgasiła krwią swą świeżą ślady krwi matczynej. Za długo mi wyliczać, z ilu ja to syny Ludzkimi przestawałem już odtąd. Czystemi Przyzywam więc ustami władczynię tej ziemi, Atenę, abym zaznał jej możnej opieki. I mnie, i lud argiwski zjedna już na wieki Dla siebie, sprzymierzeńców będzie miała ona Przewiernych. Zali teraz nad falą Trytona W libijskiej swej dziedzinie stąpa, czy też stoi, Tarcz na bok odłożywszy, albo w twardej zbroi Chroniąca swe zastępy, zali wodza okiem Przeglądy wojska czyni na polu szerokiem Flegrejskim, niech się zjawi — głos ci mój i z dala Usłyszy — niech mnie z nieszczęść tych strasznych wyzwala! PRZODOWNICA CHÓRU Ateny moc i siła Apollina na nic: Ścigany będziesz przez nas do ostatnich granic, Nieświadom, gdzie się skroń twa w tej gonitwie skłoni — Krew twoją ssać ci będą niesyci demoni. Co? Nic mi nie odpowiesz? Gardzisz moją mową? Na tobie się wypasę, żertwąś mi gotową! Nie ja cię, ale ty mnie mordujesz! Mej pieśni Posłuchaj, onać więzy twe jeszcze zacieśni! Dalejże, siostry, w krąg, Straszny zanućmy chór, Co naszą powinność obwieści: Zsyłamy grozę mąk Na wszelki ludzki twór, Jeżeli dla praw nie ma cześci. Nie pada nigdy nasz gniew, Gdzie czystą widzimy dłoń, Niewinny nie zazna boleści. Lecz na kim ciąży krew, W te tropy idziem poń — Darmo nadzieją się pieści: Nie zbroni go żaden bóg, Nie zbawi żaden człek, O, żaden go schron nie pomieści! Kogo miecz zbrodni zmógł, Mścić go będziemy po wiek — Tej ci jest pieśń nasza treści! CHÓR / okrążywszy Orestesa / Matko Nocy! Z twojej mocy Dniom i mrokom Sądy czynię — Słuchaj! Spojrzyj: w Lety synie Jaka dzisiaj złość urąga Twym wyrokom! Łup nam bierze, Chroni zwierzę, Pokalane matki krwią! Niechaj klątwa moja spadnie Na ofiarę: Zbrodni karę Oby czuły jego zmysły, Oby wniwecz się rozprysły! Zdradnie, Składnie, Choć bez lutni, Coraz chutniej Ten Erynij tryska śpiew, Pęta duszę, ssie mu krew! Na świat cały Mojry dały Te mi prawa, iże muszę Ścigać, dręczyć grzeszną duszę, Jeśli ręce jej pokala Wina krwawa. Ścigam, gonię I po skonie Nie wypuszczę jej z swych pęt! Niechaj klątwa moja spadnie Na ofiarę: Zbrodni karę Oby czuły jego zmysły, Oby wniwecz się rozprysły! Zdradnie, Składnie, Choć bez lutni, Coraz chutniej Ten Erynij tryska śpiew, Pęta duszę, ssie mu krew! Odkąd mój Życia zdrój Płynąć począł, mam tę władzę. Tylko bogom, Ufna trwogom, Nie poradzę! W gości kole Przy mym stole Któż by siadł? Wina czasza Mnie wystrasza, Uroczystych nie mam szat. Domy niszczę, Zmieniam w zgliszcze, Gdy morderca pohańbi swój próg! Hej! Huzia! Niech strzeże go bóg, Niech krew mu gorąca Rozpala szybkość nóg, Jak burza szumiąca, Jak chyży niech leci wiew — Jać zmrożę jego krew!… Boga skrył Zeus, by żył Niedoścignion naszą karą: Zeus potężny Swój orężny W tłuszczę starą, Krwawą pianą Obryzganą, Zwrócił grot, Ran nie szczędził I wypędził Z swoich niebios ten nasz miot. Domy niszczę, Zmieniam w zgliszcze, Gdy morderca pohańbi swój próg. Hej! Huzia! Niech strzeże go bóg, Niech krew mu gorąca Rozpala szybkość nóg, Jak burza szumiąca, Jak chyży niech leci wiew — Jać zmrożę jego krew! Choćby człek Sięgał pychą poza stek Tych obłoków — naszych kroków Gdy posłyszy straszny bieg, Wraz się skurczy, wraz się zwinie W tej godzinie, Gdy ku swej rozpaczy Ten czarny płaszcz zobaczy, Gdy mu wrogi Śpiew mój spęta nogi! Przez okraje Gonię, łaję; Pierś ma zadyszana I trzęsą się kolana, Snać padnę już na ziemię — Ciężkie jest zemsty brzemię! Sam ci on Ani wie, że hańby gon Już go czepia: Tak oślepia Ta moc zła wśród winnych łon! Ale ludzie szepcą, głużą, Z jaką burzą Nadciągają chmury, Jaki zaległ cień ponury Wstydu, sromu Na tym jego domu! Przez okraje Gonię, łaję; Pierś ma zadyszana I trzęsą się kolana, Snać padnę już na ziemię — Ciężkie jest zemsty brzemię. On mnie czeka. Ja znam kres Swojej drogi. Win pamiętna, Głucha na próśb ludzkich tętna, Ślepa na potoki łez, Dumna pani, spełniam godnie Swą powinność, acz nieczczona, Z nieb strącona W ciemne łona Wieczystego mroku, Gdzie światła nie płoną pochodnie, I ślepemu, i bystremu Niewidzialne oku. Gdy popłynie ten mój głos, W kim z śmiertelnych, grzesznych ludzi Lęk i trwoga się nie zbudzi? Nieuchronny