Staliśmy nad wybrzeżem spienionego morza,
1400Zgrzebłami czyszcząc konie, wszyscy zdjęci smutkiem,
Albowiem wieść nam przyniósł posłaniec, iż skutkiem
Rozkazów twych już nigdy na ojcowskiej ziemi
Nie spocznie Hippolytos stopami swojemi.
Za chwilę i on nadszedł, a za nim gromada
1405Przyjaciół i rówieśnych, aby krzyczeć „biada!”
Wraz z nami. Ale w końcu przerwie narzekanie
I powie: „Na co płakać? Łez mi już nie stanie.
A ojca słuchać trzeba. Przygotować konie,
Zaprzęgnąć je da wozu!… Już ja precz pogonię
1410Z tej ziemi!” Nie czekając drugiego rozkazu,
Zerwaliśmy się wszyscy co tchu i od razu,
O, prędzej, niż kto słowo wypowiedzieć zdoła,
Przed okiem królewicza zaryły się koła.
I on, schwyciwszy lejce, z rydwanu krawędzi
1415W myśliwskich wskoczy butach nań, lecz nim popędzi,
Ku niebu wzniesie ręce i takiemi modły
Rozpocznie wzywać Zeusa: „Jeśli jestem podły,
Racz życie mi odebrać, ty Boże! A zasię
Niech ojciec się przekona dziś czy po niewczasie,
1420Po śmierci mej, jak strasznie mnie skrzywdził i jaki
Zgotował los mi dzisiaj!” I biczem rumaki
Smagnąwszy, ruszy w drogę, w Epidauru stronę
I Argu, obok siebie mając zgromadzone
Swe sługi, tuż przy wozie i cuglach, na dolę
1425Spieszące wraz z swym panem. A kiedyśmy w pole
Wjechali już pustynne, w kraj, który swe wzgórza
Nadbrzeżne w głębiach morza sarońskiego nurza,
Spod ziemi jakiś huk się wydobył straszliwy,
By Zeusa grzmot, co trwogę rozbudza i dziwy.
1430Od razu konie jęły z strachu strzyc uszami,
Dziecinna również trwoga wstrząsnęła i nami.
Skąd huk się ten dobywał? I oto swe oczy
Zwróciwszy przerażone ku skalistej zboczy
Wybrzeża, smaganego szumną pianą morza,
1435Spostrzegliśmy od razu, jak się jakaś boża,
Niezwykła zerwie fala ku niebu, opoki
Skirońskie zatapiając w swojej mgle głębokiej.
Z widowni znikł nam Istmos, Asklepiosa skały
Tak samo gdzieś się oczom zdumionym podziały.
1440A potem ten kłąb wody, rosnąc coraz szerzej
I wyżej, runął z hukiem na zbocze wybrzeży,
Ku czwórce mego pana. W tejże samej chwili
Wśród bryzgów, wirów, syków bałwan się wysili
I, z mocą się trzykrotną spiętrzywszy do góry,
1445Na brzeg wyrzuci byka. Straszny dziw natury!
Zaryczał i w krąg ziemia zatrzęsła się z trwogi:
Snać rykiem odpowiada na ten ryk przesrogi!
O, nie dla ludzkich oczu bywa widok taki!
I czwórkę on przeraził. Stropione rumaki
1450Zerwały się, lecz pan mój, świadomy rzemiosła,
Od razu ściągnął lejce i, jak człek od wiosła,
Potężnie w tył się przegiął i, rzemienie w ręku
Dzierżący, nie popuścił, ażeby go z lęku
Nie poniósł straszny zaprząg. Wszystko przecież na nic!
1455Rumaki, oszalałe do ostatnich granic,
Wędzidła gryząc twarde, mkną jak burza dzika,
Nie troszcząc się o lejce ni dłoń kierownika.
Hamulce nie pomogły ani tęgie spójnie
Rydwanu. A gdy pan mój popróbował, czujnie
1460Patrzący, zwrócić wóz swój na piaszczystą ziemię,
Zastąpi koniom drogę to potworne plemię
I zmusi je, by wstecz się cofnęły… A potem,
Gdy one ku skaliskom strasznym pędzą lotem,
Byk skrada się za nimi w milczeniu, dopóki
1465Rydwanu nie wywróci i strzaska na sztuki,
Kołami go przyparłszy do kamiennej ściany.
Na drzazgi poszło wszystko, wóz był zdruzgotany:
Do góry poleciały i buksy i sworznie.
A on, ten nieszczęśliwiec, zawikłan niezbożnie
1470W rzemienie lejc splątane, wlókł swą drogą postać
Po ziemi, nie mogący z więzów się wydostać.
O głazy rozbił głowę, pogruchotał kości.
Jął krzyczeć wniebogłosy: „O, trochę litości!
Nie gubcie mnie tak marnie! Powstrzymajcie kroku
1475Wy, klacze, wychowane na moim obroku.
O straszna klątwo ojca! Któż się tutaj zjawi
I człeka niewinnego od śmierci wybawi?!”
Niejeden z nas chciał pomóc, ale nazbyt z dala
Byliśmy… Wtem, patrzymy, z więzów się wyzwala,
1480Nie wiedzieć, w jaki sposób, i pada bez siły,
Bez tchu, zaledwie żywy… Konie pogoniły
Wraz z strasznym tym potworem między skał krawędzie
I znikły, lecz gdzie znikły, trudno zgadnąć będzie.
Ja-ć tylko jestem sługą w twoim domu, książę,
1485Lecz w to ja nigdy w życiu uwierzyć nie zdążę,
Iż syn twój mógł być podły. To się nie pomieści
W mej głowie. Niech się wiesza cały ród niewieści,
Niech cały las idajski zapełni listami,
Królewicz się nie splamił i nigdy nie splami.