wieszczę los, Mojry władzę, prawo boże Po wiek wieków światu głoszę! O rozkosze Czci nie proszę — Cześć mi ta przystoi, Choć mieszkam w posępnym dworze, Wśród podziemnych, Mglistych, ciemnych, Przepastnych podwoi! ATENA / wchodzi na scenę / Daleko nad Skamandrem słyszałam wezwanie. Zajęta byłam właśnie na zdobytym łanie: Dziedzictwom odbierała, które mi rycerze Achajscy i wodzowie na wieczne przymierze Oddali: łup bogaty, synów Tezeusza Nagroda. Głos mnie jakiś do powrotu zmusza, Więc chyżo tu me stopy z tamtych dziedzin idą. Nie skrzydłem szeleszcząca, lecz szumną egidą, Przybywam i niezwykłe napotykam goście — Nie strach, lecz dziw mym oczom. Pytam się: a coście Za jedni? Ku wam wszystkim zwracam się i k'tobie, Człowieku, który siedzisz w smutku i żałobie Przy moim tu obrazie, i k'wam, które macie Przedziwne, niepodobne niczemu postacie, Gdyż ani takich bogiń nie widzą ci bóstwa W swym gronie, ni też ludzie wśród swych plemion mnóstwa. Lecz tylko serce, zacnej pozbawione cnoty, Lżyć może swoich bliźnich za ciężar brzydoty. CHÓR Odpowiem, córko Zeusa, słowy ci krótkiemi: Straszliwe dzieci Nocy jesteśmy; z podziemi, Z dziedzin naszych, nazwisko klątw myśmy wyniosły. ATENA Więc ród wasz znam i imię. Lecz czegoście posły? PRZODOWNICA CHÓRU Co tchu i godność poznasz. ATENA Poznam, nie inaczej, Jeżeli ktoś mi wszystko jasno wytłumaczy. PRZODOWNICA CHÓRU Precz z domu wypędzamy mężobójców plemię. ATENA A gdzież uciekać mają? Gdzie, na jaką ziemię? PRZODOWNICA CHÓRU Gdzie radość nie przyświeca, morderca ucieka. ATENA Ścigacie w ten sam sposób i tego człowieka? PRZODOWNICA CHÓRU Na matce swojej własnej mord popełnił krwawy. ATENA Czy zabił przymuszony? Czy z jakiej obawy? PRZODOWNICA CHÓRU By matkę zamordować, możeż być przyczyna? ATENA Jać słyszę tylko ciebie, lecz nie słyszę syna. PRZODOWNICA CHÓRU Przysięgi nie zażąda, ani jej nie złoży! ATENA Chcesz zwać się sprawiedliwą, ale czyn cię trwoży. PRZODOWNICA CHÓRU Jakożby? Racz pouczyć! Mądrość twoja zbawia. ATENA Nie godzi się przysięgą uprawniać bezprawia. PRZODOWNICA CHÓRU Wprzód sprawę całą zgłębij, potem sądź ją szczerze! ATENA A zatem mnie oddajesz wyroki w tej mierze? PRZODOWNICA CHÓRU Dlaczego nie? Wszak wiary i czci jesteś godna. ATENA Cóż na to, obcy człeku? Rzecz zbadamy do dna. Najpierwej ród swój wymień, imię i dziedzinę, A potem tę od siebie odpieraj przewinę, Jeżeli, ufny prawu, przy moim obrazie Opieki szukający, możesz po tej zmazie Oczyszczeń świętych żądać Iksijona wzorem. Odpowiedz na to wszystko słowem zwięzłem, skorem! ORESTES Ateno, można pani! Na twój wywód boski Chcę wprzódy tej największej pozbawić cię troski: Nie pragnęć ja oczyszczeń, u twoich ołtarzy, Nie z krwawą siedzę dłonią. Niechaj ci zaważy Świadectwo najgłówniejsze, które ci podaję: Zabójca milczeć musi — tak uczą zwyczaje Pradawne — póki dłoni krwią ludzką zmazanej Zwierzęca krew ofiarna nie zmyje. Te łany Tułacze przebiegając, w cudzym ci ja domu I krwią, i wodą świeżą pozbyłem się sromu — Z tej troski uwolnionaś. Teraz o mym rodzie Słów kilka. Znałaś ojca. Wielki wódz na wodzie, Na morzu, pan okrętów, Agamemnon. Społem Zburzyłaś z nim Ilijon, gród ten z polem gołem Zrównawszy. Wrócił do dom i zginął niepięknie. Posępna dusza matki zdrad się nie ulęknie: W śmiertelną sieć go wikła, łaźnia mordu świadkiem; Mnie z domu wypędzono. Wróciwszy ukradkiem, Zabiłem rodzicielkę. Nie przeczę. Krew lubą Ojcowską chciałem pomścić własnej matki zgubą. Współwinny tu Loksyjasz. On mi groził bowiem Męczarnią, jeśli mordem za mord nie odpowiem. Czym słusznie tak postąpił, lub nie, ty, o pani, Rozstrzygaj: twym wyrokom wszyscyśmy poddani. ATENA Zawiła zbyt to sprawa, iżby człowiek o niej Rozstrzygał. A i ze mnie sąd się nie wyłoni, Czy zemsta może ścigać mord ten, czy posiada Ku temu słuszne prawo. Ręka twoja blada, Obmyta z krwi, a jednak, choć oczyszczon wszytek I zmazy nie przynosisz w mój święty przybytek, O łaskę moją błagasz. Przeto miasto moje Na oścież ci, bez wzgardy, otwiera podwoje. Lecz prawa nikt i onym zaprzeczyć nie może. Jeżeli nie odniosą zwycięstwa w tym sporze, Wnet duch ich obrażony kraj mój zniszczyć umie: W swym jadzie go pogrąży, w przeraźliwej dżumie. Tak jest z tą naszą sprawą. A że ich żądania Odrzucić ni go przyjąć, gdyż zło się wyłania Z jednego i drugiego, przeto więc, jeżeli Wyrokić już niezbędne, z swych obywateli Wybiorę zaprzysięgłą godnych sędziów radę, I urząd ten po wieki stanowię, i kładę Podstawy niewzruszone. Wy zasię dowody I świadki mi przywiedźcie, iżby prawo szkody Nijakiej nie doznało. Ja pójdę w tej chwili, Ażeby się najlepsi rychło zgromadzili Mężowie, co, złożywszy przysięgę, przeze mnie Wybrani, wnet rozjaśnią sporu tego ciemnie. / Znika. / CHÓR Baw się, baw! Nowych praw Spadną klęski, Gdy zwycięski Wyjdzie stąd Matkobójstwa srom. Cały świat Spieszy w zbrodni ślad, Cnotą stał się błąd. Ojców święty dom Gniazdem hańby będzie: Syna dłoń W rodzicielską mierzy skroń, Pouczona przez takiego sędzię. Władnie grzech; Winom śmiech Towarzyszy, Bo nie słyszy Taki człek, Iżby za nim w trop Menad gniew — Pomsty groźny siew — Niewstrzymany biegł. Cudzych cierpień snop Kto roztrząsać pocznie, Ujrzy wraz, Że i jego przyjdzie czas: Nadaremnie będzie lżył wyrocznię. Na swój los Niechaj w głos Nie narzeka, niechaj wtedy Nie zawodzi: „Z mojej biedy Ratujcie mnie, Erynije! Ratuj, prawo!”. Tak! Niczyje, Tylko ojców głoszą wargi Takie skargi — Prawo już domu nie żyje! Nieraz strach Trzyma gmach, Jest ci stróżem hardej duszy. Kogo nawet on nie wzruszy, Czy to państwa, czy to człeka, Temu droga już daleka, Iżby żywił cześć dla prawa! W poprzek stawa, Od sądów jego ucieka. Ani wolność, gdy przesadza, Ni tyrańska panów władza Nie ma sił, Tylko środek on jedyny: Moc tę dał mu wielki bóg! Słowa me nie bez przyczyny — Są wskazówką ludzkich dróg! Kto się w zbytnią pychę wzbił, Klęski ten sprowadza; Z duszy tylko zdrowej może Wyróść słodkie szczęście boże! To ci zatem jedno każę: Zawsze prawa czcij ołtarze, Im li służ! Niech ich stopa twa bezbożna Nie potrąca, choćby stąd Płone zyski ciągnąć można: Pokarany będzie błąd, Koniec czeka już! Czcij rodziców, straże Miej nad gościem, gdy w twe progi Gdzieś z dalekiej przyszedł drogi! Kto nieprzymuszon tak Na prawa wstąpił szlak, Ten wie, co szczęście znaczy — Nigdy on zbytniej nie dozna rozpaczy. Ale pyszałek, jeśli wbrew Wszelkiemu prawu roznieci swój gniew, Klęskom się nie obroni: Maszt mu się złamie na wzburzonej toni, Żagle mu groźny podrze wiew. Na krzyki minął czas: Ratunek wszelki zgasł! Demon się tylko śmieje, Tej buty ludzkiej śledzący koleje. Za wałem, patrz, uderza wał, On darmo walczy, nie okrąży skał! O prawa się opoki Roztrzaskał, szczęście porwał nurt głęboki — Któż po nim łzę w źrenicach miał? / Podczas powyższego śpiewu ustawiono na ziemi ławki dla sędziów, oskarżonego i oskarżycieli, wniesiono stół z urnami do głosowania itd. Orestes siadł po jednej, Chór oskarżycieli po drugiej stronie, Atena zjawia się na czele Sędziów i starców; obok niej Herold. Tłum obywateli. Sędziowie siadają; Atena zajmuje miejsce przewodniczącego. / ATENA Heroldzie bacz, czy każdy na swym miejscu siedzi. Daj znak! Niech zagrzmi surma twa z tyrreńskiej miedzi, Niech głos jej, ludzkiej piersi nabrzmiały oddechem, Zagłuszy wszelki hałas, odezwie się echem Po mieście i nakaże niepodzielny spokój! Tak zawsze niechaj będzie! W ciszę ty się okuj, Narodzie, gdy sędziowie twoi się zgromadzą, By godnie wyrokować swą sędziowską władzą! / Zjawia się Apollo i zajmuje miejsce obok Orestesa. / Wszechmożny Apollinie, panuj, gdzieć wypada — Lecz tutaj po coś przyszedł? Potrzebnaż twa rada? APOLLO Przychodzę jako świadek, albowiem w mym domu Opieki szukał mąż ten. Jam go też ze sromu Oczyścił, zawsze gotów do jego obrony. Zjawiłem się tu również jako oskarżony, Współwinny mordu matki, współwinny tej zbrodni, Ty o tym w swej mądrości rozstrzygaj najgodniej! ATENA / do skarżących / Wy pierwsze głos zabierzcie! Zagajam zebranie. Od razu oskarżyciel, gdy przed sądem stanie, Najlepiej go pouczy o oskarżeń treści. PRZODOWNICA CHÓRU Nas wiele jest. Lecz krótko język mój obwieści, Co trzeba. Na me słowa odpowiadaj słowy Skorymi: matkęś zabił? Czyś przyznać gotowy? ORESTES Zabiłem. I nie przeczę; nikogom nie zwodził. PRZODOWNICA CHÓRU Trzykrotnym mierzę ciosem — pierwszy już ugodził. ORESTES Jać dotąd niepowalon, za wczesna twa radość. PRZODOWNICA CHÓRU A w jakiś zabił sposób? Mów, uczyń mi zadość! ORESTES Przerżnąłem gardło mieczem — tą ręką, powiadam. PRZODOWNICA CHÓRU Kto popchnął cię ku temu? Dowiedzieć się radam. ORESTES Ten oto bóg swą wieszczbą. On mi jest za świadka. PRZODOWNICA CHÓRU Za wolą tego wróża zginęła twa matka? ORESTES Tak jest. I jeszczem żalu nie miał do tej pory. PRZODOWNICA CHÓRU Gdy tylko padnie wyrok, nie będziesz tak skory. ORESTES Grób ojca mnie ocali, można jego siła. PRZODOWNICA CHÓRU Na zmarłych liczy ręka, co matkę zabiła? ORESTES Podwójną matka zbrodnię na barki swe bierze. PRZODOWNICA CHÓRU A jakżeż to? Racz sędziów pouczyć w tej mierze! ORESTES I mąż jej, i mój ojciec równie padł z jej ręki. PRZODOWNICA CHÓRU Ty żyjesz, a ją mord twój uwolnił od męki. ORESTES Przecz żywej nie dosięgłaś swej pomsty orężem? PRZODOWNICA CHÓRU Mordując, wszak nie była jednej krwi z swym mężem. ORESTES A we mnie czyż ta sama krew, co w matce, płynie? PRZODOWNICA CHÓRU Nie miałaż cię pod sercem, ty zabójczy synie? Wyrzekasz się, zbrodniarzu, krwi rodzonej matki? ORESTES A teraz, Apollinie, stawaj ty na świadki! Wyjaśnij, czy mordując, byłem w swoim prawie! Zabiłem — tak, nie przeczę. Lecz dla tych na ławie Sędziowskiej bądź tłumaczem! Niechaj prawa stróże Dowiedzą się, czy słusznie! Ja im to powtórzę. APOLLO Do sędziów, do Ateny dostojnego koła Przemawiam. Wróż ci jestem i nie kłamię zgoła, Poświęcon tylko prawdzie. Dotąd nigdy jeszcze Nie padły z mego tronu święte słowa wieszcze Do męża czy kobiety albo też do miasta, Jeżelim ich nie słyszał z ust Zeusa, własta Zastępów olimpijskich. Niech to mocy doda Tym waszym dziś wyrokom, iżby była zgoda Z rodzica mego wolą większą niż przysięga. PRZODOWNICA CHÓRU Zeusa więc, tak mówisz, kazałać potęga Wyjawić Orestowi, ażeby, tak hardzie Mszcząc ojca, miał cześć matki w największej pogardzie? APOLLO A jużcić to nie jedno widzieć, że umiera Mąż, berłem obdarzony, w żyłach bohatera Waleczną krew mający — tak, widzieć, że ginie Z kobiety marnej ręki, nie w obcej krainie, Od łuku Amazonek, ale — jak niebawem Posłyszeć masz, Pallado, i wy, którzy prawem Rządzicie i w tym względzie macie sprawiedliwy Ogłosić dzisiaj wyrok — na ojczyste niwy Wróciwszy z pola bitwy zwycięsko i cało. Szczęśliwie mu się wszystko dotąd udawało, A onać, powitawszy słowami przyjaźni, Zaprosi strudzonego do zdradzieckiej łaźni I wraz mu sieć olbrzymią na głowę zarzuci, Uwikła go w jej oka i w morderczej chuci Zabije niespodzianie. Oto, jak — słyszycie!? — Utracił wódz okrętów przechwalebne życie! Patrzajcie, jaką była! Niechaj gniew zapłonie W tych sędziach, w tym wyroki wydającym gronie! PRZODOWNICA CHÓRU Zeus, mówisz, więcej czuwa nad ojcowskim losem? A jakżeż sam postąpił z ojcem swym, Kronosem W kajdany skuł rodzica! Powiedz, czy nie przeczy Sam sobie? Was przyzywam na świadków tej rzeczy! APOLLO Zakało wszystkich bogów, o tłuszczo przeklęta! Czyż nie ma dosyć środków, by rozwiązać pęta? Uwolnić można z kajdan rękami własnemi, Lecz jeśli krew człowieka wsiąkła już w proch ziemi, Jeżeli raz kto umarł, czyż jest zmartwychwstanie? Zaklęcia jeszcze ojciec mój nie stworzył na nie, Choć wszystko inne sprawia — buduje i burzy, A oddech jego piersi jednako jest duży. PRZODOWNICA CHÓRU Więc racz go wyswobodzić — znasz ku temu drogę. Krew własnej matki przelał, to powiedzieć mogę! Gdzie w Argos będzie mieszkał? U jakich ołtarzy Ofiary będzie składał? Któż mu się poważy Święconą podać wodę? Ma li takich ludzi? APOLLO I na to ci odpowiem. Niechże się potrudzi Twój umysł, a zobaczy u mnie słuszność wszelką. Nie matka jest ci dziecka swego płodzicielką! Nie! Nie! Ona hoduje li nasienie świeże, A potem co, ni zastaw, w swą opiekę bierze, Oddaje, przyjaciółka, w ręce przyjaciela, Gdy tego bóg nie zniszczył przed czasem, wesela Domowi żałujący. Przytoczęć dowody, Że ojciec sam, bez matki, spłodził. Oto młodej Bogini stoi postać! Córka to rodzona Zeusa! Nigdy w mroku matczynego łona Nie była! A czyż kiedy jakie inne bóstwo Zrodziło cud podobny? Wiem ja, że ci mnóstwo Wyświadczę wielkich przysług, Pallado — i tobie, I państwu, i ludowi, co potrzeba, zrobię: I tegom ci tu przywiódł z krainy dalekiej, Ażeby sprzymierzeńcem twym został na wieki, By wierność, która nigdy chwiejnie się nie zmienia, Przekazał swym prawnukom w długie pokolenia. ATENA / do oskarżycielek / Czy wywód wasz skończony? Czy kto jeszcze powie Cokolwiek? Czy głosować mogą już sędziowie? PRZODOWNICA CHÓRU Zużyłam wszystkie strzały. Sprawę znasz dokładnie. Wysłuchać tylko pragnę, jaki wyrok padnie. ATENA / do oskarżonych / A wy, czy macie jeszcze jakowe zarzuty? APOLLO Co trzeba, słyszeliście. Na prawdzie osnuty Wydajcie, bracia, wyrok, przysięgi swej pomni! ATENA Narodzie mój attycki! Niech się uprzytomni Twej duszy nowe prawo, które ci nadaję. Po pierwszy raz dziś sądzisz w sprawie krwi. Lecz kraje Ajgeja jużci odtąd na zawsze mieć będą Dostojny ten trybunał — cześć jego urzędom! Aresa znacie wzgórze. Amazon tu plemię Rozsiadło się obozem, gdy naszło tę ziemię, Ścigając Tezeusza. Krwawej grozy posły, Naprzeciw mego grodu własną twierdzę wzniosły, Aresa czci ją święcąc — odtąd ta opoka Aresa zwie się wzgórzem. Tam ci cześć głęboka Dla prawa i pokrewna czci tej wielka trwoga Przed zbrodnią pokazywać będzie, gdzie jest droga Prawości, gdzie występku, po wsze dni, jeżeli Mych ustaw nie zamąci ktoś z obywateli Zbędnymi dodatkami. Błota wy do zdroju Nasypcie, a czystego zbraknie wam napoju! Mieszkańcom moim radzę, by, prawu ulegli, Zarówno się swobody rozkiełzanej strzegli, Jak ręki jarzmicieli. Nie trzeba też z miasta Wyganiać, z czego postrach dla człeka wyrasta: Przed niczym się nie cofnie, kto się już nie lęka Niczego. Więc niech wasza nie powstaje ręka Przeciwko mym ustawom: miejcie je w poszanie, A gród ten i to państwo zbawieniem się stanie Dla wszystkich, boście wszyscy moim prawem kryci! Równego nie zaznają szczęścia ani Scyci, Ni kraje Pelopsowe. Niechaj więc ta rada, Bezstronna, nieprzedajna, miłosierdziem włada Zarówno, jak i karą. Nad ziemią drzemiącą Niech czuwa jej źrenica: wzroku jej nie zmącą Nijakie, mówię, względy. Tyle, choć ci może Zbyt długich mych upomnień na przyszłość. W tej porze Czas powstać wam już z miejsca. Kamyki te weźcie Do ręki i głosujcie — przysiągłszy! Nareszcie Niech spór się ten zakończy! Oto moje słowa. PRZODOWNICA CHÓRU A tylko nie ubliżać mej czci, bom gotowa Niedobrą waszej ziemi odpłacić godziną. APOLLO Ja radzę: uważajcie! Niech nas nie ominą I mnie, i Zeusa, wspólnej naszej wróżby żniwa. PRZODOWNICA CHÓRU Bezprawnie się dotykasz tej zbrodni. Kłamliwa, Skalana będzie odtąd twoich wieszczeń siła. APOLLO Czyż mądrość mego ojca tak samo chybiła Zabójcę, gdy pierwszego zbawiał, Iksijona? PRZODOWNICA CHÓRU Tak rzekłeś. Ziemię waszą klęska niezmożona Nawiedzi, jeśli wyrok prawo moje spaczy. APOLLO Zwycięzcą ja dziś będę. Cześć twa nic nie znaczy Zarówno starym bogom, jak i bogom nowym. PRZODOWNICA CHÓRU Podobnie postąpiłeś w domu Feresowym: Od śmierciś kazał Mojrom wybawiać człowieka. APOLLO Nie uczcić, kto nas uczcił, zwłaszcza gdy opieka Potrzebna? Czyż nie takie wiąże wszystkich prawo? PRZODOWNICA CHÓRU Tyś dawno zdeptał prawa, oszukawszy krwawo, Ubiegłszy czaszą wina prastare boginie. APOLLO Gdy wyrok nie wypadnie po myśli twej ninie, Daremnie bryzgać będziesz jady potępieńcze! PRZODOWNICA CHÓRU Nas, stare, przesadziłeś, zuchwały młodzieńcze! Na wyrok czekam jeszcze; serce dotąd nie wie, Czy gród ten ma pogrążyć w swoim strasznym gniewie. / Skończywszy głosowanie, Sędziowie zajęli znowu miejsca. / ATENA A teraz na mnie kolej. Powołana jestem Rozstrzygnąć spór. Ten kamyk rzucam za Orestem. Nie matka mnie zrodziła — matki nie mam żadnej; Małżonek memu sercu obcy, ale władny W mej duszy mąż: rodzicam córka nieodrodna — Więc niczym śmierć niewiasty, co męża, niegodna, Zabiła, pana domu. Orestes tu będzie Zwycięzcą, choćby równą ilość dali sędzie Swych głosów. Z urn wysypcie kamyki, wy, którzy Do tego macie prawo — niech nam szczęście służy! ORESTES Fojbosie Apollinie! Jakież me koleje? PRZODOWNICA CHÓRU O Nocy, mroków matko! Widzisz, co się dzieje? ORESTES Czy pójdę ku światłości, czy pod topór kata? PRZODOWNICA CHÓRU Ta chwila — w cześć czy w hańbę będzie nam bogata? APOLLO Policzcie, przyjaciele, dobrze te kamyki! Uczciwie i godziwie oddzielajcie! Krzyki Boleści dom napełnią, gdy jednego zbraknie, A jeden — dom podźwignie, co tak szczęścia łaknie! / Sędziowie podają Atenie deszczułki z kamykami. / ATENA Uwolnion oskarżony! Równa ilość głosów. ORESTES Pallado, ty zbawczyni domu mego losów, Dziedzinie mej ojczystej wracasz mnie, tułacza! Radosny wśród Hellenów idzie głos, zatacza Coraz to szersze kręgi: „W ojcowskie dzierżawy Zawitał mąż argiwski; od winy go krwawej Loksyjasz i Pallada zwolnili, a z nimi Ten trzeci, ten największy pomiędzy wielkimi Zbawcami, on, co pragnąc uczcić śmierć rodzica, Ode mnie łaskawego nie odwrócił lica Na przekór mojej matki wspólniczkom!”. A zasię, Nim jeszcze w dom swój pójdę, w tym radosnym czasie Przysięgam tej krainie i temu ludowi Na wieki, że nikt stamtąd — ni ja, ani nowi Książęta — nie wyruszy z wojennym oszczepem Przeciwko temu miastu. A choć mnie w swym ślepem Omroczu grób pogrzebie, jeszczeć swej potęgi Użyję przeciw śmiałkom, coby na przysięgi Nie zważać mieli czelność. Zastąpię im drogi, Uroki na nich rzucę, trud im ześlę mnogi I niechęć zbudzę w sercu, iż sami, bez rady, Odstąpią, żałujący. Lecz kto gród Pallady We czci mieć będzie wiecznej, oszczep sprzymierzeńczy Trzymając w pogotowiu, szczęściem go uwieńczy Ma dusza. Cześć ci! Cześć ci! I twojego miasta Ludowi cześć i chwała! Niechaj mu wyrasta Zwycięstwo nad wrogami! Oby ich zwaliła Oszczepów zapaśniczych niezmożona siła! / Odchodzi na bok. Apollo znikł podczas jego przemówienia. / CHÓR Ha, wy, bogowie młodzi! Prawoście stare wydarli Z mych rąk! O, biada! O, biada! Bez czci ma stopa chodzi Po polach, po smugach łąk! Ale już zemsta ma włada, Już wszystko się kurczy i karli! Po ziemi Zabójczy perz się już plemi, Wszelki już więdnie liść, W wnętrznościach zamiera płód! Ach, gdzież mi, gdzież mi iść?! Jakiż mnie przyjmie lud? Zaraza dziś na was i mór, Zniszczenie wam język mój wieści! Lać łez już nie mam mocy! Biedne my córy Nocy, Najnieszczęśliwsze z cór, Z wszystkiej odarte cześci! ATENA Nie żalcie się na wyrok! Wszak ci was nie plami: Pobite nie jesteście. Licznymi głosami On zapadł i nie po to, aby wam się dusza Płoniła. Aleć widne świadectwo Zeusza Mieliśmy. Sam ci świadczył bóg, że Orestowi Wywróżył, jako hańby żadnej nie wyłowi, Jeżeli czyn ten spełni. Chcecie nasze łany Obryzgać wstrętnym jadem? Gniew swój rozkiełzany Spętajcie! Pofolgujcie! Nie siejcie tej cieczy Piekielnej, co zasiewów świeże źdźbła niweczy! A ja wam zapowiadam słowy uczciwemi: Siedzibę i schron godny znajdziecie w tej ziemi! Ołtarze wam przystroją cni obywatele, Pobożna dłoń ofiary bogate zaściele. CHÓR Ha, wy, bogowie młodzi! Prawoście stare wydarli Z mych rąk. O, biada! O, biada! Bez czci ma stopa chodzi Po polach, po smugach łąk! Ale już zemsta ma włada, Już wszystko się kurczy i karli! Po ziemi Zabójczy perz się już plemi, Wszelki już więdnie liść, W wnętrznościach zamiera płód! Ach, gdzież mi — gdzież mi iść?! Jakiż mnie przyjmie lud? Zaraza dziś na was i mór, Zniszczenie wam język mój wieści! Lać łez już nie mam mocy! Biedne my córy Nocy, Najnieszczęśliwsze z cór, Z wszystkiej odarte części! ATENA Bez czci wy nie jesteście! Ale to wam ninie Powiadam: grodów ludzkich nie niszczcie, boginie! Zeusowi wielce ufam i w tym was pouczę: Ja sama z wszystkich bogów mam od izby klucze, Gdzie schowan leży piorun. Lecz on mi zbyteczny — Posłuszna mojej radzie będziesz, niebezpiecznej Trucizny nie posiejesz, aby nasze niwy Spustoszył straszny zanik. Wstrzymaj gniew złośliwy, Opętaj czarną falę, a we czci tej samej U mego siądziesz boku. Razem powitamy Ofiary, które lud mój hojnie nam roznieci Za szczęście swe małżeńskie i za dobro dzieci. Używać ich będziemy w nieskończone lata. Jeżeli z moją radą twe serce się zbrata. CHÓR Ach, biada! Co za ból! Prastarych czasów duch Haniebnie strącon w kraj podziemnych pól! Zieje mój gniew! Rozbiję wszystko w puch! Któż serca uśmierzy mi strach? Ach, biada! Biada! Ach, Nie zdołam tego znieść! O matko Nocy, zbaw! Przeklęty młodych bogów siew Chytrze mnie okradł z praw, Zabrał mi dawną cześć! ATENA Przebaczam ci twe gniewy: starsza jesteś bowiem, A pewnieć też i mędrsza. Ale to ci powiem, Że Zeus i mnie rozumu nie poskąpił wcale. Jeżeli w inne kraje powiodą was żale, Wrócicie wnet, stęsknione, gdyż jeszcze świetniejszy Nadchodzi czas dla państwa: nic jej nie umniejszy, Tej sławy mego ludu. Wspaniałym pochodem, Jakiego między innym nie spotkasz narodem, Mężowie i niewiasty uczczą cię, gdy blisko Siedziby Erechteja rozniecisz ognisko. Dlategoć w moje pola rzucać nie należy Złowróżbnych swych posiewów, co w duszy młodzieży Rozbudzą szał, nie wina, ale krwi płomienie. Niech ręka twa w ich serca żagwi swej nie żenie, Do walk ich podniecając, ni złośne koguty, By kraj mój nie był wojną domową zatruty! Niech bój się za granicę przewala, o sławę, O honor niech się toczą wszystkie walki krwawe — Cóż znaczy na podwórku własnym spór koguci? Tak, to ci ofiaruję. Azaliż odrzuci Twe serce? Zali nie chcesz, przyjmująca dary I dary rozdająca, mnogimi ofiary Uczczona, zostać z nami w spokoju i zgodzie, Zamieszkać w tym od bogów ukochanym grodzie? CHÓR Ach, biada! Co za ból! Prastarych czasów duch Haniebnie strącon w kraj podziemnych pól! Zieje mój gniew! Rozbiję wszystko w puch! Któż serca uśmierzy mi strach? Ach, biada! Biada! Ach, Nie zdołam tego znieść! O matko Nocy, zbaw! Przeklęty młodych bogów siew Chytrze mnie okradł z praw, Zabrał mi dawną cześć! ATENA Na dobre wam radząca, radzić nie przestanę, Abyście nie mówiły, że, starsze, wygnane Jesteście stąd przez młodszą, przeze mnie, że podle, Pradawnej gościnności urągając modle, Wypędził was mój naród. Jeśli dla Pejtony Masz cześć, jeśli jej język, tak wyposażony W łagodne, szczere słowa, mówiący przeze mnie, Jest miłymć, to zostaniesz. Lecz jeśli daremnie Zapraszam i chcesz odejść, czyn niesprawiedliwy Popełnisz, rzucająca gniew na moje niwy, Nieszczęścia złość na lud mój. Wolno ci tu stale Na naszej osiąść ziemi w wiecznej czci i chwale. PRZODOWNICA CHÓRU Ateno! Jakiż schron mi dajesz, pani boska? ATENA Racz przyjąć: tam, gdzie żadna nie gnieździ się troska. PRZODOWNICA CHÓRU Gdy przyjmę, jakiej — powiedz! — dostąpię godności? ATENA Bez ciebie w żadnym domu szczęście nie zagości. PRZODOWNICA CHÓRU Więc takąże mam władzę mieć po wiek daleki? ATENA Kto ciebie czcić nie będzie, niewart mej opieki. PRZODOWNICA CHÓRU Na lata mi wieczyste dajesz tę rękojmię? ATENA Mej woli, gdy przyrzeknę, żadna moc nie dojmie. PRZODOWNICA CHÓRU Zniewalasz mnie, gniew mięknie, już cię nie podraźni. ATENA Zażywać będziesz u nas niezmiennej przyjaźni. PRZODOWNICA CHÓRU A czegóż wam dziś życzyć w mym śpiewie przystało? ATENA Wszak, czego to zwycięstwo oczekuje śmiało. A zatem: od tych łanów, od wód tego morza, Od wichrów, od niebiosów hojna łaska boża Na kraj nasz niechaj spływa — niech się na tej ziemi Wszelaki rodzi owoc, wszelkie stado plemi, By lud niewyczerpany zawsze miał dobytek! I człecze chroń nasienie, za to wygładź wszytek Bezbożny chwast, bo dobra, widzisz, ogrodnica Usuwa szkodne zielsko z sprawiedliwych lica. To wasza jest powinność, o to dbajcie, skore! Wojenne przedsię sprawy na siebie ja biorę: Chcę, iżby bohaterskie na polu zapasy Ludowi memu sławę dały po wsze czasy. CHÓR Otom już Gościem jest w domu Pallady. Szacowny to wielce gród! Kocha go Ares i Zeus światowłady, Bo on ci bogów stróż: Zbożny go zmienił lud W ozdobę helleńskich ołtarzy! W życzeń dar, W dowód łask Hymn się mój dzisiaj splótł: Niechaj słoneczny mu blask, Szczęście płodzący żar, Z pomroków ziemi się jarzy! ATENA Dobrzeć mieszkańcom mojej ziemi czynię, Że nieprzystępne i wielkie te duchy W grodu naszego wprowadzam świątynię. One to mają broń Przeciwko grzechom człowieka! Kto jej nie zaznał, ten nie słyszał, głuchy, Skąd wszystkich nieszczęść rzeka Straszliwa płynie. Występki dawne oddadzą go w ręce Krwawych mścicielek, co poń Cichymi zbliżają się kroki — I on, co z krzykiem butną wznosił skroń, Niebawem w głębokiej, Milczącej utonie męce. CHÓR Oby wiew, Twarde walący drzewa, Ochraniał gęsty wam las — Pierwsze życzenie, które hymn mój śpiewa. Oby nie zmarniał nasz siew, Kwiat nie utracił swych kras W zdradnych płomieniach słońca! Oby był Stadom rad Płodny, wiosenny czas, Bliźnie jagnięta wam kładł! Pokłady srebrnych żył Oby nie miały końca! ATENA Czyście słyszeli, miasta mego stróże, Co wam przyrzeka ten chór? U bóstw podziemnych w wielkiej żyje cześci Można Erynis, a zaś ludzki twór Prowadzi mocą potężnej swej dłoni, Przez blaski pogodne, lub burze, Gdzie ostateczny kres. Jednym jej słowo jasnym szczęściem dzwoni, A drugim wieści Żywot wśród łez, Wśród nieuchronnej boleści. CHÓR Rychły skon, Dżumy plon, Od mężów waszych odwiodę — To wam przyrzekam ninie! Wy siły owocnej, świeżej Nie skąpcie bujnej młodzieży, Krzepcie tę siłę, Mojry, boginie, Praw kierownice, Tej samej matki córy! Ku wam się zwraca me lice: Życie wspierajcie młode I błogosławcie rodzinie, Siejcie zgodę, Od waśni ponurej Chrońcie wszelaki dom, Gaście srom, O panie, bogom miłe! ATENA Taka życzliwość ich dla naszej ziemi Szczęścia gotuje mi zdrój, Więc hołdy składam źrenicom Pejtony, Iże spojrzały na ten język mój I na me serce w tym chwalebnym sporze Z bóstwy nieugiętemi. Zwyciężył Zeus, bóg Słowa pokoju, bo nigdy nie może Paść, zwyciężony, Wśród swoich dróg, Kto dobru nie skąpił obrony. CHÓR Gród ten wasz Pod swą straż Wzajemna niech miłość bierze, By nie szalały rokosze! A jeśli już krwi się napoi Ta ziemia, tak niechaj nie stoi O pomstę krwawą — Te wam przynoszę Dzisiaj życzenia! W zgodzie się tylko iści, W zgodzie się szczęście rozplenia! Miłości niech serce strzeże, Bądźcie też, o to was proszę, Łączni szczerze I w nienawiści, A wtedy ten wasz gród Wroga by zgniótł, Wieczną się okrył sławą. ATENA Tak więc umiecie szlachetnymi słowy Na szczęsne tory nas wieść. Oto od waszych przeraźliwych twarzy Dla mego ludu jasna bije cześć. Jeśli przyjaźni dar dla przyjacieli Będziecie miały gotowy, Wówczas od prawa dróg Nigdy już kraj ten mój się nie oddzieli. Tak się nie zdarzy, Ażeby mógł Potędze ulegać wrażej. CHÓR Cześć ci, o cześć ci, mój ludu! Bóg strzeże twego miasta. Poddanym cnej dziewicy Radości kwiat wyrasta: Kto z sercem się rozumnym Udał pod skrzydła Pallady, Temu i ojciec sprzyja, Chroni go od zagłady. ATENA Wam cześć niech będzie! Szczęsną zwać się mogę, Że przy tych światłach świątecznych na czele Tego pochodu pokażę wam drogę Do waszych kaplic. Z trzód Przednie poświęcę jagnięta, Ażeby miała ofiarne wesele Wasza potęga święta. Wszelaką trwogę, Więżąc na zawsze wśród swoich podziemi, Zwycięstwem darzcie mój lud! Hej! Stańcie mi tu, Kranaidzi! Zajmijcie zbożnej tej procesji przód! Niech oko ich widzi, Jaka się cześć dla nich plemi! CHÓR Cześć wam, o cześć raz jeszcze Wam wszystkim, którzy macie Swe schrony w grodzie Pallady, Bądź ludzie, bądź też bogowie! Nie damy, by wasze życie Płonej uległo zatracie, Jeśli nas, współmieszkanki, W zbożnym uczcicie słowie. ATENA Za życzeń waszych łaski dank wam niosę w darze… A teraz przy pochodni płomienistym żarze Powiodę was w tę waszą świątynię podziemną. Kapłanki, jak się godzi, pójdą razem ze mną, Posągu mego stróże. Pospieszy za niemi Wybrany kwiat narodu Tezejowej ziemi, Białogłów świetny orszak, staruszki, chłopięta — W swych płaszczach purpurowych, jak wam każe święta Ta chwila, przy złocistych płomieniach pochodni Zdążajcie, aby uczcić dzisiaj jak najgodniej Te nasze przyjaciółki, które bez zawodu Szczęśliwy los gotują mężom tego grodu. / Pochód, poprzedzony pochodniami, rusza z Ateną i niewieścią jej świtą na czele, za nimi Sędziowie, potem Chór, a w końcu Lud. / ŚPIEW PROCESYJNY / gdy pochód już ruszył / Ku swym przybytkom w tej świcie wspaniałej Kroczcie w tych blasków mocy, Bezdzietne dzieci Nocy — A wy śpiewajcie pieśń chwały! Tam, gdzie podziemnych żlebów sterczą skały, Czeka was dom, bogaty W modlitwy i obiaty — A wy śpiewajcie pieśń chwały! Życzliwe miastu temu, szlakiem drogi, Uczczonej jak najgodniej Ogniami tych pochodni, W swoje świątynne podążajcie progi — Wy nućcie pean błogi! Sojusz dziś zawarł lud Pallady mnogi Z przyjaciółkami swemi, Zeus, ojciec naszej ziemi, Razem z Mojrami wybawił nas z trwogi — Wy nućcie pean błogi! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ajschylos-oresteja/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Ajschylos, Oresteja, Instytut Wydawniczy "Bibljoteka polska", Warszawa [1925] Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć, Wojciech Kotwica. ISBN-978-83-288-5357-